4 grudnia, poniedziałek
58 kg (hmm, muszę schudnąć przed świątecznym obżarstwem), jedn. alkoholu: skromne 3, papierosy: cnotliwe 7, kalorie 3876 (o rany!), telefony pod 1471, żeby sprawdzić, czy dzwonił Mark Darcy: 6 (db).
Poszłam do supermarketu i z niezrozumiałych powodów zaczęłam nagle myśleć o choince, ogniu na kominku, kolędach, keksie itd. Po chwili odkryłam dlaczego. Z wywietrzników przy wejściu, które normalnie pompują zapach świeżego chleba, wydobywał się zapach keksu. Jak można być tak cynicznym? Przypomniał mi się mój ulubiony wiersz o Bożym Narodzeniu autorstwa Wendy Cope: Matę dzieci śpiewają, ze śniegu lepiąc bałwana.
I w każdym domu stoi choinka pięknie ubrana.
Uśmiechnięte rodziny idą do kościoła z rana
I wszystko to jest nie do zniesienia, jeśli jesteś sama.
Mark Darcy wciąż nie daje znaku życia.
5 grudnia, wtorek
58 kg (od dziś zaczynam się odchudzać), jedn. alkoholu 4 (początek sezonu świątecznego), papierosy 10, kalorie 3245 (lepiej), telefony pod 1471: 6 (stały postęp).
Raz po raz rozpraszają mnie katalogi prezentów gwiazdkowych wypadające ze wszystkich gazet. Najbardziej podoba mi się obramowany „zabawnym futerkiem” metalowy stojak do okularów: „Aż nazbyt często kładziemy okulary płasko na stole, prowokując wypadek”. Święta racja. Elegancka miniaturowa latarka „Czarny kot” daje się przyczepić do kółka z kluczami i „rzuca silne czerwone światło na dziurkę od klucza każdego miłośnika kotów”. Zestawy bonsai! Hura. „Zacznij uprawiać starożytną sztukę bonsai od tej doniczki pędów różowej wiśni japońskiej”. Ładne, bardzo ładne. Jest mi smutno, że różowe pędy romansu kiełkującego między mną i Markiem Darcym zostały brutalnie zdeptane przez Marca Pierre'a White'a i moją matkę, ale staram się traktować to filozoficznie. Może Mark Darcy z jego zdolnościami, inteligencją, niepaleniem, nieuzależnieniem od alkoholu i limuzyną z szoferem jest dla mnie zbyt doskonały, zbyt gładki i zbyt porządny. Może zapisano w niebie, że powinnam się związać z kimś mniej idealnym, a bardziej szalonym i uwodzicielskim. Jak Marco Pierre White lub, tylko dla przykładu. Daniel. Hmmm. Mniejsza z tym, muszę żyć dalej i nie wolno mi się rozczulać nad sobą. Zadzwoniłam do Shazzer, która powiedziała, że nie zapisano w niebie, że mam się związać z Markiem Pierre'em White'em, a już na pewno nie z Danielem. W dzisiejszych czasach kobieta potrzebuje wyłącznie siebie samej. Hura!
2 w nocy.
Dlaczego Mark Darcy nie dzwoni? Dlaczego? Czy pomimo tylu wysiłków zostanę jednak zjedzona przez owczarka alzackiego? Dlaczego ja, Panie Boże?
8 grudnia, piątek
59,5 kg (katastrofa), jedn. alkoholu 4 (db), papierosy 12 (wspaniale), kupione prezenty gwiazdkowe O (źle), wysłane karty O, telefony pod 1471: 7. 4 po południu. Grr! Zadzwoniła Jude i kończąc rozmowę, powiedziała:
– Do zobaczenia w niedzielę u Rebeki.
– U Rebeki? W niedzielę? Z jakiej okazji?
– Nie dostałaś… Zaprosiła kilka… To chyba taka przedświąteczna kolacja.
– Jestem w niedzielę zajęta – skłamałam. (Zresztą mogę wreszcie odkurzyć te wszystkie niedostępne kąty.)
Sądziłam, że Jude i ja jesteśmy jednakowo zaprzyjaźnione z Rebeccą, więc dlaczego Jude została zaproszona, a ja nie?
9 wieczorem.
Wyskoczyłam do 192 na odświeżającą butelkę wina z Sharon, a ta zapytała:
– W co się ubierasz na przyjęcie u Rebeki?
Więc jest to prawdziwe przyjęcie.
Północ.
Nieważne. Nie wolno mi się tym przejmować. Takie rzeczy nie są już istotne w życiu. Ludzie mają prawo zapraszać na swoje przyjęcia kogo chcą i osoby pominięte nie powinny się małostkowo obrażać.
5.30 rano.
Dlaczego Rebeccą nie zaprosiła mnie na swoje przyjęcie? Dlaczego? Na ile innych przyjęć nie zostałam zaproszona? Założę się, że wszyscy gdzieś teraz imprezują, śmieją się i sączą drogiego szampana. Nikt mnie nie lubi. Święta będą totalną imprezową pustynią, nie licząc zbitki trzech przyjęć 20 grudnia, kiedy mam spędzić cały wieczór w montażowni.
9 grudnia, sobota
Liczba zaproszeń na przyjęcia świąteczne: 0.
