MARZEC

Ciężka panika urodzinowa

4 marca, sobota

57 kg (po jaką cholerę odchudzałam się cały miesiąc, skoro na początku marca ważę dokładnie tyle samo, co na początku lutego? Przestanę się codziennie ważyć i liczyć kalorie, bo nie ma to sensu). Moja matka stała się siłą, której nie poznaję. Wpadła dziś rano do mojego mieszkania, gdy siedziałam zgarbiona, jeszcze w szlafroku, posępnie malując paznokcie u nóg i oglądając początek wyścigów.

– Kochanie, mogę to tu zostawić na parę godzin? – zaćwierkała, rzuciła na podłogę naręcze reklamówek i pobiegła do sypialni. Po paru minutach, lekko zaintrygowana, poczłapałam za nią, żeby zobaczyć, co robi. Siedziała przed lustrem w kawowym gorseciku, który wyglądał na bardzo drogi, i z otwartymi ustami tuszowała sobie rzęsy (konieczność otwierania ust podczas nakładania tuszu jest wielką, nie wyjaśnioną zagadką natury).

– Czy nie powinnaś się ubrać, kochanie?

Wyglądała olśniewająco: czysta cera, jedwabiste włosy. Zobaczyłam własne odbicie w lustrze. Naprawdę powinnam była zmyć makijaż przed pójściem spać. Włosy z jednej strony przylepiły mi się do czaszki, a z drugiej stanęły dęba. Zupełnie, jakby włosy na mojej głowie miały własne życie: w dzień zachowywały się rozsądnie, a kiedy usnę, zaczynały biegać i skakać jak dzieci, wołając: „To co teraz zrobimy?”

– Wiesz – powiedziała mama, spryskując sobie dekolt Givenchy II – przez te wszystkie lata twój ojciec robił wielkie halo z obliczania opłat i podatków, jakby go to zwalniało od zmywania naczyń. Był już najwyższy czas, żeby wypełnić zeznanie podatkowe, więc pomyślałam, do diabła, zrobię to sama. Naturalnie nie mogłam się w tym połapać, więc zadzwoniłam do urzędu skarbowego. Z początku facet potraktował mnie protekcjonalnie. „Doprawdy, pani Jones – powiedział – nie rozumiem, co w tym trudnego”. Więc spytałam: „A czy pan umie upiec drożdżówkę?” To mu trafiło do przekonania. Wytłumaczył mi po kolei, co mam robić, i wypełniliśmy draństwo w ciągu kwadransa. Zabiera mnie dziś na lunch. Poborca podatkowy! Wyobrażasz sobie?!

– Co? – wyjąkałam, chwytając się futryny. – A Julio?

– To, że „przyjaźnię się” z Juliem, nie znaczy, że nie mogę mieć innych „przyjaciół” – odparła słodko, wkładając cytrynową garsonkę. – Podoba ci się? Właśnie ją kupiłam. Świetny kolor, prawda? Muszę już lecieć. Umówiłam się z nim w kafeterii Debenhama o pierwszej piętnaście.

Po jej wyjściu zjadłam trochę muesli, łyżką prosto z torebki, i wypiłam resztkę jakiegoś wina. Wiem, na czym polega sekret mamy: odkryła władzę. Ma władzę nad tatą: chce, żeby do niego wróciła. Ma władzę nad Juliem i nad poborcą podatkowym i wszyscy wyczuwają tę jej władzę i chcą, żeby na nich spłynęła, co czyni ją jeszcze bardziej pociągającą. Muszę więc tylko znaleźć kogoś lub coś, nad kim/czym będę miała władzę i… Boże, nie mam władzy nawet nad własnymi włosami. Jestem strasznie przygnębiona. Daniel był cały tydzień jak najbardziej rozmowny i miły, a nawet uwodzicielski, ale słowem nie wspomniało tym, co się dzieje między nami, jakby przespanie się z koleżanką z wydawnictwa było czymś zupełnie normalnym. Praca – dawniej po prostu irytująca i uciążliwa – stała się nieznośną torturą. Cierpię męki, ilekroć Daniel idzie na lunch albo wkłada płaszcz, żeby wyjść pod koniec dnia: dokąd? z kim? Perpetua zwaliła całą swoją robotę na mnie i godzinami wisi na telefonie, rozmawiając z Arabellą albo Piggy o tym mieszkaniu w Fulham, które zamierzają kupić z Hugonem za pół miliona funtów. „Tak. Nie. Tak. Całkowicie się zgadzam. Ale pytanie brzmi: czy ktoś chce zapłacie trzydzieści patyków więcej za czwartą sypialnię?”

