LIPIEC

Phi!

2 lipca, niedziela

55 kg (tak trzymać), jedn. alkoholu O, papierosy O, kalorie 995, zdrapki 0: idealnie.

7.45 rano.

Telefon mamy.

– Dzień dobry, kochanie. Wiesz co?

– Zaczekaj, przełączę się do drugiego pokoju – powiedziałam, zerkając nerwowo na Daniela. Odłączyłam telefon, na palcach przeszłam z sypialni do pokoju i podłączyłam się na nowo, aby stwierdzić, że mama cały czas mówiła, nie zauważając mojej nieobecności.

– …i co ty na to, kochanie?

– Nie wiem. Przenosiłam telefon do drugiego pokoju, jak ci powiedziałam.

– Ach, więc nic nie słyszałaś?

– Nie.

Na chwilę zapadła cisza.

– Dzień dobry, kochanie. Wiesz co?

Czasami mam wrażenie, że moja matka żyje w innej epoce. Na przykład, kiedy nagrywa mi się na sekretarkę, mówi tylko bardzo głośno i wyraźnie: „Tu matka Bridget Jones”.

– Halo? Dzień dobry, kochanie. Wiesz co? – powiedziała jeszcze raz.

– Co? – zapytałam z rezygnacją.

– Una i Geoffrey urządzają 29 lipca ogrodową maskaradę „Kokoty i księża”. Cudowny pomysł, prawda? „Kokoty i księża”! Wyobraź sobie!

Wolałam nie. Una Alconbury w botkach do pół uda, kabaretkach i gorsecie?! Organizowanie takiej imprezy przez sześćdziesięciolatków wydało mi się rzeczą nienaturalną i niewłaściwą.

– Byłoby super, gdybyście ty i… – niby nieśmiała, pełna napięcia pauza -…Daniel mogli przyjść. Wszyscy bardzo chcemy go poznać.

Zrobiło mi się słabo na myśl, że mój związek z Danielem miałby być rozbierany na intymne części pierwsze na lunchach northamptonshirskiej sekcji Lifeboatu.

– Nie sądzę, żeby Daniel…

W tym momencie krzesło, na którym się huśtałam, runęło z hukiem na podłogę. Kiedy podniosłam słuchawkę, mama nadal mówiła.

– To super. Podobno przyjdzie też Mark Darcy z jakąś dziewczyną, więc…

– Co się dzieje? – W drzwiach stał kompletnie nagi Daniel, – Kto dzwoni?

– Moja matka – bąknęłam z rozpaczą kącikiem ust.

– Dawaj – rozkazał, zabierając mi słuchawkę. Lubię, kiedy jest autorytatywny, nie będąc taki zły. – Pani Jones – powiedział swym najbardziej czarującym tonem – tu Daniel.

Zobaczyłam w wyobraźni, jak mama dostaje wypieków.

– To dość wczesna pora na telefon, zwłaszcza w niedzielę rano. Tak, zgadzam się, jest bardzo piękny dzień. Czym możemy pani służyć? Patrzył na mnie, kiedy mama trajkotała, a potem odwrócił się do słuchawki. – Z przyjemnością. Zapiszę to sobie w terminarzu i poszukam mojej koloratki. A teraz pozwoli pani, że wrócimy do łóżka. Do widzenia. Tak. Do widzenia – powiedział nie znoszącym sprzeciwu tonem i odłożył słuchawkę. – Widzisz? – zwrócił się do mnie, bardzo z siebie zadowolony. – Wystarczy trochę stanowczości.

22 lipca, sobota

55,5 kg (muszę zrzucić te pół kilo), jedn. alkoholu 2, papierosy 7, kalorie 1562. Strasznie się cieszę, że Daniel pojedzie ze mną w przyszłą sobotę na „Kokoty i księży”. Wreszcie nie będę musiała jechać do domu sama i tłumaczyć się przed lifeboatową inkwizycją, dlaczego nie mam chłopaka. Synoptycy zapowiadają cudowny, gorący dzień. Moglibyśmy zrobić z tego wyjazd weekendowy i przenocować w jakimś pubie (albo w hotelu bez telewizorów w pokojach). Cieszę się, że Daniel pozna tatę. Mam nadzieję, że się polubią.

