3

Reacher podszedł do okna i oparł się ramieniem o futrynę, stając tak, żeby móc patrzeć na plac. I nie widzieć swoich słuchaczy.

– Czy tę rozmowę obejmuje tajemnica zawodowa?

– Tak – odpowiedziała Helen Rodin. – Obejmuje. To narada nad strategią obrony. Tego, co tu mówimy, nie można powtarzać.

– Czy wysłuchiwanie złych wieści nie narusza etyki prawniczej?

Zapadła długa cisza.

– Zamierza pan być świadkiem oskarżenia? – zapytała Helen Rodin.

– Nie sądzę, żebym musiał w tych okolicznościach. Jednak będę w razie potrzeby.

– W takim razie i tak usłyszelibyśmy te złe wieści. Przed procesem zażądamy od pana zaprzysiężonego zeznania. Aby uniknąć kolejnych niespodzianek.

Znów zamilkli.

– James Barr był strzelcem wyborowym – powiedział

Reacher. – Nie najlepszym, jakiego miała armia, ale i nie

najgorszym. Po prostu dobrym, kompetentnym snajperem.

Przeciętnym pod każdym względem.

Zamilkł, odwrócił głowę i spojrzał na lewą stronę placu. Na tandetny nowy budynek i mieszczące się w nim biuro werbunkowe. Wojsk lądowych, marynarki i lotnictwa.


– Do wojska zaciągają się cztery kategorie ludzi -

rzekł. – Dla jednych, tak jak dla mnie, to rodzinna tradycja.

Inni są patriotami chcącymi służyć ojczyźnie. Jeszcze inni po

prostu potrzebują pracy. I są jeszcze ludzie, którzy chcą zabijać

innych ludzi. Wojsko to jedyne miejsce, gdzie można to robić

legalnie. James Barr należał do tej czwartej kategorii. W głębi

duszy uważał, że fajnie byłoby zabijać.

Rosemary Barr odwróciła głowę. Nikt się nie odezwał.

– Jednak nigdy nie miał okazji – ciągnął Reacher. – Jako żandarm byłem bardzo dociekliwy i dowiedziałem się o nim wszystkiego. Przestudiowałem jego życiorys. Szkolił się pięć lat. Sprawdziłem historię jego służby. Czasem wystrzeliwał dwa tysiące pocisków na tydzień. Wszystkie do papierowych tarcz lub sylwetek. Wyliczyłem, że w trakcie służby oddał prawie ćwierć miliona strzałów i ani jednego do nieprzyjaciela. Nie pojechał do Panamy w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym. Wtedy mieliśmy bardzo liczną armię, a potrzebowaliśmy tylko kilku oddziałów, więc większość chłopców ominęła zabawa. To go gryzło. Potem w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym zaczęła się Pustynna Tarcza. Pojechał do Arabii Saudyjskiej. Jednak nie załapał się na Pustynną Burzę w dziewięćdziesiątym pierwszym. Tę operację prowadziły głównie wojska pancerne. James Barr tkwił w Arabii Saudyjskiej, czyszcząc karabin z piasku i oddając dwa tysiące strzałów tygodniowo na strzelnicy. A kiedy skończyła się Pustynna Burza, wysłali go do Kuwejtu, gdzie trzeba było zaprowadzić porządek.

– I co się tam stało? – zapytała Rosemary Barr.

– Załamał się – odparł Reacher. – Oto co się stało. Związek Radziecki się rozpadł. Irak podkulił ogon pod siebie. James Barr spojrzał w przyszłość i zrozumiał, że wojna się skończyła. Szkolił się prawie sześć lat, a nie oddał i nigdy nie miał oddać ani jednego strzału do wroga. Znaczną częścią szkolenia snajpera są ćwiczenia wyobraźni. W myślach bierze na cel rdzeń przedłużony, miejsce, gdzie rdzeń kręgowy rozszerza się przy podstawie czaszki. Wypuszcza powietrze z płuc i naciska spust. Czeka ułamek sekundy, gdy kula leci do celu.


I widzi obłoczek różowej mgiełki, tryskający z głowy. Wyobrażał to sobie. Wiele razy. Jednak nigdy tego nie widział. Ani razu. Nigdy nie widział tej różowej mgiełki. A naprawdę chciał. W pokoju zapadła cisza.

