W końcu wszystko sprowadzało się do czekania. Poczekaj, a przydarzy ci się coś dobrego. Albo złego. Reacher znów zakradł się na piętro. Ostatnie drzwi po lewej wciąż były zamknięte. Wskoczył do kuchni. Linsky leżał na podłodze, na plecach, w kałuży krwi. Reacher ponownie zapalił gaz pod czajnikiem. Potem wyszedł na korytarz. Cicho przeszedł do końca i przycisnął się do ściany za ostatnimi drzwiami po lewej.
I czekał.
Woda w czajniku zagotowała się po pięciu minutach. Ciche popiskiwanie gwizdka po chwili przybrało na sile i zmieniło się w przeszywający gwizd. Po dziesięciu sekundach na całym piętrze rozbrzmiewał przeraźliwy pisk. Kilka sekund później otworzyły się drzwi po prawej ręce Reachera. Na korytarz wyszedł niski mężczyzna. Reacher pozwolił mu zrobić krok naprzód, po czym obrócił go szarpnięciem i wbił mu lufę rewolweru w gardło.
Spojrzał ze zdziwieniem.
Zek był przysadzistym, pomarszczonym, przygarbionym, wysuszonym starcem. Wyglądał jak upiór, ledwie przypominał człowieka. Skórę miał pokrytą okropnymi bliznami i miejscami zupełnie odbarwioną. Twarz pomarszczoną i wykrzywioną okropnym grymasem nienawiści, zdradzającą wściekłość i okrucieństwo. Nie był uzbrojony. Jego okaleczone dłonie wyglądały na niezdolne do utrzymania broni. Reacher popchnął
go w głąb korytarza. Z powrotem do kuchni. Do kuchenki. Pisk czajnika był nie do zniesienia. Reacher lewą ręką zgasił gaz. Potem zawlókł Zeka do salonu. Pisk czajnika powoli ucichł, jak syrena wyłączona po nalocie. W domu znów zrobiło się cicho.
– To już koniec – powiedział Reacher. – Przegrałeś.
– Nigdy nie przegrywam – odparł Zek. Ochrypłym, niskim, gardłowym głosem.
– Zgaduj jeszcze raz – powiedział Reacher.
Nadal wbijał lufę rewolweru w szyję Zeka. Za nisko i za blisko, żeby tamten mógł widzieć. Odciągnął kurek. Powoli i ostrożnie. Z rozmysłem. Głośno. Tyk-tyk-tyk-trzask. Dźwięk, którego nie można pomylić z żadnym innym.
– Mam osiemdziesiąt lat – powiedział Zek.
– Możesz mieć nawet sto – odparł Reacher. – I tak już po tobie.
– Idioto – odrzekł Zek. – Przeżyłem o wiele gorsze rzeczy. Dużo wcześniej, niż ty przyszedłeś na świat.
– Nie gorsze od spotkania ze mną.
– Nie pochlebiaj sobie. Jesteś nikim.
– Tak myślisz? Dziś rano byłeś żywy, a jutro będziesz martwy. Po osiemdziesięciu latach. To czyni mnie kimś, nie uważasz?
Zek milczał.
– To już koniec – oświadczył Reacher. – Wierz mi. Długa
i kręta droga, w porządku, rozumiem, ale właśnie dotarłeś do
jej kresu. Kiedyś musiało się to zdarzyć.
Tamten nadal milczał.
– Wiesz, kiedy mam urodziny? – zapytał Reacher.
– Oczywiście, że nie.
– W październiku. Wiesz którego dnia?
– Nie.
– Zaraz się dowiesz. Będę liczył w myślach. Kiedy dojdę do dnia moich urodzin, nacisnę spust.
Zaczął odliczać w myślach. Pierwszy, drugi. Patrzył w oczy Zeka. Piąty, szósty, siódmy, ósmy. Żadnej reakcji. Dziesiąty, jedenasty, dwunasty.
– Czego chcesz? – zapytał Zek.
Czas negocjować.
– Porozmawiać – odparł Reacher.
– Porozmawiać?
– Dwunasty – powiedział Reacher. – Tyle wytrzymałeś. Zanim się poddałeś. Wiesz dlaczego? Ponieważ chcesz przeżyć. To twój najsilniejszy instynkt. Oczywiście. Inaczej, jak zdołałbyś dożyć takiego wieku? To zapewne tak silny instynkt, że nigdy nie zdołałbym go zrozumieć. Odruch, przyzwyczajenie, rzucić kości, pozostać przy życiu, pójść dalej, znowu ryzykować. Masz to w DNA. Tym po prostu jesteś.
