Część trzecia. WTOREK W NOCY

Zastanowił się, dlaczego go nie uderzyli. Ostatnim obrazem, jaki zarejestrował, zanim zarzucili mu na głowę czarny worek, był człowiek celujący z pistoletu w zakapturzoną skroń jego dziadka. Leżąc na podłodze samochodu słyszał jego płytki oddech. Był regularny, taki jak wówczas, gdy jako małe dziecko tkwił godzinami w ramionach dziadka, który czytając mu książkę powoli zapadał w sen.

Nie chciał się ruszać, ale nogi zaczynały mu drętwieć i nie był pewien, czy dłużej potrafi to znieść. Próbował ustalić, jak długo jadą samochodem. Prawdopodobnie zaledwie parę minut, ale niewykluczone, że strach zakłócił jego poczucie czasu, więc nie był co do tego przekonany. Słyszał odgłos silnika i szum opon po autostradzie, czuł każdą nierówność na jezdni. Nikt się nie odzywał, nie wiedział ile osób jest w środku razem z nim i z dziadkiem. Nie wiedział, dlaczego go porwali i co mają zamiar z nim zrobić. Ale był dość duży, żeby rozumieć grozę sytuacji. Leżał cichutko. Wreszcie ktoś się roześmiał. Był to krótki wybuch śmiechu, wyrażający raczej ulgę niż radość.

– No tak – powiedział ktoś. – To było łatwiejsze, niż sądziłem. To męski głos, ocenił Tommy. Numer Jeden.

– Wiedziałem, że to małe piwo. Kolejny głos męski. Numer Dwa.

– Porwanie zawsze udaje się najlepiej, kiedy delikwent jest całkiem zaskoczony. Nie wyobraża sobie, że może mu się coś stać. Nie ma pojęcia, że ktoś się nim interesuje. Jest tak cholernie zaskoczony, że nie jest w stanie myśleć. I zawsze robi to, co mu każesz. Tych dwóch było idealnych. – To mówił Numer Jeden.

– Nie pieprz. Próbowałeś kiedyś zdjąć kogoś, kto wiedział, że coś się na niego szykuje? – zapytał Numer Dwa.

– Nie, ale byłem, kiedy planowano…

– Zamknijcie się.

Na dźwięk kobiecego głosu Tommy mimo woli się wzdrygnął. Ten głos przerażał go.

– Może byście przestali gadać, póki nie dojedziemy do domu – ciągnęła. – Czemu po prostu nie wręczycie dzieciakowi i staremu swoich wizytówek. Nie bądźcie durniami.

– Przepraszam – odpowiedział Numer Jeden.

– Nie jesteśmy jeszcze w domu, gdzie możemy być całkiem swobodni – stwierdziła. I roześmiała się głośno.

Dźwięk ten wywołał u Tommy'ego przypływ nienawiści. Poczuł zawrót głowy i – po raz pierwszy – łzy napływające do oczu. Nie mógł się opanować, zwłaszcza gdy pomyślał o matee i ojcu. Chcę do domu. Poczuł, że usta zaczynają mu drżeć.

– Ale jesteśmy już blisko. Cholernie blisko.

Numer Jeden i Numer Dwa również wybuchnęli śmiechem. Wyczuwał, że zaczynają się rozluźniać. Samochód wciąż jechał. Od czasu do czasu czuł jak podskakuje na nierównej drodze. Przez parę minut panowała cisza. Potem usłyszał jak kobieta oznajmia:

– Jesteśmy na miejscu.

Samochód skręcił z szosy na podjazd. Słyszał szuranie opon po żwirze. Odliczył powoli od jednego do trzydziestu pięciu i pomyślał: To musi być długi podjazd, nie tak jak przed naszym domem. Kiedy auto się zatrzymało, sięgnął ręką po omacku, szukając dłoni dziadka. Znalazł ją i wsunął w nią swoją rękę. Przepełniło go uczucie radości, gdy poczuł, że dziadek odwzajemnił jego uścisk. Teraz musiał powstrzymać się od płaczu.

– W porządku – usłyszał kobietę. – Wychodźcie powoli.

Dziadek mocno ścisnął mu dłoń, po czym puścił ją. Zrozumiał. I czekał.

Usłyszał jak z trzech stron otworzyły się drzwi samochodu. Chwyciły go jakieś ręce i wyciągnęły na zewnątrz. Jego noga była jak uśpiona i aż zadygotała, kiedy stanął na ziemi. Było mu zimno, cały się trząsł, nie mogąc opanować drżenia. Worek na głowie sprawiał, że wszystko wokół wydawało się nocą, ale miał nadzieję, że wkrótce pozwolą mu go zdjąć. Usłyszał jak dziadek jęknął, a potem zaszurał nogami wydostając się z samochodu. Poczuł jego bliską obecność. Znowu sięgnął po dłoń dziadka i znowu ją odnalazł, chwycił, czując jak jest silna. Przytulił się do niego, a dziadek otoczył go swoim ramieniem.

– W porządku, Tommy, jestem tutaj. Rób, co mówią. Nie pozwolę im cię skrzywdzić.

– Piękna przemowa – usłyszał głos kobiety. – Męskie słowa.

Wyczuł, że dziadek chciał jej coś odpowiedzieć, ale w tym samym momencie powstrzymał się.

– Idziemy do środka – zarządziła. – Powoli. Niech pan trzyma dziecko, a ja pokieruję wami z tyłu. Gotowi? Dobrze. Dziesięć kroków na wprost, potem będą schody.

Tommy ruszył do przodu, trzymając wciąż rękę dziadka. Przez chwilę pod stopami czuł żwir, potem chyba jakiś chodnik. Zatrzymał się, kiedy dziadek stanął.

– Dobrze – stwierdziła kobieta. – Teraz trzy stopnie do góry. Potem będzie mały ganek i próg w drzwiach.

Zrobili, jak powiedziała. Tommy pomyślał, że przypominało to trochę grę w ślepą babkę, bawił się tak na urodzinach u sąsiadów. Pamiętał, jak okręcali go dokoła parę razy, a potem popychali we właściwym kierunku.

– Dobrze. Teraz trzymajcie się prawej strony. Sędzio, proszę wyciągnąć rękę, a znajdzie pan poręcz… Dobrze. Wchodzimy na schody. Na górze skręcamy w lewo – tam jest podest. I jeszcze jedne niewysokie schody.

Weszli na podest. Tommy raz potknął się, ale silna dłoń dziadka chwyciła go i nie pozwoliła, by upadł.

– Dobrze, dobrze – pochwaliła kobieta. – Nie chciałabym, żeby nasz cenny ładunek uszkodził się w trakcie transportu. – Tak mocno pchnęła starego człowieka w plecy, że z trudem utrzymał się na nogach. Wspięli się na następne schody. – Świetnie. Teraz prosto korytarzem około dwudziestu kroków. – Dobrze. Poczekajcie, zaraz otworzę drzwi. I znowu na górę. Uwaga, te są wąskie.

To musi być strych, pomyślał Tommy.

– W porządku – oznajmiła w końcu. – Witam w nowym mieszkaniu. Tommy poczuł, że stanęła obok dziadka i nakierowała go na coś. Nie wypuścił jego ręki.

– Siadajcie – powiedziała.

Poczuli, że są obok łóżka i ostrożnie usiedli.

– Teraz, możecie zdjąć maski.


Sędzia Pearson ujął brzeg kaptura, żeby wyzwolić się z duszącej czerni i swobodnie odetchnąć. Czuł się w nim tak, jakby znajdował się zaledwie o krok od śmierci, bezbronny jak niemowlę. Chcę widzieć, jak nadchodzi, myślał. Jeśli mają mnie zabić, chcę, żeby spojrzeli mi prosto w oczy. Uniósł tkaninę do połowy i zawahał się. Straszna myśl przyszła mu do głowy. Jeśli będziemy wiedzieć, kim oni są… Na moment puścił maskę i powiedział:

– Nie musimy pani widzieć. Nie będziemy w stanie pani zidentyfikować. Dlaczego pani…

Przerwała mu bezpardonowo.

– Ściągać maski! Już!

Sędzia uczynił, jak kazała, odwracając oczy od kobiety.

– Nie, stary, nie masz racji – powiedziała ze złością. Złapała sędziego za podbródek i odwróciła siłą jego głowę, tak że patrzył jej prosto w oczy z odległości zaledwie kilkunastu centymetrów. Stała nad nim jak zagniewany nauczyciel, mający zamiar ukarać krnąbrnego ucznia.

– Spójrz na mnie – wysyczała. Tommy wzdrygnął się słysząc jej głos. – Zapamiętaj tę twarz. Jej każdy szczegół. Czy wiesz, jaka była kiedyś piękna. A teraz? Widzisz te zmarszczki przy brwiach? A kurze łapki w kącikach oczu? Widzisz te fałdy po obu stronach ust? A co powiesz o kolorze oczu, o kształcie nosa i podbródka? Wystających kościach policzkowych? A tu jest blizna, tu, pod włosami, na czole.

Gwałtownym ruchem odrzuciła do tyłu włosy, ukazując małą, postrzępioną białą kreskę.

– Widzisz? Zapamiętaj ją. Chcę, żeby wryła ci się w pamięć, żebyś nigdy jej nie zapomniał.

Wyprostowała się, spoglądając na dziadka i wnuka.

– Jeszcze sporo dowiemy się o sobie, zanim to wszystko się skończy. A wy musicie się jeszcze dużo nauczyć. Obaj.

Kobieta pochyliła się i nagle, z zaskoczenia, pchnęła sędziego do tyłu. Wsunęła mu rękę do kieszeni, wyjęła kluczyki od samochodu i wybuchnęła śmiechem.

– A szczególnie ty, Świnio. Będziemy musieli poddać cię gruntownej reedukacji.

Uśmiech, jaki pojawił się na jej twarzy, wywołał u Tommy'ego dreszcz strachu.

– Rozejrzyj się, sędzio. Zobacz, jak tu ciasno. Byłeś kiedyś w jednej z tych cel, do których posyłasz ludzi? Byłeś kiedyś zamknięty jak kryminalista? Może zaczniesz wydrapywać znaczki na ścianie? Skazańcy oznaczają w ten sposób upływ czasu. Wyobraź sobie sześć tysięcy pięćset siedemdziesiąt nacięć, które ja zrobiłam.

Zamilkła, jej wściekłość wypełniała małe pomieszczenie. Nagle uśmiechnęła się.

