– Odejdź ode mnie, Szatanie! – mruknął proboszcz.
Heike, który słyszał podobne słowa niezliczoną ilość razy i który podczas długiej podróży przez Szwecję śmiertelnie przestraszył mnóstwo ludzi, nie wziął sobie tego do serca. Natomiast Anna Maria poczuła się dotknięta w jego imieniu.
– Wuj Heike jest człowiekiem szlachetniejszym niż cały tłum księży – powiedziała oburzona. Bezustannie obejmowała to Vingę, to Heikego, ściskała ich, była niewymownie szczęśliwa, najszczęśliwsza! Nie przejęła się wcale tym, że zarówno proboszcz, jak i rodzina Brandtów poszli sobie, no nie, zdążyła kątem oka zauważyć, że Klara pobiegła za Celestyną i odebrała jej trzy figurki, które panienka ukradkiem ściągnęła ze żłóbka. Na szczęście Klara czuwała. Ponieważ uroczystość już właściwie dobiegła końca, inni goście też zaczynali się zbierać do wyjścia i kolejka do stołu z okryciami stała długa. Wielu jednak zostawało z ciekawości. Anna Maria wciąż radośnie świergotała, ciesząc się z przybycia takich wspaniałych gości:
– Och, jaka szkoda, że nie mogliście zobaczyć przedstawienia, dzieci były wspaniałe, naprawdę, ale wy jesteście pewnie bardzo zmęczeni po długiej podróży, pewnie nie mielibyście nawet siły oglądać występów. Ach, i na pewno jesteście bardzo głodni, można was zaprosić na kawę i ciasto? Niech no tylko się dowiem, czy coś w ogóle zastało.
W największym pośpiechu kobiety umyły kilka filiżanek i odgrzały resztki kawy.
– Jedli wszyscy jak konie! – burczała Lina.
– Ale czuli się u nas dobrze – uśmiechnęła się Anna Maria uszczęśliwiona.
– O, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości!
Lina nakryła do stołu dla nowych gości, a tymczasem Anna Maria ściskała – lewą ręką – dłonie tych wszystkich, którzy chcieli podziękować jej za wspaniały wieczór. Nadal na sali panował ruch, kobiety posprzątały już ze stołów i powoli z pustymi tacami zbierały się do domów, wszystkie bardzo zadowolone. Przyglądały się spod oka tej niezwykłej parze, owej promiennie pięknej pani i jej podobnemu do trolla mężowi. Nie mogły pojąć, jak taki związek jest możliwy. Czy ona została zaczarowana? No chyba tak właśnie można by powiedzieć.
Adrian jeszcze nie wyszedł, wciągnięto go w jakąś rozmowę. Został tu właściwie zredukowany do roli statysty, pomyślała Anna Maria, najwyraźniej czuł się nie najlepiej i przez cały wieczór prawie się nie odzywał. Ale nie ulegało wątpliwości, że na Kola jest wściekły.
I oto przez chwilkę Anna Maria i Adrian znaleźli się sami w jednym kącie sceny. Oboje mieli coś na sercu. Anna Maria zaczęła pierwsza:
– Adrian, co twoja matka miała na myśli, mówiąc o zapowiedziach? Czyż nie powiedziałam jasno i wyraźnie…
On machnął niecierpliwie ręką:
– Ech, przestań, nic mnie nie obchodzą żadne nieudane dzieci Ludzi Lodu.
– Wuj Heike jest takim dzieckiem. Ale nie nazywaj go nieudanym. To niesprawiedliwe, a poza tym nieprawda!
Piękne, błękitne oczy Adriana spojrzały przelotnie na Heikego.
– Ale przecież powiedziałem ci, że to bez znaczenia. Ja już mam dziecko. Dziecko, które potrzebuje matki!
– Z tym się zgadzam. Tylko że w takim razie powinna to być osoba, którą dziecko toleruje. A nie ja, której nienawidzi.
– Cóż za głupstwa! Nie pozwolisz sobie chyba, żeby dziecko tobą kierowało?
Mną? pomyślała Anna Maria ironicznie. To dziecko dyryguje całą rodziną.
– No dobrze – rzekł Adrian pojednawczo. – W każdym razie zapowiedzi są już zamówione, ponieważ pozwoliłaś nam wszystkim sądzić, że ty także chcesz… Nie, nie przerywaj mi! Ale ja też mam ci coś do powiedzenia. Żądam, żebyś ograniczyła kontakty z moim sztygarem!
Dlaczego wszystko, co Adrian mówi, tak ją irytuje?
– Uważam, że o tym będę decydować sama – odparła, z najwyższym trudem zdobywając się na spokój.
– Czy ty nie widzisz, że mnie ośmieszasz? Kol Simon jest mordercą, Anno Mario! On jest tutaj wyłącznie z mojej łaski! To kryminalista, przestępca najgorszego gatunku, a poza tym jest nieobliczalny, śmiertelnie niebezpieczny.
– Sama go o to zapytam. A ty bądź tak dobry i odwołaj zapowiedzi, ja się nie zgadzam.
