– A ty co taki zadowolony, jakby rząd upadł? – spytała Aniela Kargulowa, widząc radosny wyraz twarzy męża.
– Do Ameryki mam jechać! – huknął Kargul, machając kopertą.
– Jaśko zaprasza.
– Taż on ciebie za wroga miał! Musi wariacji dostał!
– Ot, gada jak koczerbicha jakaś! Kiedy to było?! Za sanacji kosą mnie zajechał, a za demokracji rachunek chce spłacić i zaproszenie przysłał! – Kaźmierz od tylu lat dostaje od Jaśka zaproszenia, a nie jedzie! – Może to i dla Polski lepiej -stwierdził refleksyjnie Kargul, obserwując przez okno Kaźmierza, który właśnie wyszedł na ganek swego domu nadsłuchując, czy nie nadjeżdża Zenek na nowym ciągniku.
– Na eksport posturę on ma prosto marnieńką, jak kozieł czy inna skacina.
– Całkiem jak charakter – przyświadczyła Aniela. Ani przez chwilę nie traktowała poważnie myśli, by jej Władyś miał wraz z Kaźmierzem ruszyć za ocean. Wyjęła z ręki męża upstrzoną stemplami kopertę i chciała ją wrzucić pod blachę kuchni, gdzie wesoło buzował ogień.
– Oczadziała, czy jak? – Kargul w ostatniej chwili wyrwał jej list z ręki.
– Bez tego Ameryka przede mną zamknięta! – Ot, stary bzdyk – Aniela wzruszyła ramionami.
– Na stare lata jemu wanderować zachciawszy sia. W Warszawie jeszcze nie był, a do tej Ameryki chce jechać! – Do Warszawy ja bym musiał jechać za własne pieniądze, a do Ameryki za Jaśkowe dolary.
– Awo! Po co ty tam pojedziesz?! Anielcia, z zadartą głową patrzyła na niego jak na słup telegraficzny. Pochylił się ku oknu, spojrzał na Pawlaka i półgłosem wyznał żonie prawdziwy motyw swoich podróżniczych planów: – Po co? A choćby po to, żeby na złość zrobić temu konusowi, co się każe na ramie od rowera wozić! W tej chwili rozległ się rześki terkot traktora. Kargul wcisnął kopertę w kieszeń złachanej marynarki i ruszył,by powitać nowy etap rozwoju bazy technicznej połączonych gospodarstw, które dawniej dzielił płot, a teraz łączył zięć i traktor. Zdobycie ciągnika Ursus C-330 było nie tylko dowodem tego, że ich gospodarka się rozwija, lecz także świadczyło o istnieniu ostatniego ludzkiego uczucia w budującym socjalizm społeczeństwie, jakim było poparte łapówką kumoterstwo. Obaj gospodarze, wpatrzeni w zbliżający się polną drogą żółty jak dojrzała dynia ciągnik, zupełnie zapomnieli, że nie dokończyli ścinania topoli. Drzewo nadal zagradzało od strony stodół wjazd pod wiatę. To, co nadjeżdżało polną drogą, to nie był tylko traktor. To była lepsza przyszłość. To było zwycięstwo pieniądza i kumoterstwa nad bezduszną biurokracją! To był jeszcze jeden dowód, że na samych swoich nawet w socjalizmie nie ma mocnych… Zenek kołysał się na siodełku ciągnika z miną dowódcy czołgu, który przyniósł mieszkańcom Rudnik wolność. W klapie jego marynarki tkwił goździk, zupełnie jakby Ursus był jego narzeczoną, którą prowadzi nie pod wiatę, lecz przed ołtarz. Mrugał światłami, naciskał klakson, machał ręką, jakby pozdrawiał wiwatujące tłumy. Na razie w komitecie powitalnym był tylko Pawlak i Kargul. Kaźmierz objął maszynę nieomal miłosnym spojrzeniem, ale wyraził przy tym obawę, czy ona aby nie felerna.
– Taż ciągnik to nie twoja kobyłka. On na gwarancji – wyśmiał Kargul małostkową podejrzliwość sąsiada.
– Ot, pomorek! – A Bierut, Gomułka i Gierek to nie gwarantowali, że socjaliz1m to najlepszy ustrój?! – zaperzył się Kaźmierz.
