Rozdział 42

DZIEŃ ÓSMY
PIĄTEK, 9 SIERPNIA
148/119/02

Wyszukiwanie wiadomości

Kluczowe słowa: neandertalczyk


Organizacja ekologiczna Szmaragdowy Świt przyznała się do podłożenia ładunków wybuchowych w Sudbury Neutrino Observatory. Dyrektor SNO, Bonnie Jean Mah, twierdzi jednak, że nie doszło do żadnej eksplozji, a zniszczenie laboratorium tłumaczy nagłym pojawieniem się pęcherza powietrza…

Rentgenowskie zdjęcia czaszki Pontera Boddita dziś rano wystawiono na sprzedaż za pośrednictwem e-Bay. Licytacja dotarła do sumy 355 dolarów, zanim internetowa strona aukcyjna wycofała ofertę po tym, jak rzecznik prasowy rejonowego szpitala w Sudbury oświadczył na antenie radia CBC, że zdjęcia na pewno są fałszywe…


Kanadyjski dolar stracił wczoraj na wartości ponad dwie trzecie centa w wyniku napięć w relacjach między Kanadą a Stanami Zjednoczonymi, wynikających ze sporu o to, kto powinien decydować o losie jaskiniowca…


Z obozowiska wokół domu Montego w Północnym Ontario dochodzą nas słuchy, że neandertalczycy nie podzielają wszystkich naszych teorii naukowych. Zwolenników kreacjonizmu na pewno ucieszy wieść, że neandertalczycy podobno odrzucają teorię wielkiego wybuchu, ulubione naukowe wyjaśnienie narodzin wszechświata…


Według niepotwierdzonych pogłosek Rosja nakierowała na Północne Ontario międzykontynentalne pociski balistyczne wyposażone w głowice nuklearne. „Jeśli epidemia przedostała się na nasz świat, ktoś musi być gotowy oczyścić skażony teren dla dobra całej ludzkości”, twierdzi mężczyzna, który na internetowym forum dyskusyjnym poświęconym problemom ochrony zdrowia na terenach przygranicznych zalogował się jako Jurij A. Pietrow…


Ponter Bodditt zgodził się wykonać pierwszy rzut w Sky-Dome w następny czwartek, kiedy Blue Jays mają się zmierzyć z New York Yankees…


„Według internetowego plebiscytu naszej sieci CNN trzy pytania, jakie ludzie najbardziej chcieliby zadać neandertalczykowi, brzmią: Jakie są kobiety z twojego świata? Co się stało tam z ludźmi takimi jak my? Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa?”


Lurt, partnerka Adikora, miała prawo zaglądać do swojego archiwum alibi, kiedy tylko chciała. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej musiała tam zajrzeć po tym, jak praktykantka przypadkiem starła zapisany na tablicy skład substancji. Zamiast próbować go odtworzyć, Lurt po prostu przyszła do budynku archiwów, uzyskała zgodę na otwarcie swoich rejestrów, znalazła dobry, wyraźny obraz tablicy i zanotowała szereg symboli.

Z powodu tej niedawnej wizyty pamiętała, że jej kostka alibi jest podłączona do gniazda 13997; poinformowała o tym Strażniczkę Archiwów, żeby kobieta nie musiała sprawdzać tego w komputerze. Strażniczka przeszła razem z Lurt do odpowiedniej wnęki. Lurt odwróciła swojego Kompana w stronę niebieskiego oka.

— Ja, Lurt Fradlo, chcę uzyskać dostęp do mojego archiwum alibi z powodu osobistej ciekawości. Stempel czasu.

Oko zmieniło barwę na żółtą; kostka potwierdziła, że Lurt rzeczywiście jest osobą, za którą się podaje.

Archiwistka uniosła rękę z implantem.

— Ja, Mabla Dabdalb, Strażniczka Archiwów, niniejszym poświadczam, że tożsamość Lurt Fradlo została potwierdzona w mojej obecności. Stempel czasu.

Oko zrobiło się krwawoczerwone i z głośnika rozległ się sygnał.

— Gotowe — powiedziała strażniczka. — Możesz użyć projektora na sali numer cztery. — Dabdalb odwróciła się, a Lurt podążyła za nią. Sala numer cztery była niewielkim pomieszczeniem z jednym krzesłem. Lurt pomyślała, że w jednym z sąsiednich pomieszczeń egzekutor monitoruje właśnie transmisje z implantu Adikora na żywo, w chwili, gdy są odbierane i rejestrowane.