– Niedługo przyślę wam obiad. – Odwracając się do wyjścia dodała jeszcze: – Najlepiej będzie, jeśli rozpoczniecie swój program bez narzekania.

– Zrobimy, co pani mówi – odparł sędzia.

– Oczywiście, że zrobicie – stwierdziła kobieta. – W przeciwnym wypadku umrzecie. – I patrząc na Tommy'ego dokończyła: – Obaj.

A potem wyszła.

Kiedy zamykała za sobą drzwi, usłyszeli, jak zatrzask wraca na swoje miejsce.

Sędzia Pearson objął wnuka ramionami i mocno przytulił do siebie.

– No cóż – powiedział – jesteśmy w niezłych tarapatach. Ale nie martw się. Wydostaniemy się jakoś.

– Jak, dziadku? – zapytał Tommy drżącym głosem.

– Jeszcze nie wiem, ale na pewno znajdę sposób.

– Chciałbym być w domu – Tommy powstrzymywał się od płaczu, – Chciałbym być w domu, z mamą i tatą. – Łzy zaczęły mu płynąć po policzkach.

Dziadek otarł palcem delikatną buzię chłopca.

– Już dobrze – powiedział łagodnie. – Nie martw się, jestem przy tobie. Tommy zaszlochał, chowając twarz w koszulę starszego pana. Ten kołysał go łagodnie, w przód i w tył, tuląc do siebie i szepcząc: – Jestem tu, jestem tu, jestem… – Po chwili chłopiec się uspokoił.

– Przepraszam, dziadku.

– Wszystko w porządku, Tommy. Płacz przynosi ulgę.

– Ja też czuję się trochę lepiej – przytulił się jeszcze mocniej. – Będę silny, zobaczysz. Będę żołnierzem, jak ty.

– Nie wątpię, Tommy.

– Ale to takie trudne, kiedy się boję. Ona powiedziała, że nas zabije.

– Chciała nas nastraszyć.

– Mnie bardzo przestraszyła.

– No tak… Mnie też. Nie bardzo wiem, do czego ona zmierza, ale sądzę, że chce nas tak zastraszyć, byśmy robili wszystko, czego od nas zażąda. Jeśli jej się to uda, będzie miała jeszcze większe poczucie władzy. Dlatego nie damy się przerazić za bardzo. I w ten sposób będziemy mogli się zastanowić co zrobić.

– Dziadku, czy my zostaliśmy uprowadzeni? Starszy pan uśmiechnął się przytulając go.

– Na to wygląda. – Starał się mówić lekkim tonem. – A gdzieś ty się nauczył tego słowa?

– Tata czytał mi o tym książkę w zeszłym roku. Czy ona jest piratem?

Sędzia Pearson usiłował sobie wyobrazić, o jaką książkę może chodzić, ale na myśl przychodziła mu tylko Wyspa Skarbów z Billy Bonesem, czarną plamą i Długim Johnem Silverem.

– Może i tak, tyle że we współczesnym wydaniu. Tommy pokiwał głową.

– Zachowuje się zupełnie jak piraci. Sędzia Pearson znów uścisnął chłopca.

– To prawda – przytaknął. – Rzeczywiście.

– Czy ona nas zabije?

– Ależ nie, skąd ci to przyszło do głowy? – szybko odrzekł sędzia. Chyba trochę za szybko, pomyślał.

Tommy nie odpowiedział; zastanawiał się nad czymś intensywnie.

– Chyba jednak chce to zrobić. Nie wiem dlaczego, ale myślę, że ona nas nienawidzi.

– Nie, Tommy, nie masz racji. Tak się tylko wydaje, ponieważ ona sama jest przerażona. A co ty wiesz o porywaniu ludzi?

– Niezbyt dużo.

– No więc, to jest niezgodne z prawem i dlatego ona jest taka zdenerwowana.

– Dziadku, mógłbyś ją wsadzić do więzienia?

– Oczywiście, Tommy. Żeby nie straszyła więcej małych chłopców. Tommy uśmiechnął się przez łzy.

– Czy przyjdzie policja?

– Myślę, że tak.

– A czy oni zrobią jej coś złego?

– Tylko wtedy, jeśli będzie stawiała opór.

– Chciałbym, żeby jej coś zrobili. Tak jak ona tobie.

– Ze mną jest wszystko w porządku.

Sędzia Pearson podniósł dłoń do czoła, wyczuwając guz. Nie jest tak źle, pomyślał. Nic naprawdę poważnego.

– Jest ich troje. W tym dwóch mężczyzn.

– Tak, Tommy. Ale mogą też być inni ludzie, których głosów nie słyszeliśmy, więc musimy być ostrożni. Musimy wyostrzyć uwagę i spróbować ocenić, ile ich jest tu.

– Jeśli ona uderzy cię jeszcze raz, to ja jej oddam.

– Nie, Tommy, nie zrobisz tego. – Znów przytulił chłopca. – Na razie nie będziemy stawiać oporu. Musimy najpierw zorientować się, o co jej chodzi. Najważniejsze, żeby robić to, co pomoże nam się uwolnić.

– Dziadku, co to wszystko znaczy?

– Na ogół jest tak, że porywacze żądają pieniędzy. Pewnie zadzwonią teraz do twojej mamy i taty, powiedzą im, że jesteśmy cali i zdrowi, i puszczą nas, kiedy dostaną trochę pieniędzy.

– A ile?

– Nie mam pojęcia.

– A czy my nie moglibyśmy jej zapłacić i pójść do domu?

– Nie, kochany chłopcze, to nie takie proste.

– Dlaczego ona nie zabrała zamiast nas Karen i Lauren?

– No cóż, myślę, że dowiedziała się jak bardzo mama i tata cię kochają, i uznała, że zapłacą bardzo dużo pieniędzy, żeby cię mieć z powrotem w domu.

– A jeśli nie będą tyle mieli?

– Nie martw się o to. Twój tata zawsze może dostać trochę z banku. Chłopiec zamyślił się, sędzia Pearson czekał na następne pytanie.

– Dziadku, wciąż się boję, ale jestem trochę głodny. W bufecie mieliśmy dzisiaj zapiekanki z sera, a ja nie bardzo je lubię.

– Dadzą nam obiad, musimy tylko trochę poczekać.

– Dobrze, chociaż chyba nie będzie mi smakował. Mama pewnie przygotowała gulasz, a ja go tak lubię.

Sędziemu Pearsonowi niemal chciało się płakać. Spojrzał na wnuka, pogłaskał jego potarganą czuprynkę i ujął buzię w swoje starcze dłonie. Patrzył na niebieskie linie żył i brązowe plamy na skórze rąk, kontrastujące z delikatną skórą chłopca. Westchnął głęboko, mocniej przygarnął wnuka i pomyślał: Nie martw się, Tommy. Stary człowiek nie pozwoli cię skrzywdzić. Uśmiechnął się do niego, a chłopiec odwzajemnił uśmiech. Oni nie wiedzą, że całe swoje życie masz dopiero przed sobą, a ja nie pozwolę im ukraść z niego choćby najmniejszego kawałka.

– No dobrze, Tommy. My dwaj będziemy żołnierzami. Wnuk potaknął głową.

Starszy pan rozejrzał się po pokoiku na poddaszu, w którym zostali ulokowani. Było to ciemne, małe pomieszczenie bez okien, z dwiema żelaznymi pryczami. Tak jak powiedziała kobieta, było niewiele większe niż cela więzienna i równie jak ona ponure. Sufit był skośny. Na jednym z łóżek leżał stos koców, choć było tu dość ciepło. Sędzia wstał i spojrzał na schodki prowadzące do jedynych w tym pomieszczeniu drzwi. Zainstalowany był w nich nowoczesny zamek zatrzaskowy. Nic więcej w pokoju nie było warte odnotowania. To nie ma znaczenia, pomyślał. Pokoje takie jak ten zawsze mają swoje sekrety. Odkrycie ich jest tylko kwestią czasu.

Skierował wzrok na koszarowe łóżko i stos szarozielonych koców, i przypomniał sobie, gdzie widział je już wcześniej. To było w zupełnie innym życiu, pomyślał. Wspomniał, jak brnął przez ciepłą wodę, jakby przez rozlaną krew, jak czuł w ustach piasek, kiedy czołgał się po plaży w takim pośpiechu, że nie było czasu myśleć o otaczającej śmierci. Byłem wtedy młody, jeszcze prawie dziecko, i jedenaście razy lądowałem pod ostrzałem. Pamiętał wciąż krzyk sierżanta: "Nawet jeśli tu zginiecie, warto jest o to walczyć!" Nie rozumiał, co on miał na myśli, dopóki nie stoczył walki o swój pierwszy piekielny przyczółek na Pacyfiku. Powróciły do niego nazwy plaż – Guadalcanal, Tarara, Okinawa. Za każdym razem myślał, że to już koniec i zmuszał się, żeby wyskoczyć z transportowca do buczącej, kołyszącej się motorowej szalupy. Byłem pewien, że zginę tu, że nigdy nie wrócę do domu, najwyżej w trumnie. Przeżył jednak wojnę. No cóż, pomyślał, nie po to uniknąłem śmierci na Pacyfiku jako chłopak, żeby teraz – już jako starszy człowiek – dać się zarżnąć jak krowa w rzeźni.

Mocno objął ramiona Tommy'ego.

– No dobrze, musimy zacząć obmyślać nasz plan.

Chłopiec przytaknął.

Sędzia Pearson pomyślał: Chociaż nie jest to prawdziwe pole bitwy, to jeśli trzeba będzie, mogę umrzeć i tutaj.


Olivia Barrow zamknęła za sobą drzwi i zablokowała zamek. Ten dźwięk przywołał całe lata nienawiści. Ale to tylko początek. Do końca gry jeszcze daleko.

Ogarnęło ją podniecenie.

Udało się. Wszystkie wysiłki i plany, wszystko zadziałało jak trzeba. Myślałam o tej chwili przez osiemnaście lat i wreszcie ich mam. Jakież to cudowne.

W mgnieniu oka znalazła się na dole, w kuchni, gdzie Bill Lewis robił właśnie kanapki.

– Jak myślisz, będą woleli z majonezem czy z musztardą? – zapytał. Ich oczy się spotkały i oboje wybuchnęli śmiechem. Śmiejąc się, odwrócił się do blatu. – Dam im też trochę zupy – dodał. – Niech wiedzą, że się o nich troszczymy. Ważne jest, żeby dotarło do nich, że są całkowicie w naszych rękach.