2 w nocy.

Obudziłam się we łzach, bo znów przyśnił mi się ten koszmarny sen, że zdaję pisemną maturę z francuskiego i przerzucając strony testu odkrywam, że nie powtórzyłam materiału, a poza tym mam na sobie tylko fartuch z zajęć gospodarstwa domowego i rozpaczliwie usiłuję się nim owinąć, żeby panna Chignall nie zauważyła, że nie mam majtek. Oczekiwałam, że Daniel okaże mi odrobinę współczucia. Wiem, że to wszystko dlatego, że martwię się swoją karierą (to znaczy tym, że jej nie robię). Ale on tylko zapalił papierosa i poprosił, żebym powtórzyła mu fragment o fartuchu.

– Tobie to dobrze, masz dyplom cholernego Cambridge – wyjąkałam, pociągając nosem. – Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy spojrzałam na tablicę wyników, zobaczyłam mierny z francuskiego i zrozumiałam, że nie będę mogła studiować w Manchesterze. To całkowicie zmieniło bieg mojego życia.

– Powinnaś dziękować Bogu, Bridge – odparł, kładąc się na plecach i wydmuchując dym w sufit. – Wyszłabyś pewnie za jakiegoś nudnego ziemianina i przez resztę życia sprzątała boksy jego chartów. A poza tym… – zaczął się śmiać – to nic złego mieć dyplom z… z… – był już tak rozbawiony, że ledwo mówił -…z Bangor.

– Dosyć tego. Idę spać na kanapę – wrzasnęłam, wyskakując z łóżka.

– Hej, nie bądź taka, Bridge – powiedział, ciągnąc mnie z powrotem. – Wiesz, że uważam cię za… intelektualnego giganta. Musisz się tylko nauczyć interpretować sny.

– Więc co oznacza ten sen? – zapytałam smętnie. – Że zmarnowałam moje intelektualne możliwości?

– Niezupełnie.

– No to co?

– Fartuch bez majtek to zupełnie oczywisty symbol.

– Czego?

– Tego, że próżne ambicje intelektualne przesłaniają ci prawdziwe powołanie.

– A co nim jest?

– Gotowanie mi obiadów, skarbie – odparł, znów szalenie rozbawiony własnym dowcipem. – I chodzenie po moim mieszkaniu bez majtek.


28 lipca, piątek

`56 kg, (muszę jeszcze schudnąć przed jutrem), jedn. alkoholu l (bdb), papierosy 8, kalorie 345. Mmmm. Daniel był dziś wieczorem naprawdę uroczy i pomógł mi wybrać przebranie na „Kokoty i księży”. Podpowiadał mi różne kombinacje, które przymierzałam, a on je oceniał. Dosyć mu się podobałam jako skrzyżowanie księdza z kokotą, w koloratce, czarnym T-shircie i wykończonych czarną koronką pończochach samonośnych, ale ostatecznie, kiedy pochodziłam jakiś czas po mieszkaniu w obu strojach, zdecydował, że najlepsze będzie czarne koronkowe body od Marksa i Spencera, pończochy z paskiem, fartuszek a la francuska pokojówka zrobiony z dwóch chustek do nosa i kawałka wstążki, muszka i króliczy ogon z waty. To naprawdę miło z jego strony, że poświęcił mi tyle czasu. Czasem myślę, że w gruncie rzeczy jest bardzo troskliwy. Miał też dzisiaj wyjątkową ochotę na seks. Ooch, nie mogę się doczekać jutra.


29 lipca, sobota

55,5 kg (bdb), jedn. alkoholu 7, papierosy 8, kalorie 6245 (cholerna Una, Mark Darcy, Daniel, mama, wszyscy).

2 po południu.

