Rozdział siedemnasty

Kobieta w najlepszym przypadku wciąż jest pełna sprzeczności.

Alexander Pope

6 grudnia 1999

To niewiarygodne! – śpiewam. Mam wrażenie, że w moim wnętrzu unoszą się bąbelki, które w każdej chwili eksplodują śmiechem. Obejmuję Joan mocno. – Gdzie znalazłaś doktora Fitzgeralda?

– W Internecie – mówi, uważnie mi się przyglądając.

Ha, jeśli o mnie chodzi, mogłaby znaleźć go pod kamieniem. Psychiatra nie tylko przedstawił alternatywne wyjaśnienia objawów u Faith, ale też stawił czoło Metzowi i wygrał.

– Dziękuję. W piątek usilnie podkreślałaś, że zostałaś zaskoczona, nie przypuszczałam, że będziesz w stanie w tak krótkim czasie przygotować skuteczną obronę.

– Nie byłam, więc nie mnie dziękuj. Uśmiecham się niepewnie.

– Co masz na myśli?

– Nie dysponuję pomocnikami i możliwościami, które ma Metz. W zwykłych okolicznościach nic bym nie zdziałała. Weszłabym dzisiaj rano do sądu i kierowała się wyłącznie wyczuciem. Ale Ian Fletcher spędził cały weekend w mojej kancelarii. Znalazł doktora Fitzgeralda i przez Internet ustalił z nim szczegóły tej linii obrony.

– Ian?

– Zrobił to dla ciebie – mówi Joan rzeczowo. – Zrobiłby dla ciebie wszystko.

Miejsce dla świadka jest bardzo ciasne. Ze wszystkich stron otaczają cię ścianki. Przed sobą masz mikrofon. Siedzisz na krześle tak niewygodnym, że zmusza cię wbrew woli do wyprostowania kręgosłupa i patrzenia widowni prosto w oczy. Moje serce zaczyna miotać się w klatce piersiowej jak uwięziony w słoiku robaczek świętojański i nagle rozumiem, dlaczego po angielsku rozprawę sądową nazywamy trial – „próba”. Obcasy Joan stukają o drewnianą podłogę.

– Proszę podać nazwisko.

Przyciągam łabędzią szyję mikrofonu ku ustom.

– Mariah White.

– Jaki związek łączy panią z Faith White?

– Jestem jej matką. – Słowo jest jak balsam, spływa mi z warg przez gardło do żołądka.

– Może nam pani powiedzieć, jak się pani dzisiaj czuje?

Uśmiecham się.

– Prawdę mówiąc, czuję się świetnie.

– Dlaczego?

– Moja córka wyszła ze szpitala.

– Rozumiem, że w czasie weekendu była bardzo chora?

Naturalnie Joan wie, że Faith była chora; kilkakrotnie ją widziała. Te sztywne formalności są śmieszne. Dlaczego musimy przedzierać się przez teorie i hipotezy, skoro mogę wejść na galerię, wziąć Faith w ramiona i skończyć z tym wszystkim?

– Tak – mówię. – Dwukrotnie doszło do zatrzymania akcji serca i była w śpiączce.

– Ale teraz wypisano ją ze szpitala?

– Została zwolniona w niedzielę po południu i obecnie bardzo dobrze się czuje. – Spoglądam na Faith i choć jest to wbrew regułom, mrugam do niej porozumiewawczo.

– Pan Metz sugeruje, że cierpi pani na zespół Münchausena. Rozumie pani, co to znaczy?

Przełykam ślinę.

– Że krzywdzę Faith. Wywołuję u niej chorobę.

– Wie pani, że dwaj specjaliści zeznali na tej sali sądowej, iż najlepszym sposobem na zdiagnozowanie zespołu Münchausena jest odizolowanie dziecka od matki, by przekonać się, czy jego stan ulegnie poprawie?

– Tak.

– Czy w czasie weekendu odwiedzała pani Faith?

– Nie – mówię. – Dostałam sądowy zakaz zbliżania się do córki.

– Co działo się z Faith od czwartku do niedzieli?

– Jej stan się pogarszał. W sobotę około północy lekarze powiedzieli, że Faith może umrzeć.

Joan marszczy czoło.

– Skąd pani wie, skoro pani tam nie było?

– Dzwoniły do mnie różne osoby. Moja matka, Kenzie van der Hoven. Obie czuwały przy Faith.

– Tak więc od czwartku wieczorem do niedzieli rano stan Faith uległ poważnemu pogorszeniu; dziewczynka była w śpiączce i na skraju śmierci. Mimo to dzisiaj jest zdrowa i obecna na sali sądowej. Pani White, gdzie pani była od drugiej w nocy do czwartej po południu w niedzielę?

Spoglądam na Joan, tak jak wcześniej ustaliłyśmy.

– Byłam w szpitalu z Faith.

– Sprzeciw! – Metz wstaje i pokazuje na mnie palcem. – To obraza sądu!

– Proszę podejść.

Nie powinnam słyszeć ich rozmowy, ale są w takim gniewie, że krzyczą.

– Pogwałciła nakaz sądowy! – mówi Metz. – Domagam się przesłuchania w tej sprawie!

– Jezu, Malcolm, jej córka umierała. – Joan zwraca się do sędziego. – Ale Mariah przyszła do szpitala i Faith jednak nie umarła, prawda? Wysoki sądzie, to zeznanie dowodzi mojej teorii.

Sędzia patrzy na mnie.

– Chcę wiedzieć, do czego to prowadzi – mówi spokojnie. – Pani Standish, proszę kontynuować, a pogwałcaniem nakazu sądowego zajmiemy się później.

