Rozdział dwunasty

Milczałem od długiego czasu,

w spokoju wstrzymywałem siebie,

teraz jakby rodząca zakrzyknę,

dyszeć będę z gniewu, zbraknie mi tchu.

Księga Izajasza, 42,14

8 listopada 1999


Jessica White przesuwa jasnozielony wazon o cal na prawo; przy tym ruchu kołyszą się tulipany barwy lawendy. Koło niej Colin White opiera się wygodnie o fioletowe poduszki, z których każda następna jest o odcień ciemniejsza od poprzedniej. Wpadłam do katalogu, myśli Kenzie, i nie potrafię się z niego wydostać.

– Pani van der Hoven, jeszcze wody? – pyta Jessica.

– Nie, dziękuję. I jestem Kenzie. – Uśmiecha się do obojga. – Słyszałam, że spodziewacie się dziecka?

Jessica kładzie dłoń na brzuchu.

– Tak, w maju.

– Mamy nadzieję, że starsza siostrzyczka będzie z nami w czasie tego wielkiego wydarzenia – dodaje Colin.

Kenzie dokładnie wie, co Colin próbuje osiągnąć.

– Tak. Panie White, proszę mi powiedzieć, dlaczego nagle zainteresował się pan opieką nad córką.

– Zawsze chciałem, żeby przyznano mi opiekę nad Faith – mówi spokojnie Colin. – Ale na początku musiałem z powrotem stanąć na nogi. Uważałem, że nie należy wyrywać Faith z domu zaraz po wstrząsie, jakim był rozwód.

– A więc miał pan na uwadze jej dobro?

Colin obdarza ją niezwykłym uśmiechem; Kenzie myśli, że to człowiek, który potrafiłby sprzedać piasek na. pustyni, który swoim czarem i konia skłoniłby do oddania podków.

– Właśnie! – Colin pochyla się, w obie dłonie ujmuje dłoń żony. – Proszę posłuchać, sytuacja jest nieprzyjemna i wiem, że nie będę wyglądał na świętego. Nie spodziewałem się, że Mariah tamtego dnia przyjdzie do domu z Faith. Wiem, że to mnie nie usprawiedliwia, ale widzi pani przecież, że to nie był jakiś… przelotny flirt. Kocham Jessicę, ożeniłem się z nią. Problemy w związku z Mariah nie miały nic wspólnego z Faith. Jestem jej ojcem, zawsze będę jej ojcem, i chcę jej dać dom, na jaki zasługuje.

Kenzie stuka ołówkiem.

– A co jest złego w domu, jaki ma teraz?

Colin patrzy na nią poruszony.

– Przecież pani tam była! Czy to normalna sytuacja dla małej dziewczynki, że cała armia dziennikarzy chodzi za nią, kiedy otwiera drzwi? Czy to normalne, na litość boską, żeby mała dziewczynka wierzyła, że rozmawia z Bogiem?

– Jak rozumiem, pańska była żona podjęła próbę usunięcia Faith z zasięgu mediów.

– Tak pani powiedziała? – Colin zaciska szczęki. – Ona podjęła próbę oszukania prawa. Zniknęła dzień po tym, jak jej oznajmiłem, że będę się starał o przyznanie mi opieki.

Kenzie siada prosto.

– Wiedziała, że dostanie wezwanie do sądu?

– Powiedziałem jej: „Skontaktuje się z tobą mój adwokat”. I buch, od razu się ukryła.

Kenzie notuje. Od dziecka wychowywano ją w poszanowaniu prawa, dlatego sama myśl o próbie obejścia go budzi w niej podejrzenia.

– Ale Mariah wróciła – zauważa.

– Bo jej adwokatka przemówiła jej do rozumu. Nie rozumie pani, dlaczego chcę, żeby Faith znalazła się z dala od niej? Jeśli w czasie procesu sprawy przybiorą dla niej zły obrót, spakuje się i znowu ucieknie z Faith. Mariah nie będzie walczyła, to nie leży w jej naturze. Prawdę mówiąc, od lat poddawana jest terapii.

– Jest pan zwolennikiem terapii?

– Oczywiście – odpowiada Colin. – Kiedy jest uzasadniona.

– Mimo to pańska była żona mówi, że nie brał pan pod uwagę tej możliwości po jej próbie samobójczej.

Colin zaciska usta.

– Proszę mi wybaczyć, pani van der Hoven, ale nie wydaje się pani obiektywna.

Kenzie patrzy mu prosto w oczy.

– Moim zadaniem jest zaglądanie w każdy kąt.

Przerywa im Jessica, podnosząc się nagle i chrząkając.

– Byłoby miło zjeść kawałek ciasta, prawda?

Oboje odprowadzają ją wzrokiem. Kiedy znika z zasięgu głosu, Colin zaczyna mówić, wyraźnie poruszony:

– Sądzi pani, że oddanie Mariah do Greenhaven było dla mnie łatwe? Boże, była moją żoną, kochałem ją. Ale zachowywała się…Niemal z dnia na dzień stała się osobą, której nie poznawałem. Nie wiedziałem, jak z nią rozmawiać, jak się nią zaopiekować. Więc zrobiłem to, co, moim zdaniem, musiałem zrobić, żeby jej pomóc. A teraz jest tak, jakby cała ta historia znowu się powtarzała. Moja córeczka nie zachowuje się jak moja córeczka. A ja drugi raz nie jestem w stanie tego znieść.

Kenzie już dawno nauczyła się, że czasami najmądrzej jest milczeć. Siada wygodnie i czeka na dalszy ciąg.

– Po urodzeniu się Faith często chodziłem z nią po domu, kiedy grymasiła. Była taka maleńka, wszystko miała na swoim miejscu. Czasami przestawała płakać i patrzyła na mnie tak, jakby dobrze mnie znała. – Colin spuszcza wzrok na kolana. – Kocham ją. Cokolwiek się stanie, jakąkolwiek decyzję podejmie sąd, tego nikt mi nie odbierze. – Kenzie przestała notować. – Czy pani nigdy w życiu nie popełniła błędu, pani van der Hoven? – pyta cicho.

Kenzie rozgląda się i widzi wielkie pudło ukryte pod stołem. Z etykietki wynika, że to plastikowa sztaluga. Z całą pewnością to nie zabawka dla mającego się narodzić dziecka, a równocześnie rzecz jest zupełnie nowa. Colin podąża za jej wzrokiem i twarz mu czerwienieje.

– Jestem optymistą – mówi, uśmiechając się nieśmiało.

Kenzie uświadamia sobie, że z sympatii dla Mariah White spodziewała się spotkać potwora. Ten mężczyzna jednak miał powody, by wszczynać tę wojnę. I nie kieruje nim zemsta czy nienawiść, on po prostu zobaczył coś, co go przeraziło, i pragnie to naprawić.

Ale z drugiej strony, Colin White może być doskonałym aktorem.

9 listopada 1999

Rampini stoi w ładnie urządzonym biurze diecezjalnym z rękoma splecionymi za plecami, wpatrując się w rzędy książek i zastanawiając się leniwie, dlaczego jego ekscelencja biskup Manchesteru ma szesnaście egzemplarzy biografii świętej Teresy, Kwiatuszka. Kiedy drzwi się otwierają, okręca się na pięcie, ukradkiem wyciera pot z dłoni i kłania się biskupowi Andrewsowi.

– Witam – stęka biskup, sadowiąc się w obitym czerwoną skórą fotelu.

– Ekscelencjo…

– Proszę – mówi Andrews, wskazując mniejszy fotel.

Rampini siada ze wzrokiem utkwionym w kołyszący się łańcuch krzyża, który biskup ma wetknięty w kieszeń.

Rampini badał rzekome wizje, by się upewnić, że nie ma w nich nic sprzecznego z wiarą. W każdym wypadku, nawet najbardziej obiecującym, zalecał, by poczekać i przekonać się, co będzie dalej. Dokładał starań, by nie wydawać pochopnych osądów, a tym bardziej nie wyjść na głupca.

Skrótowo rzecz ujmując, to jest powód, dla którego teraz drżą mu ręce. Bo znalazł się w bardzo delikatnej sytuacji. Szczerze wierzy, że Faith White może istotnie objawiać się Bóg.

Biskup Andrews zdejmuje okulary, czyści szkła i znowu je wkłada.

– Według rektora seminarium Świętego Jana jest ksiądz najbardziej szanowanym teologiem w tej części kraju.

– Skoro ekscelencja tak twierdzi…

– W imieniu diecezji chciałbym podziękować księdzu za przyjście.

– To żaden problem – odpowiada Rampini. Biskup z godnością kiwa głową.

– Mam do księdza kilka pytań.

