ROZDZIAŁ VI

Trzy kobiety stały przy oknie pańskiej rezydencji i patrzyły na oddalającą się latarnię Adriana, który odprowadzał Annę Marię po dość nudnym wieczorze.

– Mamo, chyba nie należy tak nieustannie podkreślać, jak niezwykłą kobietą była Fanny – powiedziała Kerstin.

– Zwłaszcza że Fanny nie zawsze była taka niezwykła – mruknęła Lisen.

– Zmarli pozostają na zawsze bez skazy – oświadczyła matka ostro. – A ta nowa dziewczyna musi być trzymana krótko. Nie może sobie wyobrażać, że cokolwiek znaczy. To dla niej łaska, że Adrian ją adoruje.

– Nie jestem już wcale taka pewna, czy Anna Maria Olsdotter jest odpowiednią osobą – powiedziała Lisen z dziwnie podstępną miną. – Czy ona naprawdę jest taka łagodna i uległa, jak na to wygląda? Od czasu do czasu ujawnia znaczną inteligencję i zdecydowanie.

– Ech, nic podobnego – prychnęła matka ze złością. – To całe gadanie o jasełkach! Czy te zalęknione, matołkowate dzieciaki zdolne są wystąpić w takim przedstawieniu? Śmieszne!

– Dajcie jej spokój, niech robi, co chce – powiedziała Kerstin z pogardliwym uśmiechem na wargach. – To się nie może udać. A jej dobrze to zrobi, jak dostanie po łapach.

Matka wciąż trwała w zadumie.

– Ona przesadza z troskliwością wobec tych dzieciaków…

– Uważam, że to akurat bardzo dobrze – powiedziała Kerstin. – Będzie dobrą matką dla Celestyny. Tym dzieckiem może się opiekować jedynie ktoś, kto ma dużo cierpliwości.

– Z Celestyną to całkiem inna sprawa, Celestyna pochodzi z dobrego domu – rzekła matka stanowczo. – Ale żeby ciągnąć jakiegoś zasmarkanego Egona przez wrzosowisko w taką pogodę…

– A potem wstępować do Kola – roześmiała się Kerstin złośliwie.

Na te słowa Lisen aż podskoczyła i ruszyła do drzwi.

– Ona łże! – krzyknęła. – Obie słyszałyście, że kłamie jak najęta. Kol nigdy w życiu nie wpuściłby jej do swojego domu!

Wyraz twarzy Kerstin jakoś dziwnie przypominał minę lisa, który krzywi się w stronę winogron, bo „i wiszą wysoko, i są kwaśne”, ale powiedziała tylko:

– To oczywiście Nilssan rozgłasza plotki o rzekomej wizycie. Anna Maria nic nie mówiła, po prostu nie zaprzeczyła, kiedy ją o to zapytałam.

– Ja jej nie lubię, i to właśnie chciałam wam powiedzieć!

Matka upomniała ją ostro:

– Lisen! Nie wychodź teraz! Jeszcze nie wszystko omówiłyśmy!

Córka wróciła powoli z cierpką miną.

– A dlaczego mama jej dała tę chińską szkatułkę?

– To taktyka, moje dziecko. Oszołomić ją prezentami i życzliwością, żeby nie mogła powiedzieć: nie. Poza tym mamy jeszcze dwie takie same szkatułki.

Kerstin uderzyła zaciśniętą pięścią w okienną ramę.

– Och, taka jestem niecierpliwa! Żeby ten Adrian wszystkiego nie popsuł! Musi się pospieszyć, doprowadzić ją do ołtarza!

– Adrian zwierzył mi się, że ona w żadnym razie nie okazała niechęci, kiedy pierwszy raz rozmawiał z nią o małżeństwie – rzekła matka. – Absolutnie żadnej niechęci.

– O, jeszcze by tego brakowało! – zawołała Lisen. – Taka głupia gęś!

Kerstin mówiła w zamyśleniu:

– Nie mamy czasu, żeby miesiącami oczekiwać ślubu. W piątek Adrian i ja rozmawialiśmy z dyrektorem banku. Nie wykazuje on specjalnej chęci współpracy, to była bardzo nieprzyjemna rozmowa. Ale kiedy mimochodem wspomniałam, że niedługo będziemy mieć dwór niedaleko Skenas jako zabezpieczenie, natychmiast nabrał zainteresowania.

– Ależ, Kerstin! Powiedziałaś tak w obecności Adriana?

– Owszem! Bardzo go to, oczywiście, zdenerwowało. Ale jeszcze później rozmawiałam z dyrektorem sama. Zapytałam go, czy nie można by załatwić od ręki pożyczki z widokiem na zabezpieczenie w niedalekiej przyszłości. Od razu jednak zrobił się znowu bardzo powściągliwy i mamrotał coś, że jeśli chodzi o Adriana, to i tak sprawy zaszły już za daleko. Był po prostu niemiły! Ale potem powiedział, że gdyby panna Olsdotter, na przykład przy zaręczynach, przedłożyła dokument, że sprawy swego majątku sceduje na przyszłego męża, to… owszem, wtedy można by powrócić do rozmów o pożyczce.