– Tak więc pewnego dnia poszedł sam – podjął opowieść

Reacher – do centrum Kuwejtu. Wybrał stanowisko i czekał.

Potem otworzył ogień i zabił cztery osoby wychodzące z bloku

mieszkalnego.

Helen Rodin patrzyła na niego oniemiała.

– Strzelał z piętrowego parkingu – rzekł Reacher. -

Z pierwszego piętra. Dokładnie naprzeciwko drzwi bloku.

Przypadkowymi ofiarami byli amerykańscy podoficerowie. Byli

na tygodniowych przepustkach i po cywilnemu.

Rosemary Barr kręciła głową.

– To nie może być prawda – powiedziała. – Po prostu nie może. On by tego nie zrobił. A gdyby nawet, to przecież poszedłby do więzienia. Tymczasem zwolniono go z honorami. Zaraz po wojnie w Zatoce. I dostał medal. Tak więc to nie mogło się zdarzyć.

– Właśnie dlatego tu jestem – ciągnął Reacher. – Mieliśmy poważny problem. Zapamiętajcie sobie kolejność wydarzeń. Mieliśmy czterech martwych facetów i od tego zaczęliśmy. W końcu udało nam się dotrzeć do pani brata, ale było to bardzo trudne śledztwo. Kilkakrotnie zbaczało na ślepe tory. I podążając jednym z nich, dowiedzieliśmy się czegoś o tych czterech zabitych. Czegoś, czego wolelibyśmy nie wiedzieć. Ponieważ oni robili coś, czego nie powinni byli robić.

– Co takiego? – spytała Helen Rodin.

– Kuwejt był niesamowitym miastem. Pełnym bogatych Arabów. Nawet biedni mieli złote zegarki, rolls-royce'y i marmurowe wanny ze złotymi kranami. I wielu z nich wyjechało na czas irackiej napaści. A niektórzy zostawili swoje rodziny. Żony i córki.

– I?

– Nasi czterej zabici podoficerowie poczuli się zdobywcami, tak jak poprzednio Irakijczycy. Pewnie uważali, że im się to należy. My uważaliśmy to za gwałty i napady z bronią


w ręku. I przypadkiem właśnie tym się zajmowali tamtego dnia, w tym budynku. I wcześniej w innych budynkach. Znaleźliśmy w ich szafkach dość biżuterii, żeby otworzyć filię Tif-fany'ego. Zegarki, diamenty, wszelkiego rodzaju biżuterię. I bieliznę. Pewnie kolekcjonowali ją, żeby nie stracić rachuby zgwałconych ofiar.

– I co się stało?

– Sprawa mogła mieć poważne reperkusje polityczne. Dotarła aż do najwyższych szczebli dowodzenia. Wojna w Zatoce miała być naszym wspaniałym sukcesem. Miała być stuprocentowo cudowna i stuprocentowo czyściutka. A Kuwejtczycy byli naszymi sojusznikami i tak dalej. Dlatego w końcu kazano nam zatuszować przestępstwa tych czterech facetów, zapomnieć o całej sprawie. Tak też zrobiliśmy. Niestety, to oznaczało również wypuszczenie Jamesa Barra. Ponieważ zaczęły krążyć plotki i wiedzieliśmy, że jego adwokat by je wykorzystał. Po prostu obawialiśmy się szantażu. Gdybyśmy postawili Barra przed sądem, jego adwokat argumentowałby, że te zabójstwa były w pełni usprawiedliwione. Twierdziłby, że Barr bronił honoru armii, choć w okrutny i gwałtowny sposób. A w trakcie procesu prawda wyszłaby na jaw. Kazano nam nie ryzykować. Mieliśmy związane ręce. Znaleźliśmy się w patowej sytuacji.

– Może to były usprawiedliwione zabójstwa-powiedziała Rosemary Barr. – Może James wiedział o wszystkim.

– Proszę pani, nie wiedział. Bardzo mi przykro, ale nie. Nigdy przedtem nie spotkał tych facetów. Nie znał żadnego z nich. Nie potrafił mi nic o nich powiedzieć, kiedy do niego dotarłem. Był w Kuwejcie od niedawna. Nie dość długo, żeby czegoś się dowiedzieć. Po prostu zabił czterech mężczyzn. Dla zabawy. Wyznał mi to osobiście, zanim jeszcze wyszły na jaw sprawki tamtych.