– Z szacunkiem, wasza ekscelencjo, dostarczyłem już mój raport.

– Tak, prawdę mówiąc, dwa. Pierwotną rekomendację i – jak to ksiądz nazwał? – aktualizację. Wie ksiądz, nie całkiem rozumiem, dlaczego teolog, w dodatku najbardziej szanowany teolog w tej części kraju, napisał w ciągu kilku godzin dwa kompletnie sprzeczne raporty na temat materialnych cudów, dokonanych przez Faith White. – Wobec urażonego milczenia gościa Andrews zaczyna się niecierpliwić. Wsuwa dłoń do kieszeni i przesuwa palcami po różańcu, tym poręcznym zestawie paciorków. – Jestem przekonany, że człowiek z takimi dokonaniami jak ksiądz wzywany był do licznych przypadków objawień religijnych.

– Często.

– Ale nigdy wcześniej nie udzielał ksiądz osobistego poparcia.

Rampini zaciska usta.

– To prawda. Tak, więc w poprawionym raporcie znalazło się stwierdzenie, że tym razem to robię.

Biskup postanawia grać głupiego. Skrobie się po głowie.

– Troszkę się pogubiłem, proszę księdza. Przypuszczam, że nawet w połowie nie jestem tak wyśmienitym teologiem jak ksiądz, to oczywiste, ale wydaje mi się, że żydowska dziewczynka, mająca wizje Boga kobiety to rzecz sprzeczna z tradycyjnym katolickim dogmatem.

Rampini krzyżuje ręce na piersiach.

– Prosi wasza ekscelencja, bym uzasadnił swoje wnioski?

– Nie, nie… Ale dla własnego… oświecenia… bardzo chciałbym poznać proces myślowy, który księdza do nich doprowadził.

Rampini chrząka.

– Istnieje wiele czynników, które je potwierdzają. Fakt, że Faith White nie jest katoliczką, odbiega od normy, wasza ekscelencjo, ale nie świadczy o nieautentyczności. Z większą nieufnością należałoby odnosić się do starszych wiekiem pań, które modlą się szesnaście godzin dziennie, a potem twierdzą, że Jezus objawił im się przy kuchennym stole. Faith nie prosiła o objawienie, ale ono nadeszło. Dziewczynka nie chce mówić o rozmowach z Bogiem i stara się ukryć epizod ze stygmatami.

– Stygmaty – powtarza biskup. – Widział je ksiądz?

– Widziałem. Osobiście nie miałem okazji zapoznać się ze świętymi znakami, ale lekarze zgadzają się, że te nie zostały zadane własną ręką.

– Dziewczynka może być histeryczką.

– Absolutnie możliwe – potwierdza Rampini. – Tylko że oprócz ran istnieje dowód odrębny od osoby wizjonerki. W tym przypadku jest to uzdrowienie.

– Oczywiście ksiądz jest ekspertem, ale mnie zaniepokoiłoby, gdybym wiedział, że dziewczynka rozpowiada, iż Bóg jest kobietą.

– Wcale tego nie robi. Towarzystwo Boga Matki prowadzi akcję propagandową. Faith w gruncie rzeczy mało mówi. A w dodatku, jak napisałem w moim drugim raporcie, nie widzi Boga jako kobiety. Widzi Pana naszego, Jezusa Chrystusa w tradycyjnym stroju i postaci, ale interpretuje Go jako kobietę.

Biskup Andrews unosi brew.

– To cokolwiek naciągane, synu.

– Z pewnością nie mówi mi wasza ekscelencja, jak mam wykonywać swoją pracę – odpowiada cicho Rampini. – Niech ekscelencja się z nią spotka, a potem porozmawiamy.

Obaj mężczyźni wpatrują się w siebie w milczeniu.

– Ma ksiądz w tej sprawie silne przekonanie – mówi wreszcie biskup.

– Tak.

– Myślę, że powinienem przedstawić tę historię na konferencji biskupów.

– Nie ośmieliłbym się radzić waszej ekscelencji, co robić.

Biskup Andrews stuka o siebie palcami wskazującymi.

– To nie jest „Archiwum X”, ksiądz o tym wie. Nieważne, czego chce publiczność, żaden fantastyczny spektakl nie jest sposobem na sprowadzenie trzódki z powrotem do Kościoła. Nawet gdybym zastosował się do rekomendacji księdza, wziąłbym pod uwagę pośpiech, z jakim ksiądz ją przedstawił. Najmniej zależy mi na tym, żeby stać się pośmiewiskiem jako szaleniec, który ściga zjawiska nadnaturalne; może ksiądz sobie wyobrazić, jak odbiłoby się to na diecezji? Na całym katolicyzmie? Nie bez powodu weryfikacja takich spraw trwa latami. W wypadku, gdyby Faith White okazała się szarlatanką, ksiądz i ja dawno leżelibyśmy w grobach, rozkosznie nieświadomi całej awantury. – Biskup Andrews przekrzywia głowę. – Czy to dziecko było kiedyś w kościele katolickim?

– O ile wiem nie, wasza ekscelencjo.

– Czy zostało wychowane w wierze judaistycznej?

– Nie. Matka uważała, że skoro sama jest niepraktykująca, prowadzenie dziecka do synagogi byłoby hipokryzją. Ale upewniłem się w rozmowie z rabinem, że jeśli matka jest Żydówką, to dziecko też jest Żydem. Niezależnie od wszystkiego.

– I to główna przeszkoda – mówi biskup. – Nie mamy żadnej jurysdykcji nad dzieckiem, które nie jest katolikiem.

Rampiniemu zaczyna drgać mięsień na szczęce.

– To dlaczego wasza ekscelencja prosił mnie o przyjście?

Patrzy, jak biskup podchodzi do biurka, i nagle uświadamia sobie, że biskup Andrews zamierza się asekurować. Nie wykorzysta jego opinii o Faith White – chyba że nurt się odwróci i będzie mu potrzebna. Zachowa oba sprzeczne ze sobą raporty, co przygotuje go na każdą okoliczność, a Rampini nie będzie mógł odezwać się słowem, nie sprawiając przy tym wrażenia niezdecydowanego. Żar zalewa mu twarz, unosząc się od koloratki.

– Proszę odrzucić pierwszy raport – mówi stanowczo. – Oficjalnie przedstawiam tylko drugi do rozważenia waszej ekscelencji.

Nie odrywając oczu od twarzy młodszego mężczyzny, biskup Andrews wsuwa papier, który trzyma w ręce, do szuflady biurka.

– A który to jest? – pyta.

10 listopada 1999

Kiedy Ian wchodzi do gabinetu Malcolma Metza, adwokat nie wstaje na powitanie, tylko siada wygodnie.

– To prawdziwa przyjemność. Jestem pana wielkim fanem.

Ian patrzy na niego bez uśmiechu.

– Biorę dziewięćdziesiąt tysięcy. Tyle płacą reklamodawcy za reklamy nadawane w czasie mojego programu. Pański proces postrzegam w podobny sposób: jako dodatek do czegoś, co i tak zamierzam powiedzieć.

Metz, co trzeba zapisać mu na plus, nawet nie mruga.

– Nie przewiduję, żeby miał to być problem – mówi. W rzeczywistości nie orientuje się, czy jego klient będzie miał taką sumę, ale nie zamierza psuć negocjacji, nim w ogóle się zaczęły. – O ile będzie pan pamiętał, że to nie jest program telewizyjny. Stawką jest życie małej dziewczynki.

– Proszę zachować te brednie dla sądu – mówi Ian. – Wiem, czego pan chce.

– Czego?

– Dowodu, że Faith White jest oszustką, a za sznurki pociąga jej matka.

Metz uśmiecha się.

– A pan naturalnie jest w posiadaniu takich informacji.

– Chciałby się pan ze mną spotkać, gdyby było inaczej?

Metz chwilę się zastanawia.

– Nie wiem. Sądząc z wyników oglądalności pańskiego programu, mógłby pan przypuszczalnie przekonać sędziego, że słońce jutro nie wzejdzie.

Ian wybucha śmiechem.

– Chyba jednak jest pan moim fanem.

– Może więc powie pan, czym pan dysponuje.

– Przyzwoitym nagraniem z ukrytej kamery, na którym Mariah White uczy córkę, jak kłaniać się tłumowi. Zeznaniem kobiety, która w ogólnokrajowej telewizji opowiadała o uzdrowieniu jej dziecka z AIDS przez Faith, że Mariah White zapłaciła jej trzy tysiące dolarów za tę historyjkę. Podpisanym przez kilku ekspertów naukowym wytłumaczeniem faktu, że Millie Epstein powstała z martwych – ma to coś wspólnego z obiegiem prądu i tkankami ciała, coś w tym rodzaju.

