WRZESIEŃ

o strażackim słupie

4 września, poniedziałek

57 kg, jedn. alkoholu O, papierosy 27, kalorie 15, minuty spędzone na mówieniu Danielowi w wyobraźni, co o nim myślę 145 (lepiej).

8 rano.

Pierwszy dzień w nowej pracy. Muszę zacząć tak, jak chcę kontynuować: prezentując się jako osoba zrównoważona i pewna siebie. I niepaląca. Palenie jest oznaką słabości i umniejsza autorytet osobisty.

8.30.

Zadzwoniła mama, bynajmniej nie po to, aby życzyć mi powodzenia w nowej pracy.

– Wiesz co, kochanie? – zaczęła.

– Co?

– Elaine zaprasza cię na ich rubinowe wesele! – wykrzyknęła i zamilkła wyczekująco.

Miałam pustkę w głowie. Elaine? Brian-i-Elaine? Colin-i-Elaine? Elaine, żona Gordona, byłego dyrektora fabryki materiałów budowlanych w Kettering?

– Uznała, że powinna zaprosić kilkoro młodych, żeby dotrzymali towarzystwa Markowi.

Aha. Malcolm i Elaine. Rodzice idealnego Marka Darcy'ego.

– Podobno powiedział Elaine, że jesteś bardzo atrakcyjna.

– Uch! Nie kłam – mruknęłam, skrycie zadowolona.

– Jestem pewna, kochanie, że to właśnie miał na myśli.

– A co powiedział? – syknęłam, pełna złych przeczuć.

– Ze jesteś bardzo…

– Mamo!

– Ściśle biorąc, kochanie, użył słowa: „dziwaczna”. Ale to urocze, prawda? „Dziwaczna”. Zresztą będziesz go mogła sama oto spytać na rubinowym weselu.

– Nie zamierzam jechać aż do Huntingdon na rubinowe wesele ludzi, z którymi, odkąd skończyłam trzy lata, rozmawiałam raz przez osiem sekund, żeby polować na bogatego rozwodnika, który uważa, że jestem dziwaczna.

– Nie bądź niemądra, kochanie.

– Muszę kończyć – powiedziałam, rzeczywiście niemądrze, bo wtedy mama zaczęła nawijać, jakbym siedziała w celi śmierci i rozmawiała z nią ostatni raz przed egzekucją.

– …zarabiał tysiące funtów na godzinę. Miał zegar na biurku, tik-tak-tik-tak. Mówiłam ci, że widziałam na poczcie Mavis Enderby?

– Mamo. Zaczynam dziś nową pracę. Jestem bardzo zdenerwowana. Nie chcę rozmawiać o Mavis Enderby.

– Boże święty, kochanie! W co zamierzasz się ubrać?

– W czarną mini i T-shirt.

– Będziesz wyglądać jak niechlujna wdowa. Włóż coś eleganckiego i jasnego. Na przykład tę uroczą wiśniową garsonkę. Och, a propos, mówiłam ci, że Una popłynęła w rejs po Nilu?

Grrr! Kiedy mama wreszcie odłożyła słuchawkę, czułam się tak źle, że wypaliłam pięć Silk Cutów pod rząd. Nie najlepszy początek dnia.

9 wieczorem.

W łóżku, kompletnie wyczerpana. Zapomniałam już, jaką okropnością jest zaczynanie nowej pracy, kiedy nikt cię nie zna i ludzie wyrabiają sobie opinię na twój temat na podstawie przypadkowych uwag, i nie możesz nawet poprawić makijażu, nie pytając, gdzie jest toaleta. Spóźniłam się, ale nie z własnej winy. Nie mogłam się dostać do gmachu telewizji, bo nie miałam przepustki, a przy drzwiach stali strażnicy z gatunku tych, którzy sądzą, że ich praca polega na nie wpuszczaniu personelu do środka. Kiedy wreszcie dotarłam do recepcji, nie pozwolono mi wejść na górę, póki ktoś po mnie nie przyjdzie. W ten sposób zrobiła się 9.25, a konferencja zaczynała się o 9.30. W końcu zjawiła się Patchouli prowadząca dwa wielkie, rozszczekane psy, z których jeden zaczął skakać i lizać mnie po twarzy, a drugi wsadził mi łeb pod spódnicę.

