Reacher wjechał windą na samą górę wieżowca z czarnego szkła i znalazł schody prowadzące na dach. Wyszedł nań przez metalowy właz obok zbiornika na wodę i mechanizmu napędowego windy. Dach był pokryty szarą papą posypaną żwirem. Wieżowiec miał piętnaście pięter, niewiele w porównaniu z wieżowcami w innych miastach. Mimo to sprawiał wrażenie najwyższego w Indianie. Reacher zobaczył płynącą na południu rzekę. Na południu i na zachodzie z miasta wychodziły nitki autostrady. Przeszedł na północno-zachodni narożnik, gdzie smagnął go wiatr, przyciskając koszulę do piersi i tarmosząc nogawki. Pod nim zjazd z autostrady zawijał się za budynek biblioteki i wieżowiec, aby potem pobiec na wschód. W oddali skryta we mgle autostrada stanowa podążała na północ i napotykała rozjazd w kształcie koniczynki. Od tej odchodziła długa i prosta droga, prowadząca w kierunku wieżowca. Zapamiętał ją, ponieważ właśnie ta droga była mu potrzebna.
Zjechał na parter i wyszedł z budynku. Na poziomie ulicy było ciepło i bezwietrznie. Udał się na północ i na zachód, tak więc ominął sportowy bar. Drogę, którą widział z dachu, napotkał nieco na południe od niego. Była prosta i szeroka. Czteropasmowa. Bliżej śródmieścia pojawiały się przy niej nędzne sklepiki. Był sklep z bronią, z grubą siatką w oknach. Salon fryzjerski z napisem: Każda fryzura 7 $. Staromodny
motel stojący na parceli, która kiedyś zapewne znajdowała się na skraju miasta. Za nie oznakowanym skrzyżowaniem sklepy stawały się okazalsze, a budynki nowsze. To nowe centrum handlowe. Brakowało zabudowań, które trzeba by burzyć. Niegdyś ziemia niczyja, teraz rozchwytywana.
Szedł dalej i po przejściu następnej mili minął zajazd z barem szybkiej obsługi. Potem sklep z oponami. Cztery nowe radialne za 99 $! Potem sklep z olejami samochodowymi i salon małolitrażowych koreańskich samochodów. Najlepsza gwarancja w Ameryce! Pilnie się rozglądał, ponieważ przypuszczał, że jest już blisko.
Jesteś dziwką?
Skądże! Pracuję w sklepie z częściami samochodowymi.
Nie w jednym ze sklepów z częściami samochodowymi. W sklepie. Może jedynym w mieście, a przynajmniej głównym. Największym. Który w każdym mieście można znaleźć w tym samym ciągu handlowym co składy opon, salony samochodowe i sklepy z olejami silnikowymi. I w każdym mieście ten ciąg zaczyna się zaraz po zjeździe z autostrady. Miasta są różne, ale także do siebie podobne.
Przez dziesięć minut szedł wzdłuż ogrodzenia przedstawicielstwa Forda, gdzie prawie tysiąc nowych pick-upów stało rzędem obok siebie, przednimi kołami na podwyższeniu. Za nimi wznosił się wielki nadmuchany goryl, przytrzymywany stalowymi linami. Do lin były umocowane blaszane proporczyki. Za nowymi samochodami stały stare. Z wymiany, odgadł Reacher, czekające na nowych właścicieli. Za parkingiem używanych wozów znajdowała się droga ewakuacyjna.
A potem sklep z częściami samochodowymi.
Budynek był długi i niski, ładny i zadbany, z pewnością wzięty w ajencję. Nowy asfalt na parkingu, reklamy w oknach. Tanie filtry olejowe, tani płyn do chłodnic, gwarantowane części do hamulców, superwydajne akumulatory. Parking był w jednej czwartej zapełniony. Stały tam poobijane hondy z szerokimi rurami wydechowymi, niebieskimi reflektorami i chromowanymi felgami. Sfatygowane pick-upy z połamanymi resorami.
Znużone sedany, mające na licznikach ponad dwieście tysięcy mil. Na samym końcu parkingu stały obok siebie dwa samochody. Własność personelu, domyślił się Reacher. Nie mogli parkować na najlepszych miejscach od frontu, ale chcieli je widzieć z okien. Jednym był czterocylindrowy chevrolet, a drugim mała toyota. Chevrolet miał na fartuchach chromowane sylwetki leżących kobiet, tak więc do rudej należała toyota. A przynajmniej tak przypuszczał Reacher.
Wszedł do budynku. W środku było bardzo chłodno i unosił się silny zapach chemikaliów. Około pół tuzina interesantów przechadzało się, oglądając towar. Przy wejściu stały stojaki pełne szklanych i chromowanych przedmiotów. Akcesoria do pielęgnacji, domyślił się Reacher. Z tyłu były półki z czerwonymi kartonami. Tarcze hamulcowe, okładziny, węże do chłodnic i tym podobne. Części. Nigdy nie wymieniał niczego w samochodzie. W wojsku robili to za niego inni, a od zakończenia służby nie miał własnego samochodu.
Między blichtrem a prozą automobilizmu znajdowała się zagroda zrobiona z czterech kontuarów. Tam były kasy, komputery oraz grube instrukcje obsługi. Przy jednym komputerze stał wysoki, mniej więcej dwudziestoletni chłopiec. Reacher nigdy przedtem go nie widział. Nie był jednym z tych, których poturbował poprzedniego wieczoru. Zwyczajny chłopak. Wyglądało na to, że to on tu rządzi. Nosił czerwony kombinezon. Uniform, domyślił się Reacher. Noszony częściowo z czysto praktycznych względów, a częściowo dlatego, że był podobny do stroju mechaników na torze wyścigowym w Indianapolis. Coś jak symbol. Sugerujący szybką pomoc we wszystkich możliwych kłopotach z samochodem. Reacher domyślił się, że chłopak jest tu kierownikiem, a nie ajentem. Z pewnością nie, jeśli jeździ do pracy czterocylindrowym chevroletem. Na kombinezonie na lewej piersi miał wyhaftowane imię Gary. Z bliska wyglądał ponuro i nieprzyjaźnie.
– Muszę porozmawiać z Sandy – powiedział do niego Reacher. – Tą rudą.
– Jest na zapleczu – poinformował go facet o imieniu Gary.
– Mam tam pójść czy przyprowadzi ją pan?
– A o co chodzi?
– Sprawa osobista.
– Ona pracuje.
– Mam do niej kilka pytań.
– Pan nie jest policjantem.
– Reprezentuję kancelarię prawną.
– Muszę zobaczyć pańskie dokumenty.
– Nie, Gary, nie musisz. Musisz sprowadzić mi Sandy.
– Nie mogę. Brak mi dziś rąk do pracy.
– Możesz po nią zadzwonić. Albo posłać sygnał na pager.
Chłopak o imieniu Gary stał w bezruchu. Reacher wzruszył
ramionami, minął kontuar i skierował się do drzwi z napisem Wstęp wzbroniony. Zgadywał, że znajdzie za nimi biuro lub pokój socjalny. Nie magazyn. W takim sklepie dostarczony towar wyładowywano bezpośrednio na półki. Żadnych ukrytych towarów. Reacher wiedział, na czym polega nowoczesny handel częściami. Czytywał gazety, które ludzie zostawiają w autobusach i restauracjach.
