PAŹDZIERNIK

Randka z Dartym

1 października, niedziela

55,5 kg, papierosy 17, jedn. alkoholu O (bdb, zwłaszcza na przyjęciu).

4 rano.

Jeden z najdziwniejszych wieczorów w moim życiu.

Kiedy w piątek wpadłam w depresję, Jude przyszła, żeby tchnąć we mnie trochę optymizmu, i przyniosła fantastyczną czarną sukienkę do pożyczenia na rubinowe wesele. Bałam się, że ją podrę albo poplamię, ale Jude powiedziała, że ma mnóstwo sukienek, bo świetnie zarabia, więc mam się nie przejmować. Kocham Jude. Dziewczyny są dużo milsze od facetów (nie licząc Toma, ale on jest gejem). Postanowiłam włożyć do tej sukienki czarne nabłyszczane rajstopy z lycry (6,95 funta) i zamszowe szpilki z Piedaterre (oczyszczone z puree ziemniaczanego). Już na wstępie przeżyłam szok, bo dom Marka Darcy'ego nie był, jak się spodziewałam, chudym białym szeregowcem przy Portland Road czy innej bocznej uliczce, tylko wielkim, wolno stojącym, otoczonym zielenią pałacem a la tort weselny po drugiej stronie Holland Park Avenue (gdzie podobno mieszka Harold Pinter). Mark naprawdę szarpnął się dla rodziców. Wszystkie drzewa były udekorowane łańcuchami czerwonych lampek i błyszczących czerwonych serduszek, co wyglądało uroczo, a nad prowadzącą do domu alejką wisiał czerwono-biały baldachim. Przy drzwiach impreza zaczęła wyglądać jeszcze bardziej obiecująco, ponieważ zostaliśmy powitani przez obsługę lampką szampana i wzięto od nas prezenty (kupiłam Malcolmowi i Elaine kompakt z piosenkami miłosnymi Perry'ego Como z roku, w którym brali ślub, i dodatkowo dla Elaine terakotowy parownik do olejków aromatycznych, bo pytała mnie o olejki na noworocznym indyku curry). Potem skierowano nas na dół po niezwykle krętych schodach z jasnego drzewa, z czerwonymi świecami w kształcie serc na każdym stopniu. Na dole była olbrzymia sala z podłogą z ciemnego drzewa i werandą wychodzącą na ogród, w całości oświetlona świecami. Przez chwilę tata i ja po prostu staliśmy i patrzyliśmy, kompletnie oniemiali. Zamiast przekąsek typowych dla starszego pokolenia – jak marynaty w kryształowych salaterkach z przegródkami czy koreczki z sera i ananasa powbijane w połówki grejpfrutów – kelnerzy nosili wielkie srebrne tace, na których pyszniły się chińskie pierożki z farszem z krewetek, tartaletki z pomidorami i mozzarellą i drobiowe szaszłyczki. Goście mieli takie miny, jakby nie wierzyli własnemu szczęściu, odrzucali głowy do tyłu i śmiali się radośnie. Tylko Una Alconbury wyglądała tak, jakby właśnie zjadła cytrynę.

– O rany – westchnął tata, podążając za moim spojrzeniem. – Mama i Una nie będą tym chyba zachwycone.

– Ale ostentacja, co? – ryknęła Una, sunąc w naszą stronę i z rozdrażnieniem poprawiając sobie etolę. – Przesada w tych rzeczach zawsze jest trochę wulgarna.

– Och, nie bądź śmieszna, Uno. To wspaniałe przyjęcie – odparł tata, biorąc z tacy dziewiętnastą kanapkę.

– Mmm. Tak jest- mruknęłam, przełykając tartaletkę, gdy kelner, który wyrósł obok jak spod ziemi, dolał mi szampana. – Fantastyczne.

Przygotowana psychicznie na drobnomieszczański koszmar, byłam w euforii. Nikt mnie jeszcze nie zapytał, dlaczego nie wyszłam za mąż.

– Phi – prychnęła Una. Dołączyła do nas mama.

– Bridget – wrzasnęła. – Przywitałaś się z Markiem?

Nagle uświadomiłam sobie z przerażeniem, że Una i mama też będą wkrótce obchodziły rubinowe rocznice ślubu. Znając mamę, było mało prawdopodobne, aby taki drobiazg jak porzucenie męża dla portugalskiego pilota wycieczek przeszkodził jej to uczcić, i na pewno będzie chciała przebić Elaine Darcy, choćby miała w tym celu zmusić swą Bogu ducha winną córkę do małżeństwa.

– Trzymaj się, staruszko – szepnął tata, ściskając moje ramię.

– Uroczy dom. Nie miałaś jakiejś ładnej etoli, Bridget? łupież! – ćwierkała mama, otrzepując tacie plecy. – Kochanie, dlaczego, do licha, nie rozmawiasz z Markiem?

