Rozdział 43

Adikor Huld przyglądał się górniczemu robotowi, którego dostarczył Dern. Było to żałośnie wyglądające ustrojstwo, kupa przekładni, bloczków i mechanicznych kleszczy, która przypominała trochę rosochatą sosnę ogołoconą z igieł. Na obudowie widać było wyraźne ślady przypalenia; Adikor pamiętał, że jakieś cztery miesiące temu w kopalni wybuchł pożar. Część elementów stopiła się ze sobą. Niektóre metalowe komponenty nosiły ślady intensywnego użytkowania, a całość była usmolona sadzą. Dern wyjaśnił, że mieli odesłać tę maszynę do parku przetwórczego, więc nikt by się nie przejął, gdyby zaginęła.

Kierowanie robotem wymagało pewnej wprawy. Wprawdzie istniały już maszyny wyposażone w sztuczną inteligencję, ale były bardzo drogie. Ta nie miała podzespołów pozwalających na samodzielne wykonywanie zadań; trzeba nią było zdalnie sterować. Niestety, fale radiowe mogłyby zakłócić funkcjonowanie rejestrów kwantowych i uniemożliwić odtworzenie eksperymentu, dlatego Dern uznał w końcu, że trzeba kablem światłowodowym połączyć korpus robota z niewielką puszką sterującą, którą ustawił na konsoli w sterowni laboratorium. Do manipulowania rękami robota używał dwu dźwigni. Ustawił maszynę tak, aby naciskała na cylinder rejestru 69, tak jak poprzednim razem robił to Ponter.

Adikor spojrzał na Derna.

— Wszystko gotowe?

Dern przytaknął.

Fizyk przeniósł wzrok na Jasmel, która była w pracowni razem z nimi.

— Gotowa?

— Tak.

— Dziesięć — zaczął odliczanie Adikor, stając przy swojej konsoli. Głośno krzyczał, tak jak za pierwszym razem, choć teraz w komorze komputera nikogo nie było.

— Dziewięć. — Bardzo pragnął, aby to zadziałało… Od tego zależało życie Pontera i jego własne.

— Osiem. Siedem. Sześć.

Spojrzał na Derna.

— Pięć. Cztery. Trzy.

Uśmiechnął się pokrzepiająco do Jasmel.

— Dwa. Jeden. Zero.

— Hej! — krzyknął Dern. Puszka sterująca zleciała z konsoli i z hałasem, podskakując, pomknęła po podłodze. Wychodzący z niej przewód napiął się mocno.

Adikor poczuł gwałtowny podmuch powietrza, ale tym razem z jego uszami nic się nie działo; nie doszło do znaczącej zmiany ciśnienia. Tak jakby nastąpiła tylko wymiana powietrza…

Usta Jasmel ułożyły się w słowa „Nie do wiary”, ale wszelkie dźwięki zagłuszyło wycie wiatru.

Dern błyskawicznie pokonał długość pomieszczenia i zatrzymał puszkę, mocno stawiając prawą stopę na kablu. Adikor podbiegł do szyby, żeby zajrzeć do komory komputerowej.

Robot zniknął, ale…

Ale mocno napięty przewód biegł jakąś długość ramienia nad podłogą, od otwartych drzwi do sterowni przez trzy czwarte długości komory, a tam…

A tam po prostu znikał, rozpływał się w powietrzu, tak jakby przechodził przez niewidzialny otwór w niewidzialnej ścianie, dokładnie obok kolumny rejestru 69.

Adikor spojrzał na Derna. Dern spojrzał na Jasmel. Jasmel spojrzała na Adikora. Wszyscy troje podbiegli do monitora, na którym powinien wyświetlić się obraz widziany okiem kamery robota. Ale zobaczyli tylko pusty, czarny kwadrat.

— Robot został zniszczony — powiedziała Jasmel. — Tak jak mój ojciec.

— Może — przyznał Dern. — Ale możliwe też, że sygnał wideo nie może się przedostać przez… przez to coś.

— Niewykluczone też — dorzucił Adikor — że robot trafił do kompletnie ciemnego pomieszczenia.

— Jak… jak sądzisz, co powinniśmy teraz zrobić? — spytała Jasmel.

Dern nieznacznie wzruszył zaokrąglonymi ramionami.