O ile oglądanie czegoś, co właśnie się nagrywało, było możliwe, o tyle próby jednoczesnego nagrywania i odtwarzania już nie. Lurt pociągnęła za kontrolki, wybierając przypadkowy dzień do przeglądu, i patrzyła, jak holobańka przed nią wypełnia się obrazkami zwyczajnego dnia pracy w laboratorium. Zostawiła włączone odtwarzanie i wyszła z sali pod pozorem skorzystania z toalety. Kiedy trafiła w pusty korytarz, włożyła parę rękawiczek, jakich zwykle używała podczas jedzenia, wyciągnęła niewielkie urządzenie, które przyniosła ze sobą, włączyła je i wrzuciła do pojemnika na odpady. Potem zdjęła rękawiczki.

Bolbay nie miała racji — myślała Lurt, wracając na salę projekcyjną i pogwizdując sobie cicho. Idealne miejsce na popełnienie niezarejestrowanego przestępstwa nie znajdowało się głęboko pod ziemią, lecz tu, w pawilonie archiwów, w chwili, gdy nikt cię nie obserwował, a twoja kostka alibi odtwarzała zamiast nagrywać…

Najpierw chciała użyć siarkowodoru, który na pewno pozwoliłby uzyskać pożądany przez nią efekt. Ale istniało ryzyko, że stężenie większe niż 500 części na milion nawet przy krótkotrwałym kontakcie może spowodować śmierć. Potem przyszło jej do głowy piżmo, ale kiedy sprawdziła skład, okazało się, że jest bardziej skomplikowany, niż przypuszczała: muskon, egzalton, muskopirydyny i wiele innych substancji. W końcu postanowiła użyć siarczku amonu. Chętnie korzystały z niego dzieciaki, które chciały sprawić komuś psikusa, a jeszcze nie do końca pojmowały fakt, że ich Kompany wszystko rejestrują.

Silnie rozwinięty zmysł węchu na pewno miał wiele zalet, choć Lurt słyszała też, że ludzie właśnie z jego powodu jedzą tak mało roślin, podczas gdy inne naczelne żywiły się głównie nimi. Ogromna wrażliwość na zapachy bardzo utrudniała tolerowanie efektów wzdęć, jakie zwykle towarzyszyły diecie bogatej w produkty pochodzenia roślinnego.

Tym razem Lurt postępowała zgodnie z zaleceniami doktora i to nic, że chodziło o doktora fizyki, który próbował uniknąć chirurgicznego skalpela.

Miała wrażenie, że pierwsza poczuła charakterystyczny zapach, choć jej sala znajdowała się dalej od korytarza, w którym zostawiła urządzenie. No, ale spodziewała się tej woni i celowo rozszerzała nozdrza, próbując wychwycić ją w powietrzu. Rozmyślnie nie zareagowała jako pierwsza. Siedziała spokojnie, dopóki nie usłyszała hałasów na zewnątrz. Dopiero wtedy wyszła z pomieszczenia, powstrzymując odruch wymiotny, jaki wywoływał w niej potworny smród. Wielki, krzepki mężczyzna wypadł z innej sali projekcyjnej, zakrywając ręką nos. Lurt pomyślała, że może być egzekutorem, który monitoruje transmisje Adikora. Chwilę później była już tego pewna, bo kierując się ku wyjściu zauważyła holobańkę, którą oglądał nieznajomy. Pokazywała akurat Jasmel i Adikora wychodzących z domu.

— Co to za potworny odór? — spytała skrzywiona Dabdalb, Strażniczka Archiwów, kiedy Lurt ją mijała.

— Koszmar! — zawtórował ktoś inny, biegnąc korytarzem do wyjścia.

— Otworzyć okna! Otworzyć okna! — zawołała trzecia osoba.

Lurt dołączyła do sporej grupy ludzi w pośpiechu opuszczających budynek, aby znaleźć się na świeżym powietrzu. Wiedziała, że minie co najmniej ćwierć dnia, zanim fetor rozproszy się na tyle, by dało się z powrotem wejść do środka.

Miała nadzieję, że tyle czasu wystarczy Adikorowi na przeprowadzenie jego planu.

Następnego ranka Mary jakoś pozbyła się reporterów czekających w holu hotelu Ramada i udała się na Laurentian University. Dziennikarze byli rozczarowani tym, że nie zastali Pontera. Podobno Reuben dał im do zrozumienia, że neandertalczyk tu się zatrzymał — prawdopodobnie chciał ich zmylić i dać Ponterowi trochę swobody. Poprzedniego wieczoru Mary odstawiła go do domu lekarza i o ile wiedziała, tam właśnie spędził noc.

O 10:30 wpadła na Louise Benoit na korytarzu obok laboratorium genetyki. Zdziwiła się, widząc ją tutaj. Louise miała na sobie dopasowane dżinsowe spodenki i białą koszulkę, związaną w węzeł nad płaskim brzuchem. Rzeczywiście tego dnia panował wyjątkowy upał, ale Mary pomyślała, że Louise wygląda tak, jakby się prosiła o…

Nie.