– A dłonie?

– Rzekome stygmaty? Złudzenie optyczne.

– Złudzenie optyczne?

– Niech pan da spokój, widział pan połykaczy ognia w cyrku albo magików przesuwających przedmioty przez swoje ręce.

– Jak im się udało oszukać tylu lekarzy?

– Cóż, wciąż nad tym pracuję. Moja teoria jest taka, że nie oszukały. W czasie medycznego badania Faith naprawdę przebiła sobie czymś ręce.

Metz nie kryje sceptycyzmu.

– Po co? W jakim celu?

Ian odchyla się na krześle.

– Dziwię się, że w ogóle pan o to pyta, panie Metz. Żeby zwrócić na siebie uwagę.

Metz mruży oczy.

– Pozwoli pan, że zapytam, dlaczego żaden z tych materiałów nie pojawił się w jednym z pańskich ostatnich programów?

– Bo mam coś o wiele większego, czego użyję do zdemaskowania całej sprawy. I niech pan nawet nie pyta, to nie jest do negocjacji. – Ian zaplata palce. – Tak jak ja to widzę, pańska sala sądowa może odwalić taki sam kawał dobrej roboty jak każdy z moich kpiarskich programów i równie skutecznie doprowadzić do wielkiego finału. Za wymienione na początku honorarium może pan korzystać z informacji oraz podpisanych oświadczeń, o których mówiłem, a także z mojej liczącej się reputacji i obecności. Ale to wszystko, więcej pan nie dostanie.

– Rozumiem. – Metz wolno kiwa głową.

– Musi pan też zrozumieć, że jestem człowiekiem zajętym. Z przyjemnością omówię zeznanie dotyczące informacji, które panu przekazałem… ale musimy to zrobić tu i teraz.

– Wykluczone. Nie jestem przygotowany. Muszę…

– Musi pan zrobić połowę tego, co z innymi świadkami. Umiem grać. Pozostaje tylko ustalenie potrzebnych panu faktów w porządku, jaki panu odpowiada.

Zapada milczenie, dwaj mężczyźni o potężnej osobowości siedzą stłoczeni w niewielkim pomieszczeniu.

– Druga próba na dzień przed składaniem zeznań – targuje się Metz.

– Szanowny panie – mówi Ian z uśmiechem – dobił pan targu.

Mariah uchyla nieznacznie drzwi i w progu widzi Kenzie van der Hoven.

– Czy Faith może wyjść się pobawić?

Wbrew rozsądkowi Mariah wybucha śmiechem.

– Trochę za zimno. Może lepiej zostańcie w domu.

Umówiona z góry wizyta kuratorki jest dla niej wybawieniem. Przez cały dzień burczała na Faith, że plącze się pod nogami, rzecz całkowicie zrozumiała, skoro są uwięzione w domu.

Faith wpada do pokoju na rolkach. Mariah patrzy na czarne ślady, zostawione na kafelkach przez kółka, i gryzie się w język, żeby po raz dwudziesty tego dnia nie wrzasnąć na córkę, zwłaszcza w obecności kuratorki. Łapie tylko wzrok Faith, unosi brew, a potem spogląda na rolki z wyraźną irytacją.

– Ojej. – Faith siada na podłodze i szarpie rzepy, na które zapięte są rolki. – Kenzie, przyszłaś zobaczyć się ze mną?

– Tak. Może być?

– Super.

Mariah uśmiecha się.

– Jeśli będziecie mnie potrzebować, jestem w kuchni. Gotuję lunch.

Kenzie odprowadza ją wzrokiem, czując, jak pięć drobnych paluszków ujmuje jej dłoń.

– Chodź zobaczyć mój pokój – proponuje Faith. – Jest naprawdę ładny.

– Tak? – Kenzie daje się prowadzić po schodach. – W jakim jest kolorze?

– Żółtym. – Faith pchnięciem otwiera drzwi, ujawniając słoneczne ściany i białe łóżko z baldachimem. Rzuca się na łóżko i zaczyna podskakiwać, jej włosy unoszą się niczym fala. Opada na pupę i schodzi na ziemię, odgrywając rolę gospodyni.

– To moje klocki lego. I komplet do malowania, który Święty Mikołaj przyniósł mi w zeszłym roku, a to jest zdjęcie, które mi zrobiono, jak miałam tylko dwie godziny.

Kenzie posłusznie ogląda zdjęcie drobnego noworodka z buzią jak pomidor.

– Spędzasz dużo czasu w swoim pokoju?

– To zależy. Mama nie zgadza się, żebym miała tu telewizor, więc nie mogę oglądać filmów na wideo ani innych rzeczy. Czasami mam ochotę rysować w kuchni, więc idę tam z moim kompletem do rysowania. A czasami rysuję na podłodze. – Unosi ręce nad głowę. – Kiedyś chodziłam na balet.

Kenzie patrzy, jak dziewczynka wolno robi piruet.

– Teraz nie chodzisz? Dlaczego?

– Różne rzeczy się zdarzyły. – Faith skubie dywan. – Mama się rozchorowała.

– A potem?

– Potem przyszła Bóg.

Kenzie czuje, jak krew przestaje krążyć jej w żyłach.

– Rozumiem. Czy to była dobra rzecz?

Faith rzuca się na plecy, wyciąga ręce i zawija na siebie dywan.

– Popatrz, jestem kokonem.

– Opowiedz mi o Bogu – nalega Kenzie.

Faith przetacza się w jej stronę. Owinięta w dywan rzeczywiście wygląda jak larwa, widać tylko jej buzię.

– Przy niej czuję się dobrze, jest mi ciepło, jak wtedy, kiedy siadam na stosie prania, które mama wyjęła z suszarki. Ale nie lubię, kiedy sprawia mi ból.

Kenzie pochyla się ku niej.

– Sprawia ci ból?

– Mówi, że musi, a ja wiem, że nie chce, bo potem zawsze mnie przeprasza.

Kenzie wpatruje się w dziewczynkę, w jej dłonie z wyraźnymi bliznami. Jako kuratorka procesowa widziała wiele rzeczy, w większości bardzo nieprzyjemnych.

– Czy Bóg przychodzi rozmawiać z tobą, kiedy w pokoju jest ciemno? – pyta, a Faith potakuje. – Możesz ją dotknąć? Zobaczyć jej twarz?

– Czasami. A czasami po prostu wiem, że to ona.

– Bo sprawia ci ból?

– Nie… bo pachnie pomarańczami.

Kenzie śmieje się nerwowo.

– Naprawdę? – Faith bierze figurkę z domku dla lalek. – Chcesz się pobawić?

Kenzie spogląda na replikę wiejskiego domu.

– Piękny – mówi, przesuwając palcem po delikatnym łuku balustrady. – Też go dostałaś od Świętego Mikołaja?

– Nie, zrobiła go moja mama. To jej praca.

Kenzie na podstawie wieloletnich doświadczeń wie, że istnieją dwa najbardziej prawdopodobne wyjaśnienia ran na dłoniach Faith: samookaleczenie albo okaleczenie przez bliską osobę. Kogoś, kto przekonał dziewczynkę, że robi jej krzywdę, bo ją kocha. Kenzie wpatruje się w precyzyjnie wykonany domek dla lalek i gorączkowo się zastanawia. Choć tyle razy już to widziała, wciąż z trudem przychodzi jej uwierzyć, że rodzice, którzy pod każdym innym względem wydają się normalni, wobec swoich dzieci są potworami.

– Kochanie – mówi – czy twoja mama ci to robi?

– Co robi?

Kenzie wzdycha. Niemal zawsze niemożliwością jest skłonienie wykorzystywanego dziecka, by powiedziało, kto je wykorzystuje. Po pierwsze, dziecko żyje w strachu przed zemstą przyobiecaną za złamanie tajemnicy. Po drugie, działa tu pokręcony system wdzięczności – dziecko na jakimś smutnym poziomie uważa te epizody za objaw uwagi.

Bywa i tak, że czasami dzieci nic nie mówią, bo nie mają o czym mówić. Są przypadki, gdy rzeczywiście wpadają na drzwi i podbijają sobie oko albo spadają ze stołu i doznają wstrząsu mózgu… a może nawet samoistnie krwawią. Nie ulega wątpliwości, że Mariah nie krzywdzi córki otwarcie, Faith nie przejawia niechęci wobec matki. Może rozgłos w mediach nie jest najlepszą na świecie rzeczą dla małej dziewczynki, może Faith przydałoby się więcej życia towarzyskiego – ale to nie ma nic wspólnego z wykorzystywaniem.