– Eee…-bąknęłam.

– Co o tym sądzisz, Pam? – syknęła Una z napięciem głosie, robiąc kolisty ruch głową.

– Ostentacja – odparła mama, przesadnie poruszając wargami.

– To samo powiedziałam – oznajmiła triumfalnie Una. – powiedziałam tak, Colin? Ostentacja.

Rozejrzałam się nerwowo dookoła i aż podskoczyłam z przerażenia. Nie dalej niż trzy stopy od nas stał Mark Darcy. Musiał słyszeć każde słowo. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć – nie bardzo wiem, co – i uratować sytuację, ale Mark odszedł. Kolację podano w salonie na parterze i przypadkiem znalazłam się w kolejce na schodach tuż za Markiem.

– Cześć – powiedziałam, chcąc jakoś naprawić nietakt mamy. Rozejrzał się, kompletnie mnie zignorował i znów odwrócił tyłem. – Cześć – powtórzyłam, szturchając go w plecy.

– Och, cześć – odparł. – Przepraszam. Nie widziałem cię.

– Wspaniałe przyjęcie – ciągnęłam. – Dziękuję, że mnie zaprosiłeś.

Przyjrzał mi się uważnie.

– To nie ja – powiedział. – To moja matka. Przepraszam, muszę eee… pousadzać gości. Aha, bardzo mi się podobał twój reportaż z tej remizy.

Po tych słowach odwrócił się i, lawirując między gośćmi, pomaszerował na górę, a ja aż się zatrzęsłam ze złości. Gdy dotarł na szczyt schodów, pojawiła się Natasha w przepięknym futerale ze złotej satyny, złapała go zaborczym gestem za ramię i w tym pośpiechu przewróciła jedną ze świec, oblewając sobie dół sukni czerwoną parafiną.

– Kuśwa – powiedziała. – Kuśwa.

Zanim zniknęli w tłumie, usłyszałam, jak ochrzanią Marka.

– Mówiłam ci, że to absurd poświęcać całe popołudnie na ustawianie świec w takich miejscach, gdzie łatwo się o nie potknąć. Powinieneś był raczej dopilnować, żeby plan stołu…

Rzeczony plan stołu okazał się całkiem niezły. Mama nie siedziała ani obok taty, ani obok Julia, tylko obok Briana Enderby'ego, z którym uwielbia flirtować. Julio wylądował obok nieposiadającej się ze szczęścia pięćdziesięciopięcioletniej ciotki Marka. Tata poróżowiał z radości, bo dostał za sąsiadkę jakąś kruczowłosą egzotyczną piękność. Byłam naprawdę podekscytowana. Może będę siedzieć między dwoma przystojnymi kolegami Marka Darcy'ego, wybitnymi prawnikami lub Amerykanami z Bostonu? Ale gdy szukałam na planie swojego nazwiska, zapiszczał koło mnie znajomy głos.

– Jak się ma moja mała Bridget? Szczęściarz ze mnie, co? Siedzimy obok siebie. Una mówi, że zerwałaś ze swoim facetem. Uch! Kiedy wreszcie wydamy cię za mąż?

– Mam nadzieję, że dostąpię zaszczytu odprawienia tej ceremonii – odezwał się głos z mojej drugiej strony. – Przydałby mi się nowy ornat. Mmm. Z morelowego jedwabiu. Albo może ładna sutanna od Gamirellego zapinana na trzydzieści dziewięć guzików.

Mark roztropnie posadził mnie między Geoffreyem Alconburym i naszym proboszczem – gejem. Kiedy jednak wlaliśmy w siebie po kilka drinków, rozmowa wcale nie kulała. Spytałam proboszcza, co sądzi o cudzie z posążkami Ganesza, hinduskiego boga-słonia, pijącymi mleko. Proboszcz odparł, że w kręgach kościelnych panuje pogląd, iż „cud” jest skutkiem wpływu nagłego ochłodzenia na rozgrzaną letnim upałem terakotę. Po kolacji, gdy goście ruszyli na dół, aby potańczyć, zaczęłam się zastanawiać nad tym, co powiedział. Zdjęta ciekawością (i żeby nie tańczyć twista z Geoffreyem Alconburym) przeprosiłam moich towarzyszy, dyskretnie wzięłam ze stołu łyżeczkę i dzbanuszek z mlekiem i wśliznęłam się do pokoju, gdzie – co dowodziło, że Una miała trochę racji z ostentacyjnością imprezy – wyłożono rozpakowane prezenty. Znalazłam mój terakotowy parownik, nie bez trudu, bo ustawiono go w głębi stołu, nalałam trochę mleka na łyżeczkę, a potem ją przechyliłam i przytknęłam do krawędzi otworu, w który wkłada się świecę. Nie wierzyłam własnym oczom. Parownik pił mleko. Widziałam, jak znika z łyżeczki.

