Uświadomił sobie, że hałas, jaki go obudził, to otwieranie drzwi i że ktoś, czyja ręka ciągle spoczywa na gałce klamki, rozmawia w korytarzu. Był to inspektor Charlie Luke.
– …marnowanie czasu na dachu – dobiegł go niezwykle łagodny głos Luke'a. – Możesz również z łatwością złamać kark. Nic mi do tego, i jeśli zabieram w tej sprawie głos, bardzo przepraszam, ale… to mi się wcale nie podoba. Chcę, żebyś była rozsądna.
Tylko na podstawie tonu tej wypowiedzi Campion mógł sobie wyobrazić tę scenę. Nadsłuchiwał odpowiedzi, lecz cichy strumyczek dźwięków, jaki go dolatywał, był nie do odróżnienia.
– Bardzo mi przykro, – Inspektor robił wrażenie, że znajduje się w obcym żywiole. – Nie, oczywiście, nic nikomu nie powiem. Za co ty mnie uważasz?! Za głośnik ze stacji kolejowej? Och, bardzo przepraszam, panno White, nie zdawałem sobie sprawy, że tak głośno mówię. Do widzenia!
Znowu dało się słyszeć jakieś gwałtowne poruszenie, drzwi otworzyły się na cal lub dwa, ale znowu się przymknęły, kiedy inspektor na pożegnanie zawołał:
– I ostrzegam, nie pakuj nogi w szprychy!
Wszedł wreszcie do sypialni Campiona z miną raczej zmartwioną niż speszoną.
– Znowu ta smarkula – westchnął, – No, teraz już nie będzie mogła powiedzieć, że jej nie ostrzegłem. Dzień dobry panu. Renee mi to wręczyła, jak się dowiedziała, że idę na górę. – Postawił na toaletce tacę z dwiema filiżankami herbaty. – Bardzo miłe zaciszne miejsce do popełnienia morderstwa – mówił rozglądając się po pokoju. – Tam, gdzie spędziłem całą noc, nie podawano herbaty. „Sądzi pan, że dokopiemy się jakiś skarbów”, powiedziałem do nadinspektora, ale nie miał ochoty do żartów. No cóż, wykopaliśmy starszego pana i część jego umieściliśmy w garnuszkach sir Dobermana.
Podał Campionowi herbatę do łóżka i rozsiadł się wygodnie w przypominającym tron fotelu.
– Oficjalnie przesłuchuję bratanka panny Roper, prawnika z zawodu – oświadczył. – Nie przypuszczam, żeby ta bajeczka długo się utrzymała, ale trzeba z niej korzystać tak długo, jak tylko się da.
Wypełniał całkowicie fotel i bardzo dobrze w nim wyglądał. Pod ubraniem wyraźnie rysowały się jego wyrobione mięśnie, zaś oczy w kształcie migdałów były tak jasne, jakby całą noc spędził we własnym łóżku, a nie na cmentarzu.
– Panna Jessica wie, że jestem detektywem -powiedział Campion. – Widziała nas w parku.
– Doprawdy? – Luke wcale nie był tym zdziwiony. – Wcale nie są tacy postrzeleni, jak by się mogło wydawać. Już to panu mówiłem. Z początku popełniłem ten błąd Sam pan się przekonał, że nie są.
Mężczyzna w łóżku przytaknął skinieniem głowy i chwilę milczał zamyślony.
– Tak, ma pan rację.
Luke pociągnął łyk zimnej herbaty.
– Renee opowiedziała mi jakąś niesamowitą bajeczkę o starym Bowelsie – zaczął Luke. – O jakiejś trumnie w nocy, robionej „na oko" dla Edwarda. „To zupełnie zwariowana historia", powiedziałem jej.
Campion znowu przytaknął.
– Tak, moją uwagę zwrócił słaby zapach ryb. Chociaż nie rozumiem, o co tu chodzi. Aha, Lugg u nich został na noc. To mogłoby być zadanie dla niego. Niezbyt może etyczne, ale są zaprzysięgłymi wrogami. Co takiego Bowels puszcza w obieg? Tytoń? Futra?
Twarz inspektora pociemniała z gniewu.