Drzwi otwierają się nieoczekiwanie. Staje w nich Mariah z naręczem pościeli, zaskoczona widokiem Faith i Kenzie.

– Przepraszam – mówi z zakłopotaniem. – Myślałam, że jesteście w pokoju do zabaw.

– Nie szkodzi. Podziwiałam twój dom dla lalek. Nigdy dotąd czegoś takiego nie widziałam.

Mariah kiwa głową zarumieniona. Kładzie pościel na komodzie i idzie do drzwi.

– Zostawię was same.

– Naprawdę, nie będziesz przeszkadzać…

– Nie – przerywa Mariah. – Wszystko w porządku. – I wychodzi, zostawiając za sobą słaby aromat cytrusowych perfum.

Poprzednia sprawa prowadzona przez Kenzie dotyczyła porzuconej przez matkę dziewięciolatki. Dziewczynka mieszkała u dziadków, którzy co niedziela chodzili do kościoła i dbali, by wnuczka miała ładne ubrania do szkoły i gorące śniadania. Mniej więcej raz na tydzień w środku nocy dziadek ją gwałcił. Zagroził, że jeśli komuś piśnie słówko, wyrzuci ją z domu.

Takie myśli krążą Kenzie w głowie, gdy skręca na autostradę, oddalając się od domu White'ów. Chociaż nic nie świadczy o tym, że nowa sprawa jest taka jak poprzednia, Kenzie nie potrafi przestać myśleć o pewnych podobieństwach.

Coś ukrywają. Mariah ma to wypisane na twarzy, dlatego tak się stara, żeby nie spędzić w tym samym pokoju co Kenzie więcej niż pięć minut. Wzdychając, Kenzie spuszcza osłonę, odgradzając się od promieni zachodzącego słońca. Może Mariah wstydzi się pobytu w ośrodku zamkniętym. Może chodzi o to, co powiedział Colin White: że uciekła, by uniknąć rozprawy. Ale w takim razie dlaczego wróciła? I czy jednak może być w tym coś więcej?

Po dwóch sesjach z Faith Kenzie wyczuwa, że dziewczynka wolałaby zostać z matką, nie wie jednak, czy dlatego, że mała nie lubi Jessiki White, czy też dlatego, że Mariah szantażuje córkę.

Z drugiej strony, może Mariah White wyjechała z Nowego Kanaanu, nic nie wiedząc o planach Colina wystąpienia do sądu o zmianę opieki. Może uciekła, mając na względzie dobro córki.

Nikt z personelu medycznego, z którym rozmawiała Kenzie, w najmniejszym stopniu nie zasugerował, że Mariah White może być powodem fizycznych czy psychicznych problemów Faith. Może Faith jest po prostu dziewczynką o niezwykle wybujałej wyobraźni.

Samochód wymyka się Kenzie spod kontroli, skręca w boczną drogę. Naciskając z całych sił na hamulec, zatrzymuje auto i przesuwa dłonią po oczach. Skup się, skup się. Tyle pilnych spraw.

Spokojnie włącza się w ruch, zadając sobie pytanie, czy najgorszą rzeczą, jaką zrobiła Mariah, nie jest po prostu to, że ślepo uwierzyła, iż jej córka mówi prawdę.

14 listopada 1999

Pomysł, by program nadawać w niedzielę rano, wyszedł od Jamesa, który założył, że propagowanie ateistycznych poglądów w dzień, kiedy chrześcijanie oddają cześć Bogu, z całą pewnością wywoła kontrowersje. A chociaż Ian ma co najmniej siedem gotowych scenariuszy, wszystkie straciły na aktualności. Improwizuje. Niewiele może zdradzić, nim swoich informacji użyje przeciwko Mariah i Faith. Z drugiej strony, tylko tyle może mówić, żeby zabrzmieć neutralnie i nie wzbudzić podejrzeń producenta.

Światła palą go w twarz, szeroko otwarte oko kamery kieruje się na niego, gdy świadomie rzuca Biblię na ziemię za swoimi plecami. W przeciwieństwie do nagrań dokonywanych w studiu dzisiaj ma widownię, co prawda, nieliczną, ponieważ większość ludzi zebranych wokół domu Mariah to gorliwi wyznawcy, a nie ateiści. Z tego też powodu wybrał fragment z Biblii na temat swojej diatryby.

– „Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka i złóż go w ofierze”. – Ian rozgląda się po słuchaczach. – Tak, dobrze słyszeliście. Abraham ma zabić swoje dziecko, by udowodnić, że kiedy Bóg powie: „Skacz”, on spyta: „Z jak wysoka?”. I co się dzieje? Abraham to robi. Przykłada nóż do gardła Izaaka, w ostatniej chwili pojawia się Bóg i mówi mu, że żartował. – Ian parska. – Takiego Boga czcicie? Istotę Najwyższą, która swych poddanych traktuje jak pionki? Zapytajcie jednego z tych ludzi w sutannie, a opowiedzą wam historię o wierze, o oddaniu się w ręce Boga i ufności, że za jego sprawą wszystko będzie dobrze. Ale to nie jest historia o wierze. To nawet nie jest historia o Abrahamie. To jest historia o Izaaku.

Ja chcę wiedzieć, choć na próżno szukać by tego w Biblii, co myślał Izaak, kiedy ojciec położył go na ołtarzu w samym środku pustkowia.

Co czuł, kiedy ojciec przytknął ostrze do jego szyi. Czy płakał, czy się zmoczył. W tej historii nie ma zupełnie mowy o dziecku. Jako dobrzy chrześcijanie powinniście szanować Abrahama za wykonanie polecenia. Ale coś wam powiem. Jako istota ludzka za grosz nie szanuję tego człowieka. Pogardzam Bogiem, który posługuje się dzieckiem w taki sposób. O wiele większy szacunek czułbym do rodzica, który własnym ciałem zasłania dziecko przed despotą, nawet rzekomo niebiańskim. – Ian unosi brwi, gdy operator robi zbliżenie jego twarzy. – Mam tylko nadzieję, że pani White, matka Faith, bierze to pod uwagę.

Ktoś woła „Cięcie!” i Ian się odwraca. Łapie ręcznik podany mu przez asystenta, żeby zetrzeć z twarzy pot i makijaż. Zabiera od innego pomocnika notatki i wolno idzie do karawanu, ignorując pomruki swojej widowni.

Albo to do nich dotarło, albo nie.

Ian cholernie dobrze zdaje sobie sprawę, że jego przemowę można odczytać na dwa sposoby. Albo ludzie uznają, że w ostatnim zdaniu oskarżył Mariah o to, że postępuje jak Abraham i prostytuuje swoje dziecko, bo Bóg i media tego chcą. Albo też usłyszą w jego słowach pochwałę Mariah, która w przeciwieństwie do Abrahama zabrała swoje dziecko, choćby tylko przelotnie, poza zasięg tych samych chciwych mocy.

Prawdę mówiąc, niewiele go obchodzi interpretacja dokonana przez jego wielbicieli. Przejmuje się reakcją tylko dwóch osób, Mariah i Jamesa. Pragnie, by Mariah zrozumiała to w jeden, a James w drugi sposób.

Do karawanu wchodzi producent i zamyka za sobą drzwi. Siada przy stole, opierając o blat stopy.

– Ładny program – mówi swobodnie. – Ale myślałem, że będziesz więcej mówił o dziecku.

– O Izaaku?

– O Faith White. – James wzrusza ramionami. – Bo wiesz, jesteśmy tu już kilka tygodni. Moim zdaniem, widzowie oczekują czegoś więcej.

– Czego?

– No… sam nie wiem. Więcej zaangażowania. Więcej faktów. Więcej dowodów, nie tylko teatralnych mów.

Ian czuje, jak zaczyna drgać mu mięsień na szczęce.

– Powiedz, co masz na myśli. Producent podnosi ręce.

– Jezu Chryste, nie skacz mi do gardła.

– Wiesz, co ludzie o mnie mówią? Że jestem cholernie nieobliczalny. Mam ochotę udowodnić, że mają rację.

– Ian, chodzi mi tylko o to, że dzwonisz do mnie z drogi i sugerujesz, że trafiłeś na istotny ślad w sprawie White'ów. A potem wracasz, robisz dwa programy na żywo i ledwo o tym wspominasz, Ian, Faith White to dojna krowa. Żyła złota. Izaak i Abraham? Tak, to było niezłe, ale mogłeś ich zostawić na dzień, kiedy sieć odnowi kontrakt z tobą. – James wpatruje się w twarz Iana. – Lepiej, żeby coś się zaczęło dziać. Coś, co wybuchnie jak petarda, a ty będziesz siedział na jej grzbiecie. – Kiedy Ian nie reaguje, James warczy: – Słyszysz?