– Boże, to cud – wykrzyknęłam. Skąd mogłam wiedzieć, że cholerny Mark Darcy akurat przechodzi korytarzem?

– Co robisz? – zapytał, stając w drzwiach. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Najwyraźniej pomyślał, że kradnę prezenty. – Mmm? – mruknął.

– Parownik do olejków, który dałam twojej mamie, pije mleko – wymamrotałam ponuro.

– Nie bądź niemądra – odparł, parskając śmiechem.

– Naprawdę pije mleko – powiedziałam z irytacją. – Spójrz. Nalałam więcej mleka na łyżeczkę, przechyliłam ją i parownik zaczął powoli wchłaniać płyn. – Widzisz? – spytałam z dumą. – To cud.

Mark był autentycznie pod wrażeniem.

– Masz rację – wyszeptał. – To cud.

W tym momencie w drzwiach stanęła Natasha.

– O, cześć – powiedziała na mój widok. – Nie przebrałaś się dziś za króliczka? Po czym zachichotała, udając, że ta złośliwa uwaga była żartem.

– O tej porze roku my, króliczki, nosimy cieplejsze rzeczy – odparłam.

– John Rocha? – spytała, wpatrując się w sukienkę Jude. – Zeszła jesień? Poznaję tę lamówkę.

Chciałam powiedzieć coś bardzo dowcipnego i ciętego, ale, niestety, nic nie przychodziło mi do głowy. W końcu, po dłuższej chwili głupiego milczenia, wybąkałam:

– Na pewno chcesz wrócić do gości. Miło było znów cię zobaczyć. Paaa!

Stwierdziłam, że muszę wyjść na dwór, aby zaczerpnąć świeżego powietrza i zapalić. Była cudowna, ciepła, gwiaździsta noc i księżyc rozświetlał rododendrony. Osobiście nie lubię rododendronów. Kojarzą mi się z wiktoriańskimi dworami z powieści D.H. Lawrence'a, gdzie ludzie toną w jeziorach. Zeszłam do położonego niżej ogrodu. Orkiestra grała wiedeńskie walce w nostalgicznym stylu a la fin de millenium. Nagle usłyszałam w górze jakiś szelest. Ktoś stał na tarasie. Był to przyjemny blondwłosy nastolatek w typie ucznia prywatnej szkoły.

– Cześć – powiedział, po czym niezdarnie zapalił papierosa i patrząc na mnie, zszedł po schodach na dół. – Może zatańczymy? Och, przepraszam – dodał, wyciągając rękę, jakbyśmy znajdowali się na dniu otwartym w Eton, a on był dawnym ministrem spraw wewnętrznych, który zapomniał o dobrych manierach. – Simon Dalrymple.

– Bridget Jones – odparłam, sztywno podając mu dłoń i czując się jak członek rządu wojennego.

– Cześć. Bardzo mi przyjemnie. To możemy zatańczyć? – spytał, ponownie wchodząc w rolę ucznia prywatnej szkoły.

– Czy ja wiem? – odparłam i, mimo woli wchodząc w rolę pijanej dziwki, wybuchnęłam ochrypłym śmiechem.

– Tutaj. Tylko jeden taniec.

Zawahałam się. Prawdę mówiąc, jego propozycja mile mnie połechtała.

– Proszę – naciskał Simon. – Jeszcze nigdy nie tańczyłem ze starszą kobietą. O rany, przepraszam, nie chciałem… – dodał pospiesznie, widząc wyraz mojej twarzy. – To znaczy, z kobietą, która nie chodzi już do szkoły – dokończył, ściskając namiętnie moją dłoń. – Pozwolisz? Będę ci niewymownie wdzięczny.

Simon Dalrymple najwyraźniej uczył się tańca towarzyskiego od urodzenia i z prawdziwą przyjemnością pozwoliłam mu się prowadzić, ale niestety dostał – tańcząc tak blisko, nie można jej było wziąć za piórnik w kieszeni – największej erekcji, z jaką kiedykolwiek miałam szczęście się zetknąć.

– Odbijany, Simon – powiedział jakiś głos. Był to Mark Darcy. – Raz, dwa. Do środka. Powinieneś być już w łóżku.

Sądząc po minie, Simon był kompletnie zdruzgotany. Oblał się szkarłatnym rumieńcem i pobiegł do domu.

– Pozwolisz? – spytał Mark, wyciągając do mnie rękę.

– Nie – warknęłam.

– O co ci chodzi?

– Yyy… – wybąkałam, szukając wytłumaczenia dla mojej wściekłości. – Zachowałeś się obrzydliwie. Jak mogłeś tak upokorzyć tego młodego, wrażliwego chłopca? – Widząc jego zdumioną minę, ciągnęłam: – Niemniej jestem ci naprawdę wdzięczna za zaproszenie. To fantastyczne przyjęcie.