04.15 w piątek

Sharon zadzwoniła do mnie do pracy.

– Spotkasz się jutro ze mną i z Jude?

– Eee… – Urwałam, myśląc spanikowana: chyba Daniel umówi się ze mną na weekend, zanim wyjdzie?

– Zadzwoń do mnie, jeśli się z tobą nie umówi – powiedziała kwaśno Sharon po dłuższej przerwie.

O 5.45 zobaczyłam Daniela w płaszczu, idącego do drzwi. Mój udręczony wyraz twarzy musiał go zawstydzić, bo uśmiechnął się chytrze, ruchem głowy wskazał komputer i zwiał. Rzeczywiście, migała „Nowa wiadomość”. Kliknęłam „Czytaj”. Wiadomość brzmiała:

Do Jones

Miłego weekendu. Ćwir, ćwir. Cleave

Bardzo nieszczęśliwa podniosłam słuchawkę i wykręciłam numer Sharon.

– O której się spotykamy? – wybąkałam z zakłopotaniem.

– O wpół do dziewiątej. W Cafe Rouge. Nie martw się, kochamy cię. Powiedz mu ode mnie, żeby spadał na bambus. Emocjonalny popapraniec.

2 w nocy.

Fantstyczny wiecz z Shazzei Jude. Mam krwa gdieś teg dupka Daniela. Ale troch mi niedbrze. Oj

5 marca, niedziela 8 rano.

Oj, chciałabym umrzeć. Do końca życia nie wypiję kropli alkoholu.

8.30.

Oooch. Zjadłabym trochę frytek.

11.30.

Bardzo chce mi się pić, ale muszę leżeć płasko, z zamkniętymi oczami, żeby nie uruchomić perkusji w mózgu.

Południe.

Cholernie dobrze się bawiłam, ale mam mętlik w głowie z nadmiaru rad co do Daniela. Najpierw, jako poważniejsze, musiałyśmy omówić problemy Jude z Podłym Richardem – oni są ze sobą półtora roku, a my tylko raz się bzyknęliśmy. Czekałam więc pokornie na swoją kolej, żeby przedstawić najnowsze doniesienia na temat Daniela. Jednogłośny werdykt wstępny brzmiał: „Drańskie popapranie”. Potem jednak Jude wprowadziła ciekawe pojęcie męskiego czasu, zaczerpnięte z filmu Clueless. Otóż te pięć dni („siedem”, sprostowałam), podczas których nowy związek pozostaje w zawieszeniu po seksie, samcom homo sapiens nie dłuży się boleśnie jak pięć/siedem lat, tylko jest normalnym okresem wycofania, w którym zbierają emocje przed zrobieniem następnego kroku. Daniel, argumentowała Jude, musiał się niepokoić o sytuację w pracy itd., itd., mam więc dać mu szansę, tzn. być miła i kokieteryjna, żeby zrozumiał, że mu ufam i nie stanę się zaborcza ani nie wpadnę w histerię. Na to Sharon prychnęła w tarty parmezan i powiedziała, że trzymanie kobiety w niepewności przez dwa weekendy po seksie jest nieludzkim okrucieństwem oraz oburzającym nadużyciem zaufania i powinnam mu wygarnąć, co o nim myślę. Hmmm. Nie wiem. Chyba utnę sobie następną małą drzemkę.

2 po południu.

Wróciłam zwycięsko z heroicznej wyprawy na dół po gazetę i szklankę wody. Czułam, jak woda płynie niczym krystaliczny strumień do tej części głowy, której była najbardziej potrzebna. Chociaż, jeśli się nad tym zastanowić, nie jestem pewna, czy woda może się dostać do głowy. Chyba, że razem z krwią. Może, skoro przyczyną kaca jest odwodnienie, wciągają ją do mózgu naczynia włosowate.

2.75.

Artykuł o dwulatkach poddawanych testom kwalifikacyjnym przed przyjęciem do żłobka sprawił, że wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Mam być na podwieczorku u Magdy z okazji urodzin mojego chrześniaka Harry'ego.

6 wieczorem.

Jechałam przez szary, deszczowy Londyn na złamanie karku, z przystankiem u Waterstone'a po prezent, mając wrażenie, że umieram. Robiło mi się słabo na myśl o tym, że jestem spóźniona i skacowana, i że za chwilę znajdę się w towarzystwie pracujących dziewczyn przekwalifikowanych na rywalizujące ze sobą matki. Magda, dawniej makler towarowy, zaniża wiek Harry'ego, żeby dzieciak wydawał się bardziej rozwinięty. Już w ciąży próbowała prześcignąć inne kobiety, łykając osiem razy więcej kwasu foliowego i minerałów. Poród był świetny. Mówiła wszystkim od miesięcy, że chce urodzić „naturalnie”, a po dziesięciu minutach w szpitalu poddała się i zaczęła wrzeszczeć: „Daj mi znieczulenie, ty tłusta krowo”. Podwieczorek był koszmarem: ja plus tabun zapatrzonych w swoje pociechy matek, z których jedna przyniosła czterotygodniowe niemowlę.