W pokoju było cicho.

– Tak więc zatuszowaliśmy sprawę i zwolniliśmy go do

cywila – powiedział Reacher. – Ogłosiliśmy, że tych czterech

facetów zabili Palestyńczycy, co było możliwe w Kuwejcie

w dziewięćdziesiątym pierwszym. Byłem trochę wkurzony tym

wszystkim. Nie była to najgorsza z sytuacji, jakie widziałem,


ale też i nie najprzyjemniejsza. James Barr miał szczęście i poczwórne morderstwo uszło mu na sucho. Dlatego zanim został zwolniony, odwiedziłem go i powiedziałem, żeby nie prowokował losu i już nigdy nie łamał prawa, nigdy więcej, do końca życia. Powiedziałem mu, że jeśli mnie nie usłucha. znajdę go i sprawię, że gorzko tego pożałuje.

W pokoju znów zaległa cisza. Zdawała się nie mieć końca.

– Dlatego tu jestem – rzekł Reacher.

– To na pewno zastrzeżone informacje – powiedziała Helen Rodin. – Chcę powiedzieć, że z pewnością nie można ich wykorzystać. Wybuchłby potworny skandal.

Reacher skinął głową.

– To ściśle tajne informacje. Znane jedynie Pentagonowi. Właśnie dlatego zapytałem, czy naszą rozmowę obejmuje tajemnica zawodowa.

– Miałby pan poważne kłopoty, gdyby je pan wyjawił.

– Miewałem już poważne kłopoty. Przyjechałem tu, żeby sprawdzić, czy znów muszę je mieć. Tak się składa, że chyba nie. Myślę, że pani ojciec zdoła uzyskać wyrok skazujący bez mojej pomocy. Jednak w razie potrzeby zawsze może na nią liczyć.

Teraz Helen zrozumiała.

– Przyszedł pan tu, żeby mnie ostrzec. Prawda? Chce mi pan powiedzieć, że jeśli będę się za bardzo starała, to podetnie mi pan skrzydła.

– Przyszedłem tu, żeby dotrzymać obietnicy – odparł Reacher. – Danej Jamesowi Barrowi.


***

Zamknął drzwi i zostawił ich tam, troje rozczarowanych i milczących ludzi. Potem zjechał na dół windą. Ann Yanni wsiadła na drugim. Przez moment zastanawiał się, czy ona spędza całe dnie w windzie w nadziei, że ktoś ją rozpozna. Licząc, że ktoś poprosi ją o autograf. Zignorował ją. Wysiadł z nią na parterze i poszedł do drzwi.

Przez chwilę stał na placu, namyślając się. Stan zdrowia Jamesa Barra komplikował sytuację. Reacher nie chciał tkwić


tutaj, dopóki facet się nie ocknie. To może potrwać kilka tygodni, jeśli w ogóle nastąpi. Reacher nie był człowiekiem lubiącym siedzieć w jednym miejscu. Lubił być w ruchu. Dwa dni w jednym miejscu to górna granica. Jednak nie miał wielkiego wyboru. Nie mógł niczego zasugerować Alexowi Rodinowi. Nie mógł zostawić mu numeru telefonu na wszelki wypadek. Po pierwsze, nie miał telefonu. Po drugie, człowiek tak pedantyczny i ostrożny jak Alex Rodin zaniepokoiłby się każdą sugestią i zaczął ją sprawdzać. Z łatwością odkryłby związek z Pentagonem. Reacher przecież zapytał, czy uzyskała jego nazwisko z Pentagonu. To był głupi błąd. Alex Rodin mógłby dodać dwa do dwóch. Dojść do wniosku, że coś w tym jest i odpowiedź można znaleźć w Pentagonie. Oczywiście napotkałby mur milczenia. Tylko że Rodin nie lubił murów na swej drodze. Zwróciłby się do mediów. Zapewne do Ann Yanni. Ona ochoczo rzuciłaby się na następną sensację. A Rodin zacząłby się obawiać przegranej i po prostu musiałby poznać prawdę. Nie zrezygnowałby.

