3

Sala projekcyjna okazała się bardzo przyjemnym miejscem. Z jednej strony wychodziła na spory barek, w którym królował barman. W samej sali królował operator. Danny Server się nie pokazał.

Przy barze siedziało z 7, 8 osób. Przerzuciłem się na wódkę 7's. Sara piła coś fioletowego czy też zielonego, a może zielono – fioletowego. Jon wyszedł zakładać taśmę z operatorem.

Przy końcu baru siedział jakiś gość; gapił się na mnie bez ustanku.

W końcu popatrzyłem na niego.

– Dobra, czym się zajmujesz? – spytałem.

Chwilę pomilczał, napił się i znowu wpatrzył się we mnie.

– Cholernie wstydzę się przyznać, ale… robię filmy.

Gość okazał się Wennerem Zergogiem, znanym niemieckim reżyserem. Miał trochę, jak to mówią, pojebane w głowie, przy każdej okazji lubił narażać życie własne i cudze.

– Powinieneś sobie znaleźć jakieś uczciwe zajęcie – poradziłem mu.

– Wiem – przyznał – ale nie umiem robić nic innego.

Akurat wrócił Jon.

– Chodźcie, zaraz się zacznie…

Oboje z Sarą poszliśmy za nim do sali projekcyjnej. Parę osób też wstało od baru, między innymi Wenner ze swoją towarzyszką.

– Ten facet w barze to Wenner Zergog – oświadczył Jon, kiedy usiedliśmy. – W zeszłym tygodniu pojedynkowali się z żoną na pistolety. Wystrzelali się do ostatniego naboju, ale nie udało im się ani razu trafić…

– Mam nadzieję, że jego filmy są celniejsze…

– Absolutnie.

Światła pogasły. Na ekranie ukazał się tytuł: Śmiech bestii.


Jak chodzi o wzrost i ambicje, Lido Mamin był wielkim człowiekiem, niestety jego kraj był nędzny i mały. Flirtował zarówno z lewicą, jak i z prawicą znaczniejszych krajów, handlując z jednymi i z drugimi, żeby zdobyć pieniądze, żywność i broń. Tak naprawdę jednak Lido chciał rządzić światem. Kawał skurwysyna, miał niebywałe poczucie humoru. Wierzył, że wszelkie życie, poza jego własnym, jest pozbawione wartości. W jego państwie natychmiast mordowano każdego, na kogo padł najlżejszy cień podejrzenia. Zwłoki wrzucano do rzeki. W rzece roiło się od ludzkich ciał; spasione krokodyle nie były w stanie się z nimi uporać.

Lido Mamin uwielbiał kamerę. Zezwolił Pinchotowi na sfilmowanie posiedzenia rady państwa. Członkowie marionetkowego rządu z drżeniem wpatrywali się w Mamina, który zadawał pytania i deklarował zasady swojej polityki. Z twarzy nie schodził mu uśmiech, odsłaniający żółte popsute zęby. Chwile wolne od zabijania i wydawania wyroków śmierci upływały mu na pieprzeniu. Miał najmniej tuzin żon i więcej dzieci, niż mógł spamiętać.

Co jakiś czas w trakcie posiedzenia Mamin przestawał się uśmiechać. Jego twarz stawała się ucieleśnieniem Woli Najwyższego, W takich chwilach był zdolny do wszystkiego. Zdawał sobie sprawę z postrachu, jaki siał w swojej ekipie, pławił się w nim i wiedział, jak go wykorzystać.

Posiedzenie dobiegło korku. Tym razem obyło się bez trupów.

Potem Mamin zwołał posiedzenie wszystkich lekarzy swojego kraju. Zgromadził ich w sali operacyjnej największego szpitala.

Doktorzy siedzieli kręgiem na podwyższeniu, patrząc z góry na Mamina, który przemawiał do nich z dołu.

