LUTY

Masakra w Dniu św. Walentego

1 lutego, środa

57 kg, jedn. alkoholu 9, papierosy 28 (ale niedługo rzucę palenie w związku z Wielkim Postem, więc mogę się zakopcić do obrzydliwości), kalorie 3826. Przez cały weekend próbowałam zachować lekceważącą pogodę ducha wobec faktu, że Daniel okazał się popaprańcem. Żeby nie krzyczeć: „Prrragnę go”, powtarzałam w kółko: „poczucie własnej godności” i „phi”, póki nie zakręciło mi się w głowie. Paliłam jak komin. Podobno w jakiejś książce Martina Amisa występuje bohater, który jest takim nałogowcem, że nawet kiedy pali, już marzy o następnym papierosie. To ja. Dobrze było zadzwonić do Sharon, żeby się pochwalić jaka to ze mnie żelazna dziewica, ale kiedy zadzwoniłam do Toma, od razu mnie przejrzał i powiedział: „moje biedactwo”, na co musiałam zamilknąć, żeby się nie rozpłakać z żalu nad sobą.

– Zobaczysz – powiedział Tom. – Teraz będzie o to piszczał.

– Nie będzie – odparłam smutno. – Spieprzyłam sprawę.

W niedzielę pojechałam do rodziców na olbrzymi, ociekający smalcem lunch. Mama jest ruda jak marchewka i bardziej autorytatywna niż kiedykolwiek – skutek tygodnia wakacji w Albufeirze z Uną Alconbury i żoną Nigela Colesa, Audrey. Mama była rano w kościele i doznała olśnienia a la św. Paweł na drodze do Damaszku, że proboszcz jest gejem.

– To zwykłe lenistwo, kochanie – brzmiał jej pogląd na kwestię homoseksualizmu. – Po prostu nie chce im się nawiązywać głębszych kontaktów z płcią przeciwną. Weź swojego Toma. Naprawdę uważam, że gdyby miał choć odrobinę oleju w głowie, chodziłby z tobą jak chłopak z dziewczyną, zamiast bawić się w jakąś absurdalną „przyjaźń”.

– Mamo – powiedziałam – Tom zrozumiał, że jest gejem, kiedy miał dziesięć lat.

– Kochanie! Doprawdy! Ludzie mają różne głupie pomysły, ale zawsze można im je wyperswadować.

– Czy to znaczy, że gdybym znalazła naprawdę przekonujące argumenty, opuściłabyś tatę i nawiązała romans z ciocią Audrey?

– Teraz jesteś niemądra, kochanie – odparła.

– Tak jest – włączył się tata. – Ciocia Audrey wygląda jak czajnik.

– Na litość boską, Colin – warknęła mama, co mnie zdziwiło, bo zazwyczaj nie warczy na tatę. Tata też mnie zaskoczył, upierając się, że zrobi mi pełen przegląd samochodu, chociaż go zapewniałam, że wszystko jest w porządku. Przy okazji dałam plamę, bo nic pamiętałam, jak się otwiera maskę.

– Zauważyłaś, że mama jest jakaś dziwna? – zapytał sztywnym, zakłopotanym tonem, bawiąc się bagnecikiem do sprawdzania poziomu oleju: wyjmował go, wycierał w szmatę i wtykał z powrotem. Gdybym była freudystką, mogłabym się zaniepokoić.

– Masz na myśli to, że jest marchewkoworuda?

– To też, ale… Głównie, no wiesz, jej zachowanie.

– Faktycznie, pieniła się na homoseksualistów jak nigdy.

– To przez ten nowy ornat proboszcza. Rzeczywiście był trochę zbyt fikuśny, cały różowy. Proboszcz wrócił właśnie z pielgrzymki do Rzymu z opatem Dumfries… Nie, chodziło mi o to, czy zauważyłaś w niej jakąś zmianę Zastanowiłam się.

– Raczej nie, poza tym, że wygląda kwitnąco i jest strasznie pewna siebie.

– Hmm – mruknął. – Mniejsza o to. Lepiej już jedź, bo zaraz się ściemni. Jak się miewa Jude? Pozdrów ją ode mnie.

I po tych słowach zamknął maskę z taką siłą, że zlękłam się, czy nie złamał sobie ręki. Myślałam, że w poniedziałek coś się między mną i Danielem wyjaśni, ale nie było go w pracy. Wczoraj też nie. Czuję się w wydawnictwie tak, jakbym przyszła na imprezę, żeby się z kimś bzyknąć, i odkryła, że go nie ma. Martwię się o moje ambicje, perspektywy zawodowe i postawę moralną, bo najwyraźniej tylko seks mi w głowie. W końcu udało mi się wydusić z Perpetuy, że Daniel poleciał do Nowego Jorku. Do tej pory przespał się już pewnie z jakąś chudą amerykańską zdzirą, która ma na imię Winona, nosi broń i jest wszystkim, czym ja nie jestem. Na domiar złego muszę iść dziś wieczorem do Magdy i Jeremy'ego na kolację szczęśliwych małżeństw. Takie imprezy zawsze redukują moje ego do rozmiarów ślimaka, co nie znaczy, że nie jestem wdzięczna za zaproszenie. Kocham Magdę i Jeremy'ego. Gdy czasem u nich nocuję, podziwiam wykrochmaloną pościel i baterię słoików z różnymi gatunkami makaronu, i wyobrażam sobie, że są moimi rodzicami. Ale kiedy zapraszają inne zaprzyjaźnione pary, czuję się jak panna Havisham.

