Carnpion podszedł cicho do podestu schodów, skąd przez zakratowane okienko mógł zajrzeć do serca Portminster Lodge.
Ujrzał Renee wyglądającą tak samo, jak wtedy, przed dziesięciu laty, kiedy ją. poznał. Siedziała przy stole, profilem do niego, rozmawiając z kimś, kogo nie widział. Wiek panny Roper nadal można było określać jako,,około sześćdziesiątki", chociaż wedle wszelkiego prawdopodobieństwa liczyła o jakieś osiem, dziesięć lat więcej. Ta niewielka kobietka nada] świetnie się trzymała, jak za czasów, kiedy zdzierała obcasy na prowincjonalnej scenie, a włosy wciąż miała piękne, choć może już nie tak brązowe.
Była ubrana "wizytowo – w kolorową, wyszukaną jedwabną bluzkę i w elegancką czarną spódnicę, nie za krótką. Dopiero wtedy usłyszała Campiona, kiedy był już w połowie korytarza, torując sobie drogę wśród rzędów butelek do mleka. Rzucił spojrzenie na jej twarz – ostro zakończony nos i zbyt szeroko rozstawione oczy, zwrócone w kierunku okna – zanim spiesznie wstała, żeby uchylić ostrożnie drzwi.
– Kto tam? – Słowa zabrzmiały melodyjnie, jak przygrywka do piosenki. – Ach, to ty, mój kochany. – Znowu była naturalna,, ale ciągle trochę pozowała, jak gdyby znajdowała się na scenie. – Wejdź, proszę. Jak to miło z twojej strony, doceniam w pełni twoje poświęcenie i nigdy ci tego nie zapomnę. Jak się czuje matka? Dobrze?
– Zupełnie dobrze – odparł Campion, który, osierocony przed dziesięciu laty, grał swoją rolę tak swobodnie, jak było go na to stać.
– Tak, wiem, nie masz specjalnie powodów do narzekań. – Poklepała go po plecach, zapewne z uznaniem, przyglądając mu się uważnie.
Była to typowa staroświecka kuchnia w suterenie, z kamienną podłogą, pełna rur i dziwnych zakamarków.
To niezbyt wesołe miejsce ożywiała setka może fotografii teatralnych z różnych epok,, zajmujących połowę ścian, i jasne chodniki ze szmat na podłodze.
– Clarrie – powiedziała nadal z tą samą fałszywą wesołością. – Chyba nie poznałeś dotąd mego siostrzeńca Alberta. To ten z Bury, przedstawiciel nobliwej części mojej rodziny. Jest prawnikiem, a to może się teraz nam przydać. Jego matka napisała do mnie, że mógłby mi pomóc, gdybym zechciała, wysłałam więc do niej depeszę – nie mówiłam ci o tym, bo się bałam, że nic z tego nie wyjdzie.
Kłamała, jak na starą, rutynowaną aktorkę przystało, a jej śmiech był bardzo wdzięczny, gdyż świeży i młody, pochodził z serca, które się nic a nic nie postarzało.
Campion ucałował ją wylewnie.
_ Cieszę cię, że cię widzę, cioteczko.- powiedział, a ona zaczerwieniła się jak dziewczynka.
Mężczyzna w pulowerze śliwkowego koloru jadł właśnie chleb z serem i marynowaną cebulą, oparłszy nogi w skarpetkach o poprzeczkę krzesła. Teraz wstał i pochylił się nad stołem.
– Miło mi poznać pana – mruknął wyciągając starannie wymanikiurowaną dłoń. Jego paznokcie wprowadzały w błąd. Jak również błysk złota w uśmiechu i gęste, jasne włosy, wyraźnie cofające się z czoła w starannie ułożonych falach. Mimo pospolitego wyglądu jego głęboko pobrużdżona twarz była miła i malował się na niej zdrowy rozsądek. W trójkątnym wycięciu. pulowera widać było koszulę w różowo-brązowe paski, -która miała cery w miejscach, gdzie usztywniacze kołnierzyka zrobiły dziury.
– Nazywam się Grace – ciągnął, – Clarence Grace. Nie przypuszczam, żeby pan.o mnie słyszał. – Mówił tonem rzeczowym. – Kiedyś przez jeden sezon występowałem w Bury.
_ Ale to było w Bury w Lancashire, mój kochany – przerwała mu szybko Renee. – A nam chodzi o Bury St. Edmunds, prawda Albercie?
– Tak, ciociu, istotnie… – Campion starał.się, by w jego głosie zabrzmiał zarówno żal, jak i przeprosiny. – Bardzo tam u nas spokojnie..