– Co się zdarzyło, kiedy przyszła pani do szpitala? – pyta mnie Joan.

Myślę o chwili, gdy zobaczyłam Faith w plątaninie rurek i kabelków, przypiętą do aparatury.

– Usiadłam obok niej i zaczęłam mówić. Aparatura monitorująca pracę serca zaczęła piszczeć i pielęgniarka powiedziała, że musi wezwać lekarza. Kiedy wyszła z pokoju, Faith otworzyła oczy. – Przywołuję rumieniec na jej policzkach, gdy z gardła wyjęto jej tubę, głos kruchy niczym zeschłe liście, gdy mnie zawołała. – Lekarze zaczęli serię badań. Wszystko: serce, nerki, nawet dłonie wróciły do normalnego stanu. To było… cóż, to było zdumiewające.

– Czy lekarze znaleźli jakieś medyczne wyjaśnienie tej sytuacji?

– Sprzeciw! – mówi Metz. – Od kiedy pani White ma dyplom z medycyny?

– Odrzucony.

– Lekarze powiedzieli, że czasem obecność członka rodziny działa jak katalizator na pacjentów w śpiączce – odpowiadam. – Ale powiedzieli też, że tylko raz wcześniej byli świadkami równie gwałtownego powrotu do zdrowia.

– Kiedy to było?

– Gdy moja matka wróciła do życia.

– To pewnie dziedziczne. – Joan uśmiecha się. – Czy poza panią ktoś jeszcze był przy Faith, gdy odzyskała zdrowie?

– Tak. Dwóch lekarzy, sześć pielęgniarek, moja matka i kuratorka procesowa.

– Wysoki sądzie, wszystkie te osoby są na mojej liście, gdyby pan Metz uznał za konieczne z nimi porozmawiać.

Ale Joan wcześniej wyjaśniła mi, dlaczego Metz tego nie zrobi. Nic by nie zyskał, gdyby osiem osób po kolei oznajmiło, że stał się cud.

– Pani White, w tej sali sądowej wiele powiedziano na pani temat. Myślę, że sędzia chciałby także z pani ust usłyszeć wyjaśnienie niektórych spraw. Zacznijmy od pobytu w szpitalu siedem lat temu. Może nam pani o tym opowiedzieć?

Joan przygotowała mnie starannie. Ćwiczyłyśmy te pytania aż do wschodu słońca. Wiem, co mam powiedzieć, wiem, że Joan stara się trafić do sędziego. Krótko mówiąc, jestem przygotowana na wszystko, co za chwilę się zdarzy – z wyjątkiem tego, co będę czuła, opowiadając moją historię w obecności tych wszystkich ludzi.

– Bardzo kochałam swojego męża – zaczynam, tak jak to przećwiczyłyśmy. – I przyłapałam go w łóżku z inną kobietą. To złamało mi serce, ale Colin uznał, że naprawy wymaga moja głowa. – Odwracam się na siedzeniu, tak że teraz patrzę na niego. – Nie ulegało wątpliwości, że Colin mnie nie chce. Wpadłam w głęboką depresję, bo byłam przekonana, że nie potrafię bez niego żyć. Że nie chcę bez niego żyć. – Nabieram powietrza w płuca. – Kiedy jesteś w depresji, nie zwracasz uwagi na otaczający cię świat. Nie chcesz z nikim się spotykać. Pragniesz mówić o rzeczach prawdziwych i szczerych, ale są tak głęboko w tobie pogrzebane, że zbyt wielkim wysiłkiem jest wydobycie ich na powierzchnię. – Twarz mi łagodnieje. – Nie sądzę, by Colinem kierowała złośliwość, kiedy oddał mnie do ośrodka. Przypuszczalnie był przerażony. Ale żałuję, że wcześniej ze mną nie porozmawiał. Może nie byłabym w stanie powiedzieć mu, czego pragnę, choć byłoby miło wiedzieć, że przynajmniej próbuje mnie wysłuchać.

Tak więc nagle znalazłam się w Greenhaven i byłam w ciąży. Nie powiedziałam Colinowi, to była moja tajemnica. – Spoglądam na sędziego. – Przypuszczalnie nie wiecie, jak to jest być w miejscu, gdzie człowiek jest własnością otoczenia. Inni mówią mu, kiedy ma jeść i pić, kiedy ma wstawać i kłaść się spać, kłują go igłami, każą brać udział w sesjach terapeutycznych. Mój umysł i ciało należało do nich, ale przez krótką chwilę ja miałam to dziecko. Naturalnie badania krwi dość szybko wykazały, że jestem w ciąży, i lekarze powiedzieli mi, że wciąż muszę brać leki. Uznali, że z dziecka i tak nic nie będzie, jeśli popełnię samobójstwo, nim się narodzi. Pozwalałam im pompować się lekami i nie myślałam, że może to zaszkodzić dziecku. Wtedy nic mnie nie obchodziło.

Po wyjściu z Greenhaven zaczęłam panikować, co zrobiłam dziecku, próbując uratować siebie. Zawarłam ze sobą umowę: Nic się nie stanie, jeśli nie będę idealną żoną, o ile tylko uda mi się zostać idealną matką.

Joan łapie moje spojrzenie.

– Czy była pani idealną matką?

Wiem, co powinnam powiedzieć: Tak, najlepszą, jaką potrafiłam. Obie się z tego śmiałyśmy, bo brzmiało to jak stary slogan Armii Zbawienia, ale ani ja, ani Joan nie byłyśmy w stanie wymyślić lepszej odpowiedzi. Teraz jednak, gdy siedzę na miejscu dla świadka, słowa się opierają. Sięgam więc po nie, ale w ręce wpada mi wyłącznie prawda.

