CZERWIEC

Ha! Facet

3 czerwca, sobota

56,5 kg, jedn. alkoholu 5, papierosy 25, kalorie 600, minuty poświęcone przeglądaniu folderów: dłuższe wyjazdy 45, weekendy 87, telefony pod 1471: 7 (db). Przez ten upał nie mogę się skupić na niczym prócz fantazji o weekendowych wyjazdach z Danielem. Wyobrażam sobie, jak leżymy na łące nad rzeką, ja w długiej białej powiewnej sukience, albo siedzimy na werandzie starego kornwalijskiego pubu w identycznych koszulkach w paski, sącząc piwo i podziwiając zachód słońca nad morzem, albo jemy kolację przy świecach na dziedzińcu hotelu mieszczącego się w zabytkowym wiejskim pałacu, a potem idziemy do naszego pokoju, żeby bzykać się przez całą upalną letnią noc. W każdym razie wybieramy się dziś wieczorem na przyjęcie do kumpla Daniela, Wicksy'ego, a jutro pójdziemy pewnie do parku albo pojedziemy na lunch do jakiegoś uroczego wiejskiego pubu. Cudownie jest mieć faceta.


4 czerwca, niedziela

57 kg, jedn. alkoholu 3 (db), papierosy 13 (db), minuty poświęcone przeglądaniu folderów: dłuższe wyjazdy 30 (db), weekendy 52, telefony pod 1471: 3 (db).

7 wieczorem.

Grr! Przed chwilą Daniel poszedł do domu. Prawdę mówiąc, jestem trochę wkurzona. Była naprawdę urocza gorąca niedziela, a on nie chciał nigdzie wyjść ani rozmawiać o weekendowych wyjazdach i spędziliśmy całe popołudnie przy zasłoniętych oknach, oglądając w telewizji krykieta. Wczorajsze przyjęcie było całkiem miłe do momentu, gdy podeszliśmy do Wicksy'ego, rozmawiającego z jakąś bardzo ładną dziewczyną, która na nasz widok wyraźnie się spięła.

– Daniel – powiedział Wicksy – znasz Vanessę?

– Nie – odparł Daniel, przybierając swój najbardziej uwodzicielski uśmiech i wyciągając rękę. – Bardzo mi miło.

– Daniel – syknęła wściekle Vanessa, krzyżując ramiona na piersiach. – Spaliśmy ze sobą.

Boże, jak gorąco. Miło jest wychylić się przez okno. Ktoś gra na saksofonie, udając, że jesteśmy na filmie, którego akcja rozgrywa się w Nowym Jorku; zewsząd dochodzą mnie głosy, bo wszyscy mają otwarte okna, i restauracyjne zapachy. Hmm. Chyba chciałabym mieszkać w Nowym Jorku. Chociaż, jeśli się zastanowić, nie jest to ciekawy rejon na wyjazdy weekendowe. Chyba, że celem wyjazdu jest sam Nowy Jork, co byłoby bez sensu, gdyby już się tam mieszkało. Zadzwonię do Toma, a potem wezmę się do roboty.

8 wieczorem.

Idę do Toma na szybkiego drinka. Tylko na pół godziny.


6 czerwca, wtorek

58 kg, jedn. alkoholu 4, papierosy 3 (bdb), kalorie 1326, zdrapki O (wspaniale), telefony pod 1471: 12 (źle), godziny przespane 15 (źle, ale wina upału). Udało mi się przekonać Perpetuę, żeby pozwoliła mi pracować w domu. Jestem pewna, że zgodziła się wyłącznie dlatego, że sama też chce się opalać. Mmmm. Mam uroczy nowy folder: „Duma Brytanii: najlepsze pałace-hotele Wysp Brytyjskich”. Cudo. Przeglądam go strona po stronie, wyobrażając sobie, jak Daniel i ja jesteśmy na przemian erotyczni i romantyczni we wszystkich sypialniach i jadalniach.

11 rano.

Dobrze: teraz się skupię.

11.25.

Hmmm, mam zadarty paznokieć.

11.35.

