Rozdział 33

— Co to było? — spytał Ponter.

— Od jak dawna tu jesteś?

— Chwilę.

— Dlaczego nic nie powiedziałeś?

— Nie chciałem ci przeszkadzać. Wydawałaś się taka… skupiona na tym, co działo się na ekranie.

Mary pomyślała, że w pewnym sensie zajęła jego pokój. Siedziała przecież na kanapie, na której on sypiał. Ponter wszedł do gabinetu i podszedł do sofy, zamierzając usiąść obok niej. Cofnęła się w sam koniec i oparła się o wyściełaną poręcz.

— Spytam jeszcze raz — odezwał się Ponter. — Co to było?

Mary nieznacznie wzruszyła ramionami.

— Msza w kościele.

Kompan zapiszczał.

— Kościół. Hm, miejsce, w którym oddaje się cześć Bogu.

Kolejny pisk.

— Religia. Wiara w Boga.

Tym razem Hak odezwał się kobiecym głosem.

— Przykro mi, Marę. Nie znam znaczenia żadnego z tych słów.

— Bóg — powtórzyła Mary. — Stwórca wszechświata.

Przez moment Ponter miał zwyczajny wyraz twarzy, ale po chwili, prawdopodobnie gdy usłyszał tłumaczenie Haka, jego złote oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Powiedział coś w swoim języku, a Hak przetłumaczył, tym razem używając męskiego głosu.

— Wszechświat nie ma stwórcy. Istnieje od zawsze.

Mary zmarszczyła brwi. Podejrzewała, że Louise chętnie by wyjaśniła Ponterowi teorię wielkiego wybuchu, o ile w ogóle zamierzała kiedyś wyjść z piwnicy.

— My tak nie uważamy — odparła po prostu.

Ponter pokręcił głową, ale zrezygnował z drążenia tego tematu.

— Ten mężczyzna — powiedział, wskazując na telewizor — mówił o „życiu wiecznym”. Czy twój rodzaj odkrył sekret nieśmiertelności? U nas są specjaliści od przedłużania życia, którzy do tego dążą, ale…

— Nie. Nie, nie. On mówił o niebie. — Mary podniosła dłoń do góry, uprzedzając sygnał Haka. — Niebo to miejsce, w którym mamy istnieć po śmierci.

— Przecież to oksymoron. — Mary przez chwilę podziwiała biegłość językową Haka. Ponter wypowiedział kilka słów, prawdopodobnie coś w rodzaju: „jedno wyklucza drugie”, ale Kompan wiedział, że to, co w języku neandertalskim trzeba było wyrazić opisowo, w angielskim dało się opisać jednym słowem.

— No tak — odparła — nie wszyscy na Ziemi… to znaczy, na tej Ziemi, wierzą w życie po życiu.

— Ale większość wierzy?

— Hm… Chyba tak.

— A ty?

Mary zmarszczyła czoło, zastanawiając się.

— Myślę, że wierzę.

— W oparciu o jakie dowody? — spytał Ponter. Ton jego głosu brzmiał neutralnie; wcale nie próbował z niej drwić.

— Bo… — zaczęła i umilkła. Dlaczego w to wierzyła? Była naukowcem, racjonalistką, osobą myślącą logicznie. No, ale religię wpojono jej na długo przed tym, zanim zaczęła studiować biologię. Lekko wzruszyła ramionami, zdając sobie sprawę, że jej odpowiedź będzie niewystarczająca. — Bo tak mówi Biblia.

Hak zapiszczał.

— Biblia — powtórzyła Mary. — Pismo Święte. — Pisk. — Religijne teksty. — Pisk. — Powszechnie czczona księga zawierająca nauki moralne. Jej pierwsza część jest wspólna ludziom zwanym chrześcijanami oraz wyznawcom innej głównej religii, żydom. W drugą część wierzą wyłącznie chrześcijanie.

— Dlaczego? O czym mówi druga część?

— Opowiada historię Jezusa, syna Boga.

— Aha. Tak, tamten mężczyzna wspominał o nim. To… to ten stwórca wszechświata miał ludzkiego syna? Czyli że Bóg też był człowiekiem?