– To psy Richarda. Czadowe, nie? – powiedziała. – Tylko odprowadzę je do samochodu.

– Nie spóźnię się na zebranie? – zapytałam z desperacją, próbując wypchnąć psi łeb spomiędzy moich kolan. Patchouli zrobiła minę pod tytułem: „No to co?” i ruszy ta, do drzwi, ciągnąc psy za sobą. Tak więc kiedy weszłam na salę, zebranie już trwało i wszyscy wytrzeszczyli na mnie oczy, oprócz Richarda, ubranego tym razem w dziwaczny wełniany kombinezon roboczy w kolorze zielonym.

– Ruszcie głowami – mówił, podskakując i gestykulując rękami. – Myślę: nabożeństwo o dziewiątej. Myślę: rozpustni pastorzy. Myślę: akty seksualne w kościele. Myślę: dlaczego kobiety lecą na pastorów? No? Za co wam płacę? Wymyślcie coś.

– Może zrobimy wywiad z Joanną Trollope? – powiedziałam.

– Z kim? – zapytał Richard, patrząc na mnie tępo.

– Z Joanną Trollope, autorką Żony proboszcza, której ekranizację pokazywano w telewizji. Żona proboszcza. Ona powinna to wiedzieć. Na twarz Richarda wypłynął obleśny uśmiech.

– Genialne – powiedział do mojego biustu. – Abso-kur-wa-lutnie genialne. Czy ktoś ma telefon Joanny Trollope? Zapadła długa cisza.

– Eee, ja – powiedziałam w końcu i poczułam fale nienawiści bijące ku mnie od grunge'owej młodzieży. Po zebraniu pobiegłam do łazienki, żeby się uspokoić, i zastałam tam Patchouli, która robiła sobie makijaż, rozmawiając z jakąś koleżanką ubraną w sukienkę odsłaniającą nie tylko majtki, ale i pępek, i tak obcisłą, że chyba włożyła ją za pomocą łyżki do butów.

– Myślisz, że jest zbyt wyzywająca? – spytała dziewczyna. – Te trzydziestoletnie zdziry miały takie miny… Och! Obydwie spojrzały na mnie z przerażeniem i zakryły usta dłońmi. – Nie chodziło nam o ciebie – powiedziała Palchouli. Nie jestem pewna, czy zdołam to wytrzymać.


9 września, sobota

56 kg (dobra strona nowej pracy i towarzyszącego jej napięcia nerwowego), jedn. alkoholu 4, papierosy O, kalorie 1876, minuty spędzone na rozmawianiu w wyobraźni z Danielem: 24 (wspaniale), minuty spędzone na rozmawianiu w wyobraźni z mamą, w taki sposób, że ja przegaduję ją: 94.

11.30 rano.

Dlaczego, dlaczego dałam mamie klucz do mojego mieszkania? Pierwszy raz od pięciu tygodni rozpoczynałam weekend, nie mając ochoty patrzeć w ścianę i płakać. Przetrwałam tydzień w pracy. Zaczynałam myśleć, że może wszystko będzie dobrze, może jednak nie zje mnie owczarek alzacki, gdy wpadła jak burza, niosąc maszynę do szycia.

– Co ty, do licha, robisz, głuptasie? – zaćwierkała. Odważałam sto gramów płatków śniadaniowych za pomocą tabliczki czekolady (odważniki mojej wagi są w uncjach, więc się nie nadają, bo tabela kalorii podaje wszystko w gramach).

– Wiesz co, kochanie? – powiedziała, zaczynając otwierać i zamykać wszystkie szafki.

– Co? – spytałam, stojąc w skarpetkach i nocnej koszuli, i próbując wytrzeć sobie mascarę spod oczu.

– Malcolm i Elaine urządzają to rubinowe wesele w Londynie, dwudziestego trzeciego, więc będziesz mogła przyjść i dotrzymać towarzystwa Markowi.

