LISTOPAD

Kryminalistka w rodzinie

1 listopada, środa

56,5 kg (hura!), jedn. alkoholu 2 (bdb), papierosy 4 (nie mogłam palić u Toma, żeby nie puścić z dymem kostiumu Alternatywnej Miss Świata), kalorie 1848 (db), Smoothies 12 (duży postęp). Poszłam do Toma na konferencję na szczycie na temat Marka Darcy'ego, ale zastałam go bardzo zdenerwowanego w związku ze zbliżającymi się wyborami Alternatywnej Miss Świata. Zdecydowawszy sto lat temu, że wystąpi jako Miss Globalne Ocieplenie, Tom przeżywał kryzys wiary w siebie.

– Nie mam najmniejszych szans – powiedział, patrząc w lustro, i pomaszerował do okna. Miał na sobie polistyrenową kulę pomalowaną jak globus, ale ze stopniałymi biegunami i przypaloną Brazylią. W jednej ręce trzymał kawałek tropikalnego drewna i dezodorant Lynx, a w drugiej bliżej nie określony futrzany przedmiot, który udawał martwego ocelota. – Myślisz, że powinienem mieć czerniaka?

– To konkurs piękności czy konkurs na najlepsze przebranie?

– W tym właśnie rzecz. Nie wiem. Nikt nie wie – odparł Tom, zdejmując nakrycie głowy: miniaturowe drzewo, które zamierzał podpalić w trakcie konkursu. – Jedno i drugie. Liczy się wszystko. Piękno. Oryginalność. Artyzm. Jest to idiotycznie niejasne.

– Trzeba być gejem, żeby startować? – zapytałam, bawiąc się kawałkiem polistyrenu.

– Nie. Każdy może startować: mężczyzna, kobieta, zwierzę. Na tym polega problem – powiedział Tom, maszerując z powrotem do lustra. – Czasami myślę, że miałbym większe szansę, gdybym wystąpił w parze z jakimś psem.

Ostatecznie Tom zgodził się ze mną, że chociaż globalnemu ociepleniu nic nie można zarzucić, polistyrenowa kula nie jest specjalnie twarzowa, i po długiej dyskusji zaczęliśmy się skłaniać ku powiewnej błękitnej szacie z jedwabiu – symbolizującej stopniałe bieguny – narzuconej na coś w kolorach ziemi. Stwierdziłam, że nie jest to najlepszy moment, aby porozmawiać z Tomem o Marku Darcym, i wyszłam, zanim zrobiło się za późno na konsultację z kimś innym, obiecawszy, że pomyślę o zielono-brązowych kąpielówkach. Po powrocie do domu zadzwoniłam do Jude, ale ta zaczęła mi opowiadać o nowej wspaniałej wschodniej teorii z ostatniego „Cosmopolitana”, która nazywa się feng shui i pomaga osiągnąć wszystkie cele życiowe. Podobno wystarczy posprzątać w szafach, żeby się odblokować, a potem podzielić mieszkanie na dziewięć części (tzw. nakładanie ba-gua), które reprezentują różne sfery twojego życia, jak praca, rodzina, miłość, pieniądze, dzieci itd. To, co trzymasz w danej części mieszkania, rządzi daną sferą. Jeśli, na przykład, ciągle brakuje ci pieniędzy, sprawdź, czy w twoim kąciku bogactwa nie stoi kosz na papiery. Bardzo mnie zainteresowała ta nowa teoria, bo wiele tłumaczy, i postanowiłam kupić „Cosmo” przy najbliższej okazji. (Judy radzi, żebym nic nie mówiła Sharon, która oczywiście uważa, że feng shui to bzdura.) W końcu udało mi się sprowadzić rozmowę na Marka Darcy'ego.

– Jasne, że Mark ci się nie podoba – powiedziała Jude. – Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Potem stwierdziła, że sprawa jest prosta: powinnam go zaprosić na przyjęcie.

– To idealne rozwiązanie – argumentowała. – Przyjęcie to nie randka, więc nie jesteś spięta i możesz się popisywać jak szalona i poprosić wszystkich przyjaciół, żeby udawali, że ich zdaniem jesteś wspaniała.

– Jude – wtrąciłam urażona – powiedziałaś „udawali”?


3 listopada, piątek

58 kg (grr!), jedn. alkoholu 2, papierosy 8, Smoothies 12, kalorie 5245.

11 rano.

Bardzo podekscytowana przyjęciem. Kupiłam cudowną książkę kucharską Marka Pierre'a White'a. Nareszcie wiem, na czym polega różnica między kuchnią domową i restauracyjną. Jak mówi Marco, wszystko zależy od koncentracji smaku, a sekretem sosów jest prawdziwy bulion. Należy ugotować wielki garnek rybich ości, kurzych kadłubów itd., a potem zamrozić wywar w foremkach do lodu. Wówczas gotowanie na poziomie Michelina staje się równie łatwe jak zrobienie zapiekanki pasterskiej, a nawet łatwiejsze, bo nie trzeba obierać ziemniaków, wystarczy je upiec w gęsim tłuszczu. Nie mogę uwierzyć, że dotąd nic zdawałam sobie z tego sprawy. Oto moje menu na przyjęcie:

Zupa – krem z selerów (bardzo prosta i tania, kiedy już zrobię kostki bulionowe). Tuńczyk z rusztu na kremie z pomidorów winogronowych ze smażonym czosnkiem i pieczone ziemniaki. Konfitury z pomarańczy. Creme Anglaise z Grand Marnier.

Będzie wspaniale. Nie zadając sobie wiele trudu, zasłynę jako genialna kucharka. Ludzie będą walić na moje przyjęcia drzwiami i oknami, mówiąc z entuzjazmem: „Wspaniale jest pójść do Bridget na kolację, bo podaje jedzenie na poziomie Michelina w artystycznej atmosferze”. Zrobię ogromne wrażenie na Marku Darcym i uświadomię mu, że nie jestem pospolita ani nieudolna.


5 listopada, niedziela

57 kg (katastrofa), papierosy 32, jedn. alkoholu 6 (w sklepie zabrakło Smoothies – co za draństwo), kalorie 2266, zdrapki 4.

7 wieczorem.

Grr! Dzień Guya Fawkesa [13] i nie jestem zaproszona na żadne ognisko. Cholerne fajerwerki strzelają w niebo na prawo i lewo. Skoczę do Toma.

11 wieczorem.

Odlotowy wieczór u Toma, który próbował pogodzić się z faktem, że tytuł Alternatywnej Miss Świata przypadł cholernej Joannie d'Arc.

– A najbardziej wkurza mnie to, że wszyscy mówią, że to nie jest konkurs piękności, kiedy to właśnie jest konkurs piękności. Założę się, że gdy by nie ten nos… – powiedział Tom, przeglądając się w lustrze z wściekłą miną.