Zganiła siebie ostro. Przecież wiedziała, że to nieprawda. Bez względu na swój strój kobieta miała prawo czuć się bezpiecznie i chodzić wszędzie, gdzie chciała, bez narażania się na molestowanie.

Mary pomyślała, że powinna się zdobyć na jakiś przyjacielski gest, więc wyrecytowała tych kilka słów, które znała po francusku.

Bonjour — powiedziała, podchodząc do Louise. — Comment ça va?

— W porządku. A u ciebie?

— Wszystko dobrze. Co cię tu sprowadza?

Louise wskazała korytarz.

— Odwiedziłam znajomych na wydziale fizyki. Teraz nie mam wiele pracy w SNO. Właśnie skończyli opróżniać komorę detektora i zespół przysłany przez producenta zbiornika dopiero zaczyna na powrót montować sferę, a to pewnie potrwa całe tygodnie. Dlatego pomyślałam, że przyjdę tu i obgadam pewien pomysł z kilkoma osobami, żeby się przekonać, czy znajdą w nim jakieś luki.

Mary skierowała się do automatów, aby kupić chipsy z solą i octem — była to przyjemność, na którą mogła sobie pozwolić jedynie w sensie finansowym, ale od dawna miała zwyczaj zaczynać każdy tydzień od 43-gramowej paczki.

— I co? — spytała. — Znaleźli jakieś?

Louise pokręciła głową i zrównała krok z Mary. Obie skierowały się do głównego holu.

— To chyba znaczy, że pomysł jest dobry, prawda?

— Może.

Przy automatach Mary zaczęła grzebać w torbie w poszukiwaniu drobnych. Wyłowiła dolara i ćwierćdolarówkę, po czym wrzuciła monety w jedną z maszyn. Louise tymczasem kupiła kawę z innej.

— Pamiętasz tamto spotkanie na sali konferencyjnej Inco? — spytała Louise. — Mówiłam wtedy o teorii mechaniki kwantowej, która zakłada istnienie wielu wszechświatów równoległych. Otóż zgodnie z nią, jeśli jakieś zjawisko kwantowe może się potoczyć na dwa sposoby, to tak się dzieje.

— Rozszczepienie linii czasu — powiedziała Mary, przysiadając na poręczy pokrytego winylem fotela w holu.

Oui — przytaknęła Louise. — Sporo rozmawiałam o tym z Ponterem.

— Wspominał mi. Niestety, ja tych rozmów nie pamiętam.

— Gadaliśmy o tym późno w nocy i…

— Wróciłaś do jego pokoju po tym, jak skończyliśmy lekcje języka? — Mary zdziwiła się, czując przypływ… o Boże… przypływ zazdrości.

— Pewnie. Lubię robić coś w nocy; przecież wiesz. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o neandertalskim spojrzeniu na fizykę.

— I? — Mary starała się, aby jej głos brzmiał spokojnie.

— Ich poglądy są bardzo interesujące. — Louise upiła łyk kawy. — Na naszym świecie mamy dwie główne interpretacje mechaniki kwantowej: kopenhaską oraz Everetta, zwaną też teorią wieloświatową. Ta pierwsza przypisuje ważną rolę obserwatorowi, utrzymując, że świadomość ma wpływ na rzeczywistość. Rzecz w tym, że taki pogląd nie odpowiada wielu fizykom; postrzegany jest jako powrót to witalizmu. Wieloświatową interpretacja Everetta była próbą obejścia tej teorii. Według niej zjawiska kwantowe powodują stałe oddzielanie się nowych wszechświatów, przy czym każdy z możliwych rezultatów kwantowej interakcji pojawia się w osobnym wszechświecie. Żaden obserwator nie jest potrzebny do kształtowania rzeczywistości; ponieważ każda rzeczywistość, która mogłaby istnieć, zostaje automatycznie stworzona.

— Aha — powiedziała Mary, nie dlatego, że rozumiała wyjaśnienia Louise, ale dlatego, że gdyby wyraziła jakąś wątpliwość, musiałaby wysłuchać jeszcze dłuższego wykładu.

— Natomiast w świecie Pontera istnieje tylko jedna teoria mechaniki kwantowej, która w pewnym sensie stanowi syntezę naszych dwóch. Dopuszcza ona istnienie wielu światów, czyli wszechświatów równoległych, ale ich powstawanie nie jest wynikiem losowych zjawisk kwantowych, lecz dzieje się za sprawą działań świadomych obserwatorów.

— Dlaczego u nas nie ma podobnej teorii? — spytała Mary, wkładając do ust wyjątkowo dużego chipsa.