Matka i siostra słuchały jej w milczeniu.

– Powiedziałaś o tym Adrianowi? – zapytała po chwili Lisen.

– Powiedziałam. Kiedy wracaliśmy do domu. Był, rzecz jasna, wściekły.

– Trudno. Zatem musimy działać na własną rękę.

Usiadły i pochyliły ku sobie głowy, by przedyskutować sprawę.

Anna Maria niechętnym ruchem schowała chińską szkatułkę do szuflady komody. Nie lubiła dostawać w ten sposób kosztownych prezentów, protestowała zresztą, skrępowana i nieszczęśliwa, ale na nic się to zdało. Wszyscy namawiali ją i przekonywali, Adrian także, że powinna przyjąć podarunek.

Ale nie chciała oglądać szkatułki na swojej komodzie.

Adrian odprowadził ją do domu. Powtórzył też oświadczyny, tym razem bardziej stanowczo. Powiedział, że jest do niej bardzo przywiązany, że myśli o niej dzień i noc.

Adrian – książę z marzeń. Zamożny mężczyzna z dobrej rodziny, przystojny, przyjazny…

Mamo! Ojcze! Dlaczego nie ma was przy mnie? Kto powie mi, co mam robić? Ja, która uwielbiałam go przez tyle lat, ja nie byłam w stanie mu odpowiedzieć! Potrząsnęłam tylko głową, pochyliłam ją, a potem umknęłam, półprzytomna ze zdenerwowania.

Dlaczego zachowuję się w ten sposób?

Przed południem Anna Maria była na spacerze; wiatr wciąż jeszcze wiał silny, choć wyczuwało się już, że pogoda łagodnieje. Poszła znowu na skały, ale tym razem starała się omijać z daleka baraki.

Długo stała, wystawiona na wiatr, i patrzyła w dal, na wrzosowiska. Którędy to szli poprzedniego wieczora? Egon – gdzie jest jego dom? Chyba tam, w prawo… Tam dostrzegli światło w oknie. W takim razie Egon powinien mieszkać w tym mniejszym domu dalej. Tak, to tam!

Wzrok jej błądził nadal.

Którędy poszli później? Nie ulega wątpliwości, że to tamten dom za sosnami, którego stąd dokładnie nie widać.

Tak. Potem byli właśnie tam.

Za zimno było tak stać na skałach, wiatr przewiewał aż do szpiku kości, dygotała na całym ciele, ale czy to naprawdę z zimna?

Anna Maria obracała się powoli w kółko, wzrok jej zatrzymał się na brzydkim domu biura kopalni. Wyszedł stamtąd jakiś mężczyzna akurat w momencie, gdy spojrzała na drzwi. Przystanął i chyba też ją spostrzegł.

Odległość była znaczna, ale przecież Anna Maria poznała, kim jest ten mężczyzna, po masywnej sylwetce; nie dorównujący wzrostem Adrianowi, ale przecież także rosły. Po niewiarygodnie ciemnej karnacji…

Patrzył na nią. Stali oboje zupełnie bez ruchu. Odległość była tak duża, że Anna Maria poznawała jedynie, iż odwrócony jest w jej stronę, ale nie miała wątpliwości, że na nią patrzy.

Właśnie kiedy zastanawiała się, czy powinna podnieść rękę w geście pozdrowienia, czy nie, on odwrócił się i poszedł w stronę kopalni. Anna Maria odetchnęła głęboko i szybko zaczęła schodzić w stronę domu. Weszła do swego pokoju, w ubraniu usiadła na krawędzi łóżka i mocno przycisnęła ręce do kolan, żeby tak nie drżały.

Twardy, brutalny i nieprzyjemny człowiek, mówiono o nim. A oto teraz, późnym wieczorem, Anna Maria siedzi sama w pokoju, ukryła piękny prezent, który dostała od matki księcia ze swoich marzeń, i czuje się okropnie. Z powodu prezentu! A nie z powodu tego nieokrzesanego mężczyzny, który poprzedniego wieczora klął na nią i który najchętniej pozbyłby się jej z Martwych Wrzosów, żeby na jej miejsce mógł przyjechać normalny nauczyciel.

Anna Maria całym sercem i duszą zaangażowała się w przygotowanie jasełek. Dzieci, po pierwszych chwilach niepokoju, czy nie pociągnie to za sobą wydatków, odnosiły się do pomysłu z entuzjazmem. Trzeba było zaprosić kilku młodszych chłopców, a Anna, najstarsza z uczennic, miała grać jednego z trzech mędrców; w ten sposób udało się obsadzić wszystkie niezbędne role. Bengt-Edward nie dostał roli anioła, nie mogli tracić chłopca na postać, którą z powodzeniem mogła grać dziewczynka. Bengt-Edward miał być śpiewającym pasterzem. To na nim spoczywał ciężar opanowania całego tekstu, co przyjmował z pełnym godności zrozumieniem.