– I z tej gwarancji aby bezlitosna rozpierducha zrobiwszy sia! – Teraz więcej czasu na życie będzie – Kargul przeciągnął wielką dłonią po oponie tylnego koła z tak lubieżnym wyrazem twarzy, jakby dotykał babskiego kolana, a nie produktu fabryki opon 'Stomil'.
– A ona wolała fiacika! – Zenek na widok nadchodzącej Ani zeskoczył z siodełka ciągnika. Patrzył na nią z wyrzutem. Nie mógł darować, że minionej nocy odmówiła mu nagrody za jego wkład w walkę o zdobycie traktora: to on się poświęca i upija się z magazynierem Fąfarą dla dobra sprawy, a ona odwraca się do niego plecami? Strajk zapowiada, zupełnie jakby żyli w kapitalizmie?! – Sama sobie kupię fiacika – Ania zadarła głowę i wysunęła dolną szczękę, przez co znów upodobniła się do swego dziadka Kaźmierza. Pawlak miał zwykle taką minę w chwili, kiedy ogłaszał, że zgadza się na każde poglądy, byle nie były one sprzeczne z jego poglądami.
– Ciekawe za co? – Zenek uśmiechnął się szyderczo, żeby Ania odczuła całą nierealność swoich marzeń. Gdyby Ania podeszła, pocałowała go w nagrodę za to, że jeszcze teraz gnębił go okrutny kac po wczorajszym służbowym pijaństwie, może by jej darował tę próbę strajkowego szantażu, ale ona pomachała w powietrzu białą kopertą i obwieściła triumfalnie, że zarobi na fiacika w Ameryce.
– A ja cię nie puszczę! – Pojadę!
– Sama? Nigdy i nigdzie!
– Z dziadkiem pojadę! Ania spojrzała w stronę Kaźmierza, oczekując z jego strony potwierdzenia. Pawlak wzruszył tylko ramionami, bo przecież prosto bezlitośnie durny by musiał być, żeby się wybierać za ocean, kiedy nawet wyprawa z Kargulem do miasta na jednym rowerze omal nie kosztowała go utraty życia. Nic go, Ameryka nie obchodziła, najlepszy dowód, że Jaśko przysłał mu chyba już dziesiąte z kolei zaproszenie, a on z żadnego nie skorzystał… Widząc pytające spojrzenie Zenka, machnął ręką, co miało oznaczać, że dyskutować z babą to darmo gębę studzić… -Ja do żadnej Ameryki nie wybieram sia! Na twarzy Zenka pojawił się wyraz ulgi, ale nie zagościł zbyt długo, bo oto niespodziewanie zadudnił bas Kargula: – Ale ja wybieram sia! -Jak powiedział? – Kaźmierz trzymając dłoń na latarni traktora wykrzywił twarz w ironicznym uśmieszku.
– Ot, Kolumb znalazłszy sia! Zaśmiał się głośno, tak go rozbawiło skojarzenie postaci Kargula z Kolumbem. Kargul przestąpił z nogi na nogę, sięgnął do kieszeni porwanej marynarki i wyciągnął z niej białą kopertę. Taką samą, jaką trzymała w ręce Ania.
– Jadę do Ameryki! W głosie Kargula brzmiała nuta takiej determinacji, jak wówczas, gdy zdecydował się wydać swoją Jadźkę za młynarza Kokeszkę, byle uchronić ją przed Witią, który – choć samoswój, bo zza Buga – to nosił nazwisko Pawlak. Pawlak wciąż traktował deklarację Kargula jak głupi żart którym tamten swoim zwyczajem chce zagrać mu na nerwach.
– Chiba że na miotle! – parsknął szyderczo i nadal zaczął delektować się traktorem.
– Na zaproszenie – Kargul podetknął Pawlakowi przed oczy kopertę, zaświadczającą prawdziwość jego słów. Kaźmierz zaniemówił na chwilę. Mierzył spojrzeniem Kargula od kłapciatego kapelusza po rozklapane buciska, jakby czekał na natchnienie, które pozwoli mu obdarzyć bezczelnego uzurpatora odpowiednio obraźliwym epitetem. Czując na sobie wyczekujące spojrzenie Ani, która nieoczekiwanie dla siebie znalazła w drugim dziadku oparcie dla swych planów, postanowił raz na zawsze uciąć tę sprawę.
– Awo patrzaj, jaki to turysta! – obszedł Kargula naokoło, jakby pierwszy raz w życiu miał okazję obejrzeć z bliska kogoś tak bezczelnego.
