MAJ

Przyszła matka

1 maja, poniedziałek

Jedn. alkoholu O, papierosy O, kalorie 4200 (jem za dwoje). Poważnie myślę, że jestem w ciąży. Jak mogliśmy być tacy głupi? W euforii, że znów jesteśmy razem, zapomnieliśmy o rzeczywistości, a kiedy się… Och, nie chcę o tym pisać. Dziś rano zdecydowanie miałam poranne mdłości, ale powodem mogło być to, że kiedy Daniel w końcu wczoraj wyszedł, byłam tak skacowana, że, próbując się ratować, zjadłam następujące rzeczy:

2 paczki ementalera w plasterkach,

1 litr świeżo wyciśniętego soku z pomarańcz,

1 pieczonego ziemniaka,

2 kawałki cytrynowego sernika na zimno (bardzo lekki, a poza tym być może jem za dwoje),

1 Milky Way (tylko 125 kcal.; entuzjastyczna reakcja organizmu na sernik sugerowała, że dziecko potrzebuje cukru),

1 czekoladowy deser wiedeński z kremem (dziecko niesamowicie żarłoczne),

brokuły na parze (próba zapchania dziecka czymś zdrowym, żeby nie wyrosło rozpieszczone),

4 frankfurterki (jedyna puszka w szafce – zbyt zmęczona ciążą, żeby jeszcze raz wyjść do sklepu).

O Boże! Zaczyna mi się podobać wizja siebie jako matki w ciuchach od Calvina Kleina, krótko ostrzyżonej, promiennie uśmiechniętej i podrzucającej dziecko do góry na reklamie kuchenek gazowych, romantycznej komedii czy czegoś takiego. Dziś w pracy Perpetua dała prawdziwy popis, 45 minut dyskutując przez telefon z Desdemoną, czy do żółtych ścian pasują różowo szare rolety, czy też powinni wybrać z Hugonem krwistoczerwone z motywem kwiatowym. Przez 15 minut mówiła tylko: „Absolutnie… tak, absolutnie…”, a na koniec stwierdziła: „Ale w pewnym sensie te same argumenty przemawiają za czerwonymi”. Zamiast jednak chcieć walnąć ją w głowę zszywaczem, uśmiechałam się anielsko, myśląc, że już wkrótce wszystkie te sprawy będą dla mnie zupełnie nieważne, ponieważ będę się troszczyć o drugą, maleńką istotę ludzką. Potem odkryłam nowy świat fantazji o Danielu: Daniel noszący dziecko w nosidełku, Daniel spieszący się z pracy do domu, gdzie zastaje nas obie lśniące i różowe w wannie, i, parę lat później, Daniel robiący furorę na szkolnych wywiadówkach. Ale wtedy Daniel się zjawił. Nigdy nie widziałam go w gorszym stanie. Mogłam to wytłumaczyć tylko tym, że wczoraj po wyjściu ode mnie poszedł dalej pić. Spojrzał na mnie przelotnie z miną sadystycznego mordercy i moje fantazje zostały wyparte przez obrazy z filmu Ćma barowa, gdzie para bohaterów jest cały czas pijana w trupa i rzuca w siebie butelkami, oraz serialu Flejtuchy: Daniel woła: „Bridge, dzieciak się dźe”, a ja odpowiadam: „Daniel, daj mi wypalyć fajkę”.


3 maja, środa

58 kg (Yyy. Dziecko rośnie w monstrualnym, nienaturalnym tempie), jedn. alkoholu O, papierosy O, kalorie 3100 (ale głównie ziemniaki). Muszę znów pilnować wagi dla dobra dziecka.

Ratunku. Przez poniedziałek i większą część wtorku myślałam, że jestem w ciąży, ale w to nie wierzyłam – uczucie podobne do tego, kiedy wracasz późnym wieczorem do domu i myślisz, że ktoś za tobą idzie, ale w to nie wierzysz. Aż nagle dostajesz w głowę… a teraz okres spóźnia mi się dwa dni. W poniedziałek Daniel ignorował mnie cały dzień, a potem złapał mnie o szóstej wieczór i powiedział: „Do końca tygodnia będę w Manchesterze. Zobaczymy się w sobotę wieczorem, dobrze?” Dotąd nie zadzwonił. Jestem samotną matką.


4 maja, czwartek

58,5 kg Jedn. alkoholu O, papierosy O, ziemniaki 12.

Poszłam do drogerii, żeby dyskretnie kupić test ciążowy. Podsuwałam już pudełko kasjerce, ze spuszczoną głową i żałując, że nie przełożyłam pierścionka na palec serdeczny, gdy sprzedawca ryknął:

– Chce pani test ciążowy?

– Szszsz – syknęłam, oglądając się przez ramię.

– Ile się pani spóźnia? – zagrzmiał. – Lepszy będzie test niebieski. Wykazuje ciążę już w pierwszym dniu po terminie miesiączki.

