Adikor i Ponter odwiedzili Derna w domu. Konstruktor zaprosił ich do środka i wyłączył Podglądacza — Ponter zdążył zauważyć, że Dern też jest fanem Lulasm.
— Panowie, panowie! Miło was widzieć — powitał ich gospodarz. — Śledziliście może wizytę Lulasm w Akademii Ekonomicznej dziś rano? — spytał, wskazując zgaszony ekran.
Ponter pokręcił głową; Adikor również zaprzeczył.
— Wasza przyjaciółka Sard zrezygnowała z funkcji arbitra. Podobno jej koledzy uznali, że raczej nie była bezstronna, biorąc pod uwagę to, jak zakończył się proces.
— Raczej? — zdziwił się Adikor. — To mało powiedziane.
— Tak czy inaczej, Siwi postanowili, że lepiej przysłuży się społeczeństwu, ucząc generację 146 zaawansowanych technik mediacyjnych.
— Pewnie nie przyciągnie tym uwagi Ekshibicjonistów — stwierdził Ponter. — U Daklar Bolbay też zaszły zmiany. Przechodzi teraz terapię. Uczy się radzić sobie z żalem, gniewem i innymi emocjami.
Adikor się uśmiechnął.
— Poznałem ją z moim dawnym rzeźbiarzem osobowości, a on skierował ją do odpowiednich ludzi.
— To dobrze — stwierdził Dern. — Będziesz się domagał od niej publicznych przeprosin?
Adikor zaprzeczył.
— Odzyskałem Pontera. Niczego więcej nie potrzebuję.
Dern uśmiechnął się i polecił jednemu z licznych robotów domowych przynieść napoje.
— Dziękuję wam, że zgodziliście się przyjść — powiedział, wyciągając się na kanapie, krzyżując nogi w kostkach i splatając palce rąk za głową. Jego okrągły brzuch unosił się i opadał z każdym oddechem.
Ponter i Adikor okrakiem usiedli na siodłowych krzesłach.
— Wspominałeś, że chcesz z nami porozmawiać o czymś ważnym — zagaił Ponter.
— Tak, właśnie. — Dern przekrzywił głowę, spoglądając na gości. — Myślę, że powinniśmy znaleźć jakiś sposób na to, aby przejście między obiema wersjami Ziemi zostało otwarte na stałe.
— Nie zamykało się, dopóki przechodził przez nie jakiś przedmiot — zauważył Ponter.
— Tak, tylko że dotąd otwieraliśmy je na krótko — powiedział Adikor. — Nie wiemy, czy może pozostać otwarte na zawsze.
— Ale gdyby się to udało, otworzyłyby się przed nami olbrzymie możliwości — stwierdził Ponter. — Turystyka. Handel. Wymiana kulturowa i naukowa.
— Właśnie — przytaknął Dern. — Spójrzcie na to. — Spuścił nogi na ziemię i na drewnianym stoliku położył jakiś przedmiot. Była to rurka z drucianej siatki, niewiele dłuższa od jego najdłuższego palca i nie grubsza od najkrótszego. — To rurka Derkersa — oznajmił. Dwoma palcami zaczął rozpychać wlot, rozszerzając go coraz bardziej. Druciana siatka i elastyczna membrana stopniowo się rozciągały, aż osiągnęły średnicę równą długości dłoni Derna.
Konstruktor podał rurkę Ponterowi.
— Spróbuj ją zgnieść — powiedział.
Ponter otoczył ją palcami jednej dłoni, najdalej, jak mógł sięgnąć, po czym dołączył drugą dłoń, okalając jak największą część rurki. Najpierw ścisnął ją lekko, a potem z całej siły. Wytrzymała.
— Ta jest mała, ale w kopalni używamy podobnych, które rozwierają się do średnicy trzech podwójnych długości ramion — wyjaśnił Dern. — Używamy ich do zabezpieczania tuneli, gdy istnieje ryzyko zawałów. Nie chcemy tracić cennych robotów górniczych.
— Na jakiej zasadzie to działa? — spytał Ponter.
— Druciana siatka składa się z wielu przegubowo połączonych segmentów zakończonych zapadkami. Po otwarciu jedynym sposobem, aby powtórnie złożyć rurę, jest wejście do środka z narzędziami i otwarcie po kolei wszystkich mechanizmów zapadkowych każdego z elementów.
— Sądzisz, że moglibyśmy utrzymać przejście do drugiego wszechświata, wsuwając w niejedną z tych… jak je nazwałeś? „Rur Derkersa”? Włożyć ją w portal i powiększyć do pełnego rozmiaru? — spytał Ponter.
— Dokładnie tak — potwierdził Dern. — Wtedy ludzie mogliby po prostu przechodzić ze świata do świata.
— Musieliby zbudować jakąś platformę i schody po drugiej stronie, żeby dostać się do wylotu — zauważył Ponter.
— To łatwo zrobić.
— A co będzie, jeśli portal się zamknie? — spytał Adikor.
— Odradzałbym ociąganie się przy przechodzeniu przez tunel — przyznał Dern. — Gdyby przejście rzeczywiście się zamknęło, po prostu przetnie tunel na dwie części albo przeciągnie go w całości na jedną stronę.
— Trzeba jeszcze rozważyć wiele innych spraw — zauważył Ponter. — Podczas pobytu tam mocno zachorowałem; po drugiej stronie istnieją zarazki, na które my nie jesteśmy odporni.