– W każdym razie prawo szanuje się tam tak samo, jak gdzie indziej. Usiądź, mój kochany – poleciła mu energicznie. – Pewno jesteś głodny. Zaraz coś ci przygotuję. Jak zwykle się śpieszymy. Dziwna rzecz, ale ja zawsze mam wrażenie, że czegoś nie zrobiłam. P a n i L o v e!
To ostatnie wezwanie, brzmiące jak melodyjny krzyk, nie przyniosło żadnej odpowiedzi i Campion zdążył zaprotestować, że nie jest głodny.
Renee znowu klepnęła go po ramieniu, jak gdyby chciała mu się przypochlebić.
– Siadaj i napij się porteru z Cłarriem, a ja tymczasem załatwię sprawę twego spania. Pani L o v e! Inni lokatorzy wkrótce przyjdą; a przynajmniej kapitan. Je chyba dzisiaj obiad na mieście ze swoją dawną flamą.
I pójdzie od razu do swego pokoju. Nie bardzo lubi siedzieć w kuchni. Jeśli usłyszysz trzask frontowych drzwi, to z pewnością będzie on. Potem obal pomożecie mi w roznoszeniu tac. P a n i L o v e!
Clarrie nieznacznie spuścił nogi na.podłogę.
– Zaraz ją sprowadzę – powiedział. – A co z małą? O. tej porze nie powinna być poza domem.
– Kłytia? – Renee spojrzała na zegar. – Piętnaście po 'jedenastej, – Coś się spóźnia. Gdyby była moją córką, nie martwiłabym się tym, ale tak naprawdę to ja nie lubię niewinności, a ty, Albercie? Człowiek nigdy nie czuje się z nią bezpieczny. Ale ty, Clarrie, siedź cicho, tylko żadnych plotek, proszę.
Mężczyzna zatrzymał się z ręką na klamce.
– Gdybym, moja kochana, miał cokolwiek opowiadać temu słoikowi po solach trzeźwiących, to z pewnością nie o jej siostrzenicy – oświadczył wesoło, ale twarz mu się wykrzywiła w brzydkim grymasie i w ułamku sekundy, zanim wyszedł, zauważyli nieprzyjemny błysk w jego dużych, nieokreślonego koloru oczach.
Renee czekała aż zamknął drzwi.
– Wszystkiemu winne nerwy, jednak z pewnością on wkrótce dostanie engagement. – Powiedziała to zaczepnie, jak' gdyby Campion miał jakieś wątpliwości. – Na prowincji widywałam o wiele gorszych aktorów niż Clarrie, słowo daję. – I natychmiast, na tym samym oddechu, ale zdumiewająco zmieniając natężenie głosu dodała: – Niech mi pan powie, panie Campion, czy to drugie ciało też wykopią?
Spojrzał na nią serdecznie.
– Niech się pani nie martwi. To nie pani pogrzeb. Ale poważnie mówiąc, nie wiem.
W tym momencie wyglądała bardzo staro i krucho. Pod warstwą pudru na kościach policzkowych i na nosie można było dostrzec siateczkę czerwonych żyłek.
. – Bardzo mi się to wszystko nie podoba – mówiła cicho. – Boję się trucizny. Wie pan, całą żywność trzymam zamkniętą na klucz. Staram się nie spuszczać, jej z oczu, dopóki nie zostanie zjedzona. Porter może pan pić spokojnie. Moja stara służąca przyniosła go przed chwilą l razem z Clarrie'em otworzyliśmy butelkę.
Nagle – jak gdyby ktoś uniósł pokrywę kotła – ujrzał, całą grozę, jaką ukrywała pod poborami tej wesołej, nic nie znaczącej rozmowy. Groza to rozprzestrzeniała się po jasno oświetlonej kuchni jak ciemna, zła chmura, tłumiąc wszystkie inne reakcje: podniecenie, zainteresowanie, nienasyconą ciekawość policji, publiczności, prasy.
– Bardzo się cieszę, że pan przyszedł. Spodziewałam się tego. Równy z pana chłop. Nigdy panu tego nie zapomnę. No, chyba pościel się wywietrzyła. Pani L o v e!
– Pani mnie wołała? – Od drzwi dał się słyszeć głos starej kobiety, poparty mocnym siąknięciem,nosa i do kuchni, szurając nogami, weszła niskiego wzrostu kobieta w różowym fartuchu. Miała rumiane policzki, ciemnoniebieskie oczy, które mimo pewnego zamglenia patrzyły bystro, i skąpe włosy związane różową wstążką. Zatrzymała się w progu patrząc z zaciekawieniem na Campiona.
– Panin siostrzeniec? -spytała głośno. – Ale podobny, jak dwie krople wody. Powiadam, że podobny, jak dwie, krople wody.
– Bardzo się z tego cieszę – przerwała jej głośno panna Koper. – A teraz trzeba mu posłać łóżko..
