Rozdział 20

DZIEŃ TRZECI
SOBOTA, 4 SIERPNIA
148/103/26

Wyszukiwanie wiadomości

Kluczowe słowo: neandertalczyk


Wieść niesie, że neandertalski gość otrzymuje dwukrotnie więcej propozycji małżeństwa niż wiadomości z pogróżkami. Dwadzieścia osiem kobiet wysłało na adres naszej gazety listy lub e-maile, oświadczając się mu, natomiast policja w Sudbury oraz RCMP zarejestrowały tylko trzynaście listów, których autorzy grozili neandertalczykowi śmiercią…


Ankieta „USA TODAY”:

• 54 procent osób uważa, że tak zwany neandertalczyk nie jest prawdziwy.

• 26 procent wierzy, że naprawdę jest neandertalczykiem, ale pochodzi z naszej Ziemi.

• 11 procent wierzy, że przybył z kosmosu.

• 9 procent wierzy, że przybył z równoległego świata.


W dniu dzisiejszym policja rozbroiła bombę pozostawioną przy wejściu do szybu windowego, prowadzącego do jaskini, w której mieści się Sudbury Neutrino Observatory, gdzie po raz pierwszy pojawił się domniemany neandertalczyk…

Sekta religijna z Baton Rouge w stanie Luizjana uznała pojawienie się neandertalczyka w Kanadzie za powrót Chrystusa. „Wygląda on jak starożytni ludzie”, stwierdził pastor Hooley Gordwell. „Świat ma sześć tysięcy lat, a Chrystus po raz pierwszy pojawił się między nami ponad dwa tysiące lat temu. My od tamtej pory zmieniliśmy się, być może dzięki lepszemu żywieniu, ale on nie”. Kongregacja planuje pielgrzymkę do górniczego miasta Sudbury w Ontario, gdzie obecnie przebywa neandertalczyk.

Następnego dnia, wcześnie rano, Ponter i doktor Monte — go pojechali na uniwersytet, starając się, aby po drodze nikt ich nie zobaczył. W Laurentian spotkali się z Mary. Przyszła pora poddać analizie DNA Pontera i odpowiedzieć na najważniejsze pytanie.

Sekwencjonowanie 379 nukleotydów wymagało wielkiej skrupulatności. Mary siedziała pochylona nad mlecznobiałym blatem stołu, który od spodu podświetlały jarzeniówki. Umieściła na nim kliszę, na której markerem wypisała litery genetycznego alfabetu dla danej nici: G-G-C — jeden z trypletów kodujących aminokwas glicynę; T-A-T — dla tyrozyny; A-T-A, które w DNA mitochondrialnym, inaczej niż w jądrowym, zarezerwowane było dla metioniny; A-A-A, przepis na lizynę…

Wreszcie skończyła: wszystkie 379 nukleotydów z obszaru kontrolnego Pontera zostało zidentyfikowanych. W notebooku Mary miała prosty program do analizy DNA. Zaczęła od wstukania 379 liter, które wcześniej zapisała na kliszy, a następnie poprosiła Reubena, by wpisał je raz jeszcze, aby mieć pewność, że zostały wprowadzone prawidłowo.

Komputer od razu wychwycił trzy różnice między tym, co wpisali Mary i Reuben — sprytny programik. Różnica w długości ciągów wynikała z tego, że Mary w jednym miejscu opuściła T; pozostałe dwa błędy były pomyłkami literowymi Reubena. Kiedy profesor Vaughan zyskała pewność, że wszystkie 379 liter zostało wpisanych poprawnie, program porównał sekwencję Pontera z tą, którą wydzieliła z neandertalczyka w Rheinisches Landmuseum.

— No i? — spytał Reuben. — Jak brzmi werdykt?

Mary ze zdumienia opadła na krzesło.