– Nie chcę dotrzymywać towarzystwa Markowi – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

– Och, kiedy Mark jest bardzo mądry. Skończył Cambridge. Podobno zbił w Ameryce majątek…

– Nie pójdę.

– Proszę, kochanie, nie marudź – powiedziała, jakbym miała trzynaście lat. – Widzisz, Mark skończył urządzać ten dom w Holland Park i wydaje dla nich wielkie przyjęcie, z obsługą i ze wszystkim… W co się ubierzesz?

– Idziesz tam z Juliem czy z tatą? – zapytałam, żeby zbić ją z tropu.

– Och, kochanie, nie wiem. Prawdopodobnie z obydwoma – odparła tym specjalnym schrypniętym głosem, którego używa, kiedy sobie wyobraża, że jest Dianą Dors [10].

– Nie możesz tego zrobić.

– Przecież tata i ja nadal jesteśmy przyjaciółmi, kochanie. I z Juliem też tylko się przyjaźnię.

Grr. Grr. Grrrrrrr… Nie mogę jej znieść, kiedy jest taka.

– Powiem Elaine, że chętnie przyjdziesz, dobrze? – ćwierknęła, podniosła z podłogi tajemniczą maszynę do szycia i ruszyła do drzwi. – Muszę lecieć. Paaa!

Nie zamierzam spędzić kolejnego wieczoru wpychana na siłę Markowi Darcy'emu jak łyżeczka szpinaku niemowlęciu. Wyjadę za granicę albo coś w tym rodzaju.

8 wieczorem.

Wychodzę na kolację. Odkąd znów jestem sama, szczęśliwe małżeństwa zapraszają mnie do siebie we wszystkie sobotnie wieczory i sadzają naprzeciwko coraz bardziej przerażających okazów wolnych mężczyzn. Jest to bardzo miłe z ich strony i naprawdę to doceniam, ale czuję się przez to jeszcze bardziej przegrana i samotna – chociaż Magda mówi, że powinnam pamiętać, że samotność jest lepsza od posiadania cudzołożącego, myślącego penisem męża. Północ. O rany. Wszyscy starali się podnieść na duchu dzisiejszego wolnego mężczyznę (trzydzieści siedem lat, świeżo rozwiedziony, przykładowy pogląd: „Naprawdę uważam, że Michael Howard [11] jest krytykowany niesłusznie”).

– Nie wiem, na co narzekasz – pocieszał go Jeremy. – Mężczyźni stają się z wiekiem coraz bardziej atrakcyjni, a kobiety coraz mniej, więc te wszystkie dwudziestki, które nawet by na ciebie nie spojrzały, gdy miałeś dwadzieścia pięć lat, teraz będą się o to prosie. Siedziałam ze spuszczoną głową i trzęsąc się w środku, rozwścieczona ich uwagami o kobiecym terminie przydatności do użycia i życiu jako zabawie w komórki do wynajęcia, w której dziewczyny nie mające komórki/mężczyzny, kiedy urwie się muzyka/skończą trzydziestkę, wypadają z gry. Grr! I co jeszcze?

– O tak, całkowicie się zgadzam, że lepiej mieć młodszego partnera – wypaliłam beztrosko. – Faceci po trzydziestce są strasznie nudni z tymi swoimi kompleksami i obsesyjnym lękiem, że wszystkie kobiety chcą ich zaciągnąć do ołtarza. Ostatnio interesuję się wyłącznie mężczyznami tuż po dwudziestce. Są dużo lepsi w… no wiecie…

– Naprawdę? – spytała Magda, trochę za bardzo skwapliwie. – Skąd…

– Ty się nimi interesujesz – wtrącił Jeremy, piorunując Magdę wzrokiem – ale oni nie interesują się t o b ą.

– Przepraszam bardzo. Mój obecny chłopak ma dwadzieścia trzy lata – odparłam słodko.

Wszystkich zamurowało.

– W takim razie – powiedział po chwili Alex, uśmiechając się złośliwie – może przyprowadzisz go do nas na kolację w następną sobotę?

Cholera. Skąd ja wytrzasnę dwudziestotrzylatka, który w sobotę wieczorem będzie chciał jeść kolację ze szczęśliwymi małżeństwami, zamiast łykać w dyskotece skażone pigułki ekstazy?