W głowie się nie mieści. O pierwszej Daniel jeszcze spał i zaczynałam się denerwować, bo zaproszono nas na 2.30. W końcu obudziłam go z kubkiem kawy w ręku i powiedziałam:

– Chyba powinieneś wstać, bo mamy tam być o wpół do trzeciej.

– Gdzie? – zapytał.

– Na „Kokotach i księżach”.

– O rany. Posłuchaj, skarbie, właśnie sobie przypomniałem, że mam mnóstwo pracy. Naprawdę muszę zostać w domu.

Nie wierzyłam własnym uszom. Obiecał ze mną jechać. Każdy wie, że kiedy się z kimś jest, należy go wspierać moralnie na nudnych uroczystościach rodzinnych, a on uważa, że słowo „praca” zwalnia go jak zaklęcie ze wszystkich zobowiązań. Teraz znajomi Alconburych będą mnie przez cały czas wypytywać, czy mam chłopaka, i nikt nie uwierzy, że tak.

10 wieczorem.

W głowie się nie mieści, co przeszłam. Po dwugodzinnej jeździe zaparkowałam pod domem Alconburych i z nadzieją, że dobrze wyglądam w kostiumie króliczka, ruszyłam do ogrodu, skąd dobiegały podniesione, wesołe głosy. Kiedy wyszłam zza rogu, wszyscy ucichli i ku swemu przerażeniu stwierdziłam, że zamiast przebrać się za kokoty i księży, panie włożyły eleganckie kwieciste garsonki do pół łydki, a panowie spodnie i swetry w serek. Stanęłam jak wryta, zupełnie jak… królik. Kiedy wszyscy wytrzeszczali oczy, Una Alconbury, w plisowanej spódnicy koloru fuksji, podbiegła do mnie z plastikowym kubkiem pełnym kawałków jabłka i jakichś liści.

– Bridget!! Super, że jesteś. Napij się ponczu.

– Miała to być maskarada „Kokoty i księża” – syknęłam.

– O Boże, Geoff nie dzwonił do ciebie? – spytała.

Nie wierzyłam własnym uszom. Sądziła, że przebieram się za króliczka na co dzień?

– Geoff! – zawołała. – Nie zadzwoniłeś do Bridget? Nie możemy się doczekać, żeby poznać twojego chłopaka – ciągnęła, rozglądając się dookoła.

– Gdzie on jest?

– Musiał pracować – wymamrotałam.

– Jak-się-ma-moja-mała-Bridget? – zapytał wujek Geoffrey, już wstawiony, podchodząc do nas zygzakiem.

– Geoffrey – upomniała go zimno Una.

– Tak jest. Wszyscy obecni i przygotowani, rozkazy wykonane, poruczniku – powiedział, salutując, a potem opadł z chichotem na jej ramię. – Ale trafiłem na tę sakramencką sekretarkę.

– Geoffrey – syknęła Una. – Idź przypilnować grilla. Wybacz, kochanie. Po tych wszystkich skandalach z księżmi stwierdziliśmy, że nie ma sensu urządzać „Kokot i księży”, bo… – zaczęła się śmiać -…bo ludzie uważają, że księża są kokotami. Mój Boże – westchnęła, wycierając oczy. – No więc, co z tym twoim chłopakiem? Dlaczego pracuje w sobotę? Uch! To nie jest najlepsze usprawiedliwienie. Jak w takim układzie wydamy cię za mąż?

– W takim układzie skończę jako call-girl – mruknęłam, próbując odpiąć sobie króliczy ogon. Poczułam, że ktoś na mnie patrzy, i podniósłszy wzrok, zobaczyłam Marka Darcy'ego wpatrującego się w mój tyłek. Obok stała ta wysoka i chuda wybitna specjalistka od prawa rodzinnego, ubrana w prostą liliową sukienkę i płaszcz a la Jackie O., z ciemnymi okularami na głowie. Bezczelna małpa posłała Markowi złośliwy uśmieszek i obejrzała mnie od stóp do głów, łamiąc wszelkie zasady dobrego wychowania.

– Przyszłaś z innego przyjęcia? – zapytała.