Złapałam test, zapłaciłam cholerne osiem funtów dziewięćdziesiąt pięć pensów i wybiegłam ze sklepu. W pracy przez pierwsze dwie godziny wpatrywałam się w torebkę, jakby był w niej niewypał. O 11.30 nie wytrzymałam, chwyciłam ją i zjechałam windą do toalety dwa piętra niżej, by nie narażać się na to, że ktoś znajomy usłyszy podejrzany szelest. Nagle pomyślałam o Danielu z nienawiścią. On też za to odpowiadał, a nie musiał wydać prawie dziewięciu funtów, chować się w kiblu i sikać na plastikową pałeczkę. Z furią rozpakowałam test, wepchnęłam pudełko i papiery do kosza i zrobiłam to, co trzeba, a potem, bez patrzenia, położyłam pałeczkę wierzchem do dołu na spłuczce. Trzy minuty. Nie miałam najmniejszej ochoty przyglądać się, jak mój los zostaje przypieczętowany przez rysującą się powoli niebieską linię. Jakoś przetrwałam te sto osiemdziesiąt sekund – ostatnie sto osiemdziesiąt sekund mojej wolności – wzięłam test do ręki i omal nie krzyknęłam. W małym okienku widniała cienka niebieska linia, wyraźna jak cholera. Aaaaa! Aaaaa!

Po 45 minutach wpatrywania się tępo w komputer i udawania, że Perpetua jest rośliną doniczkową, kiedy pytała, co mi się stało, wypadłam z pokoju i poleciałam do budki telefonicznej, żeby zadzwonić do Sharon. Cholerna Perpetua. Gdyby ona zaszła w niechcianą ciążę, ma takie poparcie angielskiego establishmentu, że znalazłaby się przed ołtarzem w dziesięć minut i to| w ślubnej sukni od Amandy Wakeley. Na ulicy był taki hałas, że Sharon nie mogła mnie zrozumieć.

– Co? Bridget? Nic nie słyszę. Kto miał wypadek drogowy?

– Nikt – chlipnęłam. – Wyszedł mi test c i ą ż o w y.

– Jezu! Będę w Cafe Rouge za piętnaście minut.

Chociaż była dopiero 12.45, uznałam, że w tak krytycznej sytuacji mogę sobie pozwolić na wódkę z sokiem pomarańczowym, ale potem przypomniało mi się, że dziecko nie powinno pić wódki. Czekałam na Sharon, miotana biegunowo sprzecznymi uczuciami mężczyzny i kobiety jednocześnie, niczym jakiś dziwaczny hermafrodyta albo dwugłowiec z menażerii doktora Dolitle. Z jednej strony byłam rzewna i liryczna w stosunku do Daniela i dumna z tego, że jestem prawdziwą kobietą – płodną jak królica! – i wyobrażałam sobie różowiutkie dziecięce ciałko, maleńką istotkę do kochania w uroczych kaftanikach od Ralpha Laurena. Z drugiej strony myślałam: Boże, moje życie się skończyło, Daniel jest szalonym alkoholikiem i jak się dowie, zabije mnie, a potem rzuci. Koniec wyjść z dziewczynami, zakupów, flirtów, seksu, wina i papierosów. Stanę się ohydnym skrzyżowaniem inkubatora z mleczarnią, które nie będzie się nikomu podobać i nie wejdzie w żadne moje spodnie, zwłaszcza w nowiutkie wściekle zielone dżinsy od Agnes B. To rozdwojenie jest zapewne ceną, jaką muszę zapłacić za to, że zostałam nowoczesną kobietą, zamiast jak Pan Bóg przykazał w wieku lat osiemnastu poślubić Abnora Rimmingtona, kierowcę autobusu z Northampton. Kiedy przyszła Sharon, smętnie podałam jej pod stołem test ciążowy ze zdradziecką niebieską linią.

– To to? – zapytała.

– Jasne, że to – mruknęłam. – A myślałaś, że co? Telefon komórkowy?

– Bridget – powiedziała – bijesz wszelkie rekordy. Nie przeczytałaś instrukcji? Powinny wyjść dwie linie. Ta linia pokazuje tylko, że test działa. Jedna linia znaczy, że nie jesteś w ciąży, głuptasie.

W domu zastałam na sekretarce wiadomość od mamy: „Kochanie, natychmiast do mnie zadzwoń. Mam nerwy w strzępach”. Ona ma nerwy w strzępach!


5 maja, piątek

57 kg (chrzanię to, po tylu latach nie odzwyczaję się od ważenia, zwłaszcza po stresie ciążowym – pójdę w przyszłości na jakąś terapię), jedn. alkoholu 6 (hura!), papierosy 25, kalorie 1895, zdrapki 3. Spędziłam ranek w żałobie po straconym dziecku, ale poweselałam, kiedy zadzwonił Tom z propozycją lunchu i Krwawej Mary na dobry początek weekendu. W domu zastałam wiadomość od obrażonej mamy, że wyjechała do ośrodka odnowy biologicznej i zadzwoni do mnie po powrocie. Ciekawe, o co chodzi. Pewnie dostała za dużo biżuterii Tiffany'ego od schnących z miłości wielbicieli albo ofert pracy prezenterki od konkurencyjnych stacji telewizyjnych.

11.45 wieczorem.

Daniel zadzwonił przed chwilą z Manchesteru.

