Była tak sama, że Bóg nawet wydawał się daleki.
Samuel Taylor Coleridge, „Pieśń o starym żeglarzu” *
6 grudnia 1999
Ponieważ wieje lodowaty wiatr, śnieg nie kładzie się na chodniku. Wiruje pod samochodem Mariah, leży na jej drodze, by zaraz poderwać się i umknąć sprzed zasięgu kół.
Mariah nie odrywa wzroku od szosy. Koncentruje się na tym, dokąd jedzie, na porze swego przybycia.
– Doktorze Birch – mówi Malcolm Metz – przeprowadził pan wywiad z Faith White w czasie weekendu?
– Byłem w szpitalu, widziałem ją, ale nie rozmawialiśmy.
– Z jakiego powodu?
– Nie mogła rozmawiać. Była w śpiączce.
– Czy miał pan możliwość rozmowy z lekarzami opiekującymi się Faith?
– Tak, spędziłem trochę czasu z lekarzem prowadzącym Faith, który opisał mi jej objawy oraz wyniki badań.
– Może nam pan powtórzyć, czego się pan dowiedział?
– Faith przyjęto do szpitala na obserwację z powodu niewyjaśnionego krwawienia z dłoni. W szpitalu dostała wysokiej gorączki oraz konwulsji, przestały działać nerki i doszło do zatrzymania akcji serca. Powodem nie były kłopoty z płucami, zawał serca, zapalenie mięśnia sercowego czy kardiomiopatia. Krótko mówiąc, lekarze leczą objawy, nie znając właściwie przyczyn.
– Czy któryś z tych objawów mógł zostać wywołany przez matkę?
– Przypuszczam, że w odpowiednich okolicznościach tak – mówi Birch. – Naturalnie w tym przypadku powiedziałbym, że krwawienie i gorączka to objawy z dużym prawdopodobieństwem wywołane przez nią. Od piątku nie wolno jej zbliżać się do łóżka córki. Jednakże ostateczną ocenę wolałbym wydać po rozmowie z Faith.
Metz zatrzymuje się przed miejscem dla świadków.
– Jako ekspert jak podsumowałby pan przypadek Faith White?
– To znowu bez możliwości rozmowy z dzieckiem będzie tylko hipoteza. Jeśli jednak wywiad potwierdzi moje przeczucia, powiem, że jest ofiarą zespołu Münchausena. Dziecko bez wątpienia bardzo choruje i wymaga natychmiastowej długoterminowej separacji od matki, by odzyskać psychiczne i fizyczne zdrowie. Oczywistą alternatywą jest ojciec, który może zapewnić dziewczynce kochające, troskliwe i psychicznie zdrowe środowisko. Naturalnie zależy to od tego, czy lekarzom uda się naprawić szkody, które już zostały poczynione. Jeśli jednak Faith istotnie jest ofiarą zespołu Münchausena i po wyjściu ze śpiączki zostanie odseparowana od matki oraz poddana konstruktywnej psychoterapii, uważam, że ma wszelkie szanse na całkowity powrót do zdrowia.
– Dziękuję, doktorze. – Metz zwraca się do Joan. – Pani świadek.
Joan opiera dłonie o stół. Ma na sobie krzykliwy różowy kostium, jest pełna zapału i pewna siebie.
– Doktorze Birch, jest pan tutaj na prośbę pana Metza?
– Tak.
– Czy on panu zapłacił?
– Sprzeciw – wtrąca Metz. – Na to pytanie świadek już odpowiedział.
– Cofam pytanie. Od ilu lat pan praktykuje?
– Od dwudziestu trzech.
– W czasie tych dwudziestu trzech lat ilu pacjentów pan leczył?
– Och… pięciuset? Sześciuset?
Joan kiwa głową.
– Rozumiem. U ilu spośród tych pięciuset czy sześciuset pacjentów zdiagnozował pan zespół Münchausena?
– U sześćdziesięciu ośmiu.
– Czy w każdym z tych sześćdziesięciu ośmiu przypadków przeprowadził pan wywiad psychiatryczny z matką?
– Tak.
– Czy w każdym z tych sześćdziesięciu ośmiu przypadków przeprowadził pan wywiad psychiatryczny z dzieckiem?
– Tak.
– Czy przeprowadził pan wywiad psychiatryczny z Mariah White?
– Nie.
– Czy przeprowadził pan wywiad psychiatryczny z Faith White?
– Nie. Na litość boską, ona jest w śpiączce.
– Tak więc w tym przypadku opiera pan swoją diagnozę – w dodatku stwierdzającą niezwykle rzadkie zaburzenie – na artykułach prasowych, relacjach lekarzy i pochodzącej sprzed siedmiu lat dokumentacji ze szpitala psychiatrycznego… och, i na plotkach?
– Nie…
– Nie może pan z całą pewnością zdiagnozować tej choroby bez rozmowy z Mariah i Faith, prawda?
Policzki psychiatry płoną rumieńcem.
– Mogę warunkowo przedstawić diagnozę. Brakuje mi tylko jednego elementu.
Joan unosi brew.
– Rozumiem. Czyli… warunkowo zdiagnozował pan u Mariah White zespół Münchausena. Czy są inne diagnozy odpowiadające temu przypadkowi?
– Cóż, zawsze coś jest, pani Standish. Jednakże badam ten syndrom od wielu lat i uważam, że to prawdopodobna diagnoza.
Joan spogląda w notatnik.
– Czy słyszał pan o zaburzeniach somatycznych?
– Naturalnie.
– Mógłby pan zdefiniować je dla nas?
– Polegają na objawach chorobowych, wywołanych psychiką dziecka. Innymi słowy, dziecko jest chore, ale chorobę powoduje jego umysł. Wyobraźmy sobie dziecko, które podczas każdej wizyty ojca dostaje pokrzywki; poprzez fizyczne symptomy daje ono wyraz jakimś niepokojom psychicznym. Często jest to nieświadomy sposób na zwrócenie na siebie uwagi.
– Czy miał pan pacjentów z zaburzeniami somatycznymi?
– Bardzo wielu.
– W takim razie jest to choroba występująca o wiele częściej niż zespół Münchausena.
– Tak jest.
– Czy to prawda, panie doktorze, że często pacjenci cierpiący na zaburzenia somatyczne przypominają ofiary zespołu Münchausena?
– Tak. W obu wypadkach występujące objawy nie mają etiologii fizjologicznej; w zespole Münchausena dlatego, że zostały sztucznie wywołane, w zaburzeniach somatycznych dlatego, że zostały spowodowane psychiką.
– Rozumiem. W jaki sposób diagnozuje pan zaburzenia somatyczne?
– Przeprowadzam wywiady z rodzicami i dzieckiem. Zalecam wiele badań lekarskich.
– Taką samą procedurę stosuje pan do zdiagnozowania zespołu Münchausena?
– Tak. Jednakże w przypadku tego zespołu odizolowanie dziecka od rodzica skutkuje ustąpieniem objawów chorobowych. Jeśli dziecko cierpi na zaburzenie somatyczne, objawy nadal występują.
Joan uśmiecha się.
– Czy mogę podejść? – Sędzia Rothbottam kiwa na adwokatów.
– Wysoki sądzie, czy pozwoli mi wysoki sąd na odrobinę swobody? Chciałabym zaprezentować żywy dowód.
Metz krzywi się.
– Co masz, do diabła? Kurę?
– Za sekundę sam zobaczysz. Wysoki sądzie, tylko w ten sposób mogę przedstawić mój punkt widzenia.
– Panie Metz? – pyta sędzia.
– Czemu nie? Jestem dzisiaj w wielkodusznym nastroju.