– Jaki nos?

– Mój nos.

– Co ci się w nim nie podoba?

– Co mi się nie podoba? Uch! Tylko spójrz!

Okazało się, że chodzi mu o mikroskopijny garb w miejscu, gdzie ktoś przyłożył mu butelką, kiedy miał siedemnaście lat.

– Teraz rozumiesz?

Nie rozumiałam i stwierdziłam, że Joanna d' Arc na pewno nie sprzątnęła mu tytułu sprzed nosa z powodu garba na tymże, chyba że sędziowie dysponowali teleskopem Hubble'a, ale wtedy Tom powiedział, że jest też za gruby i musi się zacząć odchudzać.

– Ile kalorii wolno jeść podczas odchudzania? – zapytał.

– Tysiąc dziennie. Ja na ogół dążę do tysiąca, a wychodzi mi jakieś tysiąc pięćset – odparłam, uświadamiając sobie w tym samym momencie, że ta ostatnia informacja nie jest do końca prawdziwa.

– Tysiąc? – powtórzył Tom z niedowierzaniem. – Myślałem, że człowiek potrzebuje dwóch tysięcy, żeby przeżyć.

Spojrzałam na niego zdumiona. Odchudzając się od tylu lat, kompletnie wyparłam ze świadomości koncepcję, że kalorie mogą być potrzebne do życia. Dotarłam do punktu, w którym uważam, że ideałem odżywiania jest ścisły post i że ludzie jedzą wyłącznie dlatego, że są łakomi i nie potrafią się powstrzymać.

– Ile kalorii ma jajko na twardo? – spytał Tom.

– Siedemdziesiąt pięć.

– Banan?

– Duży czy mały?

– Mały.

– Obrany?

– Tak.

– Osiemdziesiąt – stwierdziłam z przekonaniem.

– Oliwka?

– Czarna czy zielona?

– Czarna.

– Dziewięć.

– Pudełko Milk Tray?

– Dziesięć tysięcy osiemset dziewięćdziesiąt sześć.

– Skąd ty to wszystko wiesz?

Zastanowiłam się chwilę.

– Wiem i już, tak jak znam alfabet czy tabliczkę mnożenia.

– Dobrze. Dziewięć razy osiem? – spytał Tom.

– Sześćdziesiąt cztery. Nie, pięćdziesiąt sześć. Siedemdziesiąt dwa.

– Jaka litera jest przed J? Szybko.

– P. L, to znaczy I.

Tom mówi, że jestem walnięta, ale ja wiem na pewno, że jestem normalna i nie różnię się od innych, tzn. od Sharon i Jude. Szczerze mówiąc, martwię się o Toma. Sądzę, że przez ten start w konkursie piękności zaczyna się załamywać pod presją, do której my, kobiety, już przywykłyśmy, i staje się niepewnym siebie, zwariowanym na punkcie swojego wyglądu kandydatem na anorektyka.

Ostatecznie Tom poprawił sobie humor, puszczając fajerwerki z tarasu na dachu do ogródka sąsiadów, którzy podobno są homofobami.


9 listopada, czwartek

56,5 kg (bez Smoothies lepiej), jedn. alkoholu 5 (lepiej niż mieć wielki brzuch pełen zmiksowanych owoców), papierosy 12, kalorie 1456 (wspaniale). Bardzo podekscytowana przyjęciem. Odbędzie się we wtorek za tydzień. Oto lista gości:

Jude Podły Richard

Shazzer

Tom Pretensjonalny Jerome (chyba że będę miała szczęście i do wtorku się rozstaną)

Magda Jeremy

Ja Mark Darcy

Mark Darcy wyraźnie się ucieszył, kiedy do niego zadzwoniłam.

– Co ugotujesz? – zapytał. – Jesteś dobrą kucharką?

– Och, wiesz… – odparłam. – Zazwyczaj korzystam z przepisów Marca Pierre'a White'a. To niesamowite, jak proste staje się gotowanie, kiedy opierasz się na koncentracji smaku.

Mark roześmiał się i powiedział:

– Nie rób nic skomplikowanego. Pamiętaj, że goście przychodzą do ciebie, a nie na par/alt w miseczkach z lukru.

Daniel nigdy by nie powiedział czegoś tak miłego. Nie mogę się doczekać wtorku.


11 listopada, sobota

56 kg, jedn. alkoholu 4, papierosy 35 (kryzys), kalorie 456 (przestałam jeść).

Tom zniknął. Zaczęłam bać się o niego dziś rano po telefonie Sharon, która powiedziała, że nie da sobie uciąć ręki, ale chyba widziała go z taksówki w czwartek wieczorem idącego Ladbroke Grove z dłonią na ustach i, jak jej się zdawało, podbitym okiem. Poprosiła taksówkarza, żeby zawrócił, ale w tym czasie Tom gdzieś przepadł. Wczoraj dwa razy nagrała mu się na sekretarkę, pytając, czy wszystko jest w porządku, ale Tom nie oddzwonił. Kiedy mi to opowiadała, dotarło do mnie, że ja nagrałam się Tomowi jeszcze w środę, bo chciałam się dowiedzieć, czy będzie, w domu w weekend, i do tej pory się nie odezwał, co jest zupełnie: do niego niepodobne.

I tak telefony poszły w ruch. Tom nie podnosił słuchawki, więc zadzwoniłam do Jude, która powiedziała, że z nią też się nie kontaktował. Zatelefonowałam do Pretensjonalnego Jerome'a: głucho. Jude powiedziała, że zadzwoni do Simona, który mieszka ulicę od Toma, żeby do niego zajrzał. Po dwudziestu minutach zameldowała, że Simon naciskał dzwonek Toma przez kwadrans i walił pięścią w drzwi, ale nikt nie otworzył. Potem znów zadzwoniła Sharon. Rozmawiała z Rebeccą, która powiedziała, że Tom wybierał się do Michaela na lunch. Zadzwoniłam do Michaela. Michael stwierdził, że Tom zostawił mu na sekretarce dziwaczną wiadomość: zniekształconym głosem powiedział, że nie będzie mógł przyjść, ale nie podał żadnego powodu.

3 po południu.

Zaczynam powoli wpadać w panikę, rozkoszując się jednocześnie świadomością, że jestem w centrum dramatu. Jestem najlepszą przyjaciółką Toma, więc wszyscy dzwonią do mnie, na co reaguję z głęboką troską, acz spokojnie. Nagle przyszło mi do głowy, że może Tom po prostu poznał kogoś nowego i gdzieś się z nim zaszył na kilkudniowe bzykanko. Może to nie jego widziała Sharon, ewentualnie podbite oko było skutkiem energicznego seksu z młodym partnerem lub post-modernistyczno-ironicznym retromakijażem a la Rocky Horror Show. Muszę podzwonić i przetestować tę teorię.