7.45 rano.
Obudzona przez mamę.
– Dzień dobry, kochanie. Dzwonię, bo Una i Geoffrey pytali, co byś chciała pod choinkę, i zastanawiam się nad sauną do twarzy. Jak to możliwe, że okrywszy się hańbą i cudem uniknąwszy długich lat więzienia, moja matka jest dokładnie taka sama jak przedtem, otwarcie flirtuje z policjantami i nadal mnie dręczy?
– A propos, wybierasz się na… – Serce podskoczyło mi w piersi na myśl, że powie „noworocznego indyka curry” i wspomni przy okazji o Marku Darcym, ale nie -…wtorkowe przyjęcie Vibrant TV? – dokończyła wesoło. Zatrzęsłam się z upokorzenia. Pracuję w Vibrant TV, na litość boską.
– Nie zostałam zaproszona – wymamrotałam.
Nie ma nic gorszego, niż musieć się przyznać własnej matce, że nie jesteś lubiana.
– Kochanie, na pewno jesteś zaproszona. Wszyscy są zaproszeni.
– Janie.
– Może za krótko tam pracujesz. W każdym razie…
– Mamo – przerwałam jej – ty nie pracujesz tam wcale.
– Ja to co innego, kochanie. Mniejsza z tym, muszę już kończyć. Pa!
9 rano.
W desperacji zadzwoniłam do Toma, żeby spytać, czy chce gdzieś wyskoczyć wieczorem.
– Nie mogę – ćwierknął. – Idę z Jerome'em do Klubu Groucho na przyjęcie Stowarzyszenia Producentów.
Boże, nie cierpię, jak Tom jest szczęśliwy, pewny siebie i w dobrych stosunkach z Jerome'em. Wolę go nieszczęśliwego, zakompleksionego i neurotycznego. Jak sam stale powtarza: „Zawsze to jakaś pociecha, kiedy innym też źle się wiedzie”.
– Zobaczymy się jutro – dodał. – U Rebeki.
Tom widział Rebeccę dwa razy w życiu, u mnie, a ja znam ją od dziewięciu lat. Postanowiłam iść na zakupy i przestać się zadręczać.
2 po południu.
W Graham & Greene wpadłam na Rebeccę kupującą apaszkę za 169 funtów. (Co jest z tymi apaszkami? Jeszcze niedawno były szmatami po 9,99 kupowanymi na odczepnego na prezenty, a teraz muszą być markowe, z aksamitu, i kosztują tyle co telewizor. Pewnie w przyszłym roku to samo stanie się ze skarpetkami lub majtkami i człowiek będzie się czuł wyalienowany, jeśli nie włoży czarnych aksamitnych fig marki English Eccentrics za 145 funtów.)
– Cześć – zawołałam podniecona, myśląc, że przyjęciowy koszmar wreszcie się skończy, bo Rebecca też powie: „Do zobaczenia w niedzielę”.
– A, cześć – odparła chłodno, nie patrząc mi w oczy. – Muszę pędzić. Strasznie się spieszę.
Kiedy wyszła ze sklepu, z głośników leciało Jingle Belis i utkwiłam wzrok w durszlaku Phillipe'a Starcka za 185 funtów, powstrzymując łzy. Nienawidzę Bożego Narodzenia. Jest zaprojektowane z myślą o rodzinie, miłości, cieple, emocjach i prezentach, więc kiedy nie masz faceta ani pieniędzy, twoja matka romansuje z poszukiwanym przez policję portugalskim przestępcą, a twoi przyjaciele nie chcą już być twoimi przyjaciółmi, masz ochotę wyemigrować do jakiegoś okrutnego muzułmańskiego kraju, gdzie przynajmniej wszystkie kobiety są traktowane jak wyrzutki społeczne. Zresztą mam to gdzieś. Spędzę weekend, słuchając muzyki poważnej i czytając książki. Może wreszcie skończę Drogę bez dna.
8.30 wieczorem.
Randka w ciemno była bardzo dobra. Wychodzę po następną butelkę wina.
11 grudnia, poniedziałek
Po powrocie z pracy zastałam na sekretarce lodowatą wiadomość: „Bridget. Mówi Rebecca. Wiem, że pracujesz teraz w telewizji. Wiem, że jesteś co wieczór zapraszana na znacznie bardziej eleganckie przyjęcia, ale z prostej grzeczności mogłabyś odpowiedzieć na zaproszenie przyjaciółki, nawet jeśli nie raczysz zaszczycić swoją obecnością jej imprezy”. Natychmiast zadzwoniłam do Rebeki, ale nikt nie podniósł słuchawki ani nie włączyła się sekretarka. Postanowiłam do niej skoczyć i zostawić list, i wychodząc, wpadłam na schodach na Dana, tego Australijczyka z dołu, z którym miziałam się w kwietniu.
– Cześć. Wesołych świąt – powiedział z obleśnym uśmiechem, stając za blisko mnie. – Znalazłaś swoją pocztę?
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
– Wsuwałem ci ją pod drzwi, żebyś nie musiała zbiegać rano na dół w koszuli nocnej.
Śmignęłam z powrotem na górę, podniosłam wycieraczkę, a pod nią, niczym gwiazdkowy prezent, leżała kupka kart, listów i zaproszeń zaadresowanych do mnie. Do mnie. Do mnie. Do mnie.