Anna Maria szyła. Ofiarowała na kostiumy kilka sztuk swojej bielizny i piękną chustkę. Przydał się też biały muślin, który przywiozła na wszelki wypadek. Teraz zamierzała wykorzystać go na anielskie skrzydła, do których szkielety przygotowywał Kulawiec.

Klara początkowo Przyjęła pomysł ze sceptycyzmem. Kiedy jednak Anna Maria zapytała, czy mogłaby zaprosić do swego pokoju wszystkie kobiety ze wsi, żeby omówić z nimi sprawę przyjęcia po przedstawieniu, Klara uznała, że to wspaniale! Anna Maria powiedziała bowiem, że nie można ludziom zaproponować tylko krótkiego przedstawienia i na tym koniec. Trzeba nadać całości świąteczną oprawę i zaprosić widzów na kawę z ciastem.

Tak więc dzieci miały przynieść odpowiedź, czy mama będzie mogła przyjść do Klary. Egon obiecał zaprosić gospodynie z domostw na wrzosowiskach, które nie miały dzieci w szkole. Od czasu interwencji Kola Egon chodził lepiej ubrany i nie wyglądało już na to, że musi dbać o siebie sam. Można też powiedzieć, że był czysty, a w każdym razie już nie taki posiniaczony. Przestraszony jednak był jak dawniej. W jasełkach miał grać rolę Melchiora.

Wszystkie dzieci przyniosły pozytywne odpowiedzi – kobiety z Martwych Wrzosów chciały odwiedzić nauczycielkę.

– Och, jeszcze nie widziałam czegoś tak zwariowanego – narzekała Klara, ale wyglądała na bardzo tym przejętą, sprzątała i szorowała z jeszcze większym zapałem niż zazwyczaj. Teraz zobaczą, co to znaczy dobrze utrzymany, czysty dom!

Brandtowie wrócili do miasta, ale przedtem Anna Maria została jeszcze raz zaproszona. Wszyscy odnosili się do niej z niebywałą życzliwością, starsza pani dała jej całą torbę ciasteczek do herbaty, żeby nie musiała o wszystko prosić Klary. Anna Maria przyjmowała je z największą niechęcią. Ale kiedy próbowała odmawiać, w oczach rodziny Brandtów pojawiały się zimne błyski.

W oczach kobiet, ściśle biorąc. Adrian adorował ją w bardzo sympatyczny sposób, jak można odmawiać komuś tak miłemu? O takim przymilnym spojrzeniu? Anna Maria znała tylko jeden sposób, co robić, gdy Adrian zaczynał mówić cokolwiek na temat ich związku lub gdy w jego głosie pojawiała się czułość; wtedy natychmiast przerywała pospiesznie: „Och, muszę się jeszcze przygotować do lekcji na jutro!” albo: „O, mój Boże, to już tak późno?”

I Adrian nie miał okazji powtórzyć oświadczyn.

A teraz wszyscy wyjechali. To znaczy Adrian pokazywał się stosunkowo często, ale panie pozostawały w mieście. Anna Maria przyjmowała to z niekłamaną ulgą. Zwłaszcza z dzieckiem nie umiała się obchodzić. Cokolwiek by powiedziała, i tak narażała się na niełaskę Celestyny.

Zaprosiła całą rodzinę na przedstawienie, co zostało przyjęte z uśmieszkami, ale odpowiedzi nie doczekała się żadnej. Nie rozumiała takiego braku uprzejmości. W rodzinnym Skenas nikt by się tak nie zachował.

Nadszedł wieczór spotkania kobiet. Klara co chwila wpadała do pokoju Anny Marii, trzeba było pożyczać krzesła od sąsiadów, a wszystkie panie zostały poproszone o przyniesienie własnych filiżanek. Pożyczano też ławkę z heblowanych desek i przy akompaniamencie ochów i achów Klary udało się w końcu zapewnić dla wszystkich miejsce do siedzenia.

Klara upiekła pszenny chleb, będący jej specjalnością, niebywały luksus w tej osadzie, ale zapłaciła, oczywiście, Anna Maria. Klara jednak chciała pokazać, co potrafi.

Anna Maria stwierdziła, że coś takiego jak życie społeczne w Martwych Wrzosach nie istnieje. Wszyscy mieli dość własnych kłopotów, jeśli ludzie ze sobą rozmawiali, ta z daleka, każdy stał w swoich drzwiach. W domach się nie odwiedzali.