– Nie – odpowiadam cicho.

– Co?!

Staram się nie patrzeć na gniewną minę Joan.

– Powiedziałam: nie. Kiedy Faith była mała, chodziłyśmy na plac zabaw i tam obserwowałam inne matki. Potrafiły żonglować butelkami, wózkiem i niemowlęciem bez najmniejszego trudu. Za to ja zapominałam dawać jej kanapki, kiedy wychodziła do szkoły, albo wyrzucałam kartkę z gryzmołami, którą przygotowała mi na walentynki. Przypuszczam, że wszystkim matkom to się zdarza, ale ja wciąż miałam wrażenie, że zawaliłam.

– Dlaczego bycie idealną matką było dla pani takie ważne? – przerywa mi Joan cicho.

Powiadają, że są chwile, które otwierają się jak rozłupany orzech, które zmieniają nasz punkt widzenia w taki sposób, że później już nigdy nie patrzymy na świat tak samo jak przedtem. Podczas gdy odpowiedź formuje się w moich ustach, uświadamiam sobie, że zawsze o tym wiedziałam, ale nigdy dotąd tego nie rozumiałam.

– Ponieważ wiem, jak to jest, kiedy się nie jest dość dobrą – mówię spokojnie. – Dlatego straciłam Colina, a nie chcę ponownie przez to przechodzić. – Wykręcam palce. – Jeśli będę najlepszą matką, Faith nie zechce na moje miejsce nikogo innego.

Wyczuwając, że pragnę jak najszybciej opuścić to miejsce, Joan rzuca mi linę ratunkową.

– Może nam pani opowiedzieć, co wydarzyło się dziesiątego sierpnia po południu?

– Byłam z Faith u mojej matki – recytuję wdzięczna, że muszę zająć się szczegółami. – Faith jechała na lekcję baletu, ale zapomniała zabrać stroju. Wróciłyśmy więc do domu. Na podjeździe zobaczyłyśmy samochód Colina. Był w podróży służbowej i chciałyśmy się z nim przywitać. Faith pobiegła na górę. Colin był w sypialni, przygotowywał się do kąpieli. Weszłam tam, żeby powiedzieć Faith, że musimy się śpieszyć. Nagle drzwi łazienki się otworzyły… i w progu stanęła Jessica owinięta w ręcznik.

– Co zrobił Colin?

– Pobiegł za Faith. Później powiedział mi, że z Jessicą spotyka się od kilku miesięcy.

– Co stało się potem?

– Wyprowadził się. Zadzwoniłam do matki. Czułam przygnębienie i rozpacz, znalazłam się na skraju załamania, ale tym razem nie byłam sama. Wiedziałam, że mama zaopiekuje się Faith, kiedy ja postaram się uporządkować myśli.

– Tak więc choć była pani przygnębiona, funkcjonowała pani na tyle prawidłowo, by zapewnić Faith opiekę?

– Tak. – Uśmiecham się przelotnie.

– Co jeszcze pani zrobiła po odejściu Colina?

– Rozmawiałam z doktorem Johansenem. O recepcie na prozac.

– Rozumiem – mówi Joan. – Czy lekarstwo pomogło pani zachować kontrolę nad emocjami?

– Tak, oczywiście. Nie ulega wątpliwości, że mi pomogło.

– Jak Faith radziła sobie z tą trudną sytuacją?

– Zamknęła się w sobie. Nie odzywała się. A potem nagle wymyśliła sobie tę przyjaciółkę. Zaprowadziłam córkę do doktor Keller.

– Czy wyimaginowana przyjaciółka zmartwiła panią?

– Tak. To nie była tylko koleżanka do zabawy. Faith nagle zaczęła opowiadać rzeczy, które nie miały sensu. Cytowała Biblię. Wspomniała o sekrecie z mojego dzieciństwa, o którym nigdy nikomu nie mówiłam. A potem, jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi, wróciła mojej matce życie.

Malcolm Metz kaszle za swoim stołem.

– Co było potem?

– W kilku lokalnych gazetach ukazały się artykuły. Pojawił się Ian Fletcher, a także sekta oraz około dziesięciu dziennikarzy z różnych telewizji. Kiedy Faith uleczyła chore na AIDS dziecko, przyjechali następni dziennikarze i ludzie, którzy chcieli dotknąć Faith albo modlić się z nią.

– Jaki był pani stosunek do tej sytuacji?

– Czułam się strasznie – mówię. – Faith ma siedem lat. Nie mogła wyjść na dwór się pobawić, bo zaraz ktoś ją napastował. W szkole wyśmiewali się z niej, więc zabrałam ją i uczyłyśmy się w domu.

– Czy w jakikolwiek sposób skłaniała pani Faith do halucynacji o Bogu?

– Ja? Colin i ja byliśmy małżeństwem mieszanym, jeśli chodzi o wyznanie. Nie mam nawet własnej Biblii. Nie byłabym w stanie zaszczepić jej takiego pomysłu, nie wiem połowy rzeczy, o których opowiada.

– Czy kiedykolwiek skrzywdziła pani Faith w taki sposób, by spowodować krwawienie z dłoni i boku?

– Nie. Nigdy bym tego nie zrobiła.

– Co, pani zdaniem, przytrafiłoby się Faith, gdyby zamieszkała z Colinem?