Zobaczył biuro, małe, najwyżej dziesięć na dziesięć, zdominowane przez biurko z białego laminatu ze śladami tłustych palców. Sandy siedziała przy nim w czerwonym kombinezonie. Wyglądała w nim znacznie lepiej niż Gary. Kombinezon był ściągnięty w talii paskiem, a ekler pod szyją rozpięty. Jej imię, wyhaftowane na lewej piersi, uwydatniało się o wiele bardziej niż Gary'ego. Reacher pomyślał, że jako ajent postawiłby Sandy za kontuarem, a Gary'ego zamknął w tej klitce.
– Znowu się spotykamy – rzekł.
Nic nie powiedziała. Tylko patrzyła na niego. Sprawdzała zamówienia. Jedna kupka papierów leżała po jej lewej ręce, a druga po prawej. Wydawała się mniejsza, niż ją zapamiętał, cichsza, mniej energiczna, nudniejsza. Oklapnięta.
– Musimy porozmawiać – rzekł. – Prawda?
– Bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało – powiedziała.
– Nie przepraszaj. Nie obraziłem się. Chcę tylko wiedzieć,
jak do tego doszło.
– Sama nie wiem.
– Wiesz, Sandy. Byłaś tam.
Nie odpowiedziała. Tylko położyła zamówienie na kupce po prawej i wyrównała ją palcami.
– Kto was nasłał? – spytał Reacher.
– Nie wiem.
– Musisz wiedzieć, kto ci powiedział, co masz robić.
– Jeb – odparła. – Jeb Oliver – wyjaśniła. – Pracuje tu. Czasem gdzieś chodzimy.
– Jest tu dzisiaj?
– Nie, nie przyszedł.
Reacher kiwnął głową. Gary powiedział: „Brak mi dziś rąk do pracy”.
– Widziałaś go wczoraj wieczorem? Później?
– Nie, uciekłam stamtąd.
– Gdzie on mieszka?
– Nie wiem. Gdzieś ze swoją matką. Nie znam go aż tak dobrze.
– Co ci powiedział?
– Że mogę mu pomóc w czymś, co musi zrobić.
– Pomyślałaś, że to będzie dobra zabawa?
– W poniedziałkowy wieczór w tym mieście każda zabawa jest dobra. Nawet słuchanie trzeszczenia desek w stodole.
– Ile ci zapłacił? Sandy milczała.
– Czegoś takiego nie robi się za darmo – ciągnął Reacher.
– Sto dolarów – powiedziała.
– A tamci czterej, ile dostali?
– Tyle samo.
– Kim oni byli?
– Jego kumplami.
– Kto to wymyślił? Ten numer z braćmi?
– To był pomysł Jeba. Miałeś zacząć mnie obmacywać. Nie wyszło.
– Nieźle improwizowałaś.
Uśmiechnęła się słabo, jakby był to jeden z jej nielicznych życiowych sukcesów.
– Skąd wiedzieliście, gdzie mnie znaleźć? – spytał Reacher.
– Krążyliśmy po mieście furgonetką Jeba. W kółko. Czekaliśmy w pogotowiu. Potem dostał wiadomość na komórkę.
– Kto zadzwonił?
– Nie wiem.
– Czy jego kumple wiedzą?
– Nie sądzę. Jeb lubi mieć swoje tajemnice.
– Zechcesz pożyczyć mi swój samochód?
– Mój samochód?
– Muszę odszukać Jeba.
– Nie wiem, gdzie on mieszka.
– To możesz zostawić mnie. Jednak potrzebny mi wóz.
– Sama nie wiem.
– Jestem dość dorosły, żeby robić różne rzeczy. I w niektórych jestem naprawdę dobry.
Znów uśmiechnęła się krzywo, bo zacytował jej wypowiedź z poprzedniego wieczoru. Odwróciła głowę, a potem znów na niego spojrzała, zawstydzona, ale zaciekawiona.
– Jak wypadłam? – spytała. – No wiesz, wczoraj, jak odstawiałam ten numer.
– Doskonale – odparł. – Byłem zamyślony, inaczej w mgnieniu oka przestałbym oglądać mecz.
– Na jak długo potrzebny ci samochód?
– Czy to duże miasto?
– Niezbyt.
– No to na niezbyt długo.
– Co to za interes?
– Dostałaś sto dolców. Tamci czterej też. To razem pięćset. Domyślam się, że Jeb zostawił drugie pięć sobie. Zatem ktoś zapłacił mu tysiąc dolców, żeby posłać mnie do szpitala. To dość duży interes. Przynajmniej dla mnie.
– Teraz żałuję, że się w to wplątałam.
– Wszystko dobrze się skończyło.
– Będę miała kłopoty?
– To zależy – odparł Reacher. – Możemy zawrzeć urno-
wę. Pożyczysz mi samochód, a ja zapomnę, że cię kiedykolwiek widziałem.
– Obiecujesz?
– Nic się nie stało, więc nie ma sprawy – rzekł Reacher.
Pochyliła się i podniosła z podłogi torebkę. Poszperała w niej i znalazła kluczyki.
– To toyota – poinformowała go.
– Wiem – odparł Reacher. – Na samym końcu, obok chevroleta Gary'ego.
– Skąd wiesz?
– Intuicja – rzekł.
Wziął kluczyki, zamknął drzwi z drugiej strony i ruszył z powrotem w kierunku kontuarów. Gary właśnie kasował należność za jakiś towar. Reacher zaczekał w kolejce. Po dwóch minutach znalazł się przy kasie.
– Potrzebny mi adres Jeba Olivera – powiedział.
– Po co?
– Muszę z nim porozmawiać.
– Chcę zobaczyć jakiś dokument.
– Pracownicy tego sklepu brali udział w przestępczej zmowie. Na twoim miejscu wolałbym wiedzieć o tym jak najmniej.
– Chcę zobaczyć jakiś dokument.
– A może wnętrze ambulansu? Zaraz je zobaczysz, Gary, jeśli nie podasz mi adresu Jeba Olivera.
Chłopak zawahał się. Zerknął na kolejkę za plecami Reachera. Najwidoczniej doszedł do wniosku, że lepiej na oczach tylu ludzi nie wdawać się w bójkę, której nie zdoła wygrać. Otworzył szufladę, wyjął akta i przepisał adres na kartkę papieru wydartą z notatnika ze znakiem firmowym producenta filtrów olejowych.
– Na północy – powiedział. – Około pięciu mil stąd.
– Dziękuję – odparł Reacher i wziął karteczkę.
Toyota rudzielca zapaliła przy pierwszym obrocie kluczyka. Reacher zostawił silnik na jałowym biegu, obejrzał tylne sie-
dzenie i popawił lusterko. Zapiął pas i przymocował kartkę do tablicy rozdzielczej. Teraz nie widział szybkościomierza, ale niezbyt ciekawiły go informacje, jakie ten mógł mu dostarczyć. Interesowało go tylko to, ile benzyny jest w zbiorniku, a wyglądało na to, że więcej niż dosyć, aby przejechać pięć mil tam i pięć z powrotem.
