– Wcale nie jestem zachwycony pańskim wtargnięciem tutaj. Wcale nie. – Lawrence wzruszył ramionami z oburzeniem, ale zaraz na jego twarzy pojawił się charakterystyczny, zawstydzony, uśmiech. Usiadł przy tym krańcu stołu, który pełnił rolę biurka, przewracając mały kałamarz. Wytarł plamę bibułą, którą najwidoczniej trzymał w pogotowiu na takie okazje, i dalej ciągnął swoją przemowę, a głos jego to nabierał siły, to. cichł – jak zepsuty głośnik.
– Odbyłem bardzo ważną rozmowę z przedstawicielką mojej rodziny. Proszę nie nadużywać swoich przywilejów zawodowych. Bardzo o to proszę. – Jego długa czerwona szyja chwiała się jak -tyczka obarczona ciężarem. – Pan ma mój list, inspektorze. Proszę mi go oddać.
Charlie Luke spojrzał na kartkę trzymaną w ręku.
– Chce pan przez to powiedzieć, że pan to napisał? – spytał bezceremonialnie.. -
Krótkowzroczne oczy rozszerzyły się z zaciekawienia.
– Ja? Chyba w przystępie aberracji. Ciekawa to teoria, ale nie do utrzymania. Nie. Proszę mi to oddać. W obecnej sytuacji uważam ten list za dość ważny dokument.
– Ja również. – Charlie Luke schował papier do wewnętrznej kieszeni.
Policzki Lawrence'a Palinode pokryły się czerwonymi plamami.
– To nieuczciwe – zaprotestował. – Ma pan przecież wszystkie pozostałe listy.
– Skąd pan wie?
– Mój drogi panie, to nie są banialuki. Ludzie ze sobą rozmawiają, a niektórzy nawet czytają gazety.
Luke był uparty i ponury.
– Na jakiej podstawie przypuszcza pan, że list napisała ta Sama osoba, jeśli nie widział pan pozostałych?
– Ależ ja je widziałem. Widziałem przynajmniej pierwszy i zrobiłem sobie z niego odpis. Pokazał mi go doktor zaraz po otrzymaniu. Kiedy dzisiaj dostałem ten, z pocztą, od razu poznałem pismo madame Pernelle.
– Co ją do tego skłoniło? Przed chwilą wydawało mi się, że pan oskarżał pannę White?
Wyraz niekłamanego zmartwienia przemknął przez tę twarz o opuszczonej dolnej szczęce, ale Lawrence zaraz się opanował i najwidoczniej dokonał odkrycia.
– To musi być kobieta! – zawołał. – Może nie uważa pan tego za tak wstrząsające, jak ja. – Po chwili potrząsnął głową. – Zapewne ma pan rację. Wiem tylko, że to madame Pernelle.
Tego rodzaju oświadczenie dla celów policyjnych było zupełnie niezadowalające. Grube brwi inspektora zbiegły się jak chmura gradowa. By i zupełnie osłupiały i na nowo rozgniewany przypomnieniem doznanego zawodu.
Campion doszedł do wniosku, że nadeszła odpowiednia chwila dla jego interwencji.
– Nie sądzę, by należało wplątywać w to animo. – mruknął, dodając z przekąsem: – Policja jest zbyt nieruchawa na stosowanie metod psychoanalizy. Czy pan naprawdę.nic nie wie o madame Pernelle, inspektorze?
– Czy nie wiem? Oczywiście, że tak! – Luke był wściekły. – Prowadzi bar na Suffolk Street, tuż koło kościoła. Biedna stara! Gruba jak beczka, ale serce ma złote. Ledwie mówi po angielsku, a już pisać nie potrafi wcale. Pan Palinode już przedtem wystąpił z tym oskarżeniem.i zajęliśmy się tym.
Lawrence westchnął i wzruszył chudymi ramionami.
Campion usiadł i wyjął papierosy.
– O ile sobie przypominam, la Pernelle to również niezwykle jadowita i agresywna sekutnica u Moliera – mruknął wreszcie.
– W,,Świętoszku". Dla człowieka wykształconego to jasne jak słońce. – W głosie Lawrence'a brzmiało znużenie. – Spojrzał na inspektora z łagodnym zgorszeniem. – Bardzo trudno rozmawiać z panem.
– A niech to licho! – mruknął Luke pod nosem.