Dzieci Klary otrzymały polecenie, że mają się na czas zebrania stać niewidzialne, ale, oczywiście, ciekawość je paliła. Nieustannie zaglądały przez szparę w drzwiach. Tylko Greta pomagała przy stole, ale ona była przecież jedną z najważniejszych aktorek!

Wszystkie kobiety przyszły niemal jednocześnie. Klara po raz ostatni wytarła spocone ręce w fartuch i witała wchodzące przy drzwiach. Najwyraźniej kobiety czekały na dworze, aż zbiorą się wszystkie, i teraz Klara miała urwanie głowy, żeby odebrać od nich okrycia.

Kilka matek miało ze sobą najmłodsze dzieci, których nie było z kim zostawić. Przyszła też lalkowata żona Seveda. Anna Maria zauważyła, że inni zachowują się z wyraźną rezerwą w stosunku do Lillemor – tak żona Seveda miała na imię, ale kiedy „pani” głośno zachwycała się jej synkiem Rudolfem, one też się zmieniły. Przyszła także Lina Axelsdotter, gospodyni Kola, co Anna Maria przyjęła z radością. Znajoma twarz pośród gromady obcych kobiet.

Klara częstowała kawą i swoim smakowitym chlebem z serem. Później jeszcze raz podano chleb, ale tym razem z marmoladą porzeczkową. Kawa, a może swoboda i życzliwość, z jaką zwracała się do nich Anna Maria rozwiały ich sztywną niepewność i wkrótce wszystkie kobiety rozmawiały z ożywieniem.

Teraz Anna Maria mogła przedstawić swoją sprawę: Jak najlepiej zorganizować przyjęcie w szkolnej sali? To one przecież znają lokalne obyczaje, wiedzą, co należałoby zrobić, na co można ludzi zaprosić.

Zaległa cisza. Długo żadna nie chciała nic mówić. Spoglądały na siebie niepewnie.

– Czy ludzie będą musieli płacić za jedzenie? – zapytała któraś.

Nie. Anna Maria wyjaśniła, że bierze na siebie wszystkie koszty, jeśli tylko gospodynie zgodzą się przygotować coś smacznego.

Bezgłośne westchnienie ulgi stało się udziałem całego zgromadzenia, wszystkich siedzących blisko przy sobie kobiet. Jedno z dzieci zaczęło płakać i trzeba było je utulić do snu.

Lina Axelsdotter odezwała się pierwsza:

– No to może ja się dołożę. Przygotuję śmietanę do kawy i mleko dla dzieci.

– Bardzo dziękuję! – Anna Maria uśmiechnęła się serdecznie. – Tylko pamiętajcie, trzeba zapisywać wszystkie wydatki i oddać mi rachunki.

– Ja mogę upiec taki chleb jak ten, jeśli wam smakował – włączyła się Klara.

Wszystkie chwaliły głośno, a Klara promieniała.

– Tylko że kanapki trzeba zrobić z serem – powiedziała Anna Maria. – Bo dzieci by nam wymalowały całą klasę marmoladą.

Roześmiały się wszystkie i nastrój stał się znacznie swobodniejszy.

– Chciałam panience podziękować za Annę – zmieniła temat jedna z matek. – Dziewczyna tak się dobrze czuje w szkole i wciąż opowiada, jaka pani jest miła.

– O, ja czasem słyszę co innego – roześmiała się Anna Maria. – Ale dzieci macie naprawdę udane! Wszystkie! Bardzo je polubiłam.

– Ten wstrętny Nilsson gada, że panienka zaniedbuje naukę przez te jasełka – powiedziała żona Seveda. – Ale to nieprawda, wszystkie możemy zaświadczyć.

– Pewnie, że możemy – zapewniała matka Bengta-Edwarda.

– Dziękuję, dziękuję, jestem wzruszona – śmiała się Anna Maria. – Ale wracajmy do naszego przyjęcia!

Po długich dyskusjach ustalono, co która przygotuje.

– Ale sala szkolna jest taka okropnie brzydka i nieprzytulna – westchnęła Anna Maria. – Poza tym będę też potrzebować pomocy stolarza, żeby zrobił scenę, zawiesił kurtynę i tak dalej. Brat Klary bardzo mi pomaga, ale nie można oczekiwać, że wszystko zrobi sam. Może któraś z was chciałaby się pozbyć męża na kilka wieczorów?

Te słowa wywołały frywolną wesołość, której Anna Maria początkowo nie zrozumiała, co kobiety rozbawiło jeszcze bardziej. Kiedy w końcu ona sama pojęła, co powiedziała, wesołym śmiechom nie było końca, a repliki stawały się coraz bardziej pieprzne, jak to czasami bywa, gdy kobiety zbiorą się we własnym gronie.

Przy okazji rozwiązał się też problem stolarskiej pomocy, po czym Anna Maria zapytała, czym by jeszcze wzbogacić święto.

– Powinniśmy chyba zaprosić proboszcza – zaproponowała żona kowala Gustawa trochę skrępowana.

