Duncan kręcił się wściekły po domu. Czuł się tak, jakby poruszał się po ruchomych piaskach. Bardzo chciał coś robić, a nie tylko bezczynnie czekać. Fale przerażenia targały mu żołądek. Spoglądał to na zegarek, to na milczący głucho telefon, na zapadającą za oknem czerń nocy, i znów na córki obserwujące go bez słowa.
– Gdzie podziewa się wasza matka? – denerwował się. Karen i Lauren milczały.
– Nie wytrzymam tego. Zostawiła nas bez słowa i nawet nie wiemy, co się z nią dzieje.
– Nic jej nie jest – uspokajała go Lauren. – Wiem, że nic jej nie jest.
– Nie martw się, tato – dodała Karen. – Niedługo wróci.
A gdzie jest, do cholery, Olivia? Zastanawiał się. Ironia losu. Czekam na dwie kobiety mojego życia: Megan i Olivię. W potrzasku między nimi dwiema.
Nagle poczuł jakieś rozluźnienie we wnętrzu, jakby opuściło go dotychczasowe napięcie. Odetchnął głębiej.
I wtedy zadzwonił telefon.
Bliźniaczki podskoczyły spłoszone.
Duncan podniósł słuchawkę.
– Tak?
– Ach, Duncan, jak miło słyszeć twój głos.
– Olivio, chciałbym…
Zignorowała jego proszący ton i plotła dalej fałszywie przyjacielskim głosem.
– Cóż, matematyk, pewnie liczysz sekundy, minuty i godziny. Zajmujesz się głównie upływającym czasem, prawda? A twoje czekanie układa się już w całe dni, co?
– Olivio…
– A przecież, matematyk, czas to pieniądz, zwłaszcza w tym przypadku. Roześmiała się z własnego dowcipu.
– Olivio, ja dotrzymałem warunków umowy.
– Mówisz jak księgowy, panie Bankier. Zajmuj się lepiej liczeniem minut, a ja będę liczyć dolary.
– Masz mi ich oddać! – krzyknął Duncan do telefonu.
– Spokój, matematyk – odparła łagodnie, lecz w jej głosie, jak zwykle, brzmiała groźba. – Chyba że chcesz, żebym się rozłączyła i kazała ci czekać jeszcze dłużej.
– Nie!
– Więcej cierpliwości. Powinieneś nauczyć się panować nad sobą. Tak jak ja. Zadzwonię później. Może.
– Nie, błagam! – Urwał w pół słowa. – Słucham cię, o co ci teraz chodzi? – Natychmiast poczuł na siebie złość. Ile razy ze mną rozmawia, zawsze wyciąga ten sam straszak: "Rozłączę się i zostawię cię w próżni". A ja wpadam w tę jej pułapkę jak głupiec. Zazgrzytał z wściekłości zębami.
Chwila milczenia narastającego między nimi pozwoliła mu uświadomić sobie, że Olivia nie wspomniała słowem o Megan. Znaczyło to, że jego żonie nic się nie stało. Nie wiadomo gdzie jest, ale jest cała i zdrowa. Ta myśl przyniosła mu ulgę.
Po kilkunastu sekundach usłyszał znowu Olivię. Odezwała się syczącym szeptem.
– To nie wystarczy – powiedziała.
Duncan poczuł, jakby ktoś chwycił go za serce i mocno ścisnął.
– Nie mogę uwierzyć…
– To nie wystarczy! – stwierdziła z naciskiem.
– Zdobędę więcej – dodał momentalnie.
– Nie tak szybko – Olivia cicho zaśmiała się.
– Jeszcze nie wiem jak, ale zdobędę. Wypuść ich tylko.
– Ty chyba nic nie rozumiesz, Duncanie… Milczał, nie wiedząc co odpowiedzieć.
– Myślę, że musimy zawrzeć pewien układ – kontynuowała Olivia.
– O czym ty mówisz, do diabła?
– Widzisz, potrzebuję bankiera. Mojego własnego, prywatnego bankiera i moje własne, prywatne konto. Już o tym wcześniej wspominałam. Tak, tak, matematyk, ty będziesz moim kontem. Kiedy będę chciała więcej, wrócę tu i wezmę sobie pieniądze. Dasz mi je wtedy, prawda?
To się nigdy nie skończy, pomyślał. I odpowiedział:
– Tak.
Olivia wybuchnęła ochrypłym, bezlitosnym śmiechem.
– Za szybko się zgadzasz, Duncanie. O wiele za szybko. Odetchnął głęboko i powtórzył:
– Tak.
– Widzisz, nie wiesz nawet, o co mi chodzi. Może to będzie za sześć miesięcy. A może za sześć lat. Ale wrócę na pewno. Będzie to taki nasz długoterminowy układ miedzy dłużnikami. Jak wy to nazywacie? Chyba "hipoteka na życie", prawda?
To się nigdy nie skończy, pomyślał Duncan po raz wtóry.
– A jeśli się zgodzę?
– Dostaniesz ich z powrotem.
– Więc się zgadzam.
– To takie proste i łatwe – powiedziała Olivia. – Nie sądzisz, że będziesz mógł mi to przygotowywać? Nigdy nie będziesz wiedział na kiedy. Jakie to wszystko będzie cudowne. Ty będziesz zarabiał pieniądze, a ja od czasu do czasu coś sobie z nich uszczknę. Twoja rodzina będzie żyła w spokoju. Bez strachu, że ktoś dostanie jakąś kulkę w plecy. Bo przecież gdybym chciała, byłoby to takie łatwe. Może któreś z twoich dzieciaków, w powrotnej drodze ze szkoły do domu. Strzał z przejeżdżającego samochodu. Albo Megan, jadąca na umówione spotkanie z klientem agencji, które okazało się zupełnie czymś innym. Zabójstwo to przecież nic trudnego. Stały się prawdziwą amerykańską tradycją. Na pewno zresztą pamiętasz sam. Nasz wspólnie przeżyty rok zasłynął wręcz z tego powodu.
Czy to może być prawda? – zastanawiał się Duncan.
– Cokolwiek sobie życzysz. Tylko powiedz, jak mam odzyskać mojego syna i sędziego?
– Jesteś pewien, że chcesz, by stary sukinsyn też wrócił? Taki kłótliwy facet? A co ze schedą? Nie wolałbyś dorwać trochę gotówki, jak stary wyzionie ducha? Może mam go od razu wykończyć? – I zaśmiała się znowu.
– Chcę, żeby wrócili do domu.
– To zależy od ciebie.
– To znaczy?
– Pamiętasz to pole, na którym czekałeś? – Tak.
– Myślisz, że uda ci się tam trafić? – Tak.
– To dobrze. Jutro o ósmej rano. Ani wcześniej, ani później. Ktoś będzie cię obserwował. I nie zrób jakiegoś numeru. Jeśli zobaczę inny samochód, jakichś ludzi, a nawet jakiegoś pieprzonego farmera na traktorze, może stać się naprawdę coś strasznego. Aha, i tym razem bądźcie oboje, okay? Ty i Megan, na środku pola, o ósmej rano.
– Po co ona? Przyjdę sam.
– Oboje! – wyszeptała Olivia z naciskiem.
– Ale…
– Oboje, i żebym was widziała!