11.45 wieczorem.

Boże! Byłam tam ja, cztery małżeństwa i brat Jeremy'ego (odpada, czerwone szelki i twarz. Mówi na dziewczyny „klaczki”).

– No więc – ryknął Cosmo, przyjaciel Jeremy'ego, nalewając mi drinka. – Jak tam twoje sprawy sercowe?

O nie. Dlaczego to robią? Dlaczego? Może szczęśliwe małżeństwa zadają się wyłącznie z innymi szczęśliwymi małżeństwami i nie wiedzą już, jak mają traktować osoby samotne. Może naprawdę nami gardzą i chcą, żebyśmy się czuli jak życiowi bankruci. A może popadli w taką łóżkową rutynę, że myślą: „To zupełnie inny świat” i liczą na to, że opowieści o naszym bujnym życiu erotycznym dostarczą im zastępczych podniet.

– Tak, dlaczego nie wyszłaś jeszcze za mąż, Bridget? – spytała Woney (spieszczona Fiona, żona Cosma), powlekając szyderstwo cienką warstewką troski i gładząc się po ciężarnym brzuchu.

„Bo nie chcę skończyć tak jak ty, tłusta, nudna sloaneyowska mleczna krowo” albo: „Bo gdybym miała ugotować Cosmowi kolację i położyć się z nim do jednego łóżka, chociaż raz, a co dopiero noc w noc, urwałabym sobie głowę, a potem ją zjadła”, albo: „Bo widzisz, Woney, pod ubraniem mam całe ciało pokryte łuską”. Tak powinnam była powiedzieć, ale nie powiedziałam, bo, jak na ironię, nie chciałam jej urazić. Uśmiechnęłam się tylko przepraszająco, a wtedy niejaki Alex pisnął:

– Wiesz, że kiedy dojdziesz do pewnego wieku…

– Właśnie. Wszyscy porządni faceci są już zaobrączkowani -powiedział Cosmo, klepiąc się po grubym brzuchu i tak rechocząc, że zadrgały mu policzki. Magda posadziła mnie przy stole między Cosmem i śmiertelnie nudnym bratem Jeremy'ego. – Naprawdę, staruszko, powinnaś się jak najszybciej rozmnożyć – stwierdził Cosmo, po czym wlał sobie prosto do gardła 150 gramów Pauillaca rocznik 82. – Czas ucieka…

Sama zdążyłam już wypić dobre 300 gramów Pauillaca.

– Co trzecie małżeństwo kończy się rozwodem czy co drugie? – wybełkotałam, niepotrzebnie siląc się na ironię.

– Poważnie, staruszko – ciągnął Cosmo, ignorując moją uwagę. – U mnie w biurze jest pełno samotnych dziewczyn po trzydziestce. Wspaniałe okazy fizyczne. Nie mogą znaleźć faceta.

– Ja nie mam z tym problemu – mruknęłam, machając papierosem.

– Ooch! Powiedz nam coś więcej – poprosiła Woney.

– Bzykasz się z kimś, staruszko? – zapytał Jeremy.

– Kto to jest? – zainteresował się Cosmo. Wszyscy wybałuszyli na mnie oczy. Miałam wrażenie, że z otwartych ust cieknie im ślina.

– Nie wasz interes – odparłam wyniośle.

– Wcale nie ma faceta! – zapiał Cosmo.

– O Boże, już jedenasta – wrzasnęła Woney. – Opiekunka!

Wszyscy zerwali się z miejsc i zaczęli zbierać do wyjścia.

– Boże, przepraszam cię za nich. Przeżyjesz to jakoś? – wyszeptała Magda, która wiedziała, jak się czuję.

– Odwieźć cię do domu? – zapytał brat Jeremy'ego, a potem soczyście beknął.

– Nie, idę jeszcze do nocnego klubu – zaszczebiotałam, wybiegając pospiesznie na ulicę. – Dzięki za superwieczór!

Kiedy wsiadłam do taksówki, wybuchnęłam płaczem.

Północ.

Hłe, hłe. Zadzwoniłam do Sharon.

– Powinnaś była powiedzieć: „Nie wyszłam za mąż, bo jestem wolnym strzelcem, wy mieszczańscy, ograniczeni, przedwcześnie postarzali kretyni” – perorowała Shazzer. – „Nie istnieje tylko jeden cholerny sposób na życie. Co czwarte gospodarstwo domowe prowadzi osoba wolna, większość członków rodziny królewskiej jest wolna. Badania dowiodły, że młodzi Brytyjczycy kompletnie nie nadają się do małżeństwa, przez co powstało pokolenie wolnych dziewczyn, które mają własne dochody i mieszkanie, świetnie się bawią i nie muszą prać cudzych skarpetek. Byłybyśmy szczęśliwe jak norki, gdyby tacy jak wy z czystej zazdrości nie robili wszystkiego, żebyśmy czuły się jak idiotki”.

– Wolny strzelec!- wykrzyknęłam radośnie. – Niech żyją wolni strzelcy!