— DNA, które pobrałam od Pontera, różni się w siedmiu miejscach od kopalnego DNA neandertalczyka. — Mary podniosła rękę, uprzedzając pytanie. — Owszem, pewnych indywidualnych wariacji należy się spodziewać, no i oczywiście na przestrzeni czasu mamy do czynienia z naturalnym dryfem genetycznym, ale…

— Tak? — ponaglił Reuben.

Mary uniosła ramiona.

— Bez wątpienia jest neandertalczykiem.

— Rany. — Reuben spojrzał na Pontera tak, jakby widział go po raz pierwszy. — Rany. Żywy neandertalczyk.

Ponter powiedział coś we własnym języku, a implant przetłumaczył jego słowa.

— Mojego rodzaju nie ma? — zapytał męski głos.

— Tutaj? — odezwała się Mary. — Tak, twojego rodzaju nie ma… już od co najmniej 27 tysięcy lat.

Ponter pochylił głowę, zastanawiając się nad tym, co usłyszał.

Mary też się zamyśliła. Zanim pojawił się Ponter, najbliższymi krewnymi, jakich mieli Homo sapiens, były dwie grupy z rodzaju Pan: szympansy i bonobo. Obie łączył z człowiekiem taki sam stopień pokrewieństwa — miały 95 procent DNA wspólnego z ludzkim. Mary jeszcze nie skończyła badania DNA Pontera, ale domyślała się, że ma on aż 99 procent genów takich samych jak Homo sapiens.

Ten jeden procent odpowiadał za wszystkie różnice. Jeśli Ponter był typowym przedstawicielem neandertalczyków, najprawdopodobniej miał mózgoczaszkę większą niż u zwyczajnego człowieka. Był też lepiej umięśniony: jego ramiona miały grubość ud większości mężczyzn. Do tego miał niesamowite, złotobrązowe oczy. Mary ciekawiło, czy u jego ludu występują różne barwy tęczówek.

Ponter był też mocno owłosiony, choć nie rzucało się to w oczy ze względu na jasny kolor włosów. Na przedramionach — i, jak przypuszczała Mary, także na plecach i piersi — miał niezłą strzechę. Nosił brodę i miał bujną czuprynę z przedziałkiem pośrodku.

Nagle przypomniała sobie, gdzie wcześniej widziała taki przedziałek. Bonobo, szympansy karłowate, niekiedy nazywane pigmejami, miały podobne fryzury. Fascynujące. Zastanawiała się, czy tam, skąd pochodzi gość, wszyscy tak wyglądają, czy tylko on tak się czesze.

Ponter znowu powiedział coś w swoim języku, cicho, tak jakby mówił tylko do siebie, ale implant i tak przetłumaczył jego słowa.

— Moi nie ma.

— Tak. Przykro mi. — Mary starała się, aby jej głos zabrzmiał jak najłagodniej.

Kolejne sylaby posypały się z ust Pontera, a Kompan przełożył tylko:

— Ja… innych nie. Ja… zupełnie… — Ponter pokręcił głową i powiedział coś jeszcze.

Hak przeszedł na kobiecy głos i wyjaśnił:

— Nie znam słów, żeby przetłumaczyć, co Ponter mówi.

Mary powoli, ze smutkiem pokiwała głową.

— Słowo, którego szukasz, to „sam”.

Dooslarm basadlarm Adikora Hulda odbywało się w siedzibie Rady Siwych na peryferiach Centrum. Mężczyźni mogli się tam dostać bez konieczności wkraczania na terytorium kobiet, natomiast kobiety w zasadzie nie musiały opuszczać swojego rewiru. Adikor nie miał pewności, jaki wpływ na wynik wstępnego przesłuchania może mieć to, że wypada ono w trakcie Ostatnich Pięciu, ale arbiter, kobieta imieniem Kornel Sard, wyglądała na osobę z generacji 142, więc już na pewno dawno przeszła menopauzę.