– Nie rozumiem…
– Do diabła, nie musisz nic rozumieć. Masz zrobić, jak mówię. Dotarło? Chyba że wolisz to drugie rozwiązanie.
Duncanowi zakręciło się w głowie od ciszy, jaka zapadła w słuchawce.
– Dobrze – odrzekł cicho. – Co tylko chcesz.
– W porządku – Olivia odetchnęła chrapliwie. – Zrozumiano? I bez kawałów.
– Tak. Rozumiem. Rozumiem dokładnie.
Olivia zaśmiała się.
– W ten sposób będziesz miał dość czasu, żeby się przebrać i zdążyć do banku, zanim zacznie się praca. Czyż to nie będzie ekscytujące, Duncanie? Myślisz, że poradzisz sobie? Zachowasz zimną krew? Żadnych trzęsących się rąk? A jak z twarzą pokerzysty?
Przez chwilę, zachwycona, wsłuchiwała się w ciszę na linii. Czuła satysfakcję pająka tkającego ostatnie nitki swojej sieci. Po chwili odwiesiła słuchawkę. Duncan odłożył aparat na miejsce.
– No i co? – zapytała Karen. Bliźniaczki stały obok, czekając na jakiś znak od ojca.
– Nic im nie jest? Czy oddadzą nam ich?
– Nie wiem – odparł Duncan zduszonym głosem, jakby brakło mu powietrza.
– Ona jest szalona, wiecie przecież. Obłąkana z nienawiści. – Powiedział to tonem rzeczowym, kontrastującym z tragizmem sytuacji.
– To potwory – powiedziała Lauren.
– Straszne potwory – dodała Karen.
Duncan poczuł jak coś w nim krzepnie, jakby olbrzymi ocean emocji zamarzał nagle pod gwałtownymi uderzeniami zimowej wichury. Spojrzał na córki zwężonymi ze wściekłości oczami. Ale ja też jestem obłąkany, pomyślał.
– Cóż, jest na to tylko jedna odpowiedź – stwierdził.
– Jaka? – zapytała Karen.
– Być jeszcze gorszym niż oni.
Megan, w straszliwym napięciu, szybko i zdecydowanie przedzierała się przez ciemności, jadąc najpierw bocznymi drogami, potem przez miasto. Czuła się, jakby znajdowała się w próżniowej kapsule, w której nie było niczego poza obrazem białego, drewnianego domu ukazującego się w wieczornym zmierzchu. Nie widziała mijanej okolicy, przejeżdżających obok samochodów, nielicznych przechodniów, opatulonych płaszczami przed zimnym wiatrem. Spieszyła na spotkanie nocy. Była zdeterminowana, i to właśnie koiło jej serce. Z bocznej ulicy wjechała na główną arterię miasta łamiąc wszelkie przepisy, jeszcze mocniej wcisnęła gaz, wreszcie dostrzegła jarzące się światła parkingu przed supermarketem. Zdążyła, było jeszcze piętnaście minut do zamknięcia.
Przez, głowę przemknęła jej dziękczynna myśl na temat sklepu Duncana. Było w tym trochę hipokryzji; kiedy go stawiano, dokuczała mu bez przerwy, złośliwie nucąc słowa piosenki: Wybrukowali raj i zbudowali parking. Teraz światła migotały ku niej zapraszająco.
Decyzję podjęła w tym samym momencie, kiedy zaczęła wycofywać się spod domu na farmie. Bała się tylko, że nie zdoła zadzwonić do Duncana i powiedzieć mu, co udało jej się odkryć i co ma zamiar zrobić. Wiedziała, że nie może z tym zwlekać. On zrozumie, kiedy mu zaprezentuje swój plan.
Megan wyszła z samochodu i szybkim krokiem udała się w kierunku sklepu. Pchnęła szerokie drzwi wejściowe zderzając się niemal z ostatnimi klientami zmierzającymi na parking i pospieszyła korytarzem stukając obcasami po gładkiej podłodze. Oddychała ciężko, jak pływak walczący z falami. Światła sklepików – nie kończącego się ciągu różnorodnych butików i salonów z odzieżą – zalewały ją, jakby ujawniając publicznie jej panikę i desperację. Muszę się opanować, przykazywała sobie. Lecz jakiś głos w jej wnętrzu podpowiadał, że powinna raczej zacząć śpiewać pieśń żałobną za swą straconą duszę. To, co zamierzam uczynić, nie jest wcale czymś złym, wmawiała sobie. Oczy manekinów wystawowych, nieruchome i bezduszne, przyglądały się, gdy przebiegała obok.
Zadała sobie pytanie, czy tak właśnie wyglądają oczy martwego człowieka, lecz natychmiast przegnała tę myśl i przyspieszyła kroku.
Kiedy dotarła do sektora z artykułami sportowymi, skonstatowała z ulgą, że poza pracownikiem liczącym utarg przy kasie, nie było w nim nikogo.
Młody człowiek spojrzał na Megan, następnie na zegar ścienny – do zamknięcia było zaledwie kilkanaście minut – po czym znowu na Megan. Kiedy wyszedł zza kasy zobaczyła, że miał na sobie dżinsy, białą koszulę, krawat, a w uchu – kolczyk. Nie wyglądał jak podejrzany typek.
Ja chyba też nie, pomyślała posępnie.
– Witam – zaczął grzecznie. – Zdążyła pani w ostatniej chwili. W czym mogę pomóc?
– Interesuje mnie sprzęt do polowania – odpowiedziała Megan starając się opanować drżenie głosu.
– Proszę bardzo – odparł sprzedawca. Zaprowadził ją w głąb sklepu, gdzie na jednej ze ścian rozmieszczona była rozmaita broń: haki z fantazyjnymi nacięciami i kolorowo pomalowane strzały, jakby wyjęte prosto z futurystycznych opowieści, a także rozmaite strzelby, karabinki, pistolety i kusze. Obok wisiały parki i spodnie myśliwskie w różnych kolorach – w ostrych, jaskrawo-pomarańczowych, i w stonowanych dla potrzeb kamuflażu. Na górnej półce znajdowały się okulary, a niżej pełen asortyment myśliwskich noży – zębate, odblaskowe, z ukrytym ostrzem itp. Wyłożonych było także parę czasopism: Field and Stream, Guns and Ammo i Soldier of Fortune. Patrząc na cały ten arsenał Megan poczuła się całkiem zagubiona. Po chwili jednak uświadomiła sobie jaka odpowiedzialność na niej spoczywa i skoncentrowała się na czekającym zadaniu.
– Jakiego dokładnie rodzaju ekwipunku myśliwskiego pani potrzebuje? – usłyszała pytanie sprzedawcy. – Ma być na prezent czy do użytku własnego?
Głęboko zaczerpnęła powietrza.
– Dla mojej rodziny – odparła.
– A więc prezent. Czy ma pani coś konkretnego na uwadze?
– Polowanie – rzuciła krótko.
– Aha, polowanie. Ale na co? – pytał sprzedawca cierpliwie, z lekkim rozbawieniem.
– Na dzikie bestie – rzekła półgłosem.
– Słucham? – Sprzedawca popatrzył na nią dziwnym wzrokiem. Megan zignorowała jego spojrzenie i pamięcią sięgnęła do domu w Lodi.