Ian wolno podnosi głowę, patrząc Jamesowi prosto w oczy.

– Bum – mówi.

– To jest Betelgeza – pokazuje Faith. – Czerwona część Oriona.

Usadowiona na szorstkim kocu Kenzie wpatruje się w nocne niebo. Otula się szczelniej zimowym płaszczem.

– A to Byk – dodaje Faith. – Jest tak blisko, bo Orion chce go zastrzelić.

– Dużo wiesz o gwiazdach.

– Uczyliśmy się w szkole, zanim przestałam chodzić. I tatuś czasami też pokazywał mi gwiazdozbiory.

Po raz pierwszy Faith wspomina o Colinie z własnej woli.

– Lubiłaś oglądać gwiazdy z tatusiem?

– Tak – mruczy Faith.

Kenzie podciąga kolana i próbuje innego podejścia.

– Mój ojciec grał ze mną w hokeja. Ściślej rzecz biorąc, w hokeja na lodzie.

Faith śmieje się zaskoczona.

– Grałaś w hokeja na lodzie?

– Tak, wiem. Szło mi fatalnie. Ale miałam pięciu starszych braci i nie sądzę, żeby ojciec zauważył, że jestem dziewczyną. – Słysząc chichot Faith, Kenzie cieszy się, że to powiedziała, choć równocześnie wraca do niej nieprzyjemne uczucie bycia niechcianą w rodzinie.

– Byłaś bramkarzem?

Kenzie uśmiecha się.

– Głównie byłam krążkiem.

Faith obraca się na bok i opiera na łokciu.

– Czy twój tata tutaj mieszka?

– Mieszka w Bostonie. Rzadko go widuję. – Kenzie waha się tylko sekundę, potem dodaje: – Tęsknię za nim.

– Ja też tęsknię za moim tatusiem. – Słowa są ciche jak noc, pochłania je szum drzew. – Nie chcę, ale i tak tęsknię.

– Dlaczego nie chcesz?

– Bo on zrobił coś strasznego – mówi Faith cicho. – Mama przez to płakała.

– A co to było?

Faith nic nie mówi. Po chwili Kenzie uświadamia sobie, że dziewczynka szlocha bezgłośnie.

– Faith?

Faith odwraca się od niej, ukrywa twarz na ramieniu.

– Nie wiem! – płacze. – Mówiłam do niego, w łazience była ta pani i tatuś odszedł. Odszedł, bo powiedziałam coś złego.

– Nie powiedziałaś nic złego, słoneczko. To był problem pomiędzy twoją mamą i tatą.

– Nie, on po prostu: nie chce ze mną mieszkać.

– Twój tata chce z tobą mieszkać – tłumaczy Kenzie. – I mama też. Oboje bardzo cię kochają. To dlatego sędzia i ja musimy zdecydować, w którym domu powinnaś być. – Mimowolnie przypomina sobie opowiadaną w szkółce niedzielnej przypowieść o królu Salomonie. Kiedy dwie kobiety twierdziły, że są matkami jednego niemowlęcia, król kazał rozciąć je na pół, by się przekonać, która z nich będzie wolała ustąpić, niż narazić dziecko na śmierć. Podręcznikowa mądrość: problem rozwiązany bez rozlewu krwi. Ale to tylko opowieść. W prawdziwym świecie często oboje rodzice są całkowicie odpowiedzialni lub całkowicie bezwartościowi. W prawdziwym świecie występują okoliczności łagodzące. W prawdziwym świecie często właśnie dzieci muszą sprzątać bałagan, którego narobili rodzice.

15 listopada 1999

Malcolm Metz wchodzi do sali konferencyjnej, w której kazał czekać Lacey Rodriguez, i opiera się biodrem o stół.

– Mnie też przyniosłaś? – pyta.

Lacey nieruchomieje z kanapką z indykiem i sałatką tuż przy ustach.

– Nie. A przy okazji, ty mi stawiasz. Malcolm prycha.

– Co jest czarne, opalone i dobrze wygląda na prawniku?

– Nie wiem. Co?

– Doberman. – Uśmiecha się, wyjmuje jej kanapkę z ręki i odgryza spory kęs. – Świetne. Nie pomyślałbym o sałatce. – Ociera usta serwetką i oddaje kanapkę. – Więc co masz?

Lacey kładzie dłoń na stosie papierów.

– Co wiesz o Kansas City?

– Nowoczesne miasto. Do diabła, nic nie wiem. A przypadkiem nie za to ci płacę?

Lacey szczerzy zęby.

– O wiele za mało, Malcolm. Mój kontakt w liniach lotniczych okazał się skuteczny. Zgadnij, gdzie w zeszłym tygodniu Mariah White się ukryła?

Metz bierze listę, którą Lacey mu podaje, i przebiega wzrokiem po nazwiskach.

– Wielka sprawa – mówi. – Cały świat wie, że wyjechała z córką.

Lacey wstaje i przerzuca spis na stronę, na której widnieją nazwiska pasażerów pierwszej klasy.

– A czy cały świat wie, że Ian Fletcher leciał tym samym samolotem?

– Fletcher? – Metz rozważa wcześniejsze spotkanie z dziennikarzem, twierdzenia teleateisty, że ma jakąś sensację, o której Metz na razie nie może się dowiedzieć, i wykorzysta ją do zdemaskowania Faith jako oszustki. Potem zajęli się zeznaniami i Fletcher więcej nie wspominał o tej sprawie. Najwyraźniej ta podróż miała coś wspólnego z wielkim planem.

Metz uśmiecha się, bez słowa umieszczając tę kartę atutową w swojej talii. Fletcher może uważać, że jego tajemnica jest bezpieczna, ale nie myśli po prawniczemu. Kiedy stanie na miejscu świadka, Metz będzie mógł go pytać o wszystko, co zechce. Pod przysięgą Fletcher nie ma innego wyjścia jak tylko mówić prawdę.

Mariah dokłada starań, by nie wchodzić Kenzie w drogę, kiedy ta odwiedza Faith. Jeśli Kenzie jest w kuchni, Mariah ma coś do zrobienia w salonie. Jeśli idą na górę, Mariah schodzi do piwnicy. W obecności kuratorki nie potrafi utrzymać nerwów na wodzy, przekonana, że powie coś, czego później będzie żałować.

Na dzisiaj Kenzie obiecała, że zaplecie włosy Faith we francuski warkocz.

– Bawimy się w salon piękności – mówi do Mariah. – Ciebie też zapraszamy.

– Och, nie trzeba.

– Nie, naprawdę. Moja ocena polega też na obserwowaniu twoich interakcji z Faith.

Mariah pochyla głowę. Pójdzie, ale tylko na chwilkę. I na pewno będzie gorzej, jeśli odmówi.

– Dobrze – mówi i uśmiecha się. – Pod warunkiem, że nie zrobicie mi trwałej.

Kenzie idzie za nią do pokoju Faith. Pukają i drzwi otwierają się natychmiast.

– Jestem gotowa! – krzyczy Faith. – Umyłam włosy, nałożyłam odżywkę i w ogóle.

Kenzie siada na łóżku i gładzi Faith po włosach. Przelewają się jej przez dłonie niczym srebro.

– Chcesz warkocz do środka czy na zewnątrz?

Faith spogląda na matkę i obie wzruszają ramionami.

– Na razie doszłyśmy do etapu końskiego ogona – wyznaje Mariah. – Cokolwiek zrobisz, sprawisz nam przyjemność.

Kenzie na czubku głowy rozdziela włosy Faith na trzy części.

– Kiedy byłam w wieku Faith, włosy miałam krótkie na cztery milimetry.

– Jej tata chciał, żeby była chłopcem – szepcze Faith do Marian.

Kenzie potakuje.

– To prawda. Oczywiście kiedy dorosłam, zaczęłam zapuszczać włosy. W końcu sięgały mi za tyłek.

Faith chichocze.

– Mamo – mówi scenicznym szeptem. – Kenzie powiedziała: „tyłek”.

– Oj. – Kenzie zaplata kolejne części, dodając pasmo z boku głowy.

Marian obserwuje ją gorliwie, jakby oczekiwano od niej, że powtórzy całą procedurę z pamięci.

– Wychowałam się w Bostonie – mówi Kenzie swobodnie. – Byłaś kiedyś w Bostonie?

– Nie. – Faith wykręca stopy. – Ale pojechałam do Kansas City.

Kansas City. Słowa spadają na nią niczym cios, Mariah nie potrafi złapać tchu. Nie była nieuczciwa wobec Kenzie, ale też nie powiedziała nic o próbie ukrycia się z Faith. Jest pewna, że rzeczy, o których nie chce mówić, wypisane są na jej twarzy: związek z Ianem, brat Iana, wpływ Faith na Michaela.