Głęboko wzburzona wróciła do swoich krewnych. Usłyszała, że Adrian wychodząc usiłował trzasnąć drzwiami, ale tymi drzwiami nie można było trzaskać, one potrafiły co najwyżej żałośnie skrzypieć.
Biedny Adrian! Cokolwiek zrobi, wszystko ponosi fiasko.
– No i co z tobą, Anno Mario? – zapytał Heike, który zdążył już trochę przekąsić.
Anna Maria miała wrażenie, że wuj przygląda jej się badawczo.
– Dziękuję, bardzo dobrze!
– jesteś taka blada.
– Miałam sporo pracy z tym świętem.
– Wygląda na to, że udało ci się znakomicie – uśmiechnęła się Vinga. – Ale, moje drogie dziecko, czy mogłabyś przestać zwracać się do nas tak oficjalnie: ciociu, wujku! Widzisz, my nie bardzo jeszcze czujemy się w takim wieku cioć i wujaszków, chociaż pewnie już jesteśmy.
Anna Maria uśmiechała się onieśmielona. Nie mogła się pozbyć wrażenia, że Heike czegoś od niej chce, tylko trudno mu zapytać. Wyglądał na zmartwionego, zwłaszcza kiedy na nią patrzył. Czy naprawdę taka jest zmęczona?
Nie, to musi chodzić o coś innego… Ale właśnie teraz miał taki dziwny wyraz twarzy. To nie może mieć nic wspólnego ze mną, pomyślała. Tak jakoś dziwnie podnosił głowę, jakby nasłuchiwał. Albo jeszcze gorzej: jakby wietrzył!
Anna Maria przyglądała mu się badawczo, a jego słowa wywołały w niej prawdziwy szok.
– Macie tutaj śmierć – oświadczył wolno. – Wyczuwam wibracje.
– Och, nie, nie mów tak – jęknęła zrozpaczona. – Nie miałam jeszcze czasu porozmawiać o dzieciach, ale…
Właśnie w tej chwili podeszła do niej kowalowa.
– Panienko – powiedziała przepraszająco. – Potrzebujemy pomocy, żeby odnieść dzieci do domu. I łóżko.
– Tak, oczywiście. – Anna Maria wstała. – Właśnie to chciałam powiedzieć, Heike. To te dzieci, o których ci pisałam. Hulda, to ten norweski uzdrowicieli, którego prosiłam o lekarstwa. A on przyjechał osobiście.
– Och – jęknęła kowalowa onieśmielona. Podobnie jak inni trochę się bała tego niesamowitego, niemal demonicznego olbrzyma.
– Heike, może mógłbyś popatrzeć na dzieci już teraz? One są tutaj…
Heike i Vinga podnieśli się natychmiast i poszli za nią.
– Anno Mario, czym ty się zajmujesz w tych Martwych Wrzosach? – zapytała Vinga szeptem. – Taka jesteś zdenerwowana. I co zrobiłaś w rękę?
– Och, tyle się tu wydarzyło! Opowiem wam później.
– Tyle się wydarzyło? – Heike bał się właśnie tego.
Anna Maria nie do końca to rozumiała.
Heike stał już przy łóżku i spoglądał na małe biedactwa. Dwoje najmniejszych leżało z zamkniętymi oczyma i oddychało ciężko.
– Niemało ode mnie wymagasz – mruknął do Anny Marii. – Właściwie to chciałem porozmawiać z tobą o czymś niesłychanie ważnym, ale po kolei, nie możemy zajmować się wszystkim naraz. Nie powinnaś była przynosić tych dzieci tutaj. Ta sala to nie jest dla nich najlepsze miejsce.
– Ja wiem. Ale czy tylko potrzeby ciała trzeba zawsze brać pod uwagę?
– Masz rację – uśmiechnął się. – Bawiłyście się dobrze, dzieci?
Przezroczyste twarzyczki dwojga starszych rozbłysły.
– Teraz powinniśmy przenieść je do domu – rzekła Anna Maria.
Heike nie odpowiedział. Stał i uważnie przyglądał się Malcom. Po czym zwrócił się do Huldy i Gustawa, z niepokojem czekających obok:
– To wy jesteście rodzicami?
Oboje skinęli głowami.
– Macie więcej dzieci?
Gustaw zawołał dwoje niedawnych aktorów, chłopiec, który grał Józefa, wciąż jeszcze nosił brodę i był wymalowany węglem drzewnym. Broda przekrzywiła mu się trochę i wyglądała dosyć dziwnie. Heike przyjrzał im się pospiesznie, osłuchał plecy i piersi obojga, kazał zakaszleć. Potem popatrzył na rodziców.
– Wszyscy jesteście zarażeni, wiecie o tym. Mam nadzieję, że niektórym z was będę mógł pomóc, ale…
Zawahał się.
– Najmniejsze? – zapytał Gustaw ochryple.
– Takie małe dzieci są na ogół bardziej odporne. Ten najmłodszy…
Oczy Huldy wypełniły się łzami.