Wyobraziła sobie, że siedzi w mrocznym salonie, ciężkim od dymu i entuzjazmu, i przysłuchuje się dyskusji Olivii z Kwanzim i Sundiatą. Znajomość broni u obu czarnych mężczyzn była typowa dla mieszkańców murzyńskiego getta: noże i obrzyny. Wiedza Olivii była bardziej rozległa; mówiła o zasięgu i szybkości strzału, łatwo rzucała rodzajami i kalibrami. Megan przypomniała sobie, jak do grupy przyłączyła się Emily, pokazując, jak ma zamiar trzymać karabin pod swoim długim płaszczem; przed oczami stanął jej obraz Emily z karabinem w ręku. Widziała czarną lufę i brązową, drewnianą kolbę. Wzrok skierowała na ścianę z rozwieszoną bronią.
– Taki jak ten – powiedziała do sprzedawcy wskazując palcem.
– Ten raczej nie jest przeznaczony na polowania – odparł sprzedawca, patrząc na wskazaną broń. – To jest dwunastokalibrowa strzelba, w rodzaju tych, które policjanci wożą w swoich samochodach. Farmerzy używają ich na świstaki i inne szkodniki. Widzi pani, lufa jest krótsza, dużo krótsza, co ogranicza dokładność przy strzelaniu na odległość. Niektórzy używają takiej broni do ochrony domów, chociaż…
– Mogłabym zobaczyć? Sprzedawca wzruszył ramionami.
– Jasne. Myśliwi jednak na ogół wolą coś większego… Przerwał, zmrożony spojrzeniem Megan.
– Proszę, zaraz pani podam. – Wziął kluczyk i otworzył zamknięcie zabezpieczające broń. Wziął strzelbę i wręczył ją Megan.
Przez moment trzymała ją w pozycji "prezentuj broń", zastanawiając się, co z nią teraz zrobić. Próbowała przypomnieć sobie wszystko, czego się nauczyła podczas wieczorów w Lodi, za zaciągniętymi zasłonami. Chwyciła łoże poniżej lufy i pociągnęła ją mocno do tyłu, słysząc głośne kliknięcie mechanizmu oznaczające gotowość broni do strzału.
– Dobrze – pochwalił sprzedawca – tylko troszeczkę delikatniej. Nie trzeba trzaskać tak silnie. – Wziął z rąk Megan strzelbę i skierował ją na tyły sklepu. Naciśnięty spust wydał suchy trzask. – Proszę spojrzeć. Raz, dwa trzy, cztery, pięć, sześć. Teraz musi pani przeładować – o tu. – Pokazał otwór z boku magazynku.
Wzięła strzelbę i powtórzyła czynności, jakie wykonał sprzedawca. Strzelba ważyła ile trzeba, prawie tyle, ile myślała. Dotyk drewnianej kolby na ramieniu był niemal uwodzicielski. Wszystko to jednak było zwodnicze. Podczas strzału podskakiwała i wyrywała się jak dzikie zwierzę, Megan obawiała się, czy da sobie z nią radę.
Westchnęła ciężko myśląc, że musi sobie poradzić. Kładąc broń na kontuarze stwierdziła:
– Świetnie, biorę ją. I drugą taką samą.
– Chce pani dwie… – zaczął ekspedient zaskoczony, ale urwał i wzruszył ramionami. – Proszę bardzo. Jak pani sobie życzy. – Zdjął ze stelaża identyczną strzelbę. – Amunicję też?
Megan znów sięgnęła pamięcią do przeszłości. Przypomniała sobie nauki Olivii: "Musicie zawsze używać takiej samej broni jak Świnie albo lepszej. Nie możecie być niedozbrojeni".
Wspomnienie to wywołało gorzki uśmiech na jej twarzy.
Przybierając ton na poły przyjacielski, na poły żartobliwy odparła:
– Proszę też parę pudełek najgrubszego śrutu. Sprzedawca szeroko otworzył oczy i pokręcił głową:
– Widzę, że pani ma zamiar polować na słonie, nosorożce albo wieloryby. – Sięgnął pod ladę i wyjął dwa pudełka nabojów. – Proszę bardzo. Mogą przedziurawić nawet metalową blachę podwójnej grubości. Mogą rozwalić ścianę w pani domu. Radzę, żeby pani wypróbowała je najpierw na strzelnicy dla lepszej orientacji.
Megan pokiwała głową i uśmiechnęła się. Po czym skierowała ponownie wzrok na półki z bronią. Jej uwagę zwrócił przedmiot znajomy z setek wieczornych wiadomości.
– A co to jest?
– To jest colt AR-16, proszę pani. Półautomatyczny karabinek z wyjątkowo potężnymi nabojami. To wersja karabinów używanych w armii. Absolutnie nie nadaje się na polowania. Taki sam sprzedałem niedawno małżeństwu planującemu tej zimy wyprawę jachtem po Karaibach. Warto jest mieć taką broń przy sobie, to znaczy na jachcie.
– Dlaczegóż to?
– Jest bardzo dokładna na duże odległości, nawet do tysiąca metrów, i może zrobić dziurę w przedmiocie oddalonym o półtora kilometra. Strzela bardzo szybko i jest przystosowana także do magazynka z dwudziestu jeden nabojami.
– Ale dlaczego na Karaiby?
– Kręci się tam mnóstwo przemytników i porywaczy. Napadają czasami na luksusowe jachty, by wykorzystać je do jednorazowego przerzutu narkotyków. Taki AR-16 może już z daleka zniechęcić do zbliżenia się w nieprzyjaznych zamiarach. Widzi pani, z pistoletem czy rewolwerem musi pani czekać, aż kłopoty będą blisko. A z tym nie.
Podniósł strzelbę i zademonstrował technikę strzelania.
– Tak właśnie działa. No i nie ma dużego odrzutu. Spojrzał na Megan trzymając wciąż karabinek przy ramieniu.
– Rozumiem, że bierze go pani także.
– Tak – potwierdziła. – Nikt nie chce mieć kłopotów w zasięgu ręki.
– W celu polowania, rzecz jasna?
– Oczywiście.
– Okay. Jak pani sobie życzy. Czy coś jeszcze?
– Amunicję.
– Oczywiście.
– I dodatkowy magazynek.
– Proszę.
– I pudełko nabojów do pistoletu kaliber 45. Spojrzał na Megan i uśmiechnął się.
– Proszę, są.
– Z dodatkowym magazynkiem.
– Tak myślałem.
Megan obróciła się i popatrzyła po wieszakach.
– A te myśliwskie stroje w ochronnych kolorach – czy są rozmiary i męskie, i damskie?
– Tak jest.
– Poproszę jeden męski duży i trzy damskie średnie. Sprzedawca podszedł do wieszaków i szybko wybrał co trzeba.
– Są naprawdę dobrej jakości – powiedział. – Goreteks i thinsulate. Trzymają ciepło w każdych warunkach. Kapelusze, rękawiczki, buty?
– Nie. Myślę, że to będzie wszystko.
– Granaty ręczne? Moździerze? Miotacze płomieni?
– Słucham pana?
– Żartowałem tylko.
Megan nie zrewanżowała mu się uśmiechem.