– Tak, oczywiście – poparła ją inna. – Mógłby powiedzieć parę pobożnych słów. To przecież Boże Narodzenie i w ogóle.

– Może by odczytał Ewangelię na Boże Narodzenie – wtrąciła Anna Maria. – Chociaż o tym właśnie jest mowa w jasełkach. Czy ktoś zna proboszcza tak dobrze, żeby mu przekazać zaproszenie?

– Mój mąż mógłby to zrobić – zgłosiła się Lina Axelsdotter. – Pojutrze i tak ma iść na probostwo.

– Znakomicie! – ucieszyła się Anna Maria.

Czuła się strasznie młoda wśród tych dojrzałych kobiet i bardzo się dziwiła, że tak jej we wszystkim słuchają!

Powietrze zrobiło się aż gęste od zaduchu rzadko używanych ubrań. Wszystkie były zgodne co do tego, że należy otworzyć drzwi. Ustalono, że przedstawienie i przyjęcie po nim odbędzie się trzy dni przed świętami. Lina miała poprosić Kola, by na ten wieczór zamknął kopalnię, żeby wszyscy mogli przyjść. Ta Anna Maria zwróciła się o to do Liny. Sama nie miała tyle odwagi…

Na koniec trzeba było ustalić program wieczoru poza tym, co przygotują dzieci. Matka Bengta-Edwarda powiedziała, że przecież Sixten i Sune śpiewają czasami wesołe ludowe pieśni, sama słyszała, kiedy przyszli do jej syna.

– A grają może na jakimś instrumencie? – zapytała Anna Maria.

– Nie. Tylko Sixten wystukuje rytm dwoma drewnianymi łyżkami.

– To wspaniałe! Porozmawiam z Bengtem-Edwardem i z bratem Egona, Sunem.

Anna Maria nie miała wielkich nadziei, że młodzi górnicy będą chcieli wziąć udział w przedstawieniu. Chłopcy w tym wieku specjalnie się do takich rzeczy nie palą. Ale przećwiczyła ze swoimi uczniami parę kolęd, więc jakoś wypełnią czas.

I tak spotkanie dobiegło końca. Wyglądało na to, że kobiety żegnają się niechętnie, a Lina zapytała:

– Czy nie powinnyśmy zrobić jeszcze jednego zebrania przed uroczystością? Możemy się spotkać u mnie, jeśli chciałoby się wam iść na wrzosowiska.

Żadna nie miała nic przeciwko temu. Wprost przeciwnie, oczy kobiet rozbłysły jakimś nowym blaskiem, tak się przynajmniej Annie Marii zdawało.

Ona sama też z radością przyjęła propozycję Liny. Znowu zobaczy to przytulne mieszkanie Kola.

Nie, co za głupstwa! Spotkanie ma się przecież odbyć u Liny, w jej gospodarstwie.

Kiedy kobiety poszły i kiedy Klara wygłosiła swoje komentarze do wszystkiego, co się stało, co która mówiła, Anna Maria zaczęła się powoli przygotowywać do snu.

Dom pogrążał się w ciszy, a ona stała zamyślona w nocnej koszuli pośrodku pokoju.

– Anno Mario – powiedziała do siebie. – Dzisiaj zrobiłaś coś ważnego dla innych ludzi!

Następnego dnia spotkała na ulicy żonę Gustawa. Ponieważ teraz znała już wszystkie kobiety, uważała, że wypada zatrzymać się i porozmawiać.

To właśnie kowalowa skierowała rozmowę na swoje chore dzieci. Kobieta, która sama była tak wychudzona, że niemal przezroczysta, miała łzy w oczach.

– Dwoje najmłodszych czuje się bardzo źle – szepnęła zdławionym głosem. – Nie ma dla nich żadnej nadziei!

Wtedy Anna Maria odważyła się powiedzieć, że myśli o nich.

– Nie wiem, czy uda mi się pomóc – rzekła. – Ale napisałam do Norwegii z prośbą o lekarstwo. Mieszka tam mój krewny, który potrafi leczyć suchoty. Jeśli list doszedł, to lekarstwa powinny tu być lada dzień.

Kobieta spoglądała na nią z niedowierzaniem.

– Nie ma lekarstwa na suchoty – westchnęła. – Jak już ktoś zachorował, to czeka go śmierć.

– Nie chciałabym budzić złudnych nadziei. A zresztą nawet jeśli mój krewny przyśle lekarstwo, to i tak nie wiem, czy potrafię je zastosować. On ma specjalne zdolności uzdrowicielskie.

– Dziękuję. To bardzo uprzejmie ze strony panienki, że o nas pomyślała.

– Czy wszystkie wasze dzieci są chore?