– On jest taki śliczny. I grzeczniutki!
– Tak.
Wziął dziecko na ręce. Chłopczyk, malutki elf, a raczej cień elfa, dosłownie przelewał się przez ręce, jakby już konał. Wszyscy, którzy na to patrzyli, nadziwić się nie magli, jak bardzo złagodniała twarz demona i z jakim spokojem dziecko spoczywało w jego ramionach. Widzieli, jak Heike delikatnie gładzi chłopca swoją wielką dłonią.
– Jego ręce mogą być gorące jak ogień – wyjaśniła Vinga szeptem. – On uzdrawia rękami.
– Och! – jęknęła Hulda, a Gustaw patrzył bez słowa, pełen lęku i nadziei.
– Nie oczekujcie, że stanie się cud – mruknął Heike. – Ja nie jestem świętym, który czyni cuda. Wprost przeciwnie! Ale tu już żadne zioła ani inne lekarstwa nie pomogą.
Wszyscy wstrzymywali oddech.
Kol stał przy żłóbku i pakował swoje figurki, które sprawiły tyle radości. Zachowywał się bardzo cicho, już od godziny był taki. Spoglądał na Vingę i Annę Marię i uświadamiał sobie, że przepaść dzieląca go od młodej nauczycielki stała się jeszcze większa. Vinga była prawdziwą wielką damą. Nie żadna tam pańcia jak kobiety z rodziny Brandtów. A przy tym Vinga Lind z Ludzi Lodu była dużo bardziej otwarta i przystępna niż tamte, od czasu do czasu wypowiadała się też swobodnie, lecz wszystko w niej wskazywało na wrodzoną kulturę.
Heike go onieśmielał. Więc to Anna Maria miała na myśli, kiedy mówiła o przekleństwie ciążącym na rodzie. Ale czy istnieje ktoś sympatyczniejszy i bardziej ujmujący? Wystarczy spojrzeć, z jaką czułością tuli do piersi to skazane na śmierć dziecko! Czarownik, powiedziała Anna Maria… Tak, mógłby być czarownikiem!
Spojrzenie Kola powróciło do Anny Marii, jak zwykle, i sztygar westchnął. Musi ją sobie wybić z głowy, to pewne; czy w ogóle kiedykolwiek dopuściła do jakiejś poufałości z nim? Nie miała dla niego ani chwili czasu, od kiedy przyjechali jej krewni, nie miał zresztą o to pretensji. To musiało być cudowne uczucie spotkać swoich bliskich, zwłaszcza dla niej, która nie ma ani rodziców, ani rodzeństwa.
Gorsze było to, co zrobił Adrian Brandt. Kol słyszał wściekły głos właściciela, który wykrzykiwał, że on, Kol, jest mordercą i kryminalistą. Widział wtedy w jej oczach przerażenie i niechęć.
Mimo to trawiła go gorączka. Nic nie mógł na to poradzić. To była tęsknota, która pozbawiała go tchu. Zdawał sobie sprawę z dzielącego ich dystansu, a jednak nie mógł odejść, dręczył się, powinien był już dawno zabrać swoje rzeczy i iść, naprawdę nie miał tu nic do roboty, ale on musiał na nią patrzeć, słyszeć jej głos, widzieć uśmiech, choć ona na niego nie patrzyła.
Boże, bądź miłościw! Pomóż mi o niej zapomnieć! Ona przecież nigdy nie będzie dla mnie. Przecież ja jestem dla niej nikim.
Zrezygnowany układał swoje ostatnie figurki i pakował stajenkę. I nagle poczuł czyjąś rękę na ramieniu. Obok stała Anna Maria, a on z całej duszy pragnął, by jego twarz była nieprzenikniona.
– Mógłbyś pomóc nam odnieść dzieci i łóżko, Kol? – zapytała uprzejmie.
– Tak, naturalnie – odparł bezbarwnym głosem. – Ale później muszę iść do domu. Lina prosiła mnie, żebym ją odprowadził przez wrzosowiska, trochę się boi po wczorajszym napadzie na ciebie.
– Rozumiem. Lina pójdzie z nami do domu kowala.
Hulda załamała ręce.
– Nie mogę zaprosić tak znakomitych gości do zupełnie nieprzygotowanego domu. Pobiegnę pierwsza i trochę ogarnę izbę…
Niemal widoczna była na jej twarzy pospieszna gonitwa myśli: posprzątać ubrania, umyć podłogę, wyszorować, wytrzeć… A wszystko w ciągu pięciu minut.
Vinga wzięła ją uspokajająco za rękę:
– Wierz mi, i ja, i mój mąż poznaliśmy na własnej skórze najstraszniejszą nędzę. On wychowywał się w ubogiej chałupce na południu, tylko cztery ściany i nic więcej. A mnie odnalazł, kiedy prowadziłam życie podobne do życia leśnego zwierzęcia. Przez wiele miesięcy mieszkałam na pustkowiu zupełnie sama. Żywiłam się korą drzew i jeszcze gorszymi rzeczami, o których w ogóle nie chcę wspominać. Naprawdę nie macie się czego wstydzić! Jedynym, który tutaj powinien się wstydzić, jest właściciel kopalni. Chodźmy!