Olivia podeszła do niego i przylgnęła całym ciałem do jego pleców.

– Bo są – wyszeptała.

Odłożył kanapki chcąc ją objąć.

– Nie – odsunęła się. – Później.

Przesunęła dłonią po jego piersi, w dół, do sprzączki od paska, do zamka błyskawicznego. Przybliżył się, lecz ona w tym momencie zatrzymała rękę.

– Mamy teraz co innego do roboty.

– Nic nie mogę na to poradzić – odpowiedział. – Minęło tyle lat. Obrzuciła go lodowatym spojrzeniem.

– Gdzie jest Ramon? – zapytała.

– Poszedł na zewnątrz zorientować się, czy nikt się tu nie kręci.

– Dobrze. Muszę teraz zadzwonić. Chcę, żeby mnie podwiózł.

– A co z naszymi gośćmi?

– Ty za nich odpowiadasz.

– Dobra. Przyjdę do ciebie za jakąś godzinę.

– Nie myślę, żeby to tyle trwało.

Zostawiła Billa Lewisa – już nie nazywała go Che – przy blacie, zajętego otwieraniem puszki z zupą pomidorową. Wzięła mały worek, który przygotowała wcześniej, i wyszła na dwór. Wieczór był chłodny. Rozejrzała się w ciemnościach, szukając wzrokiem Ramona Gutierreza. Słyszała jego kroki na żwirze podjazdu i czekała, żeby podszedł bliżej. Był muskularnym, niewysokim mężczyzną, miał lśniące, czarne wąsy i wypomadowane kręcone włosy. Nawet porusza się tak, jakby cały był posmarowany olejem, pomyślała. Zwerbował go Bill, który kiedyś był jego kochankiem – dawno temu, kiedy obaj działali w podziemiu. Ramon uczestniczył przedtem w Ruchu Portorykańskich Nacjonalistów, ale pozbyli się go po incydencie z dziesięcioletnią córką jednego z przywódców organizacji. Był nadpobudliwy, przesiąknięty kryminalnymi nawykami i więziennym sprytem, był ofiarą własnych rozpasanych pragnień seksualnych. Miał na swoim koncie odsiadkę za gwałt na starej kobiecie. Dziecko, staruszka, pociąg do mężczyzn – to były jego słabości, które pchnęły go także do Olivii. Ona zaś wiedziała, że dopóki będzie w stanie przewidywać i kontrolować jego skłonności i popędy, może manipulować nim do woli. On mnie pragnie. Bill także. Teraz obu mam w swoich rękach.

– Ramon – powiedziała szorstko – bierz kluczyki. Musimy wykonać pewien telefon, a poza tym chcę zabrać samochód tej starej Świni, zanim go zaczną szukać.

– Dobrze to wszystko zaplanowałaś. – Uśmiechnął się.

– Jasne. Obmyślałam to przez drugie lata. Już w samochodzie dodał:

– Nie lubię bić starych, ale tak mnie jakoś naszło. Pomyślałem o tych wszystkich braciach i siostrach, których prawdopodobnie wysłał do więzienia, i ręka sama mi poleciała. Byłoby źle, gdybym zrobił mu krzywdę. Potrzebujemy go.

– Postąpiłeś bardzo dobrze. Ale musimy cały czas kontrolować sytuację. To, co rozpieprza takie sprawy, to brak kontroli. Wszystko musi być zgodne z planem. My o tym wiemy, oni – nie. Dlatego zawsze będziemy mieli nad nimi przewagę. Zarówno nad naszymi gośćmi, jak i właściwymi przeciwnikami.

Przez chwilę jechali w milczeniu. Mijali inne samochody, których światła przebijały się przez wczesny, wieczorny mrok. Wracają z pracy do swoich domów, pomyślała. Na miły obiadek, później trochę telewizji. Strzelą sobie pewnie piwko, popatrzą na mecz, jakiś serial komediowy, ukrytą kamerę albo policyjny show. Nieco przemocy przed wiadomościami i rutynowe pieprzonko pod kołderką przed snem. Są tacy zadowoleni z siebie, tacy przeciętni. A nie wiedzą kto jest tuż obok, niemal wśród nich.

– W twoich ustach brzmi to tak prosto – powiedział z podziwem.

– Bo takie jest. Jak dotąd. Wiesz co?

– Co?

– Będzie jeszcze prostsze. Jakbyśmy dopiero zaczynali.

Samochód wyjechał na główną ulicę miasteczka. Minęli pocztę, posterunek policji, bistro College Inn i parę restauracji. Widziała grupki studentów zmierzających do pizzerii i barów kanapkowych, mężczyzn i kobiety interesu, idących w kierunku parkingów. Wszystko to było takie małomiasteczkowe, takie uładzone.

Widząc kabinę telefoniczną na rogu, naprzeciwko skromnego, nowoczesnego biurowca, wskazała na stację benzynową nieco dalej.

– Wyrzucisz mnie tutaj, a sam zajmiesz się samochodem, kiedy będę telefonować.

– To tutaj? – zapytał Ramon. W jego glosie dała się wyczuć nutka nerwowości.

– Tak, tutaj. – Roześmiała się. – Jest właśnie tu. I nie ma pojęcia, co się na niego szykuje.

Ramon pokiwał głową ł przełknął ślinę.

– Wezmę benzynę – powiedział. – Powinniśmy zawsze mieć pełny bak.

– Słusznie – odparła.

Widziała parę wydobywającą się jej z ust przy oddychaniu, niczym dym z papierosa. Widziała, jak Ramon pomachał jej ruszając od krawężnika w kierunku stacji benzynowej.

Facet bez jaj, pomyślała. Kieruje się albo strachem, albo słabością. Pamiętaj o tym.

Po chwili odsunęła od siebie myśli i zaczęła koncentrować się na czekającym ją zadaniu. Weszła do kabiny i wrzuciła dwudziestopieciocentówkę do otworu. Numer znała na pamięć, więc wystukała go niemal machinalnie. Była dokładnie piąta. Nie wiedziała na pewno, czy sekretarka jest jeszcze, czy już wyszła. Telefon zadzwonił dwa razy, po czym usłyszała głos, na który czekała tyle lat.

– Zbieram się właśnie do domu… – powiedział bez wstępu. Odpowiedziała automatycznie, bez namysłu.

– Naprawdę? Nie sądzę. Nie sądzę, żebyś się gdzieś zbierał. Już nie.

Jej serce napełniło się rozkoszą, kiedy po drugiej stronie linii zapadła głucha cisza.

Wie! – pomyślała. Wie!

Wiedziałam. Zawsze wiedziałam, że tak będzie.

I w ciągu tych paru sekund kiedy Duncana Richardsa ogarniała gwałtowna panika wspomnień, ona poczuła jak minione osiemnaście lat nagle ulatnia się z niej. Z trudem zapanowała nad sobą.


Na poddaszu sędzia Pearson usłyszał, jak ktoś zapala silnik i samochód odjeżdża po żwirowej drodze. Jadą zadzwonić, pomyślał. Są zbyt sprytni, żeby korzystać z własnego telefonu. Usiadł na brzegu łóżka obejmując Tommy'ego. Nagle wyprostował się.

To jest szansa, uznał.

– W porządku, Tommy, spróbujemy coś zrobić. Wejdź za łóżko. Gdyby były jakieś kłopoty, chowaj głowę. Szybko.

Tommy pokiwał głową i wcisnął się tak, żeby nie było go widać. Sędzia podszedł do drzwi i mocno zastukał.

– Hej tam! Na pomoc! Czekał na jakiś odgłos.

Zawahał się, po czym znowu załomotał w drzwi. Zauważył, że zamek jest dość solidny, ale framuga lekko zadrżała. Same drzwi nie są za mocne, ocenił. Pewnie, jak to się dzisiaj robi, są tylko obite sklejką i puste w środku

– Halo tam!

Odczekał chwilę, aż w końcu usłyszał zbliżające się po schodach kroki.

– Czego chcesz, stary?

Numer Dwa, pomyślał Tommy. Skulił się jeszcze bardziej, ale głowę wysunął, tak by widzieć dziadka i słyszeć co się dzieje.

– Słuchaj, muszę skorzystać z pisuaru. Mam kłopoty z pęcherzem i całe to – sędzia zawahał się – zamieszanie sprawiło, że

– Co?

– Muszę iść do łazienki.

– Chryste!

– Słuchaj, jeden z was może pójść ze mną, a inny pilnować chłopca, ale proszę…

– Nie, nie. Nie teraz.

To znaczy, że tylko on tu został, uznał sędzia i przeszły go ciarki. Jest ich tylko troje, a dwoje pojechało samochodem. Poczuł ścisk w sercu.

– Skorzystaj, cholera, z wiadra – odpowiedział Bill Lewis.

– Jakiego wiadra?

– Kurczę, nie ma tam jakiegoś wiadra?

– Nie.

– Chryste!

Bill Lewis rozejrzał się. Wiadro stało w rogu hallu, to samo, które miał postawić wcześniej na stryszku. Był na siebie wściekły. – Szlag by to trafił, wcale mi się to nie podoba. Nie ufam temu staremu ani na jotę. Gdzie jest, do diabła, Olivia?

Sędziemu Pearsonowi serce zabiło mocniej.

Jest sam – był już przekonany. Reszta odjechała i zostawiła go samego. Ma mało doświadczenia, jest przestraszony i niepewny siebie.

Wziął głęboki oddech. Teraz, pomyślał. Teraz.

Jeśli otworzy drzwi, żeby wziąć cię do łazienki albo podać wiadro, to musisz działać. Bez względu na to jaką bronią będzie ci machał przed twarzą.

Stary człowiek sprężył się cały, przemawiając do swoich niegdysiejszych mięśni: Nogi, musicie skoczyć do przodu. Ramiona, chwytajcie tego człowieka. Ręce, wyduście z niego życie. Ugiął się i pochylił, gotowy do skoku w chwili, gdy drzwi się otworzą.

Bill Lewis wciąż się wahał.

To było tak dawno. I w zasadzie, nigdy przedtem nie robiłem czegoś takiego. Ale jego serce zaczęło już targować się z nagłymi wątpliwościami. Więc stłumił je i postanowił: Po to tu jesteś. Żeby być bogatym. Nie spieprz tego.

Tylko przez krótki moment błysnęła w nim myśl, że okłamuje siebie samego.