Sędzia wyraża zgodę i Joan daje znak Kenzie van der Hoven, która podchodzi do drzwi sali. Wzywa woźnego, który wprowadza Faith.
Faith ubrana jest w różową sukienkę tylko o odcień jaśniejszą od kostiumu Joan. Jej włosy są srebrzyste i połyskliwe, uśmiech zaraźliwy. Macha do Mariah i najwyraźniej nie zwraca uwagi na dziennikarzy, którzy jak jeden mąż zacisnęli szczęki. Poza bladością cery oraz opatrunkami na dłoniach i gardle nie ma żadnych dowodów na to, że ledwo kilka godzin temu dziewczynka była na skraju śmierci.
Metz reaguje z opóźnieniem. Odwraca się do Colina, którego nagle szalenie zainteresowały własne kolana.
– Wiedziałeś o tym? Wiedziałeś?
Nim Colin ma czas odpowiedzieć, Joan zadaje pytanie:
– Doktorze Birch, zna pan to dziecko?
– Myślę… przypuszczam… że to Faith White.
– Kiedy widział ją pan po raz ostatni?
– W sobotę późnym wieczorem. Sprawiała wrażenie, że nie przeżyje weekendu. – Psychiatra ma oczy szeroko otwarte ze zdziwienia, nie może ich oderwać od Faith.
– Jak teraz wygląda?
Birch uśmiecha się triumfalnie.
– Całkowicie zdrowo.
– I jak pan to tłumaczy?
Lekarz z dumą spogląda najpierw na Malcolma Metza, potem na Joan.
– Nie ulega wątpliwości, że moje przeczucia były słuszne. Marian White cierpi na zespół Münchausena. Kiedy nakazem sądu odseparowano ją od córki, choroba dziewczynki w sposób wręcz spektakularny ustąpiła. – Gestem wskazuje Faith siedzącą sztywno obok kuratorki. – Mam tylko nadzieję, że sąd w dalszym ciągu nie dopuści do niej matki.
Joan uśmiecha się szeroko.
– Doktorze, nie wiem, jak panu dziękować.
Cokolwiek zmieszany Malcolm Metz obwieszcza, że nie ma pytań. Nie ufa Joan Standish za grosz, ale z całą pewnością nie zamierza jej przeszkadzać, skoro chce za niego odwalić robotę. Kiedy sędzia ogłasza krótką przerwę, Metz kładzie dłoń na ramieniu Colina.
– Chodźmy na kawę – mówi. – To dobrze wygląda, nie uważasz?
– Joan, co ty wyprawiasz? – pyta Mariah, gdy zamykają za sobą drzwi pokoiku wielkości szafy.
– Zaufaj mi.
– Dajesz do zrozumienia, że ja ją krzywdzę! Dlaczego nie powiedziałaś Birchowi, że byłam w szpitalu w niedzielę?
– Choćby dlatego, że natychmiast znalazłabyś się w więzieniu. Mariah mruży oczy.
– Wiesz, że Faith sama też nie wywołuje swojej choroby – mówi. Joan wzdycha.
– Mariah, twoja obrona polega na trzech elementach: udowodnieniu, że jesteś odpowiedzialną matką, dowiedzeniu, że Faith nie ma zaburzeń psychotycznych, oraz pokazaniu sędziemu, że powodem może być inne zaburzenie. Szukamy luki, musimy przedstawić alternatywę do historyjki oskarżenia. I jeśli nasza historia będzie lepsza, wygramy. To wszystko. – Joan patrzy Mariah prosto w oczy. – Nie próbuję obarczyć winą Faith zamiast ciebie. Ja tylko usiłuję tak ułożyć sprawy, żebyś mogła zatrzymać córkę.
Mariah podnosi głowę.
– Dobrze – mówi z rezygnacją. – Rób, co uważasz za konieczne.
Sędzia Rothbottam zerka na Joan znad połówek okularów.
– Pani Standish, ma pani prawo do wygłoszenia oświadczenia, jeśli czuje pani taką potrzebę.
– Wysoki sądzie, nie planowałam tego…
– Ach – mruczy sędzia – więc może rzeczywiście Bóg ma udział w tej sprawie.
– …ale po tym wszystkim, co się zdarzyło, chciałabym jednak powiedzieć parę słów. – Joan podnosi się z miejsca i staje przed stołem. – To skomplikowana i dezorientująca sprawa – mówi spokojnie. – Skomplikowana, ponieważ chodzi o prawo do opieki nad dzieckiem, ale wplątana jest w to dodatkowa kwestia. Nie da się tej kwestii zignorować, nie możemy pominąć powodów, dla których ta mała dziewczynka znalazła się w mediach. Ci, co znają te relacje… Faith White mówi, że widuje Boga. Szalone, nie sądzicie? – Joan uśmiecha się, kręci głową. – Pan Metz twierdzi, że to wszystko wina jej matki. Że jakimś sposobem Mariah White udaje się wywoływać u córki halucynacje, w czasie których dziewczynka rozmawia z Bogiem, że ją okalecza. I prawdę mówiąc, uważam, że to też jest szalone. – Joan patrzy przez okno na padający gęsto śnieg. – Niedawno czytałam, że Eskimosi mają ponad dwadzieścia słów na określenie śniegu. Śniegowe płatki, śniegowe grudki, puch. Ja, spoglądając przez okno, mogę zobaczyć piękny widok. Pan Metz spoglądając przez okno, pomyśli, że na ulicach zrobią się zatory. A wysoki sąd, spoglądając przez okno, wyobrazi sobie dzień na nartach.
Jest wiele sposobów patrzenia na tę samą rzecz. Zobaczyliście sprawę oczami pana Metza. Ja pokażę wam te same fakty, ale z innego punktu widzenia. Przede wszystkim, w przeciwieństwie do pana Metza nie sądzę, by sprawa ta dotyczyła Mariah White. Moim zdaniem, ta sprawa dotyczy Faith White. I zamierzam dowieść, że po pierwsze, Faith jest szczęśliwą małą dziewczynką. Nie jest chora, nie jest psychotyczką i z całą pewnością nie leży w śpiączce. Nie zamierzam udowadniać, czy Faith widuje Boga, czy nie, bo nie na tym polega moja praca. Moja praca polega na pokazaniu wam, że psychicznie i fizycznie wszystko z nią w porządku oraz że niezależnie od tego, z którym rodzicem zamieszka, będzie tak samo się zachowywać. Pytanie brzmi: Z którym rodzicem powinna być? – Joan bierze głęboki oddech. – Odpowiedzią jest Mariah White. I to jest druga rzecz, którą zamierzam udowodnić. Niezależnie od tego, co wydarzyło się siedem lat temu, aktualnie najlepszym rodzicem dla Faith jest jej matka. – Przesuwa palcami po krawędzi stołu. – Pan Metz podał wam swoją interpretację okoliczności dotyczących Faith White. Pokazał wam, co sam chciał zobaczyć. Nie polegajcie na jego oczach.
Doktor Mary Margaret Keller sprawia wrażenie zdenerwowanej. Jej oczy biegają po sali sądowej, jakby podążały za myszą, której nikt poza nią nie widzi. Zakłada i prostuje nogi. A kiedy Joan prosi ją o podanie kwalifikacji zawodowych, głos jej drży.
– Od jak dawna jest pani psychologiem dziecięcym, doktor Keller?
– Od siedmiu lat.
– W czym się pani specjalizuje?
– Najczęściej pracuję z młodszymi dziećmi, które cierpią z powodu problemów rodzinnych.
– Dlaczego wybrano panią na lekarkę Faith?