Bez ceregieli wzięła jedno z dzieci na ręce i ruszyła na czele procesji. Kol położył skrzynkę z figurkami na łóżku i pomagał je dźwigać, ostatnie kobiety zabrały swoje naczynia, światła zostały pogaszone, szkołę zamknięto. Święto dobiegło końca.
Heike wziął najbardziej chore dziecko, nie chciał przerywać kontaktu z nim. „Zamierzam podjąć walkę ze śmiercią” – mruknął, a wtedy cień uśmiechu przemknął po ustach towarzyszących mu osób.
Wśród nieustannych przeprosin Huldy wszyscy weszli do domu kowala.
Nagle Anna Maria stanęła zgnębiona.
– Och, moi kochani – zwróciła się do swoich krewnych. – Gdzie wy tu będziecie mieszkać?
– Heike z pewnością spędzi noc tutaj, a ja mogę chyba przenocować u ciebie? – odpowiedziała Vinga.
Anna Maria myślała o swoim nędznym pokoiku, w którym było tylko jedno łóżko. Wymieniły spojrzenia z Klarą.
– Ty możesz spać w moim łóżku – powiedziała pospiesznie do Vingi. – Ja zostanę tutaj, chyba będę potrzebna.
Heike potwierdził to skinieniem głowy. Poprosił Huldę, by nagrzała duży garnek wody.
– Nie wy jedni w Martwych Wrzosach chorujecie na płuca – powiedział. – Jeśli teraz Anna Maria pomoże mi przygotować napój z ziół dla wszystkich lżej chorych, to ja będę mógł spokojnie zająć się dziećmi.
Jego słowa budziły zaufanie. Wielu zaofiarowało swoją pomoc, ale Heike powiedział, że jest za mało miejsca, wobec tego większość sobie poszła. Klara zabrała ze sobą Vingę, Kol i Lina także się pożegnali. Usłyszał tylko: „Dziękuję ci za dzisiejszy wieczór, Kol” od Anny Marii, ale na nic więcej nie było czasu.
A on chciałby jej tyle powiedzieć! Tyle wyjaśnić. Nie miał tylko pewności, czy ją to w ogóle obchodzi.
Gustaw z dwojgiem starszych dzieci przycupnął na ławie. Hulda i Anna Maria czekały, aż się woda zagotuje. Tymczasem wszyscy patrzyli na Heikego. On zaś siedział na krawędzi łóżka z najbardziej chorym dzieckiem w ramionach. Zdumieni słyszeli, że śpiewa coś cichutko chłopczykowi i nieustannie gładzi jego ciałko.
Owo ciche, śpiewne mruczenie Heikego było jedynym dźwiękiem w izbie. Gustaw spoglądał pytająco na Annę Marię. Zdawało mu się, że słyszy w śpiewie uzdrowiciela jakieś obce zaklęcia.
Przez dłuższy czas ręce Heikego spoczywały na odkrytych piersiach małego, wychudzonych, ze sterczącymi żebrami. Gustaw i Hulda nie wiedzieli, co myśleć o tym wszystkim. Liczyli się z tym, że najmłodszy już znajduje się w szponach śmierci, właściwie to wszystkim czworgu niewiele się już należało. Nie mieli też odwagi myśleć, że uda im się zachować dwoje starszych ani że oni sami przeżyją. Wierzyli jedynie, że w ich przypadku potrwa to nieco dłużej, bo są dorośli i silniejsi. Ale znali bezlitosny upór tej choroby. Jeśli już ktoś na nią zapadnie…
Dziewczynka, która brała udział w przedstawieniu, zapytała teraz ze łzami w oczach:
– Czy my wyzdrowiejemy?
– Ciii – szepnął Gustaw, spoglądając niespokojnie na Heikego.
Tamten jednak przerwał swoje zaklęcia i odpowiedział małej:
– Wy macie sporo szans na pokonanie choroby. Jeśli tylko będziecie zażywać lekarstwa, które wam zapiszę. Z twoim młodszym rodzeństwem jest gorzej, ale obiecuję ci, że zrobię wszystko co w mojej mocy. Powiem ci tylko, że ten malec żyłby jeszcze najwyżej miesiąc, gdybym nie przyjechał.
Hulda ocierała łzy.
Całą noc spędzili w domu kowala. Pomagali sobie nawzajem utrzymywać ogień na palenisku i wciąż gotowali wodę, sporządzali nowe wywary. Wszyscy członkowie rodziny kowala wdychali aromatyczną gorącą parę, Anna Maria smarowała im piersi i plecy pachnącymi olejkami i przez całą noc słuchali monotonnego głosu Heikego, który pochylał się nad czworgiem najmniejszych dzieci. Raz zdarzyło się, że dotknął ręką dłoni Huldy, i ona opowiadała potem wszystkim, że doznała takiego uczucia, jakby się oparzyła, a jednocześnie przeniknął ją prąd, jakby potrząsnęła nią jakaś wielka siła. Skoro to miało być z pożytkiem dla jej najmniejszego, to gotowa była przyjąć wszystko ze spokojem. Spłynęła na nią wielka pociecha.
