Taylor Darnell siedział przypięty kajdankami do krzesła i kopał w biurko dyrektorki. Gdy Claire z Lincolnem weszli do pokoju, nie podniósł wzroku – jakby wcale nie zauważył ich obecności. Dwaj policjanci stanowi siedzieli razem z nim. Spojrzeli na Lincolna i pokręcili głowami, wyraźnie dając do zrozumienia, że uważają chłopca za kompletnego świra.
– Przed chwilą dzwonili ze szpitala – powiedział jeden z policjantów. – Nauczycielka zmarła.
Nikt się nie odezwał. W milczeniu przetrawiali tę okropną wiadomość.
– Gdzie jest matka Taylora? – spytała w końcu Claire.
– Pojechała rano do Portland i jeszcze nie zdążyła wrócić.
– A pan Darnell?
– Wydaje mi się, że szuka prawnika. Będzie im potrzebny. Taylor znów kopał w biurko, coraz szybciej i szybciej. Claire postawiła torbę lekarską na krześle i podeszła do chłopca.
– Taylor, pamiętasz mnie? Jestem doktor Elliot.
Nie odpowiedział. Zdecydowanie coś tu nie grało. Najwyraźniej nie chodziło jedynie o bunt i wściekłość nastolatka. Wyglądało to raczej na psychozę wywołaną narkotykiem.
Nagle, bez ostrzeżenia, Taylor uniósł wzrok i wbił w nią wzrok z intensywnością drapieżnika. Źrenice miał rozszerzone – tęczówkę zastąpiły czarne krążki. Wargi rozciągnęły się, zęby błysnęły, a z gardła wydobył się zwierzęcy dźwięk – na poły syk, na poły charkot.
Wszystko potoczyło się tak szybko, że nie zdążyła zareagować. Taylor skoczył na równe nogi, ciągnąc za sobą krzesło, i rzucił się na nią.
Siła uderzenia jego ciała była tak wielka, że Claire potknęła się, cofając, i upadła na plecy. Wbił zęby w jej kurtkę, rozdzierając materiał. Gęsi puch i pierze wypłynęły przez rozdarcie jak biały obłoczek. Dostrzegła w przelocie przerażone twarze policjantów, którzy starali się ich rozdzielić. W końcu odciągnęli Taylora.
Lincoln chwycił ją za ramię i pomógł jej wstać.
– Claire… Boże drogi…
– Nic mi nie jest – powiedziała, kaszląc, bo gęsi puch dostał jej się do gardła. – Naprawdę, wszystko w porządku.
– Ugryzł mnie! – krzyknął jeden z policjantów stanowych. – Zobaczcie, krwawię!
Chłopiec, choć przykuty do krzesła, walczył i usiłował się wyswobodzić.
– Puśćcie mnie! – skowyczał. – Puśćcie mnie, bo was wszystkich pozabijam!
– Powinno się go zamknąć w klatce!
– Nie, nie, zdecydowanie coś tu jest nie w porządku – zaprotestowała Claire. – Wygląda mi to na psychozę narkotyczną. Fencyklidyna lub amfetamina. – Zwróciła się do Lincolna: – Chciałabym mieć tego chłopca w szpitalu. Jak najprędzej.
– Za dużo ruchu – powiedział doktor Chapman, radiolog. – Obraz nie będzie czysty.
Claire pochyliła się, wpatrując się z uwagą w pierwsze zdjęcie przekroju mózgu Taylora Darnella, które pojawiło się na ekranie monitora. Każdy obraz stanowił kompilację pikseli ukształtowanych przez tysiące maleńkich wiązek promieni rentgenowskich, które skierowane pod różnymi kątami na jednej płaszczyźnie rozróżniały płyn od ciała stałego i powietrza. Te różne gęstości znajdywały odzwierciedlenie na obrazie komputerowym.
– Widzisz, jakie rozmazane? – spytał Chapman.
– Moglibyśmy go unieruchomić, jedynie dając mu narkozę.
– No cóż, to jest jakieś wyjście.
Claire pokręciła głową.
– Jego mózg jest i tak zaburzony. Wolałabym teraz nie ryzykować narkozy. Staram się tylko wyeliminować wszelkie większe odstępstwa od normy, zanim zrobię mu punkcję kręgosłupa.
– Naprawdę sądzisz, że zapalenie mózgu może wyjaśnić te objawy? – Dostrzegła wątpliwości we wzroku Chapmana.
W Baltimore była szanowanym lekarzem rodzinnym. Tutaj jednak wciąż musiała udowadniać, co umie. Jak długo jeszcze nowi koledzy będą kwestionować jej opinie? Kiedy nauczą się jej ufać?
– Na razie nie mam wyboru – powiedziała. – Pierwsze badania na amfetaminę i fencyklidynę były negatywne. Jednak doktor Forrest uważa, że jest to psychoza o podłożu organicznym, nie psychiatrycznym.
