Rozdział pierwszy

Talladega Falls, Georgia 6.35


Joe Quinn miał w tych sprawach doświadczenie i wiedział, że szkielet leżał tu już od dawna.

– Kto go znalazł? – spytał szeryfa Boswortha.

– Dwaj turyści. Natknęli się na niego wczoraj późnym wieczorem. Przez parę dni padał deszcz i musiał go wymyć na powierzchnię. Po burzy połowa tego wzgórza spłynęła w dół. – Spojrzał na Joego podejrzliwie zmrużonymi oczyma. – Szybko tu pana przyniosło. Wyjechał pan z Atlanty, jak tylko się pan dowiedział, co?

– Aha.

– Myśli pan, że to ma jakiś związek ze starymi sprawami w Atlancie?

– Może. – Urwał. – Nie, to szkielet dorosłego.

– Szuka pan dzieciaka?

– Tak. – Codziennie. Każdej nocy. Zawsze. Joe wzruszył ramionami. – W pierwszym raporcie nie podano, czy chodzi o dorosłego, czy o dziecko.

– I co z tego? – spytał urażonym tonem Bosworth. – Zazwyczaj nie piszę żadnych takich raportów. Tu jest spokojna okolica, nie to, co w Atlancie.

– A jednak rozpoznał pan przypuszczalne uderzenia nożem w klatkę piersiową. Jednak co prawda, to prawda, zwykle mamy trochę inne kłopoty. Ilu tu jest mieszkańców?

– Niech się pan nie mądrzy, Quinn. Mamy dość policjantów i żaden gliniarz z miasta nie musi się wtrącać w nasze sprawy.

Zrobiłem błąd – pomyślał ze znużeniem Joe. Nie spał wprawdzie od dwudziestu czterech godzin, ale to go nie usprawiedliwiało. Krytykowanie miejscowych policjantów zawsze przynosiło więcej szkody niż pożytku, nawet jeśli się miało rację. Bosworth prawdopodobnie był niezłym gliniarzem i zachowywał się przyzwoicie, dopóki Joe nie skrytykował jego raportu.

– Przepraszam, nie chciałem nikogo urazić.

– Czuję się urażony. Nie ma pan pojęcia, jakie tu mamy kłopoty. Czy wie pan, ilu turystów przyjeżdża każdego roku? Ilu ginie w górach, ilu jest rannych? To, że prawie nie zdarzają się u nas morderstwa czy handel narkotykami, nie oznacza, że nie mamy nic do roboty. Dbamy nie tylko o naszych mieszkańców, lecz także o każdego gogusia, który przyjeżdża z Atlanty, rozbija namiot w lesie, spada w przepaść i…

– Dobrze, już dobrze. – Joe podniósł do góry obie ręce. – Przecież przeprosiłem. Nie chciałem bagatelizować pańskich kłopotów. To pewno zazdrość przeze mnie przemawia. – Potoczył wzrokiem po górach i wodospadach. Nawet obecność policjantów, którzy kręcili się wszędzie, zabezpieczając ślady, nie umniejszała piękna przyrody. – Chciałbym tu mieszkać i budzić się codziennie rano w tak cudownym spokoju.

– To miejsce należy do Boga – powiedział lekko ugłaskany Bosworth. – Indianie nazywali te wodospady spadającym światłem księżyca. I nigdy nie było tu żadnych szkieletów – dodał zgryźliwie. – To na pewno ktoś od was. Nasi mieszkańcy nie zabijają się wzajemnie i nie zakopują zwłok w ziemi.

– Być może. Choć trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś przewoził ciało na taką odległość. Z drugiej strony w dzikiej głuszy zwłoki mogą leżeć całe lata, nim ktoś je znajdzie.

Bosworth pokiwał głową.

– Żeby nie te deszcze i obsunięcie się ziemi, szkielet leżałby tu dwadzieścia albo trzydzieści lat.

– Kto wie, może już tak długo leżał. Nie będę panu przeszkadzał. Jestem pewien, że lekarz sądowy zechce zobaczyć kości.

– Zajmuje się tym nasz właściciel zakładu pogrzebowego. Ale Pauley zawsze prosi o pomoc, jeśli nie daje sobie z czymś rady – dodał prędko Bosworth.

– Myślę, że tym razem będzie musiał poprosić o pomoc. Na pańskim miejscu zwróciłbym się do naszego wydziału patologii. Zwykle są chętni do współpracy.

– Czy mógłby pan to załatwić?

– Nie. Jestem tutaj nieoficjalnie, choć wspomnę o sprawie, kiedy wrócę do Atlanty.

Bosworth zmarszczył brwi.

– Tego mi pan nie mówił. Pokazał pan odznakę policyjną i zaczął zadawać pytania. Wielki Boże, pan to ten Quinn! – zawołał ze zdumieniem.

