Tłum przed Portminsten Lodge skurczył się jak flanelowa łata na deszczu. Pięć minut temu sierżant Dice otworzył frontowe drzwi i zaprosił prasę do wnętrza na – jak to określił z zadowoleniem – małą rozmówkę z inspektorem Bowdenem, i kiedy ostatni przemoknięty płaszcz wsunął się do hallu, czterech ludzi, którzy nie chcieli być widziani, wymknęło się z domu i ostentacyjnie poszło w różne strony.
Spotkali się u wejścia do dawnych stajen. Lugg i inspektor Charlie Luke poszli pod frontowe wejście banku, Yeo zaś i Campion stali na kamiennych stopniach bocznego Wejścia, ciemnymi i ponurymi pod sklepionym łukiem. Poprawej ręce mieli Apron Street, gdzie blask z okien domu Palinode'ów padał na mokry asfalt, po lewej dawne stajnie, których stare kamienie i cegły odbijały światło, stwarzając ciekawe efekty, jak na drzeworycie.
Yeo podszedł do swego towarzysza. Był wyraźnie zaskoczony i zmartwiony.
– Dlaczego Luke stale nazywa tego człowieka „Wargacz"?
– To się okaże. – Campion pochylił głowę, żeby nasłuchiwać pod drzwiami.
Poprzez drzwi usłyszeli ostry dźwięk dzwonka, którego guzik nacisnął Lugg z drugiej strony domu. Dzwonek rozbrzmiewał długo i uporczywie.
Yeo denerwował się. Z wiekiem zaczął ciężko oddychać i teraz jego szept górował wyraźnie ponad westchnieniami deszczu..
– To dziwne. Tam ktoś musi być. Nie włamię się bez nakazu, Campion, ostrzegam pana. Choć wierzę panu. Wszyscy panu wierzymy i polegamy na panu, ale istnieję pewne granice.
Brzęczenie dzwonka urwało się.
Nowy hałas, tym razem przeraźliwy dźwięk dzwonków alarmowych, przenikających cały dom, poderwał obu mężczyzn. Ledwie Yeo zdążył zakląć, kiedy, jakiś cień zwinny i cichy jak kot przemknął przez ulicę.
To był Luke. Podjęta decyzja napełniła go widomym zadowoleniem.
– Wszystko w porządku – szepnął- to tylko Lugg. Wszedł do banku przez okno tłukąc szybę. To chyba zawodowy włamywacz, prawda? Otworzy drzwi, wyjdzie, a wtedy my wpadniemy, żeby zabezpieczyć własność. Bardzo mi przykro, panie nadinspektorze, ale teraz pracuję na własną odpowiedzialność.
Campion raczej domyślił się wyrazu twarzy Yeo, niż zobaczył, i roześmiałby się, gdyby chwila była stosowniejsza. Już widział siebie, jak otwiera tę szafę stojącą w kącie gabinetu dyrektora i znajduje w niej książki albo zgoła nic.
Luke podciągnął rękawy.
– My, policjanci, spełniliśmy nasz obowiązek i zareagowaliśmy na dzwonek, zanim nasi podwładni usłyszeli go na drugim końcu ulicy. – Uśmiechał się, ale w jego głosie brzmiało wyzwanie. Campion uważał to za niezbyt stosowne. – Chodźmy/zrobić naszą magiczną sztuczkę.
Ruszyli w stronę ulicy, ale kiedy Luke wyszedł na deszcz spod arkady i miał skręcić w lewo, Campion stanął i obejrzał się do tylu. Również i jego towarzysze zatrzymali się. To, co zobaczyli na środku zaułka,, było widokiem zupełnie fantastycznym.
Z ciemnej wozowni, której wrota musiały być cały czas otwarte, a czego nie było widać z powodu deszczu, wynurzył się dziwaczny, anachroniczny pojazd. Był to czarny, zaprzężony w konie wehikuł, z wysokim kozłem dla woźnicy i z płaską ponurą skrzynią. Kołysząc się i lśniąc w blasku własnych staroświeckich latarń, wóz do przewożenia trumien ruszył i z zadziwiającą szybkością pomknął z zaułka w kierunku Barrow Road.
Żelazna dłoń Yeo spadła na ramię Campiona. Nadinspektor był wyraźnie wzburzony…
– Cóż, u diabła, to ma znaczyć? – spytał? – Kto to taki? Gdzie jedzie o tej porze?
