32 dni zdjęciowe minęły jak z bicza trzasł i przyszedł czas na bankiet.
Na parterze był długi bar, trochę stolików i duży parkiet taneczny. Na piętro prowadziły schody. Przyszła głównie ekipa filmowa i aktorzy. Nie wszyscy zaproszeni dopisali, za to kręciło się trochę osób, których w życiu na oczy nie widziałem. Nie było orkiestry, tylko z głośników dobywało się gromkie disco; niemniej alkohol dawano taki jak trzeba. Docisnęliśmy się z Sarą do baru. Za ladą stały dwie barmanki. Wziąłem wódkę, a Sara czerwone wino.
Jedna z barmanek poznała mnie i wyniosła z zaplecza którąś z moich książek. Złożyłem autograf.
Panował upał i ścisk – letnia noc, brak wentylacji.
– Weźmy jeszcze po drinku i chodźmy na górę – zaproponowałem Sarze. – Tutaj jest za gorąco.
– O.K. – zgodziła się.
Weszliśmy na górę. Było tam chłodniej i luźniej. Parę osób tańczyło. Wyczuwało się jakiś brak środka ciężkości, mankament wszystkich przyjęć. Poczułem, że ogarnia mnie przygnębienie. Opróżniłem kieliszek do dna.
– Wezmę sobie jeszcze drinka – powiedziałem Sarze. – Miałabyś też ochotę?
– Nie, idź sam…
Zszedłem po schodach, ale zanim dotarłem do baru, gruby kudłacz w ciemnych okularach chwycił mnie za rękę i zaczął nią potrząsać.
– Chinaski, czytałem wszystko, co napisałeś, wszystko co do słówka!
– I jak? – spytałem.
Nadal potrząsał moją dłonią.
– Któregoś wieczoru spiliśmy się razem w Jadłodajni Barneya. Pamiętasz mnie?
– Nie.
– Chcesz powiedzieć, że nie pamiętasz, jak upiliśmy się razem w Jadłodajni Barneya?
– Nie.
Przesunął okulary z nosa na czoło.
– A teraz mnie poznajesz?
– Nie. – Wyrwałem rękę i odmaszerowałem do baru. – Podwójna wódka – poleciłem barmance.
Postawiła przede mną kieliszek.
– Mam koleżankę, która nazywa się Lola – oznajmiła. – Znasz jakąś Lolę?.
– Nie.
– Twierdzi, że była twoją żoną przez dwa lata.
– Nic podobnego – zaprzeczyłem.
Ruszyłem od baru w stronę schodów. Czekał tam kolejny grubas, tym razem łysy, za to z gęstą brodą.
– Chinaski – powitał mnie.
– Tak?
– Andre Wells… Zagrałem epizod w pańskim filmie… Też jestem pisarzem… Skończyłem powieść, jest gotowa do druku. Chciałbym, żeby ją pan przeczytał. Czy mogę wysłać panu egzemplarz?
– W porządku… – Podałem grubasowi numer skrytki pocztowej.
– Nie ma pan adresu domowego?
– Oczywiście, że mam. Ale książkę przyślij na skrytkę pocztową.
Doszedłem do schodów. Wchodząc na górę, wypiłem połowę wódki. Sara rozmawiała ze statystką. Zauważyłem Jona Pinchota. Stał samotnie, z kieliszkiem w ręku. Podszedłem do niego.
– Hank – powiedział – jestem zdumiony, że cię tu widzę…
– A ja jestem zdumiony, że Firepower szarpnęła się na bankiet…
– Nas obciążają kosztami…
– Rozumiem… Co dalej?
– Siedzimy w montażowni, pracujemy nad materiałem. Potem będziemy zgrywać muzykę… Może byście wpadli zobaczyć, jak to wygląda?
– Kiedy?
– Kiedy zechcesz. Pracujemy 12, 14 godzin na dobę.
– Dobrze… Słuchaj, co się dzieje z Popppy?
– Z kim?
– Z tą, która wyłożyła 10 tauzenów, kiedy mieszkaliście przy plaży?
– A, Popppy. Jest teraz w Brazylii. Załatwimy tę sprawę.
Dopiłem wódkę.
– Nie zejdziesz na dół potańczyć? – spytałem go.
– Nie, czułbym się jak idiota…
Ktoś zawołał Jona po imieniu.