Nad ranem dało o sobie znać zmęczenie. Większe dzieci ułożyły się na swoim łóżku i dawno spały, Gustawowi powieki ciążyły jak z ołowiu, ale nie chciał niczego przegapić.
Kiedy na dworze poszarzało przed świtem, zmęczony Heike wyprostował się i oświadczył, że na ten raz wystarczy. Teraz on także chciałby parę godzin odpocząć, żeby później móc podjąć dalszą walkę. Poprosił Huldę i Gustawa, żeby wyszorowali dom od podłogi aż po sufit i spalili wszystkie rzeczy, których używały chore dzieci, a także ich pościel. Kiedy przestraszeni zapytali, co w takim razie mają na siebie włożyć, Heike sięgnął po sakiewkę i dał im kilka szylingów. Ich protesty uciszył jednym zdaniem: „To dla dobra całych Martwych Wrzosów”. „Wyszorujcie dom mocnym ługiem”, upomniał jeszcze. „Choroba czai się wszędzie”.
– Ale jak my zapłacimy za wszystko…? – zaczął Gustaw niepewnie.
– Nic nie musicie płacić – uspokoił go Heike z uśmiechem. – Wziąłem odpowiedzialność za te dzieci. Chcę walczyć o ich życie. To wielkie wyzwanie, podjąć walkę ze śmiercią.
– Na razie niczego jeszcze nie uważam. Tych czworo najmniejszych było już na granicy życia i śmierci. Walki o nich nie da się rozstrzygnąć w ciągu jednej nocy. zobaczymy się później!
To dziwne uczucie wyjść na zimowy chłód po takiej nieprzespanej nocy. Dziwnie jest patrzeć na uśpioną osadę. jak cicho wszędzie! A może to tylko Anna Maria była taka zmęczona, że nic do niej nie docierało? Czuła, jakby miała mózg otulony wełną. Trudno powiedzieć.
– Heike, ja naprawdę nie wiem, gdzie mam cię położyć spać. Właściwie to tutaj nigdzie nie ma miejsca. Z wyjątkiem domu Brandtów, a tam bym nie chciała.
– Zdaje mi się, że nie lubisz tych ludzi – zauważył ze śmiechem.
– Rzeczywiście, nie lubię.
– Ja też nie, choć tak mało ich znam. Twoje zainteresowania skierowane są w inną stronę, jak zdążyłem zauważyć?
– Och, ale… Czy to widać?
– Czy widać? I zainteresowanie jest obustronne, to też rzuca się w oczy. No i sprawia on bardzo dobre wrażenie, Ale, Anno Mario, wokół niego jest aura brutalności!
Westchnęła niecierpliwie.
– Wszyscy mówią o jego brutalności. Ja nie wierzę, że on jest taki.
– I wcale też nie musi być. Mogły się jednak w przeszłości przytrafić w jego życiu brutalne wydarzenia.
Skinęła w milczeniu głową. Skąd Heike wie takie rzeczy? Czy on naprawdę jest czarownikiem?
Heike oświadczył:
– Idziemy do twojego domu, Anno Mario. Vinga się na pewno wyspała, wykurzę ją z łóżka.
Anna Maria uśmiechnęła się:
– Masz rację. Ja jeszcze nie muszę spać, ty pierwszy możesz się położyć.
Zostało im już tytko parę kroków do domu Klary, Anna Maria zapytała więc:
– A o czym to chciałeś ze mną rozmawiać?
Heike drgnął:
– A, to! Wiesz, na to jestem chyba teraz za bardzo zmęczony. A poza tym najpierw chciałbym wiedzieć coś więcej o tobie. Jedno tylko powinienem wiedzieć zaraz: Czy ostatnio coś się tutaj wydarzyło?
– O, mnóstwo! Ale nie rozumiem…
Byli na miejscu. Vinga już wstała i ubrała się, właśnie miała zamiar pójść do domu kowala. Klara przyszła z poranną kawą dla wszystkich trojga. Anna Maria i Heike umyli się gruntownie, a potem wszyscy troje członkowie Ludzi Lodu rozgościli się w małym panieńskim pokoiku. Heike, najbardziej zmęczony po całonocnej wyczerpującej koncentracji, położył się na posłaniu. Vinga usiadła skulona w nogach łóżka, Anna Maria na krześle.
– Teraz musisz opowiedzieć nam wszystko, Anno Mario. Absolutnie wszystko!
– To trochę skomplikowane. Nie wiem, co cię najbardziej interesuje.