— Nie. Nie, on jest bezcielesny.

— To jak mógł…?

— Matka Jezusa, Dziewica Maryja, była człowiekiem. — Mary umilkła na moment. — W pewnym sensie to na jej cześć nadano mi imię.

Ponter lekko pokręcił głową.

— Przykro mi; Hak dotąd doskonale się spisywał, ale tym razem chyba nie daje sobie rady. Przetłumaczył coś, co powiedziałaś, jako kobietę, która nigdy nie odbyła stosunku płciowego.

— Tak, dziewica — potwierdziła Mary.

— Ale jak dziewica może być matką? — zdziwił się Ponter. — To kolejny… — Mary znowu usłyszała, jak wypowiada te same słowa, które Hak przełożył jako „oksymoron”.

— Jezus został poczęty bez stosunku płciowego. Bóg w pewnym sensie umieścił go w łonie Maryi.

— A ta druga grupa… Żydzi? … Oni odrzucają tę opowieść?

— Tak.

— Czyli… można powiedzieć, że są mniej łatwowierni. — Ponter spojrzał na Mary. — A ty w to wierzysz? W historię Jezusa?

— Jestem chrześcijanką — odparła, mówiąc to jednocześnie do siebie i do Pontera.

— Rozumiem. I wierzysz także w istnienie po śmierci?

— Musisz wiedzieć, że my wierzymy, iż istotą człowieka jest jego dusza — pisk — bezcielesna wersja osoby, która po śmierci trafia do jednego z dwóch miejsc, gdzie dalej istnieje. Jeśli ktoś był dobry, jego dusza wędruje do nieba, czyli do raju, pod opiekę Boga. Jeśli był zły, dusza idzie do piekła — pisk — i jest tam torturowana — pisk — dręczona przez wieczność.

Ponter długo milczał, a Mary próbowała odczytać wyraz jego szerokiej twarzy.

— My… moi ludzie… nie wierzymy w życie po życiu — powiedział w końcu.

— A co według was dzieje się z człowiekiem po śmierci?

— Z ludźmi, którzy umarli, absolutnie nic. Przestają istnieć całkowicie i kompletnie. Wszystko, czym byli, ginie na zawsze.

— To takie smutne — zauważyła Mary.

— Tak? Dlaczego?

— Bo trzeba dalej żyć bez nich.

— To wy możecie się kontaktować z tymi, którzy trwają w tym waszym życiu po śmierci?

— No, nie. Przynajmniej ja nie mogę. Niektórzy twierdzą, że to potrafią, ale ich słowa nigdy nie zostały poparte dowodami.

— To dopiero zagwozdka — mruknął Ponter. Mary zastanawiała się, gdzie usłyszał to słowo. — Ale skoro nie macie kontaktu z tamtymi miejscami, z tym królestwem zmarłych, to dlaczego w nie wierzycie?

— Nigdy nie widziałam równoległego wszechświata, z którego pochodzisz, a mimo to wierzę w jego istnienie. Ty też nie możesz go teraz zobaczyć, ale nadal wierzysz, że on jest.

Hak ponownie zasłużył na najwyższe uznanie.

Touche — powiedział, gładko podsumowując kilka słów wypowiedzianych przez Pontera.

Mary zaintrygowało to, co powiedział wcześniej.

— My uważamy, że moralność wypływa z religii: z wiary w absolutne dobro oraz z… chyba z obawy przed potępieniem i przed tym, że zostaniemy zesłani do piekła — wyjaśniła.

— Innymi słowy, twoi ludzie postępują właściwie tylko dlatego, że coś im grozi, jeśli tego nie zrobią — podsumował Ponter.

Mary pochyliła głowę, uznając, że rozmówca ma rację.

— To jest jak filozofia Pascala — powiedziała. — Jeśli wierzysz w Boga, a on nie istnieje, niewiele tracisz. Ale jeżeli w niego nie wierzysz, a on istnieje, narażasz się na wieczne potępienie. Patrząc na to w ten sposób, rozsądniej jest wierzyć.

— Aa — odezwał się Ponter; w jego języku brzmiało to tak samo, więc Hak nie musiał nic tłumaczyć.