Przełknął z trudem i podniósł broń, którą powiesił na ramieniu kiedy usłyszał pierwsze wołania starego. Był to mały pistolet maszynowy; dwukrotnie sprawdził, czy magazynek był na swoim miejscu. Odciągnął bezpiecznik i przesunął małą boczną dźwignię na ogień ciągły. Pomyślał, że dobrze by było, gdyby już kiedyś miał okazję, żeby użyć tej broni. Ostrożnie położył palec na spuście.

Sięgnął do drzwi.

– Proszę, muszę pójść…

Za drzwiami sędzia Pearson gotował się do ataku. Słyszał dziwne drżenie we własnym głosie, który brzmiał tak, jakby należał do kogoś innego. Zamknął oczy, zamierzał rzucić się na wchodzącego.

– No dobrze – powiedział Lewis.

Już miał otworzyć drzwi, ale znów się zawahał.

– Słuchaj – odezwał się po chwili zastanowienia. – Wiedz, że jestem uzbrojony i nie pozwolę na żadne numery. Stawiam wiadro pod drzwiami. Potem otwieram zatrzask. Czekasz, aż dam ci rozkaz, wtedy otwierasz drzwi i bierzesz wiadro.

Wziął głęboki oddech i przesunął wiadro pod drzwi stryszku.

– Słuchaj uważnie, stary. Zabiję cię. Zabiję cię na śmierć tak szybko, że nawet nie zdążysz uświadomić sobie, że jesteś w drodze do piekła. Zrobisz jeden niewłaściwy ruch i już jesteś martwy.

Przerwał, pozwalając, żeby jego słowa przeniknęły do środka.

– I wciąż będziemy mieli dzieciaka. Bill Lewis czekał z ręką na klamce.

– No, odezwij się, stary. Chcę cię usłyszeć.

– W porządku – rzekł sędzia Pearson. Zamarł w bezruchu.

– Posłuchaj tylko – ciągnął Bill Lewis. Przeładował automat i nastawił go na strzelanie. Poznajesz ten dźwięk?

– Nie…

– Oznacza, że pistolet maszynowy jest gotowy do strzału. Znów zamilkł.

– To byłaby paskudna śmierć. Dużo kul i mnóstwo krwi.

– Dobrze. – Wątpliwości zaczęły się wkradać do serca sędziego. Poczuł, jak napięcie mięśni ustępuje z lekka. Zaczął się zastanawiać: Teraz? Czy to słuszne? On jest sam, czy zdołasz obezwładnić go? Zrób to. Nie, poczekaj. Poczekaj. Nie, teraz jest najlepsza okazja. Zrób to!

Było tak, jak gdyby dwa głosy w jego wnętrzu przekrzykiwały się wzajemnie, a każdy chciał zwrócić uwagę na siebie.

Wyprostował się. I wtedy usłyszał trzeci dźwięk, własny, tubalny głos tak dobrze mu znany z licznych wystąpień sądowych wygłaszanych po wysłuchaniu argumentów obu stron.

Nie, nie teraz. Musisz poczekać.

– Nie ma mowy, żebym nie trafił. Nie tą bronią.

– Rozumiem – odparł sędzia. Przez chwilę poczuł ciężar swoich lat, poczuł ze smutkiem, jak opuszczają go siły.

Bill Lewis krzyknął:

– Jesteś gotowy, stary?

– Tak.

– Nie słyszę.

– Tak, mogę wziąć wiadro.

Kiedy sędzia Pearson odpowiadał, Bill Lewis wziął klucz, otworzył zamek i cofnął się. Uznał, że nieźle nastraszył starego człowieka. Oparł pistolet na biodrze celując w drzwi.

– No dobra. Otwieraj drzwi i bierz wiadro.

Obserwował, jak drzwi otwierają się powoli, odsłaniając sędziego, który przypatrywał mu się uważnie. Lewis lufą wskazał na wiadro. Sędzia skinął i ujął kabłąk.

– Dziękuję – powiedział. – Jesteśmy panu wdzięczni. Lewis gapił się na niego.

– Żaden problem. Chcemy, żeby było wam jak najwygodniej podczas pobytu tutaj. – Słowa wymawiał z dużą starannością. Uśmiechnął się, kiedy starszy pan skinął głową.

– Aha, jeszcze jedno.

– Słucham?

– Do kanapek życzy pan sobie musztardę czy majonez?

Bill Lewis uśmiechał się zamykając za sobą drzwi. Nie pamiętał już jak bardzo przerażony był w pierwszej chwili – przede wszystkim własną słabością.

Olivia Barrow pozwoliła, aby cisza w telefonie narastała, jakby wchłaniając w siebie całą czerń nocy. Wyobrażała sobie ziemistą bladość, jaka musiała wystąpić na twarzy jej ofiary.

– Kto mówi? – usłyszała wreszcie.

– Duncan, doprawdy! Wiesz przecież kto.

Wymówiła te słowa niemal jak kochająca cioteczka strofująca bez przekonania swojego małego siostrzeńca za to, że zbił ohydną, antyczną wazę.

– Czy rzeczywiście musimy bawić się w zgadywanki? – zapytała.

– Nie – odpowiedział.

– Kim jestem, w takim razie? Powiedz, kim jestem.

– Olivia. Tanya.

– Tą samą. No cóż, nie zamierzasz się przywitać ze starą towarzyszką broni? Upłynęło tyle czasu, spodziewałam się, że się ucieszysz, że powiesz: dzień dobry, jak się masz, co się z tobą działo przez te wszystkie lata? Tak jak na spotkaniu dawnej klasy, na zjeździe szkolnym.

– To było tak dawno – odparł.

– Ale pamiętamy wszystko, nieprawdaż? Wszystko, chociaż zdarzyło się tak dawno.

– Tak. Pamiętam.

– Naprawdę, Duncan? Pamiętasz, jak zostawiłeś mnie na pewną śmierć? Ty tchórzliwy sukinsynu!

– Pamiętam – przyznał.

– Pamiętasz, jak Emily zginęła, ponieważ nie przyjechałeś po nas? Bo zostawiłeś nas same na ulicy przed lufami tych wszystkich Świń, ty zasmarkany, wystraszony szczurzy pomiocie!

– Pamiętam.

Olivia nie była w stanie dłużej panować nad sobą. Słuchawka trzęsła się jej w dłoni.

– Czy wiesz, jak długo myślałam o tym dniu?

– Mogę sobie wyobrazić.

– Myślałam o tym w każdej minucie, codziennie przez osiemnaście lat. Duncan nie odpowiadał.

Olivia westchnęła głęboko. Potem jeszcze raz. Zamilkła, wsłuchując się w odgłosy wieczora, w ciężki oddech po drugiej stronie telefonu. Chłodne powietrze otrzeźwiło ją.

– Masz coś do powiedzenia? – zapytała. Chwilę milczał, nie mogąc znaleźć słów.

– Chyba nie.

Ponownie odetchnęła głęboko i poczuła, że gwałtowna wściekłość zaczyna z niej opadać i zastępuje ją to samo co zawsze przytłumione uczucie, które odczuwała przez tyle lat.

– No cóż – powiedziała – przyszedł dzień odpłaty. Pozwoliła, żeby słowa te zawisły w powietrzu.

– Co masz na myśli? – zapytał.

– To jest słownictwo więzienne, język skazańców, który znam tak dobrze, a o którym ty, Duncanie, nie masz pojęcia. Dzięki mnie. Ponieważ nigdy ciebie nie wydałam. Ty też używasz tego słowa – kiedy ktoś jest twoim dłużnikiem, a ty przychodzisz, żeby odebrać pieniądze. Właśnie po to tu jestem, Duncanie. Jestem po to, żeby odebrać dług. – I wyszeptała prosto do słuchawki: – Mam ich, ty szczurzy pomiocie. Mam ich i ty mi za nich zapłacisz.

– Kogo? O co ci chodzi? Co masz na myśli?

Wyczuła, że ogarnia go panika, i zrobiło jej się ciepło na sercu.

– Mam ich obu. Zabrałam ich z parkingu sprzed szkoły i teraz są moi. Dobrze wiesz, o kim mówię.

– Proszę… – zaczął Duncan.

To słowo wprawiło ją we wściekłość.

– Nie proś! Nie błagaj! Ty tchórzu! Miałeś szansę i zlekceważyłeś ją. Powinieneś być tam, a nie byłeś!

Ponownie zapadła głucha cisza.

– Czego chcesz? – wykrztusił Duncan po paru sekundach. Zawahała się.

– No, Duncanie, zaczynasz być grzeczny. Te wszystkie lata były dla ciebie udane, korzystne. Potrafiłeś świetnie zakrzątnąć się koło swoich spraw. – Wzięła głęboki oddech i dodała: – A teraz zabieram to wszystko.

– Proszę cię, tylko nie skrzywdź ich. Dam ci, co chcesz.

– To dobrze.

– Proszę… – powtórzył Duncan, nie zwracając uwagi na jej upomnienia.

– Jeśli chcesz ich z powrotem, musisz za to zapłacić.

– Zapłacę.

– Chyba nie muszę powtarzać tych bezsensownych ostrzeżeń, prawda? To, co pokazują w telewizji. Na przykład – nie dzwoń na policję. Nie mów nikomu. Rób tylko to, co ci mówię. Czy muszę ci to mówić?

– Nie, nie, wcale nie. Jestem gotowy na wszystko…

– Świetnie. Wkrótce jeszcze sobie porozmawiamy.

– Nie – poczekaj! Tommy, mój syn, gdzie…

– Ma się dobrze. I sędzia, ta stara faszystowska świnia, też. Nie martw się. Jeszcze ich nie zabiłam. Nie tak jak ty postąpiłeś z Emily. Oni wciąż jeszcze mają szansę…

– Proszę, nie wiem…

– Ale ja wiem, Duncanie. Mogę ich zabić tak samo łatwo, jak ty zabiłeś Emily i nieomal mnie. Rozumiesz?

– Tak, tak, ale…

– Czy to rozumiesz?! – podniosła głos.

– Tak – rzekł krótko.

– To dobrze, Duncanie. Teraz czekaj. Skontaktuję się z tobą. Byłam w stanie czekać na to osiemnaście lat, z pewnością więc mogę poczekać jeszcze parę godzin. – Zaśmiała się z jego przerażenia. – Życzę ci dobrej nocy, matematyk. I przekaż najlepsze pozdrowienia twojej cizi. Odwiesiła słuchawkę.