– Pojechałaś do Bostonu, kiedy byłaś bardzo mała, kochanie – mówi, desperacko próbując zmienić temat. – Po prostu tego nie pamiętasz.

– Pamiętam Kansas City – odpowiada Faith.

– Słoneczko… nie musimy zanudzać tym Kenzie.

– Och, ja plotę warkocz. Nie przeszkadzajcie sobie. Kiedy byłaś w Kansas City?

– W zeszłym tygodniu – mówi Faith.

Kenzie unosi głowę.

– Zabrałam ją stąd. Od tego wszystkiego – wyjaśnia Mariah cicho.

– Co skłoniło cię do wyjazdu wtedy, a nie wcześniej? – pyta Kenzie.

Mariah odwraca głowę.

– To trwało już za długo. Był czas najwyższy coś z tym zrobić.

– I nie miało to nic wspólnego z faktem, że twój były mąż powiedział ci, że wystąpi do sądu o przyznanie mu prawa do opieki?

Mariah z wysiłkiem szuka w myślach, co mogłaby powiedzieć kuratorce, nie sprawiając przy tym wrażenia, że próbowała oszukać prawo. Co naturalnie byłoby prawdą. Spogląda na Faith, pragnąc zmienić temat, zanim córka wypaple, że mieszkały z Ianem.

– To nie było celowe – mówi głośno. – Chciałam po prostu ułatwić nam życie.

– Dlaczego Kansas City?

– Do tego miasta odlatywał pierwszy samolot z lotniska.

Faith podskakuje na łóżku.

– Tak, i zgadnij, kto był w pierwszej klasie…

– Faith. – Ostry ton matki sprawia, że dziewczynka siada prosto. Mariah zaciska usta, w pełni świadoma badawczego wzroku Kenzie i zakłopotania Faith. – Wróciłyśmy i to się liczy. Kiedy dowiedziałam się o pozwie, wróciłyśmy.

Kenzie nawet nie mruga. Mariah czuje, jak pod kołnierzem bluzki zbiera się jej pot. Z oczu kuratorki czyta wyraźnie, jakby słowa te były na nich wypisane: Ta kobieta kłamie. Ale powiedzenie Kenzie więcej oznacza przyznanie się, że uciekała przed Colinem i jego groźbą wystąpienia do sądu. Oznacza upublicznienie związku z Ianem. Pogwałcenie jego prywatności. Wpatruje się w Kenzie, nie zamierzając tym razem ustąpić.

Ku jej zaskoczeniu robi to Kenzie. Nie wyciąga notatnika, nie zadaje dalszych pytań, nie udziela Mariah nagany, ale odwraca wzrok. Pochyla się nad głową Faith i wraca do pracy; nucąc pod nosem, plecie pasma pięknych włosów jak nici na kanwie. Mariah nie pozostaje nic innego, jak patrzeć, gdy Kenzie wiąże ze sobą końce.

– Ian, Boże. Jak to dobrze, że dzwonisz.

Ian zamyka palce na słuchawce i uśmiecha się.

– Co za powitanie, moja droga.

– Myślę, że ona wie. Kuratorka. Zadawała dzisiaj pytania i Faith chlapnęła coś o Kansas City, i…

– Mariah, uspokój się. Weź głęboki oddech… Dobrze. A teraz powiedz, co się stało? – Słucha uważnie, marszcząc brwi. – Nie sądzę, by sprawa była jednoznaczna. Wie tylko, że w samolocie był ktoś, kto wpadł w oko Faith. To może oznaczać jednego z Backstreet Boys albo księcia Williama.

– Ale wie, kiedy dokładnie wyjechałyśmy i kiedy Colin złożył pozew.

– I tak by się tego dowiedziała – mówi Ian łagodniejszym tonem. – Twoją najlepszą obroną jest to, że wróciłaś z Faith. – Waha się, myśląc o spotkaniu z Metzem. – Mówiłem ci, żebyś się nie martwiła, Mariah. Mówiłem ci, że znajdę wyjście. Nie ufasz mi?

Przez straszną chwilę Mariah milczy. A potem Ian czuje tę falę ciepła, która dociera do niego linią telefoniczną, wyprzedzając jej głos.

– Ufam, Ianie.

Chce odpowiedzieć, ale brakuje mu słów.

– Przykro mi, że przeze mnie się w to wplątałeś – dodaje Mariah.

Ian zamyka oczy.

– Kochanie, nie chciałbym być nigdzie indziej – mówi.

16 listopada 1999

W dniu, w którym Kenzie spotyka się z Millie Epstein, daniem dnia w kafejce w centrum Nowego Kanaanu jest ryba z frytkami.

– Fatalnie. – Millie cmoka z dezaprobatą, przeglądając menu.

– Nie wiadomo nawet, czy są smażone w oleju canola.

To brzmi jak doskonały wstęp, Kenzie więc pochyla się, opierając łokcie o porysowany blat.

– Przypuszczam, że obecnie jest pani dość ostrożna.

Millie podnosi na nią wzrok.

– Dlaczego miałabym być ostrożna? Jeśli znowu padnę, zamiast pogotowia wezwę Faith. – Widząc, że kuratorka otwiera usta zdziwiona, Millie dodaje z uśmiechem: – Żartuję. Jasne, że jestem ostrożna. Ale przed atakiem serca też byłam ostrożna. Zdrowo się odżywiałam, regularnie brałam leki. Pozwoli pani, że o coś zapytam. Widziała pani moją dokumentację ze szpitala?

– Tak.

– Wierzy pani, że zostałam wskrzeszona?

Kenzie rumieni się.

– Nie wiem, czy określenie „wskrzeszona” jest właściwe…

– Więc jak należałoby to nazwać? Cudem?

– Myślałam raczej o bardzo nietypowej reakcji systemu nerwowego.

– Aha – mruczy Millie. – Wierzy pani w Boga, pani van der Hoven?

– Nie to jest problemem. I sądzę, że to ja powinnam zadawać pytania.

Starsza kobieta mówi dalej, nie zwracając uwagi na jej słowa:

– Mnie też to irytuje. Nie należę do typu „chwalmy Jezusa”, pewnie nie należałabym też, gdybym była chrześcijanką.

– Kwestią rozpatrywaną w sprawie o przyznanie opieki jest to, który dom będzie dla Faith najlepszy, proszę pani. Z szacunkiem, ale to nie zostawia zbyt wiele miejsca dla Boga.

– I tu się z panią nie zgadzam. – Millie dłubie kciukiem w zębach i kręci głową. – Bardziej religijna kobieta powiedziałaby, że dla Boga zawsze jest miejsce, choć nie ma go ani w jednym, ani w drugim domu. Według mnie, nie jest pani w stanie wykonać swojej pracy bez zadania sobie pytania, czy wierzy pani, czy nie. Bo jeśli pani nie wierzy, oznacza to, że Faith kłamie, a to wpłynie na pani decyzję, komu należy ją przekazać – Pani Epstein, nie jest pani kuratorem procesowym.

Millie spogląda na nią poważnie.

– Nie jestem. A pani nie jest jej babcią.

Nim Kenzie ma czas odpowiedzieć, do stolika podchodzi kelnerka.

– Co u ciebie, Millie? – pyta z familiarnością typową dla małego miasteczka, gdzie człowiek, idąc ulicą, rozpoznaje innych przechodniów.

– Irene, czy ryba i frytki są smażone w oleju canola?

Kelnerka wybucha śmiechem.

– Myślisz, że to restauracja Four Seasons? Z tego, co wiem, wyjmuje się je z zamrażarki pani Paul.

Millie wyciąga rękę nad stołem i klepie Kenzie po dłoni.

– Niech pani weźmie zupę. Na pewno pani nie zaszkodzi.

Ale Kenzie zamawia tylko colę.

– Potrzebne nam tu delikatesy – mówi Millie. – Ma pani pojęcie, ile czasu minęło, odkąd jadłam dobre pastrami?

Kenzi uśmiecha się nieznacznie.

– Całe życie?

Millie wybucha śmiechem.

– Touche – mówi, przesuwając palcem po torebce ze słodzikiem. – Kiedy Faith miała trzy lata, urządzałyśmy podwieczorki. Odwiedzała mnie w domu, wyjmowałyśmy obrusy mojej babki i ubierałyśmy się w moje stare płaszcze kąpielowe z lat czterdziestych, te z różowymi piórkami przy rękawach i kołnierzu, jakże się one nazywają?

– Marabut.