— No ale wciąż jeszcze nie odpowiedziałeś na moje pytanie o moralność — zauważyła. — Bez Boga, bez wiary, że pod koniec życia zostaniesz nagrodzony lub ukarany… jakie są podstawy moralności wśród twoich ludzi? Spędziłam już z tobą sporo czasu i wiem, że jesteś dobrym człowiekiem. Skąd bierze się w tobie ta dobroć?

— Postępuję tak, jak powinienem.

— Według jakich norm?

— Według norm moich ludzi.

— Ale skąd się te normy wzięły?

— Z… — Ukryte pod kościanym okapem czoła oczy Pontera rozszerzyły się nagle, jakby doznał objawienia, oczywiście w świeckim znaczeniu tego słowa. — Z naszego przekonania, że nie ma życia po śmierci! — powiedział triumfalnie. — Dlatego właśnie nie potrafię pojąć twojej wiary. Teraz to widzę. Nasze przekonanie jest proste i zgodne z tym, co można zaobserwować: życie człowieka kończy się z chwilą jego śmierci. Nie ma możliwości pogodzenia się ze zmarłymi lub wynagrodzenia im czegoś po śmierci; nie ma też możliwości, że, jeśli żyli moralnie, są teraz w raju i zapomnieli o troskach ziemskiej egzystencji. — Ponter przerwał, a jego źrenice przesunęły się najpierw w lewo, a potem w prawo, obserwując twarz Mary i szukając potwierdzenia, że kobieta rozumie jego słowa.

— Czy tego nie pojmujesz? — spytał. — Jeśli wyrządzę komuś krzywdę, na przykład powiem mu coś złego albo… sam nie wiem… zabiorę coś, co do niego należy, to według przekonań twojego świata mogę pocieszać się myślą, że nawet jeśli ten człowiek umrze, nadal będę mógł się z nim skontaktować; naprawić to, co zrobiłem. Według mojego świata, gdy jakaś osoba umrze — co przecież może nas spotkać w każdej chwili, w wyniku wypadku, ataku serca lub z innych przyczyn — wtedy ten, kto taką osobę skrzywdził, musi żyć ze świadomością, że jej istnienie się skończyło, a on nie zdołał się z nią pogodzić.

Mary zastanowiła się nad tym. W społeczeństwie bez wahania handlującym istnieniami ludzkimi większość właścicieli niewolników zupełnie się takimi kwestiami nie przejmowała, ale na pewno wielu ludzi kierujących się sumieniem miało poczucie winy… Tylko czy nie pocieszali się myślą, że osoby, które źle traktowali, zostaną za swoje cierpienia wynagrodzone po śmierci? Nazistowscy przywódcy byli na wskroś źli, to fakt, ale jak wielu zwykłych szeregowców, na rozkaz mordujących Żydów, spokojnie spało w nocy dzięki wierze, że zabici przez nich ludzie trafili do raju?

Zresztą, nie musiała szukać przykładów na aż tak wielką skalę. Bóg mógł wszystko wynagrodzić: człowieka skrzywdzonego za życia czekało zadośćuczynienie po śmierci — ta fundamentalna zasada pozwalała rodzicom posyłać dzieci, by ginęły na kolejnych bezsensownych wojnach. Nie miało znaczenia to, czy niszczyło się czyjeś życie, bo ta osoba mogła trafić do nieba, a winowajca do piekła. Nic, co się komuś zrobiło, nie pozostawało krzywdą na wieki. To istnienie było zaledwie wstępem; wieczne życie miało dopiero nadejść.

W tym nieskończonym istnieniu Bóg miał również wynagrodzić krzywdę, którą ktoś wyrządził… jej.

A tego drania, tego bandytę, który ją zaatakował, czekał piekielny ogień.

To nic, że nie zgłosiła przestępstwa; on i tak nie mógł uciec przed ostatecznym sędzią.

Tylko… tylko…

— A jak wygląda to na twoim świecie? Co robicie z przestępcami?

Pisk.

— Z ludźmi, którzy złamali prawo — wyjaśniła. — Z tymi, którzy celowo skrzywdzili innych.