14 grudnia, wtorek
58,5 kg. jedn. alkoholu 2 (źle, bo wczoraj nie piłam wcale – jutro muszę wypić więcej, żeby się zabezpieczyć przed atakiem serca), papierosy 14 (źle?, a może dobrze? Już wiem: rozsądny poziom nikotyny służy zdrowiu, nie wolno tylko palić jak komin), kalorie 1500 (wspaniale), zdrapki 4 (źle, ale byłoby dobrze, gdyby Richard Branson wygrał przetarg na loterię typu non-profit), wysłane karty O, kupione prezenty O, telefony pod 1471: 5 (wspaniale).
Przyjęcia, przyjęcia! A Matt z telewizji zadzwonił właśnie z pytaniem, czy idę na wtorkowy świąteczny lunch. Niemożliwe, żebym mu się podobała – jest tyle ode mnie młodszy, że mogłabym być jego cioteczną babką – ale w takim razie, dlaczego zadzwonił do mnie do domu? I dlaczego spytał, co mam na sobie? Nie powinnam się za bardzo podniecać i pozwolić, żeby imprezowy szał i telefon jakiegoś smarkacza uderzyły mi do głowy. Już raz się sparzyłam na biurowym romansie. Muszę też pamiętać, jak się zakończyło ostatnie mizianie z małolatem – upiornym upokorzeniem: „Jesteś taka mięciutka”. Hmmm. Seksualnie obiecujący świąteczny lunch, po którym ma być dyskoteka (tak dziwacznie redaktor Finch wyobraża sobie dobrą zabawę), wymaga starannego wyboru stroju. Chyba zadzwonię do Jude.
19 grudnia, wtorek
60,5 kg (ale mam jeszcze prawie tydzień, żeby zrzucić 3 kg), jedn. alkoholu 9 (kiepsko), papierosy 30, kalorie 4240, zdrapki 1 (wspaniale), karty wysłane O, karty otrzymane 11 (ale z tego 2 od roznosiciela gazet, l od śmieciarza, l z warsztatu Peugeota i l z hotelu, w którym nocowałam na delegacji cztery lata temu. Nikt mnie nie lubi albo może w tym roku wszyscy wysyłają karty później).
9 rano.
Czuję się okropnie: mam mdłości, zgagę i kaca, a dzisiaj, jest ten dyskotekowy lunch w pracy. Nie dam rady. Załamię się pod ciężarem niewypełnionych świątecznych obowiązków, odkładanych jak powtórka do egzaminu. Nie wysłałam kart i nie kupiłam prezentów, nie licząc wczorajszych panicznych zakupów w przerwie na lunch, bo dotarło do mnie, że wieczorem u Magdy i Jeremy'ego będę się widziała z dziewczynami ostatni raz przed Gwiazdką. Nie cierpię wymieniać prezentów z przyjaciółmi, bo w przeciwieństwie do sytuacji rodzinnych nigdy nie wiadomo, kto coś ci da, a kto nic, i czy prezenty mają być symboliczne czy porządne, i w rezultacie przypomina to składanie zaklejonych kopert z ofertami przetargowymi. Dwa lata temu kupiłam Magdzie śliczny kolczyk Dinny Hall, co wprawiło ją w zakłopotanie, bo nic dla mnie nie miała. W związku z tym w zeszłym roku nie dałam jej prezentu, a ona kupiła mi drogi flakon Coco Chanel. W tym roku podarowałam jej dużą butelkę szafranowej oliwy i pseudozabytkową drucianą mydelniczkę, na co okropnie się zmieszała i zaczęła mamrotać oczywiste kłamstwa, że nie zrobiła jeszcze świątecznych zakupów. W zeszłym roku dostałam od Sharon płyn do kąpieli w butelce w kształcie świętego Mikołaja, więc wczoraj dałam jej zwyczajny żel pod prysznic z wyciągiem z alg, a wtedy ona wręczyła mi torebkę. A butelka bajeranckiej oliwy z oliwek, którą przyniosłam jako uniwersalny prezent awaryjny, wypadła mi z kieszeni płaszcza i stłukła się na dywanie z Conran Snop.
Uch! Chciałabym, żeby święta po prostu były, bez prezentów. To idiotyczne, że wszyscy wypruwają z siebie flaki i wyrzucają pieniądze na nikomu niepotrzebne rzeczy: już nie dowody uczucia, tylko podszyty egzystencjalnym lękiem haracz składany tradycji. (Hmmm. Muszę jednak przyznać, że cholernie się cieszę z nowej torebki.) Jaki ma to sens, żeby cały naród biegał przez miesiąc po sklepach w paskudnym humorze, przygotowując się do egzaminu pt. „Czy znasz cudze gusta”, który to egzamin gremialnie obleje i zostanie zasypany ohydnymi, nie chcianymi przedmiotami? Gdyby ustawowo znieść prezenty i karty, Gwiazdka jako wesołe pogańskie święto mające rozproszyć mrok długiej zimy byłaby urocza. A jeśli już rząd. Kościół, rodzice, tradycja itd. upierają się, żeby wszystko zepsuć podatkiem prezentowym, można by przynajmniej zarządzić, że każdy ma wydać 500 funtów na samego siebie, a potem rozdzielić zakupione przedmioty między krewnych i znajomych, żeby mu je zapakowali i uroczyście wręczyli, co oszczędziłoby nam tych z góry skazanych na porażkę morderczych prób odgadnięcia cudzych życzeń.