– Co z tego?
– To, że teraz mamy rodzaj pojedynku. Tego, czym ty jesteś, przeciwko temu, czym ja jestem.
– A czym jesteś?
– Jestem facetem, który właśnie wyrzucił Chenkę przez okno na drugim piętrze. Po tym, jak gołymi rękami zgniotłem Vladimira. Ponieważ nie podobało mi się to, co robili niewinnym ludziom. Tak więc teraz musisz przeciwstawić swoje silne pragnienie przetrwania mojemu silnemu pragnieniu, żeby strzelić ci w łeb i naszczać w dziurę po kuli.
Zek milczał.
– Jeden strzał – powiedział Reacher. – W głowę. I gaśnie
światło. Możesz wybierać. Następny dzień, następny rzut kości.
Albo nie. Jak wolisz.
W oczach Zeka zobaczył namysł. Ocenić sytuację, zważyć szanse, skalkulować.
– Mógłbym zrzucić cię ze schodów – powiedział Reacher. – Potem mógłbyś poczołgać się i spojrzeć na Vladimira. Po tym, jak go udusiłem, poderżnąłem mu gardło. Dla przyjemności. Oto kim jestem. Tak więc nie myśl sobie, że rzucam słowa na wiatr. Zrobię to i przez resztę życia będę sypiał spokojnie jak niemowlę.
– Czego chcesz? – ponownie zapytał Zek.
– Pomocy w rozwiązaniu pewnego problemu – odparł Reacher.
– Jakiego problemu?
– Muszę wydostać z więzienia niewinnego człowieka.
Dlatego chcę, żebyś powiedział prawdę detektywowi, który
nazywa się Emerson. Prawdę, całą prawdą i tylko prawdę.
Musisz powiedzieć, że to Chenko strzelał z parkingu, Vladimir
zabił dziewczynę i kto usunął z drogi Teda Archera. Oraz
o wszystkich innych przestępstwach, które popełniliście.
O wszystkim. Włącznie z tym, jak zaplanowaliście to z Linskym.
W oczach starca zapalił się błysk.
– Po co? Dostałbym karę śmierci.
– Tak, niewątpliwie – przytaknął Reacher. – To pewne jak diabli. Jednak jutro wciąż byś żył. I pojutrze, i popojutrze. Procesy apelacyjne trwają tutaj latami. Czasem mija dziesięć lat. Może dopisze ci szczęście. Może będą uchybienia proceduralne, zbiorowa ucieczka z więzienia, wyjście za kaucją, rewolucja lub trzęsienie ziemi.
– Mało prawdopodobne.
– Owszem – zgodził się Reacher. – Jednak czy to ma znaczenie? Czy nie jesteś facetem, który woli nawet najmniejszą szansę przeżycia kolejnej minuty od braku jakichkolwiek szans?
Zek nie odpowiedział.
– Już odpowiedziałeś mi na to pytanie – rzekł Reacher. -
Kiedy przerwałeś naszą grę przy dwunastym października.
Bardzo szybko. Październik ma trzydzieści jeden dni. Zgodnie
z rachunkiem prawdopodobieństwa byłeś bezpieczny do piętnastego lub szesnastego. Ryzykant zaczekałby do dwudziestego.
Ty jednak odpuściłeś przy dwunastym. Nie dlatego, że jesteś
tchórzem. Tego nikt nie może ci zarzucić. Tak nakazywał ci
instynkt. Oto kim jesteś. Teraz oczekuję potwierdzenia z twoich
własnych ust.
Cisza.
– Trzynasty – powiedział Reacher. – Czternasty, piętnasty, szesnasty.
– W porządku – powiedział Zek. – Wygrałeś. Porozmawiam z tym detektywem.
Reacher pchnął go lufą rewolweru na ścianę. Wyjął telefon.
– Sierżancie?
– Jestem.
– Przyjdźcie tu, wszyscy. Ja otworzę drzwi. Franklin? Obudź tych ludzi, o których mówiliśmy.
Telefon ogłuchł. Franklin przerwał połączenie, żeby zadzwonić.