Oskarżycielka Adikora, Daklar Bolbay, właśnie zabrała głos. Wentylatory pchały powietrze z północnej części dużej, kwadratowej sali na stronę południową, tam, gdzie zasiadała Pani Arbiter Sard, obserwując to, co się działo, z neutralnym wyrazem na pomarszczonej, mądrej twarzy. Wymuszony ruch powietrza służył dwóm celom: przywiewał ku niej feromony oskarżonego, które często znaczyły tyle co słowa, oraz zapobiegał temu, by jej własne feromony — mogące zdradzić, czyje argumenty robią na niej większe wrażenie — dotarły do oskarżyciela lub oskarżonego, znajdujących się w północnej stronie sali.

Adikor wiele razy spotykał Klast i zawsze dobrze się między nimi układało; w końcu jej partnerem był Ponter. Ale Bolbay, towarzyszka Klast, zupełnie nie miała ciepła ani przyjaznego poczucia humoru swojej partnerki.

Tego dnia Daklar Bolbay włożyła ciemnopomarańczowy pantalon i górę tej samej barwy; pomarańcz był kolorem strony oskarżającej. Z kolei Adikor miał strój niebieski — przypisany oskarżonemu. Setki widzów, podzielonych na mężczyzn i kobiety, siedziało po dwóch stronach sali; wszyscy widać uznali, że warto zobaczyć dooslarm basadlarm w sprawie o morderstwo. Na widowni usiadły Jasmel Ket i jej młodsza siostra Megameg Bek. Zjawiła się też partnerka Adikora, Lurt, która uścisnęła go mocno na powitanie. Obok niej zajął miejsce syn Adikora, Dab, rówieśnik małej Megameg.

Oczywiście stawili się też niemal wszyscy Ekshibicjoniści z Saldak; tego dnia nie działo się nic bardziej interesującego. Pomimo swojego trudnego położenia, Adikor z przyjemnością zobaczył na żywo Hawsta. Na Podglądaczu śledził wielką część życia tego człowieka. Wśród obecnych rozpoznał też Lulasm, którą uwielbiał Ponter, oraz Gawlta, Taloka, Repetha i jeszcze kilku innych. Ekshibicjonistów łatwo dało się wyłowić z tłumu: musieli nosić srebrne stroje, sygnalizujące całemu otoczeniu, że transmisje z ich implantów są powszechnie dostępne.

Adikor siedział na stołku. Wokół było sporo miejsca, tak by Bolbay mogła chodzić dookoła niego, co z upodobaniem robiła.

— Powiedz nam, Uczony Huldzie, czy wasz eksperyment się powiódł? Zdołaliście rozłożyć na czynniki liczbę, nad którą pracowaliście?

Adikor pokręcił głową.

— Nie.

— A zatem zejście pod powierzchnię nie pomogło — stwierdziła Bolbay. — Kto zdecydował o prowadzeniu doświadczeń tak głęboko pod ziemią? — Jak na kobietę miała niski głos, głęboki i dudniący.

— Uzgodniliśmy to wspólnie.

— Tak, tak, ale kto wpadł na ten pomysł? Ty czy Uczony Boddit?

— Nie jestem pewien.

— To byłeś ty, mam rację?

Adikor wzruszył ramionami.

— Możliwe.

Bolbay stała teraz wprost przed nim; Adikor nie zamierzał dać jej satysfakcji, spoglądając na nią.

— Uczony Huldzie, wyjaśnij nam, dlaczego wybrałeś taką lokalizację.

— Nie powiedziałem, że to ja wybrałem miejsce. Przyznałem tylko, że to możliwe.

— W porządku. Powiedz nam zatem, dlaczego ta lokalizacja została wybrana na wasze laboratorium.

Adikor zmarszczył brwi, zastanawiając się, w jakim stopniu powinien się wdawać w szczegóły.

— Ziemia — powiedział w końcu — stale bombardowana jest kosmicznym promieniowaniem.

— Czyli?

