„Jedna wrona to spotkanie, druga wrona zgadywanie, trzecia wrona to wezwanie…"
Szczupły mężczyzna zatrzymał się na szczycie wzniesienia i obejrzał za siebie. W jasnym blasku słońca, u jego stóp, rozpościerała się miniaturowa, jak pod kopułą szklanego przycisku do papierów, scena. Na soczystej zieleni trawy wiła się wstążka alejki. Dalej, nie większa teraz niż kukiełka, siedziała niechlujna postać w nakryciu głowy przypominającym kapelusz- grzyba – mglista i tajemnicza na ciemnej ławce.
Campion chwilę się wahał, a potem wyciągnął z kieszeni niewielką lunetę. Kiedy przyłożył ją do oka, kobieta poprzez blask -słoneczny przybliżyła się do niego i po raz pierwszy ujrzał ją dokładnie. Nadal pochylała się nad gazetą, którą- trzymała na kolanach, ale nagle, jakby świadoma tego, że ktoś ją obserwuje, podniosła głowę i spojrzała prosto w jego kierunku. Znajdował się od niej zbyt daleko, by mogła dostrzec, że na. nią patrzy. Zaskoczył go wyraz jej twarzy.
Pod obstrzępionym brzegiem tektury, widocznym wyraźnie poprzez woalkę, twarz ta promieniała rozumem.
Stara kobieta miała ciemną skórę, rysy delikatne, oczy głęboko osadzone, ale najsilniejsze wrażenie wywierała inteligencja malująca się na jej obliczu.
Szybko skierował lunetę w bok, z poczuciem winy, że popełnił niedyskrecję, i zupełnie przypadkiem stał się świadkiem drobnego zdarzenia. Z krzaków znajdujących się za kobietą wyłoniła się para – chłopak i dziewczyna.
Najwidoczniej natknęli się na nią zupełnie nieoczekiwanie i w momencie, kiedy znaleźli się w zasięgu lunety Campiona, chłopiec zatrzymał się gwałtownie, objął dziewczynę ramieniem i wycofali się ukradkiem. Z nich dwojga on był starszy, miał około dziewiętnastu lat i odznaczał, się tą niezgrabną kościstością, która zapowiada w przyszłości duży wzrost i solidną budowę. Na rozczochranej jasnej głowie nie miał czapki, a zmartwiona, rumiana twarz – choć brzydka – była sympatyczna. Campiona uderzył wyraz malującego się na niej przejęcia.
Dziewczyna była nieco młodsza. Carnpion odniósł wrażenie, że jest dziwacznie ubrana. Jej włosy, niebieskawoczarne, kontrastowały z jaskrawymi kwiatami. Twarzy nie było widać wyraźnie, ale dostrzegł ciemne oczy – aż okrągłe z przestrachu.
Śledził ich przez lunetę, póki nie zniknęli pod.kopułą tamaryszków. Przez chwilę stał zdumiony, pogrążony w myślach. Uwaga Yeo, że jego interwencja w sprawie Palinode'ów jest mu przeznaczona, zabrzmiała teraz jak proroctwo.
Powtarzające się przez cały tydzień zbiegi okoliczności ciągle przypominały mu tę sprawę. Widok tych dwojga był ostatnią przynętą. Uświadomił sobie, że bardzo pragnie dowiedzieć się, kim są i dlaczego nie chcieli być zauważeni przez starą, przypominającą czarownicę, kobietę siadującą regularnie na tej samej ławce.
Szybko wyszedł z parku. Nie, tym razem nie może ulec urokowi dawnej pasji. W przeciągu najbliższej godziny musi zatelefonować do Wielkiego Człowieka, przyjąć z wdzięcznością i pokorą niezwykłą szansę, jaką dali mu jego przyjaciele i krewni.
Przechodził właśnie przez ulicę, kiedy zauważył staroświecką limuzynę z herbem na drzwiczkach. Wielka dama, wdowa o słynnym nazwisku, czekała na niego, opuściwszy małe boczne okienko… Podszedł do niej i stał przed nią w słońcu, z odkrytą głową.
– Drogi chłopcze – wysoki głos miał w sobie wdzięk epoki sprzed pierwszej wojny światowej. – Zauważam ciebie i postanowiłam zatrzymać się, żeby ci powiedzieć, jak bardzo się cieszę. Wiem, że to jeszcze tajemnica, ale wczoraj wieczorem odwiedził mnie Dorroway i powiedział mi w zaufaniu. A więc wszystko załatwione. Twoja matka byłaby bardzo szczęśliwa.
Campion wydał oczekiwane pomruki zadowolenia, ale oczy jego były ponure, czego ona jako kobieta spostrzegawcza nie mogła nie zauważyć.