Mimo to zaczęła mówić. O nieprzyjemnych wieczorach u Brandtów. O wszystkich prezentach, wyjęła je nawet, żeby pokazać, i o tym, jak nie mogła zaprotestować, a teraz Brandtowie twierdzą, że traktowali to jako prezenty zaręczynowe. Mówiła o oświadczynach Adriana i o tym, że żadne z Brandtów nie chce przyjąć do wiadomości, że ona wciąż odmawia. Opowiedziała o okropnej Celestynie, która z pewnością jest nieszczęśliwym dzieckiem, ale z którą Anna Maria nie chce mieć nic wspólnego. Mówiła też o Lisen, która jej nienawidzi ze względu na Kola, i o Kerstin, która wysługuje się tym plotkarzem Nilssonem. Wspomniała o groźbie zapowiedzi, o kopalni, która nie ma żadnej wartości, i o fanatyzmie Adriana poszukującego złota.
Wreszcie doszła do napadu. Heike wypytywał o szczegóły, ale jej odpowiedzi niczego mu nie wyjaśniały.
– Dlaczego pytasz o to wszystko? – zdziwiła się Anna Maria.
– Tengel Zły daje znaki życia.
Poczuła, że strach ogarnia całe jej ciało. Właśnie to przez wieki spędzało Ludziom Lodu sen z powiek, że Tengel Zły się ocknie, zanim oni zdążą unieszkodliwić jego straszliwą moc.
– To niemożliwe – szepnęła.
– Owszem. Ktoś ma zamiar go obudzić. I to tutaj, w Szwecji. Może czyni to z własnej woli, a może w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Baliśmy się, że ma to jakiś związek z tobą, bo wzywałaś mojej pomocy.
Anna Maria była wstrząśnięta. Nie pytała, jak Heike się o tym dowiedział, o takie rzeczy nie należy pytać.
– Zapewniam cię, że to nie ja. Jedyne, czego nie rozumiem, to ten napad na mnie, ale przecież Tengel Zły tego nie zrobił?
– Nie, ten napad ma związek z Martwymi Wrzosami – rzekł Heike. – Tutaj dokonują się jakieś oszustwa, tak mi się zdaje.
– Owszem, rodzina Brandtów wygląda mi wyjątkowo niesympatycznie – wtrąciła Vinga. – Mam ochotę złożyć im wizytę. Jak myślisz, Anno Mario? Może mogłabym odnieść im te wszystkie prezenty? Wyjaśnić, że to było nieporozumienie.
– Tak zrób – poparł ją Heike.
– O, tak! – zawołała Anna Maria uradowana. – Bądź tak miła. Chociaż to nie jest zbyt przyjemne zadanie, o, wybacz mi…
Vinga roześmiała się tylko:
– Bo przecież nie chcesz zachować tych darów? Na przykład ze względu na ich wartość?
– O nie, nie! Bałam się, że wypalą mi dziurę w komodzie. Spadłby mi kamień z serca, gdybym się ich pozbyła.
– W takim razie pójdę zaraz po południu.
Anna Maria spoglądała na swoich krewnych i czuła, jak to dobrze mieć kogoś bliskiego. Ludzie Lodu zawsze byli sobie bliscy. Lubili się szczerze od pierwszego wejrzenia, nawet jeśli się dobrze nie znali. Cudownie jest mieć kogoś, kto myśli tak samo! Komu można bezwzględnie ufać!
– Ale jeśli to nie ja budzę Tengela Złego, a naprawdę trudno mi uwierzyć, bym to mogła być ja, to kto?
– Wybór mamy niewielki – rzekł Heike. – Twoja babka Ingela…
– Nie, och, to z pewnością nie babcia!
– Poczekaj, to może być po prostu pech!
– Tak, naturalnie.
– Pozostaje trójka ze Smalandii. Stary Arv Grip. Jego córka, Gunilla. I mała Tula.
Anna Maria wykrztusiła cicho:
– Jest ktoś jeszcze, choć to przerażająca perspektywa.
– Kto?
– Christer. Brat Gunilli.
– O, to prawda! – jęknęła Vinga. – Zaginiony brat Gunilli, zapomnieliśmy o nim!
Heike popadł w zadumę.
– Tak – powiedział w końcu. – Jeśli to on, będziemy mieć niewyobrażalne kłopoty. Nikt przecież nie wie, gdzie on się podziewa.
– I to wcale nie musi być on sam – dodała Vinga, jakby sprawa i tak nie była już dostatecznie zagmatwana. – On zbliża się do czterdziestki, może mieć dzieci, a nawet wnuki.
Heike zasłonił twarz dłońmi.
– Nie, nie jestem już w stanie myśleć o niczym. Muszę się przespać. Te chore dzieci mnie potrzebują. Anno Mario, zatroszcz się, żeby wszyscy chorzy w Martwych Wrzosach pili ten wywar, który przygotowaliście w nocy.
Wstała pospiesznie.
– Natychmiast porozmawiam o tym z Kolem. On wie, kto kaszle i w ogóle.