– Cóż, Colin ją kocha – mówię wolno. – Nie zawsze stawiał na pierwszym miejscu jej dobro, ale ją kocha. To nie on mnie martwi… tylko Faith. Musiałaby radzić sobie z nowym bratem albo siostrą i matką, która w gruncie rzeczy nie jest jej matką. Nie sądzę, by rzeczą słuszną akurat teraz było zmuszanie jej do układania sobie świata na nowo. – Spoglądam na Colina, marszcząc brwi. – Faith dokonuje cudów. Zabranie jej ode mnie tego nie zmieni. I nie zmieni faktu, że dokądkolwiek pójdzie, ludzie pójdą za nią, będą chcieli wziąć kawałek jej na własność. – Czuję na sobie oczy mojej córki jak promienie słoneczne na czubku głowy, gdy wychodzisz na dwór. – Nie potrafię powiedzieć, dlaczego Faith taka jest – mówię cicho. – Ale jest. I nie potrafię powiedzieć, dlaczego zasługuję na to, by ją mieć. Ale ją mam.

Metz takie podejście lubi nazywać „wężem w dżungli”. Ze świadkiem w rodzaju Mariah White ma dwie rzeczy do wyboru: zaatakować i wykorzystać jej zakłopotanie albo zacząć sympatycznie, zadawać pytania łagodnie, po czym – gdy najmniej się będzie tego spodziewała – zadać śmiertelny cios. Najważniejsze to doprowadzić Mariah do zwątpienia w samą siebie. Przyznała przecież, że to jej pięta achillesowa.

– Musi pani już być zmęczona rozmowami o tej depresji sprzed siedmiu lat?

Mariah uśmiecha się uprzejmie.

– Chyba tak.

– Czy wtedy po raz pierwszy w życiu była pani tak poważnie chora?

– Tak.

Jego głos ocieka współczuciem.

– Od tamtej pory wielokrotnie cierpiała pani na nawroty depresji, prawda?

– Nie.

– Ale przecież bierze pani leki – mówi Metz z naganą, jakby Mariah udzieliła złej odpowiedzi.

Przez moment sprawia wrażenie zdezorientowanej i Metz uśmiecha się w duchu.

– No tak, ale właśnie dzięki lekom nie wpadam w depresję.

– Jakie lekarstwo pani bierze?

– Prozac.

– Czy został przepisany dlatego, by łagodzić gwałtowne zmiany nastroju?

– Nie mam gwałtownych zmian nastroju. Cierpię na depresję.

– Pamięta pani noc, gdy próbowała się pani zabić?

– Właściwie nie. W Greenhaven powiedziano mi, że przypuszczalnie wyparłam to z pamięci.

– Czy obecnie jest pani w depresji?

– Nie.

– Gdyby nie brała pani leków, przypuszczalnie byłaby pani w głębokiej depresji.

– Nie wiem – odpowiada Mariah wymijająco.

– Wie pani, czytałem o przypadkach, gdy ludzie biorący prozac załamywali się. Wariowali, próbowali popełnić samobójstwo. Nie martwi się pani, że może się jej to przydarzyć?

– Nie – mówi Mariah, z lekkim zdenerwowaniem spoglądając na Joan.

– Czy przypomina sobie pani, by biorąc prozac, kiedykolwiek pani zwariowała?

– Nie.

– Czy biorąc prozac, zrobiła pani komuś krzywdę?

– Nie.

– A czy gwałtownie pani reagowała?

– Nie.

Metz unosi brew.

– Nie? Więc uważa się pani za osobę zrównoważoną emocjonalnie?

– Tak – odpowiada Mariah zdecydowanie.

Metz podchodzi do stołu i bierze kasetę.

– Proszę o wpisanie tej kasety na listę dowodów.

Joan zrywa się na równe nogi i podchodzi do sędziego.

– Wysoki sądzie, nie może mu wysoki sąd na to pozwolić. Pan Metz zaskoczył mnie tym dowodem. Mam prawo zapoznać się z materiałem na kasecie.

– Wysoki sądzie – protestuje Metz – pani Standish pierwsza podjęła kwestię zrównoważenia emocjonalnego pani White podczas zażywania prozacu.

Sędzia Rothbottam bierze kasetę z rąk Metza.

– Obejrzę ją w swoim gabinecie i podejmę decyzję. Zarządzam krótką przerwę.

Adwokaci wracają na swoje miejsca. Mariah siedzi jak sparaliżowana, nie mając pojęcia, co właściwie się dzieje. Dopiero po chwili Joan uświadamia sobie jej dezorientację i spokojnie podchodzi, by pomóc jej zejść.

– Co jest na kasecie, Mariah? – pyta Joan, gdy siadamy za stołem.

– Nie mam pojęcia, słowo. – Chociaż w sali jest zimno, pot spływa mi strumieniem między piersiami i po plecach.

Sędzia wraca na salę, siada na krześle i prosi mnie o powrót na miejsce dla świadka. Kącikiem oka widzę woźnego, który na wózku wwozi telewizor i magnetowid.

– Cholera – mruczy Joan.

– Zezwalam na włączenie kasety do dowodów – mówi sędzia Rothbottam. Metz załatwia niezbędne formalności, po czym zwraca się do mnie:

– Pani White, przedstawiam pani materiał z kasety.

Kiedy naciska klawisz, zagryzam wargę. Na małym ekranie pojawiam się ja; rzucam się w stronę kamery, rysy mojej twarzy rozciągają się i zmieniają w niewyraźną plamę. Wrzeszczę tak głośno, że trudno rozróżnić słowa. Po chwili pojawia się moja dłoń, gotowa najwyraźniej uderzyć operatora.