Reacher związał Zekowi ręce oraz nogi przewodami oderwanymi od lamp stołowych i zostawił go na podłodze salonu. Potem zszedł na dół. Zajrzał do pomieszczenia z kamerami. Vladimir leżał na plecach w kałuży krwi. Oczy miał szeroko otwarte. Gardło też. Reacher dostrzegł w ranie białą kość. Sokolov osunął się na stół. Wszędzie było pełno jego krwi. Musiała zrobić jakieś zwarcie, gdyż południowy monitor nie działał. Pozostałe trzy nadal pokazywały widmowo zielony obraz. Na zachodnim było widać cztery postacie na podjeździe. Żółte otoczki, czerwone środki. Blisko siebie, poruszały się szybko. Reacher zgasił światło i zamknął drzwi za sobą. Przeszedł korytarzem i otworzył frontowe drzwi.
Yanni weszła pierwsza. Za nią Cash. Potem Rosemary. I Helen. Ta była boso i niosła w ręku buty. Była ubłocona. Przystanęła w progu i mocno uściskała Reachera. Stała tak przez chwilę, po czym puściła go i weszła do środka.
– Co to za zapach? – zapytała Yanni.
– Krwi – powiedział Cash. – Oraz różnych innych płynów ustrojowych.
– Czy oni wszyscy nie żyją?
– Wszyscy oprócz Zeka – odparł Reacher.
Zaprowadził ich na górę. Zatrzymał Rosemary przed drzwiami salonu.
– Jest tam Zek – powiedział. – Chcesz tam wejść? Skinęła głową.
– Chcę go zobaczyć. Chcę go o coś zapytać.
Weszła do salonu. Zek leżał na podłodze, tam gdzie zostawił go Reacher. Rosemary stanęła nad nim, spokojnie i z godnością, nie triumfalnie. Po prostu zaciekawiona.
– Dlaczego? – zapytała. – Oczywiście, do pewnego
stopnia rozumiem, dlaczego uważał pan to za konieczne. Przynajmniej z pańskiego chorego punktu widzenia. Tylko dlaczego nie wysłał pan po prostu Chenki, żeby strzelał z autostrady? Po co wciągnął pan w to mojego brata?
Zek nie odpowiedział. Tylko patrzył w dal, patrząc na coś, ale na pewno nie na Rosemary Barr.
– Psychologia – wyjaśnił Reacher.
– Jego?
– Nasza. Społeczeństwa.
– Jak to?
– Potrzebna była sensacja – powiedział Reacher. – Nie, sensacja była nieunikniona, a on chciał mieć sytuację pod kontrolą. Dając im sprawcę, na niego kierował zainteresowanie. Gdyby nie było sprawcy, zainteresowano by się ofiarami. A gdyby zaczęto się nimi interesować, zaczęto by zadawać zbyt wiele pytań.
– Dlatego poświęcił Jamesa.
– Zawsze kogoś poświęcał. Lista jego ofiar jest długa.
– Dlaczego?
– Jeden zabity to tragedia, milion zabitych to statystyka.
– Józef Stalin – powiedziała Yanni.
Reacher kopniakiem odsunął Zeka i przyciągnął kanapę spod okna. Złapał starego za kołnierz, postawił na nogi i pchnął na kanapę. Posadził go na końcu, przy podłokietniku.
– Oto nasz główny świadek – oznajmił.
Kazał Cashowi usiąść na parapecie za kanapą. A Yanni posłał na poszukiwanie trzech krzeseł. Ustawił fotele pod ścianami. Yanni wracała trzy razy, taszcząc krzesła. Reacher ustawił je rzędem naprzeciw kanapy. W rezultacie siedzenia były ustawione w prostokąt: kanapa, krzesła, a po bokach fotele.
Jego ubranie już prawie wyschło. Było tylko trochę wilgotne na zgrubieniach szwów. Przygładził palcami włosy. Przyklepał je. Spojrzał na zegarek. Prawie czwarta rano. Najsłabszy opór. Biorytm.
– Teraz zaczekamy – powiedział.