– Tak się przedstawiłem.

– Ale ja nie skojarzyłem. Dużo o panu słyszałem. Facet od szkieletów. Trzy lata temu sprawdzał pan dwa szkielety, które znaleziono w Coweta County. Potem były zwłoki na bagnach koło Valdosty. Tam też się pan zjawił. A ten szkielet niedaleko Chattanooga, gdzie…

Joe uśmiechnął się ironicznie.

– Plotki szybko się rozchodzą, prawda? Wydaje mi się, że szkoda pańskiego czasu. No i co? Czy z tego, co pan słyszał, wynika, że jestem chodzącą legendą?

– Nie, raczej ciekawostką. Szuka pan tych dzieciaków, co? Tych, co zabił Fraser, a potem nie chciał powiedzieć, gdzie są ciała. To było prawie dziesięć lat temu. Moim zdaniem powinien pan dać sobie spokój.

– Ich rodzice nie rezygnują. Chcą, żeby dzieci miały prawdziwy pogrzeb. – Joe spojrzał na szkielet. – Większość ofiar gdzieś do kogoś należy.

– Tak. – Bosworth potrząsnął głową. – Dzieciaki. Nie jestem w stanie zrozumieć, jak ktoś może zabić dziecko. Rzygać mi się chce na samą myśl.

– Mnie też.

– Mam troje dzieci. Pewno czułbym się tak samo na miejscu tych rodziców. Mam nadzieję, że nigdy się o tym nie przekonam. – Bosworth milczał przez chwilę. – Tamte sprawy chyba zamknięto po egzekucji Frasera. To bardzo przyzwoicie z pana strony, że szuka pan ofiar na własną rękę.

Jednej ofiary. Córki Eve.

– Nie ma to nic wspólnego z przyzwoitością. Po prostu muszę to robić. Dzięki za współpracę, szeryfie. Niech pan do mnie zadzwoni, gdyby potrzebował pan pomocy w dotarciu do naszego wydziału patologii.

– Będę wdzięczny za pomoc.

Joe zaczął schodzić z góry, ale się zatrzymał. Do diabła, najwyżej szeryf znów się obrazi. Najwyraźniej ta sprawa go przerastała, a zanim ktoś kompetentny przyjedzie na miejsce, nie będzie już żadnych śladów.

– Czy mógłbym coś zasugerować?

Bosworth przyglądał mu się podejrzliwie.

– Niech pan wezwie kogoś, kto zrobi zdjęcia szkieletu i miejsca, gdzie został znaleziony.

– Miałem zamiar tak postąpić.

– Niech pan to zrobi teraz. Zaraz. Wiem, że pańscy ludzie starają się zabezpieczyć ślady, ale przypuszczalnie więcej tu zaszkodzą, niż pomogą. Powinno się użyć wykrywacza metalu, żeby sprawdzić, czy nie ma czegoś pod warstwą ziemi. Archeolog sądowy powinien zająć się wydostaniem kości, a entomolog zbadaniem martwych owadów i larw. Prawdopodobnie na entomologa jest już za późno, ale nigdy nie wiadomo.

– U nas nie pracują tacy specjaliści.

– Może ich pan znaleźć na uniwersytecie. W ten sposób uniknie pan późniejszej kompromitacji.

Bosworth zastanawiał się przez chwilę.

– Może tak zrobię – powiedział wolno.

– To pańska sprawa.

Joe zszedł na dół i ruszył do samochodu zaparkowanego na żwirowej drodze.

Kolejne pudło. Raczej należało się tego spodziewać. Jednakże musiał sprawdzić. Zawsze musi sprawdzać. Któregoś dnia będzie miał szczęście i znajdzie Bonnie. Musi ją znaleźć. Nie ma wyboru.

Bosworth przyglądał się odchodzącemu Quinnowi. Niezły facet. Trochę za zimny i zamknięty w sobie, ale to pewno wynikało z kontaktów z tymi wszystkimi łajdakami w mieście. Dzięki Bogu tu nie było szaleńców, jedynie dobrzy ludzie, którzy starali się porządnie żyć.

Facet od szkieletów. Bosworth nie powiedział mu prawdy. Quinn był raczej legendą niż ciekawostką. Kiedyś pracował w FBI, ale odszedł po egzekucji Frasera. Został detektywem w Atlancie, podobno niezłym gliniarzem. Twardym i nieprzekupnym. W dzisiejszych czasach miejskiemu gliniarzowi trudno się oprzeć rozlicznym pokusom. Dlatego między innymi Bosworth pozostał w Rabun County. Nie chciał stać się cyniczny i rozczarowany, jak Quinn. Ten facet z pewnością nie miał jeszcze czterdziestu lat, a wyglądał, jakby przeszedł piekło.

