31

Tydzień później, też w poniedziałek, wybraliśmy się ponownie na plan przy Alvorado Street. Zaparkowaliśmy parę przecznic dalej i poszliśmy na piechotę. Dochodząc na miejsce, zauważyliśmy jakieś zamieszanie wokół rolls – royce'a Jacka Bledsoe'a.

– Kręcą – domyśliła się Sara.

Jack Bledsoe stał na masce wozu w towarzystwie dwóch kumpli motocyklistów. Błysnęły flesze, motocykliści ryknęli śmiechem. Bledsoe uśmiechnął się. Stąpali ciężkimi buciorami po masce, pozując do kolejnych zdjęć.

– Nie wydaje mi się, żeby to specjalnie służyło karoserii – zauważyła Sara.

Akurat dostrzegłem Pinchota. Szedł w naszą stronę, uśmiechając się ze znużeniem.

– Jon, co się tu, do cholery, dzieje?

– Dzieci potrzebują zabawy.

Jeden z motocyklistów wrzasnął coś. Wszyscy trzej zeskoczyli z maski. Koniec zdjęć. Oddalili się, rechocąc w rozmowie.

– Zobacz, jak powgniatali karoserię – zdenerwował się Jon.

– Gdzie tylko się dało. Ślepi są czy jak?

– Po prostu nie dociera do nich. Nic do nich nie dociera.

– Biedny, piękny samochód – westchnęła Sara.

(Wyklepanie karoserii i nowy lakier miały później kosztować 6 tysięcy dolarów.)

– O ile się nie mylę, Hank, podczas bankietu rozmawiałeś z mecenasem?

– Owszem.

– Co powiedział?

– Że porozsyłał już czeki.

– To prawda. Dotarły do mnie. Złożyłem je na swoim koncie.

Otworzył portfel. Wyciągnął dwa czeki, oba przestemplowane na ukos pieczęcią: „Brak pokrycia”.

– Opiewają na Bank Holenderski. Są bezwartościowe.

– Wierzyć się nie chce – stwierdziłem.

– Ale czemu? – dopytywała się Sara. – Czemu Firepower zachowuje się w ten sposób?

– Nie wiem. Zażądałem dzisiaj rano wyjaśnień od Friedmana. Twierdził, że czeki są w porządku, jego księgowy po prostu przelał fundusze nie na to konto co trzeba i jak tylko dokona powtórnego przelewu, czeki odzyskają wartość. „Te czeki opiewają na Bank Holenderski. Żaden tutejszy bank nie przyjmie ich z takim nadrukiem. Musisz mi wystawić nowe czeki” – mówię mu, na co Friedman: „Sam nie dam rady tego zrobić, najpierw księgowy musi sprostować pomyłkę”.

– Wierzyć się nie chce – powtórzyłem.

– Mówię Friedmanowi: „Dobra, niech pan sprowadza tutaj tego swojego księgowego”, a on na to: „Mój księgowy dogląda swojej matki na łożu śmierci. Umiera na raka w Chicago.” Rozparł się w fotelu i zapatrzył w okno. „Panie Friedman – mówię mu – tak się nie godzi”.

– I co ten potwór na to? – zaciekawiła się Sara.

– Obciął mnie błękitnymi oczkami niewiniątka i mówi: „Nie zapominaj, stary, że nikt w całym Hollywood nie chciał wziąć tego filmu. Wszyscy was wyśmieli. Kazali się całować gdzieś. To my wzięliśmy film, bądź łaskaw pamiętać. Jeśli będziesz się dla nas zwijał jak pszczółka, dorwiesz się w końcu do miodu.”

– I co ty na to?

– Sara, Hank, chodźcie ze mną – zmienił temat Jon. – Za chwilę będziemy kręcić scenę w łazience. Wiecie, o której scenie mówię?

– Pewnie, że tak. Kręcisz dalej, chociaż nie płacą?

Ruszyliśmy na plan.

– Scena w łazience na pewno dobrze wyjdzie. To moja ulubiona scena – podjął Jon.

– Owszem, jest niezła.

Jon ciągnął swoją opowieść.

– No więc po wyjściu od Friedmana zrobiłem niewielką rundkę dookoła Firepower. Dwukrotnie okrążyłem wytwórnię sąsiednimi uliczkami, stale popatrując na zielony budynek. Wreszcie mnie olśniło. Wróciłem do gabinetu Friedmana… Hank, bądź tak łaskaw stanąć za oparciem mojego fotela…

– Co takiego?

Zauważyłem fotografa w wyczekującej pozie. Jon usiadł na fotelu.

– Stoisz za mną?

– Tak.

– No to udawaj, że się uśmiechasz.

Zastosowałem się do polecenia. Błysnął flesz.

– Jeszcze raz – zażądał Jon.

Flesz błysnął ponownie.

– Dobra. Starczy. – Wstał z fotela. – Chodźcie za mną. Kręcimy na piętrze.

Zaczęliśmy wchodzić po schodach.

– W zeszłym tygodniu Friedman z Fischmanem zrobili sobie takie samo zdjęcie. Friedman siedział w fotelu, a Fischman stał za nim. Obaj się uśmiechali. W „Variety” ukazała się fotografia na całą stronę, podpisana: FIREPOWER ZWYCIĘŻY!

– Ach tak?

– Czekaj. Zatrzymaj się. Pozwól, że skończę, zanim wejdziemy na plan.

– W porządku.

Stanęliśmy przy schodach. Film kręcono w głębi korytarza.

– Wróciłem do gabinetu Friedmana. Powiedziałem mu, że widziałem jego reklamę w „Variety”. Ostrzegłem, że taką samą fotografię ze mną i z tobą opublikuje w przyszłym tygodniu. Będziemy siedzieć w identycznych pozach, u pod spodem znajdzie się zdjęcie dwóch czeków bez pokrycia i napis: FIREPOWER ZWYCIĘŻY! PYTANIE: JAK? Zagroziłem, że jeśli w ciągu 48 godzin nie dostaniemy dwóch czeków potwierdzonych, zdjęcie pójdzie do prasy.

Przy końcu korytarza czekał mężczyzna niezwykłego wzrostu. Był to Marsh Edwards, asystent reżysera.

– Możemy zaczynać zdjęcia, Jon. Mamy wszystko gotowe.

– Chwileczkę… Zaraz do was przyjdę…

– Może później opowiesz? – zaproponowała Sara.

– Czekaj, muszę dokończyć. Mówię jeszcze Friedmanowi: „Z drugiej strony, jeśli w ciągu 48 godzin dostaniemy potwierdzone, czeki, możemy tak czy owak zamieścić nasze zdjęcie w „Variety”, bez czeków holenderskich tym razem, podpisane: FIREPOWER, ZWYCIĘŻYMY RAZEM Z TOBĄ!

– Co on na to? – zaciekawiłem się.

– Nie odzywał się przez chwilę, potem mówi: „Dobra, dostaniecie wasze czeki”.

– Ale przecież na tych zdjęciach, które nam teraz zrobili, uśmiechamy się sztucznie. Czy nie powinniśmy dać lepszego zdjęcia do reklamy: FIREPOWER, ZWYCIĘŻYMY RAZEM Z TOBĄ?

– Jeżeli dostaniemy czeki, zrezygnujemy z reklamy – wyjaśnił Jon. – Taka reklama kosztuje 2 tysiące dolarów.

Ruszyliśmy korytarzem kręcić scenę w łazience.

Загрузка...