A Reacher nie chciał, żeby wszystko wyszło na jaw. Przynajmniej dopóki nie jest to absolutnie konieczne. Weterani wojny w Zatoce i tak wiele przecierpieli, pozatruwani toksycznymi substancjami i uranem. Jedyne, co im pozostało, to zaszczyt udziału w zwyczajnej, czystej wojnie. Nie zasługiwali na to, aby ich łączono z takimi jak Barr i jego ofiary. Ludzie powiedzieliby: „O rany, oni wszyscy tak robili”. A Reacher wiedział, że to nieprawda. Służyli tam dobrzy żołnierze. Dlatego nie chciał ujawniać tej historii, dopóki nie jest to absolutnie konieczne i tylko jeśli sam uzna, że tak trzeba.

Dlatego nic nie należy sugerować Alexowi Rodinowi. Ani dzwonić na wszelki wypadek.

Zatem… Właściwie co?

Postanowił zostać jeszcze dwadzieścia cztery godziny. Może w tym czasie lekarze będą w stanie podać dokładniejsze rokowania. Pewnie porozmawia z Emersonem i zapozna się z dowodami. A wtedy przypuszczalnie będzie mógł spokojnie pozostawić sprawę w rękach Rodina jako sądowniczy samograj. A gdyby w jakiejś odległej przyszłości znów pojawiły się


problemy, przeczyta o nich w gazecie na jakiejś plaży lub w barze, po czym znowu tu wróci.

Miał więc spędzić dwadzieścia cztery godziny w prowincjonalnym miasteczku.

Postanowił sprawdzić, czy jest tu rzeka.


***

Była. Szeroka, o leniwym nurcie, płynąca z zachodu na wschód przez południową część miasta. Domyślił się, że to jakiś dopływ Ohio. Jej północny brzeg był wyrównany i wzmocniony potężnymi kamiennymi blokami na odcinku około trzystu jardów. Każdy z tych głazów ważył około pięćdziesięciu ton. Były idealnie ociosane i dobrze dopasowane. Tworzyły osłonę. Nabrzeże. Osadzono w nich grube żelazne grzyby pachołków do mocowania cum. Nabrzeże z kamiennych bloków wznosiło się trzydzieści stóp nad poziomem wody. Wzdłuż niego stały drewniane wiaty, otwarte od strony rzeki i ulicy. Ulica była brukowana. Przed stu laty cumowały tu wielkie barki. Tłumy ludzi uwijały się przy ich rozładunku. Wozy z łoskotem przejeżdżały po bruku. Teraz było tu pusto. W głębokiej ciszy słychać było tylko szum wody. Rdza porastała żelazne grzyby pachołków, a kępy wodorostów sterczały między kamiennymi głazami.

Na niektórych szopach pozostały wyblakłe napisy. Suszone owoce McGinty'ego. Centrala Nasienna Allentown. Hurtownia Parkera. Reacher przeszedł całe trzystujardowe nabrzeże, oglądając te magazyny. Wciąż stały, mocne i solidne. Przygotowane do remontu, domyślił się. Miasto, które stawia fontannę na miejskim placu, odnowi także nabrzeże. To nieuniknione. W całym mieście trwały prace budowlane. Miasto rozrośnie się na południe. Dadzą komuś ulgi podatkowe, żeby otworzył kawiarnię nad rzeką. Albo bar. Może z muzyką na żywo, od czwartku do soboty. Może z małym muzeum tutejszego rzecznego handlu.

Odwrócił się, żeby odejść, i stanął oko w oko z Helen Rodin.

– Nie jest pana aż tak trudno znaleźć – powiedziała.

– Najwyraźniej – odparł.


– Turyści zawsze przychodzą do doków. Miała w ręku dyplomatkę.

– Mogę postawić panu lunch?


***

Poprowadziła go z powrotem na północ, na skraj dawnej dzielnicy nędzy. Tutaj na odcinku jednego kwartału miasto zmieniało się ze starego i podupadłego w nowe i odrestaurowane. W miejscu familijnych sklepików, z wystawami eksponującymi worki do odkurzaczy i węże do zmywarek, pojawiały się nowe butiki z sukienkami za sto dolarów. A także kafejki z kawą po cztery dolary, sklepy z butami i wyrobami z tytanu. Przeszli obok kilku z nich, a potem Helen Rodin wprowadziła go do jadłodajni. Widywał już tego rodzaju lokale. Zazwyczaj ich unikał. Białe ściany, trochę odsłoniętych cegieł, błyszczące chromem stoliki i krzesła, przedziwne sałatki. Przypadkowy dobór składników nazywany inwencją.