– Tak jest. Marabut. Czy to nie jest przypadkiem gatunek renifera?

– Nie, renifer to karibu. – Kenzie uśmiecha się. – Pani Epstein, doceniani pani troskę o wnuczkę. Zapewniam panią, że ja tylko dokładam starań, by podjąć decyzję, która będzie najlepsza dla Faith.

– Cóż, jeśli uważa pani, że Faith kłamie, w takim razie jest to nie tylko patologiczne, ale i zaraźliwe. Ponieważ matka jej wierzy, i tak samo mniej więcej pięćset osób koczujących wokół domu, nie wspominając o lekarzach, którzy widzieli, jak moje serce przestało bić.

Kenzie milczy chwilę.

– Pamięta pani emisję „Wojny światów”?

– Oczywiście. Mąż i ja baliśmy się jak wszyscy.

– I o to mi chodzi, pani Epstein. Ludzie słyszą to, co chcą słyszeć. Wierzą w to, w co chcą wierzyć.

Millie wolno odstawia szklankę z wodą i nieświadomym gestem przesuwa dłonią po sercu.

– W co pani chce wierzyć, pani van der Hoven?

Kenzie nie waha się nawet przez moment.

– Że to, co zalecę, okaże się dobre dla Faith. A pani, pani Epstein? W co pani chce wierzyć?

Że czas może się cofnąć. Że skończą się koszmary. Że Colin nigdy nie wkroczył w życie mojej córki.

– Chcę wierzyć, że istnieje Bóg – mówi Millie wyraźnie. – Bo jestem diabelnie pewna, że istnieje szatan.

– Hunstead! – woła Metz ze swego tronu u szczytu stołu konferencyjnego. – Ty i Lee zdobędziecie potwierdzenia. Chcę kopię jej biletu do Kansas City…

– Przepraszam? – przerywa mu wspólnik. – Chodzi o Kansas City w Missouri czy Kansas City w Kansas?

– Do diabła, Lee, gdzieś ty był przez ostatnią godzinę? – pyta Metz. – Hunstead, opowiedz swojemu dręczonemu amnezją koledze, o czym dyskutowaliśmy, podczas gdy on fantazjował o „Słonecznym patrolu”.

– A co z firmami wynajmującymi samochody? – sugeruje Hunstead. – Jeśli to Fletcher zapewniał transport, pewnie wynajął samochód na swoje nazwisko albo nazwę firmy. Jeśli nie, Mariah White musiała użyć karty kredytowej.

– Bardzo dobrze – mówi Metz. – Zajmij się tym. Chcę też kopie ksiąg meldunkowych miejscowych hoteli.

Wspólnicy siedzący po prawej ręce Metza przy stole z chromu i szkła zapisują pośpiesznie polecenia w notatnikach.

– Lee, potrzebne mi wszystkie przypadki z ostatnich dziesięciu lat, w których opieka została odebrana matce i przekazana ojcu.

Oczywiście razem z powodami. Elkland, zacznij na naszej liście ekspertów szukać psychiatry. Potrzebny nam taki, który gotów jest powiedzieć, że człowiek raz uznany za przypadek psychiatryczny pozostaje nim do końca życia. – Metz unosi wzrok, kładąc dłoń na leżącym przed nim jabłku. – Jak nazywa się prawnik w betonowym bloku na dnie oceanu?

Młodzi prawnicy wymieniają spojrzenia. W końcu Lee podnosi rękę.

– Dobrym początkiem?

– Doskonale! Wygrałeś przesłuchanie dzisiaj po południu. Będziesz rozmawiał z psychiatrą sądowym, który dokonał oceny Colina White'a.

– Co pan będzie robił?

Metz wybucha śmiechem.

– Padnę na kolana i będę się modlił do pieprzonego Allacha. – Robi kilka notatek, podczas gdy jego młodsi koledzy ruszają, by wykonać polecenia, następnie naciska guzik interkomu. – Janie, nie chcę, żeby mi przeszkadzano.

Przedtem to był taki żart, Metz mawiał: „Nie chcę, żeby mi przeszkadzano, chyba że zadzwoni Bóg”. Zabawne było naturalnie to, że dla większość ludzi w firmie to wcale nie było niemożliwe. Ale od przyjęcia sprawy White'ów Metz przestał dodawać puentę.

Metz nie lubi Colina White'a, ale z drugiej strony, nie darzy szczególną sympatią żadnego ze swoich klientów. Podziwia jednak White'a za wyzwanie, jakim jest jego sprawa. Metz ma doskonałą okazję zaprezentować najlepszą stronę prawa, która niewiele ma wspólnego ze sprawiedliwością, za to sporo z uwodzeniem.

Za kilka tygodni wejdzie do sali sądowej, weźmie w swoje ręce życie pieprzonego Colina White'a i kompletnie je zmieni. Odwali kawał doskonałej roboty, stwarzając na nowo swojego klienta, a sędzia, prasa, może nawet prokurator uwierzą w każde jego słowo.

Metz śmieje się. A powiadają, że chirurdzy mają kompleks Boga.

Nie jest człowiekiem religijnym. Ostatni kontakt ze zorganizowanym oddawaniem kultu, jaki sobie przypomina, miał podczas własnej bar micwy. Metz pamięta czerwoną suknię matki, swój obszerny garnitur, zaskakujące brzmienie własnego głosu, recytującego słowa Tory. Z przerażenia o mało się nie posikał, a kiedy później w czasie przyjęcia ciotki nachylały się nad nim w obłoku perfum, by go pocałować i złożyć naches, życzenia szczęścia, myślał, że zemdleje. Ale warto było, bo ojciec poszedł z nim do toalety, stanął obok niego przy pisuarze i nie patrząc mu w oczy, powiedział:

– Teraz jesteś mężczyzną.

Wówczas to po raz pierwszy Metz użył słów, by przemodelować człowieka. W tamtym wypadku samego siebie.

Otrząsa się ze wspomnień i wraca do leżących przed nim dokumentów. Colin White, Mariah White, Faith White: takie nazwiska widnieją na urzędowych dokumentach, „Bóg” nigdzie się nie pojawia. I według interpretacji prawa, dokonanej przez Malcolma Metza, tak właśnie powinno być.

18 listopada 1999

W całym swoim życiu Kenzie nigdy nie była w synagodze. Wie, że się gapi na bogato zdobioną arkę, na obce hebrajskie modlitewniki, na bimę.

– Tu jest całkiem jak w kościele – mówi i zaraz z zakłopotaniem zakrywa usta dłonią.

Rabin Weissman uśmiecha się rozbawiony.

– Jakiś rok temu zarzuciliśmy tańczenie nago wokół ogniska.

– Przepraszam. – Kenzie patrzy mu w oczy. – Niewiele wiem o judaizmie.

– Ale i tak może pani zostać ekspertem. – Rabin wskazuje ławki. – Więc chce pani wiedzieć, czy Faith White rzeczywiście prowadzi rozmowy z Bogiem. Pani van der Hoven, ja prowadzę rozmowy z Bogiem, ale przed moim domem nie stoi wóz „Hollywood Tonight!”.

– Mówi pan…

– Mówię, że Bóg w swej niezmierzonej mądrości nie objawił się w damskim przebraniu, żeby zagrać ze mną w warcaby. – Zdejmuje okulary i czyści je o koszulę. – Nie byłaby pani cokolwiek podejrzliwa, gdyby dziewczynka bez żadnego wykształcenia prawniczego nagle obwieściła, że może być sędzią?

– Czy to jest to samo?

– Pani mi to powie. Więc rozmawia z Bogiem. I co z tego? Jakoś nie słyszę, żeby Bóg mówił jej, że Izrealczycy zetrą na miazgę Organizację Wyzwolenia Palestyny. Żeby kazał jej zachowywać koszerność. Żeby nawet zachęcał ją do przychodzenia w piątek wieczorem na nabożeństwo do synagogi. I trudno mi uwierzyć, że Bóg, jeśli już postanowił objawić się w ludzkim kształcie Żydowi, wybrałby akurat takiego, który nie żyje według zasad judaizmu.

– Jak rozumiem, objawienia religijne zdarzają się nie tylko pobożnym.

– Ach, rozmawiała pani z księżmi! Proszę zajrzeć do Biblii. Ludzie, którzy mieli szczęście rozmawiać z Bogiem, albo są niezwykle religijni, albo z racji pełnionych funkcji mogą zrobić wiele dobrego dla religii. Dla przykładu: Mojżesza nie wychowano jako Żyda, ale przyjął religię po rozmowie z Bogiem. Nie widzę, żeby coś takiego działo się tutaj. – Rabin uśmiecha się. – A choć pocieszające jest dla nas piastowanie fantazji, że Bóg może skumplować się z przeciętnym Jasiem, który nie chodzi do kościoła ani synagogi, lecz modli się tylko o swoje pieniądze postawione w czasie rozgrywek Super Bowl, myśl ta jest kompletnie nierealistyczna. Bóg wybacza, ale też ma długą pamięć i z tego właśnie powodu Żydzi od pięciu tysięcy lat żyją według tych samych zasad.