– Co pana skłoniło do przypuszczenia, że to pańska siostrzenica mogła napisać te listy? – Campion zdjął okulary i mówił tonem konwersacyjnym.
– Wolałbym na to nie odpowiadać.
Pomimo protestującego chrząknięcia Luke'a Campion wskazał głową w kierunku tacy na nóżkach.
– Czy te wszystkie książki są z wypożyczalni?
– Niestety, większość z nich. Moje zasoby finansowe 'nie pozwalają mi na zakup tylu książek, ile bym chciał.
– Od jak dawna ma pan je u siebie?
– Och, widzę, do czego pan zmierza. Od kiedy przeczytałem pierwszy anonimowy list. Naturalnie, trzeba coś niecoś przeczytać na dany temat, zanim człowiek zajmie się praktyką.
– Oczywiście. – Campion był poważny. – Proszę mi wybaczyć, ale czy skoncentrował się pan wyłącznie na anonimowych listach?
– Oczywiście.
– Dlaczego?
Ostatni z Palinode'ów obdarzył, go jeszcze jednym czarującym uśmiechem.
– Ponieważ, moim zdaniem, to jedyna tajemnica – oświadczył pogodnie.
Luke spojrzał na swego towarzysza. Campion robił wrażenie doskonale zorientowanego.
– Tak się też domyślałem – mówił dalej przyjaźnie. – Widzi pan, umył pan wszystkie szklanki i filiżanki. Gdyby się pan ograniczył do jednej, może by nam wybaczono, że doszliśmy do odmiennych wniosków. Dlaczego sądził pan, że siostra popełniła samobójstwo?
Lawrence z roztargnieniem potraktował pytanie.
– . Nie jestem przygotowany do dzielenia się moimi poglądami- powiedział wreszcie – ale fakt, że pan jest tak dobrze poinformowany, oszczędzi wielu kłopotów. Zapewne widział mnie przedsiębiorca pogrzebowy? No cóż, Ruth była postrzelona i zastawiła swój niewielki dochód. Moja siostra Evadne i ja złamaliśmy naszą zasadę niewtrącania się w cudze sprawy i dość ostro wyraziliśmy swoją dezaprobatę. Ruth poszła spać bardzo wzburzona, następnego dnia umarła. Zupełnie nie potrafiła kontrolować swoich wydatków.
– Chce pan powiedzieć, że lubiła hazard?
Podniósł brwi.
– Jest pan tak dobrze poinformowany, że nie rozumiem, dlaczego nie widział pan tak doskonale rzeczy oczywistych przedtem.
– Gdzie zdobyła truciznę?
Opadł na oparcie fotela przybierając minę tak obojętną aż się to wydawało podejrzane:
– Tego pan musi się dowiedzieć. Ja nie znam żadnych szczegółów.
– Dlaczego umył pan szklanki i filiżanki w jej pokoju?
Zawahał się.
– Nie wiem – powiedział wreszcie. – Szczerze mówiąc, poszedłem na górę dlatego, że ta poczciwa kobieta, która dba o nas, oczekiwała tego ode mnie. Stałem patrząc na Ruth i zastanawiając się, że to było bardzo niefortunnie, iż odziedziczyła ten fatalny rodzaj zdolności matematycznych. I w tej samej chwili pomyślałem sobie, że musiała się otruć. Wymyłem naczynia w jej pokoju, żeby ktoś inny nie wziął czego niebezpiecznego przez pomyłkę.
– To ci historia! – Luke dał gwałtownie wyraz swemu niedowierzaniu. – Czy chce pan przez to powiedzieć, że kiedy pańska siostra się otruła, nic pan nie zrobił, jednak jak tylko doktor przyszedł do pana z anonimowym listem, zaczai pan aktywnie działać?
Lawrence zignorował go.
– Był to pierwszy dokument tego rodzaju, jaki Widziałem w życiu – wyjaśnił Campionowi. – Niezwykła zjadliwość tego listu wywarła na mnie psychologiczny wpływ. Byłem zafascynowany. Nie wiem, czy pan kiedykolwiek tego doświadczył?
Campion doskonale go rozumiał i w jego następnym pytaniu był cień przeprosin.
– Czy w wyniku swych dociekań doszedł pan do wniosku, że to pańska siostrzenica je pisała?
Lawrence odwrócił głowę..
– Jeśli podsłuchiwał pan moją rozmowę z nią, to pan wie.