Adikor pokiwał głową.
— Musielibyśmy wprowadzić odpowiednie środki ostrożności. Nie chcemy przecież, aby patogeny bez przeszkód przenosiły się z ich świata na nasz. Poza tym osoby, które by się tam wybierały, musiałyby przejść sesje immunizacyjne.
— Na pewno dałoby się to jakoś załatwić — stwierdził Dern. — W tej chwili trudno powiedzieć, jakie procedury byłyby konieczne.
Na moment zapadło milczenie.
— Kto ma podjąć taką decyzję? — spytał w końcu Ponter. — Kto rozstrzygnie, czy mamy nawiązać stały kontakt z drugim światem, albo czy powinniśmy się zdecydować choćby na kontakt tymczasowy?
— Przypuszczam, że nie istnieją żadne prawa, które by to regulowały — stwierdził Adikor. — Wątpię, aby komukolwiek przyszło kiedyś do głowy, że natrafimy na most prowadzący na inną Ziemię.
— Gdyby nie ryzyko przeniesienia tu zarazków — zauważył Ponter — byłbym skłonny uznać, że powinniśmy otworzyć przejście, ale…
Znowu wszyscy zamilkli.
Tym razem pierwszy odezwał się Adikor.
— Czy oni… czy są dobrymi ludźmi, Ponterze? Czy powinniśmy odnowić z nimi kontakt?
— Różnią się od nas pod wieloma względami. Lecz okazali mi mnóstwo serdeczności. Byłem dobrze traktowany. — Umilkł, ale po chwili pokiwał głową. — Tak, sądzę, że powinniśmy podtrzymać tę więź.
— No to postanowione — powiedział Adikor. — Przypuszczam, że pierwszym krokiem będzie wystąpienie przed Czcigodną Radą Siwych. Powinniśmy się do niego przygotować.
Ponter sporo myślał o tym, co usłyszał od Marę w windzie w drodze do obserwatorium neutrin. Rzeczywiście był nią zainteresowany, dobrze odczytała jego intencje. Pomimo barier gatunkowych i granic oddzielających linie czasu niektóre sprawy były jasne.
Poczuł, jak jego serce zaczyna mocniej bić. Miał szansę znowu ją zobaczyć.
Kto wie, do czego to mogło doprowadzić?
No cóż, był tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać.
— Tak — powiedział z uśmiechem. — Zabierajmy się do pracy.
Zwykle dopiero we wrześniu Toronto stawało się aż tak piękne, z nieskazitelnym obliczem nieba, idealną temperaturą i delikatną pieszczotą wiatru — jednym słowem, z całą głębią przyjemności, które uświadamiały Mary, dlaczego wierzy w Boga.
Tyle że do września zostały jeszcze dwa tygodnie. Dopiero po Święcie Pracy, tym ostatnim, zawsze zbyt szybko nadchodzącym dniu, który oznaczał koniec lata, musiała wrócić na uniwersytet, do dawnego życia, do wykładów z genetyki, do dni spędzanych samotnie i do przejadania się. Ale teraz, przy cudownej pogodzie, czuła się w Toronto jak w niebie.
W Północnym Ontario straciła kilka nadliczbowych kilogramów, wiedziała jednak, że szybko to nadrobi. Każda dieta kojarzyła jej się z reklamą oleju jadalnego, który nigdy się nie kończył.
Tym razem oczywiście nie była na żadnej diecie. Po prostu jadła mniej niż zwykle, częściowo z powodu emocji, jakie towarzyszyły pobytowi w Sudbury i chwilom, które spędziła z Ponterem — cudownym chwilom, które minęły.
A częściowo — i to w części, która wcale nie minęła i nigdy nie miała minąć — była to reakcja na gwałt.
Mary zgodziła się w poniedziałek przyjechać na uniwersytet, na spotkanie rady wydziału. Po raz pierwszy od tamtej potwornej nocy — czy naprawdę upłynęło dopiero siedemnaście dni? — musiała przejść obok miejsca, w którym została napadnięta, obok betonowej ściany, do której przycisnął ją gwałciciel w czarnej kominiarce.
Oczywiście ściana nie była niczemu winna. Całą winę ponosił on — ten potwór — i to chore społeczeństwo, które go ukształtowało. Mijając to miejsce, przesunęła dłonią po murze, uważając, aby nie uszkodzić czerwonego lakieru na paznokciach — i w tym momencie przyszła jej do głowy szalona myśl. Przypomniała sobie inną ścianę sprzed lat, tę, w której ona i Colm wyryli swoje inicjały.
Wiedziała, że takie rozważania u trzydziestoośmioletniej kobiety mogą się wydawać śmieszne, ale zastanawiała się, czy nie wyskrobać MV+PB w tej ścianie — choć właściwie powinna wyryć MV oraz symbole, które reprezentowały imię Pontera w jego języku.
Dzięki temu ten mur budziłby w niej miłe wspomnienia zamiast obrzydzenia. Pewnie mijając go uśmiechałaby się trochę smutno, bo prawdopodobnie już nigdy nie miała zobaczyć Pontera. Ale i tak wolała pamięć o ich… miłości — tak, o utraconej miłości — niż myśli o tym, co się tu wydarzyło.
Minęła ścianę i ruszyła dalej — w przyszłość.