9.45 rano.
Telefon mamy.
– Kochanie, dzwonię, żeby ci powiedzieć, że postanowiłam zrezygnować w tym roku z prezentów. Ty i Jamie już wiecie, że święty Mikołaj nie istnieje, i wszyscy jesteśmy za bardzo zajęci. Będziemy się po prostu cieszyć swoim towarzystwem.
Kiedy zawsze do tej pory znajdowaliśmy prezenty od świętego Mikołaja w workach zawieszonych w nogach łóżek. Nagle świat wydał mi się ponury i szary. To już nie będzie prawdziwa Gwiazdka. Boże, czas iść do pracy. Nie wypiję na disco-lunchu ani kropli alkoholu, będę odnosić się do Matta po koleżeńsku, wyjdę o 3.30 i załatwię karty świąteczne.
2 w nocy.
Było super – wszyscy piją na biurowych przyjęciach świąt. Starsznie śpiąca, nie bdę się rozbrać.
20 grudnia, środa 5.30 rano.
O Boże! O Boże! Gdzie ja jestem?
21 grudnia, czwartek
58,5 kg (jestem tak przeżarta, że wcale się nic zdziwię, jeśli schudnę w trakcie świąt – od świątecznego obiadu wzwyż na pewno wypada już odmawiać poczęstunku, tłumacząc się przejedzeniem). Od dziesięciu dni funkcjonuję na ciągłym kacu i bez porządnych gorących posiłków. Boże Narodzenie przypomina wojnę. Na Oxford Street czuję się jak na linii frontu i marzę o tym, żeby znalazł mnie Czerwony Krzyż. Aaaaa… Jest dziesiąta rano. Nie kupiłam prezentów. Nie wysłałam kart. Muszę iść do pracy. Do końca życia nie wypiję kropli alkoholu. Aaaa – telefon polowy. Grr! Dzwoniła mama, ale miałam uczucie, że to Goebbels, chcący mnie pogonić do inwazji na Polskę.
– Kochanie, dzwonię, żeby spytać, o której godzinie przyjedziesz do nas w piątek.
Mama, z oszałamiającą brawurą, zaplanowała sentymentalne rodzinne święta, podczas których będą z tatą udawać „dla dobra dzieci” (tzn. mnie i Jamiego, który ma trzydzieści siedem lat), że cały zeszły rok w ogóle się nie zdarzył.
– Mamo, już ci mówiłam, że nie przyjadę w piątek, przyjadę w Wigilię. Pamiętasz nasze rozmowy na ten temat? Tę pierwszą, jeszcze w sierpniu?
– Nie bądź niemądra, kochanie. Nie możesz przez cały weekend siedzieć sama w mieszkaniu, kiedy są święta. Co będziesz jadła?
Grr! Nie znoszę takiego podejścia. Jakbym tylko dlatego, że nie mam męża, nie miała też domu, przyjaciół ani obowiązków, i wyłącznie z ohydnego egoizmu nie chciała przez całe święta być do dyspozycji reszty świata, spać w śpiworze wygięta w chińskie osiem na podłodze cudzej sypialni, obierać brukselki dla pięćdziesięciu osób i „odzywać się grzecznie” do zboczeńców ze słowem „wujek” przed imieniem, gapiących się bezczelnie na mój biust. Natomiast mój brat może robić, co mu się żywnie podoba, z błogosławieństwem całej rodziny, bo jest w stanie wytrzymać pod jednym dachem z entuzjastką weganizmu i tai chi. Szczerze mówiąc, wolałabym podpalić moje mieszkanie, niż spędzić w nim pięć minut z Beccą. Nie mogę uwierzyć, że moja matka nie jest wdzięczna Markowi Darcy'emu za to, że wyciągnął ją z tej kabały. Przeciwnie, ponieważ Mark kojarzy jej się z tematem zakazanym, czyli wielkim przekrętem „time-share”, zachowuje się tak, jakby w ogóle nie istniał. Podejrzewam, że sam sięgnął do kieszeni, żeby wszyscy odzyskali swoje pieniądze. Bardzo miły i dobry człowiek. Za dobry dla mnie, najwyraźniej. Boże, muszę posłać łóżko. Okropnie się śpi na gołym materacu. Ale gdzie jest pościel? Szkoda, że nie mam nic do jedzenia.
22 grudnia, piątek
Teraz, kiedy święta za pasem, zaczęłam myśleć z sentymentem o Danielu. Nie mogę uwierzyć, że nie dostałam od niego karty (co prawda, sama jeszcze żadnych nie wysłałam). Wydaje mi się dziwne, że byliśmy ze sobą tak blisko w ciągu roku, a teraz zupełnie nie mamy kontaktu. Bardzo smutne. Może Daniel jest ortodoksyjnym żydem? Może Mark Darcy zadzwoni jutro, żeby życzyć mi wesołych świąt?