– Czy ma pan jakieś dowody?
Spojrzał na niego mocno zaczerwieniony,
– Drogi panie, moje badania to moja sprawa. Trudno, żebym wynikami ich dzielił się z panem, zwłaszcza, że dotyczą mojej własnej rodziny.
Campion milczał chwilę.
– Pragnąłbym jednak przypomnieć panu, że proces eliminacji ma pewne mankamenty – zaryzykował wreszcie.
Lawrence przestał się gniewać. Miał minę dziecka, które się uspokaja po płaczu.
– Tak pan uważa? – spytał z zaciekawieniem.
Campion zachował powagę.
– Młodsi są zawsze tajemniczy – zauważył. – Nawet jeśli z biegiem lat wydaje nam się, że coraz lepiej znamy ludzi w ogóle, oni pozostają zagadką.
Luke nie mógł dłużej wytrzymać.
– Ale co ma piernik do wiatraka? – spytał.
Odpowiedział mu Lawrence:
– Krótko mówiąc, kiedy utwierdziłem się w przekonaniu, że nikt inny w domu nie mógł napisać tych listów, zainteresowałem się osobą, której naprawdę nie znam. Zauważyłem, że posiada jakąś tajemnicę. -'Twarz jego stężała w grymasie obrzydzenia. – Nie wiedziałem wtedy, co to jest.
– Kto odkrył panu tę straszną tajemnicę? – Rozbawienie Luke'a było okrutne. – Zapewne kapitan.
– Tak. Rozmawiałem z nim na inny temat i wtedy mi powiedział. Wszystko. Bez obsłonek. Nie uwierzyłem mu, ale poprosiłem, żeby zabrał mnie do szpitala, gdzie leży ten łobuz i tam… tam zastaliśmy Kłytię. – Spojrzał tak, jakby samo wspomnienie przyprawiło go o mdłości. Raz jeszcze Campion przejął inicjatywę.w swoje ręce.
– Nie rozumiem, dlaczego swoje podejrzenia ograniczył pan do domowników.
– Ależ to zupełnie oczywiste. – Lawrence wstał zrzucając papiery i książki i rozplatając swoje ciężkie palce. – Przemyślałem to wielokrotnie – stwierdził, dziwną intonacją podkreślając słowa. – Mam na to oczywisty, nie do odparcia dowód. – Poczłapał do skrzyni stojącej we wnęce okiennej. – Gdzieś tu schowałem kopię pewnego listu. – Za mocno szarpnął szufladę i masa papierów wypadła na podłogę.
– Dajmy temu spokój- -Luke najwyraźniej był zmęczony. – Znam go na pamięć.
– Doprawdy? Lawrence patrzył bezradnie na stos.
– Mogę go wyrecytować choćby w tej chwili – zapewnił go inspektor z przekonaniem. – W każdym razie pierwszą część. Nie przypominam sobie żadnego oczywistego dowodu.
– Była tam pewna uwaga o kwiatach. – Lawrence nerwowo zbliżył się do niego. – Pamięta pan? Po całej masie kalumnii pod adresem doktora, oskarżających go o „ślepotę w ohydnym morderstwie", było dalej napisane „nawet toczące się kołem lilie powiedziałyby każdemu, ale nie głupcowi".
Pełna pasji odraza, z jaką zacytował te słowa, ujawniła całe wzburzenie, jakie te listy w nim wywoływały. W jego świecie wartości takie gwałcenie zasad logiki było wielkim. grzechem.
Luke był bardzo zainteresowany.
– Tak, przypominam to sobie. Kiedy „potoczyły się" kwiaty?
– Tuż przed pogrzebem, kiedy w hallu zebrani byli tylko domownicy. Nie było nikogo obcego. Nawet przedsiębiorca pogrzebowy z synem jeszcze nie przyszli.
– Był to zapewne wieniec z kwiatów? – podsunął Campion, który czuł, że w tej całej historii potrzebna jest akuszerka.