– Coś bardzo ci do tego spieszno – uśmiechnęła się Vinga domyślnie. – Ale biegnij, oczywiście, a Heike niech sobie śpi. Ja tymczasem będę tu siedzieć cichutko jak mysz i napiszę list do naszego syna Eskila. To prawdziwy wiercipięta i łobuziak, możesz mi wierzyć. Pojęcia nie mam, jak on tam prowadzi gospodarstwo.
Klara zapukała i weszła, żeby sprzątnąć ze stołu.
– Idę na wrzosowiska – poinformowała ją Anna Maria.
– Sama? – zaniepokoiła się gospodyni.
– Co tam, w biały dzień nie ma się czego bać.
Klara wyjrzała przez okno.
– Panienka nie będzie musiała się fatygować. Sztygar idzie właśnie do biura.
– Och, to biegnę natychmiast, żeby mi nie poszedł do kopalni.
I zniknęła, zanim ktokolwiek zdążył usta otworzyć.
Anna Maria dobiegła na miejsce dokładnie w momencie, gdy Kol wychodził. Drgnął na jej widok i długo marudził przy zamku.
– Dziękuję ci za wczorajszy wieczór – powiedziała zdyszana.
Kol zdążył się trochę opanować i uśmiechnął się krzywo.
– Już wstałaś?
– Nie, wciąż jeszcze śpię, jak widzisz.
Wytłumaczyła mu, o co prosi Heike. Kol obiecał zająć się czarodziejskim napojem, jak się wyraził.
– Chciałem rozmawiać z Nilssonem, ale jeszcze nie przyszedł.
Anna Maria skinęła głową, szukała odpowiednich słów:
– Ja… Ja muszę pójść do szkoły, zobaczyć, czy nie zostawiłam tam wczoraj rękawiczek.
– Hm – mruknął Kol. – To i ja pójdę. Odniosę krzesła do biura…
Obeszli razem narożnik budynku i weszli do sali, która miała typowy wygląd „w dzień po…”
– Adrian pewnie znowu nas widział – powiedziała Anna Maria. – I zaraz tu przybiegnie.
Kol nic nie odpowiedział i Anna Maria pomyślała, że uznał jej słowa za głupie.
– Och, gdzież ja mogłam położyć te rękawiczki?
– A jak poszło wam z dziećmi? – zapytał Kol szorstko.
– Heike pracował przez całą noc. A my pomagaliśmy mu, przygotowywaliśmy lekarstwa, inhalacje i co trzeba. Heike jest kompletnie wyczerpany, śpi teraz w moim łóżku.
– To ty sobie zbyt długo nie pospałaś?
– Nawet oka nie zmrużyłam – roześmiała się onieśmielona. Zaczęli rozmawiać i Kolowi jakoś się nie spieszyło z tymi krzesłami. Chociaż wieczorem kobiety próbowały doprowadzić klasę do normalnego stanu, to na ścianach wciąż wisiały dekoracje, za dużo też było ławek i stołów. Ale scena była rozmontowana, a gałązki z podłogi zmiecione w kąt.
– Ja też nie spałem dzisiejszej nocy – powiedział Kol sucho.
– Nie?
– Nie. Musiałem przemyśleć parę spraw.
Anna Maria, która bardzo dobrze wiedziała, że rękawiczki leżą w domu, uznała jego słowa za zachętę do rozmowy i przerwała poszukiwania. Usiadła przy jakimś stole, jeszcze jedno krzesło obok niej stało wolne. – Adrian był wczoraj na ciebie zły – powiedziała lekko.
Kol wahał się przez chwilę, a potem usiadł także.
– Tak. Nie mógł znieść, że samowolnie zamknąłem kopalnię. Tę cholerną kopalnię, w której nic nie ma!
– ”Kol jest głupi”, powiedział kiedyś, gdy mówiło kopalni – uśmiechnęła się Anna Maria. – Chyba o tym wtedy myślał, że ty nie wierzysz w złoto.
– Na pewno! To fanatyk. Jest święcie przekonany, że tam jest złoto! Dał się zwieść starą mapą, którą jakiś oszust sprzedał jego teściowi. A teraz się wścieka, bo dałem górnikom wolne na całe święta. Ci nieszczęśni pracują jak galernicy w piątek i świątek, przez cały rok! jest mi ich po prostu żal.
– Kol… – zaczęła Anna Maria ostrożnie. – Czy to prawda, że ty kogoś zamordowałeś? I że siedziałeś w więzieniu? Chciałabym, żebyś mi sam opowiedział.
Jego twarz była przez chwilę nieprzenikniona, czarne oczy wpatrywały się w nią uporczywie.
– Tak, to wszystko prawda – odrzekł.
Anna Maria mimo woli zacisnęła dłonie.
– Przykro mi, że musiałam pytać. Że nie powiedziałeś mi o tym sam.
– Tak wiele znowu z sobą nie rozmawialiśmy. A poza tym ty należysz do innego świata.