Boże, zaczęłam sobie wyobrażać, że Daniel mnie zdradza, i wymyślać pełne godności, ale cięte uwagi mające go zawstydzić. Skąd mi się to wzięło? Czyżbym wyczuła kobiecą intuicją, że ma romans? Problem ze związaniem się z kimś, kiedy jesteś starsza, polega na tym, że masz okropne obciążenia psychiczne. Kiedy jesteś sama po trzydziestce, drobne minusy nieposiadania partnera – brak seksu, puste niedziele, samotne powroty z imprez – wyolbrzymia paranoidalna myśl, że powodem, dla którego nie masz faceta, jest twój wiek, już nigdy się z nikim nie prześpisz ani nie zwiążesz, i jest to twoja własna wina, bo byłaś zbyt rozwydrzona albo zbyt uparta, żeby wyjść za mąż zaraz po maturze. Zupełnie zapominasz, że kiedy miałaś 22 lata i nie poznawałaś nikogo, kto choć trochę by ci się podobał, przez dwadzieścia trzy miesiące, nie robiłaś z tego tragedii. Teraz problem urasta do Bóg wie jakich rozmiarów i znalezienie partnera wydaje ci się niemal nieosiągalnym celem, a kiedy już zaczniesz się z kimś spotykać, nie ma siły, żeby ten związek spełnił twoje oczekiwania. Czy o to chodzi? Czy też naprawdę między mną i Danielem jest coś nie tak? Czy Daniel ma romans?

11.50.

Hmmm. Paznokieć jest naprawdę zadarty. Jeśli go nie spiłuję, zacznę go ogryzać i nic z niego nie zostanie. Lepiej pójdę poszukać pilniczka. Prawdę mówiąc, lakier też nie wygląda za dobrze. Powinnam go zmyć i pomalować paznokcie na nowo. Właściwie mogłabym to zrobić od razu.

Południe.

Do czego to podobne, żeby mój tak zwany facet nie chciał nigdzie ze mną wyjechać, kiedy jest tak gorąco? Pewnie myśli, że próbuję go usidlić, jakby nie chodziło o wyjazd na weekend, tylko o małżeństwo, trójkę dzieci i czyszczenie klozetu w podmiejskim domku wyłożonym sosnową boazerią. Chyba zaczynam mieć kryzys psychiczny. Zadzwonię do Toma (mogę zrobić ten katalog dla Perpetuy wieczorem).

12.30.

Hmmm. Tom stwierdził, że kiedy człowiek wyjedzie na weekend z partnerem, cały czas się denerwuje, czy wszystko jest w porządku z jego związkiem, więc lepiej jest wybrać się z przyjacielem. Pomijając seks, uściśliłam. Pomijając seks, przyznał Tom. Umówiliśmy się na wieczór na planowanie fikcyjnego wyjazdu weekendowego, więc muszę się przyłożyć do pracy.

12.40.

Te szorty i T-shirt nie nadają się na upał. Przebiorę się w długą powiewną sukienkę. O rany, przez tę sukienkę widać mi majtki. Lepiej włożę jakieś cieliste, bo ktoś może przyjść. Moje Gossard Glossies byłyby idealne. Ciekawe, gdzie są.

12.45.

Mogłabym włożyć do kompletu stanik Glossies, jeśli uda mi się go znaleźć.

12.55.

Tak lepiej.

1.00.

Lunch! Wreszcie chwila przerwy.

2.00.

Dobra, teraz naprawdę wezmę się do pracy i zrobię wszystko przed wieczorem, żebym mogła wyjść. Ale bardzo chce mi się spać. Jest tak gorąco. Może się pięć minut zdrzemnę. Podobno drzemki wspaniale regenerują. Zażywali ich z powodzeniem Margaret Thatcher i Winston Churchill. Dobry pomysł. Położę się na kanapie.

1.30.

Cholera jasna!


9 czerwca, piątek

58 kg, jedn. alkoholu 7, papierosy 22, kalorie 2145, minuty poświęcone szukaniu zmarszczek na twarzy 230.

9 rano.

Hura! Wieczorem wyjście z dziewczynami.

7 wieczorem.