— Częściowo dlatego, że sporo wzorów w obu interpretacjach jest nie do pogodzenia — przyznała Louise. — No i do tego dochodzi jeszcze problem polityki w nauce; fizycy, którzy są zwolennikami teorii kopenhaskiej, poświęcili swoje kariery udowadnianiu jej słuszności i to samo dotyczy gości ze strony Everetta. Nigdy nie uda się doprowadzić do tego, żeby wszyscy usiedli razem i powiedzieli: „Może obie strony po części mają rację, a po części się mylą”.

— To tak jak z modelem „ciągłości regionalnej” i hipotezą „zastąpienia” w antropologii — stwierdziła Mary.

— W tym muszę ci uwierzyć na słowo — powiedziała Louise. — Przypuśćmy teraz, że neandertalskie, syntetyczne podejście do fizyki kwantowej jest słuszne. Sugeruje ono, że świadomość — element ludzkiej woli — ma moc kształtowania nowych wszechświatów. Jeśli tak, to rodzi się jedno ważne pytanie. Przypuszczalnie na początku, w chwili wielkiego wybuchu, musiał istnieć tylko jeden wszechświat. Jakiś czas później zaczął się on rozszczepiać.

— Sądziłam, że neandertalczycy nie wierzą w wielki wybuch? — zauważyła Mary.

— Tak, podobno neandertalscy naukowcy uważają, że wszechświat istniał zawsze. Według nich przesunięcie widma ku czerwieni — które dla nas jest dowodem na to, że wszechświat się rozszerza — jest proporcjonalne raczej do wieku niż do odległości; innymi słowy, masa zmienia się w czasie. Sądzą też, że za wielkoskalową strukturę galaktyk i skupisk galaktyk odpowiedzialne są monopole i ściskające plazmę wiry magnetyczne. Ponter twierdzi, że kosmiczne promieniowanie mikrofalowe tła — które my uważamy za pozostałość po wielkim wybuchu — w rzeczywistości jest wynikiem tego, że elektrony uwięzione w silnych polach magnetycznych absorbują i emitują mikrofale. Takie wielokrotne pochłanianie i emisja w miliardach galaktyk dały ujednolicony efekt, produkując jednorodne tło, które obserwujemy dzisiaj.

— Czy według ciebie brzmi to prawdopodobnie? — spytała Mary.

— Będę musiała wszystko dokładniej przeanalizować. — Louise wzruszyła ramionami i pociągnęła jeszcze jeden łyk kawy. — Ale wiesz, po tym, jak Ponter mi to powiedział, usłyszałam od niego najdziwniejszą rzecz.

— Co takiego?

— Przypuszczam, że to ty pokazałaś mu mszę, tak?

— Aha. W telewizji.

Louise usiadła w winylowym fotelu obok Mary.

— Podobno tamtej nocy przez jakiś czas oglądał kanał Vision TV, chłonąc kolejne teorie religijne. Doszedł do wniosku, że nasza historia wszechświata, który ma swój początek, przypomina mit stworzenia, tak jak w Biblii. „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię… ” i tak dalej. Powiedział, że nawet nasza nauka jest skażona błędem religii.

Mary też usiadła wygodniej.

— Hm… zdaję sobie sprawę, że fizyka to twoja dziedzina, ale być może on ma rację. Przed chwilą wspomniałam o sprzeczności między modelem ciągłości regionalnej i hipotezą zastąpienia; czasem mówi się o tym „multiregionalizm kontra afrykański exodus”. Otóż niektórzy wierzą, że hipoteza zastąpienia, teoria preferowana przeze mnie i wielu innych genetyków, w zasadzie jest stanowiskiem opartym na poglądach biblijnych: w pełni ukształtowana ludzkość wyszła z Afryki, czyli została wyrzucona z rajskiego ogrodu, a przy tym wyraźna linia oddziela nas od całego królestwa zwierząt, nawet od innych istniejących równolegle członków rodzaju Homo.

— Interesujący punkt widzenia — przyznała Louise.

— Jednocześnie można argumentować, że drugiej stronie także zależy na interpretacji biblijnej: wyraźnie widać w multiregionalizmie odwołania do dziesięciu zaginionych plemion Izraela. Do tego dochodzi cała hipoteza „mitochondrialnej Ewy”, czyli teoria utrzymująca, że wszyscy współcześni ludzie wywodzą się od jednej kobiety, która żyła setki tysięcy lat temu. Nawet imię w nazwie teorii — Ewa! — dobitnie daje do zrozumienia, że teoria ta jest propagowana głównie ze względu na echa biblijne, a nie dlatego, że to dobra hipoteza naukowa. — Mary przerwała. — Przepraszam cię — powiedziała po chwili — mówiłaś o neandertalskiej wersji fizyki kwantowej…

— No właśnie — podjęła Louise. — Otóż pomyślałam sobie tak: przypuśćmy, że oni mają rację co do sposobu powstawania równoległych wszechświatów, ale mylą się co do tego, że ten wszechświat istniał zawsze. Jeżeli nasz świat jednak miał swój początek, w którym momencie nastąpiło to pierwsze rozszczepienie?

