Rozdział 46

Dern poczuł się jak sześcian podróżny bez pasażera, więc taktownie opuścił sterownię, kierując się na powierzchnię. Uznał, że rodzinne spotkanie powinno się odbyć bez świadków. Ponter, Adikor i Jasmel przenieśli się do niewielkiej jadalni laboratorium.

— Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś was zobaczę — przyznał Ponter, uśmiechając się promiennie najpierw do Adikora, a potem do Jasmel.

— My też — przyznał Adikor.

— Co u ciebie? Jak się mają wszyscy?

— Ja jakoś się trzymam — odparł Adikor.

— A Megameg? Jak się czuje moja mała, kochana Megameg?

— W porządku — powiedziała Jasmel. — Nie do końca rozumie to, co tu się działo.

— Nie mogę się doczekać, kiedy ją zobaczę. Nic mnie nie obchodzi to, że zostało jeszcze siedemnaście dni do czasu, gdy Dwoje znowu stanie się Jednym. Jutro wybieram się do Centrum, żeby wyściskać ją za wszystkie czasy.

Jasmel się uśmiechnęła.

— Na pewno się ucieszy, tato.

— A co z Pabo?

— Strasznie za tobą tęskni — przyznał Adikor. — Gdy tylko usłyszy jakiś dźwięk, zaraz podnosi łeb, sprawdzając, czy to nie ty.

— Ach, ten mój kochany worek kości.

— Tato, co ci dała tamta kobieta?

— Och, sam jeszcze nie wiem. Zobaczmy…

Ponter sięgnął do kieszeni dziwnego pantalonu i wyciągnął zwiniętą chusteczkę higieniczną. Ostrożnie ją rozłożył. W środku znajdował się złoty łańcuszek, do którego przyczepione były dwa prostopadle skrzyżowane pręciki, przecinające się mniej więcej w jednej trzeciej długości dłuższego z nich.

— Jakie to piękne! — zachwyciła się Jasmel. — Co to?

Ponter uniósł brew.

— Symbol systemu wierzeń, który preferuje część z nich.

— Kim była ta kobieta? — spytał Adikor.

— Moją przyjaciółką — odparł Ponter cicho. — Nazywa się… nie potrafię prawidłowo wymówić jej imienia… „Marę”.

Adikor się roześmiał; „marę” w ich mowie oznaczało „ukochaną”.

— Mówiłem ci, żebyś poszukał sobie nowej kobiety — zażartował — ale nie sądziłem, że będziesz musiał wybrać się aż tak daleko, żeby znaleźć taką, która z tobą wytrzyma.

Ponter uśmiechnął się wymuszenie.

— Była dla mnie bardzo dobra — przyznał.

Adikor dobrze znał swojego partnera i wiedział, że opowie mu całą historię, gdy do tego dojrzeje. Na razie jednak…

— Skoro mówimy o kobietach… Kiedy ciebie nie było, miałem pewne porachunki z partnerką twojej Klast.

— Z Daklar! Co u niej?

— Prawdę mówiąc, podczas twojej nieobecności zyskała spory rozgłos. — Adikor zerknął na Jasmel.

— Naprawdę? Z jakiego powodu?

— Z powodu oskarżenia o morderstwo.

— Morderstwo! — wykrzyknął Ponter. — Kto został zamordowany?

— Ty — odparł Adikor ze śmiertelną powagą.

Ponterowi opadła szczęka.

— Bo widzisz, kiedy zaginąłeś, Bolbay myślała…

— Że ty mnie zamordowałeś? — dokończył Ponter z niedowierzaniem.

— Sam rozumiesz — powiedział Adikor — zniknąłeś bez śladu, a laboratorium znajduje się tak głęboko pod skałami, że pawilon archiwum alibi nie odbierał sygnałów z naszych Kompanów. Według Bolbay była to zbrodnia doskonała.

— Nie do wiary. — Ponter pokręcił głową. — Kto mówił w twoim imieniu?

— Ja — odparła Jasmel.

— Kochana dziewczyna! — Ponter raz jeszcze zagarnął córkę w objęcia, a ponad jej ramieniem spojrzał na partnera. — Adikorze, przykro mi, że musiałeś przez to wszystko przejść.