– Jesteście lekarzami a zarazem nikim, dopóki wam nie powiem, że jesteście kimś. Wydaje się wam, że umiecie to i owo. Mylicie się. Macie tylko specjalistyczne wykształcenie, które ma służyć waszemu krajowi, a nie wam samym. Żyjemy w świecie, w którym rację przyznaje się zwycięzcom. To ja decyduję, jaki użytek zrobicie z waszego życia i z waszych lancetów. Miejcie dosyć rozumu, żeby nie sprzeciwiać się moim życzeniom. Szkoda byłoby, gdyby wasze wykształcenie i umiejętności miały pójść na marne. Nie wolno wam nigdy zapomnieć, że wiecie tylko to, czego was nauczono. Ja wiem więcej. Macie zawsze robić, co wam każę, chciałbym, żeby to było JASNE. Zrozumiano?

Cisza.

– A może – podjął Mamin – ktoś z obecnych jest odmiennego zdania?

Znowu cisza.

Mamin był kukłą, monstrualną kukłą. Jego styl, groźny i rubaszny, mógłby się spodobać każdemu, kto nie wiedział o morderstwach i torturach, których był sprawcą.

Następnie, na użytek filmu, Mamin dokonał przeglądu Wojsk Lotniczych. Nie miał przy tym w ogóle żadnych Wojsk Lotniczych. Jeszcze nie miał. Miał za to lotników i mundury.

– Oto – oznajmił – nasze Wojska Lotnicze.

Pojawił się pierwszy lotnik. Z wielką gracją przebiegł po ułożonym z desek pasie startowym. W miejscu, w którym pas się urywał, wykonał podskok w górę, trzepocąc rękami.

Na pasie pojawił się kolejny lotnik. Znów to samo.

Jeszcze jeden.

I jeden.

Było ich z 14 czy 15. Podskakiwali z krótkim okrzykiem, a na ich twarzach malowała się ekstaza i kpina. Jak się bliżej przyjrzeć, było w tym coś niesamowitego: każdy z nich wyśmiewał się z całego przedstawienia, a jednocześnie każdy z nich głęboko wierzył.

Kiedy ostatni lotnik wylądował, Mamin zwrócił się do kamery:

– Choć pokaz mógł się państwu wydać komiczny, posiada głębsze znaczenie. Na to, czego jeszcze nie mamy w rzeczywistości, jesteśmy już duchowo przygotowani. Nadejdzie dzień, kiedy doczekamy własnych Wojsk Lotniczych. Do tego czasu nie zamierzamy bezczynnie tkwić w mrokach zwątpienia. Dziękuję państwu.

Potem następowało kilka, przebitek na cele tortur. Żadnych ludzi. 'Tylko nieczystości. Łańcuchy. Krew na ścianach.

– Tutaj – oznajmił Mamin – zdrajcy i oszuści przyznają się do winy.

W końcowej scenie Mamin ze świtą goryli, z wszystkimi żonami i wszystkimi dziećmi, stoi w wielkim ogrodzie. Dzieci nie uśmiechają się ani nie dokazują. Podobnie jak ochroniarze w milczeniu patrzą w obiektyw. Wszystkie żony uśmiechają się, niektóre trzymają na rękach niemowlęta. Lido Mamin uśmiecha się, szczerząc wielkie żółte zęby. Wzbudza sympatię, może wręcz miłość.

Ostatnie ujęcie przedstawiało rzekę, w której roi się od tłustych krokodyli. Krokodyle unoszą się na wodzie, opasłe i apatyczne, leniwie odprowadzając wzrokiem przepływające ciała. Koniec.


Z całą przyjemnością mogłem powiedzieć Pinchotowi, że uważam dokument za fascynujący.

– Zgadza się – odparł. – Lubię dziwnych ludzi. Dlatego właśnie zgłosiłem się do ciebie.

– Być stawianym na równi z Lido Maminem to dla mnie prawdziwy zaszczyt – powiedziałem.

– To prawda – zgodził się i z powrotem zawiózł nas do siebie.

Загрузка...