15 września, piątek

57 kg, jedn. alkoholu O, papierosy 4 (bdb), kalorie 3222 (ohydnie rozmiękłe kanapki z bufetu kolejowego), minuty poświęcone na układanie w głowie wymówienia z nowej pracy 210. Uch! Okropna konferencja z szefem-tyranem Richardem Finchem.

– Kible w Harrodsie po funcie za sik. Myślę: bajkowe toalety. Myślę: Frank Skinner i sir Richard Rogers w studiu na futrzanych sedesach, monitory w poręczach, pikowany papier toaletowy. Bridget, ty robisz drugi biegun. Myślę: północ. Myślę: młodzi bezrobotni, szlifowanie bruków, transmisja na żywo.

– Ale… ale… -wyjąkałam.

– Patchouli! – krzyknął Richard, na co leżące pod jego biurkiem psy obudziły się i zaczęły szczekać.

– Co? – wrzasnęła Patchouli, ubrana w zrobioną szydełkiem minispódniczkę, pomarańczową nylonową bluzkę ze ściegami na wierzchu i miękki słomkowy kapelusz. Jakby rzeczy, które nosiłam jako nastolatka, były świetnym dowcipem.

– Gdzie jest nasz wóz transmisyjny?

– W Liverpoolu.

– Liverpool, Bridget. Transmisja spod Bootsa w centrum handlowym, na żywo o piątej trzydzieści. Daj mi sześciu młodych bezrobotnych.

Kiedy wychodziłam na pociąg, Patchouli zawołała niedbale:

– Aha, Bridget, to nie Liverpool, tylko Manchester, kumasz?

4.15 po południu, Manchester.

Młodzi bezrobotni, których zaczepiłam: 44, młodzi bezrobotni, którzy zgodzili się udzielić mi wywiadu: 0.

7 wieczorem, pociąg Manchester-Londyn.

Uch! O 4.45 biegałam w panice między betonowymi kwietnikami, bełkocząc: „Przeszam, jesteś bezrobotny? Nie szkodzi. Dzięki!”

– To co robimy? – zapytał kamerzysta, nawet nie próbując udać zainteresowania.

– Młodych bezrobotnych – odparłam wesoło, bo nagle mnie oświeciło. – Zaraz wracam!

Kiedy dopadłam bankomatu za rogiem, w mojej słuchawce odezwał się Richard: „Bridget, gdzie są, kurwa, młodzi bezrobotni?”

O 5.20 sześciu młodzieńców podających się za bezrobotnych stało w równym rządku przed kamerą z nowiutkimi dwudziestofuntówkami w kieszeniach, a ja miotałam się wokół nich, zawstydzona przynależnością do klasy średniej.

O 5.30 usłyszałam sygnał audycji, a potem wrzask Richarda: „Wybacz, Manchester, rezygnujemy z was”.

– Eee… – bąknęłam do patrzących na mnie wyczekująco młodzieńców. Pewnie pomyśleli, że cierpię na chorobę psychiczną, która objawia się tym, że udaję reporterkę telewizyjną. Co gorsza, pracując cały tydzień jak szalona, nie byłam w stanie zorganizować sobie partnera na jutrzejszą kolację. Spojrzałam na boskich efebów z bankomatem w tle i w mojej głowie zakiełkowała bardzo podejrzana moralnie myśl. Hmm. Chyba słusznie zrezygnowałam z próby zwabienia młodego bezrobotnego na kolację u Alexa. Byłby to wyzysk człowieka przez człowieka. Ale mój problem pozostał nie rozwiązany. Chyba pójdę na papierosa do wagonu dla palących.

7.30.

Uch! Wagon dla palących okazał się zatłoczonym chlewem pełnym żałosnych, opornych nałogowców. Społeczeństwo nie pozwala już palaczom żyć godnie i spycha ich na wstydliwy margines. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby wagon dla palących został cichcem przetoczony na bocznicę i zniknął na zawsze. Może po prywatyzacji kolei jakaś firma zacznie prowadzić pociągi tylko dla palących i wieśniacy będą im wygrażać pięściami, rzucać w nie kamieniami oraz straszyć dzieci bajkami o ziejących ogniem pasażerach-potworach. W każdym razie zadzwoniłam do Toma z czarodziejskiego automatu w pociągu (Jak on działa? No jak? Żadnych kabli. Dziwne. Może fale głosowe są przesyłane po szynach?), żeby poskarżyć się na brak dwudziestotrzylatka.