— Aa. W dzisiejszych czasach mamy z tym już niewiele problemów. Wiele generacji temu usunęliśmy większość złych genów z puli.

— Jak to? — wykrzyknęła Mary.

— Za poważne przestępstwa karą była sterylizacja nie tylko samego winowajcy, ale też każdego, kto miał z nim pięćdziesiąt procent wspólnego materiału genetycznego: rodzeństwa, rodziców i potomstwa. Efekt był podwójny. Po pierwsze, usuwaliśmy złe geny ze społeczności, a po drugie…

— Jak to się stało, że nierolnicze społeczeństwo rozwinęło genetykę? U nas wszystko zaczęło się od uprawy roślin i hodowli zwierząt.

— Wprawdzie nie hodujemy zwierząt ani nie uprawiamy roślin, ale udomowiliśmy wilki, aby pomagały nam w polowaniach. Sam mam sukę imieniem Pabo, którą bardzo lubię. Wilki okazały się bardzo podatne na kontrolowaną hodowlę; rezultaty były oczywiste.

Mary pokiwała głową.

— Wspomniałeś, że sterylizacja miała podwójny efekt w waszym społeczeństwie?

— Ach tak. Prócz bezpośredniej eliminacji złych genów stała się dla rodzin silnym bodźcem do pilnowania, aby żaden z ich członków nie wszedł w kolizję z prawem społecznym.

— To zupełnie zrozumiałe w takiej sytuacji — przyznała Mary.

— Właśnie. Ty, jako genetyk, na pewno masz świadomość, że tak naprawdę w naszym zasięgu jest jedynie nieśmiertelność genetyczna. Motorem życia jest dążenie genów do własnej reprodukcji bądź do ochrony już istniejących własnych kopii. Dlatego nasza sprawiedliwość wymierzona była właśnie w geny, a nie w ludzi. W naszym społeczeństwie raczej nie ma już przestępstw, ponieważ nasz system sprawiedliwości obrał sobie za cel to, co rzeczywiście napędza życie: nie jednostki, nie sytuacje, lecz geny. Wszystko zostało tak pomyślane, aby najlepszą strategią przetrwania genów było przestrzeganie praw.

— Richard Dawkins na pewno przyznałby wam rację — stwierdziła Mary. — Zauważyłam, że mówiłeś o tej… sterylizacji w czasie przeszłym. Czy takie praktyki się skończyły?

— Nie. Ale współcześnie niemal nie są potrzebne.

— Okazały się aż tak skuteczne? Nikt już nie popełnia u was poważnych zbrodni?

— Rzadko kto robi to z powodu uwarunkowań genetycznych. Oczywiście występują pewne zaburzenia biochemiczne, przyczyniające się do antyspołecznych zachowań, ale te można skorygować głównie za pomocą leków. W bardzo niewielu przypadkach konieczne jest dziś zastosowanie sterylizacji.

— Społeczeństwo wolne od przestępstw — powiedziała Mary ze zdumieniem, kręcąc głową. — To musi być… To musi być cudowne — przyznała, lecz chwilę później zmarszczyła brwi. — Ale na pewno wiele zbrodni pozostaje niewyjaśnionych. Kiedy nie wiadomo, kto popełnił przestępstwo, winowajcę omija kara lub, w przypadku zaburzeń biochemicznych, leczenie.

Ponter zamrugał powiekami.

— Niewyjaśnione przestępstwa?

— No tak, przypadki, w których policja — pisk — osoby pilnujące przestrzegania prawa nie mogą ustalić, kto jest winowajcą.

— Takich przestępstw nie ma.

Mary zesztywniała. Podobnie jak większość Kanadyjczyków, sprzeciwiała się karze śmierci — przede wszystkim dlatego, że istniało prawdopodobieństwo egzekucji niewłaściwej osoby. Wszystkim mieszkańcom Kanady ciążyło brzemię wstydu z powodu niesłusznie skazanych: Guya Paula Morrina, który przez dziesięć lat tkwił w więzieniu za zabójstwo dokonane przez kogoś innego; Donalda Marshalla Juniora, który odsiedział jedenaście lat za morderstwo, mimo że nie on je popełnił; i Davida Milgaarda, który spędził w więzieniu dwadzieścia trzy lata za gwałt i morderstwo, choć był niewinny Sama chciałaby, aby jej gwałciciela spotkała kara znacznie surowsza od kastracji — ale gdyby, szukając zemsty, oskarżyła niewinną osobę, jak mogłaby później z tym żyć? W przypadku Marshalla nie wszyscy Kanadyjczycy czuli wstyd; czuli go tylko biali mieszkańcy Kanady. Marshall należał do Indian Mi’kmaq. Biały sąd nie uwierzył w jego zapewnienia o niewinności głównie dlatego, że Marshall był Indianinem.