– A to stary łajdak! – wybuchnął. – Nie znoszę takich niespodzianek na swoim terenie. Tak się nie robi. Szmugiel w trumnie to jedna z najstarszych na świecie sztuczek. Już ja pokażę temu Bowelsowi. A miałem wrażenie, że znam tę ulicę jak własne pięć palcy.
– Może się mylę. – Campion starał się unikać łagodzącego łonu. – Może jego jedyna pasja to grzebanie zmarłych. Może jego historyjka jest prawdziwa. Wcale bym się tym nie zdziwił.
Luke wpatrując się w niego z uznaniem przymknął jedno oko. '
– Na tym polega cała trudność z tymi starymi. Każda najgłupsza historia może się okazać prawdziwa. Nie zamierzam twierdzić, że Jas nie jest dobrym rzemieślnikiem, ale nie wiedziałem, że mam do czynienia z dziełem wielkiego artysty.
– Co zamierza pan zrobić? Pójść do -jego zakładu i przeprowadzić rewizję?
– Oczywiście, teraz kiedy wiemy, że coś się święci, musimy go przyłapać. Chyba, że woli go pan zostawić w spokoju, dopóki tutaj nie skończy się tej sprawy. Rzecz jasna, to tutaj musi potrwać. Możemy go również złapać z tym pakunkiem i pokazać, gdzie raki zimują.
Campion chwilę się zastanawiał.
– Bowels będzie pana oczekiwał – powiedział wreszcie. – Poza tym mój pomocnik nie darowałby mi nigdy, gdybym nie kierował się zdrowym rozsądkiem.
– Lugg? Słyszałem o nim, ale nigdy go nie spotkałem. Podobno jest dobrym fachowcem.
– Ach, dokonał kiedyś pewnego niefachowego małego włamania. Nie, wydaje mi się, że do królestwa Bowelsa musi pan pójść tylko pro forma. Jeśli pan coś znajdzie, to jest frajerem, który nie zwraca uwagi na ostrzeżenia.
– A jeśli nie pójdziemy do niego, przyczai się, będzie czekać, póki sobie nie pomyśli, że niebezpieczeństwo minęło, i wtedy go capniemy. – Inspektor wyjął garść papierosów z wewnętrznej kieszeni i zaczął je uważnie przeglądać, Campiona znowu uderzyła niezwykła wyrazistość każdego jego ruchu. Kiedy Luke spoglądał na zapisane nieporządnie kartki, z jego miny można było poznać ich treść, jakby podana została przez głośnik – ta była źle sformułowana, tamta nieważna, inna mogła poczekać. A podczas tej segregacji na jego kościstej twarzy malowały się mieszane uczucia. – Hydrobromid hioscyjaminy – powiedział nagle. – Czy jest możliwe, żeby Tata Wilde, aptekarz, miał u siebie zapas tego?
– Nie bardzo. – Campion powiedział to z pewnością, jakiej się po nim spodziewano. – Mam wrażenie, że jest to środek rzadko obecnie stosowany. Jakieś czterdzieści lat temu był modny w medycynie jako lekarstwo używane w przypadkach manii prześladowczej. Ma ten sam charakter co atropina, ale Jest znacznie mocniejszy. Jako trucizna zdobył sobie rozgłos, kiedy Crippen wypróbował go na Belli Elmore.
Luke'owi to nie wystarczyło. W zamyśleniu przymrużył oczy.
– Pan musi zobaczyć ten skład apteczny – oświadczył.
– Pewno, że zobaczę. Ale nie powinno się go niepokoić, dopóki nie zajdzie konieczność. Lepiej zacząć od doktora.
– Zgoda. – Zanotował coś na kartce ogryzkiem ołówka. – Hydrobromid hioscyjaminy. Co to takiego? A może pan wie przypadkiem coś na ten temat?
– Mam wrażenie, że to pochodna lulka czarnego.
– Ach tak. To zielsko?
– Chyba tak i to bardzo często spotykane.
– Ma pan rację, jeśli to jest ta właśnie roślina, o której myślę. Kiedyś w szkole nauczycielka od botaniki niesłusznie mi zarzuciła, że zrobiłem zły rysunek. Tak, lulek czarny, małe żółte kwiatki. Okropnie brzydko pachnie. – Inspektor mówił szybko, był uosobieniem energii.
– Tak, zgadza się.