– Och, czyż nie jest słodki? – zagruchała Sarah de Lisle, po czym warknęła: – Ile miał punktów APGAR?

Nie wiem, dlaczego robią takie halo z testów dla dwulatków. Dwa lata temu Magda narobiła sobie wstydu, chwaląc się na jakimś przyjęciu, że Harry dostał jedenaście punktów, na co obecna wśród gości pielęgniarka zwróciła jej uwagę, że APGAR ma skalę dziesięciopunktową. Niezrażona, Magda zaczęła się ostatnio chwalić w kręgach opiekunek do dzieci, że jej syn jest mistrzem kontrolowanej defekacji, co uruchomiło lawinę kontrprzechwałek. W związku z tym maluchy – ewidentnie będące w wieku, kiedy należy je owijać pieluchami od stóp do głów, pełzały po pokoju w seksownych majteczkach z Baby Gapu. Nie minęło dziesięć minut, odkąd przyszłam, a na dywanie leżały trzy balaski. Wywiązał się na pozór żartobliwy, ale w gruncie rzeczy zajadły spór o to, kto je zrobił, po czym nastąpiło nerwowe ściąganie pieluchomajtek, co natychmiast dało impuls do nowego konkursu – porównywania rozmiarów genitaliów chłopców i, w konsekwencji, mężów.

– Nic na to nie poradzisz, to sprawa dziedziczna. Cosmo też jest dobrze wyposażony, prawda?

Myślałam, że od ich jazgotu pęknie mi głowa. W końcu przeprosiłam Magdę i pojechałam do domu, gratulując sobie tego, że jestem wolna.

6 marca, poniedziałek 11 rano. W pracy.

Zupełnie wykończona. Wczoraj wieczorem leżałam w przyjemnej gorącej kąpieli z olejkiem z geranium i wódką z tonikiem, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. W progu stała moja matka, cała we łzach. Przez dłuższą chwilę nie odpowiadała na moje pytania i miotała się po kuchni, płacząc coraz głośniej i powtarzając, że nie chce o tym mówić, aż zaczęłam podejrzewać, że fundament jej władzy seksualnej runął jak domek z kart, bo tata, Julio i poborca podatkowy jednocześnie puścili ją kantem. Ale nie. Zaatakował ją po prostu syndrom „daj kurze grzędę”.

– Czuję się jak ten pasikonik, który śpiewał całe lato – wyznała w końcu, widząc, że tracę zainteresowanie tym spektaklem. – A teraz jest zima mojego życia i nie mam nic w spiżarni.

Chciałam zauważyć, że trzech napalonych absztyfikantów, pół domu i plan emerytalny to nie jest nic, ale ugryzłam się w język.

– Nie zrobiłam kariery – powiedziała.

Jakaś obrzydliwa, podła cząstka mnie poczuła się szczęśliwa i dumna, bo ja robię karierę. A w każdym razie, mam pracę. Jestem pasikonikiem, który zbiera trawę czy muchy, czy co tam pasikoniki jedzą przed zimą, mimo że nie mam faceta. W końcu udało mi się rozweselić mamę, pozwalając jej przejrzeć moją garderobę i skrytykować wszystkie ciuchy, a potem wyjaśnić, dlaczego powinnam się ubierać wyłącznie w Jaegerze i Country Casuals. Odzyskała humor do tego stopnia, że zadzwoniła do Julia i umówiła się z nim na „drynia”. Kiedy ode mnie wyszła, było już po dziesiątej, więc szybko przekręciłam do Toma, żeby mu zakomunikować potworną wiadomość, że Daniel nie odezwał się przez cały weekend, i spytać, co sądzi o sprzecznych radach Jude i Sharon. Tom odparł, że mam nie słuchać żadnej z nich, nie flirtować ani nie prawić kazań, tylko zachować rezerwę jak wyniosła księżniczka. Każdy mężczyzna, powiedział, widzi się cały czas na swego rodzaju seksualnej drabinie, na której wszystkie kobiety są wyżej i albo niżej od niego. Jeśli kobieta jest niżej (tzn. chce się z nim przespać, leci na niego), wówczas, jak Groucho Marx, nie zamierza być członkiem jej „klubu”. Cała ta mentalność strasznie mnie dołuje, ale Tom powiedział, żebym nie była naiwna, i jeśli naprawdę kocham Daniela i chcę zdobyć jego serce, muszę go ignorować i być wobec niego tak zimna i nieprzystępna, jak tylko potrafię. Poszłam spać o dwunastej bardzo skołowana, a trzy razy w ciągu nocy obudziły mnie telefony taty.