– Zostałam polecona pani White przez jej psychiatrę, doktora Johansena. Zadzwonił do mnie i poprosił, bym wyświadczyła mu przysługę i zajęła się tym przypadkiem.
– Ile sesji odbyła pani z Faith? Doktor Keller splata dłonie na podołku.
– Czternaście.
– Na czym one polegały?
– Głównie obserwowałam ją podczas zabawy. To doskonały sposób na wychwycenie niepokojących zachowań.
– Jakiego rodzaju zachowania stwierdziła pani u Faith?
– Cóż, Faith wytworzyła sobie silny mechanizm obronny: wyimaginowaną przyjaciółkę, przy której była bezpieczna. Faith mówiła o niej, używając określenia „stróż”, tak przynajmniej mi się wydawało. Psychologicznie było to wspaniale uzasadnione: mała dziewczynka, na którą spadło kilka poważnych ciosów, znalazła kogoś, kto ją chroni. Uważałam, że to całkowicie zdrowe zachowanie.
– A potem co się wydarzyło?
– Pani White zaniepokoiła się, ponieważ Faith zaczęła się zachowywać sprzecznie ze swoim wychowaniem. Cytowała Biblię, chociaż nigdy w życiu Biblii nie widziała. A w kilku przypadkach po jej kontakcie z chorym człowiek ten odzyskiwał zdrowie.
– Jaki wniosek pani z tego wysnuła, pani doktor?
Doktor Keller uśmiecha się żałośnie.
– Na początku nie wyciągałam żadnych pochopnych wniosków, zaczęłam się jednak zastanawiać, czy może Faith swoją wyimaginowaną przyjaciółkę nazywa Bogiem, a nie stróżem. – Zdejmuje okulary i wyciera w rąbek spódnicy. – Widzenie Boga to zwykle objaw psychozy. To mnie nie przekonywało, ponieważ Faith była w stanie funkcjonować normalnie w każdym aspekcie swojego życia, wyjątkiem były tylko te halucynacje. Mimo to zaproponowałam pani White, że na próbę podamy Faith risperdal.
– Co się stało, kiedy Faith brała lekarstwo?
– Była oszołomiona i zmęczona, ale wizje nie ustąpiły. Podałam jej inny lek antypsychotyczny, ale rezultat był taki sam.
– Jaką ostatecznie decyzję pani podjęła, doktor Keller?
– Wezwałam kolegę, specjalistę od psychoz dziecięcych. Obserwował Faith i zgodził się, że nie widzi symptomów psychozy. To potwierdziło moją diagnozę. Jest wiele rzeczy na świecie, których nie rozumiem, ale z całą pewnością wiem, jak wygląda dziecko z psychozą, a Faith takim dzieckiem nie jest. Metz wstaje i podchodzi do lekarki.
– Doktor Keller, wie pani, co pani sugeruje?
– Tak – odpowiada lekarka, rumieniąc się.
– Czy to prawda, że przez dwanaście lat uczęszczała pani do szkoły parafialnej?
– Tak.
– I wychowywano panią w wierze katolickiej?
– Tak.
– Czy na sympozjum nie posunęła się pani do przyznania, że kiedyś podczas modlitwy poczuła pani obecność Boga?
Doktor Keller patrzy na swoje kolana.
– Byłam wtedy dzieckiem, ale nigdy tego nie zapomniałam.
– Nie sądzi pani, że predysponuje to panią do przekonania, iż Faith także widzi Boga?
Lekarka obrzuca go chłodnym, profesjonalnym spojrzeniem.
– Niezależnie od moich osobistych przekonań, panie Metz, przeprowadziłam wiele testów klinicznych…
– Tak lub nie, doktor Keller?
– Nie – odpowiada lekarka wojowniczo.
Metz przewraca oczami.
– Oj, niechże pani da spokój. Nie wierzy pani w Boga?
– Wierzę.
– Chodzi pani co niedziela na mszę?
– Tak.
– I wyciągnęła pani wniosek, że Faith widzi Boga. Nie sądzi pani, że odmienny wniosek mógłby wyciągnąć ktoś, kto… powiedzmy… jest ateistą? – Metz odwraca się, szukając Iana siedzącego w ławach dla publiczności.
– Gdybym była ateistką, wciąż byłabym wnikliwym i starannym psychiatrą. I wciąż bym twierdziła, że to dziecko nie ma psychozy.
Metz mruży oczy. Nie tak to planował. Ta kobietka o ptasim wyglądzie powinna była się załamać pięć pytań temu.
– Doktor Keller, czy przedstawiła pani przypadek Faith na sympozjum psychiatrycznym?
– Tak.
Metz rusza do ataku.
– Czy przedstawiając jej przypadek, nie miała pani zamiaru pokazać siebie jako dobrej lekarki?
– Nie. Wręcz przeciwnie, ryzykowałam własną reputację. – Uśmiecha się smutno. – Ilu psychiatrów chciałoby publicznie ogłosić, że dziecko widuje Boga?
– Jednakże zwróciła pani uwagę na własną osobę kosztem poufności danych pani pacjentki – mówi Metz. – Czy nie jest to cokolwiek nieetyczne?
Zaskakując go raz jeszcze, doktor Keller z notatnika na kolanach wyciąga jakiś dokument.
– Mam pisemną zgodę Mariah White na przedstawienie przypadku Faith na sympozjum, pod warunkiem że jej nazwisko nie zostanie wymienione.
– Doprawdy! Mamy więc dowód na to, że pani White próbowała prostytuować swoją córkę, by zdobyć widownię.
– Pani White i ja przedyskutowałyśmy tę kwestię dogłębnie – odpowiada doktor Keller. – Liczyłyśmy na to, że uda nam się zainteresować specjalistę z większym niż ja doświadczeniem, który pomoże nam dotrzeć do źródeł wizji Faith. Jak pan wie, dwudziestu lekarzy pracujących nad sprawą to o wiele lepiej niż jeden. Nie szukałyśmy widowni, panie Metz, szukałyśmy lekarstwa.
– Czy przeprowadziła pani wywiad psychiatryczny z panią White?
– Nie, byłam psychiatrą jej córki.
– W takim razie nie może pani stwierdzić z absolutnym przekonaniem, że matka w swym pokręconym umyśle nie próbowała wystawić córki na widok publiczny?
Doktor Keller patrzy na Mariah, potem na siedzącą kilka rzędów dalej Faith.
– Nie – mówi.
Jej cicha odpowiedź spada wprost na wyciągniętą dłoń Metza.
– Przywieziono ją na izbę przyjęć z krwawiącymi dłońmi – mówi Blumberg w odpowiedzi na pytanie Joan. – Zwykłe procedury, mające na celu zahamowanie krwotoku, nie przyniosły skutku i wezwano mnie na konsultację.
– Co pan zrobił, panie doktorze?
Blumberg odchyla się na oparcie.
– Prześwietliłem jej dłonie.
– Co pan stwierdził?
– Żadnych śladów urazu, tylko otwór, który przeszedł na wylot. Żadnej rozerwanej tkanki, żadnych zmiażdżonych kości, nic, co by wskazywało, że jest jakiś rodzaj rany kłutej, mimo że krew wciąż się sączyła.
– Czy kiedykolwiek widział pan coś podobnego, doktorze Blumberg?
– Nigdy. To mnie zdumiało. Wezwałem na konsultację kolegów, pediatrów, chirurgów i ortopedów. Po kolei wykluczyliśmy wszystkie znane medycynie możliwości. W końcu zająłem się samymi objawami, odesłałem dziewczynkę do domu i poszedłem do gabinetu zająć się lekturą czasopism medycznych.