– A Gav? – spytał Tom.

– Jaki Gav?

– No wiesz, ten z galerii Saatchi.

– Myślisz, że by się zgodził?

– Jasne. Leciał na ciebie.

– Nieprawda. Zamknij się.

– Prawda. Przestań się zadręczać i zostaw to mnie.

Czasami mam wrażenie, że bez Toma rozsypałabym się i zniknęła bez śladu.


19 września, wtorek

56 kg (bdb) Jedn. alkoholu 3 (bdb), papierosy O (wstydziłam się palić przy zdrowym młodym adonisie). Rany, muszę się pospieszyć. Mam randkę z pijącym dietetyczną colę małolatem. Gav okazał się absolutnie boski i zachowywał się na sobotniej kolacji u Alexa tak, że lepiej nie można: flirtował z wszystkimi żonami, zawzięcie mi nadskakiwał i parował podchwytliwe pytania na temat naszego „związku” z intelektualną zręcznością członka akademii nauk. Niestety, w drodze powrotnej w taksówce ogarnęła mnie taka wdzięczność (żądza), że nie mogłam się oprzeć jego awansom (położyłam mu rękę na kolanie). Opanowałam się wprawdzie (spanikowałam) i nie przyjęłam zaproszenia na kawę, ale potem czułam się winna jako wstrętna podpuszczalska (plułam sobie w brodę). Kiedy więc dzisiaj zadzwonił i zaprosił mnie do siebie na kolację, łaskawie zgodziłam się przyjść (nie posiadałam się z radości).

Północ.

Czuję się jak własna babka. Przez to, że tak dawno nie miałam randki, dumna jak paw opowiadałam taksówkarzowi moim „chłopaku” i że jadę do mojego „chłopaka”, który gotuje mnie kolację. Niestety, na miejscu okazało się, że Malden Road 4 to sklep warzywniczy.

– Chce pani skorzystać z mojego telefonu? – zapytał taksówkarz ze znużeniem w głosie. Oczywiście nie znałam numeru Gava, więc musiałam udać, że zajęte, a potem zadzwonić do Toma i spytać go o adres Gava i w taki sposób, żeby taksówkarz nie pomyślał, że kłamałam i wcale mam chłopaka. Okazało się, że to Malden Villas 44. Resztę drogi odbyliśmy w milczeniu. Taksówkarz uznał zapewne, że jestem prostytutką albo kimś takim. Kiedy dotarłam na miejsce, czułam się już trochę mniej pewnie. Przede wszystkim było to strasznie słodkie i niewinne

– Trochę jak pierwsza wizyta u potencjalnej najlepszej przyjaciółki w podstawówce. Gav ugotował spaghetti po bolońsku. Problem pojawił się, kiedy jedzenie zostało przygotowane i podane leżeliśmy rozmawiać. Z jakiegoś powodu konwersacja zeszła na księżnę Dianę.

– To był ślub jak z bajki. Pamiętam, jak siedziałam na tym murku pod katedrą św. Pawła – powiedziałam.

– Byłeś tam? Gav wyraźnie się speszył. – Miałem wtedy sześć lat.

Daliśmy spokój rozmowie i Gav, z ogromnym zapałem (to, pamiętam, jest cudowne w dwudziestoparolatkach), zaczął mnie całować, walcząc jednocześnie z moim ubraniem.


23 września, sobota

57 kg Jedn. alkoholu O, papierosy O (bdb!), brudnopisy odpowiedzi na zaproszenie Marka Darcy'ego 14 (ale przynajmniej nie rozmawiałam w wyobraźni z Danielem).

10 rano.