– Tak. Chyba już to mówiłaś – odparł, szybko mrugając powiekami. Prawdę mówiąc, robił wrażenie zdenerwowanego i urażonego. – Czy… – Urwał i zaczął spacerować po patio, wzdychając i przeczesując dłonią włosy. – Jak ci… Czytałaś ostatnio jakieś dobre książki?

Niewiarygodne.

– Mark – powiedziałam – jeżeli jeszcze raz mnie spytasz, czy czytałam ostatnio jakieś dobre książki, zacznę krzyczeć. Nie możesz spytać o coś innego? Rusz głową. Zapytaj mnie, czy mam hobby albo pogląd na wspólną walutę europejską, albo czy przeżyłam jakieś wyjątkowo niepokojące doświadczenie z gumą.

– Czy… – zaczął i znów urwał.

– Albo z kim bym się przespała, gdybym miała do wyboru Douglasa Hurda, Michaela Howarda i Jima Davidsona [12]. Chociaż nie, to oczywiste, z Douglasem Hurdem.

– Z Douglasem Hurdem? – zdziwił się Mark.

– Mmm. Tak. Jest rozkosznie surowy, ale sprawiedliwy.

– Hmmm – mruknął Mark z namysłem. – Być może, ale Michael Howard ma niezwykle atrakcyjną i inteligentną żonę. Musi mieć jakieś ukryte zalety.

– Na przykład? – spytałam, z dziecinną nadzieją, że powie coś o seksie. – Czyja wiem…

– Może jest świetnym kochankiem – podsunęłam.

– Albo fantastycznie zdolnym garncarzem.

– Albo wykwalifikowanym aromaterapeutą.

– Zjesz ze mną kolację, Bridget? – zapytał raptownie i z irytacją w głosie, jakby miał zamiar posadzić mnie przy stole i obsztorcować. Wytrzeszczyłam na niego oczy.

– Podpuściła cię moja mama? – spytałam podejrzliwie.

– Nie. Ja…

– Una Alconbury?

– Nie, nie…

Nagle zrozumiałam, co jest grane.

– Twoja mama, prawda?

– Przyznaję, że…

– Nie chcę, żebyś mnie zapraszał na kolację, bo życzy sobie tego twoja matka. A zresztą, o czym byśmy rozmawiali? Spytałbyś mnie, czy czytałam ostatnio jakieś dobre książki i musiałabym wymyślić jakieś żałosne kłamstwo…

Patrzył na mnie z wyraźną konsternacją.

– Kiedy Una Alconbury powiedziała mi, że jesteś poważną intelektualistką i masz obsesję na punkcie książek.

– Naprawdę? – spytałam, całkiem zadowolona z tej charakterystyki. – Co jeszcze ci mówiła?

– Że jesteś radykalną feministką, prowadzisz niesamowicie światowe życie…

– Oooch – jęknęłam.

– …i spotykasz się z milionem facetów.

– Phi.

– Słyszałem o Danielu. Przykro mi.

– Przyznaję, próbowałeś mnie ostrzec – mruknęłam ponuro. – Co właściwie masz przeciwko niemu?

– Spał z moją żoną – odparł Mark. – Dwa tygodnie po naszym ślubie.

Gapiłam się na niego osłupiała, gdy ktoś u góry krzyknął: „Markiii!” Była to Natasha, podejrzliwie spoglądająca w dół z tarasu.

– Markiii! – zawołała ponownie. – Co ty tam robisz?

– W Boże Narodzenie – podjął szybko Mark – myślałem, że jeśli moja matka jeszcze raz powie: „Bridget Jones”, zadzwonię do „Sunday People” i oskarżę ją o bicie mnie w dzieciństwie pompką rowerową. A potem, kiedy cię spotkałem… i byłem w tym absurdalnym swetrze w romby, który dostałem od Uny pod choinkę… Bridget, wszystkie inne dziewczyny, które znam, są takie sztywne. Żadna nie przebrałaby się za króliczka ani… – Mark! – wrzasnęła Natasha, schodząc do nas po schodach.

– Przecież się z kimś spotykasz – powiedziałam szalenie odkrywczo.

– Już nie – odparł. – Kolacja? W tym tygodniu?

– Dobrze – wyszeptałam. – Dobrze.

Potem uznałam, że będzie lepiej, jeśli pójdę do domu, bo Natasha śledziła każdy mój ruch, jakby była krokodylicą pilnującą swoich jaj, a ja dałam Markowi Darcy'emu mój adres i telefon i umówiłam się z nim na wtorek. Przechodząc przez salę balową, zobaczyłam, że mama, Una i Elaine Darcy żywo z nim rozmawiają – ale miałyby miny, gdyby wiedziały, co się właśnie stało. Nagle wyobraziłam sobie przyszłorocznego indyka curry. Brian Enderby podciąga sobie spodnie i mówi: „Hmhmhm. Miło jest popatrzeć, jak młodzi dobrze się bawią, prawda?”, a potem Mark i ja, niczym para cyrkowych fok, musimy zaprezentować gościom jakąś sztuczkę – potrzeć się nosami albo odbyć stosunek seksualny na ich oczach.