— Zjonizowanymi cząsteczkami docierającymi do nas z kosmosu. Strumieniami protonów, jąder helu oraz jąder innych cięższych pierwiastków. Kiedy zderzają się z jądrami w naszej atmosferze, powstaje promieniowanie wtórne — głównie piony, miony, elektrony i promienie dutar.

— Czy to niebezpieczne?

— W zasadzie nie, przynajmniej nie w tak małych ilościach, jakie powstają pod wpływem promieniowania kosmicznego. Ale zakłóca to pracę czułych instrumentów, dlatego chcieliśmy umieścić nasz sprzęt gdzieś, gdzie byłby przed tym chroniony. A w pobliżu mieliśmy kopalnię niklu Debral.

— Czy nie mogliście wykorzystać innego miejsca?

— Być może. Ale Debral to miejsce wyjątkowe nie tylko ze względu na głębokość — bo to najgłębsza kopalnia na świecie — ale także ze względu na niskie promieniowanie tła. Uran oraz inne promieniotwórcze pierwiastki obecne w wielu innych kopalniach wydzielają naładowane cząstki, które mogłyby niekorzystnie wpłynąć na nasze instrumenty.

— A tam byliście przed nimi chronieni?

— Tak, w zasadzie chyba przed wszystkim oprócz neutrin… — Adikor zauważył minę Pani Arbiter Sard — … maleńkich cząstek, które bez przeszkód przechodzą przez ciała stałe; nic nie jest w stanie stanąć im na drodze.

— A czy przypadkiem nie byliście tam chronieni przed czymś jeszcze? — spytała Bolbay.

— Nie rozumiem.

— Skała gruba na tysiąc długości ramion dzieli wasze miejsce pracy od powierzchni i żadne promieniowanie — nawet kosmiczne, które bez przeszkód pokonało olbrzymie odległości — nie może do was dotrzeć.

— Zgadza się.

— I żadne promieniowanie nie może się wydostać z waszego laboratorium na powierzchnię, mam rację?

— Nie rozumiem. O co ci chodzi?

— O to, że sygnały z waszych Kompanów — twojego oraz Uczonego Boddita — nie mogły być stamtąd transmitowane na powierzchnię.

— No tak, choć prawdę mówiąc nie zastanawiałem się nad tym, dopóki egzekutor nie wspomniał o tym wczoraj.

— Nie zastanawiałeś się nad tym? — W głosie Bolbay zabrzmiało niedowierzanie. — Od dnia narodzin masz osobistą kostkę pamięci w pawilonie archiwum alibi, który sąsiaduje z budynkiem Rady. Zawiera ona zapis wszystkiego, co robiłeś, i wszystkich chwil twojego życia, oprócz tych, które spędziłeś głęboko, głęboko pod Ziemią.

— Nie jestem ekspertem w tych sprawach — powiedział Adikor, trochę nieszczerze. — Niewiele wiem o transmisji danych z Kompana.

— Jak to, Uczony Huldzie. Przed chwilą zabawiałeś nas opowieściami o mionach i pionach, a teraz chcesz, żebyśmy uwierzyli, iż nie rozumiesz prostych transmisji radiowych?

— Nie powiedziałem, że nie rozumiem — sprzeciwił się Adikor. — Po prostu nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad poruszonym tu problemem.

Bolbay znowu znalazła się za nim.

— Nigdy nie zastanawiałeś się nad faktem, że gdy przebywasz tam, na dole, to po raz pierwszy od dnia twoich narodzin nie ma żadnego zapisu tego, co robisz?

— Proszę mnie wysłuchać. — Adikor zwrócił się bezpośrednio do arbitra, lecz po chwili orbitująca wokół niego Bolbay przesłoniła mu widok. — Przez niezliczone miesiące nie miałem powodu, aby zaglądać do mojego archiwum alibi. Oczywiście w pewnym abstrakcyjnym sensie jestem świadomy tego, że moje działania są rejestrowane, ale nie zastanawiam się nad tym każdego dnia.