– Wszystkie sześcioro, które nam jeszcze zostały. Dwoje najstarszych już straciliśmy. Umarły we wczesnym dzieciństwie. Wie panienka, to mój mąż jest chory, od niego mają chorobę. Teraz to już wszyscy ją mamy. Tak że nic dobrego nas nie czeka… – Znowu otarła łzy. – Te biedne maleństwa…

– Czy jakiś doktor je badał? – zapytała Anna Maria zgnębiona.

– Kogo stać na doktora?

– Ale właściciel kopalni… Nie postarał się o lekarza?

– Wzywa kogoś tylko w razie wypadku w kopalni. A i tak to Kol o to zabiega.

– Tak, Kol – powiedziała Anna Maria i nie mogła zrozumieć, dlaczego fala gorąca oblała jej twarz. – Ale on też nigdy nie sprowadził doktora do waszych dzieci?

– On nic nie wie o moich dzieciach! jego obchodzi tylko kopalnia, to nieludzki potwór. A mojemu mężowi nigdy by do głowy nie przyszło, żeby rozmawiać z nim o dzieciach. On jest bardzo dumny, wie pani…

Anna Maria chętnie by odwiedziła dzieci, ale nie chciała się narzucać, a kowalowa nie zapraszała. Wobec tego pożegnały się i nauczycielka poszła do szkoły.

Nie miała dziś lekcji i właściwie nie musiała tam chodzić. Zresztą nie doszła do klasy, bo Nilsson dawał jej znaki przez okno, żeby wstąpiła do biura.

Skinęła głową, że zaraz przyjdzie, musiała tylko zaczekać na kilkoro dzieci, które biegły do niej. Chciały jej pokazać, co zrobiły dla uświetnienia jasełek. Z dużym wysiłkiem, natężając wyobraźnię, Anna Maria w nastroszonych wiechciach słomy rozpoznawała zwierzęta, diabły i inne postaci, które zwykle noszą ze sobą kolędnicy. Całkiem pewna jednak nie była.

– Jakie to ładne! – zawołała. – Oczywiście, że się przydadzą, bardzo wam dziękuję!

– A mama przyniesie sosnowych gałązek. Mnóstwo! – wołała któreś z mniejszych. – Mama zawsze przynosi gałęzie sosnowe na pogrzeby tutaj w Martwych Wrzosach.

O mój Boże, pomyślała Anna Maria, ale zaraz przyszło jej do głowy rozwiązanie.

– Ja mam dużo czerwonej jedwabnej wstążki! Zrobimy girlandy z sosnowych gałązek, przepleciemy wstążką i zawiesimy na ścianach. Będzie naprawdę pięknie!

Dzieci pobiegły z powrotem, jeszcze bardziej ożywione, unosząc swoje słomiane zwierzęta nieokreślonego rodzaju.

Anna Maria patrzyła w ślad za nimi z uśmiechem. A prace szkolne odrabiają solidnie, i uczniowie, i ona, niezależnie od tego co wygaduje Nilsson. Przygotowania do święta odbywały się wieczorami, a poza tym dzieci przychodziły we wtorki, czwartki i soboty, kiedy nie było lekcji, na próby jasełkowego przedstawienia. Trudno je było wtedy odprawić do domu, chciały pracować jeszcze więcej. Anna Maria wiedziała jednak, że są potrzebne matkom, przede wszystkim do pilnowania młodszego rodzeństwa i do pomocy w lżejszych pracach, ale w cięższych także. Na dłużej zatrzymywała tylko Bengta-Edwarda, on musiał opanować długi tekst. Chłopiec był znakomitym śpiewakiem i niezłym recytatorem, ale jego aktorstwo to prawdziwa katastrofa. Sztywny, poruszał się jak kukła, a na dodatek dobrze wiedział, że Anna Maria poci się z wysiłku, żeby coś z niego wycisnąć. Odpręż się, chłopcze, prosiła raz po raz, ale bezskutecznie!

Czy nie mógłby stać za kulisami i śpiewać? Nie, nie, w żadnym razie. Trzeba walczyć dalej.

Tego dnia musiała pójść do sklepiku i bardzo ją to niepokoiło. Kiedyś już tam była i skutki okazały się opłakane. Do sklepu weszła gromada górników, sześciu czy siedmiu, i zaczęli się zabawiać jej kosztem.

Kupiec był zalęknionym człowieczyną, nie odważył się nawet pisnąć w jej obronie. Anna Maria próbowała odpowiadać uprzejmie, uśmiechała się, lecz aluzje pod jej adresem były coraz bardziej niewyszukane, tak że wyszła stamtąd zaczerwieniona po korzonki włosów.

A teraz znowu musi tam pójść. Uff! Ale najpierw Nilsson ze swoją tajemniczą sprawą.

Kiedy wyszła zza narożnika, kierując się ku drzwiom biura, doznała szoku, a w każdym razie tak jej się zdawało. Drogą od strony kopalni nadchodził Kol. Mimo woli przystanęła na chwilę.