3 października, wtorek

56 kg, jedn. alkoholu 3 (bdb), papierosy 21 (źle), wypowiedzenie słowa „drań” w ciągu ostatniej doby ok. 369 razy.

7.30 wieczorem.

Totalna panika. Za pół godziny przyjdzie po mnie Mark Darcy. Przed chwilą wróciłam z pracy z sianem na głowie i w stroju będącym rezultatem kryzysu pralniczego. Ratunku, pomocy. Chciałam włożyć białe levisy 501, ale nagle przyszło mi do głowy, że Mark może być typem faceta, który zabiera dziewczyny do przerażająco eleganckich restauracji. Boże, nie mam nic eleganckiego do włożenia. Chyba nie oczekuje, że przebiorę się za króliczka? Nie żebym była nim zainteresowana czy coś.

7.50.

Boże, Boże. Jeszcze nie umyłam włosów. Szybko wskoczę do wanny.

8.00.

Suszę włosy. Mam wielką nadzieję, że Mark Darcy się spóźni, bo nie chcę, żeby zastał mnie w szlafroku i z mokrymi włosami.

8.05.

Włosy mniej więcej suche. Muszę się jeszcze umalować, ubrać i wrzucić śmietnik za kanapę. Trzeba ustalić priorytety. Najpierw makijaż, potem likwidacja śmietnika.

8.15.

Jeszcze go nie ma. Bardzo dobrze. Wolę ludzi, którzy się spóźniają, od ludzi, którzy przychodzą punktualnie, wprawiają człowieka w przerażenie i popłoch i znajdują paskudztwa na środku pokoju.

8.20.

Jestem mniej więcej gotowa. Może się jeszcze przebiorę.

8.30.

Dziwne. Nie wyglądał na faceta, który spóźnia się pół godziny.

9.00.

W głowie się nie mieści. Mark Darcy wystawił mnie do wiatru. Drań!


5 października, czwartek

56,5 kg (źle), czekoladowe baloniki 4 (źle), oglądanie kasety 17 razy (źle).

11 rano.

W kiblu w pracy. O nie. O nie. Jakby nie dość było tamtego upokorzenia, znalazłam się dziś w centrum uwagi na porannym zebraniu.

– Dobrze, Bridget – powiedział Richard Finch. – Dam ci jeszcze jedną szansę. Proces Isabelli Rossellini. Dziś ma zapaść werdykt. Sądzimy, że ją uniewinnią. Jedź do Sądu Najwyższego. Tylko bez wspinania się na słupy czy latarnie. Chcę mieć rzeczowy wywiad. Spytaj ją, czy to oznacza, że wolno nam zabić każdą osobę, z którą nie chcemy uprawiać seksu. Na co czekasz, Bridget? Już cię tu nie ma.

Nie miałam najbledszego, ale to najbledszego pojęcia, o czym mówi.

– Słyszałaś o procesie Isabelli Rossellini, prawda? – zapytał Richard. – Chyba czytasz czasem gazety?

Trudność z tą pracą polega na tym, że ludzie bombardują cię nazwiskami i faktami, i musisz się w ułamku sekundy decydować, czy przyznać, że nie wiesz, o co im chodzi, czy nie, i jeśli przegapisz ten moment, przez następne pół godziny rozpaczliwie próbujesz się zorientować, co właściwie omawiasz w najdrobniejszych szczegółach z pewną siebie miną. Tak właśnie było z Isabellą Rossellini i za pięć minut muszę się spotkać pod gmachem sądu z ekipą telewizyjną, żeby relacjonować coś, o czym nie mam zielonego pojęcia.

11.05,

Bogu niech będą dzięki za Patchouli. Kiedy wyszłam z toalety, psy Richarda ciągnęły ją korytarzem.

– Wszystko gra? – spytała. – Wyglądasz na spanikowaną.

– Nie, nie, wszystko w porządku – odparłam.

– Na pewno? – Popatrzyła na mnie chwilę. – Słuchaj, chyba jarzysz, że nie chodziło mu o Isabellę Rossellini? Miał na myśli Elenę Rossini.

Dzięki Bogu i wszystkim jego aniołom w niebie. Elena Rossini to opiekunka do dzieci oskarżona o zabicie swojego pracodawcy, który przez półtora roku więził ją w domu i wielokrotnie gwałcił. Złapałam parę gazet, żeby dokształcić się po drodze, i poleciałam do taksówki.

3 popołudniu.