– Proszę to zapakować. Aha, i jeszcze proszę jeden z nich. – Wskazała na witrynę.
Sprzedawca sięgnął po myśliwski nóż z czarną rękojeścią.
– Jest bardzo ostry – uprzedził. – Ostrze ze stali węglowej. Może nim pani przebić nawet dach samochodu, bez problemu… – Pokręcił głową lekko. -…Chociaż nie sądzę, by polowała pani na samochody, prawda?
– Zgadza się. Nie poluję na samochody.
Sprzedawca przystąpił do podliczania zakupów. Kiedy skończył, Megan wręczyła mu kartę American Express Gold.
– Chce pani skorzystać z karty kredytowej? – zapytał ze zdumieniem w głosie.
– Tak, a czy coś jest nie w porządku?
– Nie, nie – odpowiedział szczerząc zęby i kręcąc głową z niedowierzaniem. – Tylko że… kiedy ludzie kupują takie artykuły w większych ilościach, na ogół płacą gotówką.
– A dlaczegóż to? – Megan starała się nadać głosowi równie żartobliwy ton.
– Trudniej za nimi trafić.
– Aha. Chyba rzeczywiście tak jest. – Przez moment poczuła zakłopotanie. Jednak pokręciła głową – nic mnie to nie obchodzi – i podała kartę. – Przypuszczam, że takie sklepy są, generalnie biorąc, dyskretne?
– Jeszcze jak! – odparł. – Działamy we wspólnym łańcuchu. Wszystkie transakcje są komasowane i idą do komputera jako jedna całość. Ale dyskrecja nie pomoże, jeśli pojawi się jakiś detektyw z nakazem sądowym w ręku.
Megan pokiwała głową.
– Proszę się tym nie przejmować. To wszystko wyłącznie dla celów rekreacyjnych.
– Jasne – sprzedawca prychnął pod nosem. – Wakacje w Nikaragui albo w Afganistanie.
Wziął kartę i przepuścił ją przez elektroniczny weryfikator. Potem zaczął pakować ubrania i amunicję do torby.
– Broń zostawię w oryginalnych pudłach – zasugerował.
– Dobrze, tylko proszę zawinąć je w papier.
– Proszę – sprzedawca powiedział cicho. – Proszę uprzejmie. Wiem, że to nie mój interes, ale radzę pani być naprawdę ostrożną podczas tego polowania.
Megan uśmiechnęła się do niego niewyraźnie.
– Dziękuję za dobre rady – powiedziała. – Z tym wszystkim będę musiała dwa razy obrócić do samochodu.
– Może pani pomóc?
Pokręciła przecząco głową. Uśmiechnął się.
– Żartowałem – uspokoił ją.
Na dźwięk klucza przekręcanego w zamku Tommy przylgnął do boku dziadka.
– Może to już? – wyszeptał.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział sędzia Pearson. – Ale nie łudźmy się zbytnio.
Wiedział już, że porywacze otrzymali pieniądze od Duncana. Najpierw przez starą drewnianą podłogę przesączały się wzajemne gratulacje i śmiech zadowolenia, następnie Bill Lewis poinformował ich, że już prawie po wszystkim, że przygotowują się do wymiany. Mijały jednak godziny i nic się nie działo, choć ich nadzieja rosła i pogłębiała się z każdą minutą.
Sędzia Pearson łamał sobie głowę wymyślaniem jakichś prawdopodobnych, uspokajających wyjaśnień tej zwłoki, nie bardzo mu się to jednak udawało. Był przekonany, że Olivia chce ich jeszcze do czegoś wykorzystać, co oznaczało, że choć pieniądze zostały zapłacone, jej zdaniem dług wciąż jeszcze nie został uregulowany.
Te parę sekund, jakie zajęło Olivii wejście na schodki, wystarczyło, by poczuł się bardziej niepewnie niż w którymkolwiek momencie od początku porwania. Obawiał się, że zaczną mu się trząść ręce albo głos zadrży, i wtedy wnuka ogarnie panika. Nie cierpiał Olivii, bo potrafiła sprawić, że czuł się stary i niedołężny.
– Cześć, chłopcy – powiedziała Olivia ciepło.
– Na co jeszcze czekamy? – zapytał.
– Musimy jeszcze coś wygładzić. Powiązać ze sobą parę rzeczy, to wszystko.
– Pani rzeczywiście myśli, że tak łatwo uda się wam z tego wyjść? – Sędzia był zaskoczony własnymi słowami.
Olivia jednak roześmiała się.
– Ależ my już mamy wszystko za sobą. Zawsze wiedzieliśmy, że się nam uda. Zadziwia mnie pan. Przecież dobrze pan wie, że większość spraw kryminalnych zostaje nie rozstrzygniętych. A ta pozostanie nie tyle "nie rozstrzygnięta", co "nie rozwiązana". Tak, to jest lepsze słowo.
Podeszła i chwyciła Tommy'ego za podbródek. Mówiąc do sędziego wbijała wzrok w oczy chłopca, jakby chciała w nich coś odkryć.
– Najlepszymi przestępstwami są te, które nie mają zakończenia. Kiedy zagrożenie i różne dalsze możliwości wciąż nie ustają. Kiedy zaczynają żyć swoim własnym życiem. Zaczynają panować nad życiem ludzkim w całej rozciągłości. I to właśnie ma miejsce tutaj.
– Pani postradała zmysły – odpowiedział. Roześmiała się znowu.
– Możliwe, sędzio. Wiele kobiet zaczyna w więzieniu wariować – z powodu braku ruchu, z nudów, z napięcia, nienawiści. Może i mnie to spotkało. Radzę jednak panu pogodzić się z tym. Teraz będę jakby członkiem waszej rodziny. Co o tym myślisz, Tommy? Chciałbyś mieć taką ekscentryczną, niezamężną cioteczkę? Bezdzietną, trochę sknerę, trochę dziwaczkę. Taką, którą zawsze zaprasza się z różnych okazji rodzinnych, mając nadzieję, że się nie pokaże.
Tommy nic nie odpowiedział, a Olivia puściła jego podbródek i cofnęła się.
– Niczego nie rozumiecie. Pomyślcie tylko, co się stało: wsadziłam was do więzienia tutaj, a ich do drugiego. Myślicie, że teraz wypuszczę was tak na słowo honoru, po paru dniach? Nie tak działa ten system, sędzio, prawda? Czekają ich jeszcze ciężkie chwile.
– Czy to właśnie mam im powiedzieć?
– Nie – Olivia pokręciła głową. – Nie potrzebuję żadnego posłańca.
– Po co więc mówi nam pani o tym?
– Dla niego, sędzio. – Wskazała na Tommy'ego. – Żeby nigdy nie zapomniał. – Popatrzyła na chłopca wnikliwie. – Mówiłam ci od samego początku, jak ważny jesteś w tej całej sprawie. Będziesz im przypominał. Żeby nigdy nie zapomnieli.
Sędziemu przemknęła potworna myśl: żywa pamiątka? Czy może martwa?
– Kiedy wreszcie to się skończy? – zapytał spokojnie, próbując nadać głosowi stanowcze brzmienie.