Adres sugerował, że Jeb 0liver mieszkał w wolno stojącym domu na peryferiach. Łatwiej znaleźć takie numery niż ulicę mającą nazwę, na przykład Elm Street lub Maple Street. Reacher wiedział z doświadczenia, że niektóre miasta mają więcej ulic o nazwach drzew niż samych drzew.
Wyjechał z parkingu i ruszył na północ, do rozjazdu w kształcie koniczynki. Tam zobaczył typowy las znaków. Wypatrzył ulicę o podanym numerze. Skręcała pod ostrym kątem, najpierw w prawo, a potem w lewo. Na wschód, a potem na północ. Silnik samochodu cicho mruczał. Wóz był trochę za wysoki przy tym rozstawie kół i przez to trochę niestabilny na zakrętach, ale się nie przewracał. Mały silnik ciężko pracował. Wnętrze pachniało perfumami.
Odcinek ulicy biegnący ze wschodu na zachód pokrywał się z jakąś większą drogą trzeciej kategorii. Jednak po skręcie na północ szosa się zwężała, a jej pobocza stały się nierówne. Po obu stronach ciągnęły się pola uprawne. Jakieś rośliny ozime posadzono na nich w olbrzymich kręgach. Ramiona spryskiwaczy poruszały się leniwie. Naroża pól, gdzie nie padały krople wody, były nieuprawiane i kamieniste. W wyniku takiego nawadniania tracono ponad dwadzieścia procent areału z każdego akra, ale Reacher doszedł do wniosku, że może to być rozsądne w takich miejscach, gdzie ziemi jest mnóstwo, a spryskiwaczy nie.
Przejechał jeszcze cztery mile wśród pól, mijając pół tuzina bocznych dróg ze stojącymi przy nich skrzynkami na listy. Na skrzynkach były numery, a dróżki odchodziły na zachód lub na wschód, do niewielkich gospodarstw, znajdujących się dwieście jardów od szosy. Patrzył na te numery i zwolnił przed domem Olivera. Przy dróżce stała skrzynka pocztowa, niczym nieróżniąca się od innych, na słupku z dwóch ułożonych jeden
na drugim betonowych bloczków. Numer był namalowany białą farbą na prostokątnym kawałku spłowiałej od deszczu dykty, przymocowanej drutem do betonu. Dróżka była wąska: dwie» błotniste koleiny i porośnięty chwastami garb pośrodku. W błocie pozostały wyraźnie odciśnięte ślady opon. Nowe ogumienie, szerokie, agresywne, dużej furgonetki. Na pewno nie kupione w sklepie za 99 $.
Reacher skręcił i toyota zaczęła podskakiwać na wybojach. Na końcu dróżki widział drewniany domek, za nim stodołę i czysty czerwony pick-up. Samochód stał przodem do wyjazdu i miał masywną, chromowaną kratownicę chłodnicy. Dodge ram, pomyślał Reacher. Zaparkował przed nim i wysiadł. Dom i stodoła miały ze sto lat, ale samochód najwyżej miesiąc. Dodge miał potężny silnik, obszerną kabinę, napęd na cztery koła i olbrzymie opony. Zapewne był wart więcej niż dom, który wyglądał na zaniedbany i mógł przetrzymać najwyżej tę jedną zimę. Stodoła była w niewiele lepszym stanie. Jednak miała nowe żelazne zawiasy i została zamknięta na kiepską kłódkę.
Wokół panowała cisza, którą zakłócał tylko szmer kropel wody, tryskających z leniwie obracających się w oddali opryskiwaczy. Nikogo. Żadnego ruchu na drodze. Żadnego szczekania psów. Powietrze było nieruchome, przesycone ostrym zapachem nawozu i ziemi. Reacher podszedł do drzwi frontowych i dwukrotnie uderzył w nie otwartą dłonią. Żadnej reakcji. Spróbował jeszcze raz. Brak reakcji. Przeszedł na tyły domu i znalazł tam kobietę na bujanym fotelu. Była chuda, z cerą jak rzemień, w spranej bawełnianej sukience. W ręku trzymała butelkę z jakimś złocistym płynem. Zapewne miała pięćdziesiąt lat, ale równie dobrze można jej było dać siedemdziesiąt lub czterdzieści – gdyby wzięła kąpiel i przespała kilka godzin. Jedną nogę podwinęła pod siebie, a drugą kołysała fotel. Była boso.
– Czego pan chce? – spytała.
– Jeba – odparł Reacher.
– Nie ma go tu.
– W pracy też.
– Wiem.
– Zatem gdzie jest?
– Skąd mam wiedzieć?
– Jest pani jego matką?
– Tak, jestem. Myśli pan, że go ukrywam? To niech pan szuka.
Reacher nic nie powiedział. Kobieta patrzyła na niego i kołysała się na fotelu, do przodu i do tyłu, do przodu i do tyłu. Butelka bezpiecznie spoczywała na podołku.
– Nalegam – powiedziała kobieta. – Mówię serio. Niech pan przeszuka ten przeklęty dom.
– Wierzę pani na słowo.
– Dlaczego?
– Ponieważ skoro namawia mnie pani do przeszukania domu, to oznacza, że Jeba tu nie ma.
– Jak powiedziałam. Nie ma go tu.
– A w stodole?
– Jest zamknięta z zewnątrz. Jest do niej tylko jeden klucz i to on go ma.
Reacher patrzył i milczał.
– Poszedł sobie – powiedziała kobieta. – Zniknął.
– Zniknął?
– Mam nadzieję, że tylko chwilowo.
– Czy to jego samochód?
Kobieta kiwnęła głową. Pociągnęła łyczek z butelki.
– Poszedł pieszo? – dociekał Reacher.
– Ktoś go podwiózł. Jakiś znajomy.
– Kiedy?
– Wczoraj późnym wieczorem.
– Dokąd?
– Nie mam pojęcia.
– Niech pani spróbuje zgadnąć.
Kobieta wzruszyła ramionami, zakołysała fotelem, pociągnęła łyk.
– Pewnie daleko stąd – powiedziała. – Wszędzie ma
znajomych. Może do Kalifornii lub Arizony. Albo do Teksasu.
Albo Meksyku.
– To była zaplanowana podróż? – zapytał Reacher.
Kobieta otarła szyjkę butelki rąbkiem sukni i podała ją Reacherowi. Odmownie pokręcił głową. Usiadł na stopniu ganku. Stare deski zaskrzypiały pod jego ciężarem. Fotel kołysał się, do przodu i do tyłu. Było niemal zupełnie cicho. Prawie, ale nie całkiem. Każdemu wychyleniu fotela towarzyszył cichy zgrzyt, a potem skrzypnięcie desek ganku. Reacher poczuł stęchły zapach poduszek i woń taniej whisky.