23 grudnia, sobota
59 kg, jedn. alkoholu 12, papierosy 38, kalorie 2976, krewni i znajomi, którzy pamiętali o mnie w tej świątecznej porze 0.
6 wieczorem.
Bardzo się cieszę, że postanowiłam być świętującym samotnie wolnym strzelcem jak księżna Diana.
6.05.
Ciekawe, gdzie są wszyscy? Pewnie ze swoimi drugimi połowami albo pojechali do rodzin. Mniejsza z tym, mogę wreszcie zrobić parę rzeczy… Albo mają własne rodziny. I dzieci. Pulchniutkie maleństwa w piżamkach, z różowymi policzkami, podniecone widokiem choinki. Albo wszyscy są na jakimś wielkim przyjęciu, na które ja jedna nie zostałam zaproszona. Mniejsza z tym, mam co robić.
6.15.
Mniejsza z tym. Już tylko godzina do Randki w ciemno.
6.45.
Boże, jestem taka s a m o t n a. Nawet Jude o mnie zapomniała. A wydzwaniała cały tydzień, w panice, co kupić Podłemu Richardowi. Nie mogło to być nic drogiego, bo jeszcze by pomyślał, że traktuje ich związek zbyt poważnie albo że chce pozbawić go męskości (moim zdaniem bardzo dobry pomysł); ani nic z ubrania, bo jeszcze by nie trafiła w jego gust albo przypomniała mu o jego poprzedniej dziewczynie. Podłej Jilly (do której Podły Richard nie chce wrócić, ale udaje, że nadal ją kocha, żeby nie musieć kochać Jude – kretyn). Stanęło na whisky, ale z jakimś dodatkiem, żeby prezent nie wydał się zbyt tani i anonimowy – na przykład whisky plus tangerynki i czekoladowe monety, w zależności, czy Jude uzna ideę prezentów gwiazdkowych za sentymentalną do obrzydzenia czy za przerażająco elegancką w swym postmodernizmie.
7.00.
Alarm: telefon zapłakanej Jude. Przyjdzie do mnie. Podły Richard wrócił do Podłej Jilly. Jude wini prezent. Dobrze, że zostałam w domu. Jestem emisariuszką Dzieciątka Jezus pomagającą ofiarom samozwańczych Herodów, np. Podłego Richarda. Jude będzie u mnie o 7.30.
7.15.
Cholera. Straciłam początek Randki w ciemno, bo Tom zadzwonił, że chce przyjść. Jerome, pogodziwszy się z nim po operacji plastycznej, znów puścił go kantem i wrócił do swojego poprzedniego chłopaka, który jest chórzystą w „Cats”.
7.17.
Przyjdzie Simon. Jego dziewczyna wróciła do męża. Dobrze, że zostałam w domu i mogę przyjmować porzuconych przyjaciół niczym królowa serc albo Armia Zbawienia. Ale taka już jestem: lubię kochać innych.
8.00.
Hura! Świąteczny cud. Przed chwilą zadzwonił Daniel.
– Jonesz – wybełkotał. – Kocham cię, Jonesz. Popełniłem okropny błąd. Głupia Szuki jeszt z plasztiku. Piersi wciąż wszkazują północ. Kocham cię, Jonesz. Przyjdę szprawdzić Jak się ma twoja szpódnica. Daniel.
Cudowny, nieporządny, seksowny, fascynujący i zabawny Daniel. Północ. Grr! Żadne z nich nie przyszło. Podły Richard zmienił zdanie i wrócił do Jude, podobnie jak Jerome do Toma i dziewczyna Simona do Simona. To tylko ckliwy Dickensowski Duch Minionych Wigilii przypomniał wszystkim o byłych partnerach. A Daniel? Zadzwonił o dziesiątej.
– Słuchaj, Bridge. Wiesz, że w sobotę wieczorem zawsze oglądam piłkę nożną. Mogę wpaść jutro przed meczem?
Fascynujące? Szalone? Zabawne?
1 w nocy.
Zupełnie sama. Miniony rok był jednym wielkim fiaskiem.
5 rano.
Mniejsza z tym. Może samo Boże Narodzenie nie będzie takie straszne. Może mama i tata wyjdą rano z sypialni, trzymając się za ręce, cali rozpromienieni, pijani seksem, i powiedzą: „Dzieci, mamy dla was radosną nowinę”, i będę mogła być druhną na ceremonii odnowienia przysięgi małżeńskiej.
24 grudnia, sobota: Wigilia
59 kg, jedn. alkoholu: l marny kieliszek sherry, papierosy 2, ale żadna przyjemność, bo za oknem, kalorie: pewnie l milion, liczba ciepłych świątecznych myśli: 0.
Północ.
Bardzo skołowana w kwestii tego, co jest, a co nie jest rzeczywistością. W nogach mojego łóżka dynda poszewka na poduszkę zawieszona tam przez mamę („,Zobaczmy, czy przyjdzie święty Mikołaj”), w tej chwili pełna prezentów. Mama i tata, którzy są w separacji i zamierzają się rozwieść, śpią w jednym łóżku. Natomiast mój brat i jego dziewczyna, którzy mieszkają razem od czterech lat, śpią w oddzielnych pokojach. Powody tej sytuacji są niejasne, chyba, że chodzi o to, żeby nie zdenerwować babci, która a) jest nienormalna i b) jeszcze nie przyjechała. Z realnym światem wiąże mnie tylko upokorzenie ponownego spędzania wigilijnej nocy w pojedynczym łóżku w domu moich rodziców. Może w tym momencie tata wchodzi na mamę? Fuj, fuj. Nie, nie. Dlaczego umysł zrodził taką myśl?