Olivia Barrow szybko odsunęła się od automatu, jakby był żywą istotą, i spojrzała na kabinę wzrokiem inspektora oceniającego wielkość parceli budowlanej. Rozejrzała się za Ramonem, który zaparkował nie opodal. Pomachała do niego i energicznie podeszła do samochodu. Ramon otworzył przed nią drzwi, a ona usadowiła się koło niego.

– Jak poszło? – zapytał.

Cała płonęła. Zacisnęła pięść i tak mocno uderzyła w deskę rozdzielczą, że rozległo się dudnienie.

– Coś nie tak?

– Nie – odparła. – To dlatego, że poczułam się naprawdę świetnie. Ramon trochę się uspokoił.

– To dobrze. Powiedz, jak ci poszło?

– Później, po powrocie. Opowiem za jednym zamachem tobie i Billowi.

– Dobra – powiedział, wciąż jeszcze nieco zdenerwowany. – Szykuje szmal, co nie?

– Zapłaci. Nie martw się. Ramon uśmiechnął się.

– W porządku. – Przekręcił kluczyk w stacyjce.

– Poczekaj – rozkazała.

– Chyba nie chcesz tu wysiąść?

– Nie – odrzekła. – Zrobimy coś jeszcze.

– Nie rozumiem – stwierdził. Olivia nic nie odpowiedziała, patrzyła tylko przez okno samochodu.

– To tylko minuta lub dwie – dodała. Wpatrywała się w wejście do banku.

– No dalej, Duncan, chcę zobaczyć twoją twarz.

W banku zaczęły gasnąć światła i po chwili drzwi frontowe się otworzyły. Po drugiej stronie ulicy ujrzała Duncana.

– Wspaniale – roześmiała się. – Teraz przynajmniej wiemy, że na pewno nie dostał zawaha.

Zauważyła, że upuścił na ziemię klucze od banku. Podniósł je i zaczął zamykać drzwi. Prochowiec miał zarzucony byle jak na ramiona, jego ręce poruszały się z szaloną szybkością. W nie domkniętej teczce miał pełno jakichś papierów. Działał w panicznym pośpiechu. Odnotowała, że miał dwa komplety kluczy i że otworzył zamek od skrzynki znajdującej się tuż przy drzwiach. Widziała, jak wystukał ciąg cyfr na jakiejś tabliczce. Podziwiała, że palce ma tak spokojne.

– No dobrze, jestem w domu – powiedziała głośno. – Sukinsyn zna szyfr od systemu bezpieczeństwa.

Patrzyła, jak Duncan biegł potykając się w stronę małego parkingu obok banku. Ramon nerwowo wyszczerzył zęby.

– Jedziemy?

– Cierpliwości, Ramon, cierpliwości. Musimy dowiedzieć się jak najwięcej. Samochód Duncana wyjechał z parkingu i minął ich gwałtownie przyspieszając.

– Świetnie, Ramon, doskonale. Pojedziemy za sukinsynem i jego śliczniutkim, nowym BMW.

– Po co?

– Rób, co ci mówię!

Ruszył i szybko usiadł mu na ogonie.

– A jeśli cię rozpozna?

– To co z tego? Biedny skurwysyn będzie miał szczęście, jeśli nie rozjedzie kogoś w drodze do domu. Ale jeśli ma cię to uspokoić, zwolnij trochę, tylko żebyś nie stracił go z oczu.

– Jasne.

Ramon pozwolił Duncanowi oddalić się, potem znów przyspieszył.

– Właściwie po co to robimy? Przecież wiemy, gdzie mieszka. Już tam byliśmy.

– Racja. Chcę jednak się upewnić, czy jedzie do domu, czy też prosto do FBI.

– A, rozumiem. Żeby upewnić się.

– No właśnie. – To wyjaśnienie przekonało Ramona całkowicie. Przez kilka minut prowadził z większym entuzjazmem. Szybko minęli centrum i wjechali w spokojne aleje. Reflektory samochodu Duncana oświetlały okolicę.

– Skręca w East Street.

– Jeszcze pół przecznicy. Dajmy mu minutę, a potem wolno przejedziemy obok.

Kiedy mijali dom, odwróciła się. Megan i Duncan stali w drzwiach jak zamurowani pod wpływem wiadomości, która ich obezwładniła.

– Doskonale – orzekła z bezwzględną satysfakcją. – Niech sobie tak pomyślą o tym przez chwilę. Niech zmartwienie i lęk narastają w nich aż do wrzenia.

Ramon pokiwał głową i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Z powrotem do domu?

– Najpierw musimy zabrać samochód sędziego i ukryć go gdzieś w lesie. A potem zobaczymy, co z naszymi gośćmi.

To jest jak przygotowywanie potrawy, pomyślała. Teraz przyszedł czas, żeby trochę odczekać, zanim podkręci się ogień.


Megan i Duncan przeszli do salonu i usiedli naprzeciw siebie. Przytłoczeni druzgoczącą wiadomością nie byli w stanie pozbierać myśli. Po pierwszym szoku i łzach oboje popadli w stan otępienia, znajdowali się na granicy paniki.

Megan próbowała wziąć się w garść – nie była pewna, czy minęły godziny, czy zaledwie sekundy. Straciła poczucie czasu. Usiłowała przypomnieć sobie kilka podstawowych faktów: Jest wtorek. Jesteśmy w domu. Jest pora obiadu.

To stwierdzenie wywołało u niej potok łez. Musisz zająć czymś myśli, desperacko błagała samą siebie. Rozejrzała się po pokoju, patrząc na tak dobrze znane przedmioty, zmuszając się, żeby przypomnieć sobie historię każdego z nich: popiersie antyczne, kupione w Hadley, starannie odrestaurowane; komplet czarek z galerii w Mystic; akwarela przedstawiająca statki w doku, autorstwa przyjaciółki, która po odchowaniu dzieci wróciła do malarstwa. Każda z tych rzeczy wiązała się z jej życiem, przypominała, kim wówczas była Megan, kim miała stać się wkrótce. Teraz czuła się jak liść na wietrze. Nie znajdowała w nich pociechy, czuła się wepchnięta w jakieś obce miejsce. Tak chyba wygląda śmierć.

– Czegoś tu nie rozumiem – odezwała się w końcu.

– Czego mianowicie? – warknął. – No dobrze. Krótko po piątej, parę minut po twoim telefonie zadzwoniła Olivia Barrow. Powiedziała, że ma ich obu, że uprowadziła ich sprzed szkoły. Że będziemy jej musieli za nich zapłacić, jeśli chcemy mieć ich znowu.

– Myślałam, że ona jest w wiezieniu…

– Okazało się jednak, że nie.

– Zostaw te uszczypliwości!

– Dobrze, ale nie rozumiem co to, do cholery, ma do rzeczy, jak się tu znalazła! Jest tu! I ma ich! Tylko to ma znaczenie!

Megan skoczyła z fotela, prosto do niego, nie zważając na nic, poddając się udręce.

– To przez ciebie! Przez ciebie! Och, Tommy! Tato! To wszystko twoja wina. To byli twoi kretyńscy przyjaciele! Ja nie chciałam mieć nic z nimi wspólnego! Zabawa w rewolucjonistów! Jak mogłeś? Ty sukinsynu! – Skoczyła na Duncana, który siedział zaskoczony. Jej pierwszy cios nie trafił go, drugi – został przez niego zablokowany. Rzuciła się na niego, młócąc na oślep pięściami i jęcząc. Złapał ją mocno, aż w końcu się poddała. Przytulił ją i kołysał w przód i w tył.

Po paru minutach ciszy, przerywanej jedynie skrzypieniem fotela i cichymi spazmami płaczu, Megan z trudem wymówiła.

– Przepraszam. Nie chciałam tego. Och, Duncan.

– Już dobrze – wyszeptał. – Rozumiem cię. – A po chwili dodał: – Byliśmy wtedy zupełnie inni.

Spojrzała na niego przez łzy.

– Duncan, proszę cię, musisz zachować rozsądek. Przez całe życie, od naszego pierwszego spotkania, zawsze byłeś taki zrównoważony. Proszę, nie zmieniaj się teraz. Nie wiem, jak w przeciwnym razie sobie poradzimy.

– Bądź spokojna – powiedział cicho. – Zrobię, co będę mógł. Ucichli. Megan poczuła twardą kulkę w gardle.

– Och, moje biedne dziecko – wydobyła z siebie. Ścisnęła rękę Duncana, wyobraźnia podsuwała jej setki różnych obrazów, różnych przypuszczeń, nie do sprawdzenia. Z trudem przełknęła ślinę.

– I co teraz zrobimy? – zapytała w końcu bezbarwnym, płaskim głosem.

– Nie wiem.

Pokiwała głową i znów zaczęła się kołysać.

– Moje dziecko, mój ojciec…

– Megan, posłuchaj mnie. Wszystko będzie dobrze. Sędzia poradzi sobie. I zaopiekuje się Tommym. Jestem tego pewny.

Wyprostowała się i spojrzała na niego.

– Myślisz?

– Na pewno. Staruszek ma jeszcze dużo wigoru. Uśmiechnęła się.

– Naprawdę dużo. – Pogładziła Duncana po policzku. – Nawet jeśli to nieprawda, musimy tak myśleć.

– Słuchaj, przede wszystkim nie możemy wpadać w panikę.

– Ale jak to zrobić? Powiedz, Duncan, jak mamy nie wpadać w panikę?

– Sam chciałbym wiedzieć.

Zaczęła znowu płakać, ale przerwała gwałtownie słysząc głosy córek.

– Mamo? Tato? Coś się stało? – To była Karen, stojąca w drzwiach. Zza jej pleców wysuwała głowę Lauren.

– Słyszałyśmy, jak płakałaś, a potem się kłóciliście. Gdzie jest Tommy? Gdzie jest dziadek? Czy coś się stało? Co z nimi? – Głosy dziewcząt drżały.

– Och, Boże, dziewczęta – powiedziała Megan.

Duncan widział, jak zbladły. Widział lęk malujący się na ich twarzach i nie mógł wymówić słowa.

– Czy coś im się stało? – zapytała Karen głosem podniesionym ze zdenerwowania.

– Gdzie oni są? Co się wydarzyło? – Lauren zadawała wciąż te same pytania. – Mamo? Tato? – Obie zaczęły płakać z przerażenia.