– Karty na stół, kimkolwiek jesteś, do diabła – rzekła kobieta. – Jeb utykał, kiedy wczoraj wieczorem wrócił do domu. Miał rozbity nos. Domyślam się, że to pan mu go rozbił.
– Dlaczego?
– A kto inny mógłby go szukać? Domyślam się, że zaczął coś, czego nie potrafił skończyć.
Nic nie powiedział.
– Tak więc uciekł – mruknęła kobieta. – Cipa.
– Dzwonił do kogoś wieczorem? Albo ktoś do niego?
– Skąd mam wiedzieć? Dzwoni tysiąc razy dziennie i odbiera tysiąc telefonów. Komórka to najważniejsza rzecz w jego życiu. Poza samochodem.
– Widziała pani, z kim odjechał?
– Z jakimś facetem. Czekał na niego na szosie. Nie podjechał pod dom. Niewiele widziałam. Było ciemno. Białe światła z przodu, czerwone z tyłu, jak każdy samochód.
Reacher kiwnął głową. W błocie zostały tylko jedne ślady opon – dużego pick-upa. Wóz czekający na szosie to prawdopodobnie zwykły samochód osobowy, mający za niskie zawieszenie, żeby jeździć po polnych drogach.
– Powiedział, jak długo go nie będzie? Kobieta tylko pokręciła głową.
– Bał się czegoś?
– Był znużony. Oklapnięty.
Oklapnięty. Jak ruda dziewczyna ze sklepu z częściami samochodowymi.
– W porządku – powiedział Reacher. – Dziękuję.
– Teraz pan sobie pójdzie?
– Tak – odparł Reacher.
Wrócił tą samą drogą, którą przyszedł, słuchając poskrzypywania fotela i szmeru kropel wody. Tyłem dojechał aż do szosy, zawrócił i pojechał na południe.
Postawił toyotę obok chevroleta i wszedł do sklepu. Gary wciąż tkwił za kontuarem. Reacher zignorował go i poszedł prosto do drzwi z napisem Wstęp wzbroniony. Ruda nadal siedziała przy biurku. Prawie skończyła sprawdzać zamówienia. Kupka po prawej była wysoka, a po lewej leżało tylko jedno zamówienie. Nic z nim nie robiła. Siedziała wygodnie wyciągnięta w fotelu, nie chcąc kończyć, bo wówczas musiałaby wrócić do głównej sali. Albo do Gary'ego.
Reacher położył kluczyki na biurku.
– Dzięki za pożyczenie – powiedział.
– Znalazłeś go? – spytała.
– Zniknął. Wyglądasz na zmęczoną – zauważył Reacher. Nic nie powiedziała.
– Jakbyś nie miała sił. Ikry. Entuzjazmu.
– Co z tego?
– Wczoraj wieczorem tryskałaś energią.
– Teraz pracuję.
– Wczoraj wieczorem też pracowałaś. Miałaś otrzymać zapłatę.
– Mówiłeś, że zapomnisz o całej tej historii.
– Zapomniałem. Miłego dnia, Sandy. Przyglądała mu się przez chwilę.
– Tobie też, Jimmy Reese.
Odwrócił się, znów zamknął za sobą drzwi i wyszedł ze sklepu. Poszedł na południe, z powrotem do miasta.
Kiedy dotarł do biura Helen Rodin, zastał tam cztery osoby. Helen oraz troje obcych ludzi. Jednym z nich był mężczyzna w drogim garniturze. Siedział na fotelu Helen, za jej biurkiem. Ona stała obok niego, pochylona, coś mówiła. Najwyraźniej trwała jakaś narada. Dwie pozostałe osoby stały pod oknem,
jakby na coś czekając, może na swoją kolej. Mężczyzna i kobieta. Kobieta miała długie ciemne włosy i okulary. Mężczyzna nie miał ani włosów, ani okularów. Oboje nosili zwyczajne, codzienne ubrania. Oraz przypięte na piersi identyfikatory. Na należącym do kobiety po napisie Mary Mason widniał szereg skrótów, które musiały oznaczać tytuły medyczne. Na plakietce mężczyzny po imieniu i nazwisku – Warren Niebuhr – wypisano szereg takich samych skrótów. Lekarze, domyślił się Reacher, zapewne psychiatrzy. Identyfikatory nadawały im wygląd uczestników jakiegoś kongresu. Jednak to im najwyraźniej nie przeszkadzało. Helen przerwała rozmowę.
– Proszę państwa, to jest Jack Reacher – oznajmiła. -
Mój detektyw zrezygnował i pan Reacher zgodził się przejąć
jego obowiązki.
To dla mnie nowina, pomyślał Reacher, ale tego nie skomentował. Helen z dumą wskazała mężczyznę siedzącego na jej fotelu.
– To jest Alan Danuta – powiedziała. – Jest prawnikiem specjalizującym się w sprawach weteranów. Z Waszyngtonu. Zapewne najlepszym z branży, jakiego znam.
– Szybko pan przyleciał – zauważył Reacher.
– Musiałem – odparł mężczyzna. – Dzisiejszy dzień będzie decydujący dla pana Barra.
– Wszyscy wybieramy się do szpitala – powiedziała Helen. – Lekarze twierdzą, że on może z nami rozmawiać. Miałam nadzieję, że uda mi się skonsultować z Alanem telefonicznie lub przez pocztę elektroniczną, a tymczasem on przyleciał do nas.
– Tak jest mi łatwiej – powiedział Danuta.
– Nie, po prostu miałam szczęście – rzekła Helen. – Co więcej, właśnie zaczęła się tygodniowa konferencja psychiatrów w Bloomington. Doktor Mason i doktor Niebuhr od razu tu przyjechali.
– Moja specjalność to przypadki utraty pamięci – powiedziała doktor Mason.
– A moja działanie pod przymusem – dodał doktor Niebuhr. – Typowe zachowania przestępcze i tym podobne kwestie.
– Tak więc to jest nasz zespół – oświadczyła Helen.
– Co z jego siostrą? – spytał Reacher.
– Już przy nim jest.
– Musimy porozmawiać.
– W cztery oczy?
– Tylko przez chwilę.
Przeprosiła pozostałych i wyprowadziła Reachera do poczekalni.
– Odkryłeś coś? – zapytała.
– Cizię i czterech z tych pięciu facetów zwerbował ich znajomy, niejaki Jeb Oliver. Zapłacił wszystkim po sto dolców. Zakładam, że pięćset zostawił sobie za fatygę. Byłem w jego domu, ale wyjechał.
– Dokąd?
– Nikt nie wie. Zabrał go jakiś gość, samochodem.
– Kto to taki?
– Pracuje w sklepie z częściami, razem z rudą cizią. Jednocześnie jest drobnym dealerem.
– Naprawdę?
Reacher skinął głową.
– Za jego domem jest stodoła, zamknięta na zmyślną kłódkę. Może wytwórnia prochów, może magazyn. Spędza mnóstwo czasu na rozmowach przez komórkę. Ma samochód, który kosztuje dwa razy więcej, niż ekspedient zarabia rocznie. I mieszka z matką.
– Czego to dowodzi?