5 lutego, niedziela

Daniel nadal się nie odzywa. Nie mogę znieść myśli o samotnej niedzieli, kiedy wszyscy ludzie oprócz mnie chichoczą z kimś w łóżku i uprawiają seks. Najgorsze jest to, że został już tylko tydzień z kawałkiem do nieuchronnej katastrofy walentynkowej. Na pewno nie dostanę żadnych kart. Przyszedł mi do głowy pomysł, żeby zacząć energicznie flirtować z każdym, kto mógłby dać się nakłonić do wysłania mi walentynki, ale odrzuciłam go jako niemoralny. Będę po prostu musiała znieść to upokorzenie z godnością. Hmm. Już wiem. Chyba znów odwiedzę rodziców, bo martwię się o tatę. Dzięki temu poczuję się jak anioł opiekuńczy albo, święta.

2 po południu.

Usunięto mi spod nóg ostatni maleńki kawałeczek bezpiecznego gruntu. Wielkoduszna propozycja złożenia niespodziewanej anielskiej wizyty spotkała się z dziwną reakcją taty.

– Eee… Nie wiem, skarbie. Możesz chwilę zaczekać?

Zdębiałam. Arogancja młodości (tak, „młodości”) zakłada, że rodzice powinni wszystko rzucić i powitać cię z otwartymi ramionami, kiedy tylko raczysz się u nich zjawić. Tata wrócił do telefonu.

– Posłuchaj, Bridget, twoja matka i ja mamy pewne problemy. Możemy zadzwonić do ciebie w tygodniu?

Problemy? Jakie problemy? Próbowałam coś z taty wyciągnąć, ale bez skutku. Co się dzieje? Czy cały świat jest skazany na kryzys emocjonalny? Biedny tata. Czy do tego wszystkiego mam jeszcze zostać tragiczną ofiarą rozpadu rodziny?


6 lutego, poniedziałek

56 kg (cała nadwaga zniknęła – zagadka), jedn. alkoholu 1 (bdb), papierosy 9 (bdb), kalorie 1800 (db). Dziś wraca Daniel. Zachowam spokój i równowagę wewnętrzną i będę pamiętać, że jestem pełnowartościową kobietą i nie potrzebuję mężczyzny jako dopełnienia, a już na pewno nie jego. Nie będę do niego pisać ani w ogóle zwracać na niego uwagi.

9.30

Hmm. Jeszcze go nie ma.

9.35.

Nadal ani śladu Daniela.

9.36.

Boże, a jeśli się zakochał i został w Nowym Jorku?

9.47.

Albo pojechał do Las Vegas, żeby wziąć ślub?

9.50.

Hmmm. Chyba pójdę poprawić makijaż, na wypadek gdyby jednak się zjawił.

10.05.

Serce wykonało potężny skok, kiedy po wyjściu z kibelka zobaczyłam Daniela stojącego przy kopiarce z Simonem z marketingu. Kiedy go ostatni raz widziałam, leżał na kanapie z baranią miną, a ja zapinałam spódnicę, perorując o popapraniu. Teraz, z wypisanym na twarzy „wyjeżdżałem”, wyglądał świeżo i kwitnąco. Gdy go mijałam, spojrzał znacząco na moją spódnicę i posłał mi szeroki uśmiech.

10.30.

Na ekranie wyskoczyła „Nowa wiadomość”. Kliknęłam „Czytaj”.

Do Jones Zimna krowa. Cleave

Parsknęłam śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać. Kiedy spojrzałam w stronę jego przeszklonego boksu, uśmiechał się do mnie z ulgą i czułością. Ale nie zamierzam mu odpisać.

10.35.

Z drugiej strony – to trochę niegrzecznie.

10.45.

Boże, ale nudno.

10.47.

Wyślę mu króciutką uprzejmą wiadomość, nic frywolnego, po prostu, żeby odbudować dobre stosunki.

11.00.

Chi, chi. Podpisałam się „Perpetua”, żeby go nastraszyć.

Do Cleave 'a

Nie utrudniaj mi realizacji zadań programowych wciąganiem personelu w irrelewantną korespondencję. Perpetua

PS. Spódnica Bridget nie czuła się najlepiej i posłałam ją do domu.

10 wieczorem.

Mmmm. Korespondowałam z Danielem cały dzień. Ale nadal nie zamierzam iść z nim do łóżka. Zadzwoniłam do rodziców, ale nikt nie odebrał telefonu. Bardzo dziwne.


9 lutego, czwartek

58 kg (może obrastam tłuszczem na zimę), jedn. alkoholu 4, papierosy 12 (bdb), kalorie 2845 (b. zimno).

9 wieczorem.

Bardzo mi się podoba ta zimowa zima i przypomnienie, że jesteśmy zdani na łaskę żywiołów i nie powinniśmy się zmuszać do intelektualnego wyrafinowania ani pracy, tylko siedzieć w cieple i oglądać telewizję. Już trzeci raz w tym tygodniu zadzwoniłam do rodziców i nikt nie odebrał telefonu. Może śnieżyca zerwała kable? Zdesperowana wykręciłam numer mojego brata Jamiego w Manchesterze, ale odsłuchałam tylko jedno z jego komicznych nagrań na sekretarce: coś się leje i Jamie udaje prezydenta Clintona w Białym Domu, a potem spuszcza wodę i jego beznadziejna panienka chichocze w tle.

Zadzwoniłam do rodziców trzy razy pod rząd, za każdym przeczekując dwadzieścia sygnałów. W końcu mama podniosła słuchawkę i powiedziała dziwnym głosem, że nie może teraz rozmawiać i zadzwoni w weekend.