– Chodźcie, dziewczynki, siadajcie. O ile wiemy, nic im się nie stało… Patrzył, jak wchodzą do pokoju, na ich identyczne, jak zwykle, ruchy, tak jakby były ze sobą powiązane niewidzialną nicią. Widział, że są przerażone, że nic nie rozumieją. Usiadły na kanapie naprzeciwko rodziców.

– Zbliżcie się – poprosił.

Bliźniaczki usiadły na podłodze, u stóp rodziców. Płakały cicho, jeszcze nie wiedząc dlaczego, wiedząc tylko, że coś zakłóciło rodzinny spokój. Duncan zaczął im tłumaczyć:

– Tommy i dziadek zostali porwani.

Twarze dziewcząt spąsowiały, oczy otworzyły się szeroko.

– Porwani? Przez kogo? – Jak?

Nie wiedział, co odpowiedzieć. W pokoju zapadła cisza. Teraz ich łzy zastąpiło coś innego niż smutek i lęk. Nie miał pojęcia, co im chodzi po głowach. Podniósł rękę.

– Skupcie się na chwilę. – Na kolanie poczuł dłoń Megan. Na jej twarzy malował się niepokój. – Musimy powiedzieć im wszystko – zwrócił się do żony. – Ich to też dotyczy. Jesteśmy rodziną i wszyscy jesteśmy w to uwikłani. Muszą znać prawdę.

– Jaką prawdę? Co w tym jest prawdą? Pokręcił głową.

– Sam nie wiem.

– Duncan, przecież to jeszcze dzieci! – Gwałtownie objęła bliźniaczki ramionami. Wyrwały się.

– Nie! My chcemy wiedzieć!

– To prawda! Daj spokój, mamo! Duncan odczekał chwilę, po czym rzekł:

– Jeszcze jedna rzecz, Megan, którą dopiero teraz sobie uświadomiłem: skąd wiesz, że i one nie są w niebezpieczeństwie?

Megan opadła na fotel porażona.

– Och nie, to niemożliwe!

– Nie wiem. Tak naprawdę nic nie wiemy.

Megan skinęła głową. Z trudem przełknęła ślinę i z wolna się wyprostowała.

– Dziewczęta, idźcie do kuchni i zaparzcie dzbanek kawy. Jeśli jesteście głodne, weźcie sobie coś do zjedzenia. Zostawcie ojca i mnie na parę minut. Musimy chwile porozmawiać, a potem wszystko wam powiemy. – Megan odezwała się tonem matki, która wszystko wie najlepiej, tonem jakiego używała, kiedy chciała ograniczyć dyskusję.

– Mamo!

– No, już! – poleciła.

Duncan zobaczył, że Karen pociągnęła siostrę za rękaw. Popatrzyły na niego, a on skinął głową. Zachmurzone i niezadowolone wstały i poszły do kuchni bez dalszego sprzeciwu.

Duncan zwrócił się do Megan.

– No więc, co im powiemy? – zapytał mocniejszym głosem. – Zaczniemy od tego, że ich tata jest przestępcą? Że policja w Lodi, w Kalifornii, marzy tylko o tym, żeby go przyskrzynić, nawet po osiemnastu latach? A może od tego, że jest tchórzem, który zostawił swoich towarzyszy na śmierć, podwinął ogon i zwiał? A co z faktem, że zmajstrowaliśmy je, zanim wzięliśmy ślub? Jestem pewny, że to zmieni ich spojrzenie na świat. Jak im powiemy, że życie, jakie prowadzimy, jest jednym wielkim kłamstwem, przykrywką na czymś, co powinno zostać dawno zapomniane?

– Nieprawda! – wykrzyknęła Megan. – Nasze życie nie jest żadną przykrywką! Teraz tacy właśnie jesteśmy. Nie jesteśmy już tacy jak kiedyś. Żadne z nas!

– Ale Olivia jest!

To stwierdzenie ostudziło na chwilę Megan.

– Tak, ona jest – przyznała z rozpaczą. A potem pomyślała: Ale czy rzeczywiście? Przecież wcale tego nie wiemy. Jak dotąd.

– No więc – rzekł Duncan – od czego zaczniemy? Jak im to wszystko wyjaśnimy?

– Nie wiem. Musimy po prostu zacząć.

Gniew Duncana ustąpił równie nagle, jak się pojawił. Zawahał się, potem skinął głową.

– Dobrze. Miejmy nadzieję, że to się dobrze skończy.

Lecz w tej samej chwili oboje poczuli, że skończy się to fatalnie, choć trudno im było powiedzieć jak.


Olivia Barrow przystanęła na parkingu obok samochodu, poczuła chłód nocnego powietrza. Usiłowała wzrokiem przeniknąć otaczające ciemności. Nie spostrzegłszy nikogo otworzyła drzwi auta i wślizgnęła się za kierownicę wytwornej limuzyny. Przesunęła palcami po skórzanym siedzeniu, po czym szybko zapaliła silnik i włączyła bieg.

Ruszyła szybko, ale i ostrożnie, przez Greenfield. Miasteczko wydawało się pogrążone we śnie; na ulicach było pusto. Nawet neony, zapraszające do barów i sklepów, wydawały się jakby przyćmione.

Po paru minutach jazdy znalazła się już poza centrum, w dzielnicy willowej. Nie zwracała uwagi na wymuskane domy i podmiejską schludność. Patrzyła prosto przed siebie, zagłębiając się w narastającą czerń przedmieścia.

Energicznie skręciła w jedną i w drugą przecznicę i przyhamowała dopiero wtedy, gdy zobaczyła drogę dojazdową do swojego domu. Minęła ją, przejechała jeszcze jakieś pięćdziesiąt metrów, w końcu wydostała się na bity, częściowo porośnięty trawą, stary dukt prowadzący do lasu. Zwolniła. Wielka limuzyna podskakując wcisnęła się między drzewa. Gałęzie ze świstem, jaki wydają niekiedy zwierzęta w rui, rysowały boki samochodu. Po chwili dojechała do zakątka, który odkryła kilka tygodni temu. Upewniając się, że koła limuzyny nie trafiły na bagniste podłoże, ostro skręciła kierownicę i zgasiła silnik.

Wzięła nieduży wcześniej przygotowany podróżny worek i sprawdziła jego zawartość: komplet ubrania, przybory toaletowe, fałszywy dowód tożsamości, sto dolarów gotówką, fałszywe karty kredytowe i pistolet magnum kaliber 357.

Zadowolona, zamknęła torbę, wsunęła ją pod siedzenie samochodu i dopiero wówczas wysiadła, zostawiając kluczyki w stacyjce. To mój zawór bezpieczeństwa, pomyślała. Na wszelki wypadek.

Następnie ruszyła w drogę, w ciemnościach miedzy drzewami i krzewami jeżyn, szybko pokonując dystans dzielący ją od domu.

Tommy z zapałem machał łyżką – ciepła zupa pozwalała mu zapomnieć o otoczeniu. Myślał o domu, o tym czy mama, tata i siostry siedzą teraz przy stole jedząc obiad. Uznał jednak, że pewnie nie, z powodu dziadka i jego samego, i zadumał się nad tym, co mogą teraz robić. Czy też są przerażeni? Wyobrażał sobie siostry, pragnąc by też były tutaj, razem z nim. Na pewno nie byłyby takimi dzielnymi wojownikami jak on i dziadek, ale z drugiej strony znają tyle różnych gier, które mogłyby zapełnić im czas. One zawsze bawiły się ze mną, nawet wtedy, kiedy inne dzieci nie chciały, kiedy wyśmiewały się ze mnie i obrzucały przezwiskami – to nie miało dla nich znaczenia. Przypomniał sobie, jak kiedyś w zimie padał śnieg, a on stał przed domem chyba z godzinę, próbując chwycić w rękę płatek śniegu. Dzieciaki z sąsiedztwa dokuczały mu i mówiły, że to się nie uda, a wtedy wyszły Karen i Lauren, i postanowiły mu pomóc, a już po chwili wszystkie dzieci próbowały łapać płatki. Albo ten chłopak, który mieszkał niedaleko przy tej samej ulicy. Tłukł mnie mocno dopóty, dopóki Karen mu nie oddała i wtedy wreszcie przestał. Tommy uśmiechnął się na to wspomnienie. Rąbnęła go tylko raz. Poleciała mu krew z nosa, a ona wcale go nie przepraszała. Tommy myślał o nocach, kiedy ciemność wywoływała w nim różne lęki. Karen i Lauren przynosiły wtedy swoje śpiwory i kładły się obok jego łóżka na dywanie, dopóki nie zasnął, i dopiero wtedy wracały do siebie. Wiedziałem, kiedy wychodziły, pomyślał, ale noc nie wydawała mi się już tak straszna. Spojrzał na trzymaną w ręku kanapkę. One zrobiłyby dla mnie z pomidorami i sałatą, i dałyby mi trochę chipsów. A Lauren przyniosłaby mi jeszcze czekoladowego herbatnika, które mama trzyma na górnej półce.

Na pewno przyjdą po mnie, zdecydował. Mama i tata też. A tata dołoży tej kobiecie, która tak mnie przestraszyła i aresztuje ją, a dziadek wsadzi ją do więzienia, gdzie jest jej miejsce.

Mam nadzieję, że Karen i Lauren nie zapomną o herbatnikach dla mnie.

Na chwilę przerwał rozmyślania. Łyknął trochę mleka – smakowałoby lepiej z syropem czekoladowym – i ugryzł kęs chleba. Zobaczył, że dziadek siedzi na krawędzi swojej pryczy i patrzy przed siebie pustym wzrokiem.

– Dziadku, musisz zjeść trochę zupy. Jest dobra.

Sędzia Pearson pokręcił przecząco głową, ale uśmiechnął się do chłopca.

– Nie jestem głodny – odpowiedział.

– Ale my musimy być silni, obydwaj, jeśli mamy z nimi walczyć. Sędzia Pearson uśmiechnął się znowu.

– Tak powiedziałem?

– No właśnie.

Tommy odsunął pusty talerz na bok i podszedł do starszego pana.

– Proszę, dziadku. – Jego głos drżał lekko. – Proszę, zjedz. – Ujął rękę dziadka. – Mama zawsze mówi, że nie można biegać z pustym żołądkiem. Nie można bawić się i w ogóle nic robić.

Sędzia Pearson spojrzał na dziecko i pokiwał głową.

– Wszystko co mówisz, Tommy, brzmi nadzwyczaj rozsądnie.