– Nie, właśnie idę do pracy – odparłam, na co Mark Darcy uśmiechnął się półgębkiem i odwrócił wzrok.

– Dzień dobry, kochanie, jestem w biegu, kręcimy – ćwierknęła moja matka, w turkusowej szmizjerce, przelatując obok nas z klapsem w ręku. – W coś ty się ubrała, kochanie? Wyglądasz jak zwykła prostytutka. Uwaga, cisza na planie, iiiii… i – odwróciła się do Julia, który piastował kamerę wideo – akcja!

Zaniepokojona rozejrzałam się za tatą, ale nigdzie nie było go widać. Zobaczyłam za to, że Mark Darcy rozmawia z Uną, pokazując w moją stronę, i po chwili Una podeszła do mnie z poważną miną.

– Bridget, strasznie cię przepraszam za to nieporozumienie z kostiumem – powiedziała. – Mark właśnie zwrócił mi uwagę, że na pewno czujesz się okropnie niezręcznie przy tych wszystkich starszych panach. Może chciałabyś się w coś przebrać?

Spędziłam resztę przyjęcia we włożonej na króliczy kostium kwiecistej sukience od Laury Ashley, w której Janinę Alconbury wystąpiła na czyimś ślubie jako druhna. Mark Darcy i Natasha uśmiechali się złośliwie, a moja matka wołała, przebiegając obok: „Ładna sukienka, kochanie. Cięcie!”

– Niezbyt mi się podoba ta jego dziewczyna, a tobie? – powiedziała na cały głos Una, wskazując głową Natashę, jak tylko dopadła mnie samą. – Wygląda na zarozumiałą. Elaine mówi, że zagięła na niego parol. Och, cześć, Mark! Jeszcze szklaneczkę ponczu? Szkoda, że chłopak Bridget nie mógł przyjechać. Szczęściarz z niego, prawda?

Zostało to powiedziane bardzo agresywnym tonem, jakby Una czuła się osobiście urażona tym, że Mark wybrał sobie dziewczynę, która: a) nie jest mną, b) nie została mu przedstawiona przez Unę na noworocznym indyku curry.

– Jak mu na imię, Bridget? Daniel, prawda? Pam mówi, że to jeden z tych fantastycznych młodych wydawców.

– Daniel Cleaver? – zapytał Mark Darcy.

– Owszem – potwierdziłam, wysuwając podbródek.

– To twój znajomy, Mark? – zapytała Una.

– Absolutnie nie – odparł szorstko.

– Oooch. Mam nadzieję, że będzie dobry dla naszej małej Bridget – ciągnęła Una, puszczając do mnie oko, jakby było to szalenie zabawne, a nie obrzydliwe.

– Mogę tylko powtórzyć, z pełnym przekonaniem, że absolutnie nie – powiedział Mark.

– Och, zaczekajcie, przyszła Audrey. Audrey! – zawołała Una, nie słuchając go, dzięki Bogu, i oddreptała przywitać gościa.

– Pewnie uważasz, że to było dowcipne – powiedziałam rozwścieczona, gdy zostaliśmy sami.

– Co? – spytał Mark, wyraźnie zaskoczony.

– Nie „cokaj” mi tu, Marku Darcy – warknęłam.

– Jakbym słyszał moją matkę – powiedział.

– Pewnie nie widzisz nic złego w szkalowaniu czyjegoś faceta, w dodatku za jego plecami i wyłącznie dlatego, że… że jesteś zazdrosny – wypaliłam. Przez chwilę patrzył na mnie tępo, jakby był myślami gdzie indziej.

– Przepraszam – powiedział w końcu. – Próbowałem zrozumieć, o co ci chodzi. Czy ja…? Sugerujesz, że jestem zazdrosny o Daniela Cleavera? W związku z tobą?

– Nie, nie w związku ze mną – odparłam wściekła, bo rzeczywiście tak to zabrzmiało. – Po prostu założyłam, że nie wyrażasz się o nim tak paskudnie z czystej złośliwości, tylko masz jakiś konkretny powód.