Kamera chwieje się gwałtownie, zatacza barwny łuk i na krótko zatrzymuje się na Faith skulonej w kącie, na mojej matce w szpitalnej piżamie, na Ianie i jego producencie.

Nagranie z badań wysiłkowych mojej matki; Ian obiecał, że nie wykorzysta tego fragmentu.

Znowu mnie okłamał. Odwracam się ku galerii i przesuwam wzrokiem, aż znajduję Iana. Siedzi bez ruchu i twarz ma białą tak samo jak pewnie ja.

Kaseta mogła dostać się w ręce Metza tylko w jeden sposób, przez Iana. A jednak patrząc na niego, każdy by uwierzył, że tak samo jak ja zaskoczony jest faktem, iż kaseta wypłynęła w sądzie.

Nie mam czasu zastanowić się nad tym, bo Metz zaczyna:

– Pani White, pamięta pani ten incydent?

– Tak.

– Może nam pani opowiedzieć o dniu, w którym dokonano nagrania?

– Mojej matce robiono testy wysiłkowe po jej wskrzeszeniu. Zgodziła się, żeby pan Fletcher to sfilmował.

– Co się stało?

– Pan Fletcher obiecał, że nie będzie filmował mojej córki. Kiedy jednak to zrobił… po prostu zareagowałam.

– Po prostu pani zareagowała. Hmm. Czy często pani to robi?

– Starałam się ochronić Faith i…

– Tak lub nie wystarczy, pani White.

– Nie. – Przełykam ślinę. – Zwykle długo się zastanawiam, nim cokolwiek zrobię.

Metz przechodzi przez salę sądową.

– Czy, pani zdaniem, kaseta przedstawia panią jako osobę „emocjonalnie zrównoważoną”?

Waham się, starannie dobierając słowa.

– To nie jest jeden z moich lepszych momentów, panie Metz. Ale generalnie rzecz biorąc, jestem emocjonalnie zrównoważona.

– Generalnie rzecz biorąc? A co z tymi dość dziwnymi napadami furii? Czy wtedy fizycznie krzywdzi pani Faith?

– Nie krzywdzę Faith. Nigdy w życiu nie zrobiłam jej krzywdy.

– Pani White, sama pani oświadczyła, że jest pani osobą emocjonalnie zrównoważoną, ale kaseta przeczy pani słowom. Co oznacza, że kłamała pani pod przysięgą, czy tak?

– Nie…

– Niechże pani da spokój, pani White…

– Sprzeciw! – woła Joan.

– Podtrzymany. Udowodnił pan swoją tezę, panie Metz.

Metz uśmiecha się do mnie.

– Mówi pani, że nigdy nie wyrządziła pani córce fizycznej krzywdy?

– Nigdy.

– I nigdy nie skrzywdziła jej pani psychicznie?

– Oczywiście.

– Jest pani inteligentną kobietą. Słyszała pani zeznania składane na tej sali.

– Tak.

– Gdyby więc pani cierpiała na zespół Münchausena, co odpowiedziałaby pani na oskarżenia o krzywdzenie córki?

Wpatruję się w niego, czując żółć piekącą mnie w gardle.

– Że tego nie robię.

– I kłamałaby pani – tak samo jak skłamała pani na temat własnego zrównoważenia emocjonalnego. Jak skłamała pani na temat ochraniania Faith.

– Nie kłamię, panie Metz – mówię, z całych sił starając się zapanować nad sobą. – Nie kłamię. I chroniłam Faith. To właśnie robiłam, kiedy nagrywano ten materiał, może w prymitywny sposób, ale to nie zmienia faktu, że ją ochraniałam. Z tego powodu zabrałam ją ze szkoły, kiedy dzieci zaczęły się z niej wyśmiewać. Z tego powodu w tajemnicy ją wywiozłam, nim zaczęła się rozprawa.

– A tak. Ukryła się pani. Porozmawiajmy o tym. Uciekła pani, gdy mąż poinformował panią, że występuje do sądu o zmianę prawda do opieki, czy tak?

– Tak, ale…

– I na nieszczęście przekonała się pani, że wielka ucieczka jednak nie do końca się udała, Ian Fletcher śledził panią. Wcześniej dowiedliśmy, że pan Fletcher nie był szczery w trakcie swoich zeznań, teraz przekonaliśmy się o pani nieszczerości. Może więc opowie nam pani – dla odmiany szczerze – co wydarzyło się w Kansas City?

Co się wydarzyło w Kansas City?

Ian wie, że to jest chwila, kiedy Mariah może się zemścić. Najpierw incydent z McManusem, później kaseta wideo; nieważne, że Ian osobiście z tą drugą sprawą nie miał nic do czynienia, na pewno nie wzbudziła w Mariah ciepłych uczuć do niego. A poza tym najprostszym sposobem na odzyskanie własnej wiarygodności jest przedstawienie dowodu, że Faith rzeczywiście uzdrawia. Dowodu, który łączy się nierozerwalnie z historią o bracie Iana.

Oko za oko. Ian omal nie wybucha śmiechem. Dostrzega wielką ironię w fakcie, że wymierzona mu zostanie biblijna sprawiedliwość. Wcześniej on naruszał prywatność Mariah, teraz ona ma okazję ujawnić jego sekrety.

Ian kładzie dłonie na drewnianym siedzeniu, przygotowując się do dnia Sądu Ostatecznego.

Co się wydarzyło w Kansas City?