Zaprowadziła go do stolika w kącie. Tryskająca energią dziewczyna przyniosła jadłospis. Helen Rodin zamówiła coś z pomarańczami, włoskimi orzechami i serem gorgonzola. Oraz filiżankę ziołowej herbaty. Reacher zrezygnował ze studiowania menu i zamówił to samo, tylko z kawą, zwykłą, czarną.

– To mój ulubiony lokal – oznajmiła Helen.

Skinął głową. Wierzył jej. Wyglądała tu jak w domu. Rozpuszczone długie włosy, czarny strój. Młodzieńczy entuzjazm. On był starszy, z innych czasów i innego świata.

– Chciałabym, żeby mi pan coś wyjaśnił – powiedziała.

Pochyliła się i otworzyła teczkę. Wyjęła ten stary magnetofon

kasetowy. Ostrożnie postawiła go na stoliku. Nacisnęła klawisz odtwarzania. Reacher usłyszał głos pierwszego adwokata Jamesa Barra, mówiący: Nie ma sensu zaprzeczać. A potem głos Barra, mówiącego: Sprowadźcie mi Jacka Reachera.

– Już mi to pani puszczała – przypomniał.

– Dlaczego tak powiedział? – zapytała Helen.

– To właśnie mam pani wyjaśnić?

Kiwnęła głową.


– Nie potrafię.

– Logicznie rzecz biorąc, jest pan ostatnią osobą, z którą chciałby się widzieć.

– Racja.

– Czy mógł mieć jakieś wątpliwości co do pańskich emocji? Przed czternastoma laty?

– Nie sądzę. Wyraziłem się wystarczająco jasno.

– Dlaczego więc prosił teraz, żeby pana sprowadzić?

Reacher nie odpowiedział. Kelnerka przyniosła posiłek i zaczęli jeść. Pomarańcze, orzechy włoskie, ser gorgonzola, rozmaite liście i warzywa oraz winny sos z jeżyn. Całkiem niezłe. A kawa była w porządku.

– Chcę przesłuchać całą taśmę.

Odłożyła widelec i wcisnęła klawisz powrotnego przewijania. Trzymała rękę jak pianistka, każdy palec na innym klawiszu. Miała długie palce. Nie nosiła pierścionków. Umalowane paznokcie, równo przycięte. Nacisnęła klawisz odtwarzania i podniosła widelec. Reacher przez chwilę nie słyszał żadnego dźwięku, dopóki nie skończyła się taśma rozbiegowa. Potem usłyszał więzienne odgłosy. Echa, brzęk metalu w oddali. Ludzki oddech. Odgłos otwierania drzwi i siadania na krześle. Nie było chrobotu przesuwania. Więzienne krzesło, przyśrubowane do podłogi. Adwokat zaczął mówić. Był stary i znudzony. Nie miał ochoty tam być. Wiedział, że Barr jest winny. Przez chwilę wygłaszał komunały. Zirytował się milczeniem Barra. Potem rzekł ze zniechęceniem: Nie pomogę panu, jeśli pan sam nie chce sobie pomóc. Zapadła bardzo długa cisza, a później znów rozległ się głos Barra, poruszonego, mówiącego prosto do mikrofonu: Mają niewłaściwego faceta. Barr powtórzył to. Potem prawnik zaczął od nowa, nie wierząc mu, mówiąc, że mają wszystkie dowody, szukając jakiegoś sensu tej wypowiedzi. Potem Barr poprosił o sprowadzenie Reachera, dwukrotnie, a adwokat też dwa razy spytał, czy Reacher jest lekarzem. Następnie Barr wstał i odszedł. Słychać było łomotanie w drzwi, a potem zapadła cisza.

Helen Rodin wcisnęła klawisz „Stop”.


– Zatem dlaczego? – zapytała. – Dlaczego powiedział,

że tego nie zrobił, a potem zażądał sprowadzenia faceta, który

na pewno wie, że on to już kiedyś zrobił?

Reacher tylko wzruszył ramionami. Mimo to po minie Helen poznał, że ona zna już odpowiedź.

– Pan coś wie. Może sam pan nie zdaje sobie z tego sprawy. Jednak musi pan coś wiedzieć. Coś, co jego zdaniem może mu pomóc.