— Wciągnijmy go z powrotem — zaproponował Adikor. — Zobaczymy, czy coś może przetrwać przejście… na drugą stronę. — Przeszedł do komory komputerowej i delikatnie ujął jedną ręką przewód, znikający kilka kroków dalej na wysokości jego pasa. Po chwili chwycił kabel także drugą dłonią i zaczął ostrożnie ciągnąć.

Jasmel dołączyła do niego od tyłu.

Przewód wyciągał się dość łatwo, ale dało się odczuć — a przynajmniej czuł to Adikor — że na końcu znajduje się coś ciężkiego, tak jakby po drugiej stronie przejścia robot wisiał nad jakąś przepaścią.

— Jak mocne są elementy łączące kabel z robotem? — spytał Adikor, zerkając na Derna, który nie musiał już przytrzymywać puszki stopą i również przeszedł do komputerowej komory.

— To standardowe łączniki bedonk.

— Mogą puścić?

— Jeśli się szarpnie dość mocno. Mają niewielkie klamry, które przytrzymują wtyczkę przewodu, aby się nie wypinała.

Adikor i Jasmel wciąż ostrożnie wciągali przewód.

— I zabezpieczyłeś je?

— Nie jestem pewien — przyznał Dern. — Chyba tak. Ciągle wpinałem i wypinałem ten kabel, ustawiając robota…

Adikor i Jasmel wciągnęli już jakieś trzy podwójne długości ramion i…

— Patrz! — powiedziała Jasmel.

Bryła korpusu robota wyłoniła się z — no właśnie, nie wiedzieli skąd. Podstawa maszyny była już widoczna, tak jakby wystawała przez otwór w powietrzu, który rozmiarami dokładnie odpowiadał przekrojowi robota.

Dem szybko przeszedł przez komorę komputerową, głośno plaskając końcami pantalonu o wypolerowaną kamienną podłogę, i chwycił jedno z patykowatych ramion, które częściowo sterczały teraz z powietrza. Zrobił to w doskonałym momencie, bo chwilę potem wtyczka przewodu wypięła się z gniazda i ciągnący polecieli w tył. Adikor upadł na Jasmel. Szybko się podnieśli i patrzyli, jak Dern wyciąga robota z… z drugiej strony — to określenie znowu przyszło Adikorowi na myśl.

Razem z Jasmel podbiegli do konstruktora, który siedział teraz na podłodze. Przewrócony na bok robot leżał obok niego. Nie wyglądało na to, by był bardziej uszkodzony niż przed eksperymentem. Za to Dern w osłupieniu wpatrywał się w swoją lewą dłoń.

— Nic ci nie jest? — spytał Adikor.

— Moja ręka… — wyjąkał Dern.

— Co z nią? Jest złamana?

Dern spojrzał na nich.

— Nie, jest cała; jest cała. Ale… ale kiedy na początku chwyciłem robota… kiedy puścił przewód i maszyna szarpnęła się w tył, moja ręka przeszła na drugą stronę. Widziałem, jak jej połowa znika w… w tym czymś.

Jasmel ujęła dłoń Derna i przyjrzała się jej uważnie.

— Wygląda w porządku. Jakie to było uczucie?

— Zupełnie nic nie poczułem. Ale wyglądało to tak, jakby ją obcięto tuż za palcami, a krawędź była idealnie gładka i prosta, bez krwi. A potem zaczęła się przesuwać w dół palców, w miarę jak wyciągałem dłoń.

Jasmel poczuła dreszcz.

— Jesteś pewien, że nic ci nie jest? — upewnił się Adikor.

Dern skinął głową.

Adikor zrobił pół kroku do przodu, w stronę, gdzie znajdowało się przejście. Powoli wyciągnął prawą rękę i ostrożnie przesunął nią na boki. Jeśli wcześniej otworzyły się tu jakieś drzwi, to już zdążyły się zamknąć.

— Co teraz? — spytała Jasmel.

— Sam nie wiem — przyznał Adikor. — Czy moglibyśmy zamontować na robocie jakiś reflektor?

— Oczywiście — powiedział Dern. — Wezmę jeden z ochraniaczy na głowę. Macie tu jakieś zapasowe?

— Na półce w małej jadalni.

Dern kiwnął głową, po czym podniósł do góry dłoń i obrócił ją w nadgarstku, najpierw wnętrzem do góry, a potem do dołu, przyglądając się jej tak, jakby widział ją po raz pierwszy.

— To było niesamowite — powiedział cicho, a potem lekko potrząsnął głową, żeby wyrwać się z zamyślenia, i ruszył po reflektor.