Przysunął talerz i zaczął jeść zupę. Ku swemu zaskoczeniu stwierdził, że jest całkiem smaczna. Jadł, a wnuk obserwował go uważnie.

– Masz rację, Tommy. Czuję się teraz silniejszy. Chłopiec roześmiał się i klasnął w ręce.

– Tommy, myślę, że to ty powinieneś być dowódcą. Będziesz generałem, a ja szeregowcem. Wygląda na to, że wiesz, co jest najlepsze dla żołnierza. – Sędzia Pearson wziął do ręki kanapkę. – Trochę za mało majonezu.

Mój Boże, pomyślał, minęło tyle lat odkąd często jadałem mleko, zupę i kanapki. Takie potrawy jedzą dzieci. Ciekawe, czy oni uświadamiają sobie, że w ten sposób pogłębiają jeszcze naszą zależność od nich, że traktując mnie jak dziecko odbierają mi coś z mojej dorosłości.

Po raz pierwszy sędzia Pearson uprzytomnił sobie, że sama siła nie wystarczy, by zdołał wydostać się ze strychu. Jednak rozważanie wszelkich psychologicznych aspektów postanowił zostawić na później. Teraz przede wszystkim musimy zacząć działać.

– Tommy, czy zdajesz sobie sprawę, że minęło już parę godzin od naszego porwania, a my wciąż nie przyjrzeliśmy się dokładnie tej więziennej celi? – Spojrzał na zegarek. Minęła dziewiąta wieczór. Nie są zbyt bystrzy, uznał. Powinni odebrać mi zegarek. To by nas bardziej zdezorientowało. A tak, wiemy która godzina i że minęło już prawie pięć godzin, odkąd nas pojmali. Jest to dla nas pewna wskazówka.

– Co masz na myśli, dziadku?

– Co wiemy o miejscu, w którym jesteśmy? Sędzia Pearson wstał. Poczuł przypływ energii.

– Jesteśmy na poddaszu – odpowiedział Tommy.

– A jak sądzisz, gdzie to może być?

– Myślę, że gdzieś poza miastem.

– Daleko od Greenfield?

– Niezbyt, bo niezbyt długo jechaliśmy samochodem.

– Co wiemy jeszcze?

– Do tego domu prowadzi długi podjazd.

– Skąd wiesz?

– Doliczyłem do trzydziestu pięciu od chwili, kiedy zjechaliśmy z szosy.

– Świetnie.

– Mama i tata nie będą musieli jechać po nas daleko. Sędzia uśmiechnął się.

– Chyba to oni zawiozą nas do rodziców. Zwykle tak bywa.

– Fajnie. Chciałbym, żeby się pospieszyli. Dziadku, czy myślisz, że wrócimy na noc do domu?

– Nie, chyba nie.

– Przecież tata może wypisać im czek.

– Oni będą pewnie chcieli gotówkę.

– Mam prawie pięćdziesiąt dolarów w mojej skarbonce w domu. Myślisz, że je wezmą?

Pearson uśmiechnął się znów.

– Nie. Na pewno zostawią ci twoje pieniądze. Oszczędzasz na coś konkretnego?

Tommy skinął głową, ale nie powiedział nic.

– Na co?

– Ale obiecasz, że nie powiesz mamie?

– Nie powiem. Obiecuję.

– Chcę kupić skateboard.

– A to nie jest trochę… zbyt niebezpieczne?

– Trochę, ale będę nosił kask i nakolanniki, jak inne dzieci w szkołę.

– Masz przecież taki ładny rower. Pamiętasz, kiedy twój tata i ja przywieźliśmy ci go?

Pokiwał głową.

– Coś z nim nie tak?

– Nic… tylko…

– Chcesz skateboard.

– No właśnie.

– Dobrze, nie powiem nikomu. I wiesz co, kiedy wrócimy do domu, dam ci pięć dolarów, żebyś dołożył do swojej skarbonki.

– Fajnie.

Sędzia Pearson ponownie rozejrzał się po stryszku. Pośrodku sufitu zwisała pojedyncza, jaskrawo świecąca żarówka. Mogą gasić i zapalać światło za pomocą kontaktu przy drzwiach.

– Tommy, myślę, że czas byśmy się lepiej przyjrzeli naszemu poddaszu.

– Dobrze – zgodził się Tommy wstając z miejsca.

– Tylko zdejmij buty – powiedział miękko sędzia. – Nie rzucaj ich na podłogę, tylko połóż na łóżku. I chodź po cichutku, dobrze?

– Dlaczego, dziadku?

– Po co ci ludzie na dole mają słyszeć, że tutaj myszkujemy. Tommy wykonał polecenie dziadka.

– Dobrze – pochwalił go sędzia. – Zaczynamy.

Starszy pan i chłopiec przystąpili do badania każdego zakątka stryszku.

– Czego szukamy? – wyszeptał chłopiec.

– Jeszcze nie wiem.

Pod jedną ze ścian Tommy znalazł na podłodze długi, zakurzony gwóźdź. Wręczył go dziadkowi.

– Świetnie, świetnie – pochwalił go starszy pan, chowając gwóźdź do kieszeni. Szukali dalej. Nagle Pearson zatrzymał się. Położył dłoń na drewnianej okładzinie. – Czujesz?

– Zimno. W tym miejscu jest zimniej.

Sędzia Pearson mocniej przycisnął rękę do ściany.

– Może uda nam się tędy wydostać. Tu nie ma izolacji. Może kiedyś było tu okno?

Myszkowali nadal. Kiedy dotarli do drzwi, Tommy zwrócił uwagę, że gwoździe mocujące je na zawiasach nie były zbyt mocno przybite.

Dokładnie obejrzeli też oba wojskowe łóżka. Na jednym z ram obluzowana była metalowa klamra. Sędzia pomajstrował przy niej i stwierdził:

– Mogę ją oderwać.

Potem usiadł na łóżku i włożył buty. Tommy uczynił to samo.

– Nie znaleźliśmy zbyt dużo – ocenił chłopiec.

– Nie masz racji. Znalazłeś gwóźdź, odkryliśmy słabe miejsce, dzięki któremu może zdołamy uwolnić się, i kawałek metalu, który może nam posłużyć za broń. Dowiedzieliśmy się czegoś o drzwiach, chociaż za wcześnie mówić, jak to wykorzystamy. Spisaliśmy się lepiej, niż zakładałem. Dużo lepiej.

Optymizm w jego głosie podtrzymał chłopca na duchu. Lecz po chwili powiedział:

– Och, dziadku, jestem taki zmęczony i chciałbym być w domu. – Przytulił się mocno do niego. – I wciąż się boję.

Chłopiec przymknął oczy i sędzia pomyślał, że dobrze by było, gdyby zasnął. Pogłaskał go po czole i uzmysłowił sobie, że i jemu samemu też zamykają się oczy. Zdziwił się, że opuściła go wcześniejsza czujność. Poczuł, że jego ciało domaga się wypoczynku, na przekór napięciu i strachowi. Oparł głowę o ścianę.

Nagle Tommy wyprostował się.

– Idą! – powiedział.

Sędzia otworzył oczy. Usłyszał kroki w korytarzu. Ktoś położył rękę na klamce.

– Jestem tu, Tommy. Nie denerwuj się.

Jak to głupio zabrzmiało, pomyślał. Ale nie mógł wymyślić nic innego.


Olivia Barrow otworzyła drzwi i weszła do pokoiku. Zauważyła, że jej podopieczni cofnęli się jakby do ściany, a na ich twarzach odmalował się niepokój.

– Skończyliście jeść? – zapytała ostro. Tommy i dziadek skinęli głowami.

– To dobrze. Musicie być silni – ciągnęła, nieświadomie powtarzając słowa Tommy'ego. – Nie wiadomo, jak długo to potrwa. – Zbliżyła się do nich. – Pokaż czoło, stary.

– Nic się nie stało – odparł sędzia. Nie pozwolę, żeby mnie popychała. Nie tym razem.

– Proszę mi pokazać!

– Powiedziałem już, że jest w porządku. Zawahała się.

– A więc chcesz się ze mną pobawić, co? Pokręcił przecząco głową.

– Czy ty nic nie rozumiesz, stary sukinsynu?

– Słucham?

– Zadałam ci pytanie!

– Co mam rozumieć?

– Że jesteście w kiepskiej sytuacji.

– Proszę pani – zaczął przemowę sędzia Pearson, tonem, w którym przebijała irytacja, ale i właściwa mu rzeczowość – macie nas. Porwaliście nas, nie dając nam jakiejkolwiek szansy. Uderzyła mnie pani i przestraszyła chłopca. Zamknęliście nas na strychu w tej dziurze. Jego rodziców postawiliście zapewne w sytuacji bez wyjścia. Macie nas w swoich rękach. Brawo! Dlaczego nie zajmie się pani swoimi sprawami? Chyba nie jest pani sadystką! Więc proszę dać nam spokój, paniusiu. Proszę przestać tu rozrabiać! Nie ma powodu ciągnąć tego minuty dłużej niż to konieczne. Niech pani wydusi te swoje cholerne pieniądze i puści nas do domu!

Olivia uśmiechnęła się.

– Och sędzio, doprawdy pan nic nie rozumie.

– Proszę przestać mówić zagadkami.

Pokręciła głową, jakby śmiejąc się do jakiejś własnej myśli.

– Ależ ty jesteś naiwny, dziadku. Myślisz, że zdołasz zapanować jakoś nad sytuacją walcząc ze mną. Nie fizycznie, oczywiście, lecz intelektualnie. Przez to, że będziesz nam się sprzeciwiał. Kazał przynosić sobie różne rzeczy – na przykład wiadro. Manipulował sytuacją. Teraz pewnie zażądasz dodatkowych koców – mimo że jest tu całkiem ciepło…

– No cóż, rzeczywiście przydałyby się nam, i dodatkowe poduszki…

– Albo stwierdzisz, że nie odpowiada wam jedzenie…

– W rzeczy samej, zupę i sandwicze z trudem można uznać za znośne…

– Upłynęło już pięć godzin i początkowy szok minął. Miałeś trochę czasu, żeby zastanowić się nad sytuacją. Nie jest jeszcze najgorsza. Żadnemu z was nic się nie stało. A poddasze nie jest najpaskudniejszym miejscem, jakie w życiu widziałeś. Wasi nadzorcy może wydają się trochę narwani, ale pomyślałeś, że zdołasz się z nimi dogadać. Trochę orientujesz się w sytuacji, zapewne nieraz przysłuchiwałeś się zeznaniom porywaczy podczas niejednego procesu? W sumie, mogłoby być dużo gorzej. Więc zacząłeś myśleć, prawda?

