7

Komunizm zgasł w Europie dokładnie dwieście lat po wybuchu rewolucji francuskiej. Dla Sylvii, paryskiej przyjaciółki Ireny, ta zbieżność skrywała mnóstwo znaczeń. Ale właściwie jakich znaczeń? Jakie imię dać hakowi triumfalnemu, który oparł się na tych dwóch majestatycznych datach? Łuk dwóch największych rewolucji europejskich? Czy łuk łączący Największą Rewolucję z Ostateczną Restauracją? Aby uniknąć sporów ideologicznych, proponuję na nasz użytek interpretację skromniejszą: z pierwszej daty wyrosła wielka europejska postać, Emigrant (Wielki Zdrajca czy Wielki Męczennik, jak kto woli); druga wyprowadziła Emigranta ze sceny dziejowej Europejczyków; tym samym wielki reżyser podświadomości zbiorowej położył kres swemu najbardziej oryginalnemu dziełu, dziełu emigranckich snów. W tym właśnie czasie Irena po raz pierwszy, na kilka dni, wróciła do Pragi.

Kiedy wyjeżdżała, było bardzo zimno, a później, po trzech dniach nieoczekiwanie, przedwcześnie, przyszło lato. W swym ciepłym kostiumie nie mogła już dłużej chodzić. Ponieważ nie wzięła lżejszych ubrań, poszła do sklepu kupić sobie sukienkę. Kraj nie opływał jeszcze w zachodnie towary i zobaczyła te same materiały, te same kolory, te same fasony, które znała z czasów komunistycznych. Przymierzyła parę sukienek i poczuła się zakłopotana. Trudno powiedzieć dlaczego: nie były brzydkie, fason nie był zły, lecz przypominały jej odległą przeszłość, surową odzież jej młodości, wydały jej się naiwne, prowincjonalne, nieeleganckie, w sam raz dla wiejskiej nauczycielki. Spieszyło się jej jednak. Dlaczego w końcu nie mogłaby przez kilka dni przypominać wiejskiej nauczycielki? Kupiła sukienkę za śmiesznie niską cenę, wyszła w niej na rozgrzaną ulicę, a ciepły kostium włożyła do torby.

Później, chodząc po jakimś domu towarowym, stanęła nieoczekiwanie przed ścianą pokrytą dużym lustrem i oniemiała: kobieta, którą widziała, nie była nią, była kimś innym, albo, kiedy już przyjrzała się sobie dłużej w nowej sukience, była nią, lecz z innego życia, życia, które by prowadziła, gdyby została w kraju. Ta kobieta nie była antypatyczna, była wręcz ujmująca, lecz zbyt ujmująca, ujmująca aż do łez, żałosna, biedna, słaba, uległa.

Chwyciła ją ta sama panika, co niegdyś w snach emigrantki: magiczna siła sukienki więziła ją w życiu, którego nie chciała, lecz porzucić nie była już zdolna. Tak jakby niegdyś, u zarania dorosłego życia, miała przed sobą różne możliwe istnienia, spośród których wybrała to, które zawiodło ją do Francji. I tak jakby te inne istnienia, wówczas odrzucone, odepchnięte, stały wciąż w gotowości i zazdrośnie ją śledziły ze swych kryjówek. I teraz jedno z nich złapało Irenę i wcisnęło ją w nową sukienkę niczym w kaftan bezpieczeństwa.

Przerażona pomknęła do Gustafa (miał w centrum miasta garsonierę), by się przebrać w swój ciepły kostium. Spojrzała przez okno. Niebo było zachmurzone i drzewa targał wiatr. Upał trwał tylko kilka godzin. Kilka godzin skwaru, aby wpędzić ją w koszmar, uświadomić jej horror powrotu.

(Czy to był sen? Jej ostatni sen emigranta? Ależ nie, wszystko zdarzyło się naprawdę. Jednak miała wrażenie, że zasadzki, o których jej dawne sny mówiły, nie znikły, że były wciąż tutaj, wciąż gotowe, czyhające na jej przyjście.)

Загрузка...