— Teraz już wiesz, co się zdarzyło, prawda? — powiedziała Jasmel, gdy czekali, aż wróci Dern. — Mój ojciec przeszedł przez to coś. Dlatego zniknął bez śladu.

— Ale po drugiej stronie nie natrafiliśmy na żadne podłoże — stwierdził Adikor. — Ponter musiał spaść i…

Jasmel uniosła brew.

— I mógł skręcić kark. Co… co oznacza, że po drugiej stronie być może zobaczymy…

Adikor pokiwał głową.

— Jego ciało. Mnie też przyszło to do głowy. Przykro mi o tym… ale, prawdę mówiąc, spodziewałem się, że być może utonął w zbiorniku z ciężką wodą. — Przez moment fizyk zastanawiał się nad czymś. Podszedł do robota, który był zupełnie suchy. — Kiedy Ponter przeszedł na drugą stronę, znajdował się tam zbiornik ciężkiej wody, a… o, chrząstka!

— Co?

— Pewnie tym razem trafiliśmy do innego świata, zamiast do tego, w którym zniknął Ponter.

Dolna warga Jasmel zadrżała.

Adikor dźwignął robota, stawiając go na bieżnikach. Sprawdził gniazdo wtykowe. O ile się orientował, było w dobrym stanie. Tymczasem Jasmel powoli, ze spuszczoną głową, poszła po wolny koniec kabla światłowodowego i przyniosła go Adikorowi, który wpiął wtyczkę na miejsce. Następnie zsunął dwie klamry tak, że z trzaskiem zamknęły się na karbach w obudowie gniazda.

W tej samej chwili wrócił Dern, niosąc dwa elektryczne reflektory i kulisty akumulator, który je zasilał. Miał też zwój taśmy, którą solidnie przymocował reflektory z dwóch stron kamery robota.

Potem ustawili maszynę dokładnie tak jak wcześniej, tuż przy rejestrze 69, i wszyscy troje przeszli z powrotem do sterowni. Adikor przysunął sobie skrzynie ze sprzętem, żeby stojąc na nich móc jednocześnie obsługiwać konsolę i zerkać przez ramię na to, co działo się w komorze komputera.

Ponownie wykonał odliczanie:

— Dziesięć. Dziewięć. Osiem. Siedem. Sześć. Pięć. Cztery. Trzy. Dwa. Jeden. Zero.

Tym razem wszystko zobaczył. Portal otworzył się rosnącym pierścieniem niebieskiego ognia. Adikor usłyszał szum powietrza i robot, który znalazł się na krawędzi przepaści, zachwiał się i zniknął. Przewód się napiął, a niebieski pierścień zamknął się wokół jego średnicy, a potem się rozpłynął.

Cała trójka jednocześnie odwróciła się w stronę monitora. Na początku sądzili, że nie mają sygnału wideo, ale po chwili światło reflektorów na coś natrafiło — szkło lub plastik — i na moment ekran rozbłysnął odbitym blaskiem. Potem nie widzieli już nic więcej; miejsce, w którym wisiał robot, musiało być ogromne.

Dopiero po chwili strumienie reflektorów zaczęły wyławiać coś innego — przecinające się metalowe rurki? Robot kiwał się jak wahadło.

Wtem wszędzie zrobiło się jasno, tak jakby…

— Ktoś chyba włączył światła — zauważyła Jasmel.

Widzieli teraz wyraźnie, że robot obraca się w kółko, wisząc na przewodzie. Na monitorze pojawił się obraz skał, potem innych skał, a wreszcie…

— Co to takiego? — wykrzyknęła Jasmel.

Widzieli to tylko przez moment: coś w rodzaju drabiny opartej o biegnącą łukiem ścianę ogromnej komory, a na niej pospiesznie schodzącą w dół niewielką postać w dziwnym niebieskim ubraniu.

Robot wciąż się obracał. W dole zobaczyli sporych rozmiarów ażurową konstrukcję z czymś, co przypominało metalowe kwiaty, w punktach krzyżowania się rurek.

— Nigdy czegoś takiego nie widziałem — powiedział Dern.

— Jakie to piękne — dodała Jasmel.

Adikor głośno wessał powietrze do płuc. Obraz wciąż się kołysał. Ponownie pokazała się drabina, a na niej jeszcze dwie postacie schodzące na dół. Po chwili postacie znikły z pola widzenia, gdyż robot ponownie się obrócił.