– Mark, kochanie – zagruchała Natasha, sunąc ku nam z gracją. Przy swoim wzroście i chudości nie musiała nosić butów na obcasie, więc chodziła po trawniku, nie zapadając się w ziemię, jakby została do tego stworzona, niczym wielbłąd do życia na pustyni. – Chodź opowiedzieć mamie o tych meblach do jadalni, które widzieliśmy w Conranie.

– Po prostu uważaj na siebie – powiedział cicho Mark, ruszając za Natasha. – I niech twoja mama też uważa – dodał, wskazując ruchem głowy Julia. Po kolejnych 45 minutach tego koszmaru uznałam, że mogę wyjść, tłumacząc się Unie pracą.

– Ach, te pracujące dziewczyny! – wykrzyknęła. – Nie możesz tego odkładać bez końca: tik-tak-tik-tak.

Dobre pięć minut paliłam w samochodzie papierosa, zanim uspokoiłam się na tyle, żeby móc ruszyć w drogę. Kiedy wyjechałam na główną szosę, minął mnie samochodem tata. Obok niego siedziała Penny Husbands-Bosworth, ubrana w fiszbinowy gorset z czerwonej koronki i królicze uszy. Kiedy dotarłam do Londynu, byłam już nieźle roztrzęsiona, a że wróciłam wcześniej, niż się spodziewałam, stwierdziłam, że zamiast jechać prosto do domu, wstąpię do Daniela, żeby mnie trochę wsparł na duchu. Zaparkowałam nos w nos z jego samochodem. Nie odezwał się, kiedy zadzwoniłam domofonem, więc odczekałam chwilę i zadzwoniłam ponownie, na wypadek, gdybym trafiła na jakąś wyjątkowo dobrą obronę bramki czy coś w tym rodzaju. Dalej cisza. Wiedziałam, że jest w domu, skoro stoi tu jego samochód, a poza tym powiedział, że będzie pracował i oglądał krykieta. Spojrzałam w jego okno i zobaczyłam go. Uśmiechnęłam się, pomachałam mu ręką i pokazałam na drzwi. Zniknął, więc uznałam, że poszedł wcisnąć brzęczyk, i zadzwoniłam jeszcze raz. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili.

– Cześć, Bridge. Mam na linii Amerykę. Możemy się spotkać w pubie za dziesięć minut?

– Dobrze – odparłam wesoło i bez namysłu ruszyłam w stronę rogu ulicy. Ale kiedy obejrzałam się do tyłu, znów zobaczyłam go w oknie, bez żadnego telefonu. Sprytna jak lis udałam ślepą i szłam dalej, ale wszystko się we mnie kotłowało. Dlaczego za mną patrzy? Dlaczego nie zareagował na pierwszy dzwonek? Dlaczego po prostu nie otworzył drzwi, żebym weszła? I nagle poraziło mnie jak grom: jest z jakąś kobietą. Z bijącym sercem skręciłam za róg, po czym, przylepiona do ściany, wyjrzałam, aby sprawdzić, czy odszedł od okna. Nie było go. Pobiegłam z powrotem i przykucnęłam na ganku sąsiedniego domu, skąd mogłam obserwować drzwi Daniela i ewentualnie zobaczyć wychodzącą kobietę. Powarowałam tak jakiś czas, ale potem zaczęłam myśleć: nawet jeśli jakaś kobieta stamtąd wyjdzie, jak poznam, że była u Daniela, a nie u kogoś innego? Co miałabym zrobić? Spytać ją o to? Nałożyć na nią areszt obywatelski? Poza tym Daniel może zostawić ją w mieszkaniu, z poleceniem, żeby wyszła, gdy on dotrze do pubu. Spojrzałam na zegarek. 6.30. Ha! Pub był jeszcze zamknięty. Idealna wymówka. Ośmielona, podskoczyłam do drzwi i nacisnęłam dzwonek.

– Bridget, to znowu ty? – warknął Daniel.

– Pub jest jeszcze zamknięty.