11 lutego sobota

56,5 kg, jedn. alkoholu 4, papierosy 18, kalorie 1467 (ale spaliłam na zakupach). Wróciwszy do domu z zakupów, zastałam na sekretarce wiadomość od taty. Pytał, czy zjem z nim w niedzielę lunch. Zrobiło mi się gorąco, a potem zimno. Mój ojciec nie przyjeżdża do mnie do Londynu na niedzielne lunche. Je rostbef albo łososia i młode ziemniaki w domu z mamą. – Nie dzwoń – powiedział na koniec. – Porozmawiamy jutro. Co się dzieje? Roztrzęsiona wyszłam do kiosku po Silk Cuty. Po powrocie zastałam wiadomość od mamy. Ona też przyjeżdża jutro na lunch. Przywiezie łososia i będzie u mnie koło pierwszej. Ponownie zadzwoniłam do Jamiego i usłyszałam 20 sekund Pink Floydów, a potem Jamie ryknął: „Czas minął, nagranie skończone, choć miałbym do powiedzenia coś więcej”.


12 lutego, niedziela

56,5 kg, jedn. alkoholu 5, papierosy 23 (trudno się dziwić), kalorie 1647.

11 rano.

Boże, nie mogą przyjechać jednocześnie. To czysta farsa. A może cała ta historia z lunchem jest rodzicielskim żartem, skutkiem zbyt dużej dawki Noela Edmondsa [4], sitcomów itp. Może mama zjawi się z żywym łososiem na smyczy i oznajmi, że opuszcza dla niego tatę. Może tata, w ludowym kostiumie, zawiśnie do góry nogami za oknem, runie z hukiem do środka i zacznie bić mamę po głowie owczym pęcherzem albo wypadnie nagle z szafy z plastikowym nożem w plecach. Nie wytrzymam tego napięcia bez Krwawej Mary. Zresztą już prawie południe.

12.05 po południu.

Zadzwoniła mama.

– Dobrze, niech on przyjedzie – powiedziała. – Niech mu, do cholery, będzie. (Moja matka nigdy nie przeklina. Mówi najwyżej: „sakramencki” i „Boże święty”.) Mogę, do cholery, zostać sama. Posprzątam w domu jak pieprzona Germaine Greer i Niewidzialna Kobieta.

(Czy to możliwe, czy to w ogóle do pomyślenia, żeby była pijana? Odkąd w 1952 roku lekko wstawiła się jabłecznikiem na dwudziestych pierwszych urodzinach Mavis Enderby, o czym nigdy nie pozwoliła ani sobie, ani nikomu innemu zapomnieć, wypija najwyżej jeden kieliszek słodkiego sherry w niedzielę wieczorem. „Nie ma nic gorszego niż pijana kobieta, kochanie”.

– Mamo, może porozmawiamy o tym we trójkę przy lunchu? – zaproponowałam, jakby to była Bezsenność w Seattie i lunch miał się skończyć tym, że rodzice wezmą się za ręce, a ja, z odblaskowym plecaczkiem na plecach, mrugnę uroczo do kamery.

– Tylko poczekaj – odparła ponuro. – Przekonasz się jacy są mężczyźni.

– Ale ja już…

– Wychodzę, kochanie – przerwała mi. – Wychodzę, żeby pójść w tango!

O drugiej zjawił się tata ze starannie złożonym egzemplarzem „Sunday Telegraph” w ręku. Gdy usiadł na kanapie, skurczyła mu się twarz i po policzkach poleciały ciurkiem łzy.

– Jest taka od tego wyjazdu do Albufeiry z Uną Alconbury i Audrey Coles – zatkał, wycierając policzek pięścią. – Po powrocie zaczęła mówić, że powinienem jej płacić za prowadzenie domu i że zmarnowała sobie życie, będąc naszą niewolnicą. (Naszą niewolnicą? Wiedziałam. To wszystko moja wina. Gdybym była lepszą córką, mama nie przestałaby kochać taty.) Chce, żebym się na jakiś czas wyprowadzili… i… Rozszlochał się na dobre.

– I co, tato?

– Powiedziała, że według mnie clitoris to jakiś okaz z kolekcji motyli Nigela Colesa.


13 lutego, poniedziałek

57,5 kg Jedn. alkoholu 5, papierosy O (wzbogacające przeżycia duchowe zabijają potrzebę palenia – rewolucyjny przełom), kalorie 2845. Muszę ze wstydem przyznać, że chociaż współczuję rodzicom, bardzo mi się podoba moja nowa rola opiekunki i, chyba nie przesadzam, życiowego doradcy. Od tak dawna nie zrobiłam niczego dla innych, że to jest dla mnie zupełnie nowe i podniecające doświadczenie. Tego właśnie brakowało w moim życiu. Może powinnam zostać samarytanką albo nauczycielką w szkółce niedzielnej i rozdawać bezdomnym zupę (lub, jak zasugerował mój przyjaciel Tom, urocze minibruschetty z sosem pesto), albo przekwalifikować się na lekarza. Jeszcze lepiej byłoby wyjść za lekarza, bo wtedy realizowałabym się nie tylko duchowo, lecz także seksualnie. Zaczęłam nawet przemyśliwać, czy nie umieścić ogłoszenia w rubryce towarzyskiej „Lancetu”. Mogłabym przekazywać wiadomości, spławiać pacjentów wzywających go w środku nocy, piec mu sufleciki z koziego sera i znienawidzić go po sześćdziesiątce jak mama tatę. O Boże! Jutro walentynki. Dlaczego? Dlaczego cały świat staje na głowie, żeby ludzie, którzy nie mają szczęścia w miłości, czuli się jak idioci, skoro wszyscy świetnie wiedzą, że miłość się nie sprawdza. Spójrzcie na rodzinę królewską. Spójrzcie na moich rodziców. Walentynki to czysto komercyjny i cyniczny wynalazek. Są mi całkowicie obojętne.