– Miałaś dobry tydzień? – zapytał.

– Świetny, dziękuję – odparłam pogodnie. Świetny, dziękuję. Uch! Czytałam gdzieś, że najlepszym darem, jaki kobieta może ofiarować mężczyźnie, jest spokój, więc nie mogłam się przyznać, na samym początku naszego bycia razem, że jak tylko zniknął z horyzontu, dostałam histerii z powodu urojonej ciąży. Mniejsza z tym. Jutro wieczorem go zobaczę. Hura! Lalalala.

6 maja, sobota: początek obchodów Dnia Zwycięstwa w Europie

57,5 kg Jedn. alkoholu 6, papierosy 25, kalorie 3800 (czciłam rocznicę końca racjonowania żywności), trafione numery totolotka O (kiepsko). Obudziłam się w zupełnie niemajowym upale i próbuję wykrzesać z siebie entuzjazm w związku z końcem wojny, wolnością w Europie itd., itd. Prawdę mówiąc, czuję się okropnie przygnębiona. „Wyrzucona poza nawias” może być wyrażeniem, którego szukam. Nie mam żadnych dziadków. Tata jest przejęty imprezą w ogrodzie Alconburych, na której, z jakichś tajemniczych powodów, będzie brał udział w konkursie podrzucania naleśników. Mama jedzie do Cheltenham, gdzie się wychowała, na festyn uliczny, prawdopodobnie z Juliem. (Dobrze, że nie ma romansu z jakimś Niemcem.) Nikt z moich przyjaciół niczego nie urządza. Byłoby to w pewnym sensie niewłaściwe jako próba podstępnego zaanektowania czegoś, co nie ma z nami nic wspólnego. Kiedy wojna się skończyła, prawdopodobnie nie byłam nawet komórką jajową. Byłam niczym, podczas gdy oni walczyli i smażyli marmoladę z marchwi czy co tam się wtedy robiło. Nie podoba mi się ta wizja i mam ochotę zadzwonić do mamy, żeby spytać, czy kiedy wojna się skończyła, już miesiączkowała. Czy komórki jajowe giną, czy też są magazynowane, póki nie zostaną zapłodnione? Czy wyczułabym koniec wojny jako zmagazynowana komórka? Gdybym miała dziadka, mogłabym wziąć udział w świętowaniu pod płaszczykiem bycia miłą dla niego. Och, chrzanić to, idę na zakupy.

7 wieczorem.

Daję słowo, od upału moje ciało dwukrotnie zwiększyło objętość. Nigdy więcej nie wejdę do wspólnej przymierzalni. W Warehouse sukienka utknęła mi pod pachami, gdy próbowałam ją zdjąć, i szarpałam się z nią dłuższą chwilę, mając wywrócony na lewą stronę materiał zamiast głowy i pokazując uda oraz falujący brzuch gromadzie rozchichotanych piętnastolatek. A kiedy pociągnęłam głupią kieckę w dół, żeby się z niej wydostać drugą stroną, nie chciała mi przejść przez biodra. Nienawidzę wspólnych przymierzalni. Wszyscy gapią się ukradkiem na cudze ciała i nie patrzą sobie w oczy. Zawsze są tam dziewczyny, które wiedzą, że wyglądają fantastycznie, cokolwiek na siebie włożą, więc tańczą rozpromienione dookoła, trzepią włosami i wyginają się przed lustrem jak modelki, mówiąc: „Czy nie jestem w tym gruba?” do swoich obowiązkowo tęgich przyjaciółek, które wyglądają we wszystkim jak indyjskie bawoły. Cała ta wyprawa była zresztą katastrofą. Wiem, że powinnam kupować wybrane artykuły w Nicole Farhi, Whistles i Josephie, ale tamtejsze ceny tak mnie przerażają, że wracam z podkulonym ogonem do Warehouse'u i Miss Selfridge, grzebię w stertach sukienek po 34,99, które nie chcą mi przejść przez głowę, a potem kupuję parę rzeczy u Marksa i Spencera, bo nie muszę ich przymierzać. Wróciłam do domu z czterema rzeczami, których nigdy nie włożę. Jedna przeleży dwa lata za krzesłem w sypialni w torbie M &S. Trzy pozostałe wymienię na kupony kredytowe Boulesa, Warehouse'u itp., które następnie zgubię. W ten sposób przepuściłam 119 funtów, za które mogłam kupić coś naprawdę ładnego w Nicole Farhi, na przykład bardzo mały T-shirt. Zdaję sobie sprawę, że jest to kara za moją płytką, materialistyczną obsesję na punkcie zakupów, kiedy powinnam nosić całe lato jedną kieckę ze sztucznego jedwabiu i malować sobie kreski na łydkach; jak również za to, że nie świętuję Dnia Zwycięstwa. Może powinnam zadzwonić do Toma i zorganizować uroczą imprezkę na poniedziałkowy Bank Holiday? Czy można urządzić kiczowate, ironiczne przyjęcie z okazji DZ, jak z okazji ślubu w rodzinie królewskiej? Nie, nie można ironizować na temat poległych. Poza tym byłby problem z flagami. Kumple Toma należą do Ligi Antyfaszystowskiej i mogliby pomyśleć, że obecność Union Jacka oznacza, że spodziewamy się skinheadów. Ciekawe, co by było, gdyby wojna wybuchła za życia naszego pokolenia? No dobrze, czas na małego drynia. Niedługo przyjdzie Daniel. Muszę zacząć się szykować.