– Wkrótce. Może nawet w ciągu paru godzin. Najdalej jutro. Nie traćcie nadziei. Może oni nie nawalą. Dotychczas wypełniali każde polecenie jak posłuszne, małe żołnierzyki.
Zmierzwiła lekko czuprynę Tommy'ego.
– Trzeba myśleć pozytywnie – podkreśliła.
Pomachała im zdawkowo i wyszła zostawiając ich samych na poddaszu. Tommy czekał, dopóki nie usłyszał zatrzaśnięcia zamka i jej kroków oddalających się korytarzem.
– Dziadku – zaczął drżącym głosem, zagryzając wargi, by nie wybuchnąć płaczem. – Ona kłamie. Ona wcale nie ma zamiaru tak zrobić. Za bardzo nas nienawidzi. Mamy i taty też. Ona nigdy nas stąd nie wypuści.
Sędzia Pearson przytulił mocno wnuka.
– Powiedziała nam zupełnie coś innego – przypomniał chłopcu.
– Ona nigdy nie robi tego, co mówi. Chce tylko jeszcze bardziej nas nastraszyć. Kiedy mówi, że pozwoli nam odejść, to wcale jej nie wierzę. Chciałbym, ale nie mogę. – Tommy wyzwolił się z objęć dziadka i wyprostował, wycierając łzy z kącików oczu. – Ona nie może znieść myśli, że moglibyśmy być znowu razem w domu szczęśliwi. Czy ty tego nie widzisz? – Popłakując cicho, ukrył twarz w koszuli dziadka. Po chwili znowu uniósł głowę. – Nie chcę umierać, dziadku. Nie to, żebym się bał, ale nie chcę.
Sędzia Pearson poczuł skurcz w gardle. Pogładził wnuka po głowie i zajrzał mu głęboko w oczy. Przez lęk i strach, przez kłopoty, jakie nękały malca przez tyle lat, przebijało się jasne, mocne światełko. Widząc je, wypowiedział pierwszą myśl, jaka przyszła mu do głowy:
– Tommy, nie pozwolę im na to. Nie umrzesz. Wydobędziemy się stąd. Przyrzekam.
– Jak? Jak możesz to przyrzekać?
– Ponieważ jesteśmy silniejsi od nich.
– Ale oni mają broń.
– A jednak to my jesteśmy silniejsi.
– To co mamy robić?
Sędzia wstał, rozejrzał się po stryszku, dokładnie tak, jak w pierwszych chwilach uwięzienia. Schylił się do Tommy'ego, pogładził go po policzku i uśmiechem spróbował dodać wnukowi otuchy. Przypomniał sobie coś, o czym pomyślał, gdy tylko ich tu zamknęli. Nie jest to może wielkie i zaszczytne pole bitwy, ale umrzeć można równie dobrze i tutaj.
Wziął głęboki oddech, siadł na pryczy i przyciągnął chłopca do siebie.
– Czy opowiadałem ci już kiedyś jak Dwudziestej z Maine udało się utrzymać Little Round Top drugiego dnia bitwy pod Gettysburgiem? Dzięki temu uratowali Unię. Opowiadałem ci o tym?
Tommy pokręcił głową.
– Nie, nigdy.
– A jak Sto Pierwsza Spadochronowa zdobywała Bastogne?
Znowu pokręcił głową. Uśmiechnął się. Już wiedział, że dziadek odpowiada na jego pytanie.
– A jak marines wycofywali się znad Jalu?
– O tym opowiadałeś mi – odparł Tommy. – Prawdę mówiąc, parę razy.
Sędzia uniósł wnuka do góry i mocno wziął w ramiona. – Najpierw porozmawiamy o odwadze, Tommy. Potem powiem ci, co zamierzam zrobić.
– Megan! Gdzie się podziewałaś? – wykrzyknął Duncan, kiedy zadyszana ukazała się w drzwiach wejściowych.
W mgnieniu oka znalazł się przy niej, w korytarzu. W jego oczach malowało się napięcie z całego dnia.
– Przeraziłaś nas śmiertelnie. Nie mieliśmy pojęcia, co z tobą. Do cholery, nie rób tego więcej!
Wyciągnęła ręce i chwyciła go kurczowo za ramiona. Była blada, nie mogła wydobyć z siebie słowa.
– Czujesz się dobrze? – zapytał, powoli opanowując nerwy. Pokiwała głową.
– Powiedz, co się stało?
– Znalazłam ich – odrzekła spokojnie. Duncan patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
– Gdzie?
– W jednym z wynajętych domów.
– Jesteś pewna?
– Widziałam Billa Lewisa.
– Gdzie to jest?
– Niedaleko. Jakieś trzydzieści kilometrów za miastem.
– Mój Boże!
– Tak, wiem.
– Mój Boże – powtórzył Duncan.
Tym razem Megan tylko pokiwała głową.
– Po twoim telefonie strasznie się denerwowałem. Myślałem… Sam nie wiem, co myślałem. Jedyne co robiłem, to denerwowałem się.
– Nic mi nie jest – uspokajała go Megan. Chociaż w to sama nie wierzyła. Duncan wyswobodził się z jej rąk i zacisnął pięści.
– Cholera! Mamy szansę! Odwrócił się do Megan.
– Ona dzwoniła – powiedział krótko. Był już spokojny.
– I? – Megan poczuła jak serce jej się ściska.
– Mówi, że wypuści ich, ale nadal mamy u niej dług. Że dostała za mało. Ze wróci po więcej. Pewnego dnia. I że to nigdy się nie skończy.
Megan skamieniała. Wydało jej się, że nie wytrzyma już dłużej bólu i udręki. Spróbowała uspokoić nerwy.
– Nigdy się nie skończy? – zapytała.
– Tak – potwierdził Duncan. Ramiona mu opadły, jednak po chwili odzyskał zimną krew.
– Chodź, musimy porozmawiać – powiedział i zaprowadził Megan do salonu.
Były tam bliźniaczki, milczące jak rzadko kiedy. Musiały wykrzesać z siebie tyle siły i odwagi. Dotąd nie zdawały sobie sprawy jakie naprawdę są, pomyślała. Ogarnął ją smutek. Tak nagle, nieoczekiwanie musiały stać się dorosłe. Podeszła do nich i mocno je przytuliła.
– Uważam, że przyszedł czas, by z tym skończyć – powiedziała do córek.
– Ale jak? – zapytała Lauren. – Jakie mamy wyjście?
– Tylko jedno – stwierdził Duncan. – Jedyne. Musimy uwolnić ich sami.
– Jak to sobie wyobrażasz? – zapytała Karen.
– Nie wiem – odparł Duncan. – Ale wiemy, gdzie ich trzymają, więc po prostu pojedziemy tam. Mamy pistolet. Nie jest to dużo, ale może uda nam się coś wymyślić…
Widząc, że Megan się podnosi zawiesił głos. A ona nie zwracając uwagi na wiatr i ziąb wyszła z pokoju, przez korytarz, do samochodu. Wzięła jeden z pakunków z zakupami ze sklepu z artykułami sportowymi i szybko weszła do środka.
– O co chodzi, Megan? – Duncan patrzył na nią zdziwiony.
Zanim zdążył coś dodać, wypakowała półautomatyczny karabinek. Uniosła go w górę, żeby wszyscy mogli zobaczyć. Broń błyszczała w jasnym świetle salonu.