14 lutego, wtorek

57 kg, jedn. alkoholu 2 (romantyczna walentynkowa feta – dwie butelki Becksa wypite do lustra), papierosy 12, kalorie 1545.

8 rano.

Oooch… Jak fajowo. Walentynki. Ciekawe, czy był już listonosz. Może dostanę kartę od Daniela. Albo od tajemniczego wielbiciela. Albo kwiaty, albo bombonierkę w kształcie serca. Prawdę mówiąc, jestem trochę podniecona. Krótka chwila dzikiej radości, kiedy zobaczyłam w holu bukiet róż. Daniel! Zbiegłam na dół i chwyciłam go rozpromieniona. W tym momencie otworzyły się drzwi mieszkania na parterze i wyszła z nich Vanessa.

– Ooch, jakie piękne – powiedziała z wyraźną zazdrością.

– Od kogo?

– Nie wiem! – odparłam skromnie i spojrzałam na bilecik.

– Ach… – Oklapłam. – Są dla ciebie.

– Nie przejmuj się. Zobacz, dostałaś kartę – powiedziała, Vanessa pocieszającym tonem. Był to wyciąg z konta karty Access.

W drodze do pracy dla poprawienia humoru wstąpiłam na cappuccino i czekoladowego croissanta. Nie ma sensu dbać o linię, skoro nikt mnie nie kocha ani nie uwodzi. W metrze łatwo było zauważyć, kto dostał walentynkę, a kto nie. Ci pierwsi rozglądali się dookoła z cwanym uśmieszkiem, a drudzy wstydliwie spuszczali wzrok. Po przyjściu do wydawnictwa zobaczyłam, że Perpetua ma na biurku bukiet wielkości owcy.

– No, Bridget! – ryknęła, żeby wszyscy słyszeli. – Ile kart dostałaś?

Opadłam na krzesło, mamrocząc pod nosem: „Zamknij sięęę” jak upokorzona nastolatka. Pomyślałam, że zaraz zacznie mnie tarmosić za ucho albo coś w tym rodzaju.

– Całe to święto jest absurdalne i bezsensowne. Czysta komercyjna eksploatacja.

– W i e d z i a ł a m, że nie dostałaś ani jednej – zapiała Perpetua. Dopiero wtedy spostrzegłam, że Daniel stoi w drugim końcu pokoju i śmieje się od ucha do ucha.


15 lutego, środa

Niespodzianka. Wychodząc do pracy, zauważyłam na stoliku w holu różową kopertę – ewidentnie spóźniona walentynka – zaadresowaną: „Dla Smagłej Ślicznotki”. Na chwilę ogarnęło mnie podniecenie i ujrzałam się nagle jako tajemniczy, mroczny przedmiot męskiego pożądania. Aż przypomniała mi się cholerna Vanessa z jej południową urodą. Grr!

9 wieczorem.

Właśnie wróciłam do domu i karta nadal leży na stoliku.

10.00.

Nadal tam leży.

11.00.

Niewiarygodne. Karta nadal tam leży. Może Vanessa jeszcze nie wróciła?


16 lutego, czwartek

56 kg (skutek biegania po schodach), jedn. alkoholu O (wspaniale), papierosy 5 (wspaniale), kalorie 2452 (nie za dobrze), kursy po schodach, żeby sprawdzić, czy walentynkowa koperta nie zniknęła 18 (źle z psychologicznego punktu widzenia, ale bardzo dobra gimnastyka). Karta nadal leży na stoliku! Przypomina to problem ostatniej czekoladki z bombonierki albo ostatniego kawałka ciasta. Jesteśmy obie zbyt grzeczne, żeby ją wziąć.


17 lutego, piątek

56 kg, jedn. alkoholu 1 (bdb), papierosy 2 (bdb), kalorie 3241 (źle, ale spaliłam, kursując po schodach), karciane kontrole 12 (obsesja).

9 rano.

Karta nadal tam leży.

9 wieczorem.

Nadal tam leży.

9.30.

Nadal tam leży. Nie mogłam tego dłużej znieść. Wiedziałam, że Vanessa jest w domu, bo z jej mieszkania dochodziły kuchenne zapachy, więc zapukałam do drzwi.

– To chyba do ciebie – powiedziałam, gdy otworzyła, podając jej kopertę.

– Myślałam, że do ciebie – odparła.

– Sprawdzimy? – spytałam.

– Dobrze.

Podałam jej kopertę, Vanessa mi ją oddała, chichocząc.

Podałam ją ponownie. Kocham dziewczyny.

– Otwórz – powiedziałam i rozcięła kopertę kuchennym nożem. Karta była artystyczna – jak z galerii. Vanessa zrobiła minę.

