Jajeczka, które Hervé Joncour przywiózł z Japonii – przylepione setkami do małych płatków morwowej kory – okazały się zupełnie zdrowe. Produkcja jedwabiu w okręgu Lavilledieu, pod względem ilości i jakości, była w owym roku nadzwyczajna. Zdecydowano się otworzyć dwie nowe przędzalnie, a Baldabiou kazał zbudować wirydarz przy kościółku Świętej Agnieszki. Nie wiadomo dlaczego, ale wyobraził sobie, że musi on być okrągły, i dlatego zlecił przygotowanie projektu architektowi hiszpańskiemu, który nazywał się Juan Benitez i cieszył pewną sławą w dziedzinie Plazas de Toros.
– Pośrodku oczywiście żadnego piasku, tylko ogród. I, jeśli łaska, nad wejściem, zamiast głów byków głowy delfinów.
– Delfinów, señor?
– Widziałeś kiedyś rybę, Benitez?
Hervé Joncour zrobił kilka obliczeń i odkrył, że jest bogaty. Kupił trzydzieści akrów ziemi na południe od swojego domu i spędził letnie miesiące na sporządzaniu rysunków ogrodu, gdzie byłoby przyjemnie spacerować w ciszy. Wyobraził sobie, że będzie on niewidoczny jak koniec świata. Co rano wyprawiał się do Verduna, gdzie słuchał miejscowych historyjek i przeglądał nadesłane z Paryża gazety. Wieczorem przesiadywał długo obok żony Hélène na werandzie swojego domu. Ona czytała na głos jakąś książkę, a on czuł się szczęśliwy, bo myślał, że na całym świecie nie ma piękniejszego głosu.
4 września 1862 roku skończył 33 lata. Życie jak deszcz spływało przed jego oczami: widok pełen spokoju.