O nie! Będzie też Rebecca. Wieczór z Rebeccą przypomina kąpiel w morzu pełnym meduz: jest bardzo przyjemnie, aż nagle czujesz bolesne ukłucie, które momentalnie niszczy twoją pewność siebie. Kłopot w tym, że strzały Rebeki w twoje pięty achillesowe są wypuszczane tak subtelnie – jak pociski podczas wojny w Zatoce Perskiej lecące z fzzzzzz łuussssz po korytarzach hotelu w Bagdadzie – że zawsze cię zaskakują. Sharon mówi, że nie mam już 24 lat i powinnam być dostatecznie dojrzała, aby poradzić sobie z Rebeccą. Ma rację.

Północ.

Boże to straszne. Jestem stara i zużyta. Sypie mi się twarz.


10 czerwca, sobota

Uch! Obudziłam się szczęśliwa (wciąż pijana), a potem przypomniałam sobie, jakim koszmarem był wczorajszy babski wieczór. Po pierwszej butelce Chardonnay chciałam poruszyć temat wyjazdów weekendowych, gdy Rebeccą niespodziewanie zapytała:

– Jak tam Magda?

– Świetnie – odparłam.

– Jest niesamowicie atrakcyjna, prawda?

– Mmm – mruknęłam.

– I wygląda niewiarygodnie młodo. Nie dałabym jej więcej niż dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć lat. Chodziłyście razem do szkoły, prawda, Bridget? Była trzy czy cztery klasy niżej?

– Jest ode mnie pół roku starsza – sprostowałam, czując pierwsze ukłucie przerażenia.

– Naprawdę? – zdziwiła się Rebeccą, po czym zrobiła długą, kłopotliwą pauzę. – No cóż, Magda ma szczęście. Natura dała jej naprawdę dobrą cerę.

Dotarła do mnie straszliwa prawda słów Rebeki i poczułam, że krew odpływa mi z mózgu.

– I nie uśmiecha się tak często jak ty. Pewnie dlatego nie ma tylu zmarszczek.

Przytrzymałam się stolika, próbując złapać oddech. Starzeję się przedwcześnie, jak winogrono zmieniające się w rodzynek na przyspieszonym filmie.

– Jak tam twoja dieta, Rebecco? – zapytała Shazzer. Aaaaa… Zamiast zaprzeczyć, Jude i Shazzer uznały moje przedwczesne starzenie się za fakt i taktownie próbują zmienić temat, żeby oszczędzić mi przykrości. Siedziałam przerażona, trzymając się za obwisłe policzki.

– Idę do toalety – powiedziałam jak brzuchomówca przez zaciśnięte zęby i z nieruchomą twarzą, żeby zredukować zmarszczki.

– Dobrze się czujesz, Bridge? – spytała Jude.

– Świetnie – odparłam sztywno.

Zachwiałam się przed lustrem, widząc w ostrym górnym świetle moją grubą, stwardniałą i obwisłą skórę. Wyobraziłam sobie, jak dziewczyny besztają teraz Rebeccę za to, że ujawniła coś, co wszyscy od dawna przede mną ukrywali. Nagle ogarnęło mnie nieprzeparte pragnienie, aby wybiec na salę i zapytać wszystkich gości, na ile lat wyglądam – jak pewnego razu w szkole, gdy doszłam do wniosku, że cierpię na chorobę urny słowa i obeszłam boisko, pytając wszystkich, czy jestem nienormalna, i dwadzieścia osiem osób odpowiedziało, że tak. Kiedy dotrze do ciebie, że się starzejesz, nie możesz już przed tą myślą uciec. Życie zaczyna nagle przypominać wakacje, kiedy to od półmetka czas przyspiesza i galopuje ku końcowi. Chciałabym jakoś powstrzymać proces starzenia, ale co mam zrobić? Nie stać mnie na lifting. Jestem między młotem a kowadłem, bo zarówno otyłość, jak i odchudzanie postarzają. Dlaczego wyglądam staro? Dlaczego? Przyglądam się staruszkom na ulicy, próbując rozpracować wszystkie drobne procesy, które zniszczyły ich twarze. Sprawdzam w gazetach, ile kto ma lat, i zastanawiam się, czy wygląda na swój wiek.