Cisza. Czyżbym słyszała w tle jakiś głos? Stosując mechanizm zaprzeczenia, powiedziałam sobie, że po prostu pierze pieniądze albo handluje narkotykami. Pewnie chowa teraz pod podłogą plastikowe torebki z kokainą, w czym pomagają mu eleganccy Latynosi z kucykami.

– Wpuść mnie – poprosiłam.

– Mówię ci, że rozmawiam przez telefon.

– Wpuść mnie.

– Co?

Ewidentnie grał na zwłokę.

– Otwórz drzwi. Daniel – powiedziałam.

Zabawne, że można wyczuć czyjąś obecność, chociaż nikogo nie widać ani nie słychać. Idąc na górę, zajrzałam do ściennych szaf i były puste. Ale wiedziałam, że w domu Daniela jest kobieta. Może zaalarmował mnie jakiś delikatny zapach… coś w sposobie zachowania Daniela. Cokolwiek to było, po prostu wiedziałam. Staliśmy czujnie w przeciwległych końcach pokoju. Ledwo się powstrzymywałam, żeby nie zacząć otwierać wszystkich szaf jak moja matka i nie zadzwonić pod 1471, żeby sprawdzić, czy w pamięci jest amerykański numer.

– Co masz na sobie? – zapytał.

Ze zdenerwowania zapomniałam o kiecce Janinę.

– Sukienkę druhny – odparłam dumnie.

– Napijesz się czegoś?

Zastanowiłam się błyskawicznie. Musiałam posłać go do kuchni, żeby móc sprawdzić szafy.

– Zrób mi herbatę.

– Dobrze się czujesz? – spytał.

– Tak! Świetnie! – ćwierknęłam. – Cudownie się bawiłam. Tylko ja przebrałam się za kokotę, więc musiałam włożyć tę sukienkę, Mark Darcy przyjechał z Natashą, masz bardzo ładną koszulę… – Urwałam, bez tchu, uświadamiając sobie, że zmieniłam się (czas przeszły dokonany) w moją matkę. Daniel popatrzył na mnie chwilę i poszedł do kuchni, a wtedy rzuciłam się przez pokój, żeby zajrzeć za kanapę i zasłony.

– Co robisz?

Daniel stał w progu.

– Nic, nic. Wydawało mi się, że zostawiłam za kanapą spódnicę – odparłam, energicznie uklepując poduszki, jakbym grała we francuskiej farsie. Spojrzał na mnie podejrzliwie i wrócił do kuchni. Uznawszy, że nie ma czasu dzwonić pod 1471, szybko sprawiłam szafę, w której trzyma dodatkową kołdrę – zero istot ludzkich – i ruszyłam do kuchni, otwierając po drodze ścienną szafę w korytarzu. Wypadła z niej deska do prasowania i kartonowe pudło ze starymi singlami, które poturlały się po całej podłodze.

– Co robisz? – zapytał ponownie Daniel, wychodząc z kuchni.

– Przepraszam, zaczepiłam rękawem o klamkę – odparłam. Idę do łazienki. Gapił się na mnie jak na wariatkę, więc nie mogłam pójść sprawdzić sypialni. W zamian zamknęłam się w łazience i zaczęłam się gorączkowo rozglądać. Nie wiedziałam za czym konkretnie, ale długie blond włosy, chusteczki ze śladami szminki czy obce grzebienie byłyby jakimś dowodem. Nic z tych rzeczy. Po cichu wyszłam z łazienki, spojrzałam w prawo i w lewo, śmignęłam korytarzem, pchnęłam drzwi sypialni i omal nie wyskoczyłam ze skóry. Ktoś tam był.

– Bridge? – Daniel zasłonił się parą dżinsów jak tarczą.

– Co ty tu robisz?

– Usłyszałam, jak tu wchodzisz, więc… pomyślałam, że… że to sekretna schadzka – odparłam, podchodząc do niego krokiem, który byłby seksowny, gdyby nie kwiecista sukienka. Położyłam mu głowę na piersi i zarzuciłam ręce na szyję, próbując wyczuć, czyjego koszula nie pachnie obcymi perfumami, i dobrze przyjrzeć się łóżku, które jak zwykle było nie posłane.