25 grudnia, poniedziałek
59,5 kg (Boże, zmieniłam się w świętego Mikołaja, świąteczny pudding albo coś w tym rodzaju), jedn. alkoholu 2 (olbrzymi sukces), papierosy 3 (jak wyżej), kalorie 2657 (głównie sos do pieczeni), idiotyczne prezenty gwiazdkowe 12, prezenty gwiazdkowe mające jakikolwiek sens O, filozoficzne refleksje na temat znaczenia dziewictwa NMP O, liczba lat, odkąd sama straciłam dziewictwo, hmmm. Kiedy spełzłam na dół, z nadzieją, że nie czuć ode mnie papierosów, mama i Una rozmawiały o polityce, robiąc krzyżyki na głąbach brukselki.
– Tak, uważam, że ten jak-mu-tam jest bardzo dobry.
– No pewnie, przecież obszedł ten jak-go-tam-zwał paragraf, chociaż nikt nie sądził, że mu się uda.
– Ale musimy uważać, bo może nam się trafić jakiś wariat w rodzaju tego jak-mu-tam, który szefował górnikom. Wiesz co? Po wędzonym łososiu zawsze mi się odbija, zwłaszcza jeśli zjem przedtem dużo orzechów w czekoladzie. O, dzień dobry, kochanie – powiedziała mama, raczywszy mnie zauważyć. – W co chcesz się ubrać?
– W to – mruknęłam ponuro.
– Nie bądź niemądra, Bridget, nie możesz tak chodzić w pierwszy dzień świąt. Pójdziesz do pokoju przywitać się z wujkiem Geoffreyem, zanim się przebierzesz? – powiedziała tym specjalnym, radosnym tonem pt. „Czy wszystko nie jest super?”, który tak naprawdę znaczy: „Rób, co mówię, bo natrę ci twarz maggi”.
– Cześć, Bridget! Jak tam twoje sprawy sercowe? – zapiszczał Geoffrey, fundując mi jeden ze swoich specjalnych uścisków, po czym cały poróżowiał i podciągnął sobie spodnie.
– W porządku.
– Więc nadal nie masz chłopaka? Uch! Co my z tobą zrobimy?
– Czy to herbatnik w czekoladzie? – spytała babcia, patrząc na mnie.
– Wyprostuj się, kochanie – syknęła mama. Boże, ratuj. Chcę wrócić do domu. Chcę odzyskać moje życie. Nie czuję się jak osoba dorosła, czuję się jak nastolatka, która wszystkich irytuje.
– Kiedy masz zamiar urodzić dzieci, Bridget? – spytała Una.
– Spójrzcie, penis – powiedziała babcia, podnosząc do góry olbrzymią tubę dropsów.
– Idę się przebrać! – zawołałam, uśmiechając się obłudnie do mamy, pobiegłam na górę do sypialni, otworzyłam okno i zapaliłam Silk Cuta. Po chwili zauważyłam Jamiego w oknie piętro niżej, również z papierosem. Dwie minuty później otworzyło się okno łazienki i wychynęła z niego kasztanowata głowa kolejnego palacza – mojej cholernej matki.
12.30.
Wymiana prezentów była koszmarem. Zawsze taktownie pokrywam niezadowolenie radosnym piskiem, przez co z każdym rokiem dostaję więcej obrzydów. I tak Becca – która, kiedy pracowałam w wydawnictwie, dawała mi coraz bardziej paskudne komplety szczotek do ubrania, łyżek do butów i ozdób do włosów w kształcie książek – w tym roku uszczęśliwiła mnie magnesem lodówkowym w kształcie klapsa. Od Uny, która nie umie pozostawić bez gadżetu żadnej kuchennej czynności, dostałam zestaw otwieraczy do słoików. A mama, która poprzez prezenty stara się upodobnić moje życie do swojego, podarowała mi wolnowar dla jednej osoby. „Musisz tylko przed wyjściem do pracy zrumienić mięso i dołożyć jakąś jarzynę”. (Czy nie wie, że w niektóre ranki trudno jest nalać sobie szklankę wody i nie zwymiotować?)
– Spójrzcie, to nie penis, to herbatnik- powiedziała babcia.
– Chyba trzeba przecedzić ten sos – zawołała Una, wychodząc z kuchni z rondlem w ręku. O nie. Tylko nie to. Proszę, tylko nie to.
– Nie sądzę, kochanie – syknęła morderczo mama przez zaciśnięte zęby. – Próbowałaś go zamieszać?
– Nie pouczaj mnie, Pam – odparła Una ze złowrogim uśmiechem. I zaczęły zataczać krąg jak zapaśnicy. Scena z sosem powtarza się co roku, ale tym razem została litościwie przerwana: rozległ się głośny trzask i ktoś wpadł do pokoju przez okno balkonowe. Julio. Wszyscy zamarli, a Una wrzasnęła.