Malcolm Metz stoi naprzeciwko mnie. Wiem, że widoczna po jego prawej ręce Joan desperacko pragnie zwrócić moją uwagę, żebym nie powiedziała nic głupiego. Ale jedyną osobą, którą widzę, jest Ian, zajmujący miejsce gdzieś w środku galerii.

Myślę o doktorze Fitzgeraldzie i jego zeznaniach. O Joan, która weszła do swojej kancelarii i zastała tam Iana proponującego pomoc. O wyrazie twarzy Iana, kiedy Allen McManus zajmował miejsce dla świadka, kiedy na ekranie telewizora odtworzono tę straszną kasetę.

Ian nie jest doskonały. Ale – z drugiej strony – ja też nie.

Patrzę na Iana i zastanawiam się, czy wie, o czym myślę. A potem mówię do Malcolma Metza:

– Absolutnie nic.

Suka kłamie, ma to wypisane na twarzy. Metz założyłby się o oszczędności życia, że w jakiś sposób przyjazd Fletchera do Kansas City doprowadził do bezpośredniego dowodu, iż Faith to oszustka, a cudowne halucynacje i rany spowodowane są przez Mariah. Fletcher chowa te informacje dla siebie, ponieważ nie chce zdradzić swojej rewelacji, Mariah milczy, ponieważ zrujnowałoby to jej wiarygodność. Jednakże Metz niewiele może zrobić poza kolejnym oskarżeniem jej o fabrykowanie zeznań.

Poświęca chwilę na opanowanie się.

– Kocha pani córkę, prawda?

– Tak.

– Zrobiłaby pani dla niej wszystko?

– Tak.

– Oddałaby pani za nią życie?

Widzi wręcz, jak Mariah wyobraża sobie Faith na szpitalnym łóżku.

– Tak.

– Oddałaby pani prawo do opieki nad nią?

Mariah waha się.

– Nie rozumiem.

– Pani White, chodzi mi o rzecz następującą: Gdyby eksperci dowiedli, że lepszym rodzicem dla Faith jest pan Colin White, czy chciałaby pani, żeby z nim zamieszkała?

Mariah marszczy brwi, patrzy na Colina. Po chwili spogląda na adwokata.

– Tak.

– Nie mam dalszych pytań.

Rozgniewana Joan prosi o możliwość ponownego zadania pytań.

– Pani White, na początku chciałabym wrócić do tej kasety. Może nam pani powiedzieć, co poprzedziło pani wybuch?

– Ian Fletcher przysiągł, że nie wykorzysta Faith. Tylko pod tym warunkiem zgodziłam się na sfilmowanie badania wysiłkowego mojej matki. Kiedy na moment się odwróciłam, kazał operatorowi skierować kamerę na Faith, więc rzuciłam się na obiektyw, żeby ją zasłonić.

– O czym pani wtedy myślała?

– Że nie może filmować Faith. Nie chciałam, żeby media jeszcze bardziej się nią zainteresowały. To mała dziewczynka, powinna móc żyć jak inne dzieci w jej wieku.

– Sądzi pani, że była pani niezrównoważona emocjonalnie podczas tego incydentu?

– Nie, byłam spokojna jak kamień. Całą moją uwagę skupiłam na bezpieczeństwie Faith.

– Dziękuję – mówi Joan. – Teraz proszę, by rozważyła pani ostatnie pytanie pana Metza. Według jego scenariusza, Faith należy przenieść w nowe otoczenie. Będzie mieszkała z kobietą przyłapaną w kompromitującej sytuacji z jej ojcem. Będzie miała małego brata albo siostrę. Znajdzie się w nowym miejscu. Nie wspominając już o tym, że zwolennicy aktualnie okupujący wasz dom przypuszczalnie pojadą za nią na drugi koniec miasta. Czy ten opis, pani zdaniem, odpowiada prawdzie?

– Tak – mówi Mariah.

– Doskonale. Czy podczas tej rozprawy Colin przekonał panią, że będzie lepszym rodzicem dla Faith?

– Nie – odpowiada zdezorientowana Mariah.

– Czy doktor Orlitz, wyznaczony przez sąd psychiatra, przekonał panią, że Colin będzie lepszym rodzicem dla Faith?

– Nie – mówi Mariah silniejszym głosem.

– Czy doktor DeSantis, psychiatra zaangażowany przez powoda, przekonała panią, że Colin będzie lepszym rodzicem dla Faith?

– Nie.

– A Allen McManus?

– Nie.

– Pan Fletcher? – Nie.

– Więc może doktor Birch? Czy przekonał panią, że Colin będzie lepszym rodzicem dla Faith?

Mariah uśmiecha się do Joan, przyciągając do siebie mikrofon. Jej głos jest silny i równy.

– Nie przekonał mnie.

Po zakończeniu pytań obrony sędzia ogłasza krótką przerwę. Idę do małego pokoju konferencyjnego, z którego w czasie tej rozprawy korzystałyśmy z Joan. Po kilku minutach drzwi się otwierają i wchodzi Ian.

– Joan powiedziała mi, że cię tu znajdę – mówi cicho.

– Prosiłam ją o to.

Sprawia wrażenie, że nie wie, jak zareagować.

– Dziękuję za znalezienie doktora Fitzgeralda.

Ian wzrusza ramionami.

– W pewnym sensie byłem ci to winien.

– Nic mi nie jesteś winien.

Opierając się o stół, wstaję i podchodzę do niego. Dłonie trzyma głęboko w kieszeniach, jakby bał się mnie dotknąć.

– Może ja też powinienem ci podziękować – mruczy. – Za to, czego nie powiedziałaś.