Czekali niecałe pół godziny. Potem usłyszeli w oddali nadjeżdżające drogą samochody. Szmer opon na asfalcie, warkot silników pokasływanie tłumików. Te odgłosy przybierały na sile. Samochody zwolniły. Z chrzęstem wjechały na wysypany żwirem podjazd. Były cztery wozy. Reacher zszedł na dół i otworzył drzwi. Zobaczył czarnego suburbana, należącego do Franklina. I Emersona wysiadającego z szarego crown vica. Zobaczył niską kobietę o krótkich czarnych włosach, wysiadającą z niebieskiego forda taurusa. Domyślił się, że to Donna Bianca. Alex Rodin wysiadł ze srebrnego bmw. Prokurator zaniknął swój pojazd za pomocą pilota. Tylko on to zrobił.
Reacher odsunął się na bok i wpuścił ich do środka. Potem poprowadził na górę. Posadził Alexa Rodina, Donnę Biance I Emersona na krzesłach, od lewej do prawej. Franklina usadowił na fotelu, obok Yanni. Rosemary Barr i Helen Rodin usiadły na fotelach po drugiej stronie pokoju. Helen patrzyła na ojca. On na nią. Cash siedział na parapecie. Reacher odszedł na bok i oparł się o futrynę drzwi.
– Zacznij mówić – powiedział.
Zek milczał.
– Mogę odesłać tych ludzi – rzekł Reacher. – Równie
szybko, jak ich tu ściągnąłem. A potem znów zacznę liczyć.
Od siedemnastu.
Zek westchnął. Zaczął mówić. Z początku powoli, potem szybciej. Była to długa opowieść. Tak długa i skomplikowana, że można się było pogubić. Wyjawił szczegóły innych, wcześniejszych zbrodni. Potem zajął się sprawą zdobycia lukratywnych miejskich kontraktów. Podał nazwisko skorumpowanego urzędnika. Nie chodziło tylko o pieniądze. Również dziewczyny, dostarczane małymi grupkami do willi na Karaibach. Niektóre z nich były bardzo młode. Mówił o gniewie Teda Archera, o jego dwuletnich poszukiwaniach, o tym, jak niebezpiecznie zbliżył się do odkrycia prawdy. Opisał zasadzkę zastawioną w pewien poniedziałkowy ranek. Wziął w niej udział Jeb Oliver. Czerwony dodge był jego zapłatą. Potem Zek zamilkł, zastanowił się, podjął przerwaną opowieść. Powiedział, jak dwa miesiące później w pośpiechu zdecydowali, że trzeba
pozbyć się Oline Archer, która stała się dla nich zagrożeniem. Opisał intrygą Chenki, pospiesznie, lecz starannie opracowany plan działania, powiedział, jak wywabili Jamesa Barra z domu obietnicą randki z Sandy Dupree. Wyjaśnił, dlaczego Jeb Oliver przestał być użyteczny. I gdzie znajduje się jego ciało. Opowiedział, jak Vladimir zabił Sandy, próbując w ten sposób powstrzymać Reachera. Mówił ponad pół godziny, trzymając związane ręce na kolanach, a potem nagle umilkł i Reacher dostrzegł w jego oczach przebiegły błysk. Stary już zastanawiał się nad następnym posunięciem. Następny rzut kości. Uchybienie proceduralne. Zbiorowa ucieczka z więzienia. Dziesięcioletnia procedura apelacyjna. W pokoju zapadła cisza.
– Niewiarygodne – powiedziała Donna Bianca.
– Mów dalej – polecił Reacher.
Zek tylko na niego spojrzał.
– O czymś zapomniałeś – rzekł Reacher. – Musisz opowiedzieć nam o swojej wtyczce. Wszyscy na to czekamy.
Zek odwrócił głowę. Spojrzał na Emersona. Potem na Donnę Biance. I na Alexa Rodina. Po kolei, od prawej do lewej. Później popatrzył na Reachera.
– Jesteś twardy – powiedział Reacher. – Jednak nie jesteś głupi. Nie będzie uchybień proceduralnych. Ani zbiorowej ucieczki z więzienia. Masz osiemdziesiąt lat i nie przeżyjesz dziesięcioletniej procedury apelacyjnej. Wiesz o tym. Mimo to zgodziłeś się mówić. Dlaczego?
Zek nie odpowiedział.
– Ponieważ wiedziałeś, że prędzej czy później porozmawiasz z przyjacielem. Z kimś, kto jest twoją własnością. Kimś przekupionym i opłaconym. Mam rację?
Zek powoli skinął głową.
– Z kimś, kto teraz jest tutaj.
Zek znowu kiwnął głową.