– Nic mi to nie mówi – stwierdziła, podając mi kartę. W środku było napisane:

„Egzemplarz absurdalnej i bezsensownej komercyjnej eksploatacji – dla mojej kochanej zimnej krowy”.

Wydałam z siebie głośny pisk.

10.00.

Zadzwoniłam do Sharon i opowiedziałam jej całą historię. Orzekła, że nie mogę pozwolić, aby Daniel zawrócił mi w głowie jakąś tanią kartą, i że mam dać z nim sobie spokój, bo Ulie jest przyzwoitym człowiekiem i nic dobrego z tego nie wyjdzie.

Zadzwoniłam do Toma, żeby poznać opinię drugiej osoby, zwłaszcza w kwestii, czy powinnam zadzwonić do Daniela w weekend. „Nieeeee”- wrzasnął i zadał mi rozmaite pytania kontrolne: na przykład, jak Daniel zachowywał się przez ostatnie dni, nie widząc żadnej reakcji na swoją kartę. Zameldowałam, że flirtował ze mną bardziej intensywnie niż zwykle. Tom kazał mi zachować rezerwę i zaczekać do poniedziałku.


18 lutego sobota

57 kg, jedn. alkoholu 4, papierosy 6, kalorie 2746, trafienia w totolotka 2 (bdb). Wreszcie odkryłam, co jest grane z moimi rodzicami. Zaczynałam podejrzewać powakacyjny scenariusz rodem z Shirley Valentine i bałam się, że zobaczę mamę na zdjęciu w „Sunday People”, ufarbowaną na blond, ubraną w bluzkę z imitacji lamparciej skóry i siedzącą na kanapie z jakimś Gonzalesem w spranych dżinsach, a pod spodem przeczytam jej wypowiedź, że jeśli się kogoś kocha, czterdzieści sześć lat różnicy naprawdę nie ma znaczenia. Dziś umówiła się ze mną na lunch w kafeterii u Dickensa i Jonesa i zapytałam ją wprost, czy spotyka się z kimś innym.

– Nie. Nie mam nikogo innego – odparła, spoglądając w dal z melancholijnie bohaterską miną, którą, przysięgam, podpatrzyła u księżnej Diany.

– Więc dlaczego jesteś taka niedobra dla taty?- spytałam.

– Kochanie, po prostu w momencie, kiedy twój ojciec przeszedł na emeryturę, uświadomiłam sobie, że przez trzydzieści pięć lat bez przerwy prowadziłam mu dom i wychowywałam jego dzieci…

– Jamie i ja jesteśmy również twoimi dziećmi – przerwałam jej urażona.

– …i że on będzie teraz odpoczywał, a ja muszę pracować dalej. Dokładnie tak samo się czułam, kiedy byliście mali i przychodził weekend. Człowiek ma tylko jedno życie, więc postanowiłam wprowadzić pewne modyfikacje i spędzić resztę mojego, dla odmiany zajmując się sobą.

Idąc do kasy, żeby zapłacić, próbowałam to wszystko przemyśleć i, jako feministka, uznać racje mamy. Nagle mój wzrok przyciągnął wysoki, dystyngowany, siwowłosy mężczyzna w europejskiej skórzanej marynarce i z pederastką w dłoni. Zaglądał do kafeterii, pukając w zegarek i podnosząc brwi. Odwróciwszy się, zobaczyłam, jak mama mówi bezgłośnie: „Jeszcze chwileczkę” i przepraszająco pokazuje głową na mnie. Nie powiedziałam mamie ani słowa, po prostu się z nią pożegnałam, a potem zawróciłam i poszłam za nią, żeby się upewnić, czy nie miałam omamów. Znalazłam ją w dziale perfum, spacerującą z tym wysokim czarusiem. Pryskała sobie nadgarstki wszystkim po kolei, podstawiała mu je do powąchania i śmiała się kokieteryjnie. Po powrocie do domu zastałam na sekretarce wiadomość od mojego brata Jamiego. Natychmiast oddzwoniłam i wszystko mu opowiedziałam.

– Na litość boską, Bridge – odparł, rycząc ze śmiechu. – Masz obsesję na punkcie seksu. Gdybyś zobaczyła, jak mama przyjmuje komunię, pomyślałabyś, że obciąga księdzu laskę. Dostałaś w tym roku jakieś walentynki?

– Żebyś wiedział – syknęłam.

Jamie znów wybuchnął śmiechem, a potem powiedział, że musi kończyć, bo idą z Beccą do parku poćwiczyć tai chi.


19 lutego, niedziela

56,5 kg (bdb, ale wyłącznie ze zmartwienia), jedn. alkoholu 2 (ale jest Dzień Pański), papierosy 7, kalorie 2100. Zadzwoniłam do mamy i zapytałam wprost, kim był ten podstarzały czaruś, z którym widziałam ją po lunchu.

– Och, masz na myśli Juliana – ćwierknęła.