Wirując coraz wolniej, jeszcze dwa razy pokazał istoty w luźnych niebieskich kombinezonach i jasnożółtych skorupach na czubkach głów. Miały znacznie węższe ramiona od mężczyzn; Adikor pomyślał, że może to kobiety, ale wydawały się za chude nawet jak na nie. Na ich twarzach, które widział tylko przez moment, nie było zarostu, a…

Obraz drgnął nagle, po czym się ustabilizował. Robot przestał się obracać. Jakaś ręka sięgnęła ku niemu z boku, na moment zasłaniając całe pole widzenia kamery — dziwna, słaba dłoń z krótkim kciukiem i z metalowym kółkiem wokół jednego z palców. Najprawdopodobniej chwyciła robota, przytrzymując go. Dern gorączkowo majstrował coś przy swojej skrzynce sterowniczej, zmieniając położenie obiektywu tak szybko, jak się dało, i po chwili mogli po raz pierwszy dobrze się przyjrzeć twarzy istoty, która właśnie wyciągała w górę ręce i chwytała wiszącego robota.

Dern stłumił okrzyk. Adikor poczuł dziwny skurcz w żołądku. Stwór był obrzydliwy, zdeformowany z wystającą dolną szczęką, która wyglądała tak, jakby coś na niej narosło.

Ohydna istota nadal przytrzymywała robota, próbując ściągnąć go w dół, bliżej podłoża. Bieżniki maszyny znajdowały się jakieś pół długości ciała od podłogi.

Gdy obiektyw kamery zmienił położenie, Adikor zobaczył, że w dolnej części ażurowej sfery znajduje się otwór, tak jakby jej część zdemontowano. Na podłodze komory leżały gigantyczne, wygięte kawałki szkła lub przezroczystego plastiku, złożone jeden na drugim; pewnie od nich odbiło się na początku światło reflektorów. Te łukowate fragmenty wyglądały jak części olbrzymiej kuli.

Teraz na monitorze pojawiały się trzy podobne do siebie istoty, wszystkie tak samo zdeformowane. Dwie z nich nie miały owłosienia na twarzy. Jedna wskazywała na robota; jej ręka wyglądała jak chudy patyk.

Jasmel oparła dłonie na biodrach i powoli pokiwała głową z boku na bok.

— Kto to taki?

Zdumiony Adikor pokręcił głową.

— To jakieś ssaki naczelne — zauważyła Jasmel.

— Na pewno nie szympansy ani bonobo — wtrącił Dern.

— Nie — zgodził się z nim Adikor — choć wyglądają równie wątło. No, ale są niemal pozbawione owłosienia. Bardziej przypominają nas niż małpy człekokształtne.

— Szkoda, że mają te dziwne nakładki na głowach — zauważył Dern. — Ciekawe, do czego one służą?

— Może do ochrony? — zasugerował Adikor.

— Jeśli tak, to chyba są mało skuteczne. Gdyby coś spadło im na głowę, to ich karki, a nie ramiona, przejęłyby cały ciężar.

— Nigdzie nie widać mojego ojca — zauważyła Jasmel ze smutkiem.

Wszyscy troje milczeli przez jakiś czas.

— Wiecie, kogo oni przypominają? — odezwała się znowu Jasmel. — Wyglądają jak prymitywni ludzie, jak te kopalne osobniki odkryte w jaskiniach galdarab.

Adikor aż się cofnął, dosłownie uderzony tym pomysłem. Natknął się na krzesło, obrócił je na podstawie i opadł na nie.

— Gliksini — powiedział, przypomniawszy sobie właściwą nazwę. To właśnie w rejonie Gliksin po raz pierwszy odkryto szczątki takich osobników: jedynych przedstawicieli naczelnych, którzy nie mieli wału nadoczodołowego, a z dolnych szczęk sterczały im te dziwne wyrostki.

Czyżby w wyniku eksperymentu pokonali granicę między światami, docierając do wszechświatów, które oddzieliły się od ich własnego na długo przed tym, zanim zbudowano komputer kwantowy? Nie, nie. Adikor pokręcił głową. To niemożliwe, za bardzo szalone. Przecież Gliksini wyginęli już… przyszła mu do głowy liczba pół miliona miesięcy, ale nie miał pewności, czy się nie myli. Potarł krawędzią dłoni brew. W sterowni słychać było jedynie szum urządzeń filtrujących powietrze; węchem wyczuwał tylko pot i feromony obecnych.