Dobrze. Odpowiem na zaproszenie Marka Darcy'ego, pisząc stanowczo i wyraźnie, że nie będę mogła przyjść. Nie mam po temu żadnego powodu. Nie jestem bliską znajomą ani krewną i przepadłyby mi Randka w ciemno i Ostry dyżur. Cholera. To jedno z tych obłąkanych zaproszeń napisanych w trzeciej osobie, jakbyśmy byli wszyscy tak wytworni, że powiedzenie wprost, że ktoś urządza przyjęcie i chce cię na nie zaprosić, równałoby się nazwaniu toalety kiblem. Pamiętam z dzieciństwa, że powinnam odpowiedzieć w ten sam sposób, jakbym była Fikcyjną osobą zatrudnioną przez siebie do odpowiadania na zaproszenia od fikcyjnych osób zatrudnionych przez moich znajomych do wysyłania zaproszeń. Tylko co mam napisać? Bridget Jones żałuje, ze nie będzie mogła… Panna Bridget Jones jest niepocieszona, że nie będzie mogła… Panna Bridget Jones nie znajduje stów, by wyrazić, jak jest jej przykro, że… Z głębokim żalem zawiadamiamy, iż panna Bridget Jones była tak zrozpaczona, że nie może przyjąć laskowego zaproszenia pana Marka Darcy'ego, że palnęła sobie w łeb, i w związku z powyższym tym bardziej nie będzie mogła… Ooch, telefon. Dzwonił tata.

– Bridget, skarbie, idziesz w przyszłą sobotę na ten horror?

– Chodzi ci o rubinowe wesele Darcych?

– A o co? Odkąd twoja matka przeprowadziła na początku sierpnia ten wywiad z Lisą Leeson, to jedno odrywa jej uwagę od kwestii, które z nas bierze mahoniową szafkę na bibeloty i komplet stolików do kawy.

– Chciałam się od tego wykręcie. W słuchawce zapadła cisza. – Tato?

Dobiegł mnie stłumiony szloch. Sądzę, że tata przeżywa załamanie nerwowe. I tak jest dzielny. Gdybym ja była mężem mamy przez trzydzieści dziewięć lat, załamałaby m się nerwowo i bez jej romansu z portugalskim pilotem wycieczek.

– Co się stało, tato?

– Och, po prostu… Przepraszam. Po prostu… Ja też chciałem się wykręcić.

– No to się wykręć. Hura! Pójdziemy sobie do kina.

– Ale… Ale wtedy ona pójdzie z tym wy perfumowanym portugalskim padalcem i wszyscy ci ludzie, których znam od czterdziestu lat, będą ich traktować jak parę i spiszą mnie na straty.

– Wcale nie.

– Właśnie że tak. Muszę tam iść, Bridget. Będę robił dobrą minę do złej gry i trzymał głowę wysoko, ale… Znów się rozpłakał.

– Ale co?

– Potrzebne mi wsparcie moralne.

11.30.

Panna Bridget Jones z przyjemnością… Bridget Jones dziękuje panu Markowi Darcy 'emu za… Z najwyższa: przyjemnością Bridget Jones przyjmuje… Och, do diabła z tym.

Drogi Marku,

dziękuję Ci za zaproszenie na rubinowe wesele Twoich rodziców. Z przyjemnością przyjdę. Pozdrowienia, Bridget Jones Hmmm.

Pozdrowienia, Bridget

albo po prostu

Bridget

Bridget (Jones)

W porządku. Teraz ładnie to przepiszę i wyślę.


26 września, wtorek

56,5 kg, jedn. alkoholu O, papierosy O, kalorie 1256, zdrapki O, obsesyjne myśli o Danielu O, negatywne myśli 0. Chyba zostanę świętą. Wspaniała sprawa – zacząć myśleć o karierze, zamiast martwić się głupotami jak mężczyźni i związki. Naprawdę dobrze mi idzie w Good Afternoon! Chyba mam talent do telewizji popularnej. A najlepsze jest to, że wreszcie wystąpię przed kamerą. Pod koniec zeszłego tygodnia Richard Finch wpadł na pomysł, żeby zrobić reportaże na żywo o różnych służbach miejskich. Z początku nie miał szczęścia. Ludzie w biurze plotkowali, że odmówiły mu wszystkie jednostki policji, pogotowia ratunkowego, gazowego, energetycznego itd., w Londynie i okolicach. Ale kiedy dziś rano przyszłam do pracy, złapał mnie za ramiona, wrzeszcząc:

– Bridget! Udało się! Straż pożarna. Chcę cię mieć na wizji. Myślę: minispódniczka. Myślę: hełm strażacki. Myślę: wąż w rękach.