– Przed powrotem do domu – powiedziała – zrobiłam małe zakupy.
Olivia Barrow podeszła do okna w sypialni i wbiła wzrok w ciemność. Słyszała jak Bill krząta się po kuchni, sprzątając nagromadzone przez cały okres pobytu papierowe talerze i różne tanie naczynia. Wiedziała, że Ramon w drugim pomieszczeniu czyści broń. Zastanawiała się, czy rzeczywiście będzie miał na tyle zimnej krwi, by zrobić to, co zamierzał. Skrzywiła się z niezadowoleniem na myśl, że nie jest w stanie przewidzieć, co zrobią jej towarzysze.
Jutro wszystko się skończy.
Odwróciła się od okna i spojrzała na stos pieniędzy leżący na łóżku. Podeszła i wzięła garść banknotów. Doznawała sprzecznych uczuć: widok i dotyk gotówki nie dawał jej satysfakcji. Było trochę tak, jakby kochanek, który zdradził, właśnie kończył się usprawiedliwiać.
Zaczęła metodycznie upychać pieniądze do czerwonej sakwy. Myślami powędrowała do Duncana i Megan. Ciekawe, czy uda im się zasnąć tej nocy. Zachichotała cicho myśląc: wątpię w to.
Kiedy skończyła chować pieniądze, na samym wierzchu położyła rewolwer i zamknęła torbę. Podeszła z powrotem do okna. Niebo czarne jak onyks usiane było gwiazdami. Rozciągało się przed nią w nieskończoność. Noc zaczyna się już we mnie, pomyślała.
Ta sama noc, uznała, zamyka się też nad Duncanem i Megan, i też wchłania ich w siebie. Zastanawiała się, co ma z nimi począć.
Mogę ich zabić. Mogę ich okaleczyć. Mogę ich zrujnować.
Jak oni uczynili ze mną.
Skrzyżowała ramiona na piersi, jakby próbując zatrzymać przy sobie osiągnięty sukces. Potem, stopniowo, zwolniła uścisk i szeroko rozłożyła ręce w bok. Uniosła stopę i, jak w balecie, wyrzuciła ją do przodu. Przed oczami stanął jej obraz matki, tańczącej nocą z subtelną gracją, póki choroba nie odarła jej z energii i urody. Olivia wspięła się na palce, tak jak kiedyś czyniła to matka. I powoli powróciła do pozycji wyjściowej.
Pomyślała o "gościach" na górze. Co z nimi się stanie.
Bill Lewis był wierny jak pies gończy, Ramon Gutierrez – kapryśny jak terier. Gdzie podzieje swoje pieniądze, kiedy skoczą sobie do oczu?
Uśmiechnęła się. Jaka to, zresztą, różnica.
I tak żaden z nich nie wyjdzie z tego żywy.
A obaj zakładnicy – cóż, wzruszyła ramionami, stanie się, co ma się stać. Spróbowała odnaleźć w sercu ślad współczucia. Daremnie. Uznała, że każdy rezultat będzie dobry. Nie rozumiała, jak mogła tak zagubić się rano. Jeśli umrą, nic się nie stanie. A jeśli zostaną przy życiu, wtedy będzie mogła tu wrócić, tak jak to obłudnie obiecywała Duncanowi.
– Ja mogę zrobić wszystko – szeptała w stronę okna i bezbrzeżnej nocy. – Mogę zrobić wszystko, co będę chciała i kiedy tylko będę chciała.
Wybuchnęła krótkim, urwanym śmiechem. Wyobraźnią przeniosła się daleko do ciepłych plaż i luksusowego wydawania pieniędzy. Szybki samochód, postanowiła, naprawdę szybki samochód. I trochę drogich ubrań. A potem zobaczymy, co przyszłość przyniesie. Z uśmiechem, błąkającym się na ustach, cofnęła się w głąb pokoju i zabrała do pakowania swoich pozostałych rzeczy.
Duncan był przy drugim telefonie, osłaniając dłonią słuchawkę, trzymaną przy uchu. Megan, napotykając jego spojrzenie, kiwnęła głową i wzięła głęboki oddech dla uspokojenia. Bliźniaczki siedziały spokojnie, wsłuchując się w daleki sygnał telefoniczny.
W pewnym momencie dźwięk się urwał i Megan usłyszała przyjacielskie, serdeczne "Halo?".
– Barbara? Tu Megan Richards z agencji Country Estates Realty.
– Megan! Kochana! Kopę lat!
– Och, Barbaro, ostatnio byliśmy strasznie zajęci – zaszczebiotała Megan fałszywie żartobliwym głosem. – A jak interesy Premier Properties?
– Och, miałam jedną wspaniałą transakcję, pamiętasz dom Halginów, ten który był tak bardzo wysoko wyceniony? Tacy ludzie z Nowego Jorku mieli na niego chrapkę.
– To niesamowite! – odparła Megan. Pamiętała jak wygląda Barbara Woods. Miała trochę po pięćdziesiątce. Srebrzystoszare włosy, związane w kok z tyłu głowy, nadawały jej wygląd nauczycielki, kontrastując z modnymi strojami i biżuterią brzęczącą i dźwięczącą przy każdym ruchu. Nie jest to osoba zbyt dociekliwa, oceniała ją Megan, zwracająca uwagę na szczegóły i okoliczności. Westchnęła więc i wyrzuciła z siebie: – Strasznie przepraszam, że zawracam ci głowę w domu, i to tak późno, ale właśnie miałam telefon i pomyślałam, że możesz mi pomóc. Pamiętasz taką ofertę z przełomu lata i jesieni, dotyczącą starego domu na farmie w okolicy Barrington Road…?
– Był na sprzedaż?
– Nie, do wynajęcia.
– Niech pomyślę. Och, jasne, oczywiście, ależ to był syf. Brr, samo wejście do środka wywołało we mnie dreszcz. Ale ta pisarka była nim zachwycona.
– Och, chcesz powiedzieć, że go wynajęłaś?
– Tak, jakiejś kobiecie z Kalifornii, która przymierzała się do pisania powieści gotyckiej. Przynajmniej tak twierdziła. Że potrzeba jej sześciu miesięcy samotności. Zapłaciła za trzy miesiące z góry. Cóż, samotność z pewnością tam ma. Jedynie tego w tej ruderze nie brakuje. Czyżbyś miała kogoś chętnego?
– Tak. Małżeństwo z Bostonu szuka jakiegoś ustronia na weekendy.
– Świetnie by się nadawało po odnowieniu. Po gruntownym odnowieniu. Czy chciałabyś, bym pokazała im to miejsce?
– Pogadam najpierw z moimi klientami i dowiem się, kiedy będą mogli wpaść. Myślę, że chyba wiosną. Wiesz, teraz robię rekonesans.
– Jasne.
– Słuchaj, mogłabyś opisać mi to miejsce?
Megan spojrzała na Duncana, który skinął głową. Ołówek i kartkę papieru miał już naszykowane.
– Oczywiście – odpowiedziała Barbara z wahaniem w głosie.
No, dalej! Megan poganiała ją w myśli. Rusz głową, staruszko, przypomnij sobie!