3.30.

Teoria upadła, ponieważ zdaniem szerokiego ogółu jest niemożliwe, aby Tom poznał nowego faceta, a co dopiero nawiązał romans, i nie obdzwonił wszystkich, żeby się pochwalić. To fakt. W głowie kłębią mi się szalone myśli. Nie da się zaprzeczyć, że Tom był ostatnio w dołku. Zaczynam się zastanawiać, czy rzeczywiście jestem dobrą przyjaciółką. My, londyńczycy, jesteśmy tacy samolubni i zapracowani. Czy to możliwe, aby jeden z moich przyjaciół był aż tak nieszczęśliwy, że… Ooch, a więc to tu taj położyłam nową „Marie Claire”, na lodówce! Przeglądając „Marie Claire”, zaczęłam sobie wyobrażać pogrzeb Toma i rozmyślać, co bym włożyła. Aaaaa, przypomniał mi się członek parlamentu, który umarł w plastikowym worku na głowie i z czekoladką w ustach czy coś w tym rodzaju. Czyżby Tom oddawał się jakimś perwersyjnym praktykom seksualnym, nic nam o tym nie mówiąc?

5.00.

Zadzwoniłam do Jude.

– Myślisz, że powinnyśmy zadzwonić na policję i poprosić, żeby wyważyli drzwi? – spytałam.

– Już do nich zadzwoniłam – odparła Jude.

– I co?

Prawdę mówiąc, poczułam się dotknięta, że Jude zadzwoniła na policję, nie konsultując tego ze mną. Ja jestem najlepszą przyjaciółką Toma, nie ona.

– Niezbyt się przejęli. Powiedzieli, żeby zadzwonić, jeśli nie znajdzie się do poniedziałku.

W sumie mają rację. To, że dwudziestodziewięcioletni nieżonaty mężczyzna nie siedzi w domu w sobotę rano i nie przyszedł na lunch, na który miał nie przyjść, nie powinno nikogo niepokoić.

– Coś jest jednak nie w porządku, czuję to – powiedziałam znaczącym, tajemniczym tonem, uświadamiając sobie po raz pierwszy w życiu, jaką mam głęboką intuicję.

– Wiem, co masz na myśli – odparła złowieszczo Jude. – Ja też to czuję. Zdecydowanie coś jest nie w porządku.

7 wieczorem.

Niesamowite. Po rozmowie z Jude nie byłam w nastroju do zakupów i innych niepoważnych rzeczy. Pomyślałam, że może jest to idealny moment, aby zająć się feng shui, więc wyszłam i kupiłam „Cosmopolitana”. Patrząc na rysunek w „Cosmo”, starannie nałożyłam ba-gua na moje mieszkanie i ku swemu przerażeniu odkryłam, że w kąciku pomocnych ludzi stoi kosz na papiery. Nic dziwnego, że cholerny Tom zniknął. Szybko zadzwoniłam do Jude, aby o tym zameldować. Jude powiedziała, żebym przestawiła kosz.

– Ale dokąd? – spytałam. – Nie postawię go w kąciku związków ani dzieci.

Jude kazała mi zaczekać i poszła po „Cosmo”,

– Co powiesz na kącik bogactwa? – zapytała po powrocie.

– Hmm, czy ja wiem, niedługo Gwiazdka i w ogóle… – odparłam, czując się jak ostatnia świnia, już gdy to mówiłam.

– No cóż, jeśli tak na to patrzysz. Pewnie i tak będziesz miała jeden prezent mniej do kupienia… – powiedziała Jude oskarżycielskim tonem.

Ostatecznie postawiłam kosz w kąciku wiedzy i wyszłam do kwiaciarni po jakieś rośliny z okrągłymi liśćmi do kącików rodziny i pomocnych ludzi (rośliny z podłużnymi liśćmi, a zwłaszcza z kolcami, są niewskazane). Kiedy wyjmowałam doniczkę z szafki pod zlewem, coś brzęknęło. Puknęłam się w czoło. Były to zapasowe klucze Toma, które mi dał, kiedy pojechał na Ibizę. Przez moment miałam ochotę pójść tam bez Jude. Ona mi nie powiedziała, że chce zadzwonić na policję, prawda? W końcu jednak uznałam, że byłoby to podłe, więc zadzwoniłam do niej i postanowiłyśmy zabrać również Shazzer, jako że ona pierwsza podniosła alarm. Gdy skręciłyśmy w ulicę Toma, otrząsnęłam się z fantazji o tym, jaka to będę zbolała, elokwentna oraz pełna godności, udzielając wywiadów do gazet, i z równoległego paranoicznego strachu, że policja uzna mnie za morderczynię. Nagle przestało to być zabawa. Może naprawdę wydarzyło się coś strasznego i tragicznego. Weszłyśmy na ganek w milczeniu i nie patrząc na siebie.

– Nie powinnyśmy najpierw zadzwonić? – wyszeptała Sharon, gdy wyjęłam klucze.

– Ja to zrobię – powiedziała Jude.

Spojrzała na nas szybko i nacisnęła dzwonek. Nic. Nacisnęła go jeszcze raz. Miałam już włożyć klucz w zamek, gdy ktoś odezwał się w domofonie:

– Halo?

– Kto tam? – spytałam drżącym głosem.

– A jak myślisz, duma babo?

– Tom! – wykrzyknęłam radośnie. – Wpuść nas.

– To znaczy kogo? – zapytał podejrzliwie.

– Mnie, Jude i Shazzer.

– Szczerze mówiąc, skarbie, wolałbym, żebyście nie wchodziły.

– Do diabła – ryknęła Sharon, przepychając się do przodu. – Tom, ty głupia cioto, pół Londynu jest w pogotowiu bojowym, ludzie wydzwaniają na policję i przeczesują miasto, bo nikt nie wie, gdzie się podziałeś. Wpuść nas, do cholery!

– Nie chcę widzieć nikogo oprócz Bridget – powiedział kapryśnie Tom. Posłałam Jude i Sharon anielskie uśmiechy.

– Nie bądź taką cholerną primadonną – warknęła Shazzer. Cisza. – No wpuść nas, głupku.

Znów cisza, ale po chwili drzwi się otworzyły.

– Przygotujcie się na szok – powiedział Tom, stając w progu mieszkania, gdy weszłyśmy na ostatnie piętro. Wszystkie trzy głośno krzyknęłyśmy. Miał twarz w ohydnych żółto-czarnych siniakach i nos w gipsie.