Mary zmarszczyła czoło.

— Hm, nie wiem. Może w chwili, gdy ktoś podjął pierwszą świadomą decyzję?

— Dokładnie tak! Tak właśnie myślę! A kiedy ta pierwsza decyzja została podjęta? — Louise na moment się zamyśliła. — Wiesz, interesujące jest to, co Ponter mówi o naszych naukowych interpretacjach świata. Twierdzi, że na jakimś głębszym poziomie zawsze odwołują się do tego samego, o czym mówi mit stworzenia świata — teoria wielkiego wybuchu i twój model ewolucji hominidów są po prostu współczesnymi wersjami Księgi Rodzaju. Możliwe, że ja też rozumuję w podobny sposób. W końcu przecież w Biblii pierwszą decyzją, którą podejmuje ktoś inny niż Bóg, jest postanowienie Ewy, że chce mieć jabłko — grzech pierworodny — i w pewnym sensie można by to traktować jako moment rozszczepienia wszechświata. W jednej linii czasu, tej, w której pojawiliśmy się my, ludzkość została wygnana z raju. W drugiej pozostała w nim. Przypomina to trochę przypadek samego Pontera — przejście z jednej wersji rzeczywistości do innej.

Mary zupełnie nie mogła się w tym połapać.

— Co masz na myśli?

— Chodzi mi o Marię, matkę Jezusa. Jesteś katoliczką, prawda?

Mary przytaknęła.

— Zauważyłam, że nosisz krzyżyk. — Mary z zażenowaniem zerknęła w dół. — Ja też jestem katoliczką — dodała Louise. — Rzecz w tym, że jako katoliczka prawdopodobnie nie popełniasz tego samego błędu, który robi wielu ludzi. Mam na myśli niepokalane poczęcie. Wiele osób uważa, że chodzi o narodziny Chrystusa z Maryi Dziewicy, ale tak nie jest, prawda?

— Nie — przyznała Mary. — Chodzi o poczęcie samej Marii. Mogła urodzić boskiego syna, ponieważ sama została poczęta bez ciężaru grzechu pierworodnego — to jej poczęcie było niepokalane.

— Właśnie. A jak znaleźć kogoś wolnego od grzechu pierworodnego w świecie, w którym wszyscy pochodzą od Adama i Ewy?

— Nie mam pojęcia — szczerze przyznała Mary.

— Nie rozumiesz? To tak, jakby Maria została przeniesiona do naszego wszechświata z innej linii czasu, ze świata, w którym Ewa nigdy nie wzięła jabłka, w którym nie doszło do upadku człowieka, w którym ludzie żyją bez piętna pierworodnego grzechu.

Mar niepewnie skinęła głową.

— Można by tak to wytłumaczyć.

Louise się uśmiechnęła.

— Za chwilę sama dostrzeżesz podobieństwo między Ponterem a Maryją Dziewicą. Najpierw pozwól, że wrócę do wcześniejszego pytania: powiedziałam, że jeśli on ma rację i wszechświat rozszczepia się za każdym razem, gdy podejmowana jest decyzja, to kiedy rozszczepił się po raz pierwszy? Powiedziałaś, że wtedy, gdy ktoś podjął pierwszą decyzję. Ale kiedy to było? Nie chodzi mi o Biblię, tylko o… no, o rzeczywistość…

Mary wyłowiła z torebki następnego chipsa.

— Nie mam pojęcia. Może kiedy trylobit postanowił pójść w lewo zamiast w prawo?

Louise odstawiła papierowy kubek z kawą na stolik obok fotela.