Bosworth spojrzał na szkielet. Z czymś takim Quinn miał do czynienia na co dzień. Sam szukał tych kości. Niech sobie szuka. Bosworth chętnie pozbędzie się parszywego znaleziska. Jego ludzie nie muszą doprawdy zajmować się…

Zabrzęczał radiotelefon i Bosworth nacisnął guzik.

– Słucham, Bosworth.

– Quinn!

Joe obejrzał się przez ramię.

– Co?!

– Niech pan tu wraca. Mój zastępca właśnie mnie zawiadomił, że na przełęczy znaleziono następne ciała. No, szkielety.

– Ile? – spytał Joe.

Okrągła twarz Boswortha zbladła w porannym świetle.

– Jak na razie osiem. Jeden z nich to może być dziecko.

Znaleźli ciała w Talladedze.

Don wyłączył telewizor i oparł się wygodniej w fotelu, rozważając konsekwencje. Chyba po raz pierwszy znaleziono zabite przez niego osoby. Zawsze działał bardzo ostrożnie i metodycznie, nie wahając się przed nadłożeniem drogi. W tym wypadku pojechał nawet dość daleko. Wszystkich tych ludzi zabił w Atlancie i przetransportował ciała na swój ulubiony „cmentarz”.

Teraz je odnaleziono, choć nie dzięki uporczywym poszukiwaniom, ale wybrykowi natury.

Czy też dzięki nieprzewidzianym wyrokom boskim?

Każdy fanatyk religijny powiedziałby, że Bóg spowodował odkrycie ciał, aby mordercę dosięgła zasłużona kara.

Uśmiechnął się. Niech diabli wezmą wszystkich tych świętoszkowatych fanatyków! Jeśli Bóg istnieje, chętnie się z Nim zmierzy. Właśnie czegoś takiego w tej chwili potrzebował.

Szkielety w Talladedze nie stanowiły specjalnego zagrożenia. Wówczas potrafił już zabijać, nie zostawiając śladów ani jakichkolwiek dowodów. Jeśli nawet popełnił jakieś błędy, przykryły je deszcz i błoto.

Na początku był dość nieostrożny. Za bardzo się podniecał, rozkoszując jednocześnie uczuciem strachu. Nawet ofiary wybierał na chybił trafił, żeby spotęgować napięcie. Już dawno skończył z taką dziecinadą, choć – z drugiej strony – metodyczne i starannie zaplanowane działanie nie było już tak podniecające. A bez tego życie nie miało większego sensu.

Szybko porzucił tę bezproduktywną i bezsensowną myśl, koncentrując się na satysfakcji, jakiej doznawał z samego zabijania. Wszystko inne było dodatkową nagrodą. Jeśli chciał większego wyzwania, zawsze mógł wybrać kogoś mocniej osadzonego w rzeczywistości, mającego bliską rodzinę, kogoś kochanego, za kim najbliżsi będą tęsknić i rozpaczać.

Odnalezienie ciał w Talladedze należało traktować jako interesujący przypadek, coś, co można obserwować z zaciekawieniem i rozbawieniem, wiedząc, że policja na pewno sobie z tym nie poradzi.

Kogo właściwie pogrzebał w Talladedze? Jak przez mgłę przypominał sobie blond prostytutkę, czarnego bezdomnego, nastolatka sprzedającego się na ulicy… i małą dziewczynkę.

To śmieszne, do tej pory zupełnie o niej nie pamiętał.


Wydział patologii Atlanta - Pięć dni później

– Dziewczynka, siedem lub osiem lat, przypuszczalnie biała – przeczytał Ned Basil, lekarz sądowy, z raportu, który otrzymał od antropologa sądowego. – Tylko tyle, Quinn.

– Ile czasu leżała w ziemi?

– Nie wiadomo. Prawdopodobnie od ośmiu do dwunastu lat.

– Musimy dowiedzieć się czegoś więcej.

– Posłuchaj, to nie nasza sprawa. Szkielety znaleziono w Rabun County. Szefowa posunęła się do tego, że kazała zbadać te kości.

– Chcę, żebyś zamówił rekonstrukcję głowy.

Basil spodziewał się tego od chwili, gdy przywieziono szkielet dziecka.

– To nie nasza sprawa – powtórzył.

– Chcę, żeby to była nasza sprawa. W Talladedze znaleziono dziewięć szkieletów. Proszę o rekonstrukcję tylko jednego.

– Posłuchaj, szefowa nie chcę mieć z tym nic wspólnego. I tak mi odmówi. Pozwoliła ci przywieźć tu kości dziecka, bo wiedziała, że jeśli nie wykona jakiegoś gestu, wszystkie grupy nacisku, zajmujące się zaginionymi dziećmi, wsiądą jej na kark.

– Gesty mnie nie interesują. Muszę wiedzieć, co to za dziecko.