– Tom, co ci się stało? – zawołałam, niezdarnie próbując go objąć i ostatecznie mój całus wylądował na jego uchu. Jude wybuchnęła płaczem, a Sharon kopnęła ścianę.

– Nie martw się. Tom – ryknęła. – Znajdziemy drani, którzy ci to zrobili.

– Co się stało? – powtórzyłam, czując, że po policzkach płyną mi łzy.

– Eee… – bąknął Tom, uwalniając się z moich objęć. – Prawdę mówiąc, eee, miałem operację plastyczną nosa.

Okazało się, że Tom poszedł na operację we środę, ale wstydził się komukolwiek o tym powiedzieć, bo wszyscy uważali, że niepotrzebnie się martwi swoim mikroskopijnym garbem. Miał się nim zaopiekować Jerome, odtąd znany jako Durny Jerome (myślałyśmy o Okrutnym, ale brzmiało to zbyt interesująco). Kiedy jednak zobaczył go po zabiegu, zniesmaczony powiedział, że wyjeżdża na kilka dni, prysnął i od tamtej pory nie dał znaku życia. Biedny Tom był tak przygnębiony i tak otępiały po narkozie, że po prostu wyłączył telefon i poszedł spać.

– Więc to ciebie widziałam w czwartek wieczorem na Ladbroke Grove? – spytała Sharon. Rzeczywiście widziała Toma. Czekał do wieczora, żeby pod osłoną ciemności wyjść po coś do jedzenia. Mimo naszej euforii, że żyje. Tom był nadal bardzo nieszczęśliwy z powodu Jerome'a.

– Nikt mnie nie kocha – jęknął.

Powiedziałam mu, żeby odsłuchał moją sekretarkę, na której są dwadzieścia dwa histeryczne nagrania jego przyjaciół, oszalałych z niepokoju, bo zniknął na 24 godziny, co powinno rozwiać obawy nas wszystkich, że umrzemy w samotności i zostaniemy zjedzeni przez owczarka alzackiego.

– Albo nikt nas nie znajdzie przez trzy miesiące i zaczniemy się rozkładać na dywanie – dodał Tom. Poza tym, powiedziałyśmy, jak mógł myśleć, że nikt go nie kocha, przez jednego kapryśnego faceta o głupim imieniu? Dwie Krwawe Mary później Tom śmiał się z obsesyjnego używania przez Jerome'a słowa „samoświadomość” i jego obcisłych kalesonów od Calvina Kleina. A tymczasem zadzwonili zaniepokojeni Simon, Michael, Rebecca, Magda, Jeremy i jakiś chłopak, który przedstawił się jako Elsie.

– Wiem, że jesteśmy wszyscy psychotyczni, niezdolni do zbudowania funkcjonalnego związku i kontaktujemy się wyłącznie przez telefon – wybełkotał Tom, wpadając w sentymentalizm – ale tworzymy coś w rodzaju rodziny, prawda?

Wiedziałam, że feng shui pomoże. Teraz, kiedy zrobiło swoje, szybko przestawię roślinę z okrągłymi liśćmi do kącika związków. Szkoda, że nie ma kącika kulinarnego. Już tylko dziewięć dni do przyjęcia.


20 listopada, poniedziałek

56 kg (bdb), papierosy O (nie należy palić, dokonując kulinarnych cudów), jedn. alkoholu 3, kalorie 200 (podczas wyprawy do supermarketu spaliłam więcej kalorii, niż miały ich produkty zakupione, a tym bardziej zjedzone).

7 wieczorem.

Właśnie wróciłam z okropnych, przyprawiających o poczucie winy zakupów w supermarkecie, gdzie stałam do kasy między funkcjonalnymi dorosłymi z dziećmi kupującymi fasolę, rybie paluszki, alfabetyczny makaron itd., podczas gdy ja, wolny strzelec, miałam w koszyku co następuje:

0 główek czosnku,

puszkę gęsiego smalcu,

butelkę Grand Marnier,

8 filetów z tuńczyka,

36 pomarańczy,

l litr śmietany kremówki,

4 laski wanilii po 1,39 za sztukę.

Muszę zacząć przygotowania dzisiaj, bo jutro pracuję.

8.00.

Uch, nie chce mi się gotować. A zwłaszcza walczyć z groteskową stertą kurzych kadłubów: totalna obrzydliwość.

10.00.

Kurze kadłuby siedzą w rondlu. Niestety Marco mówi, że podnoszące smak por i seler należy związać sznurkiem, a jedyny sznurek, jaki mam, jest niebieski. Trudno, chyba nic sienie stanie.

11.00.

Namęczyłam się z tymi kadłubami, ale za jedyne 1,70 funta będę miała dziesięć litrów bulionu w formie zamrożonych kostek. Mmm, konfitury też będą pyszne. Muszę tylko cienko pokroić trzydzieści sześć pomarańczy i otrzeć skórkę. Nie powinno mi to zająć dużo czasu.

1 w nocy.

Usypiam na stojąco, tymczasem bulion ma się gotować jeszcze dwie godziny, a pomarańcze siedzieć godzinę w piekarniku. Już wiem. Przykręcę palniki i zostawię obie rzeczy na noc. Bulion nie wykipi, a konfitury podduszą się do miękkości jak gulasz.


21 listopada, wtorek

55,5 kg (nerwy spalają tłuszcz), jedn. alkoholu 9 (b. źle), papierosy 37 (b.b. źle), kalorie 3479 (w dodatku obrzydliwe).

9.30 rano.

Zdjęłam pokrywkę z rondla. Zamiast dziesięciu litrów bulionowej eksplozji smaku mam przypalone kurze kadłuby w galarecie. Ale konfitury wyglądają fantastycznie, zupełnie jak na zdjęciu, tylko są ciemniejsze. Muszę iść do pracy. Urwę się przed czwartą i spróbuję jakoś rozwiązać problem zupy.

5 po południu.

O Boże! Co za koszmarny dzień! Richard Finch przyczepił się do mnie na porannym zebraniu.

– Bridget, na rany Chrystusa, odłóż tę książkę kucharską. Dzieci ofiarami fajerwerków. Myślę: okaleczenia. Myślę: tragiczne zakończenie radosnej rodzinnej zabawy. Myślę: dwadzieścia lat później. Co się dzieje z chłopakiem, któremu w latach sześćdziesiątych petarda wybuchła w kieszeni i urwała członek? Gdzie teraz jest? Bridget, znajdź mi petardowego podrostka bez członka. Znajdź mi ofiarę kastracyjnej katastrofy z lat sześćdziesiątych.

Uch! Kiedy zła jak chrzan sprawdzałam w książce telefonicznej, czy istnieje grupa wsparcia dla osób, którym urwało członki, zadzwonił mój telefon.