– Posłać mu łóżko? -W głosie pani Love zabrzmiała taka nuta, jakby to jej ten wspaniały pomysł przyszedł do głowy. Nagle coś sobie przypomniała: – Ugotowałam owsiankę. Powiadam, że ugotowałam paniną owsiankę. Wsadziłam do dogrzewacza i zamknęłam na kłódkę. Klucze na zwykłym miejscu. – Uderzyła się w chudą pierś.
Clarrie, który wszedł za nią, zaczął się śmiać niepowstrzymanie a ona odwróciła się w jego stronę; wyglądała – myśl ta uderzyła nagle Campiona – jak kot przebrany za lalkę
– Panu do śmichu. – Donośny głos z wyraźnym londyńskim akcentem mógł dobiegać ze szczytu domu. – Ale nigdy nie dosyć ostrożności. Powiadam, że nigdy nie dosyć ostrożności..
Odwróciła się do Campiona i spojrzała na niego z błyskiem w oczach.
– On nic nie rozumie – stwierdziła, wzruszając ramionami pod adresem aktora. – Niektórzy mężczyźni to nic nie potrafią zrozumieć. Ale trzeba mieć trochę oleju w głowie, jak człowiek chce się utrzymać na powierzchni. Jestem tutaj tylko dlatego, że moi przyjaciele myślą, że jestem w pubie. Mój Stary powiada, że nie chce, żeby mnie ludzie wzięli na języki i żebym miała-do czynienia z policją, i tak dalej. Ale ja nie mogę pozwolić, żeby mojej paniuni działa się krzywda, więc przychodzę późnym wieczorem, powiadam, że przychodzę późnym wieczorem.
– Tak, to racja, ta poczciwina przychodzi zawsze wieczorem – zachichotała Renee, ale w jej głosie zabrzmiało wzruszenie.
– Z moją panią przyszłam z tamtego domu – oświadczyła tubalnym głosem pani Love. – Inaczej bym tu nie była. Z całą pewnością nie! Zanadto tu niebezpiecznie. – Osiągnąwszy jeden efekt, sięgnęła po drugi. – A mam co robić. – Machnęła wstążką w kierunku Clarrie'ego, który sięgnął do ronda wyimaginowa-nego kapelusza, co sprawiło, że roześmiała się głośno jak psotne dziecko.- Pan Clarrie to potrafi mnie zabawić – powiedziała do Campiona. – Powiadam, że pan Cłarrie potrafi mnie zabawić. Czy te koce mam wziąć? A gdzie powłoczki na poduszki? Zapastowałam podłogę. Powiadam, że zapastowałam podłogę.
Człapiąc wyszła z kocami. Za nią Renee niosąc naręcze bielizny.
Clarrie Grace usiadł znowu i pchnął w stronę przybysza szklankę i butelkę.
– Nie uwierzyliby komikowi, który by naśladował ją w music-hallu – zauważył. – Osiemdziesiątka na karku, a wciąż pełna energii. Pracuje jak wół. Przestanie dopiero, kiedy padnie trupem. Razem z Renee wykonują całą pracę domową. Ona wprost kocha tę robotę.
– Co jednemu smakuje, to drugiego struje – zrobił dość nieroztropną uwagę Campion.
Clarrie w pół gestu zatrzymał szklankę w powietrzu.
– Mógłby pan to wykorzystać – powiedział poważnie- – Bądź co bądź jest pan prawnikiem, nieprawdaż?
– To utrudnia jeszcze bardziej całą sprawę – mruknął Campion.
Cłarrie Grace roześmiał się. Miał uroczy uśmiech, kiedy był naprawdę 'czymś rozbawiony, i nieprzyjemny dla celów grzecznościowych i zawodowych;
– Wie pan – zaczął od niechcenia – Renee znam od moich szczenięcych lat i ani rusz nie mogę sobie przypomnieć, żeby miała siostrzeńca. Powinienem był dawniej o panu słyszeć. Nie ulega kwestii, Renee to nadzwyczajna kobieta. – Zawahał się i po chwili ciągnął dalej: – Niech mi pan nic nie mówi, jeśli pan nie chce. Żyjmy i dajmy żyć innym. To było zawsze moją naczelną dewizą. Chcę przez to powiedzieć, że nigdy mnie nic nie było w stanie zdziwić. W moim zawodzie nie mógłbym sobie na to pozwolić, a śmiem twierdzić, że pan w swoim również. Zdziwienie jest kosztowne, oto, co mam na myśli. Pański ojciec nie był naprawdę jej bratem, co?
– Tylko w pewnym sensie – wyjaśnił Campion mając na myśli bez wątpienia powszechne braterstwo ludzi.