– Żeby zrozumieć, o co wam chodzi.

Olivia wyciągnęła swój wielki rewolwer i pogroziła nim sędziemu.

– Chodzi mi o to, żebyś znowu zaczął się bać. Znam ludzi twojego pokroju, sędzio. Tacy sami są strażnicy więzienni. Myślą, że siłę można przechytrzyć. Wiedzą, że najważniejsza jest władza. Tak to właśnie działa w więzieniu, chociaż ty jeszcze tam nigdy nie byłeś, sędzio. Całe setki najtwardszych, najbardziej nikczemnych i brutalnych kryminalistów słucha poleceń wydawanych przez kilku umundurowanych strażników. Bo liczy się władza i siła. I tu jest tak samo. Ja jestem strażnikiem, a ty więźniem. Cały czas muszę panować nad tobą. A ty szukasz jakichś małych sposobików, żeby zachować swoją tożsamość. Pod tym względem znacznie cię wyprzedzam. – Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Wycelowała prosto w Pearsona, potem cofnęła lufę, jakby bawiła się z nim. – Naprawdę nie rozumiesz? Jestem ekspertem.

Nagle spojrzała na Totnmy'ego.

– I zaczniesz się bać, sędzio. Kiedy zabiorę stąd chłopca.

– Co?

– To proste, sędzio. Myślę, że to, iż jesteście razem, dodaje wam sił. Chyba więc was rozdzielę. Mamy tu piwnice. Chcieliśmy tam was umieścić, ale wydało się to nam zbyt okrutne. Naprawdę. Jest gorsza niż którakolwiek z dziur, w jakich siedziałam. Bez światła. Zimna, wilgotna, zatęchła. Z odorem ścieków. Nadzwyczaj przygnębiające miejsce, pełne bakterii i nie wiadomo czego. Może tam właśnie przywiążę chłopaka na trochę.

– Proszę! Nie! Chcę zostać tutaj! – Tommy prawie krzyczał. Sędzia Pearson poczuł, że ciało wnuka całe drży.

– To nie będzie konieczne, zrobimy, czego pani żąda.

– Czoło.

– Proszę, niech pani ogląda.

Olivia odłożyła rewolwer i wzięła małą apteczkę. Na skaleczenie na skroni sędziego wycisnęła trochę betadinu.

– Czy boli pana głowa?

– Nie bardziej, niż można by się było spodziewać.

– Proszę mi dać znać, gdyby wystąpiły zawroty.

– Dobrze.

Odłożyła apteczkę i wyprostowała się.

– Musi pan coś zrozumieć, sędzio.

– Co, mianowicie?

– Już panu powiedziałam. To nie jest zwykłe porwanie. Z czymś takim nie miał pan jeszcze do czynienia. – Roześmiała się. – Niech pan się dobrze przypatruje wszystkiemu. Przemienimy coś całkiem zwyczajnego w coś naprawdę przerażającego.

Popatrzył na nią oczyma bez wyrazu. Klasnęła w ręce.

– No świetnie, chłopcy. Kto potrzebuje do toalety przed spaniem? Ani sędzia, ani Tommy nie odpowiedzieli.

– No, dalej. Macie szansę uniknąć poniżającego wiadra. Kto chce pójść? Milczeli nadal.

– No cóż, pójdziecie obaj. Sędzio, pan pierwszy. Za drzwiami czeka na pana mój towarzysz z małym automatem, całkiem niezłą bronią. Próbował pan kiedyś? Wie pan, prawie go nie słychać, kiedy kogoś zabijają.

Sędzia nie wiedział, czy to są tylko przechwałki, czy rzeczywiście prawda.

– Wiem, co pan sobie myśli, sędzio. – Znów się roześmiała. – No cóż, zostanie to na razie naszą małą tajemnicą, dobrze? – Nagle zmieniła ton i krzyknęła ostro: – No, zbieraj się, do cholery, i ruszaj do łazienki. Ja zostanę tutaj i dotrzymam małemu Tommy'emu towarzystwa.

– Dziadku, błagam, nie zostawiaj mnie! Sędzia Pearson wstał z ociąganiem.

– Szybciej!

– Dziadku!

Olivia podeszła do łóżka i położyła rękę na ramieniu Tommy'ego.

– Proszę, nie zostawiaj mnie samego, dziadku! Błagam! Nie chcę, żebyś wychodził! Dziadku!

– Widzisz, jaki wybór jest trudny? Czujesz się cały rozdarty? Cóż ja tu za twoimi plecami mogę zrobić? Co może się stać? A może chłopca już nie będzie, jak wrócisz? Może zabiorę go do piwnicy? Ale z drugiej strony, mogę to zrobić, jeśli nie zgodzisz się pójść. No, dalej, sędzio. Zdecyduj się. Postąp jak prawdziwy sędzia. Podejmij decyzję! Zgadnij, co też mam zamiar uczynić? Czy będę okrutna? Jaki wybór będzie właściwy?

– Dziadku!

– Pójdę. Tommy zostaniesz tutaj, a ja zaraz wrócę.

– Dziadku! Błagam!

Olivia chwyciła ramię chłopca. Patrzyła na sędziego.

Niech cię diabli! pomyślał. Odwrócił się i podszedł do drzwi, a jego krokom towarzyszyły spazmy płaczu wnuka. Dźwięk ten przeszywał go na wskroś i sam już nie wiedział, co robić, rozdarty między szlochem Tommy'ego a groźbami, które wciąż pulsowały mu w głowie. Co ona chce zrobić? Tommy! chciał zawołać, żeby uspokoić wnuka, który płakał bez przerwy. Zobaczył Billa Lewisa szczerzącego zęby w uśmiechu, czekającego na korytarzu z pistoletem maszynowym.

– Tutaj – wskazał Lewis. – Zostaw drzwi otwarte. Pewnie chcesz słyszeć, co się dzieje.

Sędzia podszedł do pisuaru i zaczął się załatwiać.

– Szybciej, sędzio.

Spuścił wodę i skierował się z powrotem na poddasze, skąd wciąż dochodził płacz Tommy'ego. Doznał nieomal uczucia ulgi: nie zabrała go stąd.

– Wracam, wracam, już jestem, Tommy, już dobrze.

Ogarnął chłopca ramieniem i mocno przytulił. Fala gniewu zaczęła w nim narastać, kiedy tak obejmował i kołysał wnuka. Olivia pozwoliła im postać tak przez chwilę.

– No, dobrze – odezwała się. – Nie było to takie straszne. Ale będzie gorzej. Tommy! Wstawaj! Twoja kolej.

– Mógłby skorzystać z wiadra – powiedział sędzia ze złością.

– Nie, nie mógłby. Nie teraz.

– To proszę pozwolić mi pójść z nim.

– Nie ma mowy.

– Dziadku! – Tommy szlochał. – Ona zabierze mnie do piwnicy, na pewno!

– Może. Zawsze jest taka możliwość, nieprawdaż? Życie jest takie… zmienne. – Olivia uśmiechnęła się. – Idziemy!

– Nie, dziadku, nie. Ja chcę zostać tu z tobą. Ja nie chcę iść, nie chcę! Proszę, pozwól mi tu zostać, proszę, dziadku, proszę!

Sędzia wiedział jednak, że błagania chłopca nie mają dla kobiety żadnego znaczenia.

– Już dobrze, Tommy. Bądź dzielny. Potrafisz być dzielny. Potrafisz to zrobić, i wszystko będzie dobrze. Jestem pewien.

Łagodnie postawił Tommy'ego na nogi.

– Będę tutaj. Idź, zrób co trzeba i zaraz wracaj. Ja będę tu cały czas. Nie płacz.

Chłopiec łkał gorzko i ramiona mu się trzęsły. Dziadek zobaczył jednak, że skinął głową. Objął go więc ramieniem i skierował w stronę drzwi. Poczuł, jak ogarnia go wielka, bezbrzeżna duma.

– Pospiesz się. Będę na ciebie czekał. Tommy wyszedł zdecydowanym krokiem.

Olivia popatrzyła za nim przez moment, po czym zwróciła się do sędziego Pearsona.

– Siadaj.

Posłuchał jej, spodziewając się kolejnej dziwacznej przemowy. Lecz zamiast tego odwróciła się i szybko wyszła z pokoju.

– Zaraz, zaraz! – zawołał sędzia. Zniknęła, zatrzaskując za sobą drzwi.

– Zaraz, Boże! Poczekaj! Tommy! Usłyszał krzyk chłopca:

– Dziadku! Dziadku!

Sędzia zerwał się na równe nogi. Jednym susem pokonał ciasną przestrzeń i schodki prowadzące na zewnątrz. Zaczął dłonią walić w drzwi.

– Oddaj mi go! Oddaj! Tommy! Tommy! Masz go natychmiast przyprowadzić, niech cię diabli! – Pienił się z gniewu, strachu, zaskoczenia i niedowierzania. Czuł się zdradzony i ogarniała go wściekłość. Jego oczy napełniły się łzami. – Tommy! Tommy! – krzyczał.

Zaczął się słaniać i osuwać powoli, poniósł porażkę, zadrwiła z jego uczuć.

I w tym momencie drzwi się otworzyły.

Wypadł na zewnątrz bez zastanowienia, i widząc drobną postać chłopca, poczuł radość i ulgę. Dopiero wtedy zatrzymał się. Tommy'ego prowadziła Olivia, trzymając rękę na ustach chłopca. Nagle puściła go i pchnęła prosto w ramiona dziadka.

Sędzia objął łkającego chłopca, jego własne łzy mieszały się ze łzami wnuka.

– Jestem tu, Tommy, już nie płacz. Jestem tu. Będę przy tobie, nie płacz. Jestem tu, jestem tu…

Ostatnie słowa wyszeptał prosto do ucha chłopca, uspokajając go powoli, lecz skutecznie.

Podniósł wzrok. Głaszcząc chłopca po głowie i przytulając do swojej piersi spojrzał Olivii prosto w oczy.

– No i kto tu jest panem, stary? – Ty.

– Widzę, że się uczysz, Świnio – odparła. Odwróciła się i wyszła zamykając drzwi na zatrzask.

Загрузка...