5

Siedziałem oparty o bar u Musso. Sara wyszła do damskiej toalety. U Musso lubiłem sam bar jako bar, natomiast nie lubiłem sali, w której się znajdował. Mówiło się o niej: „Nowa Sala”. Osobiście wolałem jadać w „Starej Sali” po drugiej stronie, gdzie było ciemniej i ciszej. Za dawnych czasów robiłem tak, że siadałem w Starej Sali i udawałem, że będę jeść. Cały czas studiowałem menu, mówiłem: „Jeszcze nie” i zamawiałem kolejne drinki. Panie, które ciągałem ze sobą, nie zawsze cieszyły się najlepszą reputacją. W trakcie popijawy dochodziło niekiedy do głośnych awantur, połączonych z rzucaniem szkłem i obelgami przeplatanymi żądaniami kolejnych drinków. Zwykle dawałem moim paniom na taksówkę i kazałem im zabierać się w diabły, po czym wracałem pić samotnie. Wątpię, czy którakolwiek z tych kobiet pieniędzy na taksówkę użyła na taksówkę. U Musso jedno było naprawdę fajne – kiedy po takiej chryi wracałem do stolika, zawsze witano mnie ciepłymi uśmiechami. Dziwne, nie?

Wracając do rzeczy. Siedziałem oparty o bar. Nowa Sala była pełna po brzegi, głównie z powodu turystów. Paplali, rozglądali Nie na boki i wydzielali częstotliwości, od których wszystko wokół więdło. Ktoś położył mi rękę na ramieniu.

– Co u ciebie, Chinaski?

Obejrzałem się za siebie. Miałem straszne kłopoty z zapamiętywaniem ludzi. Mogłem spędzić z tobą wieczór i nie poznać cię nazajutrz rano. Własnej matki bym nie poznał, gdyby wyszła z grobu.

– W porządku – odpowiedziałem. – Postawić ci drinka?

– Dziękuję, nie. Nie znamy się jeszcze. Jestem Harold Pheasant.

– Naprawdę? Jon napomknął mi, że pan…

– Zgadza się, zamierzam sfinansować pański scenariusz. Czytałem pańskie utwory. Ma pan niezwykłe wyczucie dialogu. Czyniłem pańskie utwory: szalenie filmatyczne!

– Na pewno nie chce pan drinka?

– Nie. Muszę wracać do stolika.

– Rozumiem. Czym się pan aktualnie zajmuje, Pheasant?

– Skończyliśmy realizację filmu o życiu Macka Derouaca.

– Naprawdę? Jak się będzie nazywał?

Pieśń serca.

Pociągnąłem z kieliszka.

– Zaraz, zaraz… chwileczkę… Pan chyba żartuje! Nie nazwie pan przecież filmu Pieśń serca!

Właśnie taki będzie miał tytuł.

Uśmiechnął się.

– Robi mnie pan w konia, Pheasant. Rany boskie, Pieśń serca! To dopiero numer!

– Nie – zaprzeczył. – Mówię poważnie.

Odwrócił się gwałtownie i odszedł.


Na to właśnie wróciła Sara.

– Z czego się śmiejesz? – Popatrzyła na mnie.

– Najpierw zamówię ci drinka, potem ci powiem.

Zawołałem barmana i sobie też kazałem przynieść jednego.

– Zgadnij, kogo widziałam w Starej Sali? – spytała.

– Kogo?

– Jonathana Wintersa.

– Coś takiego. Zgadnij, z kim rozmawiałem, kiedy ciebie nie było.

– Z jedną z twoich dawnych kurew.

– Gorzej.

– Co może być gorszego?

– Rozmawiałem z Haroldem Pheasantem.

– Producentem?

– Tak, siedzi przy stoliku w rogu.

– Aha, widzę go.

– Proszę, nie patrz się, tam. Nie rób żadnych gestów. Pij jak gdyby nic.

– Co ci jest, u diabła?

– Widzisz, on chce nakręcić scenariusz, którego ja nie napisałem.

– Wiem.

– Jak cię nie było, przyszedł ze mną porozmawiać.

– Mówiłeś już.

– Nie chciał nawet drinka.

– Dlatego musiałeś wszystko spieprzyć i sam nie jesteś nawet pijany.

– Zaczekaj. On chciał rozmawiać o filmie, który właśnie skończył.

– No to w jaki sposób wszystko spieprzyłeś?

– Niczego nie spieprzyłem. To on wszystko spieprzył.

– Akurat, Mów, jak było.

Popatrzyłem w lustro. Podobam się sobie, ale nie w lustrze. Wcale tak nie wyglądam. Dopiłem drinka.

– Dopij drinka rozkazałem.

Dopiła.

– Mów, jak było.

– Drugi raz mówisz: mów, jak było.

– Masz nadzwyczajną pamięć, chociaż nie jesteś nawet pijany.

Skinąłem znowu na barmana.

– No więc Pheasant tu przylazł i opowiadał o filmie, który właśnie zrobił. O pisarzu, co nie umiał pisać, ale zdobył sławę, bo wyglądał jak kowboj z rodeo.

– Który to?

– Mack Derouac.

– I to cię tak wkurzyło?

– Nie, nie to. Wszystko było dobrze, dopóki nie zdradził mi tytułu filmu.

– Mianowicie?

– Zlituj się, właśnie próbuję wymazać ten tytuł z pamięci. Jest wręcz kretyński.

– Ale powiedz…

– No dobra…

Ciągle miałem przed sobą to lustro.

– Powiedz, powiedz, powiedz…

– No dobra. Kudłaty Rój.

– Podoba mi się.

– A mi wcale. Powiedziałem mu to i się zmył. Straciliśmy jedynego sponsora.

– Powinieneś podejść i go przeprosić.

– Mowy nie ma. Co za koszmarny tytuł!

– Po prostu chciałbyś, żeby jego film był o tobie.

– Świetny pomysł! Napiszę scenariusz o sobie!

– Masz już tytuł?

– Ta – ak: Kudłaty Ryj.

– Chodźmy stąd.

Tak też zrobiliśmy.

Загрузка...