– Kiedy ktoś cię kocha, jest tak, jakby otulił twoje serce kocem – powiedział. – I kiedy ci go potem odbierze… – wybuchnął płaczem.

Dzwonił z domku śp. babci Alconburych, gdzie zamieszkał, jak naiwnie twierdzi, „dopóki sprawa się nie wyjaśni”. Nagle uświadomiłam sobie, że wszystko się zmieniło i teraz ja opiekuję się rodzicami, a nie oni mną, co wydaje mi się nienaturalne i niewłaściwe. Nie jestem chyba aż taka stara?


6 marca, poniedziałek

56 kg (bdb! – odkryłam sekret odchudzania: nie wolno się ważyć). Mogę oficjalnie potwierdzić, że w dzisiejszych czasach kluczem do serca mężczyzny nie jest uroda, kuchnia, seks czy dobry charakter, tylko umiejętność sprawiania wrażenia, że nie jesteś nim zainteresowana. Cały dzień nie zwracałam na Daniela najmniejszej uwagi, udając, że jestem zajęta (spróbujcie się nie śmiać). „Nowa wiadomość” wciąż migała, a ja tylko wzdychałam i potrząsałam włosami, jakbym była bardzo ważną osobą uginającą się pod nawałem pracy. Pod koniec dnia uświadomiłam sobie, że to działa – jak eksperyment na lekcji chemii (fosfor, papierek lakmusowy czy coś). Daniel gapił się na mnie i posyłał mi znaczące spojrzenia, a kiedy Perpetua gdzieś wyszła, przeszedł obok mojego biurka, zatrzymał się i wyszeptał:

– Jones, boska istoto. Dlaczego mnie ignorujesz?

W przypływie radości i wzruszenia miałam już wywalić całą prawdę o sprzecznych koncepcjach Toma, Jude i Shazzer, ale niebiosa nade mną czuwały i zadzwonił telefon. Przewracając przepraszająco oczami, podniosłam słuchawkę, w tym momencie do pokoju wpadła Perpetua, zrzuciła tyłkiem z biurka stos korekt, ryknęła: „Daniel! Posłuchaj… i gdzieś go porwała. Na całe moje szczęście, bo dzwonił Tom, który powiedział, że mam dalej grać księżniczkę, i dał mi mantrę do powtarzania, kiedy poczuję, że słabnę: „zimna, nieprzystępna księżniczka; zimna, nieprzystępna księżniczka”.


7 marca, wtorek

59, 58 czy 59,5 kg??, jedn. alkoholu O, papierosy 20, kalorie 1500, zdrapki 6 (kiepsko).

9 rano.

Aaaa. Jak mogłam przytyć 1,5 kg od środka nocy? Ważyłam 59, kiedy szłam spać, 58 o 4 rano i 59,5, kiedy wstałam. Rozumiem spadek wagi – mogłam ten kilogram wypocić albo wydalić do klozetu – ale skąd wziął się przyrost? Czyżby jedne pokarmy wchodziły w reakcję chemiczną z drugimi, podwajały ich gęstość i objętość i tężały w cięższy i gęstszy tłuszcz? Nie wyglądam grubiej. Mogę zapiąć guzik, ale, niestety, już nie suwak moich dżinsów z 89 roku. Więc może całe moje ciało staje się mniejsze, ale bardziej zbite? Zajeżdża to kulturystyką i dziwnie przyprawia mnie o mdłości. Zadzwoniłam do Jude, żeby się poskarżyć na dietetyczną klęskę. Powiedziała: „Uczciwie zapisz, co zjadłaś, i sprawdź, czy przestrzegałaś diety”. Oto lista:

Śniadanie: słodka bułka (dieta Scarsdale'ów – bliski zamiennik przepisowej grzanki z żytniego chleba); batonik Mars (dieta Scarsdale'ów – bliski zamiennik przepisowej połówki grejpfruta). 1 Przegryzka: dwa banany, dwie gruszki (przerzuciłam się na I dietę owocową, bo konałam z głodu, a nie przełknęłabym marchewkowych snacków z diety Scarsdale'ów); kartonik soku pomarańczowego (surowizna – dieta antycellulitisowa). Lunch: ziemniaki w mundurkach (dieta wegetariańska Scarsdale'ów) i hummus (dieta Haya – ziemniaki pasują, bo to sama skrobia, a śniadanie i przegryzka były bogate w związki zasadowe, z wyjątkiem słodkiej bułki i Marsa, drobne odstępstwo). Kolacja: cztery kieliszki wina, ryba z frytkami (dieta Scarsdale'ów i dieta Haya – dużo białek); tiramisu; miętowa czekolada Aero. Zdaję sobie sprawę, że łatwo jest dziś znaleźć dietę, która będzie pasowała do tego, na co akurat mamy ochotę, i że diety są nie po to, żeby je mieszać, tylko po to, żeby się ich trzymać, co zamierzam zacząć robić, jak tylko skończę tego czekoladowego croissanta.


14 marca, wtorek

Katastrofa. Kompletna katastrofa. Rozzuchwalona powodzeniem rad Toma, przerzuciłam się na rady Jude i zaczęłam znów korespondować z Danielem, żeby zrozumiał, że mu ufam i nie stanę się zaborcza ani nie wpadnę w histerię bez uzasadnionego powodu. Taktyka połączenia nieprzystępnej księżniczki z Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus była strzałem w dziesiątkę, bo koło południa Daniel podszedł do mnie przy ekspresie do kawy i zapytał:

– Polecisz ze mną do Pragi w przyszły weekend?

– Co? Yyy… Aaaa… to znaczy, w następny po tym?

– Taaaaaak, w przyszły weekend – odparł z zachęcającym, nieco pobłażliwym uśmiechem, jakby uczył mnie mówić po angielsku.

– Oooch, bardzo chętnie – powiedziałam, zapominając z emocji o mojej mantrze. Potem podszedł do mnie jeszcze raz i spytał, czy wyskoczę z nim na lunch. Umówiliśmy się przed budynkiem, żeby nikt niczego nie podejrzewał, i wszystko było szalenie podniecające i sekretne, dopóki nie powiedział, gdy szliśmy w stronę pubu:

– Posłuchaj, Bridge, strasznie cię przepraszam, dałem dupy.

– Co? – spytałam, zastanawiając się jednocześnie, czy nie powinnam powiedzieć: „Słucham?”, jak wciąż poprawia mnie mama.

– Nie dam rady polecieć do Pragi w przyszły weekend. Nie wiem, gdzie miałem głowę. Ale może wybierzemy się tam kiedy indziej?

W mojej głowie ryknęła syrena i zaczął migać wielki neon z ustami Sharon mówiącymi: „POPAPRANIE, POPAPRANIE”. Stanęłam jak wryta i spiorunowałam go wzrokiem.

– Co jest? – zapytał, wyraźnie rozbawiony.

– Mam cię dość – odparłam wściekłym tonem. – Powiedziałam ci zupełnie wyraźnie, kiedy pierwszy raz próbowałeś rozpiąć mi spódnicę, że nie bawi mnie emocjonalne popapranie. To było bardzo nie w porządku, żeby nadal ze mną flirtować, zaciągnąć mnie do łóżka, a potem nawet nie zadzwonić i udawać, że nic między nami nie zaszło. Czy zaproponowałeś mi wyjazd do Pragi, żeby mieć gwarancję, że jeśli zechcesz, będziesz się jeszcze mógł ze mną przespać, jakbyśmy byli na jakiejś drabinie?

– Na drabinie, Bridge? – zdziwił się Daniel. – Na jakiej drabinie?

– Zamknij się – warknęłam. – Mam dosyć tej huśtawki. Albo bądź ze mną i dobrze mnie traktuj, albo daj mi spokój. Jak mówię, nie interesuje mnie popapranie.

– A jak ty się zachowujesz w tym tygodniu? Najpierw mnie ignorujesz jak jakaś żelazna dziewica z Hitlerjugend, potem zmieniasz się w uwodzicielskiego kociaka i posyłasz mi spojrzenia, które mówią: „Weź mnie, tu, zaraz, na tym biurku”, a teraz nagle prawisz mi kazanie.

Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem jak dwa afrykańskie drapieżniki przed walką w programie Davida Attenborough. Potem Daniel nagle odwrócił się na pięcie i poszedł do pubu, a ja wróciłam na chwiejnych nogach do redakcji, gdzie wpadłam do kibla, zamknęłam się, usiadłam i łypię teraz jednym okiem na drzwi. O Boże!

5 po południu.