W ten sposób się zdradziła. Moi rodzice nie mówią o swoich znajomych po imieniu. Zawsze jest to Una Alconbury, Audrey Coles, Brian Enderby: „Znasz Davida Rickettsa, kochanie – mąż Anthei Ricketts, która działa w Lifeboacie” [5]. To taka drobna grzeczność z ich strony, ponieważ wiedzą, że nie mam pojęcia, kim jest Mavis Enderby – co nie zmienia faktu, że potrafią opowiadać o Brianie i Mavis Enderbych przez czterdzieści minut, jakbym znała ich jak łyse konie od czwartego roku życia. Od razu wiedziałam, że Julian nie bywa na żadnych lunchach Lifeboalu ani nie ma żony, która należałaby do Klubu Rotarian czy Bractwa św. Jerzego. Czułam też, że mama poznała go w Portugalii, zanim zaczęły się problemy z tatą, że wcale nie ma na imię Julian, tylko Julio, i że, spójrzmy prawdzie w oczy, to on jest przyczyną problemów z tatą. Przedstawiłam jej te przeczucia. Zaprzeczyła im. Opowiedziała mi nawet skomplikowaną bajeczkę, jak to „Julian” wpadł na nią u Marksa i Spencera koło Marble Arch, przez co upuściła sobie na nogę nową żaroodporną kamionkę Le Creuseta, i zaprosił ją na kawę do Selfridges, z czego wywiązała się platoniczna przyjaźń oparta wyłącznie na spotkaniach w kafeteriach domów towarowych. Dlaczego, kiedy ludzie opuszczają swoich partnerów, bo mają romans z kimś innym, wydaje im się, że lepiej będzie skłamać, że nie ma nikogo innego? Czy uważają, że partner będzie mniej cierpiał, myśląc, że odeszli, bo nie mogli już z nim wytrzymać, i dwa tygodnie później, zupełnie przypadkowo, poznali wysokiego Omara Shariffa z pederastką, podczas gdy on (tzn. eks-partner) co wieczór wybucha płaczem na widok ich kubka do mycia zębów? Dlaczego ludzie usprawiedliwiają się kłamstwami, kiedy lepiej byłoby powiedzieć prawdę? Słyszałam kiedyś, jak mój kumpel Simon odwoływał randkę z dziewczyną, na której mu naprawdę zależało, bo 1) tuż koło nosa wyskoczył mu pryszcz z żółtym czubkiem i 2) przyszedł do pracy w tandetnej marynarce a la lata siedemdziesiąte, zakładając, że w przerwie na lunch odbierze normalną marynarkę z pralni, ale jeszcze mu jej nie wyczyścili. Powiedział dziewczynie, że nie może się z nią spotkać, bo niespodziewanie przyjechała jego siostra i musi ją zabawiać, i dodał, że musi też obejrzeć do rana kilka kaset z pracy. W tym momencie dziewczyna przypomniała mu, że mówił, że nie ma rodzeństwa, i zaproponowała, żeby obejrzał te kasety u niej, kiedy będzie szykowała kolację. Simon nie miał żadnych służbowych kaset do oglądania, więc musiał dalej tkać pajęczynę kłamstw. Skończyło się na tym, że dziewczyna przekonana, że romansuje z inną, chociaż miała to być dopiero ich druga randka, posłała go do diabła, i Simon spędził wieczór, zalewając robaka, ubrany w tandetną marynarkę i mając za całe towarzystwo swój pryszcz. Próbowałam powiedzieć mamie, że nie mówi prawdy, ale cielesna żądza całkiem ją zaślepiła.

– Robisz się bardzo cyniczna i podejrzliwa, kochanie – odparła. – Julio – aha! ahahahahahaha! – to tylko przyjaciel. Po prostu potrzebuję przestrzeni.

I tak wyszło na jaw, że ustępliwy tata przenosi się do domku zmarłej babci Alconburych, stojącego w głębi ich ogrodu.


21 lutego, wtorek

Bardzo zmęczona. Tata nabrał zwyczaju wydzwaniania do mnie w środku nocy, żeby pogadać.


22 lutego, środa

57 kg Jedn. alkoholu 2, papierosy 19, jedn. tłuszczu 8 (niespodziewana reakcja wymiotna: zobaczyłam w wyobraźni, jak tyłek i uda obrastają mi sadłem. Od jutra wracam do liczenia kalorii). Tom miał całkowitą rację. Byłam tak pochłonięta problemami rodziców i tak zmęczona nocnymi rozmowami z tatą, że prawie nie zwracałam na Daniela uwagi, co miało ten cudowny skutek, że on lgnął do mnie jak mucha do miodu. Ale dziś zrobiłam z siebie koncertową idiotkę. Wychodząc na lunch, spotkałam w windzie Daniela i Simona z marketingu, rozmawiających o aresztowaniu piłkarzy za sprzedawanie meczów.

– Słyszałaś o tym, Bridget? – zapytał Daniel.

– Tak – skłamałam, na ślepo szukając w głowie jakiejś opinii. – Moim zdaniem to lekka przesada. Jeśli tylko nie żądają więcej niż w kasie, co w tym złego, że trochę pohandlują biletami?

Simon spojrzał na mnie jak na nienormalną, a Daniel na chwilę zamarł, po czym wybuchnął śmiechem. Śmiał się i śmiał, póki obaj nie wysiedli, a wtedy odwrócił się do mnie i, w momencie, gdy drzwi się zamykały, powiedział: „Wyjdź za mnie”. Hmmmmm.


23 lutego, czwartek

56,5 kg (gdybym tylko mogła się utrzymać poniżej 57 kg, zamiast wyskakiwać i opadać jak tonące zwłoki – tonące w tłuszczu), jedn. alkoholu 2, papierosy 17 (nerwy przed bzykaniem – zrozumiałe), kalorie 775 (ostatni wysiłek, żeby zejść do jutra na 54 kg).

