9

Przejrzała stare notesy z adresami, zatrzymując się na dłużej przy na wpół zapomnianych nazwiskach; później wynajęła salę w restauracji. Na długim, przylegającym do ściany stole czekał obok talerzyków z ciasteczkami tuzin równo ustawionych butelek. W Czechach nie pija się dobrego wina i nie ma zwyczaju przechowywania dawnych roczników. Z tym większą przyjemnością kupiła to stare bordo: chciała zaskoczyć gości, uświetnić przyjęcie, odzyskać ich przyjaźń.

Nieomal wszystko tym popsuła. Jej przyjaciółki wpatrują się z zażenowaniem w butelki, aż wreszcie jedna z nich, bardzo pewna siebie i dumna ze swej prostolinijności, mówi wprost, że woli piwo. Pozostałe, rozweselone tym bezczelnym wyznaniem, kiwają głowami, a amatorka piwa wzywa kelnera.

Irena ma sobie za złe, że ta skrzynka bordo była w złym guście; że głupio wydobyła na jaw to wszystko, co je dzieli: jej długą nieobecność w kraju, jej zwyczaje obcokrajowca, jej dobrą sytuację finansową. Tym bardziej to sobie wyrzuca, że przykłada wielką wagę do tego spotkania; chce wreszcie zrozumieć, czy mogłaby tu żyć, czuć się u siebie, mieć przyjaciół. Dlatego nie chce się irytować tym chamstewkiem, gotowa nawet dostrzec w nim sympatyczną szczerość; czyż zresztą piwo, któremu jej goście są tak wierni, nie jest świętym napojem powagi? magicznym napojem, który rozwiewa wszelką hipokryzję, wszelką komedię dobrych manier? który zachęca swych amatorów jedynie do niewinnego sikania, do nabierania brzucha w dobrotliwym nastroju? Istotnie, kobiety wokół niej są w ciepły sposób otyłe, nie przestają mówić, zasypują ją poradami i wychwalają pod niebiosa Gustafa, o którego istnieniu wszystkie wiedzą.

Tymczasem w drzwiach pojawia się kelner z dziesięcioma półlitrowymi kuflami piwa, po pięć w każdej ręce, i ten atletyczny wyczyn wywołuje oklaski i śmiechy.

Unoszą kufle i przepijają do siebie: – Za zdrowie Ireny. Za zdrowie odzyskanej córki!

Irena wypija skromny łyk piwa, myśląc: „A gdyby to Gustaf zaprosił je na wino?

Odmówiłyby? Oczywiście, że nie. Odrzucając wino, odrzuciły ją samą. Odrzuciły tę, która wróciła po tylu latach." A ona założyła, że przyjmą ją taką, jaka wróciła. Wyjechała stąd, będąc naiwną młodą kobietą, a wraca dojrzała, z kawałem życia poza sobą, życia trudnego, z którego jest dumna. Chce uczynić wszystko, aby przyjęły ją wraz z jej doświadczeniami ostatnich dwudziestu lat, wraz z jej poglądami, jej ideami; albo tak, albo w ogóle: albo uda się jej być wśród nich tym, kim się stała, albo tu nie zostanie. Urządziła to spotkanie jako punkt wyjścia do swej ofensywy. Niech piją sobie piwo, skoro im tak zależy, jej to nie przeszkadza, dla niej ważne jest, by sama mogła wybrać temat rozmowy i by jej słuchano.

Ale czas mija, kobiety mówią jedna przez drugą i niemal nie da się zacząć żadnej rozmowy, a jeszcze mniej narzucić jej treść. Usiłuje delikatnie podjąć tematy, które one wysuwają, i poprowadzić je w stronę tego, o czym ona by chciała mówić, lecz na próżno: jeśli tylko jej słowa oddalają się od ich zainteresowań, żadna jej nie słucha.

Kelner wniósł już drugą kolejkę; na stole stoi jeszcze jej pierwszy kufel piwa, który, z opadłą pianą, zdaje się tracić swą godność przy nowym spienionym po brzegi kuflu. Irena wyrzuca sobie, że przestała lubić piwo; we Francji nauczyła się sączyć trunki i odzwyczaiła pić dużymi łykami, czego domaga się miłość do piwa. Unosi kufel do ust i zmusza się, by go opróżnić jednym haustem. W tej samej chwili najstarsza ze wszystkich kobieta, około sześćdziesiątki, czule przesuwa dłonią po jej ustach, aby zetrzeć resztki piany.

– Nie zmuszaj się – mówi do niej. – Chętnie napiję się z tobą tego dobrego wina.

Głupio byłoby przegapić taką okazję. – I prosi kelnera, żeby otworzył jedną z butelek, które stoją nietknięte na długim stole.

Загрузка...