Kenzie unosi wzrok znad notatnika.

– Poznałam Faith i nie sądzę, by świadomie oszukiwała ludzi.

– Ani ja. Niech się pani nie dziwi. Ja też poznałem Faith, to słodkie dziecko. Co skłania mnie do przekonania, że ktoś każe jej to odgrywać.

Kenzie wspomina tę chwilę w pokoju Faith, kiedy Mariah uciszyła córkę jednym spojrzeniem.

– Matka.

– Tak, do takiego wniosku doszedłem. – Rabin siada wygodnie. – Wiem, że pani White nie praktykuje religii, ale niektóre rzeczy w nas zostają. Jeśli stłumione traumy z dzieciństwa mogą po latach wrócić, by człowieka dręczyć, to dlaczego nie praktyki religijne? Może zakorzeniły się w świadomości pani White, gdy była bardzo mała, i teraz w jakiś sposób przekazała je córce.

Kenzie drapie się po brodzie ołówkiem.

– Dlaczego?

Rabin Weissman wzrusza ramionami.

– Niech pani zapyta tego Iana Fletchera. Bóg może być przynoszącym wielkie zyski cichym wspólnikiem. Pytanie nie brzmi „dlaczego”, pani van der Hoven, ale „dlaczego nie”?

19 listopada 1999

Bez wątpienia podniosła pani ważną kwestię – mówi MacReady. Spaceruje z Kenzie po kościelnym dziedzińcu, wzbudzając małe tornada liści czubkami swoich kowbojskich butów. – Ale ja podniosę równie ważną. Dlaczego dziecko – albo jego matka, jak pani sugeruje – miałoby się zdecydować na stygmaty?

– Żeby zwrócić na siebie uwagę?

– No tak, to jasne. Ale spotkania z Bogiem nie budzą tak wielkiej sensacji jak, powiedzmy, zobaczenie Elvisa. A gdyby chciała pani pozostać przy katolicyzmie, to muszę powiedzieć, że objawienia Matki Boskiej zawsze przyciągały większy, bardziej emocjonalny tłum niż objawienia Jezusa. – Odwraca się do Kenzie; wiatr rozwiewa mu włosy. – Stygmatycy są przedmiotem intensywnych badań, prowadzonych przez Kościół katolicki. A o ile się orientuję, jeśli ktoś kontaktuje się z Elvisem, musi odpowiadać tylko przed kimś w rodzaju Petry Saganoff.

– Nie wydaje się księdzu dziwne, że małej żydowskiej dziewczynce objawia się Jezus?

– Religia to nie zawody, pani van der Hoven. – Ksiądz przygląda się Kenzie uważnie. – Co tak naprawdę niepokoi panią w tej sprawie?

Kenzie krzyżuje ramiona; nagle robi jej się zimno.

– Jestem przekonana, że Faith nie kłamie. I dlatego nic nie mogę poradzić na to, że uważam, że ktoś jej każe to robić…

– Mariah.

– Tak – wzdycha Kenzie. – Albo Faith… rzeczywiście widzi Boga.

– I ma pani z tym problem.

Kenzie potakuje.

– Jestem cyniczką.

– Ja też – mówi MacReady. – Od czasu do czasu nawet tutaj mamy płaczący posąg albo ślepca, który nagle odzyskuje wzrok, ale takie rzeczy zwykle się nie zdarzają, chyba że z udziałem Davida Copperfielda. Jestem pierwszy, który pani powie, że żarliwa wiara może odmienić człowieka. Ale czynić cuda? W żadnym razie. Uzdrawiać? Wykluczone. I prawda jest taka, że jedyna pobożność, jaką Faith osiągnie, to ta zawarta w jej imieniu. Nie wychowano jej w wierze w Boga. Nawet teraz w gruncie rzeczy nie obchodzi jej, kim jest Bóg. Oprócz tego, że Bóg jest jej przyjacielem.

MacReady spogląda poza granice kościelnych posiadłości. Przez chmury przebiło się słońce, otaczają je niebieskie i złote promienie jak na świętych obrazkach. Pamięta, że matka zatrzymała kiedyś samochód, by westchnąć na widok takiego piękna.

– Popatrz, Josephie – powiedziała. – To niebo Jezusa.

– Pani van der Hoven – mówi z namysłem, wpatrując się w przestrzeń – widziała pani kiedyś zachód słońca w Nepalu?

Kenzie za jego przykładem kieruje wzrok na oszałamiającą paletę barw na niebie. – Nie.

– Ani ja – przyznaje ojciec MacReady. – Ale to nie znaczy, że tam słońce nie zachodzi.

Watykan, Rzym

Podwaliny pod Kongregację do spraw Nauki Wiary położył w roku 1231 papież Grzegorz IX; urząd ten wypełniał swoją misję, łamiąc podejrzanych na kole, przypalając rozżarzonymi węglami, chłoszcząc i paląc na stosach. Czasy Świętej Inkwizycji minęły dawno i obecnie Kongregacja zajmuje się raczej poprawianiem i doskonaleniem doktryny katolicyzmu, a nie ściganiem herezji. Mimo to kardynał Sciorro, idąc czasami przez korytarze, czuje zapach popiołu; czasami w nocy budzą go rozpaczliwe krzyki.

Kardynał lubi myśleć o sobie jako o prostym człowieku, świętym człowieku – ale i sprawiedliwym. Ponieważ Kongregacja do spraw Nauki Wiary działa jak sąd apelacyjny, wie, że dobrze nadaje się do swojej funkcji. Nosi ciężar obowiązków z taką pewnością jak mucet i tak samo czuje ich wielkie brzemię na ramionach.

Popija poranną czekoladę, przeglądając dokumenty, których sporo się nagromadziło, kiedy po raz pierwszy na to trafia.

– Towarzystwo Boga Matki – mówi wolno, sprawdzając słowa na języku; pozostawiają gorzki posmak. Przebiega wzrokiem notatkę: znacząco liczna grupa katolickich kobiet pragnie odwołać się od opinii jego ekscelencji biskupa Manchesteru i twierdzi, że wypowiedzi niejakiej Faith White, która nie jest katoliczką, nie są herezją.

Kardynał dzwoni do swojego sekretarza, ugrzecznionego prałata nazwiskiem Reggie, z wyglądu przypominającego psa rasy beagle.

– Słucham, wasza eminencjo.

– Co wiesz o Towarzystwie Boga Matki?

– Wczoraj jego członkinie demonstrowały na placu Świętego Marka – odpowiada Reggie.

Te waleczne katolickie kobiety rosną w siłę. Przez moment kardynał czuje tęsknotę za takim światem, jaki był przed soborem watykańskim drugim.

– Co biskup Andrews uznał za herezję?

– Z tego, co mi wiadomo, żydowska wizjonerka twierdzi, że Bóg jest kobietą.

– Rozumiem. – Kardynał wolno wypuszcza powietrze, myśląc o Galileuszu, Joannie d'Arc, innych ofiarach rzekomej herezji. Zastanawia się, jaką to przyniesie korzyść, jeśli po tym odwołaniu Towarzystwo Boga Matki zostanie zakazane. Może powstrzymać te kobiety przed drukowaniem herezji, przed rozpowszechnianiem fałszywych dogmatów, ponieważ są one katoliczkami.

Ale Faith White – ona wciąż tam będzie, opowiadając, co tylko zechce.

Lacey Rodriguez kopnięciem zrzuca buty i wsuwa kasetę do odtwarzacza. Nie po raz pierwszy, odkąd została detektywem, snuje rozważania o tym, jak bezmyślni potrafią być pracodawcy. Kilka dodatkowych korzyści, lepsze premie, do diabła, nawet osobiste pozdrowienia od czasu do czasu… każda z tych rzeczy mogłaby skutecznie powstrzymać operatora z ekipy Iana Fletchera od sprzedaży kasety z badania wysiłkowego Millie Epstein za marne dziesięć tysięcy dolarów.

Naciska klawisz przewijania, w najmniejszym stopniu niezainteresowana rytmem serca starej kobiety ani sapaniem, z jakim ta pokonuje bieżnię. A potem nachyla się ku ekranowi jak zahipnotyzowana, czubkami palców zakrywając coraz szerszy uśmiech.

Загрузка...