Julio był nie ogolony i trzymał w ręku butelkę sherry. Podszedł chwiejnym krokiem do taty i wyprostował się.
– Spisz z moją kobietą.
– Wesołych świąt – powiedział tata. – Może sherry? A, już pan ma. Doskonale. Kawałek keksu?
– Śpisz – powtórzył groźnie Julio – z moją kobietą.
– Ale z niego macho, ha, ha, ha – powiedziała kokieteryjnie mama, kiedy wszyscy wpatrywali się w Julia z przerażeniem. Dotąd zawsze widywałam go przesadnie odpicowanego i z pederastką w dłoni. Teraz był wściekły, pijany, zapyziały – szczerze mówiąc, właśnie na takich mężczyzn zawsze lecę. Nic dziwnego, że mama robiła wrażenie bardziej podnieconej niż zawstydzonej.
– Julio, ty nicponiu – zagruchała.
O Boże, pomyślałam, nadal jest w nim zakochana.
– Spisz z nim – powiedział Julio, po czym splunął na chiński dywan i pobiegł na górę, a mama za nim, ćwierkając do nas przez ramię:
– Mógłbyś pokroić mięso, tatusiu? I niech wszyscy usiądą.
Nikt się nie ruszył.
– Uwaga – odezwał się tata poważnym, męskim i pełnym napięcia głosem. – Na górze jest niebezpieczny przestępca, który wziął Pam jako zakładniczkę.
– Moim zdaniem nie miała nic przeciwko temu – pisnęła babcia, odzyskawszy jasność umysłu na krótką, ale najmniej odpowiednią chwilę. – Patrzcie, w daliach jest herbatnik.
Spojrzałam w okno i omal nie wyskoczyłam ze skóry. Mark Darcy przeciął trawnik i zwinnie jak małolat wsunął się przez okno do pokoju. Był spocony, brudny, potargany i w rozpiętej koszuli. Ding-dong!
– Zachowajcie spokój, jakby wszystko było normalnie – powiedział półgłosem. Byliśmy tak oszołomieni, a on tak cudownie władczy, że posłuchaliśmy go niczym zahipnotyzowane zombie.
– Mark – wyszeptałam, podchodząc do niego z rondlem z sosem. – Co ty mówisz? Nic nie jest normalnie.
– Na zewnątrz czeka policja, ale Julio może stawiać opór. Gdyby udało nam się ściągnąć twoją mamę na dół, mogliby po niego iść.
– Dobrze. Zostaw to mnie – odparłam i podeszłam do podnóża schodów. – Mamo! – wrzasnęłam. – Nie mogę znaleźć podkładek pod talerze.
Wszyscy wstrzymali oddech. Żadnej odpowiedzi.
– Spróbuj jeszcze raz – szepnął Mark, patrząc na mnie z podziwem.
– Niech Una odniesie sos do kuchni – syknęłam.
Mark przekazał jej rondel i podniósł kciuk do góry. Odpowiedziałam mu tym samym gestem i odchrząknęłam.
– Mamo? – zawołałam ponownie. – Nie wiesz, gdzie jest sitko? Una niepokoi się o sos.
Dziesięć sekund później mama zbiegła po schodach i wpadła do pokoju, wyraźnie zarumieniona.
– Podkładki są w uchwycie na ścianie, ty gapo. Co Uha zrobiła z sosem? Uch! Będziemy musieli użyć maggi!
Zanim jeszcze skończyła mówić, na schodach zadudniły kroki i po chwili dobiegły nas z góry odgłosy szarpaniny.
– Julio! – wrzasnęła mama i rzuciła się do drzwi, ale stał w nich śledczy, którego pamiętałam z komisariatu.
– Zachowajcie państwo spokój – powiedział. – Panujemy nad sytuacją.
Mama wydała kolejny okrzyk, gdy Julio, przykuty kajdankami do młodego policjanta, pojawił się w korytarzu i został błyskawicznie wyprowadzony za drzwi. Patrzyłam, jak mama wraca do równowagi i rozgląda się po pokoju, oceniając sytuację.
– Bogu dzięki, że udało mi się uspokoić Julia – powiedziała wesoło po dłuższej chwili. – Co za historia! Nic ci nie jest, tatusiu?
– Mamusiu – odparł tata – masz bluzkę na lewą stronę.
Wpatrywałam się w nich z uczuciem, że cały mój świat legł w gruzach, aż nagle ktoś ścisnął moje ramię.
– Chodź – powiedział Mark Darcy.
– Co? – zapytałam.
– Nie mówi się „co”, Bridget, tylko „słucham” – syknęła mama.
– Pani Jones – odezwał się Mark stanowczym tonem. – Zabieram stąd Bridget, żeby uczcić to, co jeszcze zostało z narodzin Dzieciątka Jezus.
Wzięłam głęboki oddech i chwyciłam wyciągniętą do mnie dłoń Marka Darcy'ego.
– Życzę wszystkim wesołych świąt – powiedziałam z łaskawym uśmiechem. – Do zobaczenia na noworocznym indyku curry.