Rano.

Przed chwilą zadzwonił Simon, żeby mi powiedzieć u dziewczynie, która ostatnio wpadła mu w oko.

– Ile ma lat? – zapytałam podejrzliwie.

– Dwadzieścia cztery.

Aaaaa aaaaa… Osiągnęłam wiek, kiedy moi rówieśnicy oglądają się za młodszymi kobietami.

4 po południu.

Idę z Tomem na herbatę. Stwierdziłam, że muszę poświęcić więcej czasu swojemu wyglądowi i jak hollywoodzka gwiazda spędziłam wieki przed lustrem, kładąc korektor pod oczy, róż na policzki i podkreślając rozmywające się rysy.

– Rany boskie – powiedział Tom na mój widok.

– Co? – spytałam. – Co?

– Twoja twarz. Wyglądasz jak Barbara Cartland.

Zaczęłam szybko mrugać powiekami, usiłując pogodzić się z myślą, że wybuch ohydnej podskórnej bomby zegarowej nagle i nieodwracalnie zmarszczył mi skórę na całej twarzy.

– Wyglądam strasznie staro, prawda? – powiedziałam żałośnie.

– Nie. Wyglądasz jak pięciolatka, która dorwała się do kosmetyków matki – odparł Tom. – Spójrz.

Zerknęłam w pseudowiktoriańskie pubowe lustro i zobaczyłam klauna, który miał jaskraworóżowe policzki, dwie zdechłe wrony zamiast brwi i białe klify Dover pod oczami. Nagle zrozumiałam, dlaczego stare kobiety są często umalowane tak przesadnie, że wszyscy się z nich śmieją, i postanowiłam, że ja nie będę się już śmiała.

– Co się dzieje? – zapytał Tom.

– Przedwcześnie się starzeję – mruknęłam.

– Na litość boską. To ta cholerna Rebecca? Shazzer powtórzyła mi waszą rozmowę o Magdzie. To absurd. Wyglądasz na szesnaście lat.

Kocham Toma. Chociaż podejrzewam, że skłamał, bardzo podniosło mnie to na duchu, bo chyba nawet Tom nie powiedziałby, że wyglądam na szesnaście lat, gdybym wyglądała na czterdzieści pięć.