Rozumowała teraz chyba bardziej jak ateistka niż jak osoba szczerze wierząca. Wierzący uznałby, że Milgaard, Morin i Marshall ostatecznie znajdą sprawiedliwość i zadośćuczynienie w niebie, które wynagrodzi im wszystkie ziemskie cierpienia. Przecież Syn Boży także został stracony niesłusznie, nawet według praw Rzymu; Poncjusz Piłat nie uznał Chrystusa za winnego czynu, o jaki go posądzano.

Świat neandertalski zaczął jej się jawić jako miejsce gorsze nawet od sądu Piłata. Przerażało ją okrucieństwo przymusowej sterylizacji w absolutnym przekonaniu, że oskarżony zawsze jest winny. Poczuła zimny dreszcz, ale starała się tego nie okazać.

— Jak możecie być pewni, że skazujecie właściwą osobę? A raczej, skąd wiecie, że nie skazaliście kogoś niesłusznie?

— Mamy archiwa alibi — odparł Ponter, jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem.

— Co? — zdziwiła się.

Ponter podniósł w górę lewe ramię i obrócił je wewnętrzną stroną nadgarstka w jej stronę. Dziwne znaki na wyświetlaczu Kompana zamrugały do Mary.

— Archiwa alibi — powtórzył. — Hak stale przesyła informacje, gdzie się znajduję, oraz trójwymiarowe obrazy tego, czym się zajmuję. Oczywiście odkąd jestem tutaj, nie ma kontaktu z odbiornikiem sygnałów.

Tym razem Mary otwarcie się wzdrygnęła.

— Chcesz powiedzieć, że żyjecie w społeczeństwie totalitarnym? Jesteście pod stałym nadzorem?

— Pod nadzorem? — zdziwił się Ponter, a jego brew wspięła się ponad wał nadoczodołowy. — Nie, nie. Nikt nie monitoruje transmisji.

Mary zmarszczyła czoło, nie wiedząc, co myśleć.

— W takim razie co z tym robicie?

— Wszystkie dane są zapisywane w moim archiwum alibi.

— A co to dokładnie jest?

— Skomputeryzowane archiwum pamięci; kostka ze specjalnego materiału, na którego siatkę kryształów nanosimy trwałe zapisy.

— Ale skoro nikt ich nie monitoruje, czemu służą?

— Czy źle używam słowa „alibi”? — spytał Hak kobiecym głosem, z którego korzystał, gdy mówił w swoim imieniu. — Jak rozumiem, „alibi” oznacza dowód, że ktoś był w innym miejscu, gdy został popełniony jakiś czyn.

— Hm, tak. Na tym właśnie polega alibi — potwierdziła Mary.

— W takim razie — ciągnął Hak — archiwum Pontera dostarcza mu niezbitego alibi w razie gdyby został oskarżony o popełnienie jakiegoś przestępstwa.

Mary poczuła skurcz w żołądku.

— Mój Boże, czyżby to do was należało udowodnienie własnej niewinności?

Ponter zamrugał niepewnie.

— A do kogo powinno należeć? — przetłumaczył jego słowa Hak, używając męskiego głosu.

— No, tutaj, na tej Ziemi, człowieka uważa się za niewinnego, dopóki nie udowodni się mu winy. — Wypowiadając te słowa, Mary uświadomiła sobie, że na świecie jest wiele miejsc, gdzie nie jest to prawdą, ale postanowiła nie korygować swojej uwagi.

— Mam rozumieć, że nie macie żadnego odpowiednika naszych archiwów alibi?