A oto, co było dalej:
Mark Darcy zabrał mnie do Hintlesham Hali na szampana i późny świąteczny lunch, który był świetny. Najbardziej podobało mi się to, że pierwszy raz w życiu polewałam świątecznego indyka sosem, nie musząc rozstrzygać, czy lepiej go zamieszać czy przecedzić. Spędzanie Bożego Narodzenia bez mamy i Uny było dziwnym i cudownym przeżyciem. Z Markiem Darcym rozmawiało mi się nadspodziewanie łatwo, zwłaszcza że musiał mi wyjaśnić kulisy akcji „Julio”. Okazało się, że Mark spędził sporo czasu w Portugalii, bawiąc się w prywatnego detektywa. Wytropił Julia w Funchal na Maderze i wyciągnął z niego, gdzie są pieniądze, ale ani prośbą, ani groźbą nie mógł go nakłonić, żeby je zwrócił.
– Teraz będzie musiał – powiedział Mark z uśmiechem. Jest naprawdę uroczy oraz piekielnie inteligentny.
– Jak to się stało, że wrócił do Anglii?
– Wybacz, że posłużę się frazesem, ale odkryłem jego piętę achillesową.
– Co?
– Nie mówi się „co”, Bridget, tylko „słucham” – odparł, a ja zachichotałam. – Zrozumiałem, że chociaż twoja matka jest najbardziej nieznośną kobietą na świecie, Julio ją kocha. Naprawdę ją kocha.
Cholerna mama, pomyślałam. Dlaczego to ona, a nie ja, jest boginią seksu, której nikt nie może się oprzeć? Może jednak powinnam iść do kolorystki.
– I co zrobiłeś? – spytałam, szczypiąc się, żeby nie zacząć krzyczeć: „A co ze mną? Dlaczego mnie nikt nie kocha?”
– Powiedziałem mu tylko, że twoja mama spędzi święta z twoim tatą i że, niestety, będą spali w jednym łóżku. Coś mi mówiło, że jest na tyle szalony i na tyle głupi, żeby spróbować… popsuć im te plany.
– Skąd wiedziałeś?
– Intuicja. Normalne w moim zawodzie.
Boże, jest wspaniały.
– Ale zadałeś sobie tyle trudu, zaniedbałeś pracę i w ogóle. Dlaczego to wszystko robiłeś?
– Bridget – powiedział. – Czy to nie jest oczywiste?
O Boże.
Kiedy poszliśmy na górę, okazało się, że wynajął apartament. Był fantastyczny, bardzo elegancki, z mnóstwem bajerów, którymi zaraz zaczęliśmy się bawić, i wypiliśmy następnego szampana, i Mark opowiedział mi, jak bardzo mnie kocha: szczerze mówiąc, mniej więcej w takich słowach, jakich zawsze używał Daniel.
– To dlaczego nie zadzwoniłeś do mnie przed świętami? – spytałam podejrzliwie. – Zostawiłam ci dwie wiadomości.
– Nie chciałem z tobą rozmawiać, póki nie skończę tej sprawy. A poza tym myślałem, że ci się nie podobam.
– Co?
– No wiesz. Wystawiłaś mnie do wiatru, bo suszyłaś włosy? A kiedy cię pierwszy raz spotkałem, miałem na sobie ten idiotyczny sweter i skarpetki w trzmiele, które dostałem od ciotki, i zachowywałem się jak kompletny kretyn. Sądziłem, że uznałaś mnie za przerażającego nudziarza.
– To prawda, ale…
– Co?
– Czy nie chciałeś powiedzieć „słucham”?
Wtedy wyjął mi kieliszek z dłoni, pocałował mnie i powiedział: „Nie, Bridget Jones, nie będę cię dłużej słuchał”, a potem wziął mnie na ręce, zaniósł do sypialni (gdzie było łóżko z baldachimem!) i zrobił ze mną takie rzeczy, że ilekroć zobaczę w przyszłości sweter w romby, będę się palić ze wstydu.
26 grudnia, wtorek 4 rano.
Wreszcie zrozumiałam, w jaki sposób można osiągnąć szczęście z mężczyzną, i z głębokim żalem, wściekłością oraz przytłaczającym poczuciem przegranej muszę wyrazić ten sekret słowami cudzołożnicy i wspólniczki przestępcy: „Nie mów»cóż, kochanie, i słuchaj mamy”.
Styczeń-grudzień. Podsumowanie
Jednostki alkoholu: 3836 (kiepsko).
Papierosy: 5277.
Kalorie: 11 090 265 (obrzydliwość).
Jednostki tłuszczu ok. 3457 (idea ohydna pod każdym względem).
Przyrost wagi: 32 kg.
Ubytek wagi: 32,5 kg (wspaniale).
Trafione numery totolotka: 42 (bdb).
Nie trafione numery totolotka: 387.
Całkowite wydatki na zdrapki: 98 funtów.
Całkowity przychód ze zdrapek: 110 funtów.
Całkowity dochód ze zdrapek: 12 funtów (Hura! Pokonałam system, wspierając jednocześnie szlachetne cele).
Telefony pod 1471: sporo.
Walentynki: l (bdb).
Karty świąteczne: 33 (bdb).
Dni bez kaca: 114 (bdb).
Faceci: 2 (ale drugi dopiero od sześciu dni).
Mili faceci: l.
Liczba dotrzymanych postanowień noworocznych: l (bdb).
Zrobiłam wspaniałe postępy!