Zdanie doktora Forresta najwyraźniej nie zrobiło na Chapmanie wrażenia.
– Psychiatria nie jest nauką ścisłą.
– Ale ja się z nim zgadzam. Alarmujące zmiany osobowości wystąpiły u chłopca w ciągu zaledwie kilku ostatnich dni. Musimy wykluczyć infekcję.
– Ile ma białych ciałek?
– Trzynaście tysięcy.
– Nieco powyżej normy, ale bez przesady. A ich struktura?
– Liczba eozynofili jest wysoka. W gruncie rzeczy znacznie ponad normę – osiąga trzydzieści procent.
– Ale chłopak ma astmę, prawda? To może być przyczyna: jakiś rodzaj reakcji alergicznej.
Claire musiała się zgodzić. Eozynofile to rodzaj białych ciałek krwi, które najczęściej mnożą się w odpowiedzi na reakcje alergiczne lub astmę. Ich wysoki poziom może także wynikać z wielu innych chorób, takich jak rak, zakażenie pasożytami i choroby układu odpornościowego. U niektórych pacjentów nigdy nie stwierdzono żadnej wyraźnej przyczyny wzrostu ich liczby.
– I co teraz? – spytał policjant stanowy, który śledził całą procedurę z rosnącą niecierpliwością. – Możemy go przewieźć do Ośrodka dla Młodocianych czy nie?
– Musimy przeprowadzić jeszcze kilka badań – powiedziała Claire. – Ten chłopiec może być poważnie chory.
– Albo udaje. Tak to przynajmniej według mnie wygląda.
– Ale jeśli rzeczywiście jest chory, możecie znaleźć go martwego w celi. Nie chciałby pan chyba popełnić takiego błędu?
Nie odpowiedziawszy, policjant odwrócił się i przez okienko pracowni tomograficznej spojrzał na swego więźnia. Taylor leżał na plecach ze związanymi rękoma i nogami.
Głowa chłopaka tkwiła w środku tomografu, ale mogli widzieć nieustanny ruch jego stóp. Teraz dopiero mamy problem, pomyślała Claire. Jak można unieruchomić go na tyle długo, by zrobić punkcję lędźwiową?
– Nie wolno mi przegapić możliwości infekcji centralnego układu nerwowego – oświadczyła. – Przy podwyższonym poziomie białych ciałek i zmianach psychicznych nie mam wyboru. Muszę zrobić punkcję kręgosłupa.
Chapman wydawał się tego samego zdania.
– Z tego, co widzę na zdjęciu, nie ma przeciwwskazań. Przetransportowali Taylora z pracowni tomograficznej do izolatki. Dwie pielęgniarki i salowy przenieśli szamoczącego się chłopca na łóżko.
– Proszę położyć go na boku – powiedziała Claire. – W pozycji embrionalnej.
– Nie będzie leżał spokojnie.
– Więc musicie na nim usiąść. Ta punkcja jest niezbędna. Wspólnie udało im się położyć chłopca na boku, tyłem do Claire. Salowy zgiął nogi Taylora w biodrach, z całej siły podciągając mu kolana do piersi. Jedna z pielęgniarek popchnęła do przodu jego ramiona. Taylor o mało co nie ugryzł jej w palec.
– Uważajcie, on gryzie!
– Staramy się!
Claire musiała działać szybko – utrzymanie chłopca w tej pozycji przez dłuższy czas było niemożliwe. Uniosła szpitalny kitel, odsłaniając jego plecy. Dzięki embrionalnej pozycji ciała pod skórą wyraźnie rysowały się wyrostki kręgowe. Szybko znalazła miejsce między czwartym a piątym, przetarła skórę betadiną, następnie spirytusem. Naciągnęła sterylne rękawiczki i ujęła strzykawkę ze znieczuleniem miejscowym.
– Wstrzykuję ksylokainę. Nie spodoba mu się to. Claire przebiła skórę igłą piątką i delikatnie wstrzyknęła znieczulenie. Przy pierwszym dotknięciu Taylor wrzasnął z wściekłością. Claire zauważyła, że jedna z pielęgniarek podniosła przerażony wzrok. Nikt tu nigdy przedtem nie miał do czynienia z czymś takim. Gwałtowność chłopca przerażała wszystkich.
Claire sięgnęła po igłę do punkcji lędźwiowej. Była to dziesięciocentymetrowej długości siódemka z błyszczącej stali. Szerszy koniec był otwarty, by mógł tędy kapać płyn mózgowo-rdzeniowy.
– Trzymajcie go. Wkłuwam się.
Przekłuła skórę. Ksylokaina znieczuliła okolicę, więc Taylor nie czuł bólu – jeszcze nie. Wpychała igłę głębiej, kierując koniec między kręgi, ku oponie twardej rdzenia kręgowego. Poczuła lekki opór, a potem igła przebiła ochronną membranę.
Taylor znów krzyknął przeraźliwie i zaczął się rzucać.