– Rośnie wszędzie. – Inspektor wprost nie posiadał się ze zdumienia. – Do licha, przecież można go zerwać nawet w parku.
Campion przez kilka sekund milczał.
– Tak – powiedział wreszcie. – Przypuszczam, że tak.
– Ale W takim razie trzeba by go wygotować. – Inspektor ^potrząsnął głową z ciemnymi, sztywnymi jak u jagnięcia lokami. – Zacznę najpierw od doktora, ale powinien pan zobaczyć się ze starym Wilde'em, jeśli to miałoby panu pomóc w myśleniu. Potem muszę zająć się dyrektorem banku. Czy już wspominałem o nim?
– Owszem. To taki miły, schludny człowieczek. Przez chwilę widziałem go, kiedy wychodził z pokoju panny Evadne. Nie była jednak łaskawa przedstawić nas.
– Gdyby to zrobiła, obdarzyłaby go jakimś wymyślonym nazwiskiem i to też nic by panu nie dało. Należy mu Się nasza wizyta. „Bank nie może udzielać żadnych informacji. chyba że na polecenie sądu" – tak mi powiedział.
– Zły był przy tym?
– Nie. Oczywiście teoretycznie ma rację. Dobrze jest mieć pewność, że o dwóch półkoronówkach wpłacanych w urzędzie pocztowym wiemy tylko ja i dziewczyna w okienku. Inna sprawa, że nie widzę przeszkód, żeby nam powiedział coś od siebie prywatnie.
– Jako przyjaciel rodziny? Tak, w każdym razie porozmawiamy z nim. Panna Ruth wydalała zbyt wiele pieniędzy, zanim została zabita. Tyle się dowiedziałem. Może to być motywem, a może i nie. Yeo powiada, że jedynym rozsądnym motywem morderstwa są pieniądze.
Charlie Luke nie uczynił żadnego komentarza na ten temat. Znowu zajął się swymi karteczkami.
– O, mam to zapisane – zawołał wreszcie. – Po długich namowach udało mi się to wreszcie wydobyć od Renee. Pan Edward płacił jej trzy funty tygodniowo, z praniem. Panna Evadne płaci jej teraz tyle samo. To znaczy za pełne utrzymanie. Pan Lawrence płaci dwa funty za częściowe utrzymanie. To znaczy też za pełne, bo ona nie potrafi patrzeć spokojnie, jak ktoś chodzi głodny. Panna Klytia płaci dwadzieścia szylingów, gdyż tyle tylko to biedne dziecko zarabia. I nie dostaje lunchu. Panna Jessica płaci pięć szylingów.
– ~ Ile?
– Pięć szylingów. Fakt. Powiedziałem Renee: „Nie bądź głupia, kochanie, jak wyjdziesz na swoje?", a ona na to, że niby czego się spodziewam? Stara dama je tylko to paskudztwo, które sama ugotuje, a jej pokój znajduje się pod samym dachem, i tak dalej, i tak dalej.,,Wariatka jesteś", powiadam, jej. „Dzisiaj nawet psa nie utrzymasz za pięć szylingów tygodniowo". A ona mówi, że panna Jessica, nie jest psem, raczej kotem. „Wydaje ci się chyba, że znowu grasz w pantomimie", powiadam, „królową wróżek". I wtedy wylazło szydło z worka. „Słuchaj, Charlie", mówi do mnie.,,Załóżmy, 'że jej wymówię i co wtedy? Będzie musiała zadbać o nią reszta rodziny, prawda? A wtedy oni wszyscy będą musieli oszczędzać, a kto na tym traci, ty głupi małpiszonie? Stracę tylko ja". I ma świętą rację. Mogłaby oczywiście wszystkich wyrzucić, ale wydaje mi się, że ich lubi. Wie, że reprezentują sobą jakąś klasę i że są nieprzeciętni… zapełnię jakby hodowała kangury.
– Jakie znowu kangury"
– No, to powiedzmy mrówkojady. Interesujące i niezwykłe. Coś takiego, o czym można opowiadać sąsiadom.
W dzisiejszych czasach trudno o rozrywki. Trzeba z nich korzystać, kiedy się zdarzają.