Kręcę głową. Czasami nie ma odpowiednich słów. Cisza między nami rozlewa się szeroko niczym ocean, ale udaje mi się go pokonać. Wyciągam ręce i obejmuję Iana.

Jego dłonie splatają się na moich plecach, jego oddech porusza włoski na moim karku. Będzie ze mną. Na razie to wystarcza.

– Mariah – szepcze – możesz być moją religią.

Sędzia wzywa kuratorkę procesową.

– Adwokaci obu stron i ja czytaliśmy pani raport. Czy chciałaby pani coś do niego dodać?

Kenzie energicznie kiwa głową.

– Chcę, Myślę, że wysoki sąd powinien wiedzieć, że to ja wpuściłam Mariah White do szpitala o drugiej w nocy w niedzielę.

Metz otwiera usta. Joan patrzy na swoje kolana. Sędzia prosi, by Kenzie się wytłumaczyła.

– Wysoki sądzie, wiem, że można mnie oskarżyć o obrazę sądu i zamknąć w więzieniu. Zanim jednak wysoki sąd to zrobi, proszę o wysłuchanie mnie, ponieważ bardzo się przywiązałam do dziecka w tej sprawie i nie chciałabym popełnić błędu.

Sędzia uważnie jej się przygląda.

– Proszę mówić dalej.

– Jak wysoki sąd wie, sporządziłam raport. Spotkałam się z wieloma ludźmi i początkowo doszłam do wniosku, że jeśli życie dziewczynki jest w jakiś sposób zagrożone, należy usunąć ją z dotychczasowego otoczenia. Dlatego też w raporcie, który wysoki sąd ma przez sobą, zaleciłam przekazanie opieki ojcu.

Metz łapie klienta za ramię i uśmiecha się szeroko.

– Jednakże w sobotę późnym wieczorem, po tym, jak lekarz powiedział pani Epstein, że Faith może umrzeć, podjęłam decyzję i zadzwoniłam do pani White. Uważałam, że amerykański system sprawiedliwości nie ma prawa uniemożliwiać matce pożegnania się z dzieckiem. Dlatego powiedziałam pani White, żeby natychmiast przyjechała do szpitala. Wysoki sądzie, myślałam, że z mojej strony to po prostu ludzki gest… i zakładałam, że nie będzie miało to żadnego związku z moim raportem.

Ale potem coś się zdarzyło. – Kenzie kręci głową. – Żałuję, że nie potrafię tego wyjaśnić. Wiem tylko, że na własne oczy widziałam, jak dziecko, które leżało w śpiączce na skraju śmierci, wróciło do życia w chwili, gdy przy jego boku znalazła się matka. – Kuratorka waha się. – Sala sądowa to nie jest miejsce na osobiste obserwacje, wysoki sądzie, ja jednak chciałabym opowiedzieć pewną historię.

Moja prababka i pradziadek byli małżeństwem przez sześćdziesiąt dwa lata. Kiedy pradziadek umarł na udar, prababka, choć cieszyła się doskonałym zdrowiem, odeszła dwa dni później. Zawsze mówiliśmy, że Nana umarła, bo miała złamane serce. W medycynie, co prawda, nie używa się takiego terminu… ale z drugiej strony, lekarze koncentrują się na ciele pacjentów, a nie na ich uczuciach. A jeśli możliwa jest śmierć z wielkiego żalu, wysoki sądzie, to dlaczego kogoś nie może uzdrowić radość? – Kenzie nachyla się do przodu. – Wysoki sądzie, dziesięć lat temu zrezygnowałam z adwokatury i zostałam kuratorem procesowym. Mam prawniczy umysł. Próbowałam podejść do tej sprawy z racjonalnego punktu widzenia, ale bez skutku. Jedni ludzie opowiadali mi o wizjach, płaczących posągach i męce Chrystusa na krzyżu, inni o oszustwach religijnych. Słyszałam o ciężko chorych, którzy wracali do całkowitego zdrowia po dotknięciu Faith w szpitalnej windzie.

Byłam świadkiem wielu niewytłumaczalnych zdarzeń, ale żadne nie wskazywało na to, że Mariah White krzywdzi Faith. Wręcz przeciwnie, myślę, że Mariah uratowała córce życie. I uważam, że zabranie dziewczynki spod wpływu matki w niczym jej nie pomoże. – Kenzie chrząka, po czym dodaje: – Bardzo przepraszam, wysoki sądzie, ale proszę, by wysoki sąd przy podejmowaniu decyzji nie brał pod uwagę mojego raportu.

W sali wybucha gwar. Malcolm Metz z furią szepcze coś Colinowi do ucha. Sędzia przeciera dłonią twarz.

– Wysoki sądzie – mówi Metz, podnosząc się z miejsca – chciałbym wygłosić mowę końcową.

– Panie Metz, wcale mnie pan nie zaskoczył – mówi z westchnieniem Rothbottam. – Ale ja nie pana chcę teraz posłuchać. Wysłuchałem pana, pani Standish i pani van der Hoven i nie mam zielonego pojęcia, w co wierzyć. Potrzebna mi przerwa na lunch i chciałbym spędzić ją z Faith.

Mariah odwraca się ku córce. Faith oczy ma szeroko otwarte, nie bardzo rozumie, co się dzieje.

– Co ty na to? – pyta sędzia Rothbottam. Wychodzi zza stołu i zbliża się ku galerii. – Chciałabyś zjeść ze mną lunch, Faith?