11 czerwca, niedziela

56,5 kg (bdb, za gorąco, żeby jeść), jedn. alkoholu 3, papierosy O (bdb, za gorąco, żeby palić), kalorie 759 (wyłącznie lody). Kolejna zmarnowana niedziela. Jestem chyba skazana na spędzenie całego lata na oglądaniu krykieta przy zasłoniętych oknach. Czuję się dziwnie nieswojo i to nie tylko z powodu zasłoniętych okien i szlabanu na wyjazdy weekendowe. Kiedy po jednym długim gorącym dniu przychodzi następny długi gorący dzień, uświadamiam sobie, że cokolwiek robię, w gruncie rzeczy uważam, że powinnam robić coś innego. Uczucie to pochodzi z tej samej rodziny uczuć, co nawiedzająca cię okresowo myśl, że skoro mieszkasz w Londynie, powinnaś chodzić do Royal Shakespeare Company/Albert Hall/Tower/Akademii Królewskiej/Madame Tussaud, a nie włóczyć się dla rozrywki po barach. Im bardziej świeci słońce, tym bardziej oczywiste wydaje mi się to, że inni wykorzystują je pełniej i lepiej: na meczu softballowym, na który zaproszono wszystkich oprócz mnie; z kochankiem na sielskiej polance przy wodospadach, gdzie pasą się Bambi, albo na jakiejś dużej publicznej imprezie (z udziałem Królowej Matki i jednego ze słynnych tenorów) zorganizowanej dla uczczenia tego niezwykłego lata, z którego ja mam tak niewiele. Może winna jest nasza klimatyczna przeszłość. Może jeszcze nie umiemy radzić sobie psychicznie ze słońcem i bezchmurnym błękitnym niebem, które nie są anomalią pogodową. Instynkt każe nam wpaść w panikę, wybiec z biura, zdjąć większość ciuchów i położyć się na schodach awaryjnych. Ale tu także pojawiają się wątpliwości. Hodowanie raka skóry jest już niemodne, więc co mamy robić? Urządzać grille w cienistych ogrodach i głodzić przyjaciół, majstrując godzinami przy ruszcie, a potem truć ich spalonymi, ale wciąż krwistymi kawałkami prosiaka? Czy organizować pikniki w parkach, żeby kobiety zeskrobywały rozgniecioną mozzarellę z folii aluminiowej i wrzeszczały na swoje astmatyczne dzieci, a mężczyźni pili ciepłe białe wino, przyglądając się zawistnie rozgrywanemu obok meczowi softballowemu? Zazdroszczę letniego życia ludziom z kontynentu, gdzie mężczyźni w eleganckich płóciennych garniturach i markowych ciemnych okularach jeżdżą bez pośpiechu eleganckimi wozami z klimatyzacją, zatrzymują się, aby wypić citron presse w ocienionej markizą ulicznej kawiarni na zabytkowym rynku i całkowicie ignorują słonce, gdyż wiedzą z doświadczenia, że będzie nadal świeciło w weekend i spokojnie polezą sobie na jachcie. Sądzę, że właśnie odkąd zaczęliśmy podróżować i zwracać na to uwagę, straciliśmy naszą narodową pewność siebie. Chociaż sytuacja może się zmienić. Coraz więcej stolików wychodzi na zewnątrz. Ludziom udaje się siedzieć przy nich spokojnie, tylko od czasu do czasu przypominają sobie o słońcu i zamknąwszy oczy, wystawiają do niego twarze albo uśmiechają się podekscytowani do przechodniów – „Spójrzcie, my też możemy się delektować napojem chłodzącym w ulicznej kawiarni” – i tylko przelotnie pojawia się na ich obliczach wyraz egzystencjalnego lęku, mówiący: „Czy nie powinniśmy być na plenerowym przedstawieniu Snu nocy letniej' Kiełkuje mi w głowie drżąca myśl, że może Daniel ma rację: kiedy jest gorąco, należy spać pod drzewem albo oglądać krykieta przy zasłoniętych oknach. Ale moim zdaniem, żeby móc pod tym drzewem usnąć, trzeba mieć pewność, że jutro też będzie gorąco, i pojutrze, i że czeka nas jeszcze w życiu dostatecznie dużo gorących dni na oddawanie się rozmaitym gorącodniowym zajęciom w spokoju ducha i bez pośpiechu. Marne szansę.


12 czerwca, poniedziałek

57,5 kg, jedn. alkoholu 3 (bdb), papierosy 13 (db), minuty poświęcone próbom zaprogramowania magnetowidu 210 (kiepsko).

7 wieczorem.

Przed chwilą zadzwoniła mama.

– Dobry wieczór, kochanie. Wiesz co? W Newsnight będzie Penny Husbands-Bosworth!!!

– Kto?

– Znasz Husbands-Bosworthów, kochanie. Ursula była w liceum klasę wyżej od ciebie. Herbert umarł na białaczkę.

– Co?

– Nie mówi się „co”, Bridget, tylko „słucham”. Chodzi o to, że nie będzie mnie w domu, bo Una chce iść na pokaz slajdów o Nilu, więc zastanawiamy się z Penny, czy nie mogłabyś tego nagrać… Ooch, muszę kończyć, przyszedł rzeźnik!

8.00.

Do dzieła. To śmieszne, żeby mieć magnetowid dwa lata i nigdy niczego nie nagrać. Zwłaszcza że jest to wspaniały FV 67 HV Video Plus. Na pewno wystarczy przeczytać instrukcję obsługi, znaleźć odpowiednie przyciski itd.

8.15.

Grr! Nie mogę znaleźć instrukcji obsługi.

8.35.

Ha! Instrukcja leżała pod „Hello!” Do dzieła. „Programowanie magnetowidu jest równie łatwe jak korzystanie z telefonu”. Wspaniale.