Campion zaśmiał się głośno, wręcz histerycznie.
– To Jas – powiedział. – A więc tak się jeździ Apron Street. Czy możemy mieć natychmiast samochód?
– Możemy. – Luke wybiegł na ulicę z podejrzaną szybkością.
Nad ich głowami alarmowy dzwonek nadal rozbrzmiewał przeraźliwie. Yeo przez chwilę milczał, a potem podszedł do swego starego przyjaciela, przełknął głośno i z trudem panując nad sobą, co jego oświadczeniu dało siłę eksplozji, powiedział:
– Mam nadzieję, że pan wie, co robi.
– I ja mam tę nadzieję, szefie – odparł Campion z przekonaniem.
W tym momencie czarna furgonetka policyjna ukazała się w strumieniach ulewnego deszczu.
– A co z bankiem? – mrukliwie spytał Yeo.
– Dice i dwaj chłopcy są w pobliżu. Zajmą się bankiem – wyjaśnił Luke, otwierając przed nimi drzwiczki.
Pierwszy wsiadł Yeo, za nim Campion, a kiedy miał wsiąść Luke, z ciemności wyłoniła się wielka postać, przypominająca rozwścieczonego indora i wydająca takież odgłosy.
– Ładnie, bardzo ładnie. Co to ma znaczyć, do jasnej cholery, i to ma być uczciwa gra? – Lugg przemoknięty był do suchej nitki. Po łysej głowie spływały mu strumyczki wody, a obciążone diamentowymi kroplami wąsy zwisały smętnie. Bezceremonialnie odsunął na bok Luke'a, wpadł do samochodu jak pocisk armatni i klapnął na podłogę w kącie furgonetki.
Kiedy drzwi zamknęły się za inspektorem, nadal głośno narzekał.
– Wszędzie za koszulą mam szkło, na otwartych drzwiach banku zostawiłem całe mnóstwo odcisków palców, a wy uciekacie mi jak banda.głupich dzieciaków… Że inni, to jeszcze rozumiem, ale pan, panie nadinspektorze, tego zupełnie nie mogę pojąć!
Luke przyjacielskim gestem zamknął mu usta.
– Jakie mamy nadać polecenie? – zwrócił się do Campiona.
Komunikat, który postawił na nogi całą dzielnicę, nadany został natychmiast:
– Q23 wzywa wszystkie radiowozy! Tu inspektor Luke. Ścigam czarny długi wóz zaprzężony w konia, powożony przez jednego człowieka. Pojazd ten przeznaczony jest do przewozu trumien, powtarzam, do przewozu trumien. Ostatnio widziano go na Barrow Road; jedzie w kierunku północnym. Zawiadomić wszystkie posterunki. Skończyłem.
Kiedy zbliżali się do dawnej pętli tramwajowej na końcu Barrow Road, Yeo nie mógł dłużej wytrzymać.
– Gdzież się podział? – spytał Campiona, który siedział ściśnięty obok niego. – Nie można, u Boga Ojca, zgubić czegoś tak dziwacznego. Po naszym wezwaniu, powinni go znaleźć w przeciągu pół godziny.
– Najważniejsze, żeby się nie zatrzymał. Musimy dopaść go, zanim się zatrzyma, to niezwykle istotne.
– W porządku, jeśli pan tak mówi. Czy wie pan, w jakim kierunku on jedzie?
– 'Sądzę, że do Fletcher's Town. Jaki adres, Lugg?
Przemoknięta góra zajęła lepszą pozycję.
– Jelfa? Lockhart Crescent 75. Nadacie to? No to go nie zobaczymy więcej, jak amen w pacierzu!
– Peter George Jelf? Jakieś dziwnie znajome nazwisko. – W głosie Yeo zabrzmiało zdziwienie i wdzięczność. – Stary Pullen wpadł dzisiaj do mnie i przypadkiem napomknął mi, że na stacji Euston spotkał Jelfa, który przyjechał do miasta. Robił wrażenie uczciwego człowieka, co jest zaprzeczeniem samym w sobie, i oświadczył mu, że ma skromną firmę przewozową w północnym Londynie. Pullen zajrzał do ciężarówki, ale zobaczył tam tylko skrzynie z napisem „Rekwizyty Sztuk Magicznych", dziwnie pasujący napis, zważywszy jego dawną karierę.
