Claire krzyknęła, cofnęła się i podniosła kołek na tyle szybko, by wbił mu się głęboko w pierś. Z olbrzymią siłą nieznajomy pchnął Claire na ścianę. Uderzyła mocno głową i poczuła przeszywający ból, ale znacznie bardziej niepokoiły ją krwistoczerwone oczy wampira oszalałego z wściekłości.
A potem osunął się na nią. Pchnęła go i padł na podłogę z szeroko rozłożonymi ramionami. Naprawdę cuchnął. Jakby od roku się nie kąpał i nie zmieniał ubrań. I śmierdział starą krwią, co przyprawiało ją o mdłości.
Miał otwarte oczy i wpatrywał się w sufit, ale Claire wiedziała, że jeszcze żył. Srebro z kołka sprawiało mu ból, a sam kołek na razie go unieruchamiał. Czy srebro go zabije, zależało od tego, w jakim jest wieku. Wydawało się, że był jakimś opryszkiem, który najwyżej kilka lat temu zamienił się w wampira.
Srebro go paliło. Zobaczyła, jak rana wokół kołka czernieje.
Próbował mnie zabić. Przełknęła z trudem ślinę i położyła rękę na kołku, ale po chwili ją zabrała. Powinnam pozwolić mu umrzeć.
Tyle że naprawdę potrzebowała kołka. Bez niego była bezbronna.
Claire sięgnęła po niego, gdy za nią odezwał się głos z doskonałym brytyjskim akcentem.
– Nie chcesz tego zrobić.
Morley. Musiał zejść po schodach, w czasie gdy walczyła. Był zakrwawiony, ubrania wisiały na nim w jeszcze większych strzępach niż wcześniej, a na twarzy miał kilka zadrapań, które właśnie się zabliźniały.
Claire złapała mocniej kołek i wyrwała z piersi wampira, odwracając się w stronę Morleya.
Morley westchnął.
– Czy wy naprawdę nigdy nie słuchacie? Mówiłem, żebyś tego nie robiła!
– Jest ranny – stwierdziła. – I raczej szybko nie wstanie.
– Nieprawda. Już nigdy nie wstanie. Ale prawdę mówiąc, nie ma takiej potrzeby.
Poczuła, jak coś zimnego ociera się o jej kostkę, po czym owija się o nią. Nastoletni wampir złapał ją i ciągnął do siebie.
Morley wyrwał jej kołek i zadał kolejny cios wampirowi, z co najmniej trzykrotnie większą siłą niż ta, której użyła Claire. Usłyszała zgrzyt kości. Morley wbił się aż w drewnianą podłogę.
Chłopak, który nie był nawet starszy od Shane'a, znów znieruchomiał. Jego skóra zaczęła się zwęglać od srebra.
– Nie możesz… – jęknęła Claire, gdy Morley odwrócił się do niej z kamienną twarzą.
– Mogłoby do ciebie wreszcie dotrzeć, że mogę – warknął. – Mogłabyś też zauważyć, że ten chłopak nie należy do mojej grupy. Czy to cię wcale nie niepokoi, Claire?
– Ja…
– A powinno. Bo poza wampirami, które mieszkają w Morganville, nie powinno być żadnych innych. Amelie, bez względu na to, co o niej myślisz, jest dokładna. Ci, którzy nie zgodzili się wziąć udziału w jej eksperymencie społecznym, zostali zabici. Nie ma na tym świecie żywych wampirów, których nie znam. – Trącił chłopaka butem. – Ale tego nie znam. Ani tej watahy szakali, która zeżarła mi właśnie zapasy.
– Watahy? – Claire spojrzała w górę i zamarła, zaskoczona kolejnym dochodzącym z góry łomotem. Morley zignorował ją i popędził jak strzała na górę. Dochodziły stamtąd krzyki.
– Hej, zaczekaj! Zjedli wasze… zapasy… nie chodzi ci o…
Zanim dokończyła, Morley dotarł na szczyt schodów i zniknął.
– Moich przyjaciół? – skończyła cicho, po czym zamrugała z niedowierzaniem, bo z ciemności wynurzyli się Michael i Shane.
Michael niósł Eve, która nadal wyglądała na nieprzytomną.
Zeszli szybko ze schodów. Claire wcale nie podobał się wyraz twarzy Michaela, ani Shane'a.
– Musimy iść – rzucił Michael. – Już. Natychmiast.
– A co z Oliverem? Co z Jasonem?
– Nie ma czasu. Ruszaj, Claire.
– Mój kołek…
– Zrobię ci nowy, śliczny i błyszczący… – obiecał Shane. Z trudem chwytał powietrze. Złapał ją za rękę i pociągnął kuśtykającą za Michaelem, który szedł w stronę pokoju z wybitym oknem, którym się tu dostali. – Wszystko w porządku?
– Pewnie. – Pohamowała jęk, kiedy znów źle postawiła chorą stopę. Czuła się na pewno lepiej niż ludzie na górze. – Co tam się dzieje?
– Morley ma wyjątkowo zły dzień – odpowiedział Michael. – Opowiemy później. Teraz musimy się stąd wydostać, zanim…
– Za późno – stwierdził cicho Shane, gdy z ciemności wyłoniły się dwa wampiry i zagrodziły całej czwórce drogę. Pierwszy był staruszkiem o szalonych oczach i burzy siwych włosów. Drugi był młody, w koszulce piłkarskiej – pewnie był z tej samej drużyny, co ten, którego dźgnęła Claire. Był wyższy i potężniejszy od Shane'a. Podobnie jak starzec wyglądał dziwnie… Wyglądał na szalonego, nawet jak na wampira.
– Daj – skamlał starzec dziwnym, ochrypłym głosem. – Daj.
– O cholera, to trochę okropne – powiedział Shane. – No dobra, ktoś ma jakiś pomysł?
– Tutaj! – Michael kopnął drzwi po drugiej stronie korytarza i otworzył z okropnym zgrzytem zawiasów. Shane pchnął Claire do pokoju. Michael skoczył za nimi i zatrzasnął drzwi przed nosami wampirów. Oparł się o nie plecami i krzyknął:
– Barykadować!
– Robi się! – Shane skinął na Claire, żeby złapała z drugiej strony ciężkie biurko, które przeciągnęli w stronę drzwi.
Michael, z Eve w ramionach, wskoczył bez trudu na blat i zeskoczył z drugiej strony, gdy je przeciągali.
– Myślisz, że to wystarczy?
– Nie ma mowy. Widziałeś tego faceta?
Eve zaczęła się kręcić w jego ramionach i coś mamrotać. Spojrzał na nią z niepokojem. Kiedy odwróciła głowę, Claire zobaczyła zmierzwione w jednym miejscu włosy i prawie niewidoczną krew.
– Co się stało?
Michael pokręcił głową.
– Nie wiem.
– Naraziła się Morleyowi – wyjaśnił Shane. – Uderzył ją i poleciała na ścianę. Trafiła głową w róg. Myślałem… – Zamilkł na chwilę. – Wystraszyła mnie na śmierć. Ale nic jej nie jest, prawda?
– Nie wiem – powiedział Michael.
– No to użyj swoich nadprzyrodzonych mocy!
– Idioto, jestem tylko wampirem! Nie mam rentgena w oczach.
– Też mi superpotwór – westchnął Shane. – Stary, przypomnij mi, żebym cię wymienił na wilkołaka. Byłby pewnie teraz bardziej przydatny.
Claire zignorowała chłopaków i przeszła na drugą stronę pokoju pokrytego kurzem i martwymi owadami. Odblokowała jedno skrzydło okna, ale wcale nie chciało się ruszyć. Zorientowała się, że po drugiej stronie są okropnie brudne żelazne kraty.
– Michael, dasz radę je wyważyć?
– Może… Proszę, potrzymaj ją. – Podał Eve Shane'owi, który utrzymał ją na rękach z dużo większym trudem.
Spojrzał na skąpane w słońcu kraty. – To może być pewien problem.
Wciąż miał na sobie skórzaną kurtkę, ale rękawiczki miał w strzępach – wyglądały, jakby ktoś je rozszarpał pazurami. Przez dziury było widać jego bladą skórę.
Shane, który opierał się o biurko taranujące drzwi, prawie się przewrócił, kiedy wampiry z drugiej strony spróbowały wedrzeć się do wnętrza. Biurko przesunęło się kilkanaście centymetrów, nim Shane zaparł się nogami i zaczął je pchać z powrotem. Przesuwało się powoli centymetr po centymetrze i w końcu Shane'owi udało się przycisnąć je do drzwi, przytrzaskując ręce starego wampira.
– Myślcie szybko! – krzyknął Shane. – Kończy nam się czas!
Michael wziął głęboki oddech, złapał jedną ze starych zakurzonych zasłon i szarpnął nią w dół. Następnie owinął nią obie dłonie i chwycił kraty. Mimo jego starań, gdy uniósł dłonie, rękawy płaszcza opadły i Claire zobaczyła, jak zaczerwieniona od słońca skóra zaczyna skwierczeć. Michael aż zatrząsł się z wysiłku, ale słońce go pokonało. Puścił kraty i cofnął się, dysząc. Oczy mu poczerwieniały i rzucały wściekłe błyski.
– Do cholery! – krzyknął i kopnął w kraty. To okazało się skuteczniejsze. Buty i dżinsy lepiej chroniły przed słońcem, a kopniak wygiął kraty i naderwał śruby.
Nie zdążył kopnąć drugi raz, gdy wampiry po drugiej stronie drzwi znów zaatakowały, tym razem tak skutecznie, że biurko wyjechało aż na środek pokoju, a Shane poleciał na Claire. Michael obrócił się w samą porę, by stanąć twarzą w twarz z młodszym wampirem.
Michael był szybki, ale tego dnia słońce mocno go osłabiło. Obcy wampir zaatakował pierwszy, uderzając tak mocno, że Michael zatoczył się aż na przeciwległą ścianę. Szybko się otrząsnął i poderwał na nogi, podczas gdy krwiożerczy sportowiec rzucił się na Claire.
Michael złapał go za tył koszuli i szarpnął tak mocno, że tamten zwalił się na plecy. Przycisnął go kolanem do podłogi, ale to nie wystarczyło. W tym czasie drugi wampir, starzec, wszedł do pokoju, powłócząc nogami i uśmiechając się półgębkiem. Zdawał się jeszcze bardziej martwy niż większość wampirów i Claire miała wrażenie, że w jego chaotycznych ruchach dostrzega coś znajomego… coś…
Nie miała czasu się nad tym zastanawiać, bo starzec rzucił się na nich jak jakiś obrzydliwy pająk, wyciągając ręce z rozcapierzonymi jak szpony palcami. Shane odskoczył, nie wypuszczając z rąk Eve. Dzięki temu Shane i Eve znaleźli się bliżej drzwi. Shane rzucił za siebie zrozpaczone spojrzenie, po czym wyskoczył z pokoju.
– Claire, uciekaj! – krzyknął Michael. – Biegnij!
– Nie mogę biec – odpowiedziała z żalem. Kuśtykanie raczej nie miało sensu. Oba wampiry mogły ją w każdej chwili dopaść. Krok za krokiem odsuwała się od starego wampira i kierowała w stronę okna.
Najwyraźniej nie zorientował się, co planuje Claire, dopóki nie wszedł w snop światła i nie zaczął płonąć. Ale nawet wtedy musiało minąć kilka sekund, nim zorientował się, co się dzieje. Szedł dalej w jej stronę, podczas gdy jego skóra przybierała kolor różowy, następnie czerwony, aż wreszcie zaczęła dymić.
Dopiero wtedy zawył i skoczył w cień.
Claire, opierając się o framugę i nurzając w słońcu, odetchnęła z ulgą. Na chwilę.
– Sprytne – odezwał się Michael. Nie ruszył się z miejsca, przyciskając młodego wampira do ziemi i obserwując starszego zbliżającego się do Claire.
– Stój tam, gdzie teraz. Może spróbować cię złapać i ściągnąć ze słońca. Jeśli puszczę tego…
– Wiem. Panuję nad sytuacją.
Nie było to zgodne z prawdą, ale co miała zrobić? Rozejrzała się rozpaczliwie za czymś, co by jej pomogło, i mrugnęła. Możesz mi to rzucić?
Michael rozejrzał się i marszcząc brwi, podniósł coś z podłogi.
– To?
– Rzuć mi!
Tak zrobił, a Claire złapała to w momencie, gdy stary wampir rzucił się na nią z krzykiem.
Claire wbiła mu ołówek w pierś. Udało jej się wbić go pomiędzy żebra, dokładnie tak, jak uczył ją Myrnin podczas jednej z lekcji samoobrony. Oczy starego wampira rozszerzyły się i padł u jej stóp, w słońcu. Claire odepchnęła go na bok, z ołówkiem w piersi.
– Ty chyba żartujesz… – stwierdził Michael i pokręcił głową. – To po prostu żenujące.
– Zauważyłeś u nich coś dziwnego? – Claire zaczęła się trząść, gdy fala adrenaliny zaczęła opadać. Wampir, którego przyciskał Michael, zamachnął się na niego, ale bezskutecznie.
– Ci goście? Nie są zbyt bystrzy.
– Są chorzy. Rozpoznałam sposób, w jaki poruszał się ten starszy. Zauważyłeś, że oni tak naprawdę nie myślą?
Nie są w stanie. Pozostały im tylko podstawowe instynkty. Polować i zabijać. Zupełnie jak niektóre chore wampiry w Morganville.
Najwyraźniej Michael o tym nie pomyślał. Natychmiast zmieniła mu się mowa ciała i przez moment Claire miała wrażenie, że chłopak wstanie i odsunie się od chorego wampira, ale rozsądek wygrał ze strachem i Michael pozostał w miejscu. On nigdy nie chorował na zarazę, która gnębiła pozostałe wampiry. Jako najmłodszy, nie miał okazji. Ale widział, co zrobiła z niektórymi wampirami w Morganville. Widział, w jakie potwory się zmienili.
– Bez obaw. Dostałeś szczepionkę. Nie sądzę, abyś mógł się zarazić.
Miała nadzieję, że to prawda. Jeśli to była nowa odmiana zarazy, to gorzej. Znacznie gorzej, zwłaszcza jeśli, jak podejrzewała, choroba atakowała szybciej i miała ostrzejszy przebieg niż ta u wampirów z Morganville.
Shane wpadł z powrotem do pokoju, prawie się przewrócił o starego wampira i rozejrzał się zadziwiony.
– Ehm… co się stało?
– Gdzie Eve?
– Zostawiłem ją w pokoju obok. Nic jej nie jest.
– Zostawiłeś ją?! – warknął Michael. – Lepiej powiedz, że źle usłyszałem.
– Michael, wszystko z nią w porządku. Jest przytomna, w miarę. Zostawiłem ją ukrytą pod biurkiem, z nożem do listów. Jest teraz bezpieczniejsza niż którekolwiek z nas. – Shane spojrzał na dźgniętego ołówkiem wampira. – Claire?
– Tak?
– Dźgnęłaś wampira ołówkiem 2B…
– Nie sprawdzałam grafitu.
– Wspominałem ostatnio, jaka jesteś niesamowita?
Próbowała się uśmiechnąć, ale jej serce łomotało w nieprzyjemny sposób.
– Na komplementy będzie czas później. Musimy się stąd wynieść i dotrzeć do samochodu. Jakieś pomysły?
– Znajdź jeszcze jeden ołówek i przyszpil tego – odezwał się Michael.
– Zdajesz sobie sprawę, jak to dziwnie brzmi, prawda? – zapytał Shane. – Nieważne. Ołówek 2B nadchodzi. Dlaczego mam wrażenie, że piszemy klasówkę?
– Claire, idź do Eve. Upewnij się, że nic jej nie jest.
Claire skinęła głową i wykuśtykała za drzwi, przez korytarz. Drzwi do kryjówki Eve były tylko przymknij‹ Pchnęła je…
Aby natychmiast zrobić unik przed atakiem Eve, która stała, opierając się o krzesło, i ściskała w ręku lśniący srebrny nóż do papieru. Eve krzyknęła i wypuściła z ręki nóż, gdy tylko się zorientowała, że to Claire. Rzuciły się sobie w objęcia, płacząc z ulgi.
– Nic ci nie jest, nic ci nie jest – szeptała Eve i ściskała przyjaciółkę. – Przepraszam. Myślałam, że jesteś jednym z potworów.
– Nie tym razem – odpowiedziała Claire i skrzywiła się, widząc krew ściekającą po twarzy Eve. – To musi boleć.
– Już nie bardzo. – Eve miała trochę mętny, rozbiegany wzrok, ale trzymała się na nogach, a to był dobry znak. – Myślałam… Myślałam, że widziałam Michaela. Ale potem był tu Shane i…
– Michael jest tutaj. Niósł cię, ale musiał walczyć.
Zaraz przyjdzie. Mówiłam ci, że tak będzie.
Eve zacisnęła na chwilę oczy.
– Dobrze – powiedziała w końcu. Miała silniejszy głos. – Dobrze. Wszystko będzie dobrze.
Z drugiego pokoju dobiegał dźwięk wyginanego metalu, a potem głośne bing.
– Hej! – Głos Shane'a odbijał się od kamienia i drewna. – Dziewczyny, koniec imprezki. Wychodzimy!
– Chodź. – Claire wsunęła ramię pod pachę Eve, aby podtrzymać ją. – Pora się wynosić.
– A gdzie Jason? – Eve zdawała się już w pełni przytomna i w temacie, tylko że nie tym, co trzeba. – Musimy go znaleźć!
– Jest z Oliverem. Znajdziemy go. Ale najpierw musimy zadbać o to, żeby nie zginąć, prawda? To bardzo ważne.
Pokuśtykały razem przez korytarz do pokoju, w którym na podłodze leżały dwa pokonane ołówkami wampiry, a Michael i Shane stali przy oknie. Kraty były wyrwane.
Michael rozsądnie stał z boku, z zasłoną owiniętą wokół ramion. Claire podejrzewała, że zamierzał ją sobie zarzucić na głowę.