11.59 wieczorem.

Rany. Chowam się w kuchni z papierosem. Daniel śpi. Albo udaje, że śpi. Przedziwny wieczór. Uświadomiłam sobie, że cały nasz związek opierał się dotąd na założeniu, że któreś z nas powinno się bronić przed seksem. Toteż wspólny wieczór, który z założenia miał się seksem zakończyć, był idiotyczny. Oglądaliśmy w telewizji obchody Dnia Zwycięstwa i Daniel obejmował mnie niezdarnie, jakbyśmy byli parą czternastolatków w kinie. Jego ramię wbijało mi się w kark, ale uznałam, że nie wypada poprosić, aby je zabrał. Zwlekaliśmy z pójściem do łóżka jak długo się dało, po czym staliśmy się okropnie oficjalni i angielscy. Zamiast jak dzikie bestie zdzierać z siebie nawzajem ubrania, daliśmy popis uprzejmości:

– Proszę, idź pierwszy do łazienki.

– Nie, ty pierwsza!

– Nie, nie, nie! Ty pierwszy!

– Nie ma mowy! Ty pierwsza.

– Nie, nie chcę o tym słyszeć. Znajdę ci tylko gościnny ręcznik i miniaturowe mydełka w kształcie muszelek. Potem leżeliśmy obok siebie, w ogóle się nie dotykając, jakbyśmy byli Morecambe'em i Wise'em [7] albo Johnem Noakesem i Valerie Singleton w Błękitnym Piotrusiu [8]. Jeżeli Bóg istnieje, chciałabym pokornie Go poprosić – podkreślając, że jestem Mu głęboko wdzięczna za nagłe i niewytłumaczalne podarowanie mi Daniela na stałe po tak długim okresie popaprania – by sprawił, aby Daniel przestał kłaść się do łóżka w piżamie i okularach, gapić w książkę przez 25 minut, a potem gasić światło i odwracać się do mnie plecami, i znów był nagim, opętanym żądzą zwierzęciem, które znałam i kochałam. Z góry dziękuję, Panie Boże, za pozytywne rozpatrzenie mojej prośby.


13 maja, sobota

57,75 kg, papierosy 7, kalorie 1145, zdrapki 5 (wygrałam dwa funty, więc w sumie wydałam tylko trzy, bdb), totolotek 2 funty, trafione numery 1 (lepiej). Jak to możliwe, że po wczorajszej orgii konsumpcyjnej przytyłam tylko ćwierć kilo? Może z jedzeniem i wagą jest tak samo jak z czosnkiem i cuchnącym oddechem? Jeżeli zjesz całą główkę czosnku, nic od ciebie nie czuć, więc może naprawdę wielkie obżarstwo nie powoduje przyrostu wagi. Teoria podnosząca na duchu, aczkolwiek bardzo niebezpieczna. Powinnam ją gruntownie przemyśleć. Tak czy inaczej, był to cudowny wieczór pijackich feministycznych jeremiad z Sharon i Jude. Pochłonęłyśmy niesamowite ilości jedzenia i alkoholu, ponieważ miłe dziewczęta przyniosły nie tylko po butelce wina, lecz także drobne przekąski z M &S. Tak więc oprócz moich dwóch win (musujące, białe) i trzydaniowej kolacji, którą kupiłam w M &S (tzn. ugotowałam, tyrając cały dzień w gorącej kuchni), miałyśmy: 1 tubkę humusu & paczkę minipitt,

12 ruloników z wędzonego łososia i żółtego sera,

12minipizz,

1 torcik beżowy z malinami,

1 tiramisu (duże pudełko),

2 baloniki Swiss Mountain.

Sharon prezentowała szczytową formę.

– Dranie! -wydarła się już o 8.35, po czym wlała sobie prosto do gardła trzy czwarte kieliszka Kir Royal. – Głupi, zarozumiali, aroganccy, egoistyczni manipulatorzy i dranie. Uważają, że wszystko im się należy. Podaj mi jedną minipizzę, dobrze?

Jude była przygnębiona, bo Podły Richard, z którym jest aktualnie w separacji, wciąż do niej wydzwania i, żeby podtrzymać jej zainteresowanie, zarzuca drobne przynęty słowne sugerujące, że chce znów zacząć się z nią spotykać, ale asekuruje się deklaracjami, że chodzi mu wyłącznie o „przyjaźń” (oszukańczy, toksyczny koncept). Poprzedniego dnia wykonał wyjątkowo bezczelny, protekcjonalny telefon z pytaniem, czy Jude idzie na przyjęcie do wspólnego znajomego.

– W takim razie ja nie przyjdę – powiedział. – Nie, to naprawdę nie byłoby w porządku wobec ciebie. Widzisz, chciałem przyprowadzić moją… no wiesz, dziewczynę. To nic poważnego. Po prostu panienka, która jest na tyle głupia, że od paru tygodni pozwala mi się bzykać.