– Czy to ma teraz jakieś znaczenie? On jest w śpiączce. Może nigdy się nie wybudzi.

– To ma ogromne znaczenie. Mógłby być lepiej traktowany.

– Ja nic nie wiem.

– Na pewno? Czy przed laty przeszedł badania psychiatryczne?

– Sprawy nie zaszły aż tak daleko.

– Czy twierdził, że był niepoczytalny?

– Nie, był dumny z wyniku. Z czterech trafień na cztery strzały.

– Uważał go pan za wariata?

– To wielkie słowo. Czy trzeba być wariatem, żeby zastrzelić czterech ludzi dla zabawy? Oczywiście, że tak. Czy formalnie był wariatem? Jestem pewien, że nie.

– Pan coś musi wiedzieć, Reacher. Może to tkwi w pańskiej podświadomości. Musi pan sobie przypomnieć.

Milczał chwilę.

– Czy widziała pani dowody? – zapytał.

– Ich opis.

– I co?

– Są niezbite. Nie ma cienia wątpliwości, że on to zrobił. Chodzi mi o złagodzenie wyroku, nic więcej. I o stan jego umysłu. Nie mogę pozwolić, żeby stracili niepoczytalnego.

– Niech więc pani poczeka, aż odzyska przytomność i wtedy każe go zbadać.

– To nic nie da. Może ocknąć się jako zupełny świr i oskarżenie powie, że jest to spowodowane uderzeniem w głowę podczas więziennej bójki. Uznają, że w chwili popełniania zbrodni był zupełnie zdrowy na umyśle.


– Czy pani ojciec walczy fair?

– Żyje po to, aby zwyciężać.

– Jaki ojciec, taka córka? Zastanowiła się.

– Trochę – przyznała.

Reacher skończył sałatkę. Przez chwilę gonił widelcem orzech po talerzu, a potem poddał się i chwycił go palcami.

– O czym pan myśli? – zapytała Helen.

– O pewnym drobnym szczególe – odparł. – Czternaście lat temu mieliśmy trudną sprawę i skąpy materiał dowodowy. A on się przyznał. Tym razem materiał dowodowy jest przytłaczający, a on nie przyznaje się do winy.

– Co to oznacza?

– Nie wiem.

– A więc niech pan pomyśli o tym, co pan wie – powiedziała Helen. – Proszę. Musi pan coś wiedzieć. Niech pan zada sobie pytanie, dlaczego on wymienił pańskie nazwisko? Musi być jakiś powód.

Reacher nic nie powiedział. Młoda kelnerka przyszła i zabrała talerze. Reacher wskazał na filiżankę, a dziewczyna zrobiła jeszcze jeden kurs i przyniosła mu drugą kawę. Reacher wziął filiżankę w dłonie i wdychał aromatyczną woń.

– Mogę zadać panu osobiste pytanie?

– Zależy jak bardzo osobiste – odparł ostrożnie.

– Dlaczego tak trudno pana znaleźć? Zwykle tacy jak Franklin potrafią znaleźć każdego.

– Może nie jest taki dobry, jak pani myśli.

– On jest zapewne lepszy, niż myślę.

– Nie każdego można znaleźć.

– Racja. Jednak pan nie wygląda na należącego do tej kategorii ludzi.

– Byłem trybikiem maszyny – powiedział Reacher. – Przez całe życie. Potem maszyna zacięła się i mnie wypluła. Pomyślałem sobie: dobrze, jak nie, to nie. Nie i już. Trochę się zirytowałem i pewnie była to niedojrzała reakcja. Jednak przyzwyczaiłem się do tego.

– To jest jak gra?


– Jak nałóg – odparł Reacher. – Jestem nałogowym outsiderem.

Dziewczyna przyniosła rachunek. Helen Rodin zapłaciła. Potem schowała magnetofon kasetowy z powrotem do teczki i razem z Reacherem opuściła lokal. Poszli na północ, mijając plac budowy na końcu First Street. Ona szła do pracy, a on zamierzał poszukać hotelu.


***

Niejaki Grigor Linsky obserwował ich, gdy szli. Siedział skulony w samochodzie zaparkowanym na chodniku. Wiedział, gdzie czekać. Wiedział, gdzie ona jada, kiedy ma towarzystwo.

Загрузка...