– Będziesz bardzo zadowolony, kiedy się już tam znajdziesz. – Te zdawkowe słowa przypomniały mu kłamstwa, jakie aplikowano mu przed pierwszym wyjazdem do szkoły. – To bardzo cywilizowane miejsce, a klimat dla dzieci wprost znakomity. A jak Armanda? Oczywiście poleci tam z tobą. Czy nadal rysuje te swoje aeroplany? Jakże uzdolnione są dzisiejsze dziewczęta.
.Campion zawahał się.
– Mam nadzieję, że pojedzie ze mną – rzekł wreszcie. – Ma dość odpowiedzialną pracę i obawiam się, że upłynie sporo czasu, zanim' wszystko załatwi.
– Doprawdy? – W oczach starej damy malowała się przebiegłość i dezaprobata. – Nie pozwól jej zbytnio zwlekać. Z punktu widzenia towarzyskiego jest rzeczą bardzo ważną, żeby żona gubernatora była z nim razem od samego początku.
Już myślał, że na tym się ich rozmowa skończy, kiedy przyszła jej do głowy jakaś nowa myśl.
– Jeszcze jedno, kiedyś sobie myślałam o tym twoim niezwykłym służącym – powiedziała – imieniem Tugg czy Lugg. O tym, który ma taki okropny głos. Nie możesz go ze sobą zabrać. Chyba sam to rozumiesz. Dorroway zupełnie o nim zapomniał, ale ja obiecałam wspomnieć ci o tym. Ten wierny poczciwiec mógłby wywołać wiele nieporozumień i narobić kłopotu. I nie bądź niemądry – jej niebieskawe wargi starannie wymawiały każde słowo. – Przez całe życie marnowałeś swoje uzdolnienia, pomagając nie zasługującym na to ludziom, którzy mieli jakieś kłopoty z policją. Teraz nareszcie masz sposobność objąć stanowisko, które nawet twój dziadek uważałby za stosowne. Bardzo jestem rada, że dożyłam tej chwili. Do widzenia, i przyjmij moje najserdeczniejsze gratulacje. Ale, ale, pamiętaj, żeby ubrania uszyć dzieciom w Londynie. Mówiono mi, że tam panuje dziwaczna moda. Chłopak mógłby czuć się skrępowany.
Imponujący samochód bezszelestnie odjechał. Campion szedł dalej powoli, czując się tak, jak gdyby niósł.wielki ceremonialny miecz. By} ciągle w tym samym nastroju przygnębienia, kiedy wysiadł z taksówki przed swoim domem na Bottie Street, ślepej uliczce, odchodzącej od Piccadilly w kierunku północnym.
Wąskie schody były tak dobrze znane i przyjazne jak stare ubranie, a kiedy przekręcił klucz w zamku, całe ciepło tego sanktuarium, v/ którym mieszkał od dnia opuszczenia Cambridge, wybiegło mu naprzeciw jak czuła kochanka. Po raz pierwszy od dwudziestu lat spojrzał uważnie na swój salonik i nagromadzone w nim trofea. Związane z nimi wspomnienia uderzyły go jak obuchem. Dosyć tego, nie spojrzy na nie więcej!
Na biurku przykucnął telefon, stojący za nim zegar wskazywał za pięć minut godzinę. Musi wziąć się w garść, decydujący moment nadszedł. Szybko przeszedł przez pokój.
Wzrok jego przykuła kartka leżąca na bibularzu. Sztylet O niebieskim ostrzu – wspomnienie jego pierwszej przygody – który używał do rozcinania papieru, przygważdżał ją do blatu. Ten sensacyjny pomysł zirytował go, ale natychmiast uwagę jego odwrócił niespotykany krój czcionek użytych w firmowym nagłówku. Pochylił głowę, żeby ją przeczytać.
Uprzejmość Współczucie Komfort zapewni ci
„Jas Bowels i Syn"
Fachowi przedsiębiorcy pogrzebowi
Rodzinne pogrzeby
12 Apron Streci, Londyn W 3
Czyś jest biedny, czy bogaty
Rozumiemy Twoją stratę.
Do Pana Magersfonteina Lugga
u Sz. Pana A. Campiona
12a Bottie Street,
Picca.di.llv
Drogi Magersie!
Gdyby żyta Berty, nad której śmiercią i Ty z pewnością również bolejesz, napisałaby sama do Ciebie. Właśnie podczas obiadu zastanawialiśmy się, czy mógłbyś zwrócić s?? do Swego Chlebodawcy (jeśli nadal u niego pracujesz i ten list dotrze do Ciebie), by nam pomógł w – -j całej hecy z Palinode'ami, o której z pewnością czytałeś w gazetach.
Ekshumacje, jak to się u nas w bramy nazywa, nie są rzeczą przyjemną i źle upływają na interesy, które znacznie się pogorszyły.