Nie rozmawiała z nim od tamtego sztormowego wieczoru. Parokrotnie widziała go tylko z daleka, tak łatwo było rozpoznać jego sylwetkę nawet z większej odległości. Raz nawet o mało się nie spotkali na wiejskiej drodze, Kol szedł w jej stronę, ale nieoczekiwanie pojawił się Adrian i zabrał ją ze sobą. Odwróciła się i pomachała Kolowi, a on ukłonił się w odpowiedzi. Adrian z irytacją powiedział wtedy, że nauczycielka nie musi się kłaniać na prawo i na lewo.

O Boże, ile dałaby teraz za to, by móc stać tutaj i czekać na Kola! Powiedzieć mu dzień dobry, podziękować za ostatnie spotkanie, usłyszeć znowu jego głos.

Ale on ma pewnie tylko jakiś interes do baraków, ona zaś musiała wejść do biura.

Nilsson za swoim ogromnym biurkiem wyglądał na zdenerwowanego. Był sam, przed nim leżały papiery.

– No i jak tam nasza mała dama o wielkich ambicjach? – powitał ją sarkastycznie. – Świąteczny bal! Mój Boże! Jasełka i proboszcz w szkole, niebo i ziemia poruszone w naszej spokojnej osadzie! Kobiety jak zaczadziałe, zaniedbują mężów, żeby latać na jakieś babskie zebrania! Czy myśli Pani, że stać mnie na takie koszty i tyle roboty?

– Nie sądzę, żeby mężczyznom działa się krzywda, i nic też nie wiem, żeby pan miał jakieś specjalne wydatki.

– No, ja nie, ale kopalnia.

– Wydawało mi się, że za wszystko płacę sama – powiedziała spokojnie. – A gdyby trzeba było coś jeszcze, to proszę mi przysłać rachunek! Jakie to wyjątkowe prace musiał pan wykonać?

Na to pytanie nie umiał jej konkretnie odpowiedzieć, mruknął tylko; „mnóstwo zamieszania i zgiełku”.

– Czego pan chciał ode mnie? – zapytała wobec tego.

– A właśnie, właśnie – ożywił się. – Panienka jest proszona o podpisanie kontraktu, że zostanie w Martwych Wrzosach jako nauczycielka także w drugim półroczu.

Anna Maria ucieszyła się.

– A zatem zostałam zaakceptowana?

Eee… hmm… cóż… Niełatwo jest o nauczyciela do takiej wsi. Tylko nazwisko tutaj, u dołu!

Zaproponował, żeby usiadła na jego krześle przy biurku, sam trzymał swój pulchny palec wskazujący na papierze, w miejscu gdzie powinna złożyć podpis.

Anna Maria przejrzała pospiesznie kontrakt sporządzony koślawym pismem Nilssona. Treść była dokładnie taka, jak powiedział. Anna Maria usiadła i podpisała.

– I jeszcze kopia – dodał Nilsson. – Kopia musi być wysłana do władz spółki.

Pociągnął ku sobie arkusz, na którym został spisany kontrakt, pod spodem ukazała się ostatnia linijka kopii, która wyglądała dokładnie tak jak oryginał. Nilsson oparł się ciężko o biurko, przyciskając swoją ręką tłustego cherubina resztę papierów.

Ktoś nie pukając otworzył drzwi i wszedł do środka.

– Nie podpisuj nigdy niczego, dopóki nie przeczytasz – rozległ się ostry glos Kola.

Nilsson drgnął, szarpnął ku sobie papiery i syknął:

– Nic ci do tego, czarnuchu! I nie masz tu nic do roboty, pilnuj tej swojej kopalni i nie włócz się tu!

– Ale ja jeszcze nie zdążyłam podpisać – rzekła Anna Maria.

– I nie powinnaś tego robić! W każdym razie dopóki nie przeczytasz!

– Możemy to odłożyć na kiedy indziej – oświadczył Nilsson, pospiesznie zebrał dokumenty i zamknął je na klucz w szufladzie. Twarz miał błyszczącą od potu, a chociaż uśmiechał się, widać było, że z trudem opanowuje wściekłość.

– Czego tym razem chcesz, Kol?

– Muszę mieć więcej drewna na stemple. Północny chodnik jest niepewny, zawsze było tam niebezpiecznie. Czy nie możemy przestać tam kopać? Tam naprawdę nie ma nic godnego zachodu!

– Dyrektor bardzo liczy na ten chodnik – powiedział Nilsson wyniośle.

– Rozumiem, bo gdzie indziej też nic nie ma – mruknął Kol z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie patrzył na Annę Marię, ale zdawał się mówić właśnie do niej.

– Nie stać nas na taką rozrzutność – narzekał Nilsson.

– To nie jest rozrzutność, tu chodzi o życie dwudziestu ludzi!