– Nie słyszysz, co do ciebie mówię? Nic z tego. Daj sobie spokój.

– Muszę wiedzieć, kto to jest.

O Boże, Quinn był bezlitosny. Basil zetknął się z nim już parę razy i uważał za interesującego człowieka. Joe wydawał się spokojny i łatwy w kontaktach, ale Basil wiedział, że odznacza się błyskotliwą inteligencją i czujnością. Słyszał, że Quinn był kiedyś w wojskowej jednostce specjalnej, i wierzył, że to prawda.

– Nic z tego, Quinn.

– Zrób to.

Basil potrząsnął głową.

– Zrobiłeś kiedyś coś złego, Basil? – spytał cicho Quinn. – Coś, co chciałbyś zachować wyłącznie dla siebie?

– O co ci chodzi?

– Jeśli tak, to na pewno się o tym dowiem.

– Grozisz mi?

– Tak. Zaproponowałbym ci pieniądze, ale wiem, że ich nie przyjmiesz. Jesteś dość uczciwy… o ile wiem. Ale każdy ma coś do ukrycia. Dowiem się, co to jest, i wykorzystam przeciwko tobie.

– Ty draniu!

– Zrób, o co cię proszę, Basil.

– Nie mam nic do ukrycia…

– Oszukałeś w zeznaniu podatkowym? Odpuściłeś sobie ważny raport, bo byłeś zajęty?

Do diabła, każdy oszukuje w zeznaniach podatkowych ale pracownik samorządowy może z tego powodu wylecieć z pracy. Jak Quinn mógłby się dowiedzieć…

No tak, miał swoje sposoby.

– Zapewne chciałbyś, żebym wskazał też osobę, która wykona rekonstrukcję?

– Tak.

– Eve Duncan.

– Jasne.

– Jakoś mnie to nie dziwi. Wszyscy wiedzą, że od lat szukasz jej córki. Szefowej to też się nie spodoba. Duncan jest za bardzo znana po tej całej aferze politycznej. Jeśli ją zatrudnimy, nie opędzimy się od dziennikarzy.

– Minął już rok. Wszyscy dawno zapomnieli o Eve. Nie będzie żadnego rozgłosu.

– Ona jest teraz chyba gdzieś na Pacyfiku.

– Wróci.

Basil wiedział, że Eve Duncan wróci. Cała policja w Atlancie znała jej historię. Jako młoda dziewczyna urodziła nieślubne dziecko, a potem ciężką pracą wydostała się z biedy. Kończyła studia i miała perspektywy udanego życia, gdy los tragicznie ją doświadczył. Jej córkę, Bonnie, zamordował wielokrotny morderca i nigdy nie odnaleziono jej ciała. Zabójca, Fraser, został skazany na karę śmierci i stracony. Nigdy nie wyjawił, co zrobił z ciałami dwanaściorga dzieci, do zamordowania których się przyznał. Od tej pory Eve poświęciła się szukaniu zaginionych dzieci, żywych i umarłych. Skończyła studia i została doskonałą rzeźbiarką sądową. Specjalizowała się w określaniu wieku i rekonstrukcjach twarzy, ciesząc się powszechnym uznaniem.

– Dlaczego się wahasz? – spytał Quinn. – Sam wiesz, że Eve jest najlepsza.

Basil nie mógł temu zaprzeczyć. Eve Duncan wielokrotnie pomogła policji w wyjaśnianiu trudnych spraw.

– Ona ma skomplikowaną przeszłość. Media…

– Powiedziałem, że to załatwię. Zarekomenduj Eve do tej pracy.

– Zastanowię się. Quinn potrząsnął głową.

– Teraz.

– Nie zapłacimy za jej bilet powrotny.

– Ja zapłacę. Ty zrób swoje.

– Za bardzo mnie naciskasz, Quinn.

– To moja specjalność – powiedział z ironicznym uśmiechem Joe. – Nie martw się, to nie będzie bolało.

Basil nie był taki pewien.

– Szkoda mojego czasu, szefowa nigdy na to nie pójdzie.

– Pójdzie. Powiem jej, że jeśli się nie zgodzi, powiadomię o wszystkim prasę. Będzie miała wybór: albo pozwoli Eve spokojnie pracować nad czaszką, albo będzie musiała się tłumaczyć, dlaczego nic nie robi, żeby wyjaśnić zabójstwo dziewczynki.

– Odpłaci ci za to.

– Zaryzykuję.

Basil wzruszył ramionami. Nie miał wątpliwości, że Quinn nie zawaha się przed niczym, żeby załatwić sprawę po swojej myśli.

– W porządku, zrobię, co chcesz. Z przyjemnością zobaczę, jak dostaniesz po nosie.

– Dobrze. – Quinn podszedł do drzwi. – Wrócę za godzinę.

– Wychodzę na obiad. Przyjdź za dwie godziny. – Drobne zwycięstwo. – Sądzisz, że to córka Duncan, co?

– Nie wiem. Może.

– I chcesz, żeby matka zajmowała się rekonstrukcją czaszki? Ty draniu! A jeśli to naprawdę jest Bonnie Duncan? Jak myślisz, jak to przyjmie jej matka?

W odpowiedzi usłyszał tylko trzask zamykanych drzwi.


Wyspa na Pacyfiku, na południe od Tahiti - Trzy dni później

Przyjeżdża.

Serce Eve waliło mocno i głośno. Była zbyt podekscytowana. Odetchnęła głęboko, obserwując lądowanie helikoptera. Wielki Boże, ktoś by pomyślał, że czeka na anioła Gabriela. A to był tylko Joe.

Tylko? Przyjaciel, towarzysz niedoli, opoka jej życia. Nie widziała go od ponad roku. Nic dziwnego, że była podekscytowana.

Drzwi się otworzyły i Joe wysiadł z helikoptera. Ależ był zmęczony! Na jego twarzy, jak zwykle, nie malowały się żadne emocje, ale Eve dobrze tę twarz znała. Przy okazji tysiąca różnych sytuacji widziała każde spojrzenie i każde zaciśnięcie ust, które wiele jej mówiły. Teraz po obu stronach ust widniały nowe bruzdy.

Tylko oczy pozostały takie same.

I uśmiech, który rozświetlił jego oczy, gdy ją zobaczył…

– Joe…

Eve wtuliła mu się w ramiona. Przy nim czuła się bezpiecznie, pewnie, swojsko. Świat znowu był w porządku.

Przez chwilę trzymał ją w uścisku, a potem odsunął i przelotnie pocałował w czubek nosa.

– Masz piegi. Używałaś kremu z filtrem?

Po dwóch minutach, mimo rocznego rozstania, wszystko wróciło na swoje miejsce. Uśmiechnęła się, poprawiając okulary na nosie.

– Oczywiście, ale tu trudno się nie opalić.

Obrzucił ją uważnym spojrzeniem.

– Wyglądasz w tych szortach jak człowiek żyjący na plaży. – Przechylił lekko głowę. – Jesteś wypoczęta i zrelaksowana?. Nie całkiem, ale bardziej niż ostatnim razem, kiedy cię widziałem. Logan dobrze się tobą opiekuje. Kiwnęła głową.

– Jest dla mnie bardzo dobry.

– I co jeszcze?

– Nie bądź taki wścibski. Nie twój interes.

– To znaczy, że z nim śpisz.

– Tego nie powiedziałam. A nawet jakby, to co? Wzruszył ramionami.

– Nic. Po przejściach związanych z ostatnią rekonstrukcją byłaś w kiepskim stanie. To zupełnie naturalne, że zbliżyłaś się do Logana, milionera, który zabrał cię na swoją prywatną wyspę na Pacyfiku i uchronił przed ciekawością mediów. Sam bym się zdziwił, gdybyś nie wylądowała u niego w łóżku, a jeszcze bardziej, gdyby on na to nie naciskał.

– Nie wylądowałam u nikogo w łóżku. To był wyłącznie mój wybór. – Eve pokiwała głową. – Przestań się czepiać Logana. Zachowujecie się wobec siebie jak dwa buldogi. – Ruszyła do dżipa. – Jest twoim gospodarzem, lepiej więc zachowuj się przyzwoicie.

– Może.

– Joe!

– Spróbuję – powiedział z uśmiechem. Eve odetchnęła z ulgą.

– Widziałeś moją matkę przed wyjazdem?

– Tak, przesyła ci pozdrowienia. Tęskni za tobą. Eve zmarszczyła nos.

– Bez przesady. Jest zajęta Ronem. Mówiła ci, że niedługo zamierzają wziąć ślub?

– Tak. Co o tym sądzisz?

– A co mam sądzić? Bardzo się cieszę. Ron jest miłym facetem, a matka zasługuje na lepsze życie. Dość długo jej się nie układało.

To było łagodne określenie. Matka dorastała w dzielnicach nędzy, cały czas zażywała narkotyki, a kiedy miała piętnaście lat, urodziła Eve, aby egzystowała w tych samych parszywych warunkach.

– Dobrze, że kogoś ma. Zawsze potrzebowała wokół siebie ludzi, a ja byłam zbyt zajęta, żeby się nią opiekować.

– Robiłaś, co mogłaś. Zawsze byłaś dla niej raczej matką niż córką.

– Bardzo długo byłam zbyt zgorzkniała, żeby jej pomóc. Dopiero kiedy urodziła się Bonnie, doszłyśmy do porozumienia. – Kiedy Bonnie przyszła na świat, zmieniła całe życie swej matki i babki. – Teraz matce będzie znacznie lepiej.

– A ty? Masz tylko ją?

Eve ruszyła samochodem.

– Mam swoją pracę. I ciebie, kiedy na mnie nie wrzeszczysz – dodała z uśmiechem.

– Nie wymieniłaś Logana. To dobrze.

– Chciałeś mnie przyłapać? Bardzo lubię Logana.

– Ale nie zawojował cię z kretesem – stwierdził z satysfakcją Joe. – Tak jak się spodziewałem.

– Jeśli nie przestaniesz mówić o Loganie, wysadzę cię z samochodu i będziesz autostopem wracał na Tahiti.

– Miałbym trudności. Tutaj nie przybijają żadne statki.

– Właśnie.

– Dobra, poddaję się. Akurat!

– Jak się ma Dianę?

– Świetnie. – Joe zamilkł. – Ostatnio rzadko ją widuję.

– Życie żony gliniarza jest paskudne. Jakaś skomplikowana sprawa?

– Bardzo. – Joe wyjrzał przez okno. – I tak bym jej nie widywał. Nasz rozwód uprawomocnił się trzy miesiące temu.

– Co takiego? – spytała zszokowana Eve. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– Nie było o czym mówić. Dianę nigdy się nie przyzwyczaiła do tego, że jest żoną gliniarza. Teraz będzie szczęśliwsza.

– Dlaczego matka nic mi nie powiedziała?

– Prosiłem, żeby cię nie martwiła. Miałaś wypoczywać.

– Tak mi przykro, Joe. – Eve milczała przez chwilę. – Czy to moja wina?

– Jakim cudem?

– Byłeś moim przyjacielem, pomagałeś mi, spędzałeś ze mną dużo czasu. Na litość boską, przeze mnie cię postrzelono. Omal nie zginąłeś. Wiem, że Dianę była na mnie wściekła.

Joe nie zaprzeczył.

– To i tak by nastąpiło, prędzej czy później. Nigdy nie powinienem był się z nią żenić. Popełniłem błąd. Czym się tu zajmujesz? – spytał, zmieniając temat.

Spojrzała na niego zmartwiona. Rozwód z pewnością był bardzo przykry i chciałaby mu pomóc, ale Joe zawsze wykręcał się od mówienia o swym małżeństwie. Może później coś z niego wyciągnie.

– Nie miałam dużo pracy. Głównie rekonstrukcje twarzy i prognozy wiekowe. – Eve skrzywiła się. – Przekonałam się, że większość agencji woli, żeby rzeźbiarz sądowy przebywał na tym samym kontynencie. Jestem tu mało uchwytna. Prawdę mówiąc, z braku zajęcia zaczęłam rzeźbić.

– Zadowolona?

– W pewnym sensie.

– W jakim?

– Jest w tym coś… dziwnego.

– Większość ludzi powiedziałaby, że raczej w rekonstruowaniu czaszek jest coś dziwnego. Co mówi Logan?

– Logan uważa, że prawdziwa rzeźba jest dla mnie zdrowa.

– Ty też tak sądzisz?

– Nie, czegoś mi brakuje.

– Celu.

To, że Joe zrozumiał, wcale jej nie zdziwiło. On zawsze wszystko rozumiał.

– Chodzi mi o tych zaginionych. Mogłabym robić dla nich coś więcej. Logan mówi, że muszę nabrać dystansu. Uważa, że dla mnie to jest najgorsza praca, jaką można sobie wyobrazić, i że powinnam z niej jak najszybciej zrezygnować.

– I co mu na to odpowiadasz?

– To samo, co tobie. Żeby się nie wtrącał i pilnował własnego interesu. Chciałabym, żebyście obaj zrozumieli, iż będę robić to, co uważam za stosowne, niezależnie od tego, co wy o tym myślicie.

Joe roześmiał się głośno.

– Nigdy w to nie wątpiłem. I Logan też chyba nie. Pokażesz mi swoje rzeźby? Nigdy nie widziałem, żebyś rzeźbiła coś oprócz czaszek.

– Może później – powiedziała i rzuciła mu stanowcze spojrzenie. – Jeśli będziesz się przyzwoicie zachowywał wobec Logana. – Skręciła na podjazd prowadzący do dużego białego domu. – Jest dla mnie fantastyczny. Nie możesz być dla niego niegrzeczny.

– Ładny dom. Gdzie pracujesz?

– Logan kazał wybudować pracownię na plaży za domem. Nie zmieniaj tematu. Czy będziesz uprzejmy dla Logana?

– Strasznie jesteś buńczuczna. O ile pamiętam, Logan potrafi o siebie zadbać.

– Zawsze bronię moich przyjaciół.

– Tylko przyjaciół? Nie kochanków?

Eve odwróciła twarz.

– Kochankowie mogą być również przyjaciółmi. Przestań mnie wypytywać, Joe.

– Dlaczego? Masz jakiś problem? On na ciebie naciska?

– Nie, ty mnie naciskasz. – Zaparkowała przed domem i wyskoczyła z samochodu. – Przestań.

– Dobrze. Wydaje mi się, że już mi odpowiedziałaś. – Zdjął walizkę z tylnego siedzenia. – Będę w znacznie lepszym nastroju, jak wezmę prysznic. Chcesz, żebym się teraz przywitał z Loganem, czy najpierw pokażesz mi, gdzie mogę złożyć skołataną głowę?

Wolała poczekać na lepszy nastrój.

– Spotkamy się przy obiedzie.

– Jeśli mam się przebrać, to lepiej nakryj mi w kuchni. Przywiozłem tylko tę jedną walizkę.

– Zwariowałeś? Wiesz, że nie robię czegoś takiego. Ja się przebieram parę razy dziennie wyłącznie dlatego, że tu jest okropnie gorąco.

– Nigdy nie wiadomo. Obracasz się teraz w wielkim świecie.

– Logan nie należy do wielkiego świata. W każdym razie nie tutaj, na wyspie. Żyjemy na luzie, tak jak żyłam w Atlancie.

– To sprytnie ze strony Logana.

– On też ciężko pracuje. Tak samo jak przedtem w Stanach. Lubi odpoczywać, kiedy ma możliwości. – Eve zatrzymała się przed drzwiami wejściowymi. – Po co przyjechałeś, Joe? Na wakacje?

– Nie, niezupełnie.

– Co to znaczy?

– Och, mam parę tygodni zaległego urlopu. Kiedy ty wylegiwałaś się w tropikalnym raju, ja często pracowałem po godzinach.

– To dlaczego mówisz, że „niezupełnie” przyjechałeś na odpoczynek? Po co przyjechałeś, Joe?

– Żeby cię zobaczyć.

– Akurat teraz?

– Żeby cię zabrać do domu, Eve – powiedział z uśmiechem.

Kiedy weszła do gabinetu, Logan odwrócił się od okna.

– Gdzie on jest?

– Zaprowadziłam go do jego pokoju. Zobaczysz go przy obiedzie. – Eve zmarszczyła nos. – Wiem, że nie możesz się już doczekać.

– Drań.

Westchnęła. Utrzymywanie względnego spokoju między dwoma mężczyznami, na których jej zależało, było irytującym zajęciem.

– Mogłam się z nim spotkać na Tahiti. Obiecałeś, że będziesz dla niego miły.

– Tak jak on dla mnie. – Logan wyciągnął do niej rękę. – Chodź tu, muszę cię dotknąć.

Przeszła przez pokój i wzięła go za rękę.

– Dlaczego?

Nie odpowiedział na to pytanie.

– Oboje wiemy, po co tu przyjechał – rzekł. – Rozmawiał już z tobą?

– Powiedział jedynie, że przyjechał, aby mnie zabrać do domu.

Logan zaklął.

– I co ty na to?

– Nic.

– Nie możesz jechać. Znów wpadniesz w tę czarną dziurę, w której cię znalazłem.

– Nie była wcale taka czarna. Miałam pracę. Miałam cel. Nigdy tego nie rozumiałeś.

– Rozumiem, że cię stracę. – Ścisnął ją mocniej za rękę. – Jesteś tu szczęśliwa, prawda? Szczęśliwa ze mną?

– Tak.

– To nie słuchaj tego przeklętego gliniarza.

Eve spoglądała na niego bezradnie. Nie chciała go ranić. Nie przypuszczała nawet, że twardy, mądry, czarujący John Logan, gigant przemysłowy i nadzwyczajny biznesmen, może być tak wrażliwy.

– Nigdy nie obiecywałam, że zostanę tu na dobre.

– Chcę, żebyś została na dobre. Zawsze tego chciałem.

– Nie mówiłeś mi tego.

– Teraz ci mówię. Przedtem musiałem działać bardzo ostrożnie, żebyś mi nie uciekła.

Żałowała, że to powiedział. Trudniej będzie jej podjąć decyzję.

– Później porozmawiamy.

– Już się zdecydowałaś.

– Nie. – Przyzwyczaiła się do tego pięknego, spokojnego miejsca. Przyzwyczaiła się do Logana. Żyła otoczona czułością i spokojem. Jeśli czasami miała wrażenie jakiegoś niedosytu, spodziewała się, że kiedyś minie. – Nie jestem pewna.

– On cię przekona.

– Sama decyduję o swoim życiu. Nie będzie mnie do niczego zmuszał.

– O, nie, jest na to za sprytny. I za dobrze cię zna. Co nie znaczy, że nie stanie na głowie, żeby cię namówić do wyjazdu. Nie słuchaj go, Eve.

– Muszę go wysłuchać, jest moim najlepszym przyjacielem.

– Naprawdę? – Delikatnie dotknął jej policzka. – To czemu ciągnie cię w świat, który może cię zniszczyć? Jak długo będziesz się zajmować czaszkami i morderstwami, nim wpadniesz w depresję?

– Ktoś to musi robić. Pomagam wielu rodzicom, którzy wciąż szukają swych dzieci.

– Niech ktoś inny się tym zajmuje. Ty jesteś za bardzo zaangażowana.

– Z powodu Bonnie? Dzięki niej jestem lepsza w swej pracy. Tym bardziej się staram dla tych wszystkich rodziców, którzy chcą wreszcie odnaleźć swoje dzieci.

– Jesteś cholerną pracoholiczką. Eve skrzywiła się niechętnie.

– Na pewno nie na tej wyspie. Nie mam tu co robić.

– Czy o to chodzi? Możemy wrócić do Stanów. Zamieszkamy w moim domu w Monterey.

– Porozmawiamy później – powtórzyła.

– Dobrze. – Pocałował ją namiętnie. – Chciałem tylko ubiec Quinna. Masz wybór. Jeśli nie odpowiada ci to, co proponuję, poszukamy innego wyjścia.

Eve przytuliła się do niego.

– Zobaczymy się przy obiedzie.

– Zastanów się, Eve.

Kiwnęła głową i wyszła z pokoju. Jak mogłaby się nie zastanawiać? Zależało jej na Loganie. Czy go kochała? Czym jest miłość? Nie miała doświadczeń w sprawach damsko-męskich. Kiedyś myślała, że kocha ojca Bonnie, ale miała wtedy piętnaście lat. Później uznała, że kierowała się fizyczną namiętnością i poszukiwaniem czułości w twardym świecie. Spotykała się potem z kilkoma mężczyznami, ale były to nic nieznaczące spotkania, które zawsze spychała w cień jej praca. Logan był ważny i z pewnością nie dawał się zepchnąć w cień przez jej pracę ani przez nic innego. Pociągał ją fizycznie, był dobry i czuły. Byłoby jej smutno, gdyby znikł z jej życia. To mogła być miłość.

Nie chciała teraz niczego analizować. Wystarczy, jak się zastanowi po rozmowie z Joem. Na razie pójdzie do pracowni i popracuje trochę nad progresją wieku ze zdjęciem Libby Crandall. Ośmioletnią dziewczynkę porwał kilka lat temu własny ojciec.

Przeszła korytarzem do wyjścia balkonowego, którym mogła się dostać do laboratorium. Na wyspie wszystko było jasne, słoneczne i czyste. Logan chciał, żeby takie miała życie – zawsze w słońcu, z daleka od ciemności. Dlaczego nie? Niech przeminie ból. Niech zblednie wspomnienie o Bonnie. Niech ktoś inny pomaga zaginionym dzieciom.

To niemożliwe. Nigdy. Bonnie i zaginione dzieci wplotły się raz na zawsze w jej życie i marzenia. Stanowiły najistotniejszą, może najlepszą część jej samej.

Logan tak dobrze ją znał, że nie mógł tego nie rozumieć. Nie mógł odrzucić prawdy. Eve należała do ciemności.

Phoenix, Arizona

Ciemność.

Don zawsze lubił noc. Nie dlatego, że coś ukrywała, lecz z powodu ekscytacji niewiadomym. W nocy nic nie wydawało się takie samo, a jednak wszystko stawało się wyraźniejsze. To chyba Saint-Exupery napisał coś na ten temat?

Ach, tak, przypomniał sobie…

Kiedy kończy się destrukcyjna analiza dnia i wszystko, co jest naprawdę ważne, staje się znów całe i zdrowe. Kiedy człowiek przeistacza się ze swego fragmentarycznego ja i rośnie ze spokojem drzewa.

Nigdy nie czuł się rozbity na kawałki, ale noc przynosiła spokój i siłę. Wkrótce spokój odejdzie, lecz siła będzie w nim śpiewać, niczym chór tysiąca głosów.

Chór. Uśmiechnął się, zdając sobie sprawę, iż jedna myśl pociąga za sobą drugą.

Wyprostował się za kierownicą. Kobieta właśnie wychodziła z domu. Wybrał ją bardzo starannie ze względu na poziom trudności. Był pewien, że będzie to bardziej podniecające przeżycie niż ostatnio z prostytutką. Debby Jordan, blondynka, trzydzieści jeden lat, mężatka, matka dwojga dzieci. Była skarbniczką w szkolnym komitecie rodzicielskim, miała przyjemny sopranowy głos i śpiewała w chórze kościoła metodystów przy Hill Street. Teraz wybierała się na próbę chóru.

Nigdy tam nie dojdzie.

Загрузка...