Hłe, hłe. Jestem wspaniała. I bardzo z siebie dumna. Zwołałam po pracy kryzysowe spotkanie na szczycie w Cafe Rouge z Sharon, Jude i Tomem, którzy byli zachwyceni rezultatem akcji Daniel i przekonani, każde z osobna, że zawdzięczam go ich radom. Poza tym Jude słyszała w radiu prognozę, że pod koniec stulecia jedną trzecią gospodarstw domowych będą prowadziły osoby wolne, co dowodzi, że nie jesteśmy już żałosnymi dziwolągami. Shazzer prychnęła i powiedziała: „Jedną trzecią? Raczej dziewięć dziesiątych”. Sharon uważa, że mężczyźni – rzecz jasna z wyjątkiem obecnych, tzn. Toma – są tak katastrofalnie zapóźnieni w rozwoju ewolucyjnym, że wkrótce kobiety będą ich trzymać wyłącznie do celów seksualnych, co nie będzie się liczyło jako wspólne gospodarstwo domowe, bo mężczyźni będą mieszkać w psich budach na zewnątrz. W każdym razie, czuję się bardzo podniesiona na duchu. Może przeczytam kawałek Backlashu Susan Faludi.

5 rano.

Boże, jestem taka nieszczęśliwa. Kocham Daniela.


15 marca, środa

57 kg, jedn. alkoholu 5 (wstyd: mocz szatana), papierosy 14 (ziele szatana – rzucę w urodziny), kalorie 1795. Grr! Obudziłam się bardzo wkurzona. Jakby nie dość było innych nieszczęść, zostały już tylko dwa tygodnie do moich urodzin, kiedy to będę musiała przyjąć do wiadomości, że minął kolejny rok, podczas którego wszyscy oprócz mnie pozawierali szczęśliwe małżeństwa, postarali się o dzieci, zarobili setki tysięcy funtów i wdrapali się na sam szczyt establishmentu, kiedy ja dryfowałam bez steru i bez faceta przez toksyczne związki i stagnację zawodową. Ciągle wypatruję na twarzy zmarszczek, nerwowo sprawdzam w „Hello!”, ile kto ma lat, rozpaczliwie szukając wzorców osobowych (Jane Seymour ma czterdzieści dwa!), i zmagam się z głęboko zakorzenionym strachem, że któregoś dnia po trzydziestce nagle, bez ostrzeżenia, wyrośnie mi ohydna sukienka z krempliny, torba na zakupy i mocna trwała, a twarz zacznie się sypać jak w efektach specjalnych na filmach i będzie po wszystkim. Spróbuję częściej myśleć o Joannie Lumley i Susan Sarandon. Martwię się też, co zrobić z urodzinami. Wielkość mieszkania i stan konta nie pozwalają urządzić hucznej imprezy. Może kolacja? Ale wtedy musiałabym tyrać cały dzień przy garach i nienawidziłabym gości od progu. Moglibyśmy pójść do restauracji, ale wtedy musiałabym poprosić, żeby każdy zapłacił za siebie, i miałabym wyrzuty sumienia, że samolubnie narażam ludzi na koszty i nudę, żeby uczcić własne urodziny. O Boże, co począć? Szkoda, że zamiast się urodzić, nie przyszłam na świat niepokalanie, podobnie, choć nie tak samo, jak Jezus. Wtedy nie musiałabym obchodzić urodzin. Współczuję Jezusowi zażenowania, jakie go pewnie ogarnia, i może powinno ogarniać, w związku z tym, że od dwóch tysiącleci nieelegancko zmusza dużą część ludzkości do świętowania swoich urodzin. Północ. Wpadłam na bardzo dobry pomysł. Zaproszę wszystkich na koktajle, może Manhattany. W ten sposób podejmę gości jak wielka dama, a jeśli będą chcieli iść potem na kolację, to proszę uprzejmie. Nie bardzo wiem, co to jest Manhattan. Ale mogę kupić książkę o koktajlach. Chociaż, jak znam siebie, pewnie nie kupię.


16 marca, czwartek

57,5 kg Jedn. alkoholu 2, papierosy 3 (bdb), kalorie 2140 (ale głównie owoce), minuty poświęcone na układanie listy gości 237 (źle).

Ja Shazzer

Jude Podły Richard

Tom Jerome (brr…)

1VU C O Ud

Magda Jeremy

Simon

Rebecca Martin Przynudzacz

Woney Cosmo

Joanna

Daniel? Perpetua? (yyy…) i Hugo?

O nie. O nie. Co mam zrobić?

17 marca, piątek

Zadzwoniłam do Toma, który bardzo mądrze powiedział:

– To twoje urodziny i powinnaś zaprosić dokładnie i wyłącznie tych, których chcesz.

Więc zaproszę tylko:

Shazzer

Jude

Toma

Magdę i Jeremy'ego

i sama ugotuję dla nas kolację.