— A jednocześnie — weszła mu w słowo Bolbay — każdego dnia cieszysz się spokojem i bezpieczeństwem, jakie umożliwia właśnie taka rejestracja. — Daklar spojrzała na arbitra. — Czy wiesz, że jeśli wybierasz się dokądś nocą, możliwość, że staniesz się ofiarą kradzieży, morderstwa albo lasaglat jest niemal zerowa, ponieważ nikomu taka zbrodnia nie uszłaby na sucho? Gdybyś, powiedzmy, przedstawił zarzut, że zaatakowałam cię na placu Peslar, i dowiódł arbitrowi, że twój zarzut nie jest bezpodstawny, arbiter zarządziłby otwarcie twojego lub mojego archiwum alibi za dany okres, co dowiodłoby mojej niewinności. Nie da się popełnić zbrodni, która nie zostanie zarejestrowana, i dlatego wszyscy możemy żyć spokojnie.

Adikor milczał.

— Nie jest tak tylko wtedy, gdy ktoś zaaranżuje sytuację, w której ukryje siebie i swoją ofiarę w miejscu — praktycznie jedynym miejscu — z którego nie da się rejestrować tego, co się między nimi dzieje.

— To niedorzeczne — zaprotestował Adikor.

— Czyżby? Kopalnia powstała na długo przed Erą Kompanów. Poza tym w przemyśle górniczym od dawna pracują roboty. Ludzie schodzą pod ziemię niezwykle rzadko i właśnie dlatego poruszyłam problem braku łączności między Kompanami a pawilonem archiwów alibi. Ty jednak stworzyłeś sytuację, w której razem z Uczonym Bodditem spędzaliście w tej podziemnej kryjówce mnóstwo czasu.

— Nie myśleliśmy o tym w ten sposób.

— Nie? — zdziwiła się Bolbay. — Czy coś ci mówi imię Kobasta Ganta?

Adikor poczuł, jak serce zaczyna bić mu szybciej, a w ustach robi się sucho.

— To badacz sztucznej inteligencji.

— Zgadza się. Ten człowiek może poświadczyć, że przed siedmioma miesiącami unowocześnił twojego Kompana oraz implant Uczonego Boddita, wzbogacając je o najnowszej generacji komponenty sztucznej inteligencji.

— Tak — potwierdził Adikor. — Rzeczywiście to zrobił.

— Dlaczego?

— Ponieważ… hm…

— Dlaczego?

— Ponieważ Ponterowi przeszkadzało to, że jesteśmy odcięci od planetarnej sieci informacyjnej. Uznał, że skoro nasze Kompany nie mają pod ziemią dostępu do sieci, powinny mieć o wiele większą zdolność indywidualnej analizy danych, aby w większym stopniu pomagały nam w pracy.

— I jakoś wyleciało ci to z głowy? — spytała Bolbay.

— Tak jak mówiłaś — odparł Adikor ostrzejszym tonem — to miało miejsce wiele miesięcy temu. Zdążyłem się przyzwyczaić do tego, że mój Kompan stał się bardziej gadatliwy. Kobast Gant na pewno potwierdzi, że choć są to prototypowe wersje oprogramowania sztucznej inteligencji dla Kompanów, jego zamiarem jest udostępnienie jej wszystkim, którzy sobie tego zażyczą. Ma on nadzieję, że ludzie przekonają się o pożyteczności tego rozwiązania, nawet jeśli nigdy nie przebywają poza zasięgiem sieci. Sądzi, że szybko się do nowych implantów przyzwyczają i zaczną je traktować tak samo, jak wcześniej prostsze wersje tych urządzeń. — Adikor złączył dłonie i położył je na kolanach. — Ja w każdym razie bardzo szybko przywykłem do mojego i, jak wspomniałem na początku, niewiele myślałem o samym urządzeniu ani o tym, dlaczego okazało się potrzebne… ale… moment! Jeden moment!

— Tak? — odezwała się Bolbay.