– Czego się pan dowiedział?
– Że – jak wiele osób wie – zdarzało się to w przyszłości. Mam na myśli odległą przeszłość. Sam traktowałem te informacje z dużą rezerwą, ale u kilkorga katolickich świętych stwierdzono stygmaty, czyli samoistne krwawienia z dłoni, boku i stóp, niewytłumaczalne z punktu widzenia medycyny, ale równocześnie medycznie potwierdzone. I nie istniał żaden fizyczny powód takiego stanu.
– Z jakiego okresu pochodzi ostatni udokumentowany przypadek? – pyta Joan.
– Sprzeciw, doktor Blumberg nie jest ekspertem.
– Zezwalam na odpowiedź – mówi sędzia. – Doktorze?
– U niejakiego ojca Pio, który zmarł w roku 1968. Ale najsławniejszym stygmatykiem był zapewne święty Franciszek z Asyżu, który żył w dwunastym stuleciu. Według czytanych przeze mnie relacji, te rany są bardzo prawdziwe i bardzo bolesne.
– Jakie najważniejsze cechy stygmatów znalazł pan w fachowych czasopismach?
– Nie da się ich wyleczyć rutynowymi środkami, używanymi do zahamowania krwotoków lub wywołania zakrzepu. Utrzymują się miesiącami, czasem latami, i w przeciwieństwie do naturalnych długo gojących się ran nie zaogniają się.
– Jak ten opis ma się do ran Faith?
– Jest im bardzo bliski – odpowiada lekarz.
– Czy formalnie zdiagnozował pan u Faith stygmaty?
Blumberg krzywi się.
– Nie, byłem zbyt sceptyczny. W jej karcie napisałem, że po rozważeniu wszystkich znanych medycynie możliwości doszedłem do wniosku, iż przypuszczalnie Faith cierpi na stygmaty. Ale szczerze mówiąc, ta diagnoza wciąż mnie nie satysfakcjonuje.
– Jaki był stan Faith podczas weekendu?
– Krytyczny. Dializowano ją, dwukrotnie doszło do zatrzymania akcji serca, dłonie i bok znowu krwawiły, zapadła w śpiączkę. Według mojej oceny, nie miała szans na powrót do zdrowia.
– Jaki jest jej stan obecnie?
Blumberg uśmiecha się.
– Szokująco dobry. Dzieci mają tendencję do szybkiego powrotu do zdrowia, ale w jej przypadku nastąpiło to niezwykle szybko. Obecnie niemal wszystkie organy wewnętrzne funkcjonują w stu procentach albo są na dobrej drodze, by tak funkcjonować.
– Czy, pana zdaniem, serce i nerki Faith przestały funkcjonować, bo ktoś do tego doprowadził?
– Nie, na oddziale jest zbyt liczny personel, by to było możliwe. Nie wspominając już o tym, że we krwi Faith nie znaleziono śladów żadnych leków, które mogły na przykład spowodować zatrzymanie akcji serca.
– A czy ktoś mógł spowodować rany na jej dłoniach i boku?
Blumberg kręci głową.
– Jak już mówiłem, nie było śladu urazu. Tylko malutki tunel… przechodzący przez skórę, mięśnie, kości i ścięgna. – Lekarz unosi rękę. – W dłoni jest więcej kości niż w jakiejkolwiek innej części ciała, pani Standish. Nie istnieje możliwość zadania rany kłutej w dłoń bez spowodowania jakiegoś urazu. Tymczasem u Faith widziałem jedynie krwotok.
– Panie doktorze, czy jest pan zobowiązany stosownymi przepisami do sporządzenia raportu o każdym przypadku znęcania się nad dzieckiem?
– Tak, to obowiązek każdego lekarza.
– Czy półtora miesiąca po zbadaniu Faith White sporządził pan taki raport?
– Nie.
– Czy sporządził pan taki raport w czwartek wieczorem po przyjęciu do szpitala Faith White?
– Nie.
– Czy były jakieś powody sporządzenia takiego raportu?
– Nie, nie było żadnych.
– Dziękuję – mówi Joan. – Nie mam więcej pytań.
– Doktorze Blumberg, ile przypadków stygmatów leczył pan w swojej karierze? – pyta Metz.
Lekarz uśmiecha się.
– Tylko ten jeden.
– Mimo to czuje się pan uprawniony do przedstawienia nam opinii znawcy? Czy nie jest prawdą, że ponieważ nie potrafił pan zdiagnozować obrażeń Faith, uciekł się pan do wyrafinowanych przypuszczeń?
– Pozwoli pan, że najpierw powiem, co wykluczyłem, panie Metz. Rozważyłem możliwość pośredniego lub bezpośredniego urazu. Wziąłem pod uwagę możliwość wydzielania jakiejś substancji przez skórę lub nerwy biegnące tuż pod skórą, ale badanie laboratoryjne dowiodło, że to istotnie jest krew. Stygmaty były jedyną diagnozą, która w przybliżeniu odpowiadało poczynionym przeze mnie obserwacjom klinicznym.
– Może pan z całą pewnością stwierdzić, że to są stygmaty?
– Oczywiście że nie, bo to do mnie nie należy. To, jak przypuszczam, jest zadaniem papieża. Mogę tylko powiedzieć, że Faith White krwawiła i nie istniały żadne znane medycynie powody takiego stanu.
– Czy istnieją jakieś wyjaśnienia psychologiczne?
Blumberg wzrusza ramionami.
– W czasopismach medycznych znalazłem opisy prób wywołania stygmatów u pacjentów poddanych hipnozie. W bardzo rzadkich przypadkach psychiatrom udało się wywołać coś w rodzaju barwnego potu… ale to nie była krew. Nie ma żadnego naukowego dowodu na to, że wyobraźnia może wywołać stygmaty.
– Czy rany mogły powstać w trakcie epizodu lunatycznego?
– Wątpliwe. Jak już powiedziałem, w niczym nie przypominały ran kłutych.
– Może pan jednoznacznie stwierdzić, że rany Faith nie zostały spowodowane przez nią samą albo inną osobę?
– Nie sprawiały takiego wrażenia – mówi Blumberg ostrożnie. – Z całą pewnością nie mógłbym udzielić całkowicie jednoznacznej odpowiedzi, ale to niewątpliwie nie był przypadek znęcania się nad dzieckiem. Pani White nie odstępowała córki na krok, niezwykle przejmowała się jej stanem i bardzo się zdenerwowała, kiedy hipotetycznie zasugerowałem możliwość stygmatów.
– Spotkał się pan z przypadkami znęcania się nad dzieckiem, doktorze Blumberg?
– Niestety, tak.
– Czy w którymkolwiek z tych przypadków rodzic zrobił krzywdę dziecku na pana oczach?
– Nie.
– Czy w którymkolwiek z tych przypadków rodzic przejmował się stanem dziecka?
– Tak – przyznaje lekarz.
– Czy w którymkolwiek z tych przypadków dziecko do szpitala przywiózł rodzic, który zrobił mu krzywdę?
Blumberg chrząka.
– Tak.
Metz odwraca się na pięcie.
– Nie mam więcej pytań.
Faith nachyla się w prawo.
– Kenzie, muszę siusiu – szepcze.
– Teraz? – pyta kuratorka.
– Tak. Natychmiast.
Kenzie bierze dziewczynkę za rękę i przepraszając siedzących, toruje sobie drogę do wyjścia. Za salą sądową skręca w kierunku damskich toalet. Czeka przed kabiną, aż Faith skończy, potem myje ręce i przygładza dziewczynce włosy.