– „Rekwizyty Sztuk Magicznych"… – w głosie Campiona brzmiała ulga i zadowolenie. – A więc w ten sposób przywieźli z powrotem trumnę, ciekaw byłem, jak to zrobili.
– Z powrotem? – powtórzył prostując się Luke. – Z powrotem?
Campion miał mu właśnie wyjaśnić tę sprawę, kiedy przerwał im głos z odbiornika.
– Centrala wzywa Q23. Czarny wóz, zapewne do przewożenia, trumien, widziany byt o godzinie dwudziestej trzeciej czterdzieści cztery na rogu Gre Któreś- Road i Findlay Avenue, północny-zachód i bardzo szybko jedzie Findlay Avenue. Skończyłem.
– A więc jest koło parku – obwieścił Yeo, którego nagle zaraził bakcyl pościgu. – Siedem i pół minuty temu. Ale pędzi, Campion. Zdumiewające. O tej porze nie.ma oczywiście ruchu, ale jest niebezpiecznie ślisko. – Zwrócił się do kierowcy: – Proszę skręcić tutaj, pojedziemy przez Philomel Place. Pojedziemy na północ aż do Brodwayu, przez Canal Bridge i akurat trafimy na tę dziwaczną ulicę… Jeszcze chwilę się zastanowię. Te uliczki tutaj to istny labirynt.
– Nie wolno nam go zgubić – przerwał mu Campion. – Nie może dojechać do Jelfa i nie może się zatrzymać. To bardzo ważne.
– Dlaczego nie wezwać innych wozów? J54 patroluje na Tanner's Hill. – Luke kręcił się nerwowo. – Może pojechać Lockhart Crescent i czekać na niego. Mogliby go zatrzymać aż do naszego pojawienia się.
– Owszem. – W głosie Campiona nie było zachwytu. – Chciałbym jednak, żeby on miał przeświadczenie, że jest bezpieczny. Ale trudno. Tak może będzie lepiej.
Luke przekazał, to polecenie a furgonetka mknęła ciemnymi ulicami. Yeo, którego znajomość Londynu była wprost przysłowiowa, kierował pogonią, a kierowca, również nie bez doświadczenia, wyraźnie darzył wielkim respektem wiedzę nadinspektora.
Deszcz nie przestawał padać, nabrał nawet pewnego tempa i padał bez przerwy. Minęli Findlay Avenue i wpadli w Legion Street na rondzie, skąd ta wielka magistrala biegnie nieprzerwanie w kierunku północno-zachodnich podmiejskich dzielnic.
– Spokojnie – Yeo pewno równie cicho odezwałby się nad brzegiem strumienia podczas łowienia pstrągów. – Spokojnie teraz. Nawet jeśli utrzymuje nadal tempo, nie może być daleko.
– .Ze swoimi pudełkami papierosów t- mruknął -Lugg.
– Ze swoim Wargaczem, chciałeś powiedzieć – odezwał się Luke.
Yeo zaczął cicho do siebie mówić, z czego najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy:
– To posiadłość starego księcia… Wickham Street… Lady Ciara Hough Street… Zaraz będzie taka mała uliczka… Nie, skręcamy teraz. Wickham Place Street… Wiek Avenue… powoli, chłopcze, powoli. Każdy skręt w bok może mu dać ze ćwierć mili przewagi, o ile o tym wie. Ale może nie będzie ryzykował błądzenia. Teraz można szybciej. Przez najbliższe sto jardów" nie ma zakrętu. Do diabła z tym deszczem! Chwilami w ogóle nie wiem, gdzie jesteśmy. Och tak, tutaj kaplica. Tak, teraz Coronet Street… znowu powoli.
Włączenie się nadajnika rozładowało trochę napięcie.
Sztuczny głos z metalicznym pobrzękiem wydawał się niezwykle donośny:
– Centrala wzywa Q23. Uwaga. O dwudziestej trzeciej pięćdziesiąt osiem konstabi 675, telefonujący z aparatu 3Y6 na rogu Ciara Hough i Wickham Court Road, północny-zachód., zameldował o napadzie dokonanym około dwudziestej trzeciej pięćdziesiąt przez woźnicę czarnego pojazdu, przypominającego wóz do przewożenia trumien. Postępując wedle waszej instrukcji 17GH podszedł, żeby zatrzymać wóz ale woźnica uderzył go czymś ciężkim, zapewne rączką bata. Wóz szybko odjechał Wickham Court Road w kierunku pomocnym. Skończyłem.
