Rozdział 11

Dopiero za dwadzieścia cztery dni Dwoje znowu miało stać się Jednym. Każdego miesiąca Adikor niecierpliwie czekał na te cztery dni wakacji. Tym razem jednak musiał złamać konwenanse, bo nie mógł zwlekać aż tak długo, aby porozmawiać z osobą, która — miał nadzieję — zgodzi się mówić w jego imieniu na dooslarm basadlarm. Mógł skontaktować się z nią przez komunikator głosowy, ale same słowa, bez wymiany gestów i feromonów, znaczyły często tak mało. Chodziło przecież o wyjątkowo delikatną sprawę, która wymagała podróży do Centrum.

Za pośrednictwem Kompana wezwał sześcian podróżny z kierowcą. Społeczność Sadlak posiadała ponad trzy tysiące pojazdów; wiedział, że nie będzie musiał długo czekać, aż któryś z nich przybędzie po niego.

— Wiesz, że teraz mamy Ostatnie Pięć? — zauważył Kompan Adikora.

Chrząstka! Zupełnie o tym zapomniał. W tym okresie efekt był najsilniejszy. Wcześniej tylko dwa razy odwiedzał Centrum w trakcie Ostatnich Pięciu, a znał mężczyzn, którzy nigdy tego nie robili. Droczył się z nimi, mówiąc, że ledwo uszedł wtedy z życiem.

Na wszelki wypadek przed podróżą jeszcze raz zanurzył się w basenie kąpielowym, aby ograniczyć działanie własnych feromonów.

Po kąpieli osuszył się sznurem, a potem włożył ciemnobrązową koszulę i jasnobrązowe spodnie. Akurat kończył toaletę, gdy sześcian osiadł na płaskim fragmencie terenu obok domu. Pabo, wciąż czekająca na Pontera, wybiegła zobaczyć, kto to taki. Adikor wolniej wyszedł na zewnątrz.

Sześcian był najnowocześniejszego modelu, w dużej części przezroczysty, z dwiema poduszkami powietrznymi pod spodem i siedzeniami w każdym rogu. Jedno miejsce zajmował kierowca. Adikor wszedł do środka i zajął wygodnie wyściełany siodłowy fotel obok prowadzącego.

— Jedzie pan do Centrum? — spytał kierowca, mężczyzna z generacji 143 z paskiem łysiny biegnącym pośrodku głowy w miejscu przedziałka.

— Tak.

— Wie pan, że teraz mamy Ostatnie Pięć?

— Tak.

Kierowca zachichotał.

— Ja na pewno nie będę na pana czekał.

— Wiem — odparł Adikor. — Ruszajmy już.

Kierowca kiwnął głową i przesunął kontrolki. Sześcian miał dobre wygłuszenie; Adikor ledwie słyszał szum wentylatorów. Wygodniej usadowił się na fotelu. Po drodze minęli dwa inne sześciany. W obu podróżowali mężczyźni. Adikorowi przyszło do głowy, że kierowcy muszą się czuć bardzo pożyteczni; on sam nigdy nie prowadził sześcianu podróżnego, ale kto wie, może podobałaby mu się taka praca…

— Jaki jest pański wkład? — spytał kierowca, próbując zagaić rozmowę.

Adikor nie przestał się gapić przez ścianę sześcianu na okolice, przez które podróżowali.

— Jestem fizykiem.

— Tutaj? — W głosie mężczyzny zabrzmiało niedowierzanie.

— Mamy laboratorium w jednym z kopalnianych szybów.

— Ach tak. Słyszałem coś o tym. Jakieś skomplikowane komputery, tak?

Nad nimi przeleciała gęś. Białe plamy policzków wyraźnie kontrastowały z ciemnym upierzeniem szyi i głowy. Adikor śledził ją wzrokiem.

— Zgadza się.

— I jak idą badania?