Zadzwoniłam do Toma jeszcze raz, żeby mu powiedzieć, jaki mam plan, a wtedy on zapytał:

– A Jerome?

– Co?

– A Jerome?

– Myślałam, że jak mówiliśmy, zaproszę tylko tych, których… – urwałam, uświadamiając sobie, że jeśli powiem „chcę”, będzie to znaczyło, że „nie chcę”, tzn. „nie lubię” irytującego, pretensjonalnego chłopaka Toma. – Och! – wykrzyknęłam o wiele za głośno. – Chodzi ci o twojego Jerome'a? No jasne, że Jerome jest zaproszony, głuptasie. Uch! Ale czy myślisz, że mogę nie zaprosić Richarda Jude? I Sloaney Woney, chociaż tydzień temu byłam na jej urodzinach?

– Nie dowie się o tym.

Kiedy powiedziałam Jude, kto będzie, zawołała radośnie:

„Och, więc przychodzimy z partnerami?”, co oznacza Podłego Richarda. A skoro jest nas już ośmioro, będę musiała zaprosić Michaela. Trudno. Dziewięć osób może być. Dziesięć. Może być. Potem zadzwoniła Sharon:

– Mam nadzieję, że nie strzeliłam gafy. Właśnie spotkałam Rebeccę i kiedy zapytałam, czy przychodzi na twoje urodziny, zrobiła obrażoną minę. No nie, teraz będę musiała zaprosić Rebeccę i Martina Przynudzacza, co oznacza konieczność zaproszenia Joanny. Cholera. Powiedziałam już, że gotuję, więc nie mogę nagle oznajmić, że idziemy do restauracji, bo wyjdę na lenia i nieużytka. Boże! Po powrocie do domu zastałam na sekretarce lodowatą wiadomość od wyraźnie obrażonej Woney.

– Zastanawiamy się z Cosmem, co byś chciała w tym roku na urodziny. Zadzwoń do nas, proszę.

Tak więc spędzę urodziny, gotując żarcie dla szesnastu osób.

18 marca, sobota

56,5 kg, jedn. alkoholu 4 (wkurzona), papierosy 23 (b.b. źle, zwłaszcza w ciągu dwóch godzin), kalorie 3827 (ohyda).

2 po południu.

Grr! Tylko tego mi brakowało. Mama wpadła do mojego mieszkania jak burza, cudownie uleczona z pasikonikowego kryzysu sprzed tygodnia.

– Boże święty, kochanie! – wykrzyknęła zdyszana, prując do kuchni. – Miałaś ciężki tydzień czy co? Wyglądasz okropnie, jak stuletnia staruszka. Wiesz co, kochanie?

Odwróciła się do mnie z czajnikiem w ręku, spuściła skromnie oczy, a potem je podniosła, cała rozpromieniona.

– Co? – mruknęłam niechętnie.

– Dostałam pracę prezenterki w telewizji. Idę na zakupy.

19 marca, niedziela

56 kg Jedn. alkoholu 3, papierosy 10, kalorie 2465 (ale głównie czekolada). Hura! Zupełnie nowe, pozytywne spojrzenie na urodziny. Jude opowiedziała mi o książce, którą właśnie czyta, opisującej święta i obrzędy przejścia w kulturach prymitywnych, i spłynął i na mnie błogi spokój. Uświadomiłam sobie, jakie to płytkie i niewłaściwe uważać, że mieszkanie jest za małe, aby podjąć dziewiętnaście osób, i być wściekłą, że wrobiłam się w gotowanie, kiedy wolałabym się… wystroić i iść do eleganckiej knajpy z bogiem seksu ze złotą kartą kredytową. Powinnam myśleć o moich przyjaciołach jako o licznej, kochającej się, afrykańskiej, albo może tureckiej, rodzinie. Nasza kultura przywiązuje zbyt dużą wagę do wyglądu, wieku i pozycji społecznej, kiedy najważniejsza jest miłość. Te dziewiętnaście osób to moi przyjaciele; chcą do mnie przyjść, żeby uczcić moje święto w atmosferze serdeczności i przy prostym domowym posiłku – a nie po to, żeby mnie oceniać. Ugotuję dla nich zapiekankę pasterską – brytyjska kuchnia domowa. Będzie to cudowne, ciepłe, etniczne przyjęcie rodzinne w stylu trzeciego świata.

20 marca, poniedziałek

57 kg Jedn. alkoholu 4 (wprowadzam się w nastrój), papierosy 27 (ale jutro rzucam), kalorie 2455. Postanowiłam wzbogacić menu o elegancki akcent i podać do zapiekanki pasterskiej belgijską sałatkę z endywii, ruloniki z boczku z rokforem i smażone kiełbaski chorizo (nigdy nie robiłam żadnego z tych dań, ale na pewno są łatwe), a na deser suflety z Grand Marnier. Bardzo się cieszę na to przyjęcie. Na pewno zyskam sławę wspaniałej kucharki i gospodyni.