8 wieczorem.

A niech mnie. Komputerowa korespondencja osiągnęła dziś temperaturę wrzenia. O szóstej zdecydowanie włożyłam płaszcz i wyszłam, ale Daniel wsiadł do mojej windy piętro niżej. Znaleźliśmy się sam na sam, schwytani w potężne pole elektryczne, bezradni wobec siły przyciągania jak dwa magnesy. Nagle winda stanęła, oderwaliśmy się zdyszani od siebie i wsiadł do nas Simon z marketingu w ohydnym beżowym prochowcu na tłustym cielsku.

– Bridget – powiedział, robiąc cwany ryj, gdy odruchowo wygładziłam spódnicę – wyglądasz, jakby ktoś cię przyłapał na sprzedawaniu meczu.

Kiedy wyszłam z budynku, Daniel wyskoczył za mną i spytał, czy zjem z nim jutro kolację. Tak!!!

Północ.

Uch! Kompletnie wykończona. To chyba nie jest normalne, żeby przygotowywać się do randki jak do rozmowy w sprawie pracy? Mam obawy, że niesamowite oczytanie Daniela może być na dłuższą metę nieco uciążliwe. Może powinnam się zakochać w kimś młodszym i głupszym, kto by dla mnie gotował, prał moje ciuchy i we wszystkim mi przytakiwał. Od powrotu z pracy omal nie wybiłam sobie dysku, ćwicząc aerobik; przez siedem minut drapałam nagie ciało ostrą szczotką; sprzątnęłam mieszkanie; załadowałam lodówkę; wyskubałam brwi; przejrzałam prasę i Sekrety seksu; nastawiłam pranie i sama wydepilowałam sobie nogi, bo było za późno, żeby iść do kosmetyczki. Zakończyłam dzień, klęcząc na ręczniku i próbując oderwać plaster z woskiem, który przywarł mi do łydki na mur, jednocześnie oglądając Panoramę, żeby wyrobić sobie jakieś ciekawe poglądy na sprawy. Boli mnie krzyż, pęka mi głowa, a moje nogi są jaskrawoczerwone i oblepione woskiem. Mądrzy ludzie powiedzieliby, że Daniel powinien mnie pragnąć taką, jaką jestem, ale wychowałam się na „Cosmopolitanie”, zostałam wpędzona w kompleksy przez supermodelki i nadmiar psychotestów, i wiem, że ani moja osobowość, ani ciało nie sprostają żadnym standardom, jeśli pozostawię je samym sobie. Nie wytrzymam tej presji. Odwołam randkę i spędzę wieczór, jedząc pączki, ubrana w sweter poplamiony jajkiem.


25 lutego, sobota

55 kg (cud: seks rzeczywiście jest najlepszą gimnastyką), jedn. alkoholu O, papierosy O, kalorie 200 (wreszcie odkryłam sekret niejedzenia: należy zastąpić posiłki seksem).

6 wieczorem.

O radości. Przeżyłam dzień w stanie, który mogę określić wyłącznie jako upojenie pobzykankowe. Snułam się z uśmiechem po mieszkaniu, brałam do ręki różne przedmioty i odkładałam je z powrotem. Było cudownie. Jedyne minusy to: 1) kiedy było po wszystkim. Daniel mruknął: „Cholera, miałem odstawić samochód do serwisu” i 2) kiedy wstałam, żeby iść do łazienki, powiedział, że rajstopy przykleiły mi się do łydki. Ale różowe obłoki zaczęły się rozchodzić i ogarnął mnie niepokój. Co dalej? Niczego nie ustaliliśmy. Nagle sobie uświadomiłam, że znów czekam na telefon. Dlaczego sytuacja po pierwszej nocy nadal jest tak nieznośnie niepewna? Czuję się, jakbym przystąpiła do egzaminu pisemnego i czekała na wyniki.

11 wieczorem.

Boże, dlaczego Daniel nie zadzwonił? Jesteśmy ze sobą czy nie? Jak to możliwe, że moja mama prześlizguje się miękko z jednego związku w drugi, a ja nie mogę dociągnąć do drugiej randki. Może starsze pokolenie jest po prostu lepsze w te klocki? Może nie przeszkadza im niska samoocena. A może najlepsza rada to nie przeczytać w życiu żadnego poradnika.


26 lutego, niedziela

57 kg, jedn. alkoholu 5 (topienie smutków), papierosy 23 (wykurzanie smutków), kalorie 3856 (duszenie smutków poduszką tłuszczu). Obudziwszy się w pustym łóżku, mimowolnie zaczęłam sobie wyobrażać moją matkę z Juliem. Wizja rodzicielskiego, a raczej półrodzicielskiego seksu napełniła mnie: 1) odrazą, 2) oburzeniem ze względu na tatę, 3) odurzającym, samolubnym optymizmem, bo sądząc z przykładu mamy (jak również Joanny Lumley i Susan Sarandon), mam przed sobą jeszcze trzydzieści lat nieokiełznanego popędu płciowego; ale głównie wściekłą zazdrością i poczuciem klęski, bo oto leżę sama w łóżku w niedzielny ranek, kiedy moja sześćdziesięcioparoletnia matka prawdopodobnie zaraz zrobi to drugi… O Boże, nie! Ta myśl jest nie do zniesienia.

Загрузка...