— Zgadza się. W niektórych miejscach są kamery bezpieczeństwa, ale nie wszędzie, i niemal nikt nie ma ich u siebie w domu.

— To jak możecie ustalić czyjąś winę? Jeśli nie ma zapisu tego, co naprawdę się wydarzyło, skąd pewność, że wymierzacie karę właściwej osobie?

— Właśnie to miałam na myśli, mówiąc o niewyjaśnionych zbrodniach — przyznała Mary. — Jeśli nie mamy pewności — a często nawet pojęcia — kto popełnił przestępstwo, winowajcy wszystko uchodzi na sucho.

— Trudno uznać to za lepszy system — stwierdził Ponter.

— Ale przynajmniej chronimy naszą prywatność. Nikt nie zagląda nam stale przez ramię.

— W moim świecie też nikt tego nie robi, chyba że ktoś jest… Nie znam właściwego słowa. Chodzi o osobę, która sama pokazuje wszystko innym.

— Ekshibicjonista? — Mary ze zdziwieniem uniosła brwi.

— Tak. Ich wkład w społeczeństwo polega na tym, że pozwalają, by inni oglądali transmisje z ich Kompanów. Mają specjalnie do tego celu przystosowane implanty, które rejestrują obraz o wyższej rozdzielczości i z większej odległości. Tacy ludzie odwiedzają różne interesujące miejsca, aby inni mogli oglądać to, co się tam dzieje.

— No ale, teoretycznie, ktoś mógłby naruszyć poufność transmisji innej osoby, nie tylko tych, którzy są ekshibicjonistami.

— Po co miałby to robić? — zdziwił się Ponter.

— Sama nie wiem… Dlatego, że może?

— Mogę wypić mocz, ale nigdy nic mnie do tego nie skłoniło.

— U nas są osoby, dla których wyzwaniem jest łamanie zabezpieczeń, zwłaszcza tych, które dotyczą komputerów.

— Trudno to uznać za odpowiedni wkład społeczny.

— Pewnie masz rację — przyznała Mary — ale co się dzieje, gdy osoba oskarżona o jakiś czyn nie zgadza się na otwarcie swojego… Jak to nazwałeś? Archiwum alibi?

— Dlaczego ktoś miałby tak postąpić?

— No nie wiem. Tak dla zasady?

Ponter spojrzał na nią zdziwiony.

— Albo dlatego — dodała Mary — że gdy popełniano przestępstwo, ten człowiek akurat zajmował się czymś wstydliwym? — Pisk. — Wstydliwym — powtórzyła. — No wiesz, czymś, co cię peszy — pisk.

— Może jakiś przykład pomógłby mi zrozumieć, co masz na myśli — zasugerował Ponter.

Mary zacisnęła wargi, myśląc intensywnie.

— Hm, no dobrze… Powiedzmy, że ja uprawiałabym, no rozumiesz, seks z partnerem innej kobiety; fakt, że to robiłam, zapewnia mi alibi, ale nie chciałabym, aby ludzie się o tym dowiedzieli.

— Dlaczego nie?

— Dlatego, że u nas cudzołóstwo — pisk — jest potępiane.

— Potępiane? — spytał Ponter. Hak najwyraźniej domyślił się znaczenia nieprzetłumaczonego słowa. — Jak to możliwe? No, chyba że wyniknie sprawa fałszywych roszczeń co do ojcostwa? Ale kto by na tym ucierpiał?

— No… nie wiem jak to wyjaśnić; rzecz w tym, że my, hm… że dla nas cudzołóstwo to grzech. — Pisk.

Tym razem Mary spodziewała się tego sygnału. Ktoś, kto nie znał religii i nie miał listy zachowań, które choć nikogo nie krzywdziły, i tak były obarczone nakazami i zakazami — takich jak okazjonalne zażywanie narkotyków, masturbacja, cudzołóstwo czy oglądanie filmów porno — nie musiał być może tak fanatycznie strzec swojej prywatności. Ludzie domagali się prawa do niej po części dlatego, że niektórych spraw za nic nie chcieliby wyjawić innym. Możliwe, że taki problem w ogóle nie istniałby w społeczeństwie liberalnym i otwartym, traktującym jako zbrodnie tylko takie czyny, w wyniku których ucierpiały konkretne ofiary. Ponter dowiódł już, że dla niego nagość nie stanowi tabu — był to kolejny wymysł religii — i że niekoniecznie musi być sam, gdy korzysta z łazienki.

