44

– Cholera jasna, zostawiliśmy nasze wino w samochodzie. Na film będziemy potrzebować paru butelek – zwierzyłem się jednemu z facetów w drodze.

– Przyniosę panu, panie Chinaski – powiedział. Pojęcia nie mam, kim był. Odłączył się od grupy.

– I nie zapomnij korkociąga! – krzyknąłem za nim.

Zanurzyliśmy się w pasaż. Po lewej, w pewnej odległości od nas, błysnęły flesze. Po chwili zobaczyłem Francine Bowers. Pozowała do zdjęć, przybierając kolejne pozy i wyrazy twarzy. Nosiła się po królewsku. Pierwsza wśród ostatnich.

Faceci prowadzili nas dalej. Natknęliśmy się na kamerę telewizyjną. Kolejne flesze. Rozpoznałem jedną z dziennikarek programu rozrywkowego.

– Henry Chinaski – zawołała.

– Witam panią – ukłoniłem się i zanim zdążyła mi zadać jakiekolwiek pytanie, oświadczyłem: – Mamy kłopot. Zostawiliśmy wino w limuzynie. Pewnie w tej chwili obciąga je nasz szofer. Koniecznie musimy mieć jakieś wino.

– Czy jako scenarzysta jest pan zadowolony z filmu?

– Reżyser nie napotkał najmniejszych trudności w pracy z dwójką wymagających czołowych aktorów. W filmie wykorzystaliśmy autentyczną załogę baru. Nikogo z nich nie było stać, żeby dzisiaj tu dotrzeć. Zdjęcia są znakomite, a scenariusz uczciwie napisany.

– Czy film to historia pańskiego życia?

– Parę dni wyjętych z dziesięcioletniego okresu…

– Dziękujemy panu za rozmowę, panie Chinaski…

– Było mi miło…

Pojawił się Jon Pinchot.

– Cześć, Sara, cześć, Hank… Chodźcie za mną…

Podeszliśmy do niewielkiej grupki uzbrojonej w magnetofony kasetowe. Błysnęło parę fleszy. Nie wiedziałem, kim są ci ludzie. Zaczęli zadawać pytania.

– Czy sądzi pan, że picie zasługuje na hymny pochwalne?

– Nie bardziej niż każda inna rzecz pod słońcem.

– Czy pana zdaniem picie jest chorobą?

– Oddychanie jest chorobą.

– Pijacy nie budzą w panu wstrętu?

– Większość tak. Podobnie jak większość abstynentów.

– Kogo może zainteresować życie pijaka?

– Drugiego pijaka.

– Czy sądzi pan, że społeczeństwo akceptuje nałogowych alkoholików?

– O ile są z Beverly Hills, tak. Tych z marginesu, nie.

– Czy „zaprzedał się pan Hollywood?”

– Nie sądzę.

– Dlaczego napisał pan ten scenariusz?

– Kiedy piszę, nigdy nie zastanawiam się dlaczego.

– Kto jest pańskim ulubionym aktorem?

– Nikt.

– Aktorką?

– Też nikt.

Jon Pinchot pociągnął mnie za rękaw.

– Chodźmy lepiej. Zaraz się zacznie.

Ruszyliśmy za nim z Sarą, przyspieszając kroku. Doszliśmy do kina. Wyglądało na to, że wszyscy są już w środku.

– ZACZEKAJCIE! – rozległ się nagle głos za naszymi plecami.

Gonił nas facet, który poszedł po wino. Niósł wielką papierową torbę, którą wcisnął mi w objęcia.

– Jest pan najwspanialszym człowiekiem na świecie! – rozczuliłem się.

Odwrócił się i odbiegł bez słowa.

– Kto to był? – spytałem Jona. – Jakiś pracownik Firepower?

– Nie wiem.

– Chodźcie już do środka – niecierpliwiła się Sara.

Jon wprowadził nas do foyer kina. Drzwi na salę były już zamknięte. Jon pchnął je i poprowadził nas w ciemnościach przejściem między rzędami. Film już się zaczął.

– Nie mogli na nas, kurczę, zaczekać? – zdenerwowałem się. – W końcu to my napisaliśmy scenariusz!

– Chodźcie za mną – powiedział Jon. – Zająłem dla was dwa miejsca.

Poprowadził nas do pierwszego rzędu w bocznym sektorze. Dwa wolne fotele znajdowały się pod samą ścianą.

– Zobaczymy się po filmie – pożegnał nas.

W naszym sektorze siedziały dwie dziewczyny.

– Co my tutaj w ogóle robimy? Nie cierpię Henry'ego Chinaskiego. Jako człowiek wzbudza we mnie odrazę!

W ciemnościach wygrzebałem butelkę i korkociąg. Ekran rozjaśnił się.

– Henry Chinaski to stary obleśny dziadyga, który nienawidzi kobiet i dzieci – ciągnęła dziewczyna. Nie wiem, co takiego ludzie w nim widzą!