– Co?! – eksplodowała Sharon, która zaczynała się już robić różowa. – W życiu nie słyszałam, żeby ktoś powiedział o kobiecie coś tak obrzydliwego. Arogancki dupek! Jak śmie nazywać przyjaźnią traktowanie cię jak mu się żywnie podoba i łechtać swoje ego kosztem twoich nerwów? Gdyby naprawdę nie chciał cię zranić, trzymałby gębę na kłódkę i przyszedł na to przyjęcie sam, a nie machał ci przed nosem swoją nową dziewczyną,

– „Przyjaciel?” Raczej wróg numer jeden! – wykrzyknęłam radośnie i przegryzłam kolejnego Silk Cuta paroma rulonikami z łososia. – Drań!

O 11.30 Sharon perorowała już na pełnych obrotach.

– Dziesięć lat temu uważano ludzi, którzy dbali o środowisko, za brodatych dziwaków w sandałach, a spójrzcie, jaką władzę ma zielony konsument dzisiaj – krzyczała, wtykając palce w tiramisu, żeby je potem oblizać. – Za parę lat to samo będzie z feminizmem. Mężczyźni nie będą już porzucać rodzin i poklimakteryjnych żon dla młodych kochanek ani podrywać kobiet, popisując się arogancko swoim wzięciem, ani sypiać z kobietami bez subtelności i zobowiązań, bo wszystkie te młode kochanki i kobiety odwrócą się na pięcie i powiedzą im, żeby spadali na bambus, i mężczyźni będą się musieli obejść bez seksu i bez kobiet, póki nie nauczą się postępować przyzwoicie, zamiast zanieczyszczać kobiece środowisko swoim GOWNIARSKIM, BEZCZELNYM, EGOISTYCZNYM ZACHOWANIEM!

– Dranie! – wrzasnęła Jude, siorbnąwszy Pinot Grigio.

– Dranie! – zawtórowałam z ustami pełnymi mieszanki bez i tiramisu.

– Cholerne dranie! – dodała Jude, odpalając nowego Silk Cuta od poprzedniego. I wtedy zadzwonił dzwonek.

– To pewnie Daniel, cholerny drań – powiedziałam. – Czego? – krzyknęłam do domofonu.

– Cześć, kochanie – odparł Daniel swoim najłagodniejszym, najuprzejmiejszym głosem. – Wybacz, że zawracam ci głowę. Dzwoniłem wcześniej i zostawiłem wiadomość na sekretarce. Cały wieczór tkwiłem na przeraźliwie nudnym zebraniu i bardzo chciałem cię zobaczyć. Jeśli chcesz, dam ci tylko buziaka i sobie pójdę. Mogę wejść?

– Wrr! No dobra – mruknęłam niechętnie, nacisnęłam guzik i wróciłam zygzakiem do stołu. – Cholerny drań.

– Cholerny patriarchat – ryknęła Sharon. – Gotowanie, wspieranie, piękne młode ciała, kiedy oni są starzy i grubi. Myślą, że rolą kobiety jest dawanie im tego, co ich zdaniem słusznie im się… Skończyło się wino?

Wtedy Daniel stanął w drzwiach uroczo uśmiechnięty. Wyglądał na zmęczonego, ale był gładko ogolony i w garniturze. W rękach miał trzy bombonierki Milk Tray.

– Kupiłem wam po jednej do kawy – powiedział, unosząc seksownie brew. – Nie przeszkadzajcie sobie. Zrobiłem zakupy na weekend.

Wniósł do kuchni osiem reklamówek z Cullensa i zaczął chować wszystko do szafek. W tym momencie zadzwonił telefon. Było to radio taxi, które dziewczyny zamówiły pół godziny wcześniej, z informacją, że na Ladbroke Grove był okropny karambol, a w dodatku wszystkie ich wozy wyleciały w powietrze i nie przyjadą wcześniej niż za trzy godziny.

– Gdzie mieszkacie? – zapytał Daniel. – Odwiozę was. Nie możecie o tej porze łapać taksówki na ulicy. Kiedy dziewczyny miotały się, szukając torebek i szczerząc głupio zęby do Daniela, zaczęłam wyjadać z mojej bombonierki wszystkie czekoladki z nadzieniem orzechowym, kakaowym, migdałowym i karmelowym, jednocześnie dumna, że mam idealnego faceta, z którym moje koleżanki chętnie by się bzyknęły, i wściekła, że ten z reguły obrzydliwie seksistowski pijak zepsuł nam feministyczne zrzędzenie, ni stąd, ni zowąd udając księcia z bajki. Hmm. Zobaczymy, jak długo wytrzyma, pomyślałam, czekając na jego powrót. Kiedy wrócił, wbiegł po schodach, porwał mnie w ramiona i zaniósł do sypialni.

– Dostaniesz jeszcze jedną czekoladkę, bo jesteś urocza, nawet kiedy się wstawisz – powiedział, wyjmując z kieszeni owinięte w złotko czekoladowe serce. A potem… Mmmmmm.