— Mnie też… — Adikor wzruszył ramionami. — Powiem ci od razu, bo i tak na pewno o wszystkim się dowiesz prędzej czy później. Widzisz, Bolbay sądziła, że czułem się jak marny dodatek do twojej pracy i że miałem ci to za złe.

— Co za nonsens. — Ponter wypuścił Jasmel z ramion. — Nic bym bez ciebie nie osiągnął.

Adikor przekrzywił głowę.

— To bardzo szlachetne z twojej strony, że tak mówisz, ale — rozłożył ręce. — w jej słowach było ziarno prawdy.

Ponter objął ręką ramiona Adikora.

— Być może teorie rzeczywiście były w większym stopniu moje niż twoje, lecz to ty zaprojektowałeś i zbudowałeś komputer kwantowy i to właśnie ten komputer otworzył przed nami nowy świat. Z tego względu twój wkład stokrotnie przewyższa mój.

— Dziękuję ci. — Adikor się uśmiechnął.

— Ale powiedz, jak to się skończyło? — spytał Ponter. — Twój głos nie brzmi ani o ton wyżej, więc domyślam się, że Bolbay przegrała.

— Prawdę mówiąc — odezwała się Jasmel — sprawa trafiła przed trybunał, który zbierze się jutro.

Ponter ze zdumieniem pokręcił głową.

— W takim razie musimy doprowadzić do wycofania oskarżenia.

— Byłbym ci wdzięczny — odparł Adikor.

Następnego ranka do Arbiter Sard dołączyli pomarszczony mężczyzna i jeszcze bardziej pomarszczona kobieta, zajmując miejsca po obu jej stronach. W sali Rady Siwych tłoczyli się widzowie, wśród których znalazło się też około dziesięciu ubranych na srebrno Ekshibicjonistów. Daklar Bolbay znowu miała na sobie pomarańczowy strój oskarżyciela. Kiedy Adikor wszedł na salę, przez tłum przeszła fala szeptów, bo zamiast niebieskiego koloru oskarżonego włożył dość jaskrawą koszulę w kwiaty i jasnozielony pantalon. Skierował się prosto na miejsce, które zdążył już dobrze poznać.

— Uczony Huldzie — zwróciła się do niego Arbiter Sard — obowiązują nas pewne tradycje i domagam się, abyś ich przestrzegał. Chyba zdążyłeś się już przekonać, że nie lubię marnować czasu, dlatego dziś nie odeślę cię do domu, ale spodziewam się zobaczyć cię jutro w niebieskim stroju.

— Oczywiście — odparł Adikor. — Proszę o wybaczenie.

Sard skinęła głową.

— Ogłaszam rozpoczęcie ostatecznej rozprawy przeciwko Adikorowi Huldowi, zamieszkałemu na Obrzeżach Saldak, w sprawie morderstwa Pontera Boddita, zamieszkałego w tym samym miejscu. Sprawie przewodniczy trybunał w składzie: Farba Dond — starszy mężczyzna skinął głową — Kab Jodler oraz ja, Kornel Sard. Oskarża Daklar Bolbay w imieniu Megameg Bek, nieletniej córki swojej nieżyjącej partnerki. — Sard rozejrzała się po zatłoczonej sali i z zadowoleniem zmarszczyła czoło; wiedziała, że o tej sprawie będzie się mówić jeszcze przez wiele miesięcy. — Zaczniemy od wstępnego oświadczenia oskarżającej. Daklar Bolbay, możesz zaczynać.

— Z całym szacunkiem, Czcigodni Arbitrzy — odezwał się Adikor, wstając z miejsca. — Czy osoba, która ma mówić w moim imieniu, mogłaby najpierw przedstawić stanowisko obrony?

— Uczony Huldzie — ostro upomniał go Dond. — Arbiter Sard już cię przestrzegała, abyś nie ignorował naszych tradycji. Oskarżenie zawsze zabiera głos jako pierwsze i…

— Doskonale to rozumiem. Ale, hm, wiem, jak bardzo Arbiter Sard zależy na szybkim przeprowadzeniu procesu, a sądziłem, że to go bardzo przyspieszy.