— To niezwykłe — powiedział cicho Dern. — Gigantyczne odkrycie.

Adikor powoli pokiwał głową.

— Inna wersja Ziemi. Inna wersja ludzkości.

— To coś mówi! — krzyknęła Jasmel, pokazując jedną z postaci widocznych na ekranie. — Zróbcie głośniej!

Dern sięgnął do kontrolek.

— Znają mowę? — Adikor ze zdumieniem potrząsnął głową. — Czytałem gdzieś, że Gliksini nie mogli mówić, bo mieli za krótkie języki.

Przez chwilę słuchali mówiącej istoty, ale jej słowa nie miały dla nich żadnego sensu.

— Jak to dziwnie brzmi — zauważyła Jasmel. — Nigdy dotąd nie słyszałam takich dźwięków.

Gliksin znajdujący się najbliżej kamery przestał ciągnąć robota, dochodząc do wniosku, że przewód jest za krótki. Odsunął się, a pozostali podeszli, żeby bliżej się przyjrzeć urządzeniu. Dopiero po chwili Adikor zorientował się, że po drugiej stronie znajdują się i mężczyźni, i kobiety; obie płcie miały raczej nagie twarze, tylko kilku mężczyzn nosiło zarost. Kobiety przeważnie były mniejsze, ale — przynajmniej u niektórych — pod ubraniem wyraźnie zarysowywały się piersi.

Jasmel zerknęła do komory komputera.

— Przejście cały czas jest otwarte — stwierdziła. — Ciekawe, jak długo uda się to utrzymać?

Adikor też się nad tym zastanawiał. Miał przed sobą dowód, który mógł ocalić jego samego, jego syna Daba i jego siostrę Kelon: alternatywny świat! Tylko że Daklar Bolbay na pewno stwierdziłaby, że obrazy — oczywiście zarejestrowane na wideo — zostały spreparowane dzięki skomplikowanym programom komputerowym. Przecież Adikor miał dostęp do najpotężniejszych komputerów na całej planecie.

Ale gdyby robotowi udało się coś przynieść — cokolwiek! Na przykład jakiś wyprodukowany na tamtym świecie przedmiot albo…

Na ekranie raz po raz widzieli różne części komory. Ludzie krążyli wokół robota, na krótko odsłaniając to, co znajdowało się za nimi. Jaskinia została wyciosana w skale i miała kształt beczki jakieś piętnaście razy wyższej od człowieka.

— Spójrzcie, jak bardzo różnią się od siebie — powiedziała Jasmel. — Zauważyłam co najmniej kilka różnych odcieni skóry i… tylko popatrzcie na tamtą kobietę! Ma pomarańczowe włosy, zupełnie jak orangutan!

— Jedno z nich ucieka — zauważył Dern, pokazując palcem.

— Rzeczywiście — powiedział Adikor. — Ciekawe, dokąd biegnie?

— Ponter! Ponter!

Ponter Boddit podniósł głowę. Siedział właśnie przy stole w stołówce uniwersyteckiej, razem z dwoma pracownikami wydziału fizyki, którzy podczas przerwy na lunch pomagali mu opracować plan objazdu instytutów naukowych na całym świecie. Miał odwiedzić CERN, obserwatorium w Watykanie, Fermilab oraz Super-Kamiokande w Japonii, drugi słynny detektor neutrin, który niedawno został uszkodzony w wyniku wypadku. Około setki obecnych na sali studentów letnich kursów przyglądało się Ponterowi z wyraźną fascynacją.

— Ponter! — raz jeszcze zawołała Mary Vaughan lekko zachrypniętym głosem. O mało się nie przewróciła, dobiegając do jego stolika. — Chodź szybko!

Ponter zaczął się podnosić. Dwaj fizycy poszli za jego przykładem.

— O co chodzi? — spytał jeden z nich.

Mary zignorowała go.

— Biegiem! — wysapała do Pontera. — Biegiem!

Ponter zaczął biec. Mary chwyciła go za rękę i też ruszyła pędem. Dyszała głośno, z trudnością łapiąc oddech; przebiegła już całą drogę z laboratorium genetyki, przez budynek Science One, gdzie odebrała telefon z SNO.

— Co się dzieje? — spytał Ponter.

— Portal! — odpowiedziała. — Maszyna, jakiś robot czy coś w tym rodzaju, pojawiła się po naszej stronie. I portal ciągle jeszcze jest otwarty!