– Dzień dobry, kochanie, mówi mama. Głos miała nietypowo piskliwy i histeryczny.

– Cześć, mamo.

– Dzień dobry, kochanie. Dzwonię, żeby się pożegnać przed wyjazdem i oby wszystko poszło dobrze.

– Przed jakim wyjazdem? Dokąd?

– Och. Ahahahaha. Mówiłam ci, chcemy na parę tygodni skoczyć z Juliem do Portugalii, odwiedzić rodzinę i trochę się opalić przed świętami.

– Nic mi nie mówiłaś.

– Nie bądź niemądra, kochanie. Oczywiście, że ci mówiłam. Musisz nauczyć się słuchać. W każdym razie, uważaj na siebie, dobrze?

– Dobrze.

– Och, kochanie, i jeszcze jedno.

– Co?

– Byłam taka załatana, że zapomniałam zamówić w banku czeki podróżne.

– Nie martw się, możesz je kupić na lotnisku.

– Rzecz w tym, kochanie, że właśnie jadę na lotnisko, a zapomniałam karty do bankomatu. – Łypnęłam na telefon. – Co za pech. Zastanawiam się… Nie mogłabyś mi pożyczyć trochę pieniędzy? Niedużo, ze dwieście, trzysta funtów, żebym kupiła czeki podróżne. Powiedziała to tak, jak bezdomni proszą o drobne na herbatę.

– Jestem zajęta, mamo. Nie możesz poprosić Julia? Oczywiście się naburmuszyła.

– Jak możesz być taka nieuczynna, kochanie? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam? Dałam ci dar życia, a ty nie chcesz mi pożyczyć paru funtów na czeki podróżne.

– Ale jak ci te pieniądze dostarczę? Musiałabym wyjść do bankomatu i posłać ci je przez posłańca. Mogłyby zginąć i w ogóle. Gdzie jesteś?

– Oooch. Tak się szczęśliwie składa, że jestem w pobliżu. Gdybyś mogła wyskoczyć do Nat Westu naprzeciwko, spotkam się tam z tobą za pięć minut – zatrajkotała. – Dzięki, kochanie. Pa!

– Bridget, a ty, kurwa, dokąd? – wrzasnął Richard, kiedy próbowałam się wymknąć. – Znalazłaś tego fajerwerkowca bez fiuta?

– Jestem na tropie – odparłam, dotykając palcem nosa, i rzuciłam się do drzwi. Czekałam, żeby bankomat wypluł mi pieniądze, świeżo upieczone i cieplutkie, zastanawiając się, jak mama przeżyje dwa tygodnie w Portugalii, mając dwieście funtów, gdy zobaczyłam, jak biegnie w moją stronę, w ciemnych okularach, chociaż lal deszcz, i popatrując nerwowo na boki.

– Witaj, kochanie. Jesteś słodka. Wielkie dzięki. Muszę pędzić, bo spóźnię się na samolot. Pa! – zawołała, wyrywając mi banknoty z ręki.

– Co się dzieje? – spytałam. – Nie jest ci tędy po drodze na lotnisko. Co tutaj robisz? Jak sobie poradzisz bez karty? Dlaczego Julio nie może ci pożyczyć pieniędzy? Dlaczego w ogóle wyjeżdżasz? Co ty kombinujesz?

Przez sekundę wyglądała tak, jakby miała się rozpłakać, a potem, utkwiwszy wzrok gdzieś w dali, przybrała skrzywdzoną minę a la księżna Diana.

– Dam sobie radę, kochanie. – Posłała mi swój specjalny mężny uśmiech. – Uważaj na siebie – dorzuciła załamującym się głosem, szybko mnie uścisnęła i przeszła przez jezdnię, zatrzymując cały ruch.

7 wieczorem.

Właśnie przyszłam do domu. Spokój. Spokój. Równowaga wewnętrzna. Zupa będzie pyszna. Ugotuję i zmiksuję warzywa zgodnie z przepisem, a potem, dla koncentracji smaku, opłuczę kurze kadłuby z niebieskiej galarety i podgrzeję je ze śmietaną w zupie.

8.30.

Wszystko idzie świetnie. Goście siedzą w pokoju. Mark Darcy jest dla mnie bardzo miły i przyniósł szampana i pudełko belgijskich czekoladek. Nie zrobiłam jeszcze dania głównego, nie licząc pieczonych ziemniaków, ale na pewno pójdzie mi to bardzo szybko. Zresztą zupa jest pierwsza.

8,35.

O Boże! Zdjęłam pokrywkę, żeby wyjąć kadłuby. Zupa jest jaskrawoniebieska.

9.00.

Kocham moich kochanych przyjaciół. Przyjęli niebieską zupę bardziej niż wyrozumiale. Mark Darcy i Tom wygłosili nawet długie mowy przeciwko kolorystycznym uprzedzeniom w świecie żywności. Czy tylko dlatego, powiedział Mark, że trudno nam bez namysłu wymienić jakieś niebieskie warzywo, mamy dyskwalifikować niebieską zupę? Przecież rybne paluszki nie są z natury pomarańczowe. (Prawdę mówiąc, po tylu wysiłkach zupa miała smak gotowanej śmietany, czego Podły Richard nie omieszkał zauważyć. Wtedy Mark Darcy spytał go, czym się zajmuje, co było bardzo zabawne, bo Podły Richard wyleciał tydzień temu z pracy za dopisywanie sobie wydatków służbowych.) Zresztą nieważne. Danie główne będzie bardzo smaczne. Zabieram się do kremu z pomidorów.

9.15.

O rany! Chyba coś było w mikserze, np. Sunlicht, bo pomidory się pienią i trzykrotnie zwiększyły objętość. Poza tym pieczone ziemniaki miały być gotowe dziesięć minut temu, a są twarde jak kamień. Może podgrzać je w mikrofalówce? Aaaa aaaa… Zajrzałam do lodówki i tuńczyka nie ma. Co się stało z tuńczykiem?

9.30.

Bogu dzięki. Jude i Mark Darcy przyszli do kuchni, pomogli mi zrobić wielki omlet, rozgnietli niedopieczone pieczone ziemniaki i usmażyli je na patelni, i położyli na stole książkę kucharską, żeby wszyscy mogli zobaczyć na zdjęciach, jak wygląda tuńczyk z rusztu. Przynajmniej konfitury z pomarańczy będą dobre. Wyglądają fantastycznie. Tom powiedział, żebym nie zawracała sobie głowy Creme Anglais z Grand Marnier, po prostu wypijemy Grand Marnier.

10.00.

Bardzo smutna. Patrzyłam wyczekująco na gości, kiedy próbowali konfitury. Zapadło kłopotliwe milczenie.

– Co to jest, kochanie? – zapytał w końcu Tom. – Marmolada?