– Dealerzy znacznie częściej niż inni mężczyźni mieszkają z matkami. Czytałem to w jakiejś gazecie.
– Dlaczego?
– Zwykle mają już na koncie jakieś drobne wyroki. Właściciele domów nie chcą wynajmować im mieszkań.
Helen nic nie powiedziała.
– Wczoraj wieczorem wszyscy byli naćpani – dodał Reacher. – Cała szóstka. Zapewne speedem, sądząc po tym, jak cizia wygląda dzisiaj. Zupełnie inaczej. To mi wygląda na kaca po amfetaminie.
– Byli naćpani? No to miałeś szczęście.
Reacher pokręcił głową.
– Chcesz ze mną walczyć, najlepiej poprzestań na aspirynie.
– I co to nam daje?
– Spójrzmy na to z punktu widzenia Jeba Olivera. Robił to dla kogoś. Trochę miała to być praca, trochę przysługa. Warta tysiąc dolarów. Musiał to być ktoś stojący wyżej w hierarchii. I na pewno nie był to kierownik sklepu z częściami.
– Zatem myślisz, że James Barr miał coś wspólnego z handlarzem narkotyków?
– Niekoniecznie. Może jednak z nieznanych nam powodów został do tego zmuszony przez jakiegoś handlarza.
– To zwiększa ryzyko – zauważyła.
– Trochę – przyznał Reacher.
– Co powinniśmy zrobić?
– Pojechać do szpitala. Niech doktor Mason stwierdzi, czy Barr nie wciska nam kitu z tą amnezją. Jeśli tak, to najszybciej zakończymy tę sprawę, przyciskając go, żeby powiedział nam prawdę.
– A jeśli nie wciska kitu?
– Wtedy wybierzemy inną metodę.
– Jaką?
– Później – odparł Reacher. – Posłuchajmy, co mają do powiedzenia lekarze.
Helen Rodin pojechała do szpitala swoim saturnem. Prawnik Alan Danuta siedział obok niej na przednim siedzeniu, a Reacher wygodnie wyciągnął się na tylnym. Mason i Niebuhr podążyli za nimi taurusem, którego wypożyczyli tego ranka w Bloomington. Oba samochody zaparkowano obok siebie na rozległym parkingu dla odwiedzających. Wszyscy pięcioro wysiedli, postali chwilkę, a potem poszli razem w kierunku głównego wejścia.
Grigor Linsky patrzył, jak szli. Znajdował się pięćdziesiąt stóp od nich w cadillacu, który matka Jeba Olivera widziała
poprzedniej nocy. Trzymał silnik włączony. Zadzwonił ze swojego telefonu komórkowego. Zek zgłosił się po pierwszym sygnale.
– Tak? – powiedział.
– Żołnierz jest bardzo dobry – rzekł Linsky. – Już był w domu chłopaka.
– I?
– I nic. Chłopaka już tam nie ma.
– A gdzie jest?
– Tu i tam.
– A gdzie dokładnie?
– Głowa i dłonie w rzece. Reszta pod ośmioma jardami kruszonego kamienia w nowym podłożu First Street.
– Co się teraz dzieje?
– Żołnierz i prawnicy są w szpitalu. Z trójką innych. Sądzę, że to jeszcze jeden prawnik i dwoje lekarzy. Zapewne narada specjalistów.
– Możemy się odprężyć?
– Raczej tak. Muszą próbować. Tak tutaj się to robi, jak wiesz. Jednak nie uda im się.
– Dopilnuj, żeby tak było – polecił Zek.
Szpital znajdował się na przedmieściach, więc na stosunkowo rozległym terenie. Najwyraźniej nie przejmowano się tu kosztem działki. Zapewne tylko szczupły budżet miejski ograniczył wysokość budynku do pięciu pięter ze zwykłego betonu. Wewnątrz ściany pomalowano na biało, a pomieszczenia były za niskie, ale poza tym szpital nie odbiegał wyglądem od innych szpitali. I pachniał jak każdy inny szpital. Zapach rozkładu, środków dezynfekcyjnych, choroby. Reacher nie przepadał za szpitalami. Szedł za pozostałą czwórką długim i jasno oświetlonym korytarzem, który prowadził do windy. Lekarze szli na przedzie. Najwyraźniej czuli się tu jak w domu. Helen Rodin i Alan Danuta podążali tuż za nimi. Ramię w ramię, żywo rozmawiając. Lekarze doszli do windy i Niebuhr nacisnął guzik. Pozostali ustawili się za jego plecami. Nagle Helen Rodin
odwróciła się i zatrzymała Reachera, zanim dołączył do reszty. Przysunęła się do niego i zapytała cicho:
– Czy słyszałeś o niejakiej Eileen Hutton?
– Dlaczego pytasz?
– Ojciec przysłał mi faksem listę świadków. Dopisał ją na końcu.
Reacher nic nie powiedział.
– Chyba przysłało ją wojsko – doszła do wniosku. – Znasz ją?
– A powinienem?
Helen przysunęła się jeszcze bliżej, odwrócona plecami do pozostałych.
– Muszę się dowiedzieć, co ona wie – szepnęła.
To może wszystko skomplikować, pomyślał Reacher.
– Była prokuratorem – powiedział.
– Kiedy? Przed czternastoma laty?
– Tak.
– Jak dużo wie?
– Sądzę, że teraz jest w Pentagonie.
– Ile ona wie, Reacher? Odwrócił głowę.
– Wszystko.
– Jak to? Ta sprawa nigdy nie trafiła do sądu.
– Mimo to.
– Jak to?
– Ponieważ z nią sypiałem. Wytrzeszczyła oczy.
– Powiedz mi, że żartujesz.
– Nie żartuję.
– Powiedziałeś jej o wszystkim?
– Byliśmy parą. Oczywiście, że powiedziałem jej wszystko. Byliśmy po tej samej stronie.
– Dwoje samotnych ludzi na pustyni.
– Było nam dobrze. Przez trzy piękne miesiące. Była miła. Pewnie nadal jest. Bardzo ją lubiłem.
– To więcej informacji, niż potrzebowałam, Reacher.
Nie skomentował tego.
– No, teraz sytuacja naprawdę wymknęła się spod kontroli – oceniła Helen.
– Ona nie może wykorzystać tych informacji. Tak samo jak ja. Są nadal ściśle tajne, a ona wciąż służy w wojsku.
Helen Rodin milczała. – Wierz mi – rzekł Reacher.
– No to dlaczego znalazła się na tej cholernej liście?
– To moja wina – przyznał. – W rozmowie z twoim ojcem wspomniałem o Pentagonie. Kiedy nie mógł zrozumieć, skąd w tej sprawie pojawiło się moje nazwisko. Pewnie zaczął szperać. Spodziewałem się, że to zrobi.
– Jeśli ona zacznie mówić, sprawa zakończy się od razu.
– Nie zacznie.
– A jednak. Może właśnie po to przyjechała. Kto wie, co zrobi wojsko?
Zadzwonił dzwonek windy i cała grupka przesunęła się do drzwi.