Bolbay wstała z miejsca, najprawdopodobniej dostrzegając w tym szansę dla siebie. Pomyślała, że jeśli wystąpi po obronie, będzie miała szansę obalić jej argumenty w swojej mowie.

— Jako oskarżycielka nie sprzeciwiam się temu, by obrona wystąpiła jako pierwsza.

— Dziękuję — powiedział Adikor, kłaniając się wspaniałomyślnie. — Skoro więc…

— Uczony Huldzie! — przerwała mu Sard. — To nie oskarżenie decyduje o protokole. Postąpimy tak, jak nakazuje tradycja. Daklar Bolbay wystąpi jako pierwsza, a…

— Ja tylko sądziłem…

— Milczeć! — Sard aż poczerwieniała na twarzy. — Oskarżony w ogóle nie ma głosu. — Zwróciła się do Jasmel. — Jasmel Ket, tylko ty możesz mówić w imieniu oskarżonego; proszę, dopilnuj, aby się do tego zastosował.

Jasmel wstała.

— Z całym szacunkiem, Pani Arbiter Sard, tym razem to nie ja reprezentuję Adikora. Sama przecież sugerowałaś, aby znalazł sobie bardziej stosownego obrońcę.

Sard szorstko skinęła głową.

— Cieszę się, że przynajmniej czasami mnie słucha. — Przeczesała wzrokiem tłum widzów. — Kto w takim razie będzie dziś mówił w imieniu Adikora Hulda?

Ponter Boddit, który do tej pory stał tuż za drzwiami sali, wszedł do środka.

— Ja — powiedział.

Na widowni rozległy się okrzyki zdziwienia.

— Doskonale — stwierdziła Sard, patrząc w dokumenty przed sobą i szykując się do zapisania danych. — A pańska godność to?

— Boddit — odparł Ponter. Sard gwałtownie podniosła głowę. — Ponter Boddit.

Ponter rozejrzał się po sali. Jasmel wcześniej musiała przytrzymać młodszą siostrę Megameg, ale teraz puściła ją i mała podbiegła do ojca, który podniósł ją do góry i przytulił.

— Spokój! — zawołała Sard. — Nakazuję zachować spokój!

Ponter uśmiechał się od ucha do ucha. Trochę się obawiał, że władze zechcą utrzymać istnienie innej Ziemi w tajemnicy. Wiedział, że gdyby nie doktor Montego i doktor Singh, on sam trafiłby w ręce władz Gliksinów i pewnie słuch by po nim zaginął. Zdawał sobie sprawę, że tysiące ludzi włączyło w domach Podglądacze, aby widzieć to, na co patrzyli właśnie Ekshibicjoniści. Poza tym miał przed sobą salę pełną zwykłych Kompanów, które przesyłały sygnały do własnych kostek pamięci w pawilonie archiwów. Cały świat — ten świat — miał wkrótce poznać prawdę.

Bolbay zerwała się na równe nogi.

— Ponter!

— Twoja gotowość pomszczenia mnie jest godna pochwały, droga Daklar, ale jak widzisz, trochę się pospieszyłaś.

— Gdzie byłeś? — zażądała wyjaśnień. Adikor odniósł wrażenie, że niespodziewane pojawienie się Pontera bardziej ją rozgniewało niż ucieszyło.

— Gdzie byłem? — powtórzył Ponter, wyławiając srebrne stroje wśród widzów. — Schlebia mi to, że błaha sprawa rzekomego zamordowania przeciętnego fizyka przyciągnęła tak wielu Ekshibicjonistów. Mając ich tutaj i wiedząc, że setki Kompanów właśnie przesyłają sygnały do archiwum, chętnie wszystko wyjaśnię. — Rozejrzał się, patrząc na twarze otaczających go ludzi: twarze szerokie i płaskie; z prawdziwymi nosami, a nie z maleńkimi wyrostkami, jakie mieli Gliksini; mocno zarośnięte u mężczyzn i nieco mniej zarośnięte u kobiet; z wystającymi wałami nadoczodołowymi i bez sterczących żuchw; przystojne, piękne twarze jego ludzi, jego przyjaciół, jego gatunku. — Ale najpierw powiem wam, że nie ma to jak w domu.

Загрузка...