Adikor spojrzał wprost na Panią Arbiter, siedzącą po przeciwnej stronie sali.

— Mój Kompan mógłby zdać relację z tego, co się wydarzyło tam na dole!

Sard spokojnie popatrzyła na Adikora.

— Jaki jest twój wkład, Uczony Huldzie? — zapytała.

— Mój? Jestem fizykiem.

— I programistą komputerowym, czy tak? W rzeczy samej, ty i Uczony Boddit pracowaliście nad bardzo skomplikowanymi komputerami.

— Tak, ale…

— Dlatego — ciągnęła Sard — nie powinniśmy chyba wierzyć w to, co mógłby nam powiedzieć twój Kompan. Dla kogoś z twoim doświadczeniem prostą sprawą byłoby zaprogramowanie go tak, aby przedstawił to, co chcesz.

— Ale ja…

— Dziękuję, Pani Arbiter — powiedziała Bolbay. — Uczony Huldzie, powiedz nam teraz, ile osób zwykle pracuje przy naukowym eksperymencie?

— Nie rozumiem, jaki związek ma to pytanie z naszą sprawą. Niektóre projekty realizują pojedyncze osoby, a…

— … a nad innymi pracują dziesiątki badaczy, czy tak?

— Czasami.

— Ale twój eksperyment wymagał pracy tylko dwóch naukowców.

— Nie do końca — powiedział Adikor. — Na różnych etapach projektu pracowały nad nim jeszcze cztery inne osoby.

— Ale żadna z nich nie została zaproszona do kopalni. Tylko wy dwaj — Ponter Boddit i Adikor Huld — schodziliście pod ziemię, zgadza się?

Adikor przytaknął.

— I tylko jeden z was wrócił na powierzchnię.

Adikor nie zareagował.

— Czy mam rację, Uczony Huldzie? Tylko jeden z was wrócił na powierzchnię?

— Tak, ale jak już wyjaśniałem, Uczony Boddit zaginął.

— Zaginął — powtórzyła Bolbay, jakby nigdy wcześniej nie słyszała tego słowa i nie do końca rozumiała jego znaczenie. — Chcesz powiedzieć, że zniknął bez śladu?

— Tak.

— Ulotnił się.

— Właśnie tak.

— I nie ma absolutnie żadnego nagrania z tego zniknięcia.

Adikor nieznacznie pokręcił głową. Dlaczego Bolbay tak go dręczyła? Nigdy nie zachował się wobec niej nieprzyjemnie, a Ponter na pewno nie powiedział jej o nim nic złego. Co nią powodowało?

— Nie znaleziono ciała — zaczął się bronić. — Nie znaleziono go dlatego, że go nie ma.

— Teraz tak mówisz, Uczony Huldzie, ale tysiąc długości ramion pod ziemią mogłeś pozbyć się ciała na wiele sposobów: umieścić je w szczelnym worku, aby zapobiec wydostawaniu się zapachu, a następnie zepchnąć w jakąś szczelinę, schować pod luźnymi skałami lub wrzucić w maszynę kruszącą kamienie. Kompleks kopalniany jest przecież ogromny. Są tam tunele i szyby ciągnące się na dziesiątki tysięcy kroków. Na pewno mogłeś bez trudu pozbyć się tam ciała.

— Ale tego nie zrobiłem.

— Ty tak twierdzisz.

— Tak. — Adikor z całych sił starał się, aby jego głos brzmiał spokojnie. — Tak twierdzę.

Poprzedniego wieczoru, w domu Reubena, Louise i Ponter starali się obmyślić eksperyment, który udowodniłby innym, że neandertalczyk rzeczywiście przybył z równoległego świata.

Być może wystarczyłaby chemiczna analiza włókien z jego ubrań. Ponter twierdził, że są syntetyczne i prawdopodobnie nieporównywalne z żadnym ze znanych polimerów. Również wiele komponentów dziwnego implantu zadziwiłoby naukowców z tego świata.