14 maja, niedziela

7 wieczorem.

Nienawidzę niedzielnych wieczorów. Czuję się tak, jakbym nadal chodziła do szkoły. Mam napisać dla Perpetuy tekst do katalogu. Ale najpierw zadzwonię do Jude.

7.05.

Nie ma jej. Grr! No to do roboty.

7.10. Zadzwonię jeszcze do Sharon.

7.45.

Shazzer wkurzyła się, że dzwonię, bo dopiero przyszła do domu i chciała zadzwonić pod 1471, żeby sprawdzić, czy facet, z którym się spotyka, dzwonił, kiedy jej nie było, a teraz będzie tam zapisany mój numer. 1471 podaje numer telefonu ostatniej osoby, która do ciebie dzwoniła, co uważam za genialny wynalazek. Rozbawiła mnie reakcja Sharon, bo kiedy we trzy dowiedziałyśmy się o 1471, była mu całkowicie przeciwna i stwierdziła, że British Telecom żeruje na osobach mających skłonność do uzależnień i na panującej w społeczeństwie epidemii rozpadu związków. (Podobno niektórzy dzwonią pod 1471 po dwadzieścia razy dziennie.) Natomiast Jude jest jego zdecydowaną zwolenniczką, chociaż przyznaje, że jeśli właśnie się z kimś rozstałaś albo zaczęłaś z kimś sypiać, przez 1471 możesz być podwójnie nieszczęśliwa, kiedy wrócisz do domu: do nieszczęścia „żadnej wiadomości na sekretarce” dochodzi nieszczęście żadnego numeru w pamięci 1471” albo „numer w pamięci okazuje się numerem twojej matki”. Podobno amerykański odpowiednik 1471 podaje numery wszystkich osób, które dzwoniły, odkąd ostatni raz sprawdzałaś, i ile razy. Drżę z przerażenia na myśl, że w ten sposób mogłyby wyjść na jaw moje obsesyjne telefony do Daniela za dawnych czasów. U nas dobre jest to, że jeśli wykręcisz 141, zanim zadzwonisz, twój numer nie zostanie zapisany. Jude mówi jednak, że trzeba uważać, bo jeśli przypadkiem zastaniesz kogoś w domu i odłożysz słuchawkę, a w pamięci nie będzie żadnego numeru, mogą się domyślić, że to byłaś ty. Muszę pilnować, żeby Daniel się o tym wszystkim nie dowiedział.

9.30.

Wyskoczyłam za róg po papierosy i wracając, usłyszałam na schodach, że dzwoni telefon. Uświadomiwszy sobie, że po rozmowie z Tomem nie włączyłam sekretarki, popędziłam na górę, wysypałam zawartość torebki na podłogę, żeby znaleźć klucz, i rzuciłam się do telefonu, który w tym momencie przestał dzwonić. Zadzwonił ponownie, kiedy poszłam do łazienki, i przestał, jak tylko go dopadłam. Kiedy odeszłam, rozdzwonił się znowu, i tym razem zdążyłam go odebrać.

– Dobry wieczór, kochanie. Wiesz co?

Mama.

– Co? – zapytałam smętnie.

– Zabieram cię do kolorystki! I przestań mówić „co”, kochanie. Nie mogę patrzeć, jak się snujesz w tych ponurych brązach i szarościach. Wyglądasz jak klon przewodniczącego Mao.

– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać. Czekam na…

– Proszę cię, Bridget. Nie bądź niemądra – przerwała mi tonem Czyngis-chana pałającego żądzą mordu. – Mavis Enderby męczyła się w bladych żółciach i beżach, a odkąd poszła do kolorystki, nosi cudowny wściekły róż i butelkową zieleń i wygląda dwadzieścia lat młodziej.

– Ale ja nie chcę nosić wściekłego różu i butelkowej zielem – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

– Kochanie, Mavis jest zimą i ja jestem zimą, ale ty możesz być latem jak Una i wtedy dostaniesz swoje pastele.

– Mamo, nie pójdę do kolorystki – syknęłam z rozpaczą.

– Bridget, nie będę tego dłużej słuchać. Ciocia Una powiedziała wczoraj, że gdybyś przyszła na tego indyka curry w czymś choć trochę żywszym i weselszym, Mark Darcy mógłby się tobą zainteresować. Nikt nie chce mieć dziewczyny, która wygląda jak wypuszczona z Oświęcimia.

Chciałam się pochwalić, że mam chłopaka, chociaż ubieram się od stóp do głów w brązy, ale na myśl, że staniemy się z Danielem gorącym tematem dyskusji, tudzież będę musiała wysłuchiwać „dobrych matczynych rad”, ugryzłam się w język. W końcu zamknęłam jej usta, mówiąc, że się nad tą kolorystką zastanowię.


17 maja, wtorek

58 kg (hura!), papierosy 7 (bdb), jedn. alkoholu 6 (ale nie mieszałam). Daniel nadal jest cudowny. Jak wszyscy mogli tak się co do niego mylić? Mam głowę pełną różowych fantazji o wspólnym mieszkaniu, bieganiu razem po plaży z nieletnim potomstwem jak na reklamach Calvina Kleina i byciu szczęśliwą małżonką zamiast nieszczęśliwym wolnym strzelcem. Idę właśnie na spotkanie z Magdą.