– Przepraszam – pożegnał mnie. Nie zapomnijcie wpaść do montażowni.
I Jon zniknął, przecinając salę na ukos.
Podszedłem do balustrady i popatrzyłem w dół na bar. Kiedy rozmawiałem z Jonem, do baru wkroczył Jack Bledsoe z kumplami motocyklistami. Kumple stanęli twarzami do tłumu, opierając łokcie na ladzie baru. Wszyscy z wyjątkiem Jacka mieli po butelce piwa. Jack popijał 7 – up. Nosili skórzane kurtki, szaliki, skórzane spodnie i buty.
Podszedłem do Sary.
– Schodzę zobaczyć się z Jackiem Bledsoem i jego bandą… Idziesz ze mną?
– Jasne.
Zeszliśmy na dół i Jack przedstawił nam po kolei swoich kumpli.
– To jest Henek Pała…
– Sie masz, stary…
– To Nahaj…
– Siemanko…
– Nocny Gwint…
– Cześć, cześć…
– Hycel…
– Jak rany!
– Edek 3 – jajca…
– Kurrna…
– ZaPierd…
– Miło poznać…
– I Pizdobój…
– Ten, tego…
I to by było na tyle. Wyglądali na fajnych chłopaków, tyle że oparci o bar, z butelkami w ręku, nosili się trochę teatralnie.
– Jack, zagrałeś znakomicie – pochwaliłem.
– I to jak! – poparła mnie Sara.
– Dziękuję… – Posłał mi olśniewający uśmiech.
– Wracamy na górę, cholernie tutaj gorąco… Może byście poszli z nami? – zaproponowałem.
Skinąłem na barmankę, żeby nam dolała.
– Napiszesz jeszcze kiedyś scenariusz? – spytał Jack.
– Wątpię… Zbytnia utrata prywatności… Lubię siedzieć i gapić się w ścianę…
– Jakbyś się namyślił, daj mi znać.
– Jasne. Słuchaj, dlaczego twoi chłopcy stoją plecami do baru? Szukają dziewczyn?
– Nie, dziewczyn mieli po uszy. Muszą troszkę ochłonąć. – No dobra, do zobaczenia Jack…
– Tak trzymać – dorzuciła Sara.
Wróciliśmy na górę. Jack wkrótce ulotnił się ze swoim gangiem.
Oparliśmy się z Sarą o balustradę. Zobaczyłem Jona. Już wcześniej podpatrzyłem, że tańczył. Pomachałem mu.
– Ty, co się dzieje z Francine? Dlaczego nie dotarła na przyjęcie?
– Dzisiaj nie będzie prasy.
– Kapuję.
– Będę spadał – oświadczył Jon. – Jutro od rana montuję.
– Leć…
Jon ulotnił się.
Na dole zrobiło się pusto i chłodniej, więc zeszliśmy do baru. Byliśmy z Sarą ostatnimi gośćmi. Została tylko jedna barmanka.
– Po jednym na drogę – zaordynowałem.
– Alkohol jest już płatny – oświadczyła.
– Jak to?
– Firepower wynajęła lokal tylko do północy. Jest już dziesięć po dwunastej… Przemycę wam coś do picia, bo strasznie lubię pańskie książki, błagam, tylko nie mówcie o tym nikomu.
– Moja droga, nikt się o tym nigdy nie dowie…
Napełniła kieliszki. Do lokalu zaczął napływać tłum nocnych dyskomanów. Był już czas na nas. Najwyższy czas. Czekało na nas 5 naszych kotów. Trochę mi było żal, że zdjęcia się już skończyły. Co by nie mówić, była to jakaś podróż w nieznane. Dopiliśmy i wyszliśmy na ulicę. Auto stało tam, gdzie je zostawiłem. Otwarłem drzwi przed Sarą, sam wsiadłem z drugiej strony. Zapaliłem silnik i wkrótce mknęliśmy Autostradą Portową na południe. Prosto w objęcia codzienności. Trochę mi to odpowiadało, trochę nie.
Sara zapaliła papierosa.
– Nakarmimy koty i pójdziemy spać.
– Może jeszcze po jednym?' – zaproponowałem.
– Czemu nie – zgodziła się Sara.
Są rzeczy, co do których jesteśmy zgodni z Sarą.