– Trzymajcie go! Musicie go utrzymać!
– Staramy się! Nie może pani szybciej?
– Jestem już w środku. Jeszcze chwileczkę. – Podsunęła probówkę pod otwarty koniec igły. Kapnęła pierwsza kropla płynu mózgowo-rdzeniowego. Ku zdumieniu Claire płyn był krystalicznie czysty, bez krwi czy wiele mówiącego zmętnienia. Nie chodziło więc o oczywisty przypadek zapalenia opon mózgowych. Co to może być? – zastanawiała się, starannie zbierając płyn do trzech różnych probówek. Zostaną one natychmiast przekazane do laboratorium i poddane analizie: zbada się liczbę komórek i bakterii, glukozę i białka. Jednak już sam wygląd płynu w probówkach mówił Claire, że wyniki analizy nie będą odbiegały od normy.
Wyciągnęła igłę i nałożyła opatrunek na miejsce wkłucia. Wydawało się, że wszyscy obecni w pokoju odetchnęli z ulgą.
Ale zagadka pozostawała nie rozwiązana.
Wieczorem, w małej przyszpitalnej kaplicy, znalazła matkę Taylora wpatrującą się tępo w ołtarz. Rozmawiały już wcześniej, gdy Clairze zwróciła się do niej o zezwolenie na pobranie płynu mózgowo-rdzeniowego. Wanda Darnell była wówczas kłębkiem nerwów, drżały jej ręce i wargi. Cały dzień spędziła w drodze – najpierw pokonała ponad trzysta kilometrów drogi do Portland, do swego prawnika, w sprawie rozwodu, a potem – gdy policja przekazała jej koszmarne wieści – musiała przebyć tę samą drogę z powrotem.
Teraz zdawała się tak wyczerpana, jakby skończył się jej zapas adrenaliny. Była to niewielka kobieta, ubrana w źle dopasowany kostium. Wyglądała w nim jak dziewczynka, która dla zabawy włożyła coś z garderoby swojej matki. Gdy Claire weszła do kaplicy, uniosła wzrok i z wysiłkiem skinęła jej głową.
Claire usiadła obok i łagodnie położyła rękę na dłoni Wandy.
– Dostałam już wyniki analizy. Są całkowicie normalne. Taylor nie ma zapalenia opon mózgowych.
Wanda Darnell westchnęła głęboko, jeszcze bardziej kuląc ramiona w zbyt obszernym żakiecie.
– To chyba dobrze?
– Tak. A sądząc po tomografii mózgu, nie ma tam żadnych guzów ani krwawienia. I to też jest dobrze.
– Więc co z nim jest nie tak? Dlaczego to zrobił?
– Nie wiem, Wando. A może ty wiesz?
Siedziała nieruchomo, ale toczyła się w niej jakaś walka.
– Nie był… sobą. Prawie od tygodnia.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Zachowywał się w nieopanowany sposób, wściekał na wszystkich. Przeklinał i trzaskał drzwiami. Myślałam, że powodem jest rozwód. Tak ciężko to przeżywał…
Claire nie miała ochoty zadawać następnego pytania, ale nie mogła go pominąć.
– A narkotyki, Wando? Mogą zmienić osobowość dziecka. Czy nie miałaś żadnych podejrzeń, że próbuje narkotyków?
Wanda zawahała się.
– Nie.
– Nie zabrzmiało to zbyt pewnie.
– Po prostu… – przełknęła ślinę, a w jej oczach pojawiły się łzy -… mam wrażenie, że go już wcale nie znam. To mój syn, ale ja go nie poznaję.
– Czy miałaś jakieś sygnały ostrzegawcze?
– Zawsze był dość trudnym dzieckiem. Dlatego doktor Pomeroy uważał, że może mieć zaburzenia koncentracji uwagi. Ale ostatnio był coraz gorszy. Szczególnie od kiedy zaczął spędzać czas z tymi okropnymi chłopakami.
– Którymi?
– Mieszkają kawałek za nami. J.D. i Eddie Reidowie. No i Scotty Braxton. W marcu cała czwórka miała kłopoty z policją. W zeszłym tygodniu powiedziałam Taylorowi, że ma się trzymać z daleka od braci Reidów. Wtedy właśnie mieliśmy pierwszą wielką kłótnię. Uderzył mnie.
– Taylor cię uderzył?
Wanda spuściła głowę – ofiara wstydząca się tego, że została pobita.
– Od tamtej pory właściwie nie rozmawialiśmy ze sobą. A jeśli nawet rozmawialiśmy, to jasne było, że… – jej głos ścichł do szeptu -… że się nienawidzimy.
Claire delikatnie dotknęła dłoni Wandy.
– Możesz mi nie wierzyć, ale nie lubić swego nastoletniego syna to dość normalne uczucie.