– Musisz z nią porozmawiać – rzekła Helen. – Na pewno będzie przy okazaniu dowodów. Musisz się dowiedzieć, co zamierza powiedzieć.
– Pewnie ma już generalskie gwiazdki. Nie mogę jej zmusić do mówienia.
– Znajdź jakiś sposób – poradziła mu. – Wykorzystaj miłe wspomnienia.
– Może nie chcę tego robić. Pamiętaj, że ona i ja nadal jesteśmy po tej samej stronie. Przynajmniej jeśli chodzi o Jamesa Barra.
Helen Rodin odwróciła się i weszła do kabiny windy.
Winda zawiozła ich do holu na piątym piętrze, gdzie były tylko pomalowane na biało betonowe ściany oraz drzwi ze stali i zbrojonego szkła, które prowadziły do śluzy bezpieczeństwa. Za nią Reacher dostrzegł tablice wskazujące drogę na oddział intensywnej opieki medycznej, dwa oddziały zamknięte (dla mężczyzn i dla kobiet), dwa oddziały interny i jeden położniczy. Reacher domyślił się, że całe piąte piętro zostało ufundowane
przez władze stanu. Nie było to przyjemne miejsce. Idealne skrzyżowanie więzienia ze szpitalem, czyli dwóch niezbyt miłych miejsc.
Przy biurku recepcji natknęli się na faceta w mundurze pracownika departamentu więziennictwa. Wszyscy zostali zrewidowani i podpisali formularze o odpowiedzialności karnej. Potem pojawił się lekarz, który zaprowadził ich do małej poczekalni. Był zmęczonym człowiekiem około trzydziestki. W poczekalni stały krzesełka ze stalowych rurek i zielnego plastiku. Wyglądały jak wymontowane z chevroletów z lat pięćdziesiątych.
– Barr jest przytomny i dość komunikatywny – oznajmił
lekarz. – Uznaliśmy jego stan za stabilny, ale to nie oznacza,
że on jest zdrowy. Dlatego ograniczamy dzisiaj jednorazową
liczbę gości do dwojga i chcemy, żeby rozmawiano z nim jak
najkrócej.
Reacher zobaczył, że Helen Rodin uśmiechnęła się, i wiedział dlaczego. Policjanci będą chcieli wejść parami, tak więc Helen jako adwokat byłaby trzecia. To oznaczało, że dzisiejsze medyczne restrykcje umożliwią jej rozmowę z klientem w cztery oczy.
– Jest z nim teraz jego siostra – powiedział lekarz. -
Prosiła, żeby państwo zaczekali, dopóki nie zakończy odwiedzin.
Lekarz odszedł, a Helen powiedziała:
– Wejdę tam pierwsza, sama. Muszę mu się przedstawić
i uzyskać jego zgodę na reprezentowanie go w sądzie. Potem
chyba powinna się z nim zobaczyć doktor Mason. Na podstawie
jej opinii zdecydujemy co dalej.
Mówiła szybko. Reacher wyczuł, że jest trochę zdenerwowana. Trochę spięta. Wszyscy byli, oprócz niego. Nikt z nich poza nim nigdy nie spotkał Jamesa Barra. Był on dla nich wielką niewiadomą, dla każdego w nieco inny sposób. Był klientem Helen Barr, chociaż niechcianym. Dla Mason i Nie-buhra stanowił obiekt badań. Może temat przyszłych artykułów naukowych, potencjalne źródło sławy i zaszczytów. Może mieli do czynienia z nowym zespołem chorobowym, czekającym na
opisanie. Syndrom Barra. To samo dotyczyło Alana Danuty. Dla niego mógł to być precedens czekający na przedstawienie w Sądzie Najwyższym. Rozdział w podręczniku prawa. Przykład dla studentów. Stan Indiana przeciw Barrowi. Barr przeciw Stanom Zjednoczonym. Oni wszyscy zainwestowali swój czas w spotkanie z człowiekiem, którego nigdy przedtem nie widzieli na oczy.
Usiedli na krzesełkach z zielonego plastiku. W małej poczekalni było cicho i śmierdziało chlorowym środkiem dezynfekcyjnym. Słychać było tylko cichy szmer wody w rurach wodociągowych i elektroniczne popiskiwanie maszynerii w jednej z sal. Nikt się nie odzywał, ale wszyscy wiedzieli, że wizyta będzie długa i nużąca. Nie ma sensu się niecierpliwić. Reacher usiadł naprzeciw Mary Mason i obserwował ją. Była stosunkowo młoda jak na eksperta. Wydawała się ciepła i otwarta. Miała okulary w dużych oprawkach, żeby rozmówca dobrze widział jej oczy. Te miały miły, zachęcający i krzepiący wyraz. Reacher nie wiedział, w jakim stopniu oddawały jej prawdziwy charakter, a w jakim były zawodową pozą.
– Jak pani to robi? – zapytał.
– Jak oceniam chorego? – upewniła się. – Wychodzę z założenia, że naprawdę doznał amnezji, a nie symuluje. Urazy głowy powodujące dwudniową utratę przytomności niemal zawsze wywołują amnezję. To ustalono już dawno temu. Potem obserwuję pacjenta. Osoby naprawdę cierpiące na amnezję są bardzo zaniepokojone swoim stanem, zdezorientowane i przestraszone. Widać, że naprawdę próbują sobie przypomnieć. Chcą pamiętać. Symulanci zachowują się inaczej. Unikają rozmowy o tych dniach. W myślach odwracają się od nich. Czasem nawet dosłownie. Często nawet można to poznać po mowie ciała.
– Trochę to subiektywne – zauważył Reacher.
Mason skinęła głową.
– To jest subiektywne. Bardzo trudno udowodnić, że pacjent
symuluje. Można wykorzystać skanowanie aktywności kory
mózgowej, ale interpretacja znaczenia tych skanów też będzie
subiektywna. Czasem użyteczna jest hipnoza, ale sądy z zało-
żenia unikają hipnozy. Tak więc owszem, ja tylko zaopiniuję przypadek.
– Kogo zatrudni oskarżyciel?
– Kogoś takiego jak ja. Pracowałam już dla obu stron.
– Zatem jego słowa przeciwko pani słowom? Mason znów skinęła głową.
– Zwykle decyduje to, kto ma więcej literek po nazwisku. To działa na sędziów.
– Pani ma ich sporo.
– Więcej niż większość ludzi – przyznała.
– Ile on zapomniał?
– Co najmniej kilka dni. Jeśli doznał urazu w sobotę, byłabym bardzo zdziwiona, gdyby pamiętał coś, co zdarzyło się później niż w środę. Kilka wcześniejszych dni to szara strefa, z której jedne wydarzenia będzie pamiętał, a inne nie. W najlepszym razie. Widywałam przypadki, w których zapominano całe miesiące, czasem po lekkim wstrząśnieniu mózgu, a nie po śpiączce.
– Czy wspomnienia wrócą?