– Jak się czujesz?
– Tam jest nudno – kaprysi Faith. – Możemy napić się coli?
– To ważne, żebyśmy były w sali. Niedługo rozprawa się skończy.
– Tylko cola. Pięć minutek, dobrze? Kenzie prostuje plecy.
– Dobrze, pięć minut.
Prowadzi Faith do automatów w głównym holu. Wokół kręcą się ludzie: zaprzysiężeni świadkowie, czekający na swoją chwilę w centrum sceny, adwokaci z telefonami komórkowymi, mężczyźni w uniformach, kładący maty na podłodze. Kenzie wkłada do otworu siedemdziesiąt pięć centów i pozwala Faith nacisnąć klawisze.
– Mmm, ale dobre – mówi dziewczynka po pierwszym łyku. Robi piruet, sprawdzając swoje nogi po długim bezruchu, i zatrzymuje się gwałtownie na widok sceny za szklanymi drzwiami sądu. Na schodach i pokrytych śniegiem trawnikach zgromadziło się kilkaset osób. Niektórzy trzymają powiększone fotografie Faith, inni wymachują różańcami. Kiedy widzą Faith, krzyki poparcia nabierają mocy niczym tsunami.
Faith nie miała pojęcia o tłumie; Kenzie wprowadziła ją tylnym wyjściem, by jej tego oszczędzić.
– Proszę, potrzymaj puszkę – mówi dziewczynka.
– Faith, nie rób!… – woła kuratorka, ale jest za późno. Faith zdążyła już otworzyć drzwi i wychodzi na kamienne schody, na co jej zwolennicy reagują wiwatami. Dziewczynka unosi ręce i krzyki brzmią jeszcze donośniej. Oszołomiona Kenzie stoi jak wryta.
– Cześć – mówi Faith, machając do tłumu. Uśmiecha się, słuchając modlitw, przyjmując hołdy niczym królowa.
– Leczę Mariah White od siedmiu lat – mówi doktor Johansen. – Odkąd opuściła Greenhaven.
– Jaka jest pana opinia o oddaniu jej do ośrodka?
– Nie powinno było do tego dojść – mówi lekarz. – Istnieje wiele innych metod leczenia depresji, które byłyby równie skuteczne.
– Czy w jakiś sposób Mariah mogła zapobiec tej hospitalizacji?
– Nie. Jej mąż był przekonany, że to najlepsze wyjście. Jej matka w tym czasie mieszkała w Arizonie i nie wiedziała o podjętych przez niego krokach. Mariah przyjmowała wiele lekarstw i była tak odseparowana od rzeczywistości, że nie mogła walczyć o siebie.
– Jaki, pana zdaniem, był stan psychiczny Mariah White po opuszczeniu Greenhaven?
Doktor Johansen marszczy czoło.
– Stwierdziłem, że jest emocjonalnie słaba, ale zdolna do przyswojenia umiejętności radzenia sobie w życiu. I naturalnie była bardzo przejęta swoją ciążą.
– Czy w tamtym okresie przejawiała oznaki psychozy?
– Nie.
– Żadnych urojeń lub halucynacji?
– Nigdy. Jej hospitalizacja także spowodowana była wyłącznie depresją.
– Doktorze Johansen, jaki jest, pana zdaniem, obecny stan psychiczny Mariah?
Psychiatra wpatruje się w swoją pacjentkę, jakby próbował odczytać jej myśli.
– Uważam, że jest coraz silniejsza – mówi z powagą. – Na dowód wystarczy fakt, że zrezygnowała z poufności relacji lekarz – pacjent, by zachować prawo do opieki nad córką. I rozważmy sytuację z sierpnia: Kiedy spotkało ją dokładnie to samo, co dawniej skłoniło ją do podjęcia próby samobójczej, zareagowała o wiele rozsądniej, w sposób świadczący o zdrowiu. Pozbierała się po szoku, zajęła córką i swoim życiem.
– Doktorze, czy, pana zdaniem, istnieje możliwość, że ta kobieta krzywdzi swoje dziecko?
– W żadnym razie.
– Czy w trakcie siedmioletniego leczenia Mariah kiedykolwiek nasunęło się panu przypuszczenie, że mogła skrzywdzić córkę?
– Nie.
– Czy Mariah opowiadała panu o obecnej sytuacji Faith?
– Chodzi pani o wizje i media? Tak.
– Czy Mariah wierzy, że jej córka istotnie jest wizjonerką?
Doktor Johansen milczy tak długo, że Joan zaczyna się zastanawiać, czy nie powinna powtórzyć pytania.
– Mariah wierzy, że córka mówi prawdę – oznajmia wreszcie lekarz. – Cokolwiek to jest warte.
– Co trzeba zrobić, żeby kogoś umieścić w szpitalu psychiatrycznym? – zaczyna Metz.
– Wejść na drogę sądową – odpowiada Johansen. – Psychiatra wydaje opinię, z którą zapoznaje się sędzia.
– Co oznacza, że decyzję podejmuje kilka osób.
– Tak.
– Czy ten system jest skuteczny?
– W większości wypadków. Kiedy człowiek nie może podjąć odpowiedzialnej decyzji w swojej sprawie. – Patrzy prosto na Metza. – Jednakże w tym konkretnym wypadku system nie okazał się skuteczny. Mariah White była pogrążona w głębokiej depresji, dostawała zbyt wiele leków i nie respektowano jej pragnień.
– Gdyby sędzia był przekonany, że pani White nie wymaga leczenia w ośrodku zamkniętym, czy wydałby taki nakaz?
– Nie.
– Gdyby psychiatra był przekonany, że pani White nie wymaga leczenia w ośrodku zamkniętym, czy sędzia wydałby taki nakaz?
– Nie.
– Gdyby najbliższy krewny, Colin White, był przekonany, że pani White nie wymaga leczenia w ośrodku zamkniętym, czy sędzia wydałby nakaz?
– Nie.
– Rozumiem. Sugeruje więc pan, że kilka osób powinno było odłożyć na bok swoje obserwacje i postąpić zgodnie z życzeniem kobiety, która tydzień wcześniej przecięła sobie żyły?
– Nie o to…
– Tak czy nie, panie doktorze?
Psychiatra kiwa głową zdecydowanie.
– Tak, właśnie to mówię.
– Idźmy dalej. Co przepisał pan Mariah White, gdy zwolniono ją z Greenhaven?
Lekarz spogląda w swoje notatki.
– Prozac.
– Czy pani White stale przyjmowała ten lek?
– Przez jakiś czas. Po roku go odstawiła i funkcjonowała doskonale.
– Uważał pan, że jest emocjonalnie zrównoważona?
– Nie miałem cienia wątpliwości – odpowiada Johansen.
– Czy Mariah White poprosiła o odnowienie recepty?
– Tak.
– Kiedy?
– Trzy miesiące temu. W sierpniu.
– Tuż po odejściu męża? Więc nie była aż tak zrównoważona, jak pan myślał, mam rację?
Doktor Johansen prostuje się na siedzeniu.
– Powtórzyła się dokładnie ta sama sytuacja, która siedem lat temu spowodowała u niej kryzys, panie Metz. Tym razem jednak, zamiast podejmować próbę samobójczą, pani Wbite zadzwoniła do mnie i powiedziała: „Potrzebuję pomocy”. Każdy psychiatra w tym kraju uzna to za oznakę zrównoważenia.
– Czy prozac ma skutki uboczne?
– Czasami.
– Jakiego rodzaju?
