O swojej podróży Hervé Joncour powiedział jedynie, że jajeczka otworzyły się w pewnej miejscowości pod Kolonią i że miejscowość ta nazywa się Eberfeld.
W cztery miesiące i trzynaście dni po jego powrocie Baldabiou usiadł przed nim na brzegu jeziora, na zachodnim krańcu ogrodu, i powiedział
– Wcześniej czy później komuś przecież będziesz musiał wyznać prawdę.
Powiedział to cicho, z wysiłkiem, bo nigdy nie wierzył, że prawda może się na coś przydać.
Hervé Joncour podniósł wzrok na ogród.
Była jesień i wszystko wokół tonęło w zwodniczym świetle.
– Kiedy po raz pierwszy ujrzałem Hara Keia, ubrany był w ciemną tunikę, siedział ze skrzyżowanymi nogami, nieruchomo, w rogu pokoju. Przy nim, z głową opartą na jego kolanach, leżała kobieta. Jej oczy nie miały wykroju orientalnego, a jej twarz była twarzą małej dziewczynki.
Baldabiou słuchał w milczeniu, aż do końca, aż do pociągu w Eberfeld. Nie myślał o niczym. Słuchał.
Było mu dziwnie przykro, gdy Hervé Joncour powiedział w końcu cicho
– Nawet nigdy nie słyszałem jej głosu.
A po chwili:
– To dziwne cierpienie.
Cicho.
– Umierać z tęsknoty za czymś, czego nigdy nie przeżyjesz.
Wrócili przez ogród, idąc obok siebie. Jedyne, co Baldabiou powiedział, to
– Ale dlaczego, u diabła, jest tak cholernie zimno?
Powiedział to po dłuższej chwili.