– U mnie jest za obrazem chiba że z pięć zaproszeń! Pajęczyną one zarósłszy. Dzisiaj Jaśko znowu mi nowe przysłał, a ja do tej Ameryki nie pcham sia prosto jak ten cham! – Bo z ciebie taki kałakunio, że nie daj Boże – Kargul westchnął demonstracyjnie na dowód, że postawa Pawlaka jest całkowicie sprzeczna z normami dobrego wychowania, których on, Kargul, nauczony był przestrzegać.
– U mnie inna kultura. Jak mnie kto zaprasza, nie odmawiam.
– Awo, patrzaj, jaki ten bałwatuńcio raptem bezlitośnie kulturalny zrobił sia, a jeszcze wczoraj łapówki nie umiał dać! -Kaźmierz gestem wskazał Ani i Zenkowi postać Kargula,jakby sam jej wygląd całkowicie zaprzeczał tym deklaracjom o posiadanej kulturze.
– Ciekawość, kto tam ciebie zaprasza? – Jaśko – Kargul znowu wyciągnął przed siebie rękę z kopertą. Pawlak otworzył usta i dyszał przez chwilę jak ryba wyrzucona na brzeg. Przełknął ślinę i odruchowo rozpiął pod szyją guzik flanelowej koszuli, jakby się bał, że zadławi się własną wściekłością.
– Żeby jego wilcy, no! To on najpierw brata mojego na obczyznę wygnał, żeby potem od niego zaproszenie wyłudzić?! – Sam przysłał! – A po jaką zarazę?!
– Bo chce rodaka zobaczyć!
– Taż on prosto bezlitosnej wariacji dostał! – zapiał Kaźmierz wspinając się na palce jak kogut na płocie, gdy obwieszcza stadu kur swoje królowanie.
– To my już lepszych rodaków na eksport nie mamy, tylko takiego cabana?! Ot, chwost złodziejski! Rozejrzał się pod nogami za jakimś drągiem, który by mu pomógł przepędzić intruza zza swojej stodoły.
– Czy ja twoje ruszył?!
– A Jaśko czyj?! Mój!
– A kto tobie broni jechać?!
– Ot, durny, że tylko w pysk plasnąć! Czego mnie tam szukać, jak ja tam nic nie zgubiwszy?! I tak się zaczęło: Pawlak doskakiwał do Kargula jak czupurny kogut, ten cofnął się za pień topoli; głos Pawlaka skrzypiał jak nóż po szkle, głos Kargula dudnił jak echo w studni; Kaźmierz kipiał wściekłością jak czajnik na ogniu. Kargul zaś każdym swoim słowem dolewał oliwy do ognia…
Nadbiegła Marynia z Anielką. Widząc, że ich mężowie krążą wokół siebie jak dwa byki – jelenie na rykowisku, każda stanęła za plecami swojego męża.
– Kto mi zabroni do Ameryki jechać?! -dudnił prowokacyjnie Kargul.
– Tylko ciekawe, po co? – Pawlak chował wyjęty z kamizelki zegarek na dewizce do kieszeni spodni, co niechybnie zapowiadało ostateczną rozprawę z przeciwnikiem.
– Bom świata ciekawy!
– Za Jaśkowe dolary?!
– On chce kogoś z rodziny zobaczyć. Kargul na swoje nieszczęście posłużył się argumentem, który spowodował natychmiastową reakcję Pawlaka: Kaźmierz doskoczył do niego i przekrzywiając głowę zapiał cienko, pryskając śliną w oblicze Kargula: – Ot, koniosraj jeden! Odkąd ty dla Jaśka rodzina?! – rzucił się na Kargula, starając się włożyć rękę do kieszeni jego marynarki i wyszarpnąć stamtąd list.
– Dawaj list, gadzino jedna! Rozległ się trzask rozdartej podszewki. Kargul zasłaniając się oburącz, cofał się tyłem, nie przestając prowadzić słownego pojedynku.
– Ot, gorączka człek! Mnie Jaśko przysłał, to i pojadę!
– Wstyd byłby takiego łapciucha światu pokazywać!
– Czep się swojej baby, konusie jeden! Kargul dobrze wiedział, jak najcelniej ugodzić swego adwersarza. Dla Pawlaka nie było gorszego epitetu, niż wypomnienie mu jego mikłego wzrostu. Działało to na niego jak podcięcie batem ogiera pod sam ogon. Nasadził na czoło maciejówkę i ruszył z kopyta, zaciskając pięści.