8.40, „Skieruj pilota w stronę magnetowidu”. Bardzo łatwe. „Zajrzyj do indeksu”. Aaaaa, przerażająca lista: „Nagrywanie z timerem w systemie hi-fi”, „Dekoder do programów zakodowanych” itd. Chcę nagrać ględzenie Penny Husbands-Bosworths, a nie kształcić się w technikach szpiegowskich.

8.50.

Diagram. „Przyciski funkcji IMC”. Ale co to są funkcje IMC?

8.55.

Postanawiam pominąć tę stronę i przechodzę do „Nagrywania z timerem”: „1) Sprawdź, czy są spełnione wymagania Video Plus”. Jakie wymagania? Głupi magnetowid. Czuję się dokładnie tak samo, jak kiedy próbuję się połapać w Drogowskazach. Wiem w głębi duszy, że drogowskazy i instrukcja obsługi nie mają sensu, ale wciąż nie mogę uwierzyć, że władze są tak okrutne, aby z rozmysłem wpuszczać nas w maliny. Czuję się jak niekompetentna idiotka, bo najwyraźniej wszyscy inni ludzie na świecie rozumieją coś, co mnie przerasta.

9.10.

„Po włączeniu magnetowidu sprawdź, czy zegar jest nastawiony na prawidłowy czas (przy przejściu z czasu letniego na zimowy możesz skorzystać z funkcji szybkiego regulowania zegara). Aby wywołać menu zegara, wciśnij przycisk czerwony i numer 6”. Naciskam czerwone i nic się nie dzieje. Naciskam cyfry i nic się nie dzieje. Żałuję, że w ogóle wynaleziono magnetowid.

9.25.

Aaaaa… Na ekranie wyświetliło się menu, napis „Wciśnij 6”. O rany! Przez pomyłkę używałam pilota do telewizora. Teraz pojawiły się wiadomości. Zadzwoniłam do Toma i spytałam, czy mógłby nagrać Penny Husbands-Bosworth, ale powiedział, że też nie umie obsługiwać magnetowidu. Nagle w magnetowidzie coś prztyknęło i zamiast wiadomości leci Randka w ciemno. Nic z tego nie rozumiem. Zadzwoniłam do Jude, ale ona też nie umie obsługiwać magnetowidu. Aaaaaa… Aaaa… Jest

10.15.

Newsnight za 15 minut.

10.11.

Kaseta nie chce wejść.

10.18.

Prawda, w środku jest Thelma i Louise.

10.19.

Thelma i Louise nie chce wyjść.

10.21.

Gorączkowo wciskam wszystkie przyciski. Kaseta wychodzi i chowa się z powrotem.

10.25.

Mam już w środku czystą kasetę. Dobrze. Czytam „Nagrywanie”: „Nagrywanie z tunera rozpocznie się po wciśnięciu dowolnego przycisku (oprócz Mem)”. Z jakiego znowu tunera? „Nagrywając z kamery, naciśnij 3 razy AV Próg. W przypadku transmisji dwujęzycznej trzymaj przycisk 1/2 wciśnięty przez 3 sekundy, aby wybrać język”. Boże! Ta głupia instrukcja przypomniała mi mojego profesora lingwistyki z Bangor, którego tak pochłaniały drobne kwestie językowe, że nie potrafił powiedzieć zdania, nie zagłębiając się w analizę poszczególnych stów: „Dzisiaj chciałbym… Chciałbym, widzicie, w 1570 roku…” Aaaaa… aaaaa… Zaczyna się Newsnight.

10.31.

OK, OK, spokojnie. Penny Husbands-Bosworth nie mówi jeszcze o poazbestowej białaczce.

10.33.

Hura! NAGRYWANIE BIEŻĄCEGO PROGRAMU. Udało się!

Aaaaaa… Magnetowid zwariował. Kaseta przewinęła się do początku i wyszła. Dlaczego? Cholera. Z podniecenia usiadłam na pilocie.

10.35.

Panika. Dzwoniłam do Shazzer, Rebeki, Simona i Magdy. Żadne nie umie programować magnetowidu. Jedyną znaną mi osobą, która to potrafi, jest Daniel.

10.45.