– Niekiedy fluoxetyna może powodować bóle głowy, dreszcze, zdenerwowanie, bezsenność, otępienie, niepokój, zawroty głowy. A także nadciśnienie, wysypkę, mdłości, biegunkę, spadek wagi, bóle w klatce piersiowej, szum w uszach.
– A halucynacje?
– Także – przyznaje doktor Johansen. – Ale bardzo rzadko.
– Tendencje samobójcze?
– To też się zdarza. Jednakże musi pan pamiętać, że tę pacjentkę obserwowałem przez rok podczas zażywania dwudziestu miligramów prozacu. Wiem, jak jej organizm zareaguje na ten lek. Gdyby to był nowy środek, panie Metz, mógłby pan mieć rację. Ale nie w przypadku pani White.
– Czy pani White na kilka lat odstawiła prozac?
– Tak.
– Czy występują negatywne skutki, spowodowane odstawieniem prozacu?
– Tak.
– Skutki w rodzaju prób samobójczych, psychoz, urojeń i halucynacji?
– I znowu mówi pan o niezwykle małym odsetku pacjentów – ostrzega Johansen.
– Jednakże u pani White mogły wystąpić negatywne skutki odstawienia leku?
– O żadnych mnie nie informowała, panie Metz.
Prawnik odwraca się.
– Doktorze Johansen, jakie jest prawdopodobieństwo, że u osoby wyleczonej z depresji może nastąpić nawrót choroby?
– Nie dysponuję danymi statystycznymi.
– Ale to zdarza się dość często, prawda?
– Tak. Zwykle jednak dobrze dostosowane osoby wiedzą, by na tym etapie zwrócić się do psychiatry o pomoc.
– Rozumiem. Generalnie rzecz biorąc, mówi nam pan, że ktoś, kto raz zwariował, ma spore szanse zwariować ponownie.
– Sprzeciw!
– Cofam – mówi Metz. – Nie mam więcej pytań.
Joan wyskakuje zza stołu, nim słowa mają czas opuścić jej usta.
– Chciałabym ponownie zadać parę pytań – rzuca gniewnie. – Chodzi o terminy „zaburzenia psychiczne” i „depresja”. Czy oznaczają to samo?
– Nie.
– Jak diagnozę postawiono Mariah?
– Depresja z tendencjami samobójczymi – mówi Johansen.
– Słyszał pan o zespole Münchausena?
– Naturalnie.
– Czy logiczne jest stwierdzenie, że jeśli kogoś leczono na depresję z tendencjami samobójczymi, siedem lat później u tej osoby wystąpi zespół Münchausena? Czy między tymi dwiema sprawami istnieje bezpośredni związek?
Doktor Johansen wybucha śmiechem.
– Nie bardziej bezpośredni niż w stwierdzeniu, że skoro ktoś je rano śniadanie, przypuszczalnie będzie miał na sobie bieliznę.
– Dziękuję, panie doktorze – mówi Joan. – Skończyłam.
Zajmując miejsce dla świadka, Millie dochodzi do wniosku, że już zbyt długo trzymała język za zębami. Jeśli Joan zamierza pytać ją o charakter Mariah, Millie chce wtrącić swoje trzy grosze. Sadowi się na krześle i kiwnięciem głowy daje znać, że jest gotowa.
– Pani Epstein, jak często widuje pani Faith?
– W najgorszym razie co drugi dzień.
– Jak często widuje pani Faith w interakcjach z Mariah?
– Tak samo często.
– Czy, pani zdaniem, Mariah jest dobrą matką?
Promieniejąc dumą, Millie odpowiada:
– Jest cudowną matką. Pracuje dwa razy ciężej niż inni rodzice, ponieważ tak jej zależy na jak najlepszym wykonaniu swoich obowiązków.
– Jak Mariah radzi sobie z mediami ostatnio otaczającymi Faith?
– A jak pani by sobie radziła? – mówi Millie. – Zabrała Faith ze szkoły, trzyma ją poza zasięgiem obiektywów. Robi wszystko, co w jej mocy, żeby zapewnić córce normalne życie. – Proszę, dotrzymała danego Joan słowa, wypowiedziała kwestię, którą do znudzenia ćwiczyły. Millie jednak wcale nie milknie, zbijając z tropu Joan, która patrzy na nią zdziwiona tą nagłą zmianą w scenariuszu. – Waszym zdaniem, Mariah musi udowodnić, że zasługuje na prawo do opieki nad dzieckiem. Ale czyja to tak naprawdę jest wina? – Drżącym palcem wskazuje Colina. – On już raz zrobił to mojej córce. Kazał ją zamknąć. Ha, a to jego powinno się zamknąć, skoro nie potrafi utrzymać zapiętych spodni…
– Pani Epstein – przerywa jej Joan stanowczo. – Proszę nie wykraczać poza pytanie. – Chrząka i obrzuca Millie bardzo znaczącym spojrzeniem.
– Nie. Skoro tu jestem, to powiem, co myślę. Jaka kobieta nie wpadłaby w depresję, gdyby mąż zaczął sypiać z innymi? Nie rozumiem, dlaczego…
– Szanowna pani – wtrąca sędzia Rothbottam ostrzegawczo – muszę prosić, by pani nad sobą zapanowała.
Joan podchodzi do świadka, uśmiechając się sztywno.
– Przestań – mówi przez zaciśnięte zęby, po czym odwraca się, mrucząc coś o niewyparzonych gębach. – Pani Epstein, istnieje wiele powodów, którymi uzasadnia się zmianę prawa do opieki. Czy wie pani, by Mariah kiedykolwiek wykorzystywała seksualnie Faith?
– Boże, nie.
– Czy kiedykolwiek uderzyła córkę?
– Mariah nawet nie daje klapsa Faith, kiedy jest niegrzeczna.
– Czy Mariah kiedykolwiek znęcała się emocjonalnie nad córką?
– Nigdy! – mówi Millie. – Zawsze bardzo ją wspiera.
– Czy Mariah pracuje poza domem albo z innego powodu spędza z dala od córki większą część dnia?
– Mariah spędza z Faith każdą chwilę. – Millie kwaśno zerka na sędziego. – Kiedy jej na to pozwolą.
– Dziękuję – mówi Joan i siada za stołem, nim Millie ma okazję powiedzieć coś jeszcze.
Metz z namysłem przygląda się Millie. Doskonale wie, dlaczego Joan skończyła tak szybko – stara nietoperzyca ma pomieszane w głowie. Podobnie jak Joan zamierza omijać wielkim łukiem kwestię wskrzeszenia, bo przez pytania o drugie życie stałby się pośmiewiskiem całego prawniczego środowiska. Uśmiecha się, zbijając z tropu Millie. Jest przekonany, że Joan przedstawiła go jako prawdziwą piranię.
– Pani Epstein, naprawdę kocha pani Mariah, czy tak? Twarz Millie łagodnieje.
– O tak.
– Założę się, że od dziecka jest z panią bardzo związana.
– Tak.
Metz pochyla się w stronę świadka.
– Była pani przy niej, gdy kończyła średnią szkołę?
– Wygłaszała mowę – odpowiada Millie z dumą.
– A college? Magna cum laude?
– Summa.
– To zadziwiające. Ledwo przebrnąłem przez francuski na pierwszym roku – żartuje Metz. – Naturalnie była pani przy niej, gdy wychodziła za mąż.
Kąciki ust Millie opadają.
– Tak.
– Założę się, że nauczyła ją pani wszystkiego o tym, jak być dobrą matką.
– No cóż – Millie skromnie się rumieni – tego nigdy nie wiadomo.
– Założę się, że uczyła ją pani, jak pomóc Faith przebrnąć przez ten trudny okres. Mam rację?
Millie zadziera brodę.