Faith spogląda na matkę, która niedostrzegalnie kiwa głową. Sędzia wyciąga rękę, którą dziewczynka ujmuje. Oboje wychodzą z sali sądowej.

Faith podoba się fotel w gabinecie sędziego. Kręci się szybciej niż ten u ojca. I podoba jej się muzyka, którą włączył sędzia. Faith spogląda na kolekcję kompaktów na półce.

– Ma pan coś z Disneya?

Sędzia Rothbottam wyjmuje płytę, wsuwa do odtwarzacza i w pokoju rozlegają się dźwięki broadwayowskiego przedstawienia „Król Lew”. Kiedy sędzia zdejmuje togę, Faith wstrzymuje oddech.

– Co się stało? – pyta sędzia.

Dziewczynka wzrok ma spuszczony; czuje, że policzki zalewa jej rumieniec, jak wtedy, gdy ktoś ją przyłapie na jedzeniu ciasteczka przed kolacją.

– Nie wiedziałam, że pod tym ma pan ubranie.

Sędzia wybucha śmiechem.

– Miałem, kiedy ostatnio sprawdzałem. – Siada naprzeciwko dziewczynki. – Cieszę się, że lepiej się czujesz.

Faith potakuje nad kanapką z indykiem, którą postawił przed nią na masywnym biurku.

– Ja też.

Sędzia przysuwa fotel.

– Faith, z kim chcesz mieszkać?

– Chcę, żeby oboje byli razem. Ale tego nie mogę mieć, prawda?

– Nie. – Sędzia Rothbottam przygląda się jej uważnie. – Czy Bóg z tobą rozmawia, Faith?

– Aha.

– Wiesz, że mnóstwo ludzi interesuje się tobą z tego powodu?

– Tak.

Sędzia waha się, potem pyta:

– Skąd mam wiedzieć, czy mówisz prawdę?

Faith unosi ku niemu buzię.

– A w sądzie skąd pan to wie?

– No, ludzie przysięgają. Na Biblię.

– Jeśli ja nie mówię prawdy… czy nie znaczyłoby to, że oni przysięgają na jakąś tam książkę?

Sędzia uśmiecha się. Tak oto rozwiązali kwestię, że Bóg nie należy do sali sądowej – On tam jest od początku. Ale według mediów, Bóg Faith jest kobietą.

– Ludzie od wielu, wielu lat wyobrażali sobie Boga jako mężczyznę – zauważa sędzia.

– Moja nauczycielka w pierwszej klasie mówiła nam, że dawno temu ludzie wierzyli w najróżniejsze rzeczy, ponieważ nic nie wiedzieli. Na przykład uważali, że od kąpieli można się rozchorować. A potem ktoś zobaczył zarazki pod mikroskopem i ludzie zaczęli myśleć inaczej. Można w coś naprawdę mocno wierzyć – mówi Faith – a mimo to się mylić.

Sędzia wpatruje się w nią i zadaje sobie pytanie, czy ta dziewczynka jednak nie jest prorokinią.

Sędzia Rothbottam zsuwa na czubek nosa okulary i spogląda na powoda, pozwaną i ciasno stłoczonych na galerii dziennikarzy.

– Kilka dni temu powiedziałem wam, że w czasie tej rozprawy jest tylko jeden bóg i że jest nim sędzia. Bardzo mądra młoda kobieta zwróciła mi uwagę, że niekoniecznie to prawda. – Unosi Biblię. – Jak to niezwykle elokwentnie ukazał pan Fletcher podczas swojego zaprzysiężenia, wciąż polegamy w sali sądowej na konwencjach niezależnych od osobistych przekonań religijnych.

Nie jestem tu jednak po to, żeby mówić o przekonaniach religijnych. Jestem tu po to, żeby mówić o Faith White. Te dwie kwestie są ze sobą związane, ale nie wykluczające się wzajemnie. Tak jak ja to widzę, w czasie tej rozprawy zadaliśmy sobie pytania: Czy Bóg rozmawia z Faith White? Czy Mariah White krzywdzi swoją córkę? – Sędzia odchyla się na oparcie i splata dłonie na brzuchu. – Zacznę od drugiego pytania. Rozumiem, dlaczego ojciec Faith jest zaniepokojony. Ja także bym się niepokoił. Usłyszałem zdumiewające rzeczy od pana Metza i jego ekspertów, od pani Standish i jej ekspertów, a także od kuratorki procesowej. Nie wierzę jednak, by Mariah White zdolna była do świadomego lub nieświadomego krzywdzenia swojej córki.

Z prawej strony galerii dobiega głośne westchnienie. Sędzia chrząka.

– A teraz wróćmy do pytania pierwszego. Wszyscy, w tym tak że ja, przyszliśmy do tej sali sądowej, zastanawiając się, czy ta dziewczynka istotnie jest cudotwórczynią. Jednakże obowiązkiem sądu nie jest rozważanie, czy wizje i rany na dłoniach Faith są boskiego pochodzenia. Nie powinniśmy pytać, czy jest żydówką, chrześcijanką lub muzułmanką, czy jest Mesjaszem, czy Antychrystem. Nie powinniśmy pytać, czy Bóg miał coś ważnego do po wiedzenia siedmioletniej dziewczynce. Pytanie, które sąd musi zadać i na które musi odpowiedzieć, brzmi następująco: Kto słuchał, kiedy ta siedmioletnia dziewczynka miała coś ważnego do powiedzenia? – Sędzia Rothbottam zamyka akta leżące na stole. – Na podstawie zeznań, które tutaj usłyszałem, myślę, że uszy Mariah White są szeroko otwarte.

Загрузка...