Dentysta mógł poświadczyć, że Ponter nigdy nie miał styczności z fluoryzowaną wodą. I może dałoby się nawet dowieść, że żył w świecie bez broni jądrowej, dioksyn czy silników spalinowych.

Ale to wszystko pokazałoby jedynie, że Ponter nie był z tej Ziemi, a nie, że przybył z innej Ziemi. Mógł przecież pochodzić z całkiem innej planety.

Louise spierała się, że w żadnym razie forma życia z innej planety nie mogłaby w tak dużym stopniu powielić przypadkowych rezultatów ewolucji, ale przyznała, że niektórym łatwiej uwierzyć w historię o kosmicie niż pogodzić się z istnieniem równoległych wszechświatów — nawet Reuben, słysząc to, zażartował, że Kira Nerys lepiej wyglądała w skórze.

W końcu sam Ponter wymyślił odpowiedni test. Wyjaśnił, że jego implant zawiera kompletne plany kopalni niklu, która znajdowała się w tej okolicy na jego wersji Ziemi; przecież właśnie tu się mieściło jego laboratorium. Większość głównych złóż rud została już odkryta zarówno przez górnictwo w świecie Pontera, jak i przez pracowników Inco, ale porównując mapy z Kompana ze szczegółowymi mapami z internetowej bazy Inco, implant znalazł miejsce, gdzie — według niego — znajdowały się bogate złoża rudy miedzi, na które Inco nie natrafiło. Jeśli to była prawda, właśnie taką informację mógł posiadać ktoś, kto pochodził z równoległego wszechświata.

Dlatego teraz Ponter Boddit — znali już jego pełne imię — Louise Benoit, Bonnie Jean Mah, Reuben Montego i kobieta, którą Louise widziała po raz pierwszy, profesor Mary Vaughan, stali wśród gęsto rosnących drzew, dokładnie 372 metry od naziemnego budynku SNO. Towarzyszyło im dwóch geologów z Inco, którzy obsługiwali wiertnicę rdzeniową. Jeden z nich upierał się, że Ponter mylił się co do lokalizacji złoża miedzi właśnie w tym miejscu.

Dowiercili się do głębokości 9,3 metra, dokładnie według instrukcji Haka, a następnie wyciągnęli z ziemi tuleję kierującą. Louise odetchnęła z ulgą, gdy diamentowa koronka wreszcie przestała się obracać; głośny zgrzyt przyprawiał ją o ból głowy.

Cała grupa wspólnie przeniosła zabezpieczony rdzeń na parking. Dopiero tam, mając dość miejsca, geologowie zdjęli nieprzezroczystą zewnętrzną rurę. Górną warstwę stanowiła próchniczna gleba, poniżej znajdowała się glina zwałowa, dalej piasek, żwir i niewielkie kamienie. Poniżej, jak wyjaśnił jeden z geologów, było prekambryjskie gabro.

Jeszcze dalej, dokładnie na głębokości, którą wskazał Hak, widać było…

Louise klasnęła z radości. Reuben Montego uśmiechnął się od ucha do ucha. Geolog, który wcześniej im nie wierzył, zaczął mamrotać coś pod nosem. Profesor Mah powoli kręciła głową, zdumiona tym, co widziała, a profesor Vaughan wpatrywała się w Pontera szeroko otwartymi oczami.

Była tam, dokładnie tak, jak mówił: ruda miedzi, pęcherzowata i dziwna, matowa, ale bez wątpienia metaliczna.

Louise uśmiechnęła się do Pontera. Wyobraziła sobie soczyście zielony, czysty świat, który opisał jej poprzedniego wieczoru.

— Miedziaki z nieba — powiedziała cicho.

Profesor Mah podeszła do Pontera i ujęła jego olbrzymią rękę w swoją dłoń, ściskając ją mocno.

— Nigdy nie sądziłam, że coś takiego mnie spotka — powiedziała. — Witamy na naszej Ziemi.

Загрузка...