27

Hervé Joncour czekał przez dwie godziny. Potem zaprowadzono go korytarzem do ostatnich drzwi. Otworzył i wszedł.

Madame Blanche siedziała w wielkim fotelu pod oknem. Ubrana była w kimono z lekkiej tkaniny: zupełnie białe. Na palcach, zamiast pierścionków, miała małe kwiatki w kolorze jaskrawoniebieskim. Włosy czarne, lśniące, twarz orientalna, bez skazy.

– Co pozwala panu sądzić, że jest pan dość bogaty na to, by iść do łóżka ze mną?

Hervé Joncour stał nadal przed nią, z kapeluszem w ręku.

– Chciałbym, by wyświadczyła mi pani pewną przysługę. Cena nie gra roli.

Po czym wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki złożoną na cztery małą kartkę i podał jej.

– Muszę wiedzieć, co tam jest napisane.

Madame Blanche nie poruszyła się ani o milimetr. Jej wargi były lekko rozchylone, przywodziły na myśl prehistorię uśmiechu.

– Bardzo panią proszę, madame.

Nie miała najmniejszego powodu, by to uczynić. A jednak wzięła kartkę, rozłożyła ją i spojrzała. Podniosła oczy na Hervé Joncoura, opuściła je znowu. Powoli złożyła kartkę. Gdy pochyliła się do przodu, aby mu ją zwrócić, kimono rozchyliło się nieznacznie na piersi. Hervé Joncour zobaczył, że nie ma nic pod spodem i że jej skóra jest młoda i jasna.

– Proszę wrócić, bo umrę.

Powiedziała to zimnym głosem, patrząc Hervé Joncourowi w oczy, jej twarz ani na jotę nie zmieniła wyrazu. Proszę wrócić, bo umrę.

Hervé Joncour włożył karteczkę z powrotem do wewnętrznej kieszeni marynarki.

– Dziękuję.

Skłonił się lekko, po czym odwrócił się, skierował ku drzwiom i chciał położyć na stole kilka banknotów.

– Niech pan da spokój.

Hervé Joncour zawahał się na chwilę.

– Nie mówię o pieniądzach. Mówię o tej kobiecie. Niech pan da spokój. Nie umrze i pan o tym wie.

Nie odwracając się, Hervé Joncour położył banknoty na stole, otworzył drzwi i wyszedł.

Загрузка...