11 wieczorem.

Hmmm. Dająca do myślenia kolacja z Magdą, bardzo przygnębioną w związku z Jeremym. Wieczór alarmu samochodowego i awantury na mojej ulicy był skutkiem uwagi Sloaney Woney, że widziała Jeremy'ego w Harbour Club z jakąś dziewczyną, z opisu podejrzanie podobną do małpy, z którą ja widziałam go dobry miesiąc temu. Wyjaśniwszy to, Magda spytała mnie wprost, czy coś słyszałam lub widziałam, więc powiedziałam jej o małpie w garsonce z Whistles. Okazało się, że Jeremy przyznał, że ta dziewczyna bardzo mu się podoba i że z nią flirtował. Twierdzi, że nie spali ze sobą, ale Magda była naprawdę wkurzona.

– Używaj życia, póki jesteś wolna, Bridge – powiedziała. – Kiedy zostaniesz matką i zrezygnujesz z posady, znajdziesz się na straconej pozycji. Wiem, że Jeremy uważa, że moje życie to jedne wielkie wakacje, ale zajmowanie się dwojgiem małych dzieci jest bardzo ciężką i niemającą końca pracą. Kiedy Jeremy wraca wieczorem do domu, chce dostać kolację, leżeć do góry brzuchem i, jak sobie teraz bez przerwy wyobrażam, marzyć o dziewczynach w obcisłych trykotach w Harbour Club. Miałam kiedyś posadę. Wiem z doświadczenia, że o wiele zabawniej jest pracować poza domem, stroić się, uprawiać biurowe flirty i chodzić na miłe lunche, niż robić zakupy w supermarkecie i odbierać Harry'ego ze żłobka. Ale Jeremy widzi we mnie niewdzięcznicę, która ma obsesję na punkcie Harveya Nicholsa i potrafi tylko wydawać jego ciężko zarobione pieniądze.

Magda jest taka piękna. Patrząc, jak bawi się melancholijnie kieliszkiem od szampana, zastanawiałam się, czy istnieje dla nas, dziewczyn, jakieś rozwiązanie. To prawda, że na cholernym cudzym polu zboże jest zawsze lepsze. Ciągle wpadam w depresję na myśl o tym, jaka jestem beznadziejna, co sobota upijam się na sztywno i jęczę Jude i Shazzer albo Tomowi, że nie mam faceta, ledwo wiążę koniec z końcem i padam ofiarą kpin jako niezamężny dziwoląg, podczas gdy Magda mieszka w wielkim domu, ma w spiżarni osiem gatunków makaronu i może cały dzień chodzić po sklepach. A mimo to jest zgorzkniała, rozżalona, niepewna siebie i uważa mnie za szczęściarę…

– Ooch, a propos Harveya Nicka – powiedziała, ożywiając się nieco – kupiłam tam dzisiaj cudowną lejbę Josepha: czerwona, dwa guziki przy szyi, bardzo ładny krój, 280 funtów. Boże, tak bym chciała być wolna jak ty, Bridge, i móc mieć romans. Albo leżeć dwie godziny w wannie w niedzielę rano. Albo nie wrócić na noc do domu i nie musieć się tłumaczyć. Pewnie nie miałabyś ochoty pójść jutro rano na zakupy?

– Eee. Muszę iść do pracy.

– Och – bąknęła Magda, wyraźnie zaskoczona. – Wiesz – podjęła, bawiąc się kieliszkiem – kiedy podejrzewasz, że twój mąż woli inną, naprawdę trudno jest ci wysiedzieć w domu, bo wyobrażasz sobie wszystkie kobiety jej typu, które może spotkać w szerokim świecie. Nie masz nad tym żadnej władzy.

Pomyślałam o mojej matce.

– Mogłabyś sięgnąć po władzę w bezkrwawym zamachu. Wróć do pracy. Weź sobie kochanka. Przystopuj Jeremy'ego.

– Mając dwoje dzieci poniżej trzech lat? – spytała z rezygnacją. – Posłałam sobie łóżko i teraz już muszę w nim spać. O Boże! Jak Tom niestrudzenie powtarza grobowym głosem, trzymając dłoń na moim ramieniu i patrząc mi w oczy z niepokojącym wyrazem: „Tylko kobiety krwawią”.


19 maja, piątek

56,25 kg (zrzuciłam 1,75 kg dosłownie z dnia na dzień – widocznie jadłam rzeczy, które mają mniej kalorii, niż spala się przy ich konsumpcji, np. wymagającą długiego żucia sałatę), jedn. alkoholu 4 (skromnie), papierosy 21 (źle), zdrapki 4 (nie za dobrze).

4.30 po południu.

Kiedy Perpetua stała mi nad głową, żeby nie spóźnić się na swój weekend w Gloucestershire, zadzwonił telefon.

– Dzień dobry, kochanie! – Mama. – Wiesz co? Mam dla ciebie życiową szansę.

– Jaką? – mruknęłam ponuro.