– …No wiesz, na pewno nie jest w idealnym stanie, ale ma całkiem solidną konstrukcję i nie wymaga specjalnych prac remontowych…
Megan przymknęła oczy i wyrzuciła z siebie pytanie:
– A jak wygląda wnętrze? Jaki ma układ?
– Niech się zastanowię. Ładny, szeroki ganek z frontu. Drzwi wejściowe prowadzą do hallu. Na lewo jest salon, obok jadalnia. Korytarz wiedzie do kuchni – można ją przerobić na spiżarnię – w głębi domu. Tylne drzwi wychodzą na pole – mnóstwo miejsca, żeby zrobić urocze patio. Jedna łazienka na dole. Po prawej stronie pokoik, bardzo sympatyczne pomieszczenie, z którego można zrobić coś fajnego, na przykład małą sypialnię albo gabinet. Pośrodku korytarza znajdują się schody na górę. Podest, a następnie piętro z trzema sypialniami i drugą łazienką. Na końcu korytarza są drzwi prowadzące na poddasze. Jest zapuszczone i zaniedbane. Nikt specjalnie się nie interesował, by je wykończyć. Jest tam mnóstwo kurzu, ale można z niego zrobić pokój wypoczynkowy albo coś w tym rodzaju.
Megan pokiwała głową.
– Barbaro, naprawdę bardzo mi pomogłaś. Wygląda na to, że właśnie czegoś takiego moi przyjaciele szukają. Odezwę się do ciebie i umówimy się.
– Wiesz, to taki stary, źle ogrzewany dom. Trzeba tam włożyć sporo serca. Jak we wszystkie te stare domy na farmach. Są one na swój sposób nawiedzone…
Zachichotała. Megan podziękowała jej jeszcze raz i odwiesiła telefon. Spojrzała na Duncana.
Potrząsnął pięścią.
– Mamy szansę – orzekł.
Przez chwilę Megan miała wrażenie, że unosi się w powietrzu. Uchwyciła się z całej siły swych uczuć, jak warkocza liny, i oprzytomniała.
– Tak, mamy – potwierdziła.
Była już późna noc, ciemność stapiała się z zimnem i ciszą. Megan siedziała na podłodze w salonie, otoczona bronią i amunicją. Światło płynące z lampy umieszczonej w rogu pokoju pogłębiało bruzdy na jej twarzy. Przewracała kartki ze szkicami, fotografie, diagramy. Karen i Lauren siedziały na kanapie tuż obok siebie. Duncan stał przy oknie, patrząc w ciemność. W pewnym momencie odwrócił się i podniósł jedną ze strzelb. Sekundę trzymał ją w ramionach, po czym złożył się jak do strzału.
– Czy my jesteśmy pomyleni? – zapytał nagle. – Czy całkiem postradaliśmy zmysły?
– Na to wygląda – odpowiedziała Megan. Uśmiechnął się.
– Tak więc wszyscy jesteśmy zgodni. Jeśli to zrobimy, to znaczy, że zwariowaliśmy.
– Raczej zwariujemy, jeśli tego nie zrobimy.
– Tak, to prawda.
Duncan powiódł palcem po lufie karabinu.
– Wiesz co – powiedział miękko, zwracając się do żony – pierwszy raz od tygodnia zaczynam czuć, że robię coś. A czy to jest dobre, czy złe, nie ma już znaczenia.
– Tato, jedna rzecz mnie nurtuje – odezwała się Lauren. – Nie wiemy, może ona rzeczywiście zamierza uwolnić ich rano.
– To prawda.
– A w takim razie możemy tylko…
– Tak, masz rację. Możemy pogorszyć sytuację. Ale równie dobrze może nie mieć takiego zamiaru, a wtedy my będziemy mieli jednego potężnego sojusznika.
– Jakiego? – zapytała Karen.
– Zaskoczenie – odparł Duncan. Spojrzał na trzy kobiety w pokoju.
– To, co zamierzamy zrobić, jest jedyną rzeczą, która Olivii nigdy nie przyszłaby do głowy.
– Ja wiem jedno – odezwała się Karen ze złością.
– Co?
– Jeśli będziemy robić nadal to, co ona mówi, nieszczęście murowane.
– To prawda – przyklasnęła natychmiast Lauren. – Robiliśmy dotąd, co nam kazała, a mimo to niczego nie zyskaliśmy, zawsze zwodziła nas. I zrobi to znowu, jestem pewna.
Duncan i Megan, oboje, patrzyli na córki z podziwem. To są właśnie moje dzieci, pomyślała Megan. Moje córeczki. Co ja robię? Lauren podniosła się, walcząc z emocjami. Ze łzami w oczach wybuchnęła.
– Chcę tylko, żeby oni wrócili, i żeby to się skończyło! Chcę, żeby wszystko było tak jak przedtem. – Miała dodać coś jeszcze, ale siostra otoczyła ją ramieniem uciszając.
– Już dobrze – powiedział Duncan. W pokoju zrobiło się cicho. Megan podniosła się, w ręku trzymała pistolet kaliber 45.
– Wiecie, co myślę? – Podeszła do dziewczynek i uklękła przed nimi, położyła dłonie na ich kolanach, i kontynuowała ciepłym, spokojnym głosem: – Jeśli zdecydujemy się na to i coś nie wyjdzie, będziemy za to winić siebie samych i będziemy musieli żyć z tym zawsze. Ale jeśli nie zrobimy nic, zaufamy Olivii, a sprawy potoczą się w złym kierunku – ja tego nie wytrzymam. Nie będę w stanie żyć z tym choćby przez minutę. – Nie wstając zwróciła się do Duncana. – Kiedyś już zastanawiałam się nad tym – zawsze kiedy w wieczornych wiadomościach pokazywali rodziny, którym przydarzyła się jakaś tragedia. Zawsze krzyczeli i szlochali, kamery to pokazywały, wszystko było straszne. Byli zawsze otoczeni ludźmi w uniformach. Policjantami, strażakami, detektywami, prawnikami, lekarzami, żołnierzami i, diabli wiedzą, kim jeszcze. Zawsze był tam jakiś przedstawiciel władzy, który próbował coś wskórać, i zawsze kończyło się niczym. Takie sposoby nigdy nie prowadzą do szczęśliwego zakończenia, chyba że ktoś weźmie się sam za swoje sprawy. – Westchnęła głęboko i spojrzała na bliźniaczki. – Pamiętacie, jak Tommy był mały?
Obie uśmiechnęły się i kiwnęły głowami.
– I było z nim tyle kłopotu?
Widziała, że to wspomnienie je poruszyło.
– Jak wszyscy doktorzy mówili najpierw jedno, potem drugie, a następnie jeszcze trzecie. Nigdy nie byli do końca pewni swego, aż wreszcie zaufaliśmy samym sobie i postępowaliśmy z nim tak, jak uważaliśmy za słuszne. Nasza rodzina zrobiła to wspólnym wysiłkiem. I uratowaliśmy Tommy'ego… – I teraz też go uratujemy – dodał Duncan.
Spojrzał na karabin.
– Wiecie, co przez ten cały czas boli mnie najbardziej? To, że Tommy czeka na nas. Wie, że przyjdziemy po niego. I nie mogę go zawieść.
– A co z dziadkiem? – zapytała Lauren. Duncan chrząknął.