Jak zwykle mówił rękami, twarzą, ciałem, rysował Renee robiąc dziwne gesty dużym palcem i wskazującym. Jakim cudem potrafił oddać ostry mały nos podstarzałej aktorki i jej hałaśliwy sposób bycia, Campion nie pojmował, ale mimo to widział ją jak żywą. Poczuł nagły przypływ energii, jak gdyby zbudził się zamarły od dawna zakątek jego mózgu.
– A panna Ruth?- spytał ze śmiechem. – Płaciła funta i dziewięć pensów i na tym pewno poprzestała?
– Nie. – Inspektor chował największą niespodziankę na sam koniec, – Nie. Przez ostatni rok przed śmiercią panna Ruth płaciła bardzo nieregularnie. Czasem dawała siedem funtów, a czasem dosłownie tylko -pensy. Renee prowadzi chyba dokładne rachunki. Powiada, że była jej winna jeszcze piątaka.
– To ciekawe. A ile Ruth miała płacić?
– Trzy funty jak reszta. Powiem panu jeszcze jedno, Renee jest zamożna.
– Rotschild w spódnicy.
– Dostała pieniądze, dużą sumę pieniędzy. – W głosie Luke'a zabrzmiał smutek. – Mam nadzieję, że nie ma żadnych konszachtów z Jasem Bowelsem. Wie pan, to by zachwiało moją wiarę w kobiety.
– Myślę, że nie ma. Czy gdyby miała z nim jakieś konszachty, ciągnęłaby mnie na dół w środku nocy, żebym go przyłapał?
– To prawda. – inspektor rozjaśnił się. – A teraz wychodzę i biorę się do pracy. Czy razem pójdziemy odwiedzić tego jegomościa z banku? Nazywa się Henry James, doprawdy nie wiem, dlaczego to nazwisko wydaje mi się dziwnie znajome. Chciałbym do niego wpaść gdzieś koło godziny dziesiątej.
– A która teraz? – Campion poczuł wyrzuty sumienia, że jeszcze leży w łóżku. Jego własny zegarek najwidoczniej stanął, bo wskazywał za kwadrans szóstą.
Luke spojrzał na swoją srebrną cebulę, którą wyciągnął z kieszeni marynarki. Machnął nią gwałtownie.
– Ma pan rację, słowo daję,?a dziesięć szósta. Przyszedłem tu kilka minut po piątej, ale nie chciałem pana od razu budzić, bo mógł pan mieć ciężką noc.
– My, starzy ludzie, lubimy spać – zażartował Campion. – Czeka pana teraz kilka godzin pracy, o ile dobrze zrozumiałem?
– O, tak, trzeba się śpieszyć. My też cierpimy na brak ludzi. Przy okazji, jeszcze to przyszło. – Zaczął uważnie wpatrywać się w jakąś kartkę. nieco czystszą od reszty. Dyrektor więzienia Jego Królewskiej Mości w Charlafield donosi, że ma u siebie w szpitalu niejakiego Looky Jeffereysa, który odsiaduje dwuletni.wyrok za włamanie. Jest umierający, jakieś dolegliwości wewnętrzne. – Urwał. – Biedaczysko – dodał poważnie. – W każdym razie często traci przytomność, a wtedy przez cały czas szepce: „Apron Street, unikaj Apron Street". Stale to powtarza. A. Kiedy odzyskuje przytomność i pytają go, co to ma znaczyć, oczywiście nie chce albo nie potrafi wytłumaczyć. Powiada, że w ogóle nie słyszał o takiej ulicy. W Londynie są trzy Apron Street, wobec tego dyrekcja więzienia zawiadomiła policję we wszystkich trzech dzielnicach. Być może to nie dotyczy naszej ulicy. Jednak daje do myślenia.
Campion usiadł gwałtownie i dobrze zalany dreszcz, zawstydzająco przyjemny, powoli przesunął mu się po kręgosłupie.
– Czy to znaczy, że on się czegoś boi? – spytał.
– Chyba tak. Na zakończenie taka notatka: „Lekarz podaje, że pacjent wtedy bardzo silnie poci się i jest wzburzony. A chociaż inne słowa, na ogół bardzo plugawe, mówi głośno, o Apron Street zawsze tylko szeptem".
Campion odrzucił kołdrę.
– Wstaję -.oświadczył.