Druga dziewczyna dojrzała mnie w blasku ekranu. Dźgnęła koleżankę łokciem pod żebro.

– Cśśś… to chyba on!

Odkorkowałem jedną butelkę dla siebie i jedną dla Sary. Unieśliśmy nasze butelki do góry.

– Powinnam tym cipom dać po mordzie – oświadczyła Sara.

– Nie trzeba – uspokoiłem ją. – Moje zarobki w połowie zawdzięczam wrogom. Ich nienawiść jest tak silna, że zamienia się w nieuświadomioną miłość.

Oglądaliśmy film z okropnego miejsca. Z naszych foteli sylwetki ludzkie wydawały się długie, chude i powyciągane, ale najgorsze z wszystkiego były głowy, ogromne i bezkształtne, za to prawie zupełnie pozbawione oczu, ust i podbródków. Dźwięk też był za głośny, w dodatku fatalnie zniekształcony.

Dialog brzmiał mniej więcej tak:

– HUUU ŁUU. ŁUDŁAFTA KRISTOL, JO TO JO… Premiera mojego pierwszego i jedynego filmu, a ja nie mogę zrozumieć ani słowa!

Dowiedziałem się później, że zaraz obok było drugie kino. Nasz film leciał o tej samej porze i połowa krzeseł była wolna.

– Jon chyba nie najlepiej to wymyślił – stwierdziła Sara nieśmiało.

– Nie szkodzi, kiedyś obejrzymy sobie film na wideo – pocieszyłem ją.

– Jasne – uspokoiła się.

Zgodnie unieśliśmy butelki.

Dziewczęta przyglądały się nam z głęboką fascynacją i odrazą. Przerośnięte głowy z wielkimi czołami w dalszym ciągu kręciły się po ekranie.

– FLAM FLAM ŁUL WO, TAK BRAK WO SO…

– JA DOL JA, TEK TA TAM, JA WO DO… – PRZYBERSZ…

– BRAKA DAM…

– Sara, spieprzyli cały mój dialog…

– Chyba tak…

Najlepsze było jednak, kiedy wielkim czołom zebrało się na drinka. Wysmukłe, wysokie na pół ekranu kielichy w jednej chwili zniknęły gdzieś pod czołami i już było po wszystkim. Wyłoniły się z czeluści puste i połyskliwe, płynnie falując. Szkło kurczyło się i rozciągało. Ależ kaca musiały mieć te czoła.

W końcu zrezygnowaliśmy z Sarą z patrzenia na ekran i zajęliśmy się wyłącznie butelkami.

Z czasem film dobiegł końca.

Było trochę oklasków. Czekaliśmy, aż opróżni się nasz rząd. Czekaliśmy dosyć długo. Wreszcie wstaliśmy i wyszliśmy z sali.

We foyer powitały nas kolejne flesze i uściski rąk. Jakoś udało się nam wymanewrować.

Potrzebowaliśmy do toalety.

– Spotkamy się przy donicy z palmą obok wejścia do damskiej ubikacji – umówiłem się z Sarą.

Dobrnąłem do ubikacji męskiej. Przy sąsiednim pisuarze kolebał się zalany gość. Spojrzał na mnie.

– Te, ty jesteś Henry Chinaski, co nie?

– Nie Jestem jego brat, Donny.

Pijany koleś szczał dalej, kolebiąc się.

– Chinaski o żadnym bracie nie pisał.

– To dlatego, że mnie nie cierpi.

– Dlaczego?

– Bo mu skopałem dupę z 60 czy 70 razy.

Koleś nie wiedział, co ma o tym sądzić, więc dalej szczał i kolebał się. Odszedłem od pisuaru, umyłem ręce i wyszedłem z ubikacji.

Czekałem przy donicy z palmą. Zza palmy wyłonił się szofer.

– Polecono mi zawieźć państwa na uroczysty bankiet.

– Świetnie – ucieszyłem się. – Jak tylko Sara…

Sara akurat się zjawiła.

– Wyobraź sobie, kochanie, że większość szoferów czeka na zewnątrz, ale nasz Frank pofatygował się aż tutaj, żeby nas znaleźć. Zdjął tylko czapkę, żeby nie wyglądać na szofera…

– Dziwny wieczór – podsumowała.

Frank poprowadził nas przez pasaż. Szedł ze dwa kroki przed nami.

– Przyznaj się, Frank, częstowałeś się naszym winem?

– Nie, proszę pana.

– Frank, czy aby pierwszym obowiązkiem szofera nie jest pilnowanie limuzyny? Co by było, gdyby na przykład ktoś ci rąbnął samochód?

– A któż by się połasił na taką kupę żelastwa, proszę pana?

– Racja.

Kiedy wyszliśmy z pasażu, Frank natychmiast z powrotem nałożył czapkę. Limuzyna stała przy krawężniku.

Frank pomógł nam się usadowić na tylnym siedzeniu. Ruszyliśmy.

Загрузка...