O Boże, Daniel omal nie pękł ze śmiechu, kiedy mu powiedziałam, że nie umiem zaprogramować magnetowidu. Obiecał nagrać mi Penny H-B. W każdym razie, zrobiłam dla mamy, co mogłam. To podniecająca i historyczna chwila, gdy ktoś znajomy występuje w telewizji.

11.15.

Grr. Telefon mamy: „Wybacz, kochanie. To nie Newsnight, tylko jutrzejsze Breakfast News. Możesz nastawić magnetowid na siódmą rano, BBC1?”

11.30.

Telefon Daniela: „Eee, przepraszam, Bridge. Nie wiem, co się stało. Nagrał mi się Barry Norman”.


18 czerwca, niedziela

56 kg, jedn. alkoholu 3, papierosy 17.

Przesiedziawszy w półmroku trzeci weekend z rzędu z Danielem bawiącym się moim sutkiem, jakby był paciorkiem antystresowym, pytając od czasu do czasu słabym głosem: „Zdobyli punkt?”, nagle wybuchnęłam:

– Dlaczego nie możemy wyjechać na weekend? Dlaczego? Dlaczego?

– Dobry pomysł – odparł łagodnie Daniel, wyjmując dłoń z mojego stanika. – Zarezerwuj coś na przyszły weekend. Miły wiejski hotel. Ja zapłacę.


21 czerwca, środa

55,5 kg (bdb!), jedn. alkoholu 1, papierosy 2, zdrapki 2 (bdb), minuty poświęcone przeglądaniu folderów 237 (źle). Daniel nie chce przeglądać folderów i zabronił mi wspominać o wyjeździe, dopóki w sobotę nie wyruszymy w drogę. Jak może wymagać, żebym nie była podniecona, jeśli od tak dawna o tym marzyłam? Dlaczego mężczyźni nie nauczyli się fantazjować o wakacjach, wybierać ich z folderów i planować, tak jak nauczyli się (przynajmniej niektórzy) gotować i szyć? Przeraża mnie konieczność samodzielnego podjęcia decyzji. Wovingham Hali wydaje się idealny – elegancki, ale bez przesady, ma łóżka z baldachimami, jezioro, a nawet fitness center (nie wybieram się), ale co będzie, jeśli nie spodoba się Danielowi?


25 czerwca, niedziela

55,5 kg, jedn. alkoholu 7, papierosy 2, kalorie 4587 (oj!).

O Boże! Daniel z miejsca uznał, że to hotel dla nuworyszy, bo przed wejściem stały trzy rolls-royce'y, w tym jeden żółty. Natomiast ja walczyłam z przykrą prawdą, że jest przeraźliwie zimno, a spakowałam się na dziewięćdziesięciostopniowy upał. Oto, co zabrałam:

kostiumy kąpielowe 2,

bikini 1,

długa powiewna biała sukienka,

sukienka plażowa,

różowe plastikowe klapki na obcasie l para,

różowa zamszowa sukienka mini,

czarna jedwabna kombinacja,

staniki, majtki, pończochy, pasy (różne).

Akurat zagrzmiało, kiedy drżąc z zimna, wkuśtykałam za Danielem do holu, aby stwierdzić, że roi się tam od druhen i mężczyzn w kremowych garniturach i że jesteśmy jedynymi ludźmi w hotelu, którzy nie są gośćmi weselnymi.

– To straszne, co dzieje się w Srebrenicy, prawda? – zatrajkotałam nerwowo, próbując sprowadzić problemy do właściwych rozmiarów. – Szczerze mówiąc, nie bardzo mogę się zorientować, o co chodzi w tej Bośni. Myślałam, że Bośniacy to ci w Sarajewie, a Serbowie ich atakują, więc kim są bośniaccy Serbowie?

– Gdybyś poświęciła ciut mniej czasu na czytanie folderów, a więcej na czytanie gazet, może byś wiedziała – odparł złośliwie Daniel.

– Więc o co tam chodzi?

– Boże, spójrz na cycki tej druhny.

– I kim są bośniaccy muzułmanie?

– Jakie ten facet ma wielkie klapy.

Nagle dotarło do mnie, że Daniel próbuje zmienić temat.