Sądzimy obaj, ze poradzilibyśmy sobie, s pomocą, której Twój Chlebodawca mógłby nam udzielić w policji itd., a my sami moglibyśmy pomóc komuś, byle nie nosił granatowego munduru, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi.
Z całym szacunkiem przyprowadź Go do nas na herbatę, to sobie pogadamy; możesz wpaść każdego dnia, gdyż po trzeciej trzydzieści nie mamy wiele do roboty, a między nami mówiąc, będziemy mieli jeszcze mniej, jeżeli sprawy nadal tak będą wyglądać, jak obecni?
Wspominam Cię zawsze bardzo serdecznie i mam nadzieję, że wszystkie nieporozumienia zostały zapomniane.
Serdecznie Ci oddany
Jas Bowels
Kiedy podniósł głowę znad tego interesującego dokumentu, usłyszał jakiś hałas za plecami, poczuł też drżenie podłogi.
– Ciekawy liścik, co? – Osobowość Magersfonteina Lugga oznaczała się jakąś bujnością, przenikającą pokój niby zapach najprzedniejszych potraw. Był nie ubrany, w rękach trzymał złożoną grubą wełnianą kamizelkę. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak tylna część słonia z pantomimy. „Okropny głos'', o którym napomknęła tak niedawno wielka dama, był tylko kwestią gustu. Brzmiała w nim wielka siła wyrazu i bogactwo tonu, co wielu aktorów starałoby się na próżno naśladować.
– To straszny facet, nic dziwnego, że jest przedsiębiorcą pogrzebowym Ostrzegałem ją, kiedy brała ślub z tym karawaniarzem.
– Podczas wesela? – zapytał jego chlebodawca z zainteresowaniem.
– Wylał na mnie pół butelki brytyjskiego szampana.- Wyglądało na to, że zdarzenie to wspomina z satysfakcją.
Campion położył rękę na telefonie.
– Kim ona była? Twoją dziewczyną?
– O rany, nie! To była moja siostra. On jest moim szwagrem, nędzny wykopywacz robaków. Od trzydziestu lat nie zamieniłem z nim jednego słowa, nie pomyślałem nawet o nim, aż dopiero dziś to przyszło.
Campion z niepokojem spojrzał w oczy towarzyszowi swoich różnych eskapad – czego nie był w stanie, zrobić od paru tygodni.
– On słowo, „karawaniarz" uważał za komplement. – Okrągłe jak guziczki oczy patrzyły spośród fałd skóry wojowniczo.- Taki to już gbur z tego Jasa. Zachował się okropnie, odesłał mi prezent ślubny dla Betty wraz z kilkoma zapytaniami, które ani mnie, ani panu by się nie spodobały… Napisałem mu wtedy parę słów do słuchu. A teraz nagle wyskakuje jak diabeł z pudełka i przy okazji powiada, że od pewnego czasu moja siostra nie żyje, o czym dobrze wiedziałem, i prosi o przysługę. To zbieg okoliczności. Czy pozwoli mi pan wyjść na chwilę, podczas gdy pan będzie telefonować?
Campion odwrócił się od biurka.
– Czy coś przede mną ukrywasz? – spytał krótko.
Miejsca, gdzie Lugg miał kiedyś brwi, podniosły się, żeby się spotkać na nagiej kopule czoła. Złożył swoją kamizelkę z niezwykłą starannością.
– Niektórych uwag nie słyszę – powiedział z godnością. – Właśnie składam rzeczy. Wszystko w porządku. Napisałem już swoje ogłoszenie.
– Swoje co?
– Swoje ogłoszenie. „Prawdziwy dżentelmen szuka ciekawej pracy. Godne zaufania referencje. Pożądani pracodawcy utytułowani." Coś w tym stylu. Nie mogę z panem jechać, szefie. Nie chciałbym stać się powodem międzynarodowego konfliktu,.
Campion usiadł, żeby raz jeszcze przeczytać list.
– Kiedy przyszedł?
– Z ostatnią pocztą, dziesięć minut temu. Pokażę panu kopertę, jeśli pan ma wątpliwości.
– Czy Renee Roper mogła go namówić do tego?
– Trzydzieści pięć lat temu nie wyswatała mu naszej Beatt, jeśli o to panu chodzi. – W głosie Lugga brzmiała pogarda. – Niech się pan tak nie denerwuje. To zwykły zbieg okoliczności, drugi, jaki się panu zdarza w związku z tą hecą z Palinode'ami. W żadnym wypadku niech się pan nie przejmuje. Nie ma po temu powodów. Co pana obchodzi Jas?
– To ta trzecia wrona, jeśli cię to bardzo interesuje – stwierdził Campion i po chwili twarz mu się rozjaśniła.