Nie mogę uwierzyć, co się wydarzyło. Sterczałam pod sądem z moją ekipą i całą bandą reporterów czekających jak my na koniec procesu. W sumie była to świetna zabawa. Zaczęłam nawet dostrzegać plusy zostania zrobioną w jajo przez Pana Chodzący Ideał Darcy'ego. W pewnym momencie skończyły mi się papierosy, więc spytałam kamerzystę, który był bardzo miły, czy sądzi, że mogę wyskoczyć na pięć minut do sklepu. Odparł, że tak, bo woźni zawsze uprzedzają, kiedy ktoś ma wyjść, więc w razie czego zdąży mnie zawołać. Inni reporterzy usłyszeli, że idę do sklepu, i zaczęli mnie prosić, żebym kupiła im fajki i słodycze, i zbieranie zamówień trochę potrwało. Kiedy stałam już przy ladzie, starając się nie pomieszać pieniędzy, do sklepu wszedł w pośpiechu jakiś facet i powiedział: „Mogę prosić pudełko Ouality Street?”, jakby mnie tam nie było. Biedny sprzedawca popatrzył na mnie, nie wiedząc, co ma zrobić.

– Przepraszam, czy zna pan słowo „kolejka”? – zapytałam jadowicie, odwracając się, żeby na tupeciarza spojrzeć. Był to Mark Darcy w adwokackiej todze. Wydałam z siebie dziwny dźwięk, a on po swojemu utkwił we mnie wzrok.

– Gdzie, do licha ciężkiego, byłeś we wtorek wieczorem? – odezwałam się w końcu.

– Mógłbym cię spytać o to samo – odparł lodowatym tonem.

W tym momencie do sklepu wpadł pomocnik kamerzysty.

– Bridget! – wrzasnął. – Nici z wywiadu. Elena Rossini wyszła i odjechała. Kupiłaś mi Minstrele?

Oniemiała, złapałam się lady, żeby nie upaść.

– Nici? -jęknęłam, odzyskawszy głos. – Nici? O Boże. To była moja ostatnia szansa po tym strażackim słupie i zmarnowałam ją przez głupie fajki. Richard mnie wyleje. Czy innym udało się z nią porozmawiać?

– Nikt z nią nie porozmawiał – powiedział Mark Darcy.

– Nie? – powtórzyłam, patrząc na niego z rozpaczą. – Skąd wiesz?

– Bo to ja ją broniłem i kazałem jej nie udzielać wywiadów – odparł niedbałym tonem. – Spójrz, siedzi w moim samochodzie. Kiedy się odwróciłam, Elena Rossini wystawiła głowę z okna samochodu i zawołała z obcym akcentem: – Mark, przepraszam. Kup mi Dairy Box zamiast Ouality Street, dobrze?

W tym momencie podjechał nasz wóz transmisyjny.

– Derek! – krzyknął kamerzysta. – Kup nam Twixa i Liona, dobrze?

– No więc gdzie byłaś we wtorek? – zapytał Mark Darcy.

– W moim cholernym domu – wycedziłam przez zęby.

– Co, pięć po ósmej? Dzwoniłem do drzwi dwanaście razy.

– Tak, właśnie… – urwałam, porażona pierwszym przebłyskiem zrozumienia-…suszyłam włosy.

– Wielką suszarką?

– 1600 V, marki Salon Selectives – odparłam z dumą. – Bo co?

– Powinnaś sobie kupić cichszą suszarkę albo zaczynać toaletę trochę wcześniej. Mniejsza o to, chodź – powiedział ze śmiechem. – Zawołaj swojego kamerzystę, zobaczę, co da się zrobić.

O Boże! Co za wstyd. Jestem kompletną idiotką.

9 wieczorem.

Nie do wiary, jak cudownie wszystko się ułożyło. Właśnie po raz piąty puściłam sobie czołówkę Good Afternoon! „Good Afternoon! – mówi spiker – jedyny program telewizyjny, w którym zobaczycie wywiad z Eleną Rossini, przeprowadzony dosłownie kilka minut po jej dzisiejszym uniewinnieniu. Przed państwem nasza specjalna wysłanniczka, Bridget Jones”. Uwielbiam ten kawałek: „Przed państwem nasza specjalna wysłanniczka, Bridget Jones”. Puszczę go sobie jeszcze raz, a potem już naprawdę schowam kasetę.


6 października, piątek

57 kg (szukanie pociechy w jedzeniu), jedn. alkoholu 6 (problem alkoholowy), zdrapki 6 (szukanie pociechy w hazardzie), telefony pod 1471, żeby sprawdzić, czy dzwonił Mark Darcy: 21 (z czystej ciekawości), oglądanie kasety 9 razy (lepiej).

9 wieczorem.