– Jedno przez cały czas mnie niepokoiło – kontynuował Reacher. – Od początku. Z początku nie wiedziałem, czy mam rację, czy też tak podpowiada mi moje wybujałe ego.
Wciąż się nad tym zastanawiałem. W końcu zdecydowałem, że mam rację. Bądź co bądź jako żandarm byłem cholernie dobrym detektywem. Może najlepszym, jakiego mieli. Byłem gotów zmierzyć się z każdym, i wiecie co?
– Co? – zapytała Helen Rodin.
– Nigdy nie wpadłbym na to, żeby opróżnić ten parkometr. Choćbym myślał milion lat. Nigdy nie przyszłoby mi to do głowy. Tak więc zadałem sobie pytanie. Czy Emerson jest lepszym detektywem ode mnie? Czy też wiedział, że ta ćwierć-dolarówka tam jest?
Nikt się nie odezwał.
– Emerson nie jest lepszy ode mnie – powiedział Reacher. – To po prostu niemożliwe. Do takiego doszedłem wniosku. – Zwrócił się do Zeka. – Ta moneta to o jeden
dowód za dużo. Teraz to rozumiesz? Przesadziliście. Czy to był pomysł Chenki?
Zek kiwnął głową.
– Nie powinieneś był na to pozwolić – rzekł Reacher.
Zwrócił się do Emersona. – Albo ty powinieneś zostawić tam tę monetę. Nie potrzebowałeś jej, żeby oskarżyć Barra.
– Bzdury – powiedział Emerson.
Reacher pokręcił głową.
– Później wszystkie elementy układanki zaczęły do siebie
pasować. Przeczytałem wykaz telefonów pod dziewięćset jedenaście i rozmów prowadzonych między radiowozami. Bardzo szybko wyciągnąłeś prawidłowe wnioski. Odebraliście kilka telefonów od spanikowanych ludzi, ale ty już po dwudziestu sekundach mówiłeś swoim ludziom, że to szaleniec z bronią
automatyczną. Nie miałeś podstaw do wyciągania takich wniosku. Sześć strzałów, oddanych w nierównych odstępach czasu, równie dobrze mogło to być sześciu chłopców strzelających z sześciu pistoletów. Ty jednak wiedziałeś, że to jeden strzelec.
– Bzdury – powtórzył Emerson.
Reacher ponownie potrząsnął głową.
– Decydujący dowód zdobyłem, kiedy negocjowałem tu z twoim szefem. Powiedziałem, że będzie musiał wyznać prawdę detektywowi Emersonowi. Mogłem powiedzieć ogólnikowo: policji, Alexowi Rodinowi lub prokuratorowi. Jednak nie powiedziałem. Wymieniłem twoje nazwisko i zauważyłem błysk w jego oczach. Opierał się jeszcze chwilę dla niepoznaki, ale zgodził się tak szybko, ponieważ wiedział, że nic mu nie grozi, jeśli ty będziesz prowadził śledztwo. Zapadła cisza. Potem Cash powiedział:
– Przecież Oline Archer poszła do Alexa Rodina. To on wszystko zatuszował. Tak ustaliliście.
Reacher znowu przecząco pokręcił głową.
– Ustaliliśmy, że Oline poszła do biura prokuratora okręgowego. Ja też tam poszedłem, zaraz po tym, jak przyjechałem do miasta. I wiecie co? Alex ma tam dwie prawdziwe smoczyce, pilnujące jego drzwi. One wiedzą, że nie lubi niezapowiedzianych gości. Założę się o wszystko, że spławiły Oline. To sprawa dla policji, powiedziały. Jej koleżanka z pracy mówiła, że Oline nie było prawie całe popołudnie. Podejrzewam, że smoczyce wysłały ją na długi spacer na posterunek, gdzie trafiła do Emersona.
W pokoju panowała cisza.
Zek niespokojnie poruszył się na kanapie.
– Emerson, zrób coś, na Boga.
– Nic nie może zrobić – powiedział Reacher. – Nie jestem głupi. Pomyślałem o wszystkim. Jestem pewien, że on ma glocka w kaburze pod pachą, ale ja stoję za nim z trzydziestkąósemką i nożem, a Cash patrzy na niego i ma karabin schowany za sofą, więc co może zrobić? Pewnie mógłby spróbować zabić nas wszystkich i powiedzieć, że doszło tu do jakiejś okropnej masakry, tylko jakby to wyglądało w porównaniu z materiałem NBC?