– Tak, tak, już o tym rozmawialiśmy. Będzie tak, jak postanowi właściciel.

Kol wpadł w złość, Anna Maria widziała to wyraźnie. Zaczynała się domyślać, dlaczego wszyscy uważają, że jest on niebezpieczny.

– Dostanę te stemple?

– Dostałeś już i tak dużo.

– Ale to nie wystarcza.

Nilsson westchnął.

– No dobrze, dobrze, zapytam dyrektora.

Kol zerwał się z twarzą wykrzywioną gniewem.

– Ale on ma rację – powiedziała Anna Maria.

Nilsson był zdenerwowany i nie ważył swoich słów.

– Rozumiem, że pani z nim trzyma! Gruchaliście sobie przecież niedawna w jego domu, i to całkiem sami, wieczorem…

– Ca takiego? – syknęła Anna Maria.

– Jeśli o mnie chodzi, to usta mam zamknięte na siedem pieczęci. Ale akurat teraz nie stać mnie już na milczenie. Przed świętami i w ogóle… A pani… Pani jest dobrze sytuowana, może sobie pozwolić na fundowanie tej hołocie… to może też zapłacić…

– Kto powiedział to o mnie i o Kolu? – zapytała, a serce jej łomotało ze wzburzenia i nadmiaru uczuć. Złość, upokorzenie, rozczarowanie…

– Ja się nie zajmuję rozsiewaniem plotek. Ale wiem to od wysoko postawionej osoby, więc nie ma co się wypierać.

Anna Maria wybuchnęła śmiechem.

– Tak? w takim razie nie ma w tym niczego dziwnego! jeżeli dowiedziałeś się tego od państwa Brandtów, to wszystko w porządku. Ja sama powiedziałam Adrianawi i jego rodzinie, co się stało. Nie miałam powodu tego przemilczać! Kol mi pomógł, czy jest w tym coś złego?

Nalane oblicze Nilssona wydłużyło się pod wpływem rozczarowania.

– Ale panna Kerstin powiedziała…

– Cóż takiego powiedziała panna Kerstin? – zapytała Anna Maria ostro.

– Że to był cios dla panny Lisen, że panienka spotkała się z lepszym przyjęciem niż ona, kiedy próbowała… i Kol ją wyrzucił. Tak, Lina Axelsdotter też to mówiła. Lisen była w domu nie dłużej niż dwie minuty, potem Kol ją wyprowadził… Trzymał ją mocno za ramię, wyprowadził, a potem wrócił do domu i zatrzasnął drzwi. Ale panna Lisen zawsze miała ochotę na Kola…

Anna Maria bezskutecznie usiłowała powstrzymać potok jego słów.

– Nie chcę tego słuchać! – krzyknęła wreszcie. – Nie chcę słuchać tego rodzaju plotek!

Osadzony w ten sposób Nilsson postanowił uderzyć jeszcze mocniej. Chwycił ją za nadgarstek. Uśmiech na twarzy ostro kontrastował ze słowami – syczącymi, groźnymi.

– Poczekaj no ty, Panno Zarozumialska, zobaczysz, co będzie, kiedy opowiem dyrektorowi o tych… no, o tych okolicznościach po tamtym wieczorze u naszego świętoszkowatego sztygara.

– Pan po prostu zwariował – powiedziała Anna Maria czerwona z gniewu. – To przecież kompletny wymysł!

– A w jaki sposób dyrektor może to sprawdzić? Podejrzenia uwierają, panno Anno Mario. Nic tak nie uwiera jak podejrzenie. A chyba przykro byłoby patrzeć, jak tytuł dyrektorowej odpływa w siną dal? Jako się rzekło, akurat teraz przed świętami jestem dość potrzebujący… he, he… i obiecuję, że nie pisnę ani słowa, jeśli tylko dostanę…

Anna Maria zdążyła się już wyrwać i pobiegła do drzwi tak wzburzona, że w oczach jej pojawiły się łzy. Z rękami na uszach, by nie słyszeć jego obrzydliwych propozycji, okrążyła narożnik i wpadła prosto w ramiona Kola, który wyszedł z izby szkolnej.

– No, no – powiedział uspokajająco i położył jej ręce na ramionach. Jego ciemne oczy iskrzyły się ze złości tak bardzo, że Anna Maria aż jęknęła z przestrachu.

– Nie chcę tu dłużej zostać – szlochała. – Tyle złości, tyle podstępnych plotek! Puść mnie! Chcę stąd uciec jak najdalej!

Spojrzała w górę, w te oczy znajdujące się teraz tak blisko niej, i uświadomiła sobie, że to nieprawda. Nie chciała wyjeżdżać z Martwych Wrzosów. Niezależnie od tego, ile by ją to miało kosztować, jeśli chodzi o dobre imię i opinię, nie mogła i nie chciała opuszczać tego nieszczęsnego miejsca.

Загрузка...