Grr! Wczoraj zostawiłam mamie wiadomość o moim sukcesie, więc kiedy dziś wieczór zadzwoniła, sądziłam, że chce mi pogratulować, ale nie, nawijała o przyjęciu. Una i Geoffrey to, Brian i Mavis tamto, jaki wspaniały jest Mark, dlaczego z nim nie porozmawiałam itd., itd. Czułam pokusę, żeby powiedzieć, co zaszło, ale udało mi sieją odpędzić, kiedy wyobraziłam sobie konsekwencje: ekstatyczny wrzask radości na wiadomość o randce i brutalne zabójstwo jedynej córki, kiedy mama usłyszy, co z tej randki wyszło. Mam nadzieję, że mimo tej afery z suszarką Mark zadzwoni i umówi się ze mną jeszcze raz. Może powinnam napisać do niego list z podziękowaniem za wywiad i przeprosinami za suszarkę. Nie żeby mi się podobał, po prostu tak wypada.


12 października, czwartek

57,5 kg (źle), jedn. alkoholu 3 (zdrowe i normalne), papierosy 13, jedn. tłuszczu 17 (ciekawe, czy można obliczyć zawartość jedn. tłuszczu w całym ciele? Oby nie!), zdrapki 3 (w porządku), telefony pod 1471, żeby sprawdzić, czy dzwonił Mark Darcy: 12 (lepiej).

Grr! Wkurzona protekcjonalnym artykułem autorstwa szczęśliwej małżonki, zatytułowanym, z ironią subtelną jak seksualne aluzje Frankiego Howerda, Radości samotnego życia. „Są młodzi, ambitni i bogaci, ale ich życic kryje bolesną pustkę… Gdy wyjdą z pracy, otwiera się przed nimi ziejąca emocjonalna luka… Ci samotni niewolnicy mody szukają pociechy w gotowych daniach, jakie kiedyś robiły ich matki”. Co za tupet. Skąd Pani Szczęśliwa Małżonka od dwudziestego drugiego roku życia może to wiedzieć, się pytam? Zamierzam napisać artykuł oparty na „dziesiątkach rozmów” ze szczęśliwymi małżonkami: „Gdy wychodzą z pracy, wybuchają płaczem, bo chociaż są wykończone, muszą obierać ziemniaki i nastawiać pranie, podczas gdy ich obleśni brzuchaci mężowie oglądają mecz, domagając się frytek. W inne wieczory, ubrane w niegustowne fartuchy, wpadają w wielkie czarne dziury, bo mężowie zadzwonili, żeby im powiedzieć, że znów zostają dłużej w pracy, a w tle słychać było skrzypienie skóry i chichot seksownych samotniczek”. Po pracy spotkałam się z Jude, Sharon i Tomem. Tom też pracował nad wściekłym wyimaginowanym artykułem o „ziejących lukach emocjonalnych” szczęśliwych małżeństw. „Mają przesadny wpływ na to, jakie domy się buduje i jakie produkty zalegają półki supermarketów”, miał dowodzić artykuł oburzonego Toma. „Wszędzie widzimy sklepy Annę Summers zaopatrujące gospodynie domowe, które żałośnie próbują naśladować odjazdowy seks wolnych strzelców, a u Marksa i Spencera przybywa egzotycznych dań dla zmęczonych małżeństw, które starają się udawać, że jak wolni strzelcy są w uroczej restauracji i nie muszą zmywać naczyń”.

– Mam powyżej uszu tego aroganckiego załamywania rąk nad życiem wolnych strzelców! – ryknęła Sharon.

– Tak jest! – wykrzyknęłam.

– Zapominacie o popapraniu – beknęła Jude. – Zawsze mamy jeszcze popapranie. – A poza tym, wcale nie jesteśmy samotni. Mamy wielkie rodziny w formie sieci przyjaciół połączonych telefonami – stwierdził Tom.

– Tak jest! Hura! Wolni strzelcy nie muszą bez przerwy się tłumaczyć, powinni mieć uznany status, tak jak gejsze – zawołałam radośnie i siorbnęłam moje chilijskie Chardonnay.

– Gejsze? – powtórzyła Sharon, patrząc na mnie zimno.

– Zamknij się, Bridge – wybełkotał Tom. – Jesteś pijana. Próbujesz uciec ze swojej ziewającej emocjonalnej luki w alkohol.

– Shazzer też – mruknęłam ponuro.

– Wcle nie – zaprotestowała Sharon.

– Włśnież tak.

– Zmknijcie się – powiedziała Jude i znów beknęła. – Zmawiamy jszczejdną btelkę Chrdonnay?


13 października, piątek

58 kg (ale zmieniłam się tymczasowo w baryłkę wina), jedn. alkoholu O (ale piję z baryłki), kalorie O (bdb). – W porządku, będę szczera. Wcale nie bdb: tylko O, bo zwymiotowałam 5876 kalorii natychmiast po jedzeniu. Boże, jestem taka samotna. Przede mną cały weekend, podczas którego nie mam kogo kochać ani z kim się bawić. Nieważne. Mam pyszny pudding imbirowy z M &S do podgrzania w mikrofali.