– Do licha! Teraz on wie- Campion powiedział to z gniewem. – Wyładuje przy pierwszej sposobności.
– Wickham Court Road… Przecież my go już prawie mamy! – Yeo aż podskoczył na swoim miejscu. – Nie jedzie tak szybko jak my, żeby nie wiem, jaki miał napęd. Tędy, panie kierowco. Teraz w lewo, prawie już północ. Uszy do góry, Campion. Zaraz go złapiemy, chłopcze. Złapiemy go, to nie ulega wątpliwości.
Kiedy skręcili, wiatr uderzył mocno w szyby i zalał je falą wody. Yeo pochylony nad plecami kierowcy wpatrywał się w pola oczyszczone przez wycieraczki.
– Teraz w prawo i znowu w lewo… Tak, dobrze. Co to za rusztowania? Niech pan zwolni. Jesteśmy teraz na
Wickham Hill Wickham Court Road jest po lewej stronie. To bardzo długa ulica i budka policyjna jest pewno o jakieś ćwierć mili stąd. Przejechać musiał tędy nie więcej niż pięć minut temu, A teraz, Luke, mój chłopcze, powiedz, którą drogę wybrał? Nie chce nas spotkać. Gdyby pojechał w lewo, w kierunku Hoilow Street i linii tramwajowej, wpadłby na następnego policjanta jak amen w pacierzu, wobec tego mamy do wyboru alternatywę: Poiły Road, która jest stąd o jakieś pięćdziesiąt jardów, albo ta mała uliczka. Nazywa się Rosę Way, przecina potem Legion Street.
– Niech pan chwilę zaczeka. – Campion otworzył drzwiczki i kiedy samochód się zatrzymał, wyśliznął się na deszcz. Był w świecie szumu, deszczu i cegieł. Rusztowanie stojące z dala od tymczasowego ogrodzenia, wznosiło się z jednej Strony ponad jego głową, a z drugiej były staroświeckie jednopiętrowe domki. Nasłuchiwał, by pochwycić jeden, niezwykły dźwięk, tak rzadko spotykany w naszej zmechanizowanej epoce.
Luke cicho stanął obok niego, wysunąwszy podbródek do przodu… Fala deszczu zupełnie go zaskoczyła.
– Nie zaryzykuje dalszej jazdy. Będzie wyładowywać. – Campion powiedział to bardzo cicho. – A potem czmychnie.
Głośnik w wozie odezwał się tak wyraźnie, że aż obaj drgnęli. Bezosobowy komunikat zabrzmiał zdumiewająco wśród ciszy nocnej:
– Centrala wzywa Q23. Wiadomość dla inspektora Luke'a. Uwaga, Joseph Congreve, zamieszkały Terry Street 51 B, został znaleziony w ciężkim stanie po zamachu na jego życie. Zamknięta w szafie w pokoju na piętrze w filii banku Clougha, na Apron Street, o godzinie zero zero. Skończyłem.
Kiedy komunikat skończył się, Luke chwycił Ćampiona za rękaw. Trząsł się z wrażenia i rozczarowania.
– Apron Street! – wybuchnął rozgoryczony. – Apron Street! Wargacz na Apron Street. Cóż, u, licha, wobec tego robimy tutaj?
Campion stał bez. ruchu jak posąg. Podniósł rękę, żeby go uciszyć.
– Niech pan słucha..
Z odległego krańca uliczki, którą Yeo nazwał Rosę Way, dobiegały jakieś dźwięki. Kiedy czekali, hałas narastał, aż wreszcie zdawał się przepełniać całe powietrze. W ich kierunku zbliżał się galopujący koń, słychać też było turkot ogumionych kół.
– Przeraził się Legion Street. Nie chciał spotkać policji i zawrócił. – Campion z podniecenia mówił bardzo niewyraźnie. – O Boże, jednak nam się udało. Szybko, panie kierowco, szybko. Nie dajmy mu uciec!
Samochód policyjny zatarasował wylot uliczki w momencie, kiedy w huku żelaznych podków ukazał się wóz do przewożenia trumien.