21 marca, wtorek: urodziny

57 kg, jedn. alkoholu 9, papierosy 42, kalorie 4295. Kiedy mam szaleć, jeśli nie w urodziny?

6.30 wieczorem.

Muszę zrobić sobie przerwę. Właśnie wdepnęłam w rondel z puree ziemniaczanym nowymi czarnymi zamszowymi szpilkami z Pied a terre (teraz Pied-a-pomme-de-ter-re), zapomniawszy, że na podłodze i wszystkich kuchennych blatach stoją garnki z mielonym mięsem i puree. Jest 6.30, a muszę jeszcze wyjść do sklepu po ingrediencje do suflerów i inne brakujące rzeczy. O Boże, na umywalce leży tubka żelu antykoncepcyjnego. Muszę też schować tandetne kuchenne pojemniki z wiewiórkami i kartę urodzinową od Jamiego przedstawiającą małe owieczki, z których jedna mówi: „Sto lat, zgadnij, która to ty?”, a w środku jest napis: „Ty jesteś już za górką”. Grr! Plan:

6.30. Iść do sklepu.

6.45. Wrócić z zapomnianymi zakupami.

6.45-7.00. Złożyć zapiekankę pasterską do kupy i wstawić do piekarnika (Boże, mam nadzieję, że się zmieści).

7.00-7.05. Przygotować suflety z Grand Mamier. (Chyba najpierw spróbuję tego Grand Mamier. W końcu są moje urodziny.)

7.05-7.10. Mmm. Grand Marnier wyborny. Sprawdzić, czy na talerzach i sztućcach nie ma śladów niechlujnego zmywania i ułożyć je w elegancki wachlarzyk. Aha, muszę też kupić serwetki.

7.00-7.20. Posprzątać i przesunąć meble pod ściany.

7.20-7.30. Zrobić sałatkę i ruloniki z boczku.

W ten sposób zostaje mi pół godziny, żeby się wyszykować, więc nie muszę wpadać w panikę. Mogę sobie zapalić. Aaaaa. Jest za kwadrans siódma. Jak to się stało? Aaaaa.

7.15.

Właśnie wróciłam ze sklepu i odkryłam, że zapomniałam kupić masło.

7.35.

Cholera. Zapiekanka nadal siedzi w rondlach na kuchennej podłodze, a ja jeszcze nie umyłam głowy.

7.40.

O Boże, szukając mleka, odkryłam, że zostawiłam torbę z zakupami w sklepie. Były w niej też jajka. To oznacza, że… O Boże, i oliwa z oliwek… więc nie mogę zrobić belgijskiej endywii.

7.40.

Hmm. Najlepiej będzie wejść do wanny z kieliszkiem szampana, a potem się ubrać. Dobrze się prezentując, będę mogła dokończyć gotowanie po przyjściu gości i może uda mi się wysłać Toma po brakujące składniki.

7.55.

Aaaa! Dzwonek. Jestem w staniku i w majtkach i mam mokre włosy. Zapiekanka nadal na podłodze. Nienawidzę gości. Harowałam dwa dni, a teraz wszyscy tu wparują, domagając się żarcia jak głodne wilki. Mam ochotę otworzyć drzwi i wrzasnąć: „Spieprzajcie w cholerę”.

2 w nocy.

Bardzo wzruszona. Za drzwiami stali Magda, Tom, Shazzer i Jude z butelką szampana. Kazali mi się pospieszyć i kiedy suszyłam włosy i kończyłam się ubierać, posprzątali w kuchni i wyrzucili zapiekankę do śmieci. Okazało się, że Magda zarezerwowała duży stół w 192 i powiedziała wszystkim, żeby poszli tam zamiast do mnie, i że już czekają z prezentami i zamiarem postawienia mi kolacji. Magda wyjaśniła, że mieli dziwne, złowróżbne przeczucie, że nic nie wyjdzie z sufletów z Grand Mamier i rokforowych ruloników. Kocham moich przyjaciół, bardziej niż wielką turecką rodzinę w dziwacznych nakryciach głowy. W świeżo rozpoczętym roku życia reaktywuję postanowienia noworoczne i dodam do nich poniższe:

BĘDĘ Mniejszą neurotyczką i histeryczką.

NIE BĘDĘ Sypiać z Danielem Cleaverem ani zwracać na niego uwagi.

Загрузка...