– Mmmm, masz pod spodem ten kostium króliczka? – zapytał, rozpinając mi suwak i przyciskając się do mnie w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości co do jego intencji. Pomyślałam, że może to być podstęp: chce mnie uwieść, żeby tamta mogła się wymknąć z mieszkania.

– Oooch, woda się gotuje – powiedział nagle, zapiął suwak i poklepał mnie uspokajająco po plecach, co zupełnie nie było w jego stylu. Na ogół kiedy już zacznie, doprowadza rzecz do logicznego końca, choćby przyszło trzęsienie ziemi czy pokazano w telewizji rozebrane zdjęcia Margaret Thatcher.

– Ooch, tak, zrób mi tę herbatę – odparłam, pomyślawszy, że przez ten czas przeszukam sypialnię i gabinet.

– Pani pierwsza – powiedział Daniel, wypychając mnie za drzwi, więc musiałam pomaszerować przed nim korytarzem. Po drodze zauważyłam drzwi prowadzące na taras na dachu.

– Może usiądziemy? – zaproponował Daniel.

A więc tam się schowała, na cholernym tarasie.

– Co się z tobą dzieje? – zapytał, widząc, że wpatruję się podejrzliwie w drzwi.

– Nic – ćwierknęłam wesoło, wchodząc do pokoju. – Jestem tylko trochę zmęczona tym przyjęciem.

Klapnęłam z pozorną beztroską na kanapę, zastanawiając się, czy pomknąć z prędkością światła do gabinetu czy też prosto na dach. Jeśli nie ma jej na dachu, musi być w gabinecie albo pod łóżkiem w sypialni i jeśli pójdziemy na dach, będzie mogła uciec. Ale gdyby tak było, Daniel wyprowadziłby mnie na dach już dawno. Przyniósł mi herbatę i usiadł przy swoim laptopie, który był otwarty i włączony. Nagle pomyślałam, że może nie ma tu żadnej kobiety. Na ekranie był jakiś dokument – może Daniel naprawdę pracował i rozmawiał przez telefon z Ameryką? A ja robię z siebie totalną kretynkę, zachowując się jak obłąkana.

– Na pewno wszystko gra, Bridge?

– Tak, jasne. Bo co?

– No wiesz, wpadasz tu bez zapowiedzi przebrana za króliczka przebranego za druhnę i biegasz po wszystkich pokojach. Nie chciałbym być wścibski, ale jestem ciekaw, czy da się to jakoś wytłumaczyć.

Poczułam się jak idiotka. To ten cholerny Mark Darcy próbuje zniszczyć mój związek, zasiewając w mojej głowie podejrzenia. Biedny Daniel, byłam strasznie niesprawiedliwa, posądzając go o zdradę z powodu słów jakiegoś aroganckiego, napastliwego obrońcy praw człowieka. Nagle na dachu coś skrzypnęło.

– Może jest mi po prostu trochę za gorąco – powiedziałam, uważnie obserwując Daniela. – Może powinnam wyjść na taras.

– Na litość boską, posiedźże chwilę w jednym miejscu! – wrzasnął Daniel, próbując zagrodzić mi drogę, ale byłam szybsza. Przemknęłam obok niego, otworzyłam drzwi, wbiegłam po schodach na górę i podniosłam klapę na taras. A tam, wyciągnięta na leżaku, królowała opalona na brąz, długonoga, blondwłosa i kompletnie naga kobieta. Stanęłam jak wryta, czując się w mojej kwiecistej sukience jak wielki pudding. Kobieta podniosła głowę, zdjęła ciemne okulary i otworzyła jedno oko. Usłyszałam, że Daniel wchodzi za mną po schodach.

– Skarbie – powiedziała kobieta, z amerykańskim akcentem, patrząc na niego ponad moją głową. – Mówiłeś chyba, że jest szczupła.

Загрузка...