– Ciągle jej powtarzałam: Matka zawsze stoi przy swoim dziecku. Na tym to polega.
– Czy to właśnie robi Mariah dla Faith?
– Tak!
Metz przygważdża ją wzrokiem do miejsca.
– I to robi pani teraz dla Mariah?
Millie spogląda na sędziego.
– Czy to wszystko?
Sędzia Rothbottam bębni palcami o biurko.
– Szczerze mówiąc, pani Epstein, ja mam parę pytań do pani. – Przesuwa wzrokiem po adwokatach. – Najwyraźniej nasi szanowni koledzy są nieco nieśmiali.
Millie puszy się, ucieszona uwagą sędziego.
– Słucham, wysoki sądzie.
– W kilku czasopismach czytałem, że hmm… została pani wskrzeszona?
– O tak. – Millie grzebie w dużej torbie. – Mam przy sobie świadectwo zgonu.
– Nie muszę go oglądać. – Sędzia uśmiecha się do niej. – Może mi jednak pani o tym opowie?
– O świadectwie zgonu?
– Nie, o wskrzeszeniu. Na przykład, jak długo była pani martwa w sensie klinicznym?
Millie wzrusza ramionami.
– Około godziny. Bez najmniejszych wątpliwości. Martwa jak kłoda.
– Co się stało?
– Wdałam się w pyskówkę z Ianem Fletcherem. A zaraz potem leżałam na ziemi i nie mogłam oddychać. Potem nic nie pamiętam. – Robiąc dramatyczną przerwę, Millie nachyla się ku sędziemu. – I nagle leżę w szpitalnym łóżku, a Faith tuli się do mnie.
Sędzia ze zdumieniem kręci głową.
– Czy medycyna wyjaśniła, co zaszło?
– O ile wiem, wysoki sądzie, lekarze nie potrafią tego wyjaśnić.
– Pani Epstein, co, pani zdaniem, się zdarzyło?
Millie patrzy na niego poważnie.
– Myślę, że moja wnuczka wróciła mnie do życia.
– Co pani sądzi o wizjach Faith?
– Wierzę jej. Boże, gdybym teraz jej nie wierzyła, byłabym idiotką. – Millie uśmiecha się. – Albo, co gorsza, byłabym martwa.
– Dziękuję, pani Epstein. Panie Metz, ma pan dalsze pytania? – Adwokat kręci głową. – No cóż, myślę, że mnie potrzebna jest przerwa – mówi Rothbottam.
Mariah patrzy, jak córka opuszcza salę sądową z Kenzie. Wciąż nie może zbliżać się do Faith i – ku jej zaskoczeniu – jest to trudniejsze obecnie, gdy wie, że Faith nie jest już chora. Wyciąga szyję, obserwując, jak Faith znika w korytarzu.
Ma nadzieję, że Kenzie dobrze się nią opiekuje.
Kącikiem oka widzi Iana. Natychmiast odwraca się do niego plecami.
– Mariah. – Głos Joan sprowadza ją na ziemię. – Zeznajesz po doktorze Fitzgeraldzie.
– Tak szybko?
– Tak. Dasz sobie radę?
Mariah przyciska pięść do brzucha.
– Nie wiem. Ale nie tym się martwię, tylko Metzem.
– Posłuchaj mnie – odpowiada Joan. – Kiedy zajmiesz miejsce dla świadka, nieważne, co on będzie mówił, ty będziesz wyglądała dobrze. – Wskazuje za siebie na miejsce, gdzie siedzi Faith. – Ona cię przez to przeprowadzi.
Ledwo doktor Alvin Fitzgerald zajmuje miejsce dla świadka, Metz wstaje.
– Podejdźcie!
Adwokaci podchodzą do stołu sędziego.
– Chcę wiedzieć, czy ten człowiek rozmawiał z Faith.
Joan nawet na niego nie patrzy.
– Nie, bo wiedziałam, że będziesz narzekał. Jeśli zajdzie potrzeba przeprowadzenia wywiadu w późniejszym terminie, obaj nasi eksperci będą mieli szansę. Jestem jednak przekonana, że będę w stanie udowodnić swój punkt widzenia bez takiej konieczności.
Widać, że żagle Metza tracą wiatr.
– Doskonale – mówi ostro.
– Doktorze Fitzgerald – zaczyna Joan – jakie ma pan kwalifikacje?
– Ukończyłem studia medyczne na University of Chicago, odbyłem staż i studia podyplomowe na UCSF, a następnie prowadziłem zespół badający syndrom chronicznego zmęczenia oraz zaburzenia somatyczne.
– Usłyszeliśmy strasznie dużo o zespole Münchausena. Może nam pan powiedzieć, czy ten konkretny przypadek odpowiada kryteriom tego zaburzenia?
Psychiatra wzrusza ramionami.
– Cóż, mnóstwo elementów istotnie odpowiada podstawowym kryteriom DSM – IV.
Joan obserwuje Metza, któremu ze zdziwienia opada szczęka, gdy słucha, jak psychiatra powtarza najważniejsze fragmenty zeznań doktora Bircha.
– A czy w tej sprawie są elementy, które nie pasują do zespołu Münchausena? – pyta.
– Tak. Po pierwsze, symptomy u Faith są rzeczywiste i niezwykłe. O wiele łatwiej upozorować wymioty niż stygmaty. Jeśli chodzi o halucynacje, nie zgadzam się z doktorem Birchem. To, że Mariah White przebywała w ośrodku zamkniętym z psychotykami, nie musi koniecznie oznaczać, że potrafiła u Faith wywołać przekonujące halucynacje; to tak, jakby twierdzić, że jazda jednym autobusem z drużyną Bullsów wystarczy, żeby człowiek grał jak Michael Jordan. – Lekarz uśmiecha się. – Kolejna różnica polega na chroniczności. Rodzice z zespołem Münchausena jeżdżą od szpitala do szpitala, tak by lekarze nie zorientowali się w ich poczynaniach. Natomiast pani White wielokrotnie odwoziła Faith do tego samego lekarza, doktora Blumberga, i prosiła o dokładne badania.
– Czy to wszystko, panie doktorze?
– Och, ja dopiero zaczynam się rozgrzewać. Ofiary cierpiące na zespół Münchausena zwykle w dzieciństwie doznają emocjonalnego chłodu, co jest nieprawdą w przypadku Mariah White. Jednakże dla mnie największy problem z tą diagnozą polega na tym, że istnieją diagnozy alternatywne, wyjaśniające objawy Faith równie przekonująco.
– Doprawdy? – udaje zaskoczenie Joan. – A jakie?
– Dla przykładu zaburzenia somatyczne. Zasadniczo rzecz biorąc, pacjent okazuje niepokój emocjonalny w sposób fizyczny. Wyobraźmy sobie dziecko, u którego przed każdą klasówką występują dokuczliwe skurcze żołądka, ponieważ tak się boi szkoły. Dziecko odczuwa prawdziwy ból, ale nie potrafi wyartykułować przyczyn. Pamiętacie histeryczne pacjentki Freuda? To były prababki współczesnych pacjentów z zaburzeniami somatycznymi. – Rozkłada dłonie. – Pomocne w zrozumieniu tych zaburzeń jest wyobrażenie sobie ich rozpiętości. Na jednym końcu znajduje się symulowanie, do którego wszyscy czasem się uciekamy: udajemy, że mamy grypę, by na przykład wymigać się od funkcji przysięgłego w sądzie. Objawy są rozmyślnie fałszowane po to, by osiągnąć zamierzony cel. Na drugim końcu mieszczą się zaburzenia somatyczne, kiedy pacjent nieświadomie wywołuje objawy, które pod każdym względem sprawiają wrażenie prawdziwych, ale nie wie, że to robi, a przede wszystkim nie potrafi powiedzieć, co nim kieruje. Gdzieś pośrodku jest zespół Münchausena, w którym objawy mogą być świadomie fałszowane… ale z podświadomych powodów.