— Nie, nie sądzę. Trylobity nie miały świadomości w takim sensie; podobnie jak większość prymitywnych form życia były wyłącznie biochemicznymi maszynami. Stephen Jay Gould wciąż mówi w swoich książkach o cofnięciu taśmy życia i o tym, jaki inny rezultat moglibyśmy otrzymać. Sądzi, że w ten sposób odwołuje się do teorii chaosu, ale się myli. Bez względu na to, ile razy postawimy trylobita na tym samym rozstaju dróg, zawsze pójdzie w tę samą stronę. Trylobity nie myślą; nie mają świadomości. Po prostu odbierają sygnały, jakich dostarczają im zmysły, i robią to, co dyktuje im instynkt. Nie dokonują żadnych wyborów. Gould ma rację — w pewnym sensie — mówiąc, że gdyby zmienić pierwotne warunki, rezultat byłby radykalnie inny, ale cofnięcie taśmy życia i puszczenie jej na nowo wcale nie doprowadzi do innych wyników, podobnie jak przewinięcie kasety z Przeminęło z wiatrem i ponowne jej odtworzenie nie sprawi, że Rhett i Scarlett zostaną razem. Według mnie prawdziwe decyzje, prawdziwe wybory i prawdziwa świadomość pojawiły się dopiero o wiele, wiele później. Sądzę, że to my — Homo sapiens — byliśmy pierwszymi świadomymi istotami na tej planecie.

— Wielu przodków człowieka współczesnego zachowywało się w sposób sugerujący myślenie — stwierdziła Mary. — Homo ergaster, Homo erectus, Homo habilis, a nawet australopitelki i Kenyanthropus.

— No cóż, rozumiem, że to twoja domena… ale czytałam o tym trochę w Internecie. Z tego, co się zorientowałam, wcześniejsze formy człowieka nie przejawiały zachowań bardziej złożonych od, na przykład, bobra budującego tamę.

— Robili narzędzia — powiedziała Mary.

Oui — zgodziła się Louise. — Ale czy nie były to w zasadzie identyczne narzędzia, przez wieki wytwarzane w tysiącach? Wszystkie wykonane według takiego samego wzorca myślowego, takiego samego projektu?

— Rzeczywiście — zgodziła się Mary.

— A przecież powinna zajść jakaś odmiana, choćby w wyniku przypadkowych różnic, jakie pojawiają się, kiedy narzędzia ciosane są z kamienia. Gdyby w grę wchodziła wówczas jakaś świadomość, nie chodzi mi nawet o tworzenie własnych, lepszych pomysłów, ale o zauważenie na przykład, że niektóre narzędzia okazywały się lepsze, a inne gorsze. Bo przecież nie musisz od razu, z własnej inicjatywy, wymyślić okrągłego koła; możesz zacząć od pięciokątnej figury, potem przypadkiem uzyskać sześciokąt i stwierdzić, że toczy się trochę lepiej. W ten sposób, z czasem, dojdziesz do idealnie okrągłego koła.

Mary skinęła głową.

— Ale jeśli świadomość nie ma w tym udziału — ciągnęła Louise — po prostu odrzucasz lepszą wersję, ponieważ nie pasuje do mentalnego wzorca tego, jak coś powinno wyglądać. Zgadza się? I tak właśnie wyglądają narzędzia odkrywane przez archeologów: zamiast stopniowych usprawnień, pojawiających się w miarę upływu czasu, ciągle są takie same. Jedynym wyjaśnieniem, jakie w tej sytuacji widzę, jest to, że nie istniała tu świadoma selekcja lepszych wariantów: człowiek robiący narzędzie zwyczajnie nie był świadomy, nie rozumiał, że uderzając kamień tak osiągnie lepszy rezultat niż gdyby uderzył go inaczej. Wzór się nie zmieniał.

— Ciekawe spojrzenie — przyznała Mary ze szczerym podziwem.

— Kiedy obserwujemy złożone, powtarzalne zachowania u zwierząt — na przykład budowanie tam przez bobry — nazywamy to instynktem, i właśnie na tym opierało się robienie narzędzi. Do czasów pojawienia się Homo sapiens nie było świadomości. Co więcej — a to już prawdziwa zagadka — tak naprawdę przez pierwsze sześćdziesiąt tysięcy lat istnienia Homo sapiens nie było świadomości.

— Jak to? — zdziwiła się Mary.

— Kiedy po raz pierwszy pojawił się na ziemi człowiek anatomicznie odpowiadający ludziom współczesnym? — Louise sięgnęła po kubek z kawą.

— Około stu tysięcy lat temu.

— To właśnie wyczytałam w Internecie. Teraz muszę się upewnić, czy dobrze wszystko rozumiem. Sto tysięcy lat wstecz po raz pierwszy pojawiły się istoty, które wyglądały dokładnie tak jak my i chodziły dokładnie tak jak my, zgadza się? Sądząc po czaszkach, ich mózgi miały te same rozmiary i kształt co nasze, tak?

— Tak — potwierdziła Mary. Skończyła jeść chipsy i wyjęła z torebki chusteczkę higieniczną, żeby wytrzeć palce.

— Ale jednocześnie, zgodnie z tym, co przeczytałam, przez sześćdziesiąt tysięcy lat istoty te nie myślały. Przez sześćdziesiąt tysięcy lat nie robiły nic, czego nie dyktował im instynkt. A potem, czterdzieści tysięcy lat temu, wszystko się zmieniło.