Przerażona, włożyłam łyżeczkę do ust. To była marmolada. Tak więc, dużym nakładem sił i środków, podałam gościom: niebieską zupę, omlet, marmoladę.

Jestem kompletnie do niczego. Kuchnia na poziomie Michelina? Nawet nie McDonalda. Nie sądziłam, że coś może przebić marmoladową katastrofę. Ledwo jednak sprzątnęłam ze stołu po tej okropnej kolacji, zadzwonił telefon. Na szczęście odebrałam go w sypialni. Był to tata.

– Jesteś sama? – zapytał.

– Nie. Są tu wszyscy. Jude i reszta. Bo co?

– Chciałem, żeby ktoś z tobą był, kiedy… Przykro mi, Bridget. Mam nie najlepszą wiadomość.

– Jaką?

– Twoja matka i Julio są poszukiwani przez policję.

2 w nocy.

Northamptonshire, w pojedynczym łóżku w pokoju gościnnym Alconburych. Uch! Zatkało mnie i musiałam usiąść, a tata powtarzał jak papuga:

– Bridget? Bridget? Bridget?

– Co się stało? – wydusiłam z siebie w końcu.

– No więc niestety – wciąż mam nadzieję, że twoja matka nie była tego świadoma – zdefraudowali ogromne pieniądze należące do dużej liczby osób, w tym do mnie i naszych najbliższych przyjaciół. Nie znamy jeszcze rozmiarów oszustwa, ale z tego, co mówi policja, jest niestety możliwe, że twoja matka będzie musiała spędzić dłuższy czas w więzieniu.

– O Boże! Więc dlatego pożyczyła ode mnie dwieście funtów i wyjechała do Portugalii!

– W tej chwili może już być znacznie dalej.

Wyobraziłam sobie swoją najbliższą przyszłość: Richard Finch wymyśla hasło „Ponownie wolna uwięziona” i każe mi przeprowadzić wywiad na żywo w więzieniu kobiecym Holloway, po czym staję się ponownie szukającą pracy.

– Co konkretnie zrobili?

– Podobno Julio, posługując się twoją matką jako… jako naganiaczką, wyłudził od Uny i Geoffreya, Nigela i Elizabeth i Malcolma i Elaine – (O Boże, to rodzice Marka Darcy'ego) – duże sumy pieniędzy, wiele tysięcy funtów, jako zaliczki na apartamenty typu „time-share” [14].

– A ty nic nie wiedziałeś?

– Nie. Widocznie trochę się jednak wstydzili, że robią interesy z wyperfumowanym padalcem, który przyprawił rogi jednemu z ich najstarszych przyjaciół, bo słowem mi o tym nie wspomnieli.

– I co się stało?

– Te apartamenty nigdy nie istniały. Twoja matka utopiła w nich całe nasze oszczędności i fundusz emerytalny. Zastawiła też dom, bo bardzo niemądrze pozwoliłem, aby akt własności był na nią. Jesteśmy zrujnowani i bezdomni, Bridget, a twoja matka zostanie okrzyknięta pospolitą przestępczynią.

I po tych słowach wybuchnął płaczem. Una podeszła do telefonu i powiedziała, że zrobi mu Ovaltinę. Oświadczyłam, że będę u nich za dwie godziny, na co odparła, żebym nie siadała za kierownicę, póki nie dojdę do siebie, na razie nic nie da się zrobić i mogę przyjechać rano. Odłożywszy słuchawkę, osunęłam się na podłogę, wściekła na siebie, że zostawiłam papierosy w pokoju. Zaraz jednak pojawiła się Jude z kieliszkiem Grand Mamier.

– Co się stało? – zapytała.

Wypiłam Grand Marnier duszkiem i powtórzyłam jej całą historię. Jude nie powiedziała ani słowa, tylko poszła po Marka Darcy'ego.

– To moja wina – powiedział, przeczesując dłońmi włosy. – Powinienem był wyrazić się jaśniej na tym lipcowym przyjęciu. Wiedziałem, że Julio coś kombinuje

– Skąd wiedziałeś?

– Podsłuchałem zza żywopłotu, jak rozmawiał ze swojej komórki. Gdybym się tylko domyślił, że wciąga w to moich rodziców… – Potrząsnął głową. – Teraz rzeczywiście sobie przypominam, że mama coś mi mówiła, ale dostaję szału na sam dźwięk słów „time-share”, więc pewnie kazałem jej być cicho. Gdzie jest teraz twoja matka?

– Nie wiem. W Portugalii? W Rio de Janeiro? U fryzjera?

Zaczął krążyć po pokoju, bombardując mnie pytaniami, jakbyśmy byli w sądzie. „Jakie kroki podjęto, aby ją znaleźć?” „Jakie sumy wchodzą w grę?” „W jaki sposób sprawa wyszła na jaw?” „Co robi policja?” „Kto o tym wie?” „Gdzie jest teraz twój ojciec?” „Chciałabyś do niego jechać?” „Pozwolisz, żebym cię zawiózł?” Muszę przyznać, że było to cholernie seksowne. Przyszła do nas Jude z kawą. Mark stwierdził, że najlepiej będzie, jeśli jego szofer zawiezie nas do Grafton Underwood, i na ułamek sekundy ogarnęło mnie całkowicie nowe i nie znane uczucie wdzięczności dla mojej matki.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, było bardzo dramatycznie. Una i Geoffrey Alconbury oraz Brian i Mavis Enderby miotali się po całym domu, wszyscy płakali, a Mark Darcy chodził wielkimi krokami po pokoju z telefonem przy uchu. Było mi trochę wstyd, bo mimo okropności sytuacji rozkoszowałam się tym, że normalność została zawieszona, wszystko jest inaczej niż zwykle, i mogę wlewać w siebie sherry i pożerać kanapki z pastą łososiową, jakby było Boże Narodzenie. Czułam się dokładnie tak samo, jak kiedy babcia dostała schizofrenii, uciekła nago do sadu Husbands-Bosworthów i trzeba było zrobić obławę policyjną.


22 listopada, środa

55 kg (hura!), jedn. alkoholu 3, papierosy 27 (zupełnie zrozumiałe, gdy czyjaś matka jest pospolitą przestępczynią), kalorie 5671 (o rany, najwyraźniej odzyskałam apetyt), zdrapki 7 (altruistyczna próba odegrania zdefraudowanych przez mamę pieniędzy, chociaż, jeśli się zastanowić, chyba nie oddałabym poszkodowanym wszystkiego), wygrana 10 funtów, zysk 3 funty (od czegoś trzeba zacząć).

10 rano.