– Może z tej szarej strefy. Być może uda mu się odtworzyć je z tego, co pamięta. Może zdoła przypomnieć sobie niektóre wydarzenia. Natomiast z późniejszymi będzie o wiele trudniej. Jeśli pamięta swój ostatni lunch, to niewykluczone, że w końcu zdoła sobie przypomnieć kolację. Jeżeli pamięta, że był w kinie, to ewentualnie przypomni sobie, jak dojechał do domu. Jednak gdzieś będzie granica. Zazwyczaj jest nią wspomnienie tego, jak położył się spać tego dnia, który jeszcze pamięta.
– Będzie pamiętał wydarzenia sprzed czternastu lat?
Mason skinęła głową.
– Jego pamięć długotrwała powinna być nieuszkodzona.
Pamięć długotrwała jest indywidualnie zróżnicowana, ponieważ
prawdopodobnie opiera się na wędrówce substancji chemicznych z jednej części mózgu do drugiej, a nie ma dwóch identycznych mózgów. Fizjologia mózgu nie jest w pełni zbadaną
dziedziną wiedzy. Obecnie ludzie lubią porównywać mózg do
komputera, ale to błąd. Tu nie chodzi o twarde dyski i pamięć
szybkiego dostępu. Mózg jest tworem organicznym. To jakby
zrzucić worek jabłek ze schodów. Jedne się obiją, inne nie. Jednak powiedziałabym, że wspomnienia sprzed czternastu lat u każdego są przechowywane w pamięci długotrwałej.
W poczekalni zapadła cisza. Reacher nasłuchiwał elektronicznego popiskiwania aparatury. Sinusoidalny rytm z aparatu monitorującego lub stymulującego pracę serca. Około siedemdziesięciu pisków na minutę. Uspokajające dźwięki. Kojące. Potem jedne drzwi na korytarzu otwarły się i wyszła z nich Rosemary Barr. Wzięła prysznic i umyła głowę, ale wyglądała na przybitą, wyczerpaną i niewyspaną, a także o dziesięć lat starszą niż poprzedniego dnia. Przez chwilę stała bez ruchu, a potem rozejrzała się na boki i zaczęła powoli iść w kierunku poczekalni. Helen Rodin wstała i wyszła jej na spotkanie. Stanęły razem i rozmawiały po cichu. Reacher nie słyszał, o czym mówią. Odgadł, że składają sobie raporty, najpierw medyczny, potem prawny. Potem Helen wzięła Rosemary pod rękę i zaprowadziła do pozostałych. Rosemary spojrzała na dwoje psychiatrów, na Alana Danutę i na Reachera. Nie odezwała się. Następnie sama poszła w kierunku śluzy bezpieczeństwa. Nie obejrzała się.
– Negacja – rzekł Niebuhr. – My wszyscy przyszliśmy tutaj, żeby męczyć i sondować jej brata: fizycznie, psychicznie, prawnie, w przenośni. To agresywne i nieprzyjemne. Akceptacja tego oznaczałaby przyznanie, że jej brat jest zbrodniarzem.
– Może po prostu jest zmęczona – powiedział Reacher.
– Zamierzam tam iść i zobaczyć się z nim – oznajmiła Helen. Poszła korytarzem i weszła do pokoju, z którego wyszła Rosemary. Reacher zaczekał, aż zamknie drzwi. Potem zwrócił się do Niebuhra.
– Spotkał pan się już z czymś takim? – zapytał go.
– Z działaniem pod przymusem? A pan?
Reacher uśmiechnął się. Każdy znany mu psychiatra odpowiadał pytaniem na pytanie. Może tak ich uczono od pierwszego dnia studiów.
– Bardzo często – odparł.
– Ale?
– Zazwyczaj groźba była poważniejsza.
– Groźba skierowana przeciw siostrze nie jest poważna? To chyba wyłącznie pańska teoria.
– Ona nie została porwana. Nie uwięziono jej. Mógł postarać się jej o ochronę. Albo powiedzieć, żeby wyjechała z miasta.
– Właśnie – przytaknął Niebuhr. – Możemy tylko przypuszczać, że zabroniono mu to robić. Najwyraźniej kazano mu zostawić ją w nieświadomości, odsłoniętą. To dowodzi, że groźba była poważna. On również musiał uznać ją za poważną. Na tyle, że poczuł się zupełnie bezsilny. Musiał żyć w nieustannym strachu, bezsilny i dręczony wyrzutami sumienia.
– Widział pan kiedyś trzeźwo myślącego człowieka, który zrobiłby to co on?
– Tak – odparł Niebuhr.
– Ja też – rzekł Reacher. – Parę razy.
– Grożący musi być prawdziwym potworem. Aczkolwiek spodziewam się, że odegrały rolę również inne czynniki. Zapewne niedawno zawarta znajomość, jakiś rodzaj zależności, silny wpływ, chęć zaspokojenia czyichś wymagań, wywarcia wrażenia, potrzeba bycia cenionym, kochanym.
– Kobieta?
– Nie, nie zabija się ludzi, żeby zrobić wrażenie na kobietach. To zwykle ma wprost przeciwny skutek. To będzie mężczyzna. Uwodzicielski, ale nie seksualnie. W jakiś sposób pociągający.
– Samiec alfa i beta.
– Właśnie – powiedział znów Niebuhr. – A groźba skierowana przeciwko siostrze przełamała resztki oporów. Zapewne pan Barr nawet nie był pewien, czy ta groźba była żartem, czy nie. Jednak wolał tego nie sprawdzać. Ludzkie motywy to skomplikowana sprawa. Większość ludzi nie ma pojęcia, dlaczego robi to czy tamto.
– Z pewnością.
– A pan wie?
– Czasami – powiedział Reacher. – Ale niekiedy nie mam zielonego pojęcia. Może pan mi to powie.
– Zwykle moje porady są bardzo drogie. Dlatego mogę sobie pozwolić na prowadzenie takich przypadków za darmo.
– Może mógłbym płacić panu pięć dolców tygodniowo, jak czynsz.
Niebuhr uśmiechnął się niepewnie.
– Hm, nie – rzekł. – Nie sądzę.
Potem w poczekalni znów zapadła cisza, która trwała dziesięć długich minut. Danuta wyprostował nogi i przeglądał papiery w otwartej dyplomatce, którą trzymał na kolanach. Mason miała zamknięte oczy i wyglądała tak, jakby spała. Niebuhr gapił się w przestrzeń. Wszyscy troje byli najwyraźniej przyzwyczajeni do czekania. Tak samo jak Reacher. Był wojskowym żandarmem przez trzynaście lat, a motto żandarmerii brzmi: „Spiesz się powoli”. Nie: „służyć, chronić i bronić”. Skupił uwagę na elektronicznym popiskiwaniu, zabijając czas.
Grigor Linsky zaparkował wóz i w lusterku wstecznym obserwował drzwi szpitala. Założył się sam ze sobą, że co najmniej przez godzinę nic się nie wydarzy. Co najmniej godzinę, ale nie więcej niż półtorej. Potem powtórzył w myślach sposób postępowania w razie wypadku, gdyby nie wyszli wszyscy razem. Kogo zignorować, a kogo śledzić? W końcu postanowił jechać za tym, kto opuści szpital sam. Doszedł do wniosku, że zapewne będzie to żołnierz. Podejrzewał, że prawnicy i lekarze wrócą do biura prawnego. Byli przewidywalni. Żołnierz nie.