15 października, niedziela

57 kg (lepiej), jedn. alkoholu 5 (ale specjalna okazja), papierosy 16, kalorie 2456, minuty poświęcone na myślenie o panu Darcym 245.

8.55 rano.

Wyskoczyłam szybko po fajki, żeby zdążyć na Dumę l uprzedzenie w BBC. Dziwne, że na ulicach jest tyle samochodów. Czy ludzie nie powinni siedzieć już w domach przed telewizorami? Podoba mi się, że naród wpadł w takie uzależnienie. Podstawą mojego uzależnienia jest ludzkie pragnienie, aby Darcy przespał się z Elizabeth. Tom mówi, że piłkarski guru Nick Hornby napisał w swojej książce, że męska obsesja na punkcie piłki nożnej nie ma charakteru zastępczego. Podkręceni testosteronem kibice wcale nie chcieliby się znaleźć na boisku, twierdzi Hornby, ponieważ widzą w piłkarzach swoich przedstawicieli, coś jak parlament. W ten sam sposób ja traktuję Darcy'ego i Elizabeth. Są moimi przedstawicielami w dziedzinie bzykania, a raczej zalotów. Nie chciałabym jednak oglądać żadnych goli. Nie zniosłabym nawet widoku Darcy'ego i Elizabeth w łóżku, palących postkoitalne papierosy. Byłoby to nienaturalne i niewłaściwe i szybko straciłabym zainteresowanie.

10.30 rano.

Zadzwoniła Jude i przez dwadzieścia minut wzdychałyśmy: „Oooch, ten pan Darcy”. Uwielbiam jego sposób mówienia, jakby miał wszystko gdzieś. Ding-dong! Potem odbyłyśmy długą dyskusję, porównując zalety pana Darcy'ego i Marka Darcy'ego. Zgodziłyśmy się, że pan Darcy jest atrakcyjniejszy, ponieważ jest bardziej arogancki, ale bycie postacią fikcyjną działa na jego niekorzyść.


23 października, poniedziałek

58 kg. jedn. alkoholu O (bdb: odkryłam pyszny nowy substytut alkoholu o nazwie Smoothies, b. mocno owocowy), papierosy O (po Smoothies nie chce się palić), Smoothies 22, kalorie 4265 (z czego 4135 to Smoothies). Uch! Miałam właśnie obejrzeć Panoramę, wydanie poświęcone problemowi zajmowania najlepszych posad przez „wysoko wykwalifikowane żeńskie kadry” – w których gronie, o co modlę się do Pana Boga w niebiesiech i wszystkich Jego serafinów, wkrótce się znajdę – gdy trafiłam w „Standardzie” na ohydne zdjęcie Darcy'ego i Elizabeth ubranych we współczesne ciuchy i leżących w objęciach na jakiejś łące: ona ze sloane'owskimi włosami blond i w lnianym garniturze, on w pasiastej koszulce polo i skórzanej kurtce, z cienkim wąsikiem. Podobno ze sobą sypiają. Co za obrzydliwość. Jestem zdezorientowana i zmartwiona, bo pan Darcy na pewno by się nie poświęcił tak pustej i frywolnej profesji jak aktorstwo, a jednak pan Darcy jest aktorem. Hmmm. Można się w tym pogubić.


24 października, wtorek

58,5 kg (cholerne Smoothies), jedn. alkoholu O, papierosy O, Smoothies 32. Wspaniała passa w pracy. Od tego wywiadu z Eleną jak-jej-tam wszystko mi się udaje.

– Jazda! Jazda! Rosemary West! – mówił Richard Finch, podnosząc pięści jak bokser, gdy weszłam na salę (trochę spóźniona, każdemu może się zdarzyć). – Myślę: ofiary lesbijskiego gwałtu. Myślę: Jeanette Winterson. Myślę: co lesbijki właściwie robią. To jest to! Co lesbijki właściwie robią w łóżku?

Nagle odwrócił się w moją stronę.

– Wiesz? – Wszyscy wytrzeszczyli na mnie oczy. – No mów, Bridget, cholerna wieczna spóźnialska – krzyknął zniecierpliwiony. – Co lesbijki robią w łóżku?

Wzięłam głęboki oddech.

– Uważam, że powinniśmy się zająć pozaekranowym romansem Darcy'ego i Elizabeth.

Richard zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.

– Genialne – powiedział z szacunkiem w głosie. – Abso-kurwa-lutnie genialne. Aktorzy grający Darcy'ego i Elizabeth? Szybko, szybko – zawołał, boksując powietrze.

– Colin Firth i Jennifer Ehle – odparłam.

– Kochanie – zwrócił się do jednej z moich piersi -jesteś abso-kurwa-lutnym geniuszem.

Zawsze miałam nadzieję, że okażę się geniuszem, ale nie wierzyłam, że naprawdę mnie to spotka – a tym bardziej moją lewą pierś.

Загрузка...