Z powrotem w domu, kompletnie nieżywa po bezsennej nocy. Na domiar złego muszę iść do pracy, gdzie oberwę za spóźnienie. Kiedy odjeżdżałam, tata był już w trochę lepszej formie: przechodził od dzikiej radości, że Julio okazał się kanalią, więc może mama wróci do niego i zaczną nowe życie, do głębokiej rozpaczy, że to nowe życie będzie polegało najeżdżeniu do niej do więzienia, i to środkami komunikacji publicznej. Mark Darcy wrócił do Londynu nad ranem. Nagrałam mu się na sekretarkę, że dziękuję za pomoc i w ogóle, ale dotąd nie oddzwonił. Nie mam do niego pretensji. Natasha ani żadna taka na pewno nie podałaby mu niebieskiej zupy i nie okazałaby się córką kryminalistki. Una i Geoffrey powiedzieli, żebym nie martwiła się o tatę, bo Brian i Mavis zostaną u nich jakiś czas i pomogą się nim opiekować. Swoją drogą, dlaczego wszyscy mówią „Una i Geoffrey”, nie „Geoffrey i Una”, ale „Malcolm i Elaine” i „Brian i Mavis”? A z drugiej strony, „Nigel i Audrey” Coles? Nikt by nigdy, przenigdy nie powiedział „Geoffrey i Una” i na odwrót, nikt by nigdy nie powiedział „Elaine i Malcolm”. Dlaczego tak jest? Łapię się na tym, że mimo woli wypróbowuję własne imię i wyobrażam sobie, jak Sharon albo Jude zanudza w przyszłości swoją córkę, paplając: „Znasz Bridget i Marka, kochanie. Mieszkają w wielkim domu w Holland Park i spędzają wszystkie wakacje na Karaibach”. To jest to. Bridget i Mark. Bridget i Mark Darcy. Państwo Darcy. Nie Mark i Bridget Darcy. Boże broń. Za nic w świecie. Nagle przeraziłam się, że myślę o Marku Darcym w tych kategoriach, jak przeraziła się Maria w Dźwiękach muzyki, myśląc o kapitanie von Trappie, i zapragnęłam pobiec do matki przełożonej, która zaśpiewa mi Climb Ev'ry Mountain.


24 listopada, piątek

56,5 kg Jedn. alkoholu 4 (ale wypite w obecności policji, więc chyba wszystko w porządku), papierosy O, kalorie 1760, telefony pod 1471, żeby sprawdzić, czy dzwonił Mark Darcy: 11.

10.30 wieczorem.

Jest coraz gorzej. Myślałam, że dobrą stroną kryminalnych czynów mamy będzie to, że zbliżę się do Marka Darcy'ego, ale odkąd pożegnaliśmy się u Alconburych, nie miałam od niego żadnej wiadomości. Właśnie wyszli ode mnie policjanci. Rozmawiając z nimi, mimo woli używałam formułek z dziennika, dramatów sądowych itd., zupełnie jak ludzie, którzy udzielają wywiadu w telewizji, kiedy w ich ogródku rozbił się samolot. Między innymi powiedziałam, że moja matka jest „rasy białej” i „średniej budowy”. Policjanci byli niesamowicie mili i dodali mi otuchy. Siedzieli u mnie dość długo i jeden ze śledczych powiedział, że jeszcze wpadnie i da mi znać, jak się sprawy mają. Był naprawdę bardzo sympatyczny.


25 listopada, sobota

57 kg, jedn. alkoholu 2 (sherry, fuj!), papierosy 3 (wypalone u Alconburych z głową za oknem), kalorie 4567 (wyłącznie markizy i kanapki z pastą łososiową), telefony pod 1471, żeby sprawdzić, czy dzwonił Mark Darcy: 9 (db). Bogu dzięki, mama zadzwoniła do taty. Podobno powiedziała, żeby się nie martwił, jest bezpieczna i wszystko będzie dobrze, po czym się rozłączyła. Policjanci, którzy jak w Thelmie l Louise założyli podsłuch na telefon Alconburych, orzekli, że na pewno dzwoniła z Portugalii, ale nie udało im się stwierdzić skąd konkretnie. Tak bym chciała, żeby zadzwonił Mark Darcy. Najwyraźniej zraziły go katastrofy kulinarne i element przestępczy w rodzinie, ale był zbyt uprzejmy, żeby mi to okazać wprost. Wspomnienie wspólnej kąpieli w baseniku ewidentnie blednie w obliczu kradzieży oszczędności rodziców przez paskudną mamuśkę niedobrej Bridget. Po południu pojadę do taty, własnym samochodem jak żałosna stara panna odrzucona przez wszystkich mężczyzn, zamiast z szykanami, do których przywykłam, czyli limuzyną z szoferem, u boku wybitnego adwokata.

7 popołudniu.

Hura! Hura! Tuż przed moim wyjściem z domu zadzwonił telefon, ale tylko buczało w słuchawce. Potem zadzwonił drugi raz i był to Mark, z Portugalii. Niesamowicie miło i inteligentnie z jego strony. Okazało się, że w przerwach między byciem wybitnym adwokatem cały tydzień rozmawiał z policją i wczoraj poleciał do Albufeiry. Portugalska policja znalazła mamę i Mark sądzi, że nic jej nie grozi, ponieważ jest w miarę oczywiste, że nie miała pojęcia, co Julio kombinował. Udało im się odzyskać część pieniędzy, ale jeszcze nie znaleźli Julia. Mama wraca dziś wieczorem, ale będzie musiała jechać prosto do komisariatu, żeby złożyć zeznanie. Mark powiedział, żebym się nie martwiła, powinni ją potem wypuścić, ale na wszelki wypadek załatwił kaucję. Potem nas rozłączono, zanim zdążyłam mu podziękować. Chciałam natychmiast zadzwonić do Toma i podzielić się z nim fantastyczną nowiną, ale przypomniałam sobie, że nikt nie powinien wiedzieć o mamie, a poza tym, kiedy ostatni raz rozmawiałam z Tomem o Marku Darcym, chyba dałam do zrozumienia, że jest debilnym maminsynkiem.


26 listopada, niedziela

57,5 kg, jedn. alkoholu O, papierosy 1/2 (marne szansę na więcej), kalorie Bóg jeden wie, liczba minut, kiedy chciałam zabić mamę 188 (skromne przybliżenie).

Koszmarny dzień. Spodziewałam się powrotu mamy wczoraj wieczorem, potem dziś rano, potem dziś po południu, i trzy razy już prawie jechałam na Gatwick, po czym się okazało, że przylatuje wieczorem na Luton, pod eskortą policyjną. Tata i ja przygotowaliśmy się na spotkanie z zupełnie inną osobą – nie z tą, która nas wiecznie sztorcowała – naiwnie zakładając, że ostatnie przejścia wreszcie mamę utemperowały.