– Dlaczego wciąż to powtarzasz? Wielu członków mojej rodziny zawierało małżeństwa z ludźmi prostego stanu. Vendel Grip ożenił się ze swoją gospodynią. Gunilia wyszła za mąż za komorniczego syna z mnóstwem rodzeństwa, a margrabianka Gabriella Paladin została żoną górnika, który był do tego stopnia anonimowy, że nawet nie miał nazwiska.
Kol pozwolił sobie na cierpki uśmiech.
– To wszystko brzmi wspaniale, ale to właśnie moja przeszłość oddziela mnie od innych ludzi. Jak myślisz, dlaczego ciągle jestem sam? Ktoś, kto siedział w więzieniu, nie ma przyjaciół, powinnaś o tym wiedzieć.
– Nie chcesz mi opowiedzieć? – zapytała cicho.
– Owszem. Tobie chcę opowiedzieć. Tkwi to we mnie jak kłujący cierń.
– Rozumiem. Powiedziałeś kiedyś, że ty i ja mieliśmy podobne doświadczenia. Chodziło ci o wyrzuty sumienia, jeśli dobrze zrozumiałam.
– Och, istnieje wielka różnica między nami!
Siedział przez chwilę w milczeniu, a potem zaczął opowieść:
– Miałem… wtedy szesnaście lat. Ojciec już nie żył, miałem ojczyma. Moi rodzice byli Walonami, ale po śmierci ojca matka wyszła powtórnie za mąż za Szweda. Walonowie tego na ogół nie robili, bo Szwedzi nie lubią nas, „cudzoziemców”. Jesteśmy zbyt ciemni, zbyt obcy.
Anna Maria kiwała głową.
– Matka nie powinna była łamać reguł. Cierpiała potem bardzo. Potwornie! W końcu nie byłem już w stanie znosić tego, jak ojczym ją traktował, bił, obrzucał najgorszymi wyzwiskami. Byłem wyrośnięty i bardzo silny i miałem dosyć gwałtowny temperament. Pewnego dnia rzuciłem się na ojczyma, uderzyłem tak nieszczęśliwie, że zabiłem go. Matka starała się mnie bronić, ale trafiłem do więzienia. Siedziałem trzy lata, a kiedy wyszedłem, matka już nie żyła. Teraz wiesz wszystko.
Anna Maria wpatrywała się w podłogę.
– Ale w żadnym razie nie mogłabym nazwać cię mordercą – powiedziała cicho. – To potworna złośliwość, żeby tak o tobie mówić!
– Oni mówią więcej, prawda?
Spojrzała na niego pytająco.
– Chodzi o to, że… bywasz czasami gwałtowny? I zdarza się, że w kopalni możesz kogoś uderzyć?
– Kiedyś uderzyłem jednego górnika – westchnął. – Ale to dlatego, że narażał lekkomyślnie życie wielu ludzi, i to świadomie. I… Zdarza się, że wpadam w straszną złość, taki mam charakter, ale zawsze staram się opanować, żeby nikomu nic nie zrobić. Teraz więc widzisz, jak bardzo się od siebie różnimy, ty i ja.
Anna Maria bliska była rezygnacji, jeśli on nie chce, to nie, nic na to nie można poradzić.
Kol siedział, wsparty łokciami o stół, i wpatrywał się w jakiś niewidoczny punkt na ścianie ponad jej głową.
– A ta panna Brandt, Lisen, czy wiesz, co ona powiedziała, kiedy przyszła wtedy do mnie?
– Nie.
– Powiedziała, że to dla niej nie ma znaczenia, że zamordowałem człowieka. Że to dodaje sprawie pikanterii. I oczy jej płonęły. Wtedy mało brakowało, a byłbym się na nią rzucił i udusił albo nie wiem co. Ale opanowałem się i wyrzuciłem ją za drzwi.
To zdumiewające, z jaką przyjemnością słucha się o kompromitacji niektórych ludzi i o tym, że spotkała ich kara! Anna Maria próbowała zdławić ogarniające ją uczucie triumfu.
Ktoś dyskretnie zapukał do drzwi.
– To w każdym razie nie właściciel, skoro puka – mruknął Kol. – Wejść, do cholery!
Au, czy on naprawdę nie mógłby przestać kląć? Anna Maria nie należała jednak do ludzi, którzy rozmawiają o takich sprawach.
Wszedł Kulawiec. Zażenowany, nieśmiały, przestraszony, że się naprzykrza.
– A bo ja… szukam akurat panienki! No bo mieliśmy właśnie jechać do miasta… dzisiaj…
Anna Maria zerwała się na równe nogi.
– Oczywiście! Och… tyle było zamieszania… ale ja zaraz będę gotowa.
– Zdobyłem podwodę. Pożyczyłem konia i bryczkę.
Kol ofiarował się, że pojedzie z nimi. Ponieważ ma pewne podejrzenia, gdzie się ukrył mąż Klary z żoną Kulawca i dzieckiem.
Przyjęli jego propozycję z wdzięcznością. Oboje. Choć każde z innego powodu.
Anna Maria miała znowu płomienne rumieńce na policzkach. Cały dzień razem! Czy można chcieć więcej?