– Będziesz w telewizji – wypaliła, a ja walnęłam głową w biurko.

– Przyjdę do ciebie z ekipą jutro o dziesiątej rano. Prawda, że się cieszysz, kochanie?

– Mamo, jeśli przyjdziesz do mnie z ekipą telewizyjną, nie będzie mnie w domu.

– Och, ależ musisz być – zaprotestowała urażonym tonem.

– Nie – odparłam, ale próżność zaczęła już brać nade mną górę. – A o co w ogóle chodzi?

– Och, kochanie – ćwierknęła. – Chcą, żebym porozmawiała z kimś młodszym. Z kimś w okresie przedklimakteryjnym i ponownie wolnym, kto mógłby opowiedzieć o, no wiesz, kochanie, presji nieuchronnej bezdzietności i tak dalej.

– Nie jestem w okresie przedklimakteryjnym, mamo! – wybuchnęłam. – I nie jestem też ponownie wolna. Właśnie się z kimś ponownie związałam.

– Nie bądź niemądra, kochanie – syknęła matka.

– Mam chłopaka.

– Kto to?

– Nieważne – mruknęłam, zerkając przez ramię na Perpetuę, która uśmiechała się złośliwie.

– Proszę cię, kochanie. Już im powiedziałam, że kogoś znalazłam.

– Nie.

– Proooooszę. Poświęciłam karierę zawodową dla rodziny, a teraz jestem w jesieni życia i chcę mieć coś własnego – zatrajkotała, jakby czytała z kartki.

– Mógłby mnie zobaczyć ktoś znajomy. A poza tym, czy się nie zorientują, że jestem twoją córką?

Usłyszałam, że matka kogoś o coś pyta. Po chwili wróciła do słuchawki.

– Moglibyśmy zasłonić ci twarz.

– Jak? Wkładając mi worek na głowę? Wielkie dzięki.

– Są takie specjalne techniczne sztuczki. Zgódź się, Bridget. Pamiętaj, że dałam ci życie. Gdzie byś była beze mnie? Nigdzie. Byłabyś niczym. Martwą komórką jajową. Fragmentem przestrzeni, kochanie.

Rzecz w tym, że w głębi duszy zawsze chciałam wystąpić w telewizji.


20 maja, sobota

58,5 kg (dlaczego? jak? skąd?), jedn. alkoholu 7 (sobota), papierosy 17 (tyle co nic, zważywszy na to, co się działo), trafione numery totolotka O (bardzo rozproszona filmowaniem). Teletechnicy z miejsca wdeptali mi w dywan parę kieliszków do wina, ale nie przejmuję się takimi rzeczami. Dotarło do mnie, co zrobiłam, dopiero kiedy jeden z nich wtoczył się do mieszkania, niosąc olbrzymi reflektor z klapkami i krzycząc: „Uwaga, uwaga”, ryknął: „Trevor, gdzie drania postawić?”, stracił równowagę, stłukł reflektorem szklane drzwiczki kuchennej szafki i przewrócił otwartą butelkę wyborowej oliwy z oliwek na książkę kucharską River Cafe. Tłukli się po mieszkaniu trzy godziny, mówiąc co chwila:

„Możesz się trochę przesunąć, skarbie?”, i kiedy wreszcie zaczęli kręcić, usadziwszy nas naprzeciwko siebie w półmroku, było prawie wpół do drugiej.

– Powiedz mi – zaczęła mama ciepłym, troskliwym tonem, jakiego nigdy u niej nie słyszałam – czy kiedy mąż cię opuścił, miałaś… – zniżyła głos do szeptu – myśli samobójcze?

Wytrzeszczyłam oczy z niedowierzaniem.

– Wiem, że to dla ciebie bolesne. Jeśli czujesz, że się rozpłaczesz, możemy na chwilę przerwać – dorzuciła z nadzieją w głosie. Zatkało mnie z wściekłości. Jaki mąż? – To musi być straszne. Żadnego partnera na horyzoncie, a twój zegar biologiczny tyka – ciągnęła mama, kopiąc mnie pod stołem. Oddałam jej kopniaka, aż podskoczyła, wydając lekki okrzyk. – Nie chcesz mieć dziecka? – zapytała, wtykając mi papierową chusteczkę. W tym momencie w głębi pokoju rozległ się głośny wybuch śmiechu. Sądziłam, że mogę zostawić Daniela śpiącego w sypialni, bo nigdy nie budzi się w sobotę przed lunchem, i położyłam mu papierosy na poduszce.

– Gdyby Bridget miała dziecko, to by je zgubiła – prychnął. – Miło mi panią poznać, pani Jones. Bridget, nie mogłabyś się ubierać i malować w soboty jak twoja mama?


21 maja, niedziela

Mama jest obrażona za to, że ją skompromitowaliśmy i zdemaskowaliśmy przed ekipą telewizyjną. Może dzięki temu zostawi nas na trochę w spokoju. Nie mogę się doczekać lata. Cudownie będzie mieć faceta, kiedy jest ciepło. Będziemy mogli wyjeżdżać na romantyczne weekendy. Bardzo szczęśliwa.

Загрузка...