– Czy bośniaccy Serbowie to ci, którzy atakowali Sarajewo? – zapytałam. Milczenie.

– Więc na czyim terytorium jest Srebrenica?

– Srebrenica leży w strefie bezpieczeństwa- odparł Daniel tonem bezmiernej wyższości.

– Więc jak to możliwe, że ludzie ze strefy bezpieczeństwa atakowali Sarajewo?

– Zamknij się.

– Powiedz mi tylko, czy Bośniacy w Srebrenicy to ci sami ludzie, którzy byli w Sarajewie.

– To muzułmanie – odrzekł triumfalnie Daniel.

– Serbowie czy Bośniacy?

– Zamkniesz się wreszcie?

– Ty też nie wiesz, co się dzieje w Bośni.

– Wiem.

– Nie wiesz.

– Wiem.

– Nie wiesz.

W tym momencie szwajcar, ubrany w pumpy, białe podkolanówki, skórzane buty ze sprzączkami, surdut i upudrowaną perukę, nachylił się do nas i powiedział:

– Wydaje mi się, że dawni mieszkańcy Srebrenicy i Sarajewa to bośniaccy muzułmanie, sir. – I dodał zjadliwie: – Czy życzy pan sobie rano gazetę?

Myślałam, że Daniel go uderzy. Zaczęłam głaskać jego ramię, mrucząc: „Już dobrze, spokojnie, spokojnie”, jakby był koniem wyścigowym, który przestraszył się ciężarówki.

5.30 po południu.

Brr… Zamiast leżeć obok Daniela w gorącym słońcu nad brzegiem jeziora ubrana w długą powiewną suknię, wylądowałam w wiosłowej łodzi, sina z zimna i otulona hotelowym ręcznikiem. W końcu wróciliśmy do pokoju, żeby wziąć gorącą kąpiel i aspirynę, odkrywając po drodze, że wieczorem mamy dzielić nie weselną jadalnię z inną parą, której żeńską połową jest niejaka Eileen, którą Daniel dwa razy przeleciał, niechcący ugryzł za mocno w pierś i od tamtej pory się nie widzieli.

Kiedy wyszłam po kąpieli z łazienki. Daniel leżał na łóżku i chichotał.

– Mam dla ciebie nową dietę – oznajmił.

– Więc jednak uważasz, że jestem gruba.

– Posłuchaj, to bardzo proste. Wystarczy, że nie będziesz jadła niczego, za co musisz sama zapłacić. Na początku diety jesteś trochę przy kości i nikt nie zaprasza cię na kolacje. Więc chudniesz i robisz się bardziej apetyczna, i faceci zaczynają cię zabierać do restauracji. Wtedy tyjesz, zaproszenia się urywają i znów zaczynasz chudnąć.

– Daniel! – wybuchnęłam. – To najbardziej oburzająca seksistowska, grubasistowska i cyniczna propozycja, jaką kiedykolwiek słyszałam.

– Nie obrażaj się, Bridge – odparł. – To logiczne rozwinięcie tego, co naprawdę myślisz. Wciąż ci powtarzam, że nikt nie lubi szkieletów. Kobieta powinna mieć tyłek, na którym można zaparkować motor i postawić kufel piwa.

Byłam rozdarta między obrzydliwą wizją siebie z motocyklem i kuflem piwa na tyłku a wściekłością na Daniela za jego rażąco prowokacyjny seksizm i nagłą myślą, że może jednak ma rację co do sposobu postrzegania mojego ciała przez mężczyzn, a jeśli tak, to czy powinnam natychmiast zjeść coś pysznego i co by to mogło być.

– Włączę telewizor – powiedział Daniel, wykorzystując moje oszołomienie, aby zagarnąć pilota, i podszedł do grubych, typowo hotelowych zasłon. Chwilę później w pokoju zaległy kompletne ciemności, nie licząc migającego na ekranie krykieta. Daniel zapalił papierosa i zamówił przez telefon sześć puszek Fostera.

– Chcesz coś, Bridge? – zapytał ze złośliwym uśmieszkiem. – Może herbatę z mleczkiem? Ja zapłacę.

Загрузка...