– Ale ja się go w dodatku boję! I to jest jeszcze gorsze. Nie lubię Taylora i boję się go. Gdy mnie uderzył, miałam wrażenie, że to jego ojciec wrócił. – Dotknęła palcami warg, jakby wspominając dawny ból. – Paul i ja wciąż walczymy w sądzie o opiekę. Bijemy się o chłopca, który nie lubi żadnego z nas.
Odezwał się biper Claire. Spojrzała na odczyt – to laboratorium jej poszukiwało.
– Przepraszam na chwilę – powiedziała i wyszła z kaplicy, by zadzwonić z holu szpitala. Telefon odebrał Anthony, szef laboratorium.
– Doktor Elliot? Zadzwoniono właśnie z Bangor. Mają dalsze wyniki analiz Taylora.
– Znaleźli coś?
– Niestety, nie. W jego krwi nie ma śladów alkoholu, marihuany, opiatów ani amfetaminy. Niczego, czego pani szukała.
– A byłam taka pewna – powiedziała zaskoczona. – Nie wiem, co jeszcze mogło spowodować takie zachowanie. Musi być jakiś narkotyk, o którym zapomniałam.
– Być może coś jest. Przepuściłem jego krew przez nasz szpitalny chromatograf gazowy. W czasie retencji jedna minuta dziesięć sekund pojawił się odbiegający od normy pik.
– Co to znaczy?
– To nie wskazuje na żaden konkretny narkotyk. Ale wysoki wzrost znaczy, że w jego krwi krąży coś nienormalnego. To może być coś zupełnie niewinnego – na przykład jakieś lekarstwo ziołowe.
– Jak można wykryć, co to jest?
Trzeba by zrobić dokładniejszą analizę. Laboratorium w Bangor nie ma wystarczającego wyposażenia. Musimy pobrać więcej krwi i wysłać do naszego laboratorium w Bostonie. Są w stanie sprawdzić równocześnie setki różnych narkotyków.
– Więc zróbmy to.
– Tylko że jest pewien problem. Także dlatego pani szukałem. Właśnie dostałem polecenie przerwania jakichkolwiek dalszych testów, mających na celu identyfikację narkotyków. Polecenie podpisał doktor DelRay.
– Co takiego? – Potrząsnęła głową, zdumiona. – Przecież to ja jestem lekarzem Taylora.
– Ale DelRay wydał mi polecenie sprzeczne z pani poleceniami. Nie jestem więc pewien, co mam robić.
– Chwileczkę, porozmawiam z matką Taylora i od razu wyjaśnię tę sprawę. – Claire odłożyła słuchawkę i wróciła do kaplicy.
Jeszcze zanim otworzyła drzwi, usłyszała gniewny męski głos: -… kompletnie żadnej kontroli! Do niczego się nie nadajesz, nic dziwnego, że mu odbiło!
Claire weszła do kaplicy.
– Co się dzieje, Wando? Mężczyzna odwrócił się w jej stronę.
– Jestem ojcem Taylora.
Osobiste kryzysy wyzwalają w ludziach najgorsze instynkty, ale Paula Darnella trudno było chyba lubić nawet wtedy, gdy starał się pokazać od najlepszej strony. Był partnerem w największej firmie księgowej w Two Hills. Elegancja jego ubioru sprawiała, że kostium żony wydawał się jeszcze gorzej skrojony, a ona sama mała i nic nieznacząca. Krótkie spięcie między rozwiedzionymi małżonkami, którego Claire była świadkiem, jasno mówiło, jak wyglądało ich małżeństwo: Paul – agresywny, nieustannie stawiający żądania i narzekający, Wanda – łagodząca konflikty, uległa.
– Co to za historia z narkotykami, które rzekomo bierze mój syn? – spytał Danieli.
– Usiłuję znaleźć przyczynę tego, co się dziś stało. Właśnie pytałam pana żony…
Taylor niczego nie bierze, od kiedy przestała mu pani dawać ritalin. – Przerwał. – A kiedy go brał, wszystko było w porządku. Nie mogę zrozumieć, dlaczego przerwała pani leczenie.
– Nie bierze go już od dwóch miesięcy. Zmiana osobowości nastąpiła niedawno.
– Dwa miesiące temu było z nim wszystko w porządku.
– Nieprawda. Był wciąż zmęczony i niespokojny. Poza tym diagnoza zespołu zaburzeń koncentracji uwagi nigdy nie została potwierdzona. To nie to samo, co zdiagnozowanie nadciśnienia, gdzie możemy kierować się konkretnymi parametrami.
– Doktor Pomeroy był pewien swojej diagnozy.
– Zaburzenia koncentracji uwagi służą teraz jako wygodne wytłumaczenie złego zachowania dzieci. Gdy uczniowi źle idzie w szkole lub pakuje się w kłopoty, rodzice chcą mieć wyjaśnienie. Nie zgadzam się z diagnozą doktora Pomeroya. A kiedy nie jestem całkiem pewna, wolę nie faszerować dzieci lekarstwami.