Mary zrobiła wielkie oczy.

— Masz na myśli „wielki skok”.

— Właśnie!

Serce Mary zaczęło mocniej bić. Niektórzy antropologowie nazywali tak moment kulturowego przebudzenia, który nastąpił przed czterdziestoma tysiącami lat; inni określali to zjawisko terminem rewolucji górnego paleolitu. Tak, jak powiedziała Louise, w tamtym czasie ludzie wyglądający jak człowiek współczesny istnieli już od mniej więcej sześciuset stuleci, ale nie tworzyli żadnej sztuki, nie ozdabiali ciał biżuterią i nie znali ceremonialnych pochówków. Za to począwszy od czterdziestu tysięcy lat wstecz nagle zaczęli malować piękne wizerunki na ścianach jaskiń, nosić naszyjniki i bransolety oraz grzebać bliskich z jedzeniem, narzędziami i innymi cennymi przedmiotami, które być może mogły im się przydać w życiu pozagrobowym. Sztuka, moda i religia pojawiły się jednocześnie; to rzeczywiście był ogromny skok naprzód.

— Twierdzisz więc, że jakiś kromaniończyk czterdzieści tysięcy lat temu nagle zaczął dokonywać wyborów i wszechświat zaczął się rozszczepiać?

— Niezupełnie — odparła Louise. Skończyła już kawę, więc wstała i kupiła sobie drugą. — Pomyśl o tym w następujący sposób: co spowodowało wielki skok?

— Nikt tego nie wie.

— Na dobrą sprawę, jest to przecież wyraźny punkt. Widać go w archeologicznych odkryciach, wskazuje nam początek świadomości, zgodzisz się z tym?

— Chyba tak.

— Ale temu początkowi nie towarzyszą żadne wyraźne zmiany fizyczne. Przecież nie pojawiła się żadna nowa forma ludzkości, która nagle zaczęła tworzyć sztukę. Mózgi zdolne do świadomych myśli istniały już sześćdziesiąt tysięcy lat wcześniej, ale jednak nie były świadome. A potem coś się stało.

— No tak, wielki skok, ale jak mówiłam, nikt nie wie, co go spowodowało.

— Czytałaś może Rogera Penrosea? Nowy umysł cesarza?

Mary przecząco pokręciła głową.

— Penrose jest matematykiem z Oksfordu. Twierdzi, że ludzka świadomość to mechanika kwantowa w naturze.

— Czyli?

— Czyli że to, co uważamy za inteligencję, za rozumność, nie jest produktem jakiejś biochemicznej sieci neuronów ani niczego podobnego. Pojawia się wskutek procesów kwantowych. Właśnie Penrose oraz anestezjolog o nazwisku Hameroff utrzymują, że kwantowa superpozycja elektronów w mikrotubulach komórek mózgowych przyczynia się do powstania zjawiska świadomości.

— Aha — powiedziała Mary z powątpiewaniem.

Louise łyknęła kawy z drugiego kubka.

— Nie rozumiesz? Przecież to wyjaśnia, jak doszło do wielkiego skoku. Nasze mózgi nie zmieniły się od stu tysięcy lat, ale świadomość powstała dopiero w momencie, gdy doszło do jakiegoś, prawdopodobnie przypadkowego, zjawiska kwantowego: tego jednego, jedynego razu, gdy nowy wszechświat powstał tak, jak głosi teoria Everetta.

Mary kiwnęła głową; to naprawdę brzmiało interesująco.

— A zjawiska kwantowe z natury prowadzą do wielu możliwych rezultatów — stwierdziła Louise. — Zamiast tej fluktuacji kwantowej, lub też czegoś innego, co doprowadziło do narodzin świadomości u Homo sapiens, to samo mogło się stać z drugim gatunkiem człowieka, który istniał przed czterdziestoma tysiącami lat — z neandertalczykami! Pierwsze rozszczepienie wszechświata było przypadkiem, kwantowym fuksem. W jednej odnodze czasu rozumność rozwijała się u naszych przodków; w drugiej, u przodków Pontera. Czytałam, że neandertalczycy żyli prawdopodobnie już dwieście tysięcy lat temu, to prawda?

Mary przytaknęła.

— I mieli mózgi większe od naszych, tak?

Mary ponownie skinęła głową.

— Ale na naszym świecie, w tej linii czasu, w tych mózgach nigdy nie pojawiła się iskra świadomości. Za to zapaliła się u nas i przewaga, jaką zyskaliśmy dzięki rozumności, sprytowi i umiejętności przewidywania, przyczyniła się do ostatecznego triumfu nad neandertalczykami i do tego, że zawładnęliśmy światem.