Emerson wytrzeszczył oczy.
– NBC? – powtórzył Cash.
– Wcześniej zauważyłem, jak Yanni bawiła się swoim telefonem. Zakładam, że transmituje całą tę rozmowę do studia.
Yanni wyjęła nokię.
– Na otwartym kanale – oznajmiła. – Cyfrowy zapis dźwięku na trzech osobnych twardych dyskach oraz zapasowy na dwóch taśmach analogowych. Urządzenia zaczęły nagrywać, zanim jeszcze wsiedliśmy do humvee.
Cash popatrzył na nią ze zdumieniem.
– To dlatego zadawała pani te idiotyczne pytania o noktowizor. I mówiła pani sama do siebie jak sprawozdawca sportowy.
– Jest dziennikarką – powiedział Reacher. – Dostanie nagrodę Emmy.
Nikt się nie odezwał. Wszyscy nagle poczuli się skrępowani.
– Pani detektyw – głośno powiedział Reacher do Donny Bianki. – Właśnie awansowała pani na szefową wydziału ciężkich przestępstw. Jak się pani czuje?
Yanni uśmiechnęła się. Reacher zrobił krok naprzód, pochylił się nad siedzącym na krześle Emersonem i wsunął dłoń pod jego płaszcz. Wyjął dziewięciomilimetrowego glocka. Wręczył go Biance.
– Chyba musi pani dokonać aresztowań – rzekł.
Nagle Zek uśmiechnął się i w drzwiach stanął Chenko.
Chenko był cały utytłany w błocie i miał złamaną rękę, ramię lub obojczyk, a może wszystkie trzy. Wepchnął dłoń za pazuchę, używając koszuli jako temblaka. Jednak lewą rękę miał sprawną. Całkowicie. Reacher odwrócił się twarzą do niego i zobaczył wycelowanego w swoją pierś obrzyna. Pomyślał bezsensownie: Skąd on go wziął? Z samochodu? Czy wóz stał zaparkowany za domem?
Chenko spojrzał na Biance.
– Niech pani odłoży broń – powiedział.
Bianca położyła glocka Emersona na podłodze. Bezdźwięcznie spoczął na dywanie.
– Dziękuję – powiedział Chenko.
Nikt się nie odezwał.
– Zdaje się, że przez jakiś czas byłem nieprzytomny – rzekł Chenko. – Jednak teraz czuję się znacznie lepiej.
– Przeżyjemy – odezwał się Zek z drugiej strony pokoju. – Jak zawsze.
Reacher nie obejrzał się. Zamiast tego patrzył na broń Chenki. Była to śrutówka Benelli Nova Pump. Z kolbą obciętą tuż za uchwytem pistoletowym. Lufę odpiłowano tuż przed łożem. Dwunastka. Magazynek na cztery naboje. Porządna broń, okropnie okaleczona.
– Emerson! – zawołał Zek. – Podejdź tu i rozwiąż mnie.
Reacher usłyszał, że Emerson wstaje. Nie obejrzał się na
niego. Tylko zrobił maleńki krok naprzód i w bok, bliżej Chenki. Był od niego o stopę wyższy i dwukrotnie szerszy.
– Potrzebny mi nóż – powiedział Emerson.
– Żołnierz ma nóż – rzekł Chenko. – Jestem tego pewny,
sądząc po tym, co zdarzyło się moim kolegom na parterze.
Reacher przysunął się jeszcze bliżej. Wysoki i mały, stali twarzą w twarz, w odległości trzech stóp od siebie, z czego większość zajmowała śrutówka. Talia Reachera znajdowała się na wysokości piersi Chenki.
– Nóż – zażądał Emerson.
– Chodź i weź go sobie – odparł Reacher.
– Kopnij go do mnie.
– Nic.
– Strzelę – ostrzegł Chenko. – Z dwunastki, w brzuch. I co potem? – pomyślał Reacher. Jedną ręką nie przeładujesz śrutówki.
– No to strzelaj – rzekł.
Czuł na sobie ich spojrzenia. Wiedział, że wszyscy na niego patrzą. Wytrzeszczają oczy. Cisza dzwoniła w uszach. Nagle wyraźnie poczuł zapachy unoszące się wokół. Zakurzonego dywanu, starych mebli, strachu, napięcia, parnego nocnego powietrza wpadającego przez otwarte drzwi na dole i rozbite okno na górze, niosącego odór żyznej ziemi, nawozu i kiełkujących roślin.