Helen Rodin przebywała w pokoju Jamesa Barra piętnaście minut. Następnie pomaszerowała prosto do poczekalni. Wszyscy spojrzeli na nią. Ona popatrzyła na Mary Mason.
– Pani kolej – powiedziała.
Mason wstała i poszła korytarzem. Niczego ze sobą nie zabrała. Żadnej teczki, papieru, długopisu. Reacher obserwował ją, dopóki nie zamknęły się za nią drzwi pokoju Barra. Wtedy bez słowa znów wyciągnął się na krześle.
– Spodobał mi się – powiedziała Helen, do nikogo konkretnego nie kierując tych słów.
– W jakim jest stanie? – spytał Niebuhr.
– Słaby – odparła Helen. – Rozbity. Jakby potrąciła go ciężarówka.
– Przytomny?
– Tak. Jednak nic nie pamięta. I nie sądzę, żeby udawał.
– Ile zapomniał?
– Nie umiem powiedzieć. Pamięta, że słuchał sprawozdania z meczu baseballu. Może w zeszłym tygodniu, a może miesiąc temu.
– Albo rok – mruknął Reacher.
– Zgodził się, żeby go pani reprezentowała? – zapytał Danuta.
– Ustnie – odparła Helen. – Niczego nie może podpisać. Jest przykuty do łóżka.
– Przedstawiła mu pani zarzuty i dowody?
– Musiałam – powiedziała Helen. – Chciał wiedzieć, dlaczego moim zdaniem potrzebny mu adwokat.
– I?
– Uważa, że jest winny.
Przez chwilę panowała cisza. Potem Alan Danuta zamknął teczkę, zdjął ją z kolan i postawił na podłodze. Wyprostował się.
– Witajcie w szarej strefie – powiedział. – Właśnie tam prawnicy czują się najlepiej.
– Nie ma w tym nic dobrego – odparła Helen. – Przynajmniej na razie.
– Zdecydowanie nie możemy dopuścić do tego, żeby stanął przed sądem. Władze skrzywdziły go w wyniku swoich zaniedbań, a teraz chcą go sądzić? Nie ma mowy. Nie w sytuacji, kiedy nawet nie pamięta dnia, o który chodzi. Jak mógłby się bronić?
– Mój ojciec wpadnie w szał.
– Z pewnością. Będziemy musieli z nim walczyć. Pójdziemy prosto do sądu federalnego. Tak głosi karta praw obywatelskich. Najpierw federalny, potem apelacyjny, a potem Sąd Najwyższy. Taka jest procedura.
– To długa droga.
Danuta skinął głową.
– Trzy lata – rzekł. – Jeśli dopisze nam szczęście. Nieco podobna była precedensowa sprawa Wilsona, która toczyła się trzy i pół roku. Prawie cztery lata.
– I nie mamy żadnej pewności zwycięstwa. Możemy przegrać.
– A wtedy sprawa trafi do sądu i będziemy robili, co w naszej mocy.
– Nie mam odpowiednich kwalifikacji – powiedziała Helen.
– Intelektualnych? Słyszałem co innego.
– Taktycznych i strategicznych. Także finansowych.
– Są stowarzyszenia weteranów, które mogą nas wesprzeć finansowo. W końcu pan Barr służył swojemu krajowi. I to dobrze.
Helen nie odpowiedziała. Tylko zerknęła na Reachera. Ten słówka nie pisnął. Odwrócił się i wbił wzrok w ścianę. Temu facetowi znów ma ujść na sucho wielokrotne morderstwo? Po raz drugi?
Alan Danuta poruszył się na krześle.
– Jest inne rozwiązanie – powiedział. – Niezbyt atrakcyjne pod względem prawnym, ale jest.
– Jakie? – spytała Helen.
– Dać pani ojcu tego, który pociągał za sznurki. W tych okolicznościach pół kromki jest lepsze niż nic. A ten, kto pociągał za sznurki, to i tak gratka.
– Czy on na to pójdzie?
– Zakładam, że zna go pani lepiej niż ja. Jednak byłby głupcem, gdyby nie poszedł. Ma przed sobą co najmniej trzy lata procesów apelacyjnych, zanim zdoła postawić Barra przed sądem. A każdy prokurator, który jest coś wart, chce złowić większą rybę.
Helen znowu zerknęła na Reachera.
– Istnienie tego zakulisowego manipulatora to tylko teoria – powiedziała. – Nie mamy niczego, co można by nazwać
dowodem.
– Wybór należy do pani – rzekł Danuta. – Jednak tak czy inaczej, nie może pani pozwolić, żeby Barr stanął przed sądem.
– Nie wszystko naraz – odparła Helen. – Zobaczymy, co powie doktor Mason.
Doktor Mason wróciła dwadzieścia minut później. Reacher obserwował, jak szła. Długi krok i błysk w oczach powiedziały mu, że doszła do konkretnych wniosków. Nie dostrzegł cienia wątpliwości. Żadnej niepewności. Zupełnie. Usiadła i wygładziła spódnicę.
– Trwała amnezja wsteczna – powiedziała. – Najzupełniej prawdziwa. Jeden z najbardziej oczywistych przypadków, z jakimi miałam do czynienia.
– Jaki okres obejmuje? – zapytał Niebuhr.
– Dowiemy się z tabeli rozgrywek pierwszej ligi – powiedziała. – Ostatnią rzeczą, jaką pamięta, to mecz Cardinals. Jednak założę się, że co najmniej ostatni tydzień, licząc od wczoraj.
– Zatem także piątek – powiedziała Helen.
– Obawiam się, że tak.
– W porządku – rzekł Danuta. – To jest to.
– Świetnie – podsumowała Helen.
Wstała, a pozostali poszli za jej przykładem i wszyscy stanęli twarzami w kierunku wyjścia. Reacher nie wiedział, czy zrobili to świadomie, czy nie. Jednak nie ulegało wątpliwości, że Barra zostawili za sobą dosłownie i w przenośni. Z człowieka stał się przypadkiem medycznym i problemem prawnym.
– Idźcie – powiedział Reacher.
– Zostajesz tu? – spytała Helen.
Reacher kiwnął głową.
– Zamierzam zajrzeć do mojego starego kumpla – powiedział.
– Dlaczego?
– Nie widziałem go czternaście lat.
Helen odeszła od pozostałych i stanęła tuż przy nim.
– Powiedz dlaczego?
– Nie martw się. Nie zamierzam odłączyć go od aparatury.
– Mam nadzieję.
– Nie bój się. Nie miałbym alibi, no nie?
Przez chwilę nie ruszała się. Milczała. Potem wróciła do pozostałych. Wszyscy wyszli razem. Reacher patrzył, jak mijają śluzę bezpieczeństwa i gdy tylko przeszli przez stalowe drzwi i znaleźli się w holu, odwrócił się i poszedł korytarzem do drzwi pokoju Jamesa Barra. Nie zapukał. Tylko zwolnił kroku, przekręcił klamkę i wszedł do środka.