— Aa! — wtrąciła Mary. — Za to w świecie Pontera…

Louise kiwnęła głową.

— W świecie Pontera stało się na odwrót. To neandertalczycy zyskali świadomość, rozwinęli sztukę, kulturę i pomysłowość; to oni wykonali wielki skok, podczas gdy my pozostaliśmy tępymi bestiami, jakimi byliśmy przez poprzednie sześćdziesiąt tysięcy lat.

— To bardzo prawdopodobna teoria — przyznała Mary. — Możesz napisać na ten temat niezłą pracę.

— Mogę osiągnąć więcej — powiedziała Louise, upijając kolejny łyk kawy. — Jeśli mam rację, niewykluczone, że Ponter będzie mógł wrócić do domu.

Mary drgnęła.

— Jak to?

— Opieram się częściowo na tym, czego dowiedziałam się od Pontera, a częściowo na tym, jak nasz świat pojmuje fizykę. Przypuśćmy, że za każdym razem, gdy wszechświat ulega podziałowi, nie dzieje się to tak jak w przypadku ameb, gdzie jedna ameba się dzieli i staje się dwiema, przy czym rodzic w tym procesie przestaje istnieć. Przypuśćmy raczej, że przypomina to bardziej sposób, w jaki rodzą się kręgowce: pierwotny wszechświat istnieje nadal, a jednocześnie powstaje nowy wszechświat-córka.

— Tak?

— Wtedy takie wszechświaty mają różny wiek. Mogą się wydawać zupełnie identyczne, a różni je na przykład tylko to, co postanawiasz zjeść danego ranka na śniadanie. Ale jeden z tych wszechświatów ma dwanaście miliardów lat, a drugi — Louise spojrzała na zegarek — a drugi ma dopiero kilka godzin. Oczywiście wszechświat-dziecko wyglądałby na taki, co ma miliardy lat, ale w rzeczywistości byłby o wiele młodszy.

Mary zmarszczyła czoło.

— Hm, czy przypadkiem nie zaliczasz się do zwolenników teorii kreacjonizmu?

Quoi? — spytała Louise, ale po chwili się roześmiała. — Nie. Nie, nie, ale rozumiem, do czego nawiązujesz. Nie, teraz mówię wyłącznie o fizyce.

— Skoro tak twierdzisz. Ale jak Ponter miałby wrócić do domu?

— No tak. Załóżmy, że nasz świat, ten, w którym ty i ja teraz się znajdujemy, jest owym pierwotnym wszechświatem, gdzie gatunek Homo sapiens zyskał świadomość — tym, który oddzielił się od wszechświata, gdzie neandertalczycy, a nie my, stali się gatunkiem rozumnym. Wszystkie pozostałe niezliczone wszechświaty, w których istnieje świadomy gatunek Homo sapiens, są córkami lub wnuczkami, lub pra-pra-pra-prawnuczkami tego świata.

— To daleko idąca hipoteza — stwierdziła Mary.

— Może by tak było, gdybyśmy nie mieli żadnych innych dowodów. Ale mamy dowód na to, że nasz wszechświat jest wyjątkowy. Świadczy o tym fakt, że Ponter pojawił się właśnie tutaj. Kiedy jego kwantowy komputer nie był w stanie odszukać więcej wszechświatów, w których istniały już inne wersje tej maszyny, to co zrobił? Dotarł do takich, w których ten komputer nie istniał, i najpierw trafił do wszechświata, który jako pierwszy oddzielił się od całego drzewa światów z kwantowymi komputerami — do wszechświata, który czterdzieści tysięcy lat wcześniej podążył inną ścieżką, pod wodzą innego gatunku ludzkości. Oczywiście w momencie dotarcia do świata, w którym w tym samym miejscu nie było komputera kwantowego, cały proces rozkładania liczby na czynniki diabli wzięli i kontakt został zerwany. Gdyby jednak w świecie Pontera powtórzono dokładnie ten sam eksperyment, w wyniku którego on się tu znalazł, sądzę, że istniałaby realna szansa ponownego otwarcia portalu do naszego wszechświata — pierwszego, który oddzielił się od ich linii czasu.

— Sporo tych „jeśli” — stwierdziła Mary. — Poza tym, gdyby potrafili powtórzyć eksperyment, dlaczego jeszcze tego nie zrobili?

— Nie wiem. Ale jeżeli mam rację, drzwi do świata Pontera wkrótce znowu zostaną otwarte.

Mary poczuła dziwny uścisk w żołądku — wcale nie z powodu chipsów, lecz raczej próby odpowiedzi na pytanie, jakie uczucia wywołuje w niej taka możliwość.

Загрузка...