– No dalej – zachęcił. – Strzelaj.
Chenko ani drgnął. Tylko stał. Reacher był dokładnie naprzeciwko niego. Wiedział szczegółowo, kto i gdzie się znajduje. Sam to zaaranżował. Widział to oczyma wyobraźni. Chenko stał w drzwiach, twarzą do okna. Wszyscy pozostali spoglądali w przeciwnym kierunku. Sam Reacher stał przed Chenką, twarzą w twarz, tak blisko, że mógłby go dotknąć. Cash znajdował się dokładnie za jego plecami, za kanapą, na parapecie, patrząc przed siebie. Siedzący na kanapie Zek też patrzył w tym kierunku. Emerson stał na środku pokoju, obok Zeka, nie wiedząc, co robić, czekając. Yanni, Franklin, Helen i Rosemary Barr siedzieli na fotelach pod ścianami. Bianca i Alex Rodin gapili się, siedząc na krzesłach, obróceni bokiem. Reacher wiedział, gdzie jest każde z nich i na co patrzy.
– Strzelaj – powiedział. – Celuj w brzuch. Uda ci się.
No, dalej.
Chenko nie strzelił. Tylko gapił się na niego. Reacher był tak blisko i tak duży, że zasłaniał mu wszystko. Zupełnie jakby tylko oni dwaj byli w tym pokoju.
– Pomogę ci – zaproponował Reacher. – Policzę do trzech. Potem naciśniesz spust.
Chenko stał nieruchomo.
– Rozumiesz? – zapytał Reacher. Tamten milczał.
– Raz – powiedział Reacher. Żadnej reakcji.
– Dwa – powiedział Reacher.
I odsunął się na bok. Po prostu zrobił jeden długi, błyskawiczny krok w prawo. Cash strzelił zza kanapy w miejsce, gdzie przed ułamkiem sekundy stał Reacher. Trafił Chenkę w pierś.
Potem Cash odstawił karabin równie bezszelestnie, jak go podniósł.
Dwa radiowozy z nocnej zmiany przyjechały i zabrały Zeka oraz Emersona. Potem cztery ambulanse przyjechały po ofiary. Bianca spytała Reachera, co właściwie stało się pierwszym trzem. Reacher powiedział jej, że nie ma pojęcia. Zielonego. Zasugerował, że zapewne doszło tu do kłótni. Może to jakieś bandyckie porachunki? Bianca nie drążyła tematu. Rosemary Barr pożyczyła od Franklina telefon komórkowy i zaczęła wydzwaniać po okolicznych szpitalach, szukając bezpiecznej przystani dla swojego brata. Helen i Alex Rodin siedzieli obok siebie, rozmawiając. Sierżant Cash siedział na fotelu i spał.
Stary żołnierski nawyk. Śpij, kiedy możesz. Yanni podeszła do Reachera i powiedziała:
– Twardzi ludzie czuwają w nocy.
Reacher pamiętał o włączonym telefonie. Uśmiechnął się tylko i rzekł:
– Zwykle jestem w łóżku przed północą.
– Ja też – powiedziała Yanni. – Sama. Pamiętasz mój adres?
Reacher znów się uśmiechnął i skinął głową. Na dole wyszedł na ganek i ruszył kawałek po polu, aż zza zarysów budynku wyłoniło się niebo na wschodzie. Świtało. Na horyzoncie czerń podbarwiła się już purpurą. Reacher odwrócił się i popatrzył na ostatni ambulans. Sądząc po rozmiarach nakrytego prześcieradłem ciała, to Vladimir wyruszał w ostatnią podróż. Reacher opróżnił kieszenie. Wyjął przedartą wizytówkę Emer-sona, serwetkę z numerem telefonu Helen Rodin, wielki mosiężny klucz do pokoju motelowego, smitha and wessona oraz nóż sierżanta Casha i złożył wszystko w stosik obok drzwi frontowych. Potem zapytał ratowników, czy mogą go podwieźć do miasta. Wyliczył sobie, że od szpitala przejdzie kawałek na wschód i znajdzie się na dworcu autobusowym, zanim słońce wyjdzie zza horyzontu. Przed lunchem powinien dotrzeć do Indianapolis. Potem kupi sobie parę butów i nim słońce znów zajdzie, on będzie już daleko.