– Czyli różnica polega na zamiarze, czy tak, panie doktorze?
– Właśnie. Bez tego oba zaburzenia wyglądają podobnie. Tak jak w wypadku zespołu Münchausena, lekarz bada dziecko z zaburzeniami somatycznymi i nie jest w stanie znaleźć etiologii fizjologicznej objawów. Dziecku robi się tomografię, rezonans i wiele innych badań, ale bez skutku, ponieważ jego problemy nie są natury fizjologicznej. Różnica polega na tym, że w wypadku zespołu Münchausena fałszowane są przez matkę, w wypadku zaś zaburzeń somatycznych objawy są prawdziwe. I dlatego stwierdzenie, z którym z tych zaburzeń mamy do czynienia, wymaga wiedzy o kontekście choroby, zaangażowanych w nią osób oraz korzyściach, jakie można dzięki niej osiągnąć.
– To znaczy, że przy diagnozie należy ustalić, kto próbuje zwrócić na siebie uwagę: matka czy dziecko.
– Tak jest.
– W jakim stopniu objawy Faith pasują do zaburzeń somatycznych, panie doktorze?
– Po pierwsze, objawy te nie są natury organicznej. Krwawią jej dłonie, ale tkanki i kości nie uległy zniszczeniu – trochę trudno upozorować tego rodzaju ranę. Niewykluczone, że ma halucynacje, ale nie jest psychotyczką. I można argumentować, że chorobę wywołał stres, a dziewczynka podświadomie wierzy, że jeśli będzie chorować, przyczyna tego stresu zniknie.
– Czy rozwód rodziców można uznać za przyczynę stresu?
Fitzgerald uśmiecha się.
– Szybko się pani uczy, pani Standish. W podświadomości dziecka pojawia się przekonanie: „Jeśli zachoruję, rodzice zostaną razem, żeby się mną zaopiekować”. Nie wiedząc nawet o tym, dziecko wywołuje u siebie chorobę i przez to zwraca na siebie uwagę. Ponieważ nie rozmawiałem z Faith, mogę tylko stawiać hipotezę, że umysł wywołuje w jej ciele chorobę w nadziei, że rodzina pozostanie razem. I popatrzcie – to działa. Jej rodzice są tutaj oboje, prawda?
– Jeśli to prawda, czy pani White w jakikolwiek sposób byłaby odpowiedzialna za chorobę córki?
– Och, nie. To choroba wywołana psychiką, jej korzenie tkwią w umyśle Faith.
Joan chwilę milczy.
– Jak stwierdziłby pan, czy choroba Faith powodowana jest przez jej matkę, czy przez jej własny umysł?
– Metodą prób i błędów. Odizolowałbym panią White od dziecka, by się przekonać, czy objawy ustąpią.
– A jeśli powiedziałabym panu, że organizm dziecka pozostającego w śpiączce i znajdującego się w stanie krytycznym w ciągu godziny zaczął funkcjonować normalnie, gdy po długiej rozłące wróciła do niego matka?
– Cóż – mówi doktor Fitzgerald – to bez wątpienia wykluczyłoby zespół Münchausena.
– Nie ma pan stuprocentowej pewności, prawda? – mówi Metz. – Nie wie pan, czy Faith cierpi na zaburzenia somatyczne… czy też jej matka cierpi na zespół Münchausena.
– No cóż…
– Czy po nieprzyjemnym rozwodzie rodziców u dzieci zawsze występują zaburzenia somatyczne?
– Nie – odpowiada Fitzgerald. – Może pojawić się wiele innych niewłaściwych zachowań.
– Może je pan wymienić?
– Czasami dzieci reagują behawioralnie albo seksualnie. Mają gorsze oceny w szkole. Apetyt rośnie albo zanika. Możliwości jest mnóstwo, panie Metz.
– Rozumiem. Udokumentowano tylko niewielki procent wystąpienia zespołu Münchausena?
– Tak.
– I chociaż jest to bardzo rzadkie zaburzenie, może występować częściej, niż powszechnie się uważa?
– Tak jest.
– Czy to prawda, że większość pacjentów, u których zdiagnozowano zespół Münchausena, to kobiety w wieku mniej więcej trzydziestu trzech lat?
– Tak.
– W jakim wieku jest Mariah White?
– To trzydziestotrzyletnia kobieta.
– Czy to prawda, że kobiety cierpiące na zespół Münchausena to zwykle matki?
– Tak.
– Czy Mariah White jest matką Faith?
– Tak.
– Czy większość cierpiących na ten zespół ma zwykle za sobą trudne przeżycia w rodzaju rozwodu?
– Tak.
– Czy Mariah White niedawno się rozwiodła?
– Tak.
– Większość cierpiących na zespół Münchausena ma jakieś doświadczenia medyczne albo w charakterze pacjenta, albo zawodowe, mam rację?
– Tak.
– Czy to prawda, że rodzice cierpiący na zespół Münchausena bardzo się interesują leczeniem dziecka?
– Tak – odpowiada doktor Fitzgerald sucho – ale większość rodziców chorego dziecka, niezależnie od tego, czy mają ten zespół, czy nie, zwykle interesuje się leczeniem.
Metz wzruszeniem ramion przyjmuje te słowa.
– Czy Mariah White bardzo się interesowała leczeniem córki?
– Tak mi mówiono.
– Czy to prawda, że większość objawów występujących u ofiar zespołu Münchausena często nie reaguje na konwencjonalną terapię?
– Tak.
– Czy rany Faith White opierały się zwykłym lekom, powodują cym krzepliwość krwi?
– Tak.
– Czy halucynacje Faith White utrzymywały się pomimo podawania jej leków antypsychotycznych?
– Tak.
– Czy to prawda, że osoby cierpiące na zespół Münchausena podświadomie pragną zwrócić na siebie uwagę?
– Tak.
– Czy media niezwykle zainteresowały się przypadkiem Faith White?
– Tak. – Lekarz wzdycha.
– Czy to prawda, że osoby cierpiące na zespół Münchausena zaprzeczają, że cokolwiek robią dziecku, albo dlatego, że są patologicznymi kłamcami, albo dlatego, że odcinają się od swojego zachowania?
– Tak.
– Czy Mariah White przyznała, że krzywdzi Faith?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Czy to odpowiada profilowi osoby cierpiącej na zespól Münchausena?
– Tak. – Fitzgerald unosi brwi. – Oczywiście odpowiada to także profilowi matki, która nie krzywdzi dziecka.
– Mimo to przedstawił pan niemal dziesięć powodów, dla których przypadek ten wygląda jak zespół Münchausena. Jeśli coś wygląda jak skunks, pachnie jak skunks i zachowuje się jak skunks… Cóż, nie może pan z pełnym przekonaniem stwierdzić, że to bez wątpienia jest przykład zaburzeń somatycznych, prawda?
Doktor Fitzgerald zaciska usta.
– To niezwykle przewrotna logika.
Metz kręci głową.
– Tak czy nie?
– Nie.
– W tej sytuacji co nam pozostaje?
Psychiatra spogląda adwokatowi prosto w oczy.
– Jeśli to nie jest zaburzenie somatyczne – mówi z uśmiechem – to przypuszczam, że jednak możemy mieć do czynienia z siedmiolatka, której objawia się Bóg.