– Ty, Pawlak, od nowa nie zaczynaj, bo my już raz zaczęli.
– I czas nam kończyć, boś się do mojej rodziny przyssał jak ciele do cycka! Poszedł ty precz! – Pilnuj swoich gnid na głowie! – Ludzie – krzyknął błagalnie Kaźmierz jak ktoś, kto spadając z dachu prosi o modlitwę – trzymajcie mnie, bo jak go trachnę, to rzygnie on i dupą, i gębą! Ani Zenek, ani Ania nie zdążyli dopaść Kaźmierza. Sunął z pochyloną głową niczym tryk, celując daszkiem maciejówki prosto w brzuch Kargula. Ten, zasłoniwszy się rękoma, kroczył tyłem w stronę stodoły, czujnie śledząc wzrokiem każdy ruch Kaźmierza. Zamachnął się Pawlak, ale nie trafił w ramię Kargula i omal że nie stracił równowagi. Zaśmiał się Kargul szyderczo widząc, że Pawlaka okręciło jak w tańcu. Tego już było Kaźmierzowi za wiele.
– Ty mordo zakazana! Ty Herodzie! To Jaśko był przez ciebie bezlitośnie na emigrację zesłany, a ty teraz miód chcesz spijać z jego cierpień?!
Niedoczekanie twoje! Tak ci zaraz dam, że aż się przykociurbisz! Pawlak ruszył do natarcia z takim impetem, że przebił się przez zasłonę ramion Kargula i zmusił go do cofania się aż do chwili, kiedy plecy tamtego oparły się o pień topoli. Nogawka spodni Kargula zaczepiła o zęby piły, która tkwiła w pniu podciętej topoli. Zajęczała potrącona piła, a przepiłowane do połowy drzewo pod naporem dwóch ciał zakołysało się, rozległ się niepokojący trzask… Zenek zmartwiał. Jeśli topola „padnie, z Ursusa C-330 zostanie niewiele więcej niż z tego roweru, na którym wczoraj wrócili z urzędu Pawlak z Kargulem.
– Trzymajcie drzewo! – rzucił się biegiem w stronę traktora, zapuścił silnik i zaczął się szarpać z biegami, by wycofać go z zagrożonej strefy.
– Kaźmierz, my tu hańdry-mańdry robimy – wystękał z trudem Kargul – a ciągnik stracimy! – Ty mnie nie kołuj! – sapał Pawlak, orząc pazurami żebra sąsiada.
– Dziadku, trzymajcie, bo Zenek zginie! Dopiero pełen przerażenia głos Ani kazał Pawlakowi obejrzeć się w stronę traktora. Co tam Zenek! Gorzej, że jeszcze chwila a padająca topola zmiażdży ich nabytek. Puścił Kargula, by wraz z nim podeprzeć trzeszczące drzewo. Teraz dysząc ciężko stali obok siebie ramię w ramię. Żyły wystąpiły im na czoło. Pień miażdżył ich ramiona, a Zenek wciąż nie mógł wrzucić wstecznego biegu: Wreszcie skrzynia biegów zgrzytnęła jak nie naoliwiony kierat, traktor zaterkotał i ruszył do tyłu. W tej samej chwili Kargul i Pawlak uskoczyli na bok, a zielona korona drzewa zakryła widok ciągnika. Kobiety krzyknęły. Ania ruszyła biegiem w tę stronę, gdzie jeszcze przed chwilą żółcił się wesoło Ursus C-330, a teraz kipiała zieleń gałęzi. Wszyscy zamarli słysząc krzyk Ani: – Już po nim! – Na co ta denerwacja, taż on ubezpieczony – mruknął Kargul, wycierając rękawem pot z czoła.
– Zenek? – Pawlak nie odrywał wzroku od wnuczki, która być może była już w tej chwili wdową.
– Ciągnik! Ruszyli obaj wzdłuż pnia, potykając się o gałęzie. Spośród liśći wyłonił się Zenek. Ania przypadła do jego boku.
– Boże! Jakie szczęście, że nic mu się nie stało -
westchnęła Marynia, patrząc ze łzami na ściskającego Anię chłopaka.
– Nic? – Kaźmierz spojrzał koso na żonę i gestem wskazał jej pękniętą latarnię Ursusa.
– Taż ja o Zenku mówię. – I na co te teremedie – wzruszył ramionami Kaźmierz.
– Taż męża dla Ani łatwiej zdobyć jak traktora!