– Oczywiście. – Widoczne było, że teraz chce szybko wszystko wyjaśnić. – Widzi pan, ktoś kupił wieniec, nikt z rodziny. My nie jesteśmy wylewni. Chyba ten aktor Grace, który spędza dużo czasu z naszą przemiłą panną Roper. Ktoś oparł wieniec o ścianę na podeście schodów. Rano w dniu pogrzebu prawie wszyscy zebrali się w hallu. Czekaliśmy na obu Bowelsów. Ja nie zamierzałem jechać, miałem jakąś pracę do skończenia. Ale moje siostry uważały, że powinny wziąć w tym udział. Wszyscy byliśmy obecni, nawet ta podstarzała nimfa, która sprząta dla panny Roper, kiedy nagle nie wiadomo dlaczego, wieniec zaczął się toczyć siejąc płatkami. Był to zabawny incydent, ale pamiętam, że sprzątaczka krzyknęła. Panna Roper podbiegła i chwyciła wieniec.
– A co potem z nim zrobiła? – Charlie Luke słuchał tego opowiadania z mieszaniną podejrzliwości i oczekiwania, z jaką się zwykle traktuje nieprawdopodobne historie.
– Och, położyła go na krześle. Oczywiście' był trochę uszkodzony. Kiedy kondukt wyruszył, leżał na trumnie. – Wzruszył ramionami. – Było to zdarzenie całkowicie nieważne, a teraz wspomina się o nim w liście. I to właśnie przeraziło mnie. Te ohydne listy pisał ktoś z nas. Przecież w tym kryje się czyste szaleństwo. – Zadrżał, a w jego oczach malowały się bezradność i ból. – To straszne.
Luke nadal był spokojny.
– Wydaje mi się, że nie ma pan żadnego dowodu przeciwko pannie White – powiedział. – Takie historyjki ludzie sobie chętnie opowiadają. Ktoś, kto był świadkiem tego, opowiedział komuś, kto tego nie widział, ot i wszystko.
Wyraz twarzy Lawrence'a nagle się zmienił, stała się szkarłatna z oburzenia i odrazy.
– Chce pan przez to powiedzieć, że Kłytia i ten jej zdeprawowany chłopak napisali go razem?
– Nie, proszę pana, wcale nie. Czy nie może pan wyłączyć z tej sprawy siostrzenicy? Nie ma pan najmniejszego dowodu przeciwko niej. Każdy, kto widział wieniec toczący się po schodach, mógł o tym opowiedzieć komu chciał. Sprzątaczka może mieć ciocię, która wpadła na pomysł pisania listów. Panna Roper mogła o tym opowiedzieć stojąc w kolejce po mięso.
– Nigdy w to nie uwierzę, panna Roper jest kobietą na poziomie.
Charlie Luke westchnął głęboko, ale nie zamierzał bronić siebie czy Renee. Zamiast tego spytał gwałtownie:
– Dlaczego śledził pan kapitana Setona na ulicy, przedwczoraj o drugiej godzinie w nocy? – Jeśli myślał, że go zaskoczy, to się mylił.
– To było wprost nie do wytrzymania. – Gęgający głos był opanowany. – Usłyszałem, że ktoś wyśliznął się z domu, sądziłem, że to Kłytia. Dlatego ona przyszła mi na myśl, ponieważ tego właśnie wieczoru posprzeczaliśmy się. Nie wiedziałem, że wróciła do domu, i kiedy na polecenie siostry cawnthrope'owałem do jej pokoju, przekonałem się, że jest w domu. Bardzo była niezadowolona z mojej kontroli.
– Mówiąc,,cawnthrope'owałem" zapewne chciał pan powiedzieć „zajrzałem" – podsunął spiesznie Campion widząc, że twarz Luke'a za chwilę zupełnie pociemnieje.
– Ależ tak, jakie to. niemądre z mojej strony. To takie rodzinne powiedzonko, którego może pan nie znać, chociaż występuje w,,Wytwornych urywkach", w trzecim wydaniu. – Podszedł do szafy bibliotecznej i wrócił z książką w ręku. – Mornington Cawnthrope był krewnym ojca mojej matki. A oto ten urywek.
„Archidiakon Cawnthrope zgubiwszy okulary został poproszony przez żonę, żeby spojrzał w lustro, a zobaczy je. – Ach, przecież nie mogę tego zrobić – rzekł archidiakon – gdyż jak spojrzę, to nie zobaczę. – A jednak, jeśli nie spojrzysz- odparła dama – zapewniam cię, że nie dostrzeżesz ich, ponieważ przez cały czas-siedzą na twoim nosie." – Zamknął książkę.
– Uważaliśmy to zawsze za bardzo zabawne – powiedział.