– Wspaniale – w głosie Clarrie'ego brzmiał zachwyt. – Znakomicie. Ja to wykorzystam. Nie wolno tego zmarnować. „W pewnym sensie." Ale z pana żartowniś! Wszystkich nas pan tu rozweseli! – Nagle jego nerwowe podniecenie jakby wyparowało. – Niech pan podtrzymuje swoje siły – powiedział.wskazując gestem ręki na butelkę. – Do butelek dostać się nie mogą.
– Kto taki?
– Rodzinka, ci tam Pally-ally na górze. Jak Boga kocham, chyba pan nie przypuszcza, że Renee albo ja… czy nawet kapitan, „wybacz-że-nie-zdejmuję-rękawiczek" – tak go nazywam – moglibyśmy kombinować coś z chemikaliami. Mój drogi, gdybyśmy nawet mieli na to dość sprytu, to zabrakłoby nam inicjatywy, jak powiadają królowe. Jesteśmy przeciętni. Całkiem w porządku. Znamy się od niepamiętnych czasów. To z pewnością ta rodzinka Allyeh-pallyeh. Ale do piwa nie mogą się dostać… Proszę, ta butelka nie była jeszcze otwierana.
Ponieważ jego honor tego wymagał, Campion napił się porteru, którego z całego serca nie znosił.
– Nie sądziłem, że w grę może wchodzić niebezpieczeństwo przypadkowego otrucia – zaryzykował nieśmiało. – Chciałbym znać fakty. Kilka miesięcy temu umiera pewna stara kobieta i policja dla sobie tylko znanych przyczyn każe dokonać ekshumacji. Jak dotąd nikt nie wie, jakie są wyniki badań laboratoryjnych. Śledztwo nie zostało jeszcze zakończone. Nie, nie sądzę, by istniały jakieś przesłanki świadczące o tym, że ktoś z domowników jest obecnie w niebezpieczeństwie, naprawdę jestem o tym prze- konany. Gdyby nie policja, nawet nie pomyślelibyście o truciźnie.
Clarrie odstawił piwo.
– Mój drogi panie, jest pan prawnikiem. Bez obrazy. I po prostu nie widzi pan sytuacji w zwykłym ludzkim świetle. Oczywiście, że wszystkim nam grozi niebezpieczeństwo! Wśród nas jest morderca. Nikogo nie powieszono. A poza tym co ze starszym panem: z bratem, pierwszą ofiarą? – Swoją dużą wymanikiuro-waną ręką wymachiwał jak kijem. – Umarł w marcu, prawda? Teraz z kolei policja jego wykopie. To logiczne. Gdyby tego nie zrobili, nigdy bym im tego nie darował.
Campion niezbyt był pewien, czy śledzi dokładnie tok myśli tamtego, ale to, co mówił, było przekonywające, przynajmniej ton jego wypowiedzi. Clarrie robił wrażenie zadowolonego z tej milczącej aprobaty.
– Będzie nafaszerowany jakimś paskudztwem – powiedział stanowczo – tak jak jego siostra. Powiadam, że w to wszystko zaplątana jest rodzina Allyeh-Pallyeh, taka jest moja teoria. – Był bardzo poważny. – To bije w oczy. Sam się pan przekona.
Campion poruszył się na krześle. Zaczynała go męczyć ta tyrada.
– O ile wiem, są bardzo ekscentryczni – mruknął.
– Ekscentryczni? – Clarrie spojrzał na niego i wstał. Dla jakiegoś niezrozumiałego powodu robił wrażenie obrażonego. – Dobry Boże – powiedział – wcale nie są ekscentryczni. Są bardzo zwyczajni i na miejscu. Ekscentryczni? Chyba że inteligencja miałaby być uważana za coś ekscentrycznego. To bardzo dobra rodzina. Ich ojciec był czymś w rodzaju geniusza, był profesorem i miał wiele tytułów naukowych… – Zrobiwszy tę uwagę, chwilę milczał, potem podjął znowu:- Panna Ruth nie wrodziła się w nich. Trochę była pomylona. Często zapominała, jak się nazywa, zabierała sztućce, itp. Może wydawało je} się, że jest niewidzialna? Moim zdaniem reszta rodziny zebrała się, omówiła tę sprawę i… – Zrobił wymowny gest ręką. – Ona nie dorastała do nich.
Campion przez dobrą chwilę siedział wpatrując się w niego. Wreszcie doszedł do przekonania, że aktor mówił całkowicie szczerze.
– Kiedy mógłbym spotkać któreś z nich? – spytał.
– Mój kochany, jeśli chcesz, możesz zaraz iść do nich – powiedziała Renee ukazując się z kuchni z 'tacą w rękach. – Wyręczysz mnie i' zaniesiesz to pannie Evadne. Ktoś to przecież musi, zrobić. Clarrie, ty dziś zajmiesz się panem Lawrence'em. Zaniesiesz mu wodę, a z resztą sam sobie poradzi.