Przez cały dzień panowało totalne zamieszanie, bieżący program zszedł na drugi plan i wszyscy bełkotali do telefonów o łączach i wozach transmisyjnych. Reportaż jest jutro i mam się zgłosić o jedenastej w remizie w Lewisham. Zaraz obdzwonię wszystkich znajomych i uprzedzę ich, żeby oglądali. Nie mogę się doczekać, żeby powiedzieć o tym mamie.


27 września, środa

55,5 kg (skurczyłam się ze wstydu), jedn. alkoholu 3, papierosy O (w remizach nie wolno palić), potem 12 w ciągu 1 godz., kalorie 1584 (bdb).

9 wieczorem.

W życiu się tak nie skompromitowałam. Spędziłam cały dzień na próbach i organizowaniu planu. Pomysł był taki, że kiedy połączą się z Lewisham, zjadę po słupie w kadr i zacznę rozmawiać ze strażakiem. O piątej, gdy weszliśmy na antenę, siedziałam na szczycie słupa gotowa na sygnał zjechać na dół. Nagle Richard krzyknął w słuchawce: „Jazda, jazda, jazda!”, więc zaczęłam zjeżdżać. A wtedy dodał: „Jazda, Newcastle! Bridget, przygotuj się. Wchodzisz za pół minuty”. Mogłam zjechać do końca i popędzić na górę po schodach, ale byłam raptem kilka stóp od szczytu słupa, więc zaczęłam podciągać się z powrotem. Nagle w słuchawce rozległ się ryk:

– Bridget! Jesteś na wizji! Co ty, kurwa, wyprawiasz? Nie miałaś się wspinać, tylko zjeżdżać. No już!

Histerycznie wyszczerzyłam zęby do kamery, zjechałam na dół i wylądowałam zgodnie z planem obok strażaka, z którym miałam zrobić wywiad.

– Lewisham, nie mamy czasu. Kończ, kończ, Bridget – wrzasnął mi do ucha Richard. – Oddaję głos do studia – powiedziałam i to było wszystko.


28 września, czwartek

56 kg Jedn. alkoholu 2 (bdb), papierosy 11 (db), kalorie 1850, propozycje pracy ze straży pożarnej lub konkurencyjnych stacji telewizyjnych O (w sumie nie powinnam się dziwić).

11 rano.

Popadłam w niełaskę i stałam się pośmiewiskiem. Richard Finch poniżył mnie przy wszystkich, miotając na zebraniu słowa w rodzaju: „dno”, „kompromitacja” i „pieprzona idiotka”. „Oddaję głos do studia” jest tekstem tygodnia. Kiedy ktoś nie wie, co odpowiedzieć na zadane mu pytanie, mówi: „Eeee… oddaję głos do studia” i wybucha śmiechem. Co dziwne, grunge'owa młodzież traktuje mnie teraz dużo bardziej przyjaźnie. Patchouli podeszła nawet do mnie i powiedziała:

– Słuchaj, nie przejmuj się Richardem, okej? On, no wiesz, musi pokazać, kto tu rządzi. Kumasz bazę? Ten numer ze słupem był naprawdę odjazdowy. I w ogóle, no wiesz… Oddaję głos do studia.

Richard Finch udaje, że mnie nie widzi, albo kręci głową z niedowierzaniem, i przez cały dzień nie dał mi nic do roboty. Boże, jestem taka przygnębiona. Myślałam, że wreszcie znalazłam coś, w czym jestem dobra, a teraz wszystko trafił szlag. Na domiar złego w sobotę jest to koszmarne rubinowe wesele i nie mam co na siebie włożyć. Jestem beznadziejna we wszystkim. W kontaktach z mężczyznami. W kontaktach towarzyskich. W pracy. Po prostu we wszystkim.

Загрузка...