— Gdzie?

— W obserwatorium neutrin. — Przycisnęła dłoń do gwałtownie falującej klatki piersiowej. Wiedziała, że Ponter mógłby bez trudu zostawić ją w tyle. Nie zatrzymując się, odszukała w niewielkiej torebce kluczyki do samochodu i podała mu je.

Ponter nieznacznie pokręcił głową. Przez chwilę Mary sądziła, że chce w ten sposób powiedzieć: „Nie bez ciebie”. Ale chodziło o co innego: Ponter Boddit nigdy w życiu nie prowadził samochodu. Mary próbowała dotrzymać mu kroku, lecz on robił dłuższe susy, a poza tym dopiero zaczął biec…

Spojrzał na nią. Widać było, że ma ten sam dylemat: wyprzedzenie Mary nie miało sensu, ponieważ na parkingu i tak musiałby zaczekać, aż ona do niego dołączy.

Zatrzymał się, ona też. Spojrzała na niego z obawą.

— Mogę? — spytał Ponter.

Nie miała pojęcia, o co mu chodzi, ale kiwnęła głową. Chwycił ją masywnymi ramionami i podniósł z ziemi. Oplotła rękami jego gruby kark i Ponter znowu zaczął biec. Jego stopy waliły w ziemię jak tłoki w kamienną podłogę. Mary czuła, jak podczas biegu napinają się jego mięśnie. Studenci i wykładowcy przystawali, przyglądając się niezwykłemu widokowi.

Dotarli już do łącznika potocznie zwanego torem kręglowym i Ponter zaczął biec ze wszystkich sił, prując do przodu. Grzmoty jego kroków rozchodziły się echem po przeszklonym korytarzu. Byli coraz bliżej. Minęli kiosk i stoisko z pączkami, i…

Jakiś student akurat wchodził do budynku. Ze zdumienia szeroko otworzył usta, ale przytrzymał otwarte skrzydło przeszklonych drzwi i Ponter trzymający Mary wypadł na zewnątrz.

Widziała to, co działo się za jego plecami. Kawałki darni wyrwanej uderzeniami stóp strzelały w powietrze. Chwyciła się go mocniej. Ponter dobrze znał jej samochód; bez trudu dostrzegł czerwonego neona na niewielkim parkingu. Nie przystanął ani na chwilę. Mary usłyszała i poczuła, że zmieniło się podłoże, po którym biegł. Teraz uderzał stopami w asfalt.

Kilkanaście metrów dalej zatrzymał się i postawił Mary na ziemi. Kręciło jej się w głowie od tego szalonego biegu, ale zdołała szybko pokonać niewielką odległość, jaka dzieliła ją od samochodu, jednocześnie otwierając centralny zamek pilotem. Drzwi odblokowały się z cichym szczękiem.

Wsiadła na miejsce kierowcy, a Ponter zajął siedzenie pasażera. Włożyła kluczyk w stacyjkę i wcisnęła pedał gazu do końca. Pomknęli drogą, zostawiając budynki uniwersytetu daleko w tyle. Po chwili byli już poza granicami Sudbury, na drodze do kopalni Creighton. Mary rzadko przekraczała dozwoloną prędkość, a i nie było to możliwe na zakorkowanych ulicach Toronto. Teraz mknęła z prędkością 170 kilometrów na godzinę.

W końcu dotarli do kopalni, przemknęli obok ogromnego znaku Inco, przez bramę, i dalej wijącą się drogą wewnętrzną do dużego budynku, w którym znajdowała się winda zjeżdżająca do kopalni. Mary gwałtownie zahamowała, posyłając w powietrze fontannę żużlu. Oboje z Ponterem błyskawicznie wysiedli z wozu.

Tym razem nie musiał już się na nią oglądać — przede wszystkim liczył się czas. Nie wiedzieli przecież, jak długo portal pozostanie otwarty; nie wiedzieli nawet, czy jeszcze jest otwarty. Ponter spojrzał na nią, po czym błyskawicznie zbliżył się do niej i zamknął ją w ramionach.

— Dziękuję ci — powiedział. — Dziękuję za wszystko.

Mary przytuliła go mocno — najmocniej, jak potrafiła, choć pewnie neandertalska kobieta zrobiłaby to jeszcze mocniej.

Potem go puściła.

A on pognał do budynku z windą.

Загрузка...