Campion rzucił z ukosa spojrzenie na Luke'a i był zadowolony, że choć to zostało wyjaśnione. Inspektor patrzył na Palinode'a poważnie, a jego spojrzenie było zupełnie nie do odcyfrowania.
– A więc sądził pan, że to panna White wymyka się z domu.
– Tak sądziłem. – Lawrence z żalem odłożył książkę. – Poszedłem za nią i obserwowałem ją, ale niezbyt mi się to powiodło.- Uśmiechnął się samokrytycznie. – Widzi pan, praktycznie rzecz biorąc jestem zupełnie ślepy w ciemności. Musiałem mieć okropnie głupią minę, kiedy wreszcie wróciłem i okazało się, że to był kapitan Seton, który wyszedł wrzucić list do skrzynki.
Luke westchnął.
– Czy nie widział pan, czy Seton spotkał kogoś na ulicy, przy skrzynce?
Lawrence znowu uśmiechnął się.
– W ogóle nikogo nie byłem w stanie widzieć.
– Czy on sam panu powiedział, że poszedł wrzucić list?
– Nie, tak sobie pomyślałem. Wtedy, kiedy zatrzymałem go w hallu, powiedział mi tylko, że nie ma na imię
Kłytia.
– Kiedy otrzymał pan od niego zapis, jaki zostawiła mu pańska siostra Ruth? – Słowa te zostały wypowiedziane bardzo spokojnie, ale skutek ich był piorunujący: Lawrence Palinode cofnął się gwałtownie zaplątawszy się we 'własne nogi z trudem odzyskał równowagę.
– Kto pana poinformował o tym? – spytał w wielkim podnieceniu. -«Och tak, rozumiem, domyślił się pan tego z listu. Dlatego właśnie rozmawiałem z Setonem dziś po południu. Pomyślałem sobie, że musiał powiedzieć o tym Kłytii, oczywiście, jeśli to ona pisała te straszne listy – mówił bezładnie, a ręce mu drżały. – List oskarża mnie o ograbienie go, co jest śmieszne. Dałem mu przecież sporo pieniędzy, pięć funtów za coś tam, czego nazwy nie pamiętam.
– Czy to były akcje południowoamerykańskie? – Luke starał się wypaść jak najlepiej.
Lawrence spojrzał na niego, jakby pomyślał, że tamten zwariował.
– Nie sądzę. Pamiętam tylko, że były to akcje jakiejś tam kopalni i nie miały, jak już powiedziałem, żadnej wartości. Zostawiła je Betonowi, żeby mu dokuczyć, ponieważ on stale jest bez pieniędzy. Był to żart w jej stylu, niezbyt wyszukany. Kupiłem je od niego kilka tygodni temu, kiedy je otrzymał. Nie należy do naszej rodziny i uważałem za swój obowiązek, żeby nie był pokrzywdzony. We właściwym momencie można sobie pożartować, ale uważałem to za przejaw złego smaku ze strony Ruth. -.Jego wyjaśnienia nie brzmiały zbyt szczerze. Luke nadal był pełen wątpliwości.
– Gdzie znajdują się teraz?
– W bezpiecznym miejscu.
– Czy sprzeda je pan za pięć funtów?
– Z pewnością nie. – Był zmieszany i szukał ratunku w udanej irytacji. – One są częścią rodzinnego majątku.
Campion, który od pewnego czasu milczał, teraz spojrzał bacznie i spytał:.
– A może pan już je sprzedał?
– Nie sprzedałem ich. – W jego zaprzeczeniu zabrzmiała nieoczekiwana nuta uporu. – Nadal znajdują się w moim posiadaniu. Nigdy nie zgodzę się na ich sprzedaż. Czy skończył pan swoje przesłuchanie, panie inspektorze?
Luke dotknął ramienia Campiona.
– Owszem, skończyłem – powiedział energicznie. – Pan pozostanie.teraz w domu, panie Palinode. A my tymczasem pójdziemy na górę.
Lawrence opadł gwałtownie na fotel stojący koło stołu i przewrócił następny kałamarz.
– Zechce pan zamknąć drzwi za sobą – powiedział przez ramię, wycierając plamę po raz drugi. – Teraz zapewne pójdziecie panowie dręczyć Setona. Czy mogę zapytać, po co?
Charlie Luke mrugnął na Campiona.
– Popatrzymy sobie na niego z bliska – oświadczył wesoło.