Adikor uświadomił sobie, że zarzut popełnienia zbrodni zupełnie zmienił jego sposób postrzegania wszystkiego. W normalnych okolicznościach pewnie odpowiedziałby tylko: „W porządku”, zamiast wspominać przykre sprawy. Ale istniało prawdopodobieństwo, że kierowca także zostanie wezwany na świadka: „Tak, Czcigodny Arbitrze, wiozłem Uczonego Hulda i kiedy spytałem go, jak szła praca w jego laboratorium komputerowym, odpowiedział, że «w porządku». Ponter Boddit nie żył, ale po jego partnerze wcale nie było widać żalu”.

Adikor odetchnął głęboko.

— Wczoraj wydarzył się wypadek. Mój partner zginął — powiedział, ostrożnie dobierając słowa.

— Och, przykro mi to słyszeć.

Przemierzali teraz surową okolicę: prastare granitowe skały i niskie zarośla.

— Mnie też jest przykro — przyznał Adikor.

Przez resztę podróży milczeli. Przecież to niemożliwe, aby uznano go za winnego popełnienia morderstwa; arbiter na pewno orzekłby, że skoro nie ma ciała, nie ma też dowodu na to, że Ponter nie żyje, a co dopiero na to, że padł ofiarą zbrodni.

Ale gdyby…

Gdyby skazano go za morderstwo, to wtedy…

Wtedy co? Na pewno straciłby wszystko, co posiadał. Jego własność zostałaby przekazana partnerce Pontera i ich dzieciom, ale… ale nie, nie, Klast przecież nie żyła już od dwudziestu miesięcy.

Co jeszcze groziło mu prócz odebrania własności?

Chyba… chyba nie TO.

No ale jaką inną karę mogli zasądzić za morderstwo? To wydawało się nieludzkie, ale już od czasów pierwszej generacji metodę tę stosowano, gdy zachodziła taka konieczność.

Na pewno niepotrzebnie się zamartwiał. Daklar Bolbay prawdopodobnie nie mogła się pogodzić z utratą Pontera. I ona, i Ponter byli kiedyś związani z tą samą kobietą, i śmierć Klast musiała dotknąć Daklar równie boleśnie jak Pontera. A teraz zabrakło także jego! Adikor rozumiał, dlaczego stan jej umysłu mógł czasowo ulec zachwianiu z powodu tej podwójnej straty. Niemniej jednak sądził, że za dzień lub dwa Bolbay się opamięta, wycofa oskarżenie i przeprosi go.

A Adikor wspaniałomyślnie przyjąłby przeprosiny, bo co innego mógł zrobić?

Ale gdyby nie zrezygnowała z oskarżenia? Gdyby przez ten nonsens musiał stanąć przed pełnym trybunałem? Co wtedy? Cóż, będzie musiał…

Kierowca wyrwał Adikora z zamyślenia.

— Jesteśmy już prawie w Centrum. Zna pan dokładny adres? — zapytał.

— Północna strona. Plac Milbon.

Adikor dostrzegł, że mężczyzna kiwa głową na znak, iż wie, gdzie to jest.

Rzeczywiście zbliżali się do Centrum; otwarte przestrzenie ustępowały miejsca kępom osik i brzóz oraz grupom domów ze specjalnie prowadzonych drzew i szarej cegły. Dochodziło południe. Znikły chmury, które rano przesłaniały niebo.

Po drodze Adikor zobaczył najpierw jedną, potem drugą, a potem całe mnóstwo najpiękniejszych istot na świecie.

Dwie zauważyły zbliżający się sześcian i zaczęły pokazywać sobie Adikora palcami. Nie było nic dziwnego w tym, że mężczyźni podróżowali do Centrum, gdy Dwoje nie było Jednym, ale na pewno nie zdarzało się to często podczas Ostatnich Pięciu — końcowych dni miesiąca.

Kierowca zapuszczał się coraz głębiej w miasto, a Adikor starał się ignorować spojrzenia kobiet.

Nie. Nie wierzył, by mogli go uznać za winnego. Przecież nie było ciała!

A mimo to, gdyby tak się stało…

Adikor niespokojnie przesunął się w fotelu. Poczuł, jak jego moszna się kurczy, tak jakby chciała wniknąć w tułów, ukryć się przed zagrożeniem.

Загрузка...