Mary pokręciła głową. Myślała o wszystkich chwilach, gdy czuła się skrępowana lub zakłopotana i cieszyła się, że nikt jej nie widzi. Czy powodem jej dyskomfortu były wyłącznie reguły narzucone przez Kościół? Dlatego czuła wstyd, gdy odeszła od Colma; gdy nie potrafiła wziąć rozwodu; gdy musiała radzić sobie z własnymi potrzebami teraz, kiedy w jej życiu nie było mężczyzny? Ponter był od tego wolny, pod warunkiem, że swoim postępowaniem nikogo nie krzywdził. Nigdy nie czuł się źle z powodu tego, co sprawiało mu przyjemność.

— Może twój system ma jednak sens — powiedziała niepewnie.

— Na pewno ma — odparł. — Nie zapominaj, że przy poważnych zbrodniach, gdy chodzi o napaść na drugą osobę, zwykle dostępne są dwa archiwa alibi: ofiary oraz sprawcy. Ofiara korzysta z własnego rejestru przestępstwa, przedstawiając zapis jako dowód, i w większości przypadków wyraźnie widać na nim winowajcę.

Taki system fascynował Mary i zarazem budził w niej sprzeciw.

Ale tamtego wieczoru na uniwersytecie…

Gdyby tamto wydarzenie zostało w jakiś sposób zarejestrowane… Czy potrafiłaby się przemóc i pokazać to komuś?

Tak — powiedziała sobie z determinacją. Nie zrobiła nic złego, nic, czego powinna się wstydzić. Była niewinną ofiarą. Powtarzano to we wszystkich ulotkach, które dostała od Keishy z centrum pomocy ofiarom gwałtu, i Mary bardzo, bardzo, bardzo, bardzo starała się w to uwierzyć.

Ale nawet gdyby istniało nagranie tego, co wtedy widziała, czy wystarczyłoby do złapania tego potwora? Miał na sobie kominiarkę; nie mogła zobaczyć jego twarzy… choć tysiąc jej wersji prześladowało ją od tamtej nocy w sennych koszmarach. Kogo miałaby oskarżyć? Czyje archiwum alibi sąd nakazałby otworzyć? Nie miała pojęcia, od czego zacząć, kogo podejrzewać.

Poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Może prawdziwym problemem była sytuacja, której ludzie Pontera zdołali zapobiec: zbyt wielu podejrzanych, za wielkie przeludnienie, zbyt duża anonimowość, zbyt wielu brutalnych, agresywnych… mężczyzn. Tak, mężczyzn. Co prawda każdy nauczyciel akademicki z jej pokolenia był wyczulony na konieczność używania rodzajowo neutralnego języka, jednakże brutalnych przestępstw dokonywali głównie mężczyźni.

Ale jednocześnie całe życie miała wokół siebie mężczyzn dobrych i odpowiedzialnych. Tatę, dwóch braci, wielu wspaniałych kolegów, ojca Caldicotta i wcześniej ojca Belfontainea, dobrych przyjaciół, kilku kochanków.

Jaka część męskiej społeczności stanowiła problem? Jaki ułamek spośród nich był gwałtowny, zły, nie umiał kontrolować emocji i nie potrafił oprzeć się impulsom? Czy grupa ta była na tyle duża, że nie dało się jej „wyczyścić” — to Ponter użył tego dobrego i niosącego nadzieję słowa — z puli genów wiele pokoleń wstecz?

Bez względu na to, jak duża — lub jak mała — była liczba brutalnych mężczyzn, według Mary i tak było ich zbyt wielu. Nawet jeden taki potwór to już o jednego za dużo. I…

I proszę, zaczęła myśleć jak ludzie ze świata Pontera. Puli genów rzeczywiście przydałoby się dobre sprzątanie — taka terapeutyczna czystka.

Tak, na pewno tak.

Загрузка...