– No i widzi pani, do czego doszło? Nie można sobie z nim dać rady. Od tygodni nie można sobie z nim dać rady.
– Skąd wiesz, Paul? – spytała Wanda. – Kiedy ostatni raz poświęciłeś choć chwilę swemu synowi?
Paul odwrócił się ku byłej żonie z takim wyrazem nienawiści na twarzy, że Wanda aż się cofnęła.
– Przecież to ty się nim zajmujesz – powiedział. – Byłem pewien, że nie dasz sobie z nim rady. Spieprzyłaś wszystko, jak zwykle, a teraz nasz syn wyląduje w więzieniu!
– W każdym razie to nie ode mnie miał broń – rzekła cicho.
– Co takiego?
– To twój pistolet przyniósł do szkoły. Czy w ogóle zauważyłeś, że go nie masz?
– Co za gnojek! Skąd on…
– To do niczego nie prowadzi – przerwała Claire. – Musimy skupić się na Taylorze i poszukiwaniu wyjaśnień jego zachowania.
Paul spojrzał na żonę.
– Poprosiłem Adama DelRaya, żeby przejął opiekę nad Taylorem. Jest teraz u niego na górze.
Claire zamurowało. A więc to dlatego DelRay wydawał polecenia – on był teraz lekarzem prowadzącym. Właśnie została zwolniona.
– Jego lekarzem jest doktor Elliot! – zaprotestowała Wanda.
– Znam Adama i mam do niego zaufanie. Czy to znaczy, że do mnie nie ma zaufania?
– Nie lubię Adama DelRaya – powiedziała Wanda. – To twój przyjaciel, nie mój.
– Nie musisz go lubić.
– Skoro ma się zajmować moim synem, to muszę.
Paul zaśmiał się zjadliwie.
– To tak wybierasz lekarzy, Wando? Stawiasz na tego, który cię bierze pod włos?
– Robię to, co jest najlepsze dla Taylora!
– I właśnie dlatego wylądował tutaj.
Claire nie wytrzymała.
– To nie jest odpowiednia pora, by robić żonie wyrzuty! – powiedziała.
Spojrzał na nią. W jego wzroku wyczytała pogardę.
– Byłej żonie – poprawił ją. Odwrócił się i wyszedł z kaplicy.
Adam DelRay siedział w dyżurce pielęgniarek i pisał coś w karcie Taylora. Choć był już późny wieczór, jego biały fartuch był wykrochmalony i świeży, Claire przy nim poczuła się wymięta. Wszelkie zmieszanie, jakie być może czuł rano w związku ze sprawą Katie Youmans, odeszło w niepamięć, spojrzał więc na Claire ze zwykłą, irytującą pewnością siebie.
– Właśnie miałem cię poszukać przez pager – powiedział. – Paul Darnell postanowił…
– Już z nim rozmawiałam.
– Ach, więc wiesz. – Przepraszająco wzruszył ramionami. – Mam nadzieję, że nie bierzesz tego do siebie.
– To decyzja rodziców. Mają do niej prawo – przyznała niechętnie. – Skoro jednak przejmujesz pacjenta, uważam, że powinieneś wiedzieć, że chromatografia gazowa wykazała odstępstwo od normy. Sugerowałabym przeprowadzenie całościowej analizy.
Nie sądzę, by to było konieczne. – Odłożył kartę i wstał. – Najbardziej prawdopodobne narkotyki zostały wyeliminowane.
– Ten pik należy zidentyfikować.
– Paul nie chce już żadnych testów.
– Nie rozumiem jego sprzeciwu. – Pokręciła głową w zdumieniu.
– Wydaje mi się, że podjął taką decyzję po rozmowie z prawnikiem.
Gdy odszedł, Claire wzięła kartę Taylora. Otworzyła ją na informacjach o przebiegu badań i z rosnącym przerażeniem czytała wpis DelRaya.
Historia choroby i objawy podyktowane Diagnoza:
1. Ostra psychoza, wywołana nagłym odstawieniem ritaliny.
2. Zespół zaburzeń koncentracji uwagi.
Claire opadła na najbliższe krzesło, bo nogi się pod nią ugięły i zrobiło jej się niedobrze. A więc taką przyjęli strategię obrony. Że chłopiec nie odpowiada za swoje czyny. Że wina leży po stronie Claire, ponieważ odstawiła ritalin, wywołując załamanie psychotyczne. Że to ją należy oskarżyć. Wyląduję w sądzie.
A więc dlatego Paul nie chciałby we krwi chłopca znaleziono jakiś narkotyk. Bo to zdjęłoby winę z Claire.
W zdenerwowaniu przewróciła strony karty i na początku przeczytała zalecenia DelRaya:
Odwołać szczegółową analizę na narkotyki i toksyny. Wszystkie pytania i raporty z laboratorium przekazywać mnie osobiście. Dr Elliot nie jest już lekarzem prowadzącym.
Zamknęła kartę, czując narastające mdłości. Teraz nie chodziło już tylko o życie Taylora, ale także o jej praktykę i reputację.
Pomyślała o pierwszej regule medycyny defensywnej: chroń własną dupę. Nie można pozwać do sądu kogoś, kto jest w stanie udowodnić, że nie popełnił błędu. Kto jest w stanie poprzeć diagnozę wynikami badań laboratoryjnych.
Potrzebowała próbki krwi Taylora. Miała ostatnią szansę, by pobrać krew – do jutra wszelki narkotyk zniknie z krwi.
Z magazynku za dyżurką pielęgniarek wzięła jednorazową strzykawkę, waciki z alkoholem i trzy sterylne, szczelnie zamykane probówki na krew. Serce waliło jej jak młotem, gdy szła przez hol do pokoju Taylora. Chłopiec nie był już jej pacjentem i nie miała prawa tego robić, musiała jednak wiedzieć, co – jeśli w ogóle cokolwiek – krąży w jego żyłach.
Policjant stanowy kiwnął jej głową.
– Muszę pobrać krew – powiedziała. – Czy mógłby pan przytrzymać jego rękę?
Nie wyglądał na zachwyconego, ale wszedł za nią do pokoju.
Pobierz szybko krew i wynoś się stąd. Trzęsącymi się rękami założyła opaskę uciskową i otworzyła opakowanie strzykawki z igłą. Wynoś się stąd, zanim ktokolwiek odkryje, co robisz. Przetarła miejsce wkłucia alkoholem. Taylor wrzasnął z wściekłością, usiłując wyzwolić się z mocnego uchwytu policjanta. Puls Claire przyśpieszył, gdy przebiła skórę i wyczuła ten szczególny moment, gdy igła weszła w żyłę. Szybciej, szybciej. Napełniła jedną probówkę, wsunęła do kieszeni kitla, napełniła kolejną. Wypłynęła ciemna krew.
– Nie mogę go utrzymać – powiedział policjant, starając się unieruchomić przeklinającego i wierzgającego chłopca.
– Już prawie skończyłam.
– Chce mnie ugryźć!
– Proszę go trzymać! – ucięła krótko. Wrzask chłopca dzwonił jej w uszach. Podsunęła trzecią probówkę i patrzyła, jak świeży strumień krwi ją napełnia. Jeszcze tylko ta. No dalej, dalej.
– Co tu się, do diabła, dzieje?
Claire uniosła głowę, tak zaskoczona, że pozwoliła igle wysunąć się z żyły. Krew kapała z miejsca wkłucia na prześcieradło. Szybko zdjęła opaskę uciskową i przyłożyła gazik. Z płonącymi ze wstydu policzkami odwróciła się do Paula Darnella i Adama DelRaya, którzy wpatrywali się w nią z niedowierzaniem. Zza drzwi zerkały dwie pielęgniarki.
– Pobierała tylko krew – wyjaśnił policjant. – Chłopiec narobił hałasu.
– Doktor Elliot nie powinno tu być – powiedział Darnell. – Czy nie słyszał pan o nowym poleceniu?
– Jakim poleceniu?
– Teraz ja jestem lekarzem chłopca – oznajmił sucho DelRay. – Doktor Elliot nie ma żadnych praw. Nie powinna tu nawet być.
Policjant patrzył na Claire z wyraźnym gniewem. Wykorzystałaś mnie.
Darnell wyciągnął rękę.
– Proszę o probówki z krwią, doktor Elliot.
Pokręciła głową.
– Trzeba wyjaśnić odstępstwo od normy w jego analizie krwi. Może to wpłynąć na leczenie pańskiego syna.
– Nie jest już pani jego lekarzem! Proszę o probówki. Przełknęła ślinę.
– Bardzo mi przykro, ale nie mogę.
– To napaść! – Darnell zwrócił się do innych obecnych. – Wiecie, że tak jest! Zaatakowała go tą igłą, a wie, że nie ma do tego prawa. – Spojrzał na Claire. – Teraz będzie pani miała do czynienia z moim adwokatem.
– Paul – wtrącił się DelRay, z upodobaniem grając rolę mediatora. – Jestem przekonany, że doktor Elliot nie chce komplikować sobie życia. – Zwrócił się do niej, perswadując z fałszywą życzliwością: – Daj spokój, Claire. Robi się z tego cyrk. Po prostu oddaj mi probówki.
Spojrzała na dwie trzymane w ręku probówki, oceniając ich znaczenie. Na drugiej szali spoczywało oskarżenie o napaść i być może utrata przywilejów szpitalnych. Czuła, że wszyscy w pokoju na nią patrzą, a może nawet delektują się jej upokorzeniem.
W milczeniu wyciągnęła rękę z probówkami. DelRay wziął je z wyrazem triumfu na twarzy.
– Ten chłopiec jest moim pacjentem – zwrócił się do policjanta. – Czy to jasne?
– Całkowicie, panie doktorze.
Nikt się nie odezwał do Claire, gdy wychodziła z pokoju, wiedziała jednak, że za nią patrzą. Nie spuszczając wzroku, minęła zakręt korytarza i nacisnęła guzik windy. Dopiero w kabinie, gdy drzwi się za nią zamknęły, wsunęła rękę do kieszeni.
Trzecia probówka wciąż tam była.
Zjechała windą do laboratorium w suterenie. Anthony siedział przy stole laboratoryjnym, otoczony stojakami pełnymi probówek.
– Mam próbkę krwi chłopca – powiedziała.
– Na analizę szczegółową?
– Tak. Sama wypełnię zamówienie.
– Formularze są tam, na półce.
Wzięła jeden i zmarszczyła brwi, patrząc na nagłówek „Anson Biologicals”.
– Czy korzystamy z nowego laboratorium? Nigdy przedtem nie widziałam tych formularzy.
Uniósł wzrok znad centryfugi.
– Przenieśliśmy się do Anson parę tygodni temu. Szpital podpisał z nimi nowy kontrakt na wszystkie skomplikowane badania chemiczne i radioimmunologiczne.
– Dlaczego?
– Chyba oferowali lepsze warunki finansowe.
Przejrzała formularz i postawiła znaczki przy „chromatografia szczegółowa spektrometria” oraz „szczegółowa analiza leków i toksyn”. W miejscu na uwagi, u dołu strony, napisała: „Czternastoletni chłopiec z psychozą i agresją wywołaną prawdopodobnie narkotykiem. Ta analiza służy jedynie moim własnym celom badawczym. Proszę przesłać wyniki bezpośrednio do mnie”. I podpisała się.
Ktoś zapukał do drzwi. Noah otworzył i zobaczył stojącą w ciemnościach Amelię. Na głowie miała bandaż – biały pas przebiegał jej przez skroń. Najwyraźniej bolało ją, gdy się uśmiechała. Mogła jedynie krzywo unieść kącik ust z jednej strony.
Ta niespodziewana wizyta tak go zaskoczyła, że do głowy nie przychodziło mu żadne inteligentne powitanie, gapił się więc tylko na nią, onieśmielony jak prostak, który znalazł się w obecności królowej.
– To dla ciebie – powiedziała, podając mu małą brązową paczuszkę. – Niestety, nie znalazłam ładnego papieru do pakowania prezentów.
Wziął paczuszkę, nie spuszczając wzroku z twarzy Amelii.
– Dobrze się czujesz?
– Tak, w porządku. Pewnie słyszałeś, że pani Horatio… – Łzy zdławiły jej głos.
– Mama mi powiedziała.
Amelia dotknęła bandaża. Znów zobaczył błysk łez w jej oczach.
– Poznałam twoją mamę. W szpitalu. Była naprawdę miła… – Odwróciła się i spojrzała w ciemność, jakby czując, że ktoś ją obserwuje. – Muszę już iść…
– Czy ktoś cię tu podwiózł?
– Przyszłam na piechotę.
– Na piechotę? Po ciemku?
– To niedaleko. Mieszkam po drugiej stronie jeziora, tuż za pochylnią dla łodzi. – Cofała się od drzwi, a jej blond włosy rozwiewały się lekko. – Do zobaczenia w szkole.
– Amelio, poczekaj! – Uniósł paczuszkę. – Za co to?
– To podziękowanie. Za to, co dzisiaj zrobiłeś. – Postąpiła jeszcze jeden krok w tył, niemal znikając w ciemnościach.
– Amelio!
– Tak?
Noah nie wiedział, co powiedzieć. Ciszę zakłócał jedynie szelest liści, miecionych wiatrem przez trawnik. Dziewczyna stała na samej krawędzi plamy światła z otwartych drzwi, a jej jasna twarz rozmywała się na granicy nocy.
– Może wejdziesz? – zapytał.
Ku jego zdziwieniu, zdawała się rozważać zaproszenie. Przez chwilę wahała się między światłem a ciemnością, pójściem naprzód a wycofaniem się. Znów spojrzała przez ramię, jakby prosząc kogoś o zgodę. Po chwili skinęła głową.
Noah wpadł w panikę. W dużym pokoju panował bałagan. Jego mama wpadła tylko na dwie godziny, by dodać mu otuchy i ugotować obiad, a potem pojechała do szpitala, do Taylora. Pokoju nikt nie sprzątnął, więc wszystkie rzeczy leżały tam, gdzie Noah rzucił – plecak na kanapie, bluza na małym stoliku, brudne tenisówki przed kominkiem. Postanowił minąć pokój i zaprowadzić Amelię wprost do kuchni.
Usiedli, nie patrząc na siebie, dwoje przybyszów z różnych planet, usiłujących znaleźć wspólny język.
Zadzwonił telefon.
– Nie odbierzesz? – Amelia uniosła głowę.
– Nie. To znów jakiś dziennikarz. Dzwonią, od kiedy wróciłem do domu po południu.
Włączyła się automatyczna sekretarka i zgodnie z przepowiednią Noaha odezwał się damski glos: „Mówi Damaris Horne z „Weekly Informer”. Naprawdę bardzo, bardzo chciałabym porozmawiać z Noahem Elliotem o jego niezwykłym akcie bohaterstwa. Cały kraj chce o tym usłyszeć, Noah. Zatrzymałam się w pensjonacie „Lakeside”. Mogę zaoferować ci pewną rekompensatę finansową za czas, który mi poświęcisz…”
– Proponuje, że ci zapłaci za rozmowę? – spytała Amelia.
– Głupie, nie? Moja mama mówi, że to najlepszy znak, że nie powinienem z tą panią rozmawiać.
– Ale ludzie naprawdę chcą o tym usłyszeć. O tym, co zrobiłeś.
Co zrobiłem.
Wzruszył ramionami. Czuł się niegodny tych wszystkich pochwał, a przede wszystkim pochwał Amelii. Wysłuchał do końca wiadomości. Znów zapanowała cisza, przerywana jedynie cichym popiskiwaniem automatycznej sekretarki.
– Możesz to teraz otworzyć, jeśli chcesz – powiedziała Amelia.
Spojrzał na prezent. Choć zapakowany był w zwykły, szary papier, on starał się go nie rozerwać, bo wydawało mu się, że niegrzecznie byłoby się śpieszyć pod jej wzrokiem. Delikatnie odlepił taśmę i rozwinął opakowanie.
Scyzoryk nie był ani duży, ani szczególnie ładny. Noah zauważył zadrapania na rączce i zdał sobie sprawę, że nie jest nawet nowy. Podarowała mu używany nóż.
– Ooo… – Udało mu się zabarwić głos pewną dozą entuzjazmu. – Ładny.
– Należał do mego taty. Mojego prawdziwego taty – dodała cicho.
Uniósł wzrok, gdy zrozumiał, co to znaczy.
– Jack jest moim ojczymem. – Ostatnie słowo wypowiedziała z wyraźnym obrzydzeniem.
– Więc J.D. i Eddie…
– Nie są naprawdę moimi braćmi. To synowie Jacka.
– Właśnie coś mi tu nie pasowało. Nie jesteś do nich podobna.
– Chwała Bogu.
Noah roześmiał się.
– Tak, ja też nie chciałbym takiego rodzinnego podobieństwa.
– Nie wolno mi nawet mówić o moim prawdziwym tacie, bo Jack się wścieka. Nienawidzi, jak mu się przypomina, że ktoś był przed nim. Ale ja chcę, żeby ludzie wiedzieli. Chcę, żeby wiedzieli, że Jack nie ma nic ze mną wspólnego.
Łagodnie wsunął jej scyzoryk do ręki.
– Nie mogę tego przyjąć, Amelio.
– Ale ja chcę, żebyś go miał.
– Na pewno wiele dla ciebie znaczy, skoro należał do twego taty.
– Właśnie dlatego chcę, żeby był twój. – Dotknęła bandaża na głowie, jakby wskazując, dlaczego ma wobec Noaha dług. – Tylko ty coś zrobiłeś. Tylko ty nie uciekłeś.
Nie wyznał upokarzającej prawdy: Chciałem uciekać, ale byłem tak przerażony, że nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
Spojrzała na zegar kuchenny i zerwała się z miejsca w nagłej panice.
– Nie wiedziałam, że jest tak późno.
Poszedł za nią do drzwi. Amelia właśnie wychodziła, gdy światła reflektorów samochodu omiotły drzewa. Odwróciła się i zamarła na widok furgonetki jadącej podjazdem.
Drzwiczki otworzyły się i z samochodu wysiadł chudy, wściekle patrzący Jack Reid.
– Wsiadaj, Amelio – powiedział.
– Jack, skąd…
– Eddie mi powiedział, że cię tu znajdę.
– Właśnie miałam wracać do domu.
– Wsiadaj do samochodu, natychmiast.
Zacisnęła wargi i w milczeniu wsunęła się na siedzenie pasażera.
Jej ojczym zamierzał wsiąść za nią, gdy napotkał wzrok Noaha.
– Ona nie zadaje się z chłopakami – oznajmił. – Lepiej, żebyś o tym wiedział.
– Przyszła tylko powiedzieć cześć – odrzekł gniewnie Noah. – O co panu chodzi?
– Chodzi o to, chłopcze, że moja córka jest poza zasięgiem. – Wsiadł do auta i zatrzasnął drzwi.
– Nawet nie jest pana córką! – krzyknął Noah, zdając sobie sprawę, że mężczyzna nie słyszy go przez warkot silnika.
Gdy furgonetka wykręcała na podjeździe, Noah przez moment dostrzegł w oknie profil Amelii. Przerażony wzrok utkwiła wprost przed siebie.