– Puść mnie, matołku – zagrzmiał w hali przylotów jakiś głos. – Jesteśmy już na brytyjskiej ziemi, gdzie ktoś może mnie rozpoznać, i nic chcę, żeby wszyscy zobaczyli, jak poniewiera mną policja. Ooch, wiecie co? Chyba zostawiłam pod fotelem w samolocie mój słomkowy kapelusz.

Dwaj policjanci wznieśli oczy ku niebu, a mama, w płaszczu w czarno-białą kratkę (mającym zapewne pasować do otoków policyjnych czapek), apaszce na głowie i ciemnych okularach, zakręciła do wyjścia. Stróże prawa ze znużeniem podreptali za nią. Cała trójka wróciła po trzech kwadransach. Jeden z policjantów niósł słomkowy kapelusz. Kiedy kazali jej wsiąść do radiowozu, omal nie doszło do rękoczynów. Tata siedział ze łzami w oczach za kierownicą swojej sierry, a ja próbowałam jej wyjaśnić, że musi jechać do komisariatu, żeby się dowiedzieć, czy nie jest o coś oskarżona, ale usłyszałam tylko:

– Nie bądź niemądra, kochanie. Chodź tu, pobrudziłaś się na twarzy. Nie masz chusteczki?

– Mamo – zaprotestowałam, kiedy wyjęła z kieszeni chusteczkę, splunęła na nią i zaczęła wycierać mi twarz. – Mogą cię oskarżyć o przestępstwo. Lepiej spokojnie pojedź na policję.

– Zobaczymy, kochanie. Może jutro, jak zrobię porządek w koszyku z warzywami. Zostawiłam tam kilogram ziemniaków i na pewno wypuściły kiełki. Nikt do nich nie zaglądał, kiedy mnie nie było, a założę się o każde pieniądze, że Una nie wyłączyła ogrzewania.

Dopiero kiedy tata podszedł do nas i powiedział mamie ostrym tonem, że dom, łącznie z koszykiem na warzywa, już do niej nie należy, umilkła i ciężko obrażona pozwoliła się posadzić w radiowozie obok policjanta.


27 listopada, poniedziałek

57 kg, jedn. alkoholu O, papierosy 50 (tak! tak!), telefony pod 1471, żeby sprawdzić, czy dzwonił Mark Darcy: 12, godziny snu 0.

9 rano.

Palę ostatniego papierosa przed wyjściem do pracy. Kompletnie nieżywa. Wczoraj wieczorem czekaliśmy z tatą w komisariacie dwie godziny. W końcu z głębi korytarza dobiegł nas znajomy głos:

– Tak, to ja! Ponownie wolna codziennie rano! Ależ oczywiście. Ma pan długopis? Tutaj? Dla kogo? Och, jest pan niemożliwy. A wie pan, że zawsze chciałam przymierzyć taką czapkę?

– Tu jesteś, tatusiu – powiedziała mama, wyłaniając się zza zakrętu w policyjnej czapce. – Masz tu samochód? Marzę o tym, żeby wrócić do domu i napić się herbaty. Czy Una włączyła ogrzewanie?

Tata wyglądał na zmęczonego, przestraszonego i zbitego z tropu, a ja czułam się podobnie.

– Nie zamkną cię? – spytałam.

– Nie bądź niemądra, kochanie. Zamkną! Też coś! – odparła mama, przewracając oczami do starszego śledczego i wypychając mnie za drzwi. Widząc, jak śledczy się rumieni i skacze koło niej, pomyślałam, że może wypuścił ją w zamian za drobną usługę seksualną w pokoju przesłuchań.

– I co dalej? – spytałam, kiedy tata zapakował do bagażnika sierry wszystkie jej walizki, kapelusze, kastaniety i osiołka ze słomy („Prawda, że jest super?”) i uruchomił silnik. Obiecałam sobie, że nie pozwolę jej udawać, że nic się nie stało, i po dawnemu nami pomiatać.

– Wszystko załatwione, kochanie. To było po prostu głupie nieporozumienie. Czy ktoś palił w tym samochodzie?

– Co dalej, mamo? – powtórzyłam groźnym tonem. – Co z tymi apartamentami i pieniędzmi wszystkich? Gdzie jest moje dwieście funtów?

– Uch! Powstał jakiś głupi problem z zezwoleniem na budowę. Portugalscy urzędnicy są strasznie skorumpowani, bez łapówki nic z nimi nie załatwisz. Więc Julio po prostu zwrócił wszystkim zaliczki. Mieliśmy fantastyczne wakacje! Pogoda była raczej zmienna, ale…

– Gdzie jest Julio? – spytałam podejrzliwie.

– Och, został w Portugalii, żeby dopilnować sprawy tego zezwolenia.

– A co z moim domem? – zapytał tata. – I z oszczędnościami?

– Nie wiem, o co ci chodzi, tatusiu. Nic się twojemu domowi nie stało.

Na nieszczęście dla mamy, kiedy dotarliśmy do Gables, okazało się, że wszystkie zamki zostały zmienione i musieliśmy jechać do Alconburych.

– Ooch, wiesz, Uno, jestem wykończona, chyba pójdę prosto do łóżka – powiedziała mama, zobaczywszy urażone miny, obeschnięte kanapki i zmarnowane plasterki buraków. Ktoś poprosił tatę do telefonu.

– To był Mark Darcy – powiedział tata po powrocie. Serce podskoczyło mi do gardła i z trudem zapanowałam nad twarzą. – Jest w Albufeirze. Władze dogadały się z… z tym padalcem… i odzyskano część pieniędzy. Gables jest uratowane…

Zaczęliśmy wszyscy klaskać, a Geoffrey zaintonował For He's a Jolly Good Fellow. Czekałam, żeby Una zrobiła jakąś uwagę na mój temat, ale na próżno. Typowe. Jak tylko uznam, że Mark Darcy mi się podoba, natychmiast wszyscy przestają mnie z nim swatać.

– Nie za dużo mleka, Colin? – spytała Una, podając tacie herbatę w kubku z kwiatowym szlaczkiem.

– Nie wiem… Nie rozumiem dlaczego… Nie wiem, co mam myśleć – powiedział tata strapionym tonem.

– Nic się nie martw – odparła Una z niezwykłym dla niej spokojem i opanowaniem, co sprawiło, że nagle zobaczyłam w niej matkę, jakiej tak naprawdę nigdy nie miałam. – Po prostu chlapnęło mi się za dużo mleka. Odleję trochę i doleję ci gorącej wody.

Kiedy wreszcie udało mi się stamtąd wyrwać, w akcie bezmyślnego buntu jechałam do Londynu o wiele za szybko i całą drogę paliłam papierosy.

Загрузка...