– Wiecie, co by powiedział. Najpierw trzeba strzelać, potem zadawać pytania. A prawo niech wkracza później.
Megan wyobraziła sobie ojca. Gdyby tu był, powiedziałby dokładnie to samo. Nikomu nie pozwoliłby wykonać roboty. To jest zbyt ważne, by można zaufać profesjonalistom, tak właśnie by powiedział. Pomyślała o matce i uświadomiła sobie, że też powiedziałaby to samo. Aczkolwiek kierowaliby się odmiennymi pobudkami: ojciec walczyłby z pewnością siebie i determinacją marines podczas akcji; matka zaś spokojnie, konsekwentnie i, tak jak on – na śmierć i życie.
– Słuchajcie – powiedział Duncan nagle, zdecydowanym głosem. – Może to jest i szalone. Ale na pewno nie jest czymś złym. Tylko w ten sposób jesteśmy w stanie ją zaskoczyć. A to stanowi naszą największą siłę. Ona myśli, że jesteśmy wystraszeni i pokonani, ale to nieprawda. Myśli, że jesteśmy gotowi tańczyć jak ona nam zagra. A wcale tak nie jest. – Przerwał. Po chwili uśmiechnął się. – Jednej rzeczy nie wytrzymałbym – że nie zrobiliśmy wszystkiego, co było w naszej mocy. Chciałbym, żeby na moim nagrobku był napis: "Był szalony, lecz przynajmniej próbował".
– Tato! – zaprotestowała Lauren. – To wcale nie jest zabawne!
– Ale prawdziwe – odparł.
Po chwili ciszy Lauren znów się odezwała.
– Tak, to prawda – powiedziała zdecydowanym głosem. – Teraz nasza kolej.
Wstała i zarzuciła ojcu ramiona na szyję. Karen spojrzała na matkę.
– Powtórzmy jeszcze raz, jaki jest nasz plan – poprosiła.
Megan odetchnęła z wysiłkiem, jakby wdychała rozgrzane powietrze, które parzyło jej płuca. Pochyliła się nad szkicem domu i otoczenia.
– Za domem rozciąga się pole, opadając aż do lasu. Wy obie, trzymając strzelby w pogotowiu, będziecie stamtąd ubezpieczać tylne drzwi. Ojciec i ja zajdziemy ich od frontu.
– Ale co dokładnie mamy robić? – zapytała Karen.
– Sama nie wiem dokładnie – odrzekła Megan. – Przede wszystkim musicie pilnować, by nikt nie uciekł w tamtym kierunku, zwłaszcza z Tommym i dziadkiem. Kierujcie się własnym rozsądkiem. Nie próbujcie wdawać się z nimi w strzelaninę, trzymajcie nisko głowy, róbcie tylko, co wyda się wam konieczne. Nie spuszczajcie oka z tylnych drzwi. Sądzę, że wszystko rozegra się od frontu, ale… – Urwała.
Duncan podjął wątek.
– Nie wolno wam się narażać, szczególnie gdyby doszło do strzelaniny. Użycie broni to ostateczność. Ma wam służyć wyłącznie dla obrony, rozumiecie? I trzymajcie się jak najniżej. Mama mówi, że tam z tyłu jest kamienny murek. Cały czas macie się kryć za nim.
Spojrzał niepewnie na Megan. Pomyślał o różnicy miedzy dziewczętami i chłopcami. Gdyby na miejscu Karen i Lauren byli kilkunastoletni chłopcy, prawdopodobnie rwaliby się do walki. Ale nie byliby tak opanowani i odpowiedziami.
– Może jednak… – zaczął.
– Nie ma mowy! – przerwała Lauren.
– Nas to też dotyczy! – niemal krzyknęła Karen. – Nie zostawicie nas tutaj.
– Nawet na chwilę nie spuścimy z was oka – nalegała Karen.
Megan uniosła dłoń, nakazując spokój. Spojrzała badawczo na Duncana.
– Jeśli chodzi o te cholerne tylne drzwi – zaczęła spokojnie – nie bardzo się na tym znam, ale wiem, że trzeba ich pilnować. W przeciwnym wypadku my będziemy czaić się od frontu, a oni dadzą drapaka. Koniecznie ktoś tam musi być.
Duncan westchnął.
– Słuchajcie, musicie mi obiecać jedno. Już i tak wystarczająco trudno będzie wydostać stamtąd Tommy'ego i dziadka. Jeśli będziemy musieli jeszcze martwić się o was… Gdybyście znalazły się w niebezpieczeństwie, oszalelibyśmy. Mogłoby to wszystko zburzyć. Tak więc musicie trzymać się z tyłu, być niewidoczne, nie wchodzić im w drogę. Musicie tylko obserwować te przeklęte tylne drzwi, byśmy wiedzieli, czy ubezpieczacie nas z tamtej strony. Jasne?
– Tak – odpowiedziały zgodnie.
– Żadnego ryzyka… Nie róbcie nic ryzykownego, bez względu na to, co będzie się dziać.
– Rozumiemy.
– Nawet gdyby któreś z nas miało kłopoty, zostańcie na miejscu.
– Daj spokój, tato…
– Już dobrze, dobrze – powiedział uspokajająco, choć był przerażony.
– A więc, kiedy my nie będziemy nic robiły, co będzie się działo z frontu? – pytanie Lauren rozładowało nieco napięcie.
Megan uśmiechnęła się.
– Tata z karabinem będzie ubezpieczał mnie, gdy będę wchodzić do budynku…
– Megan, czy jesteś pewna, że… Przerwała mu.
– Tak. W stu procentach. Przemyślałam to milion razy. Prawdopodobnie nie byłabym w stanie użyć karabinu, przeciwnie niż ty, tak że nie byłoby sensu, bym to ja ubezpieczała ciebie. Jestem szybsza od ciebie, nawet jeśli nie chcesz się do tego przyznać. I byłabym mniejszym celem, jeśli doszłoby do czegoś. No i wiem dokładnie, jaki jest rozkład pokojów w tym starym domu. Tak więc, muszę iść pierwsza.
– Mamo, jesteś pewna, że trzymają ich na poddaszu?
– Tak. Pamiętasz taśmę z głosem Tommy'ego, którą puszczała nam Olivia? Mówił, że nie podoba mu się na górze. To właśnie tam są.
– A co się stanie, kiedy już dostaniesz się do środka? Jeśli drzwi będą zamknięte?
Megan podniosła nóż myśliwski.
– Otworzę tym – powiedziała. – Gdy już będę w środku, wejdzie ojciec. Będę ubezpieczać go pistoletem. Wszystko powinno udać się bez problemów. Będzie ciemno, założę się, że kiedy znajdziemy się wewnątrz, oni będą spać. Wtedy – "ręce do góry", i wszystko skończone.
– Gwałtowna pobudka – dodał Duncan.
– Brzmi to prosto.
– Bo jest. Jeśli ich zaskoczymy.
– Zaskoczymy ich, na pewno – powiedziała Lauren ze złością. Potarła ręką oczy, jakby chciała wytrzeć z policzków łzy. Następnie podniosła strzelbę z podłogi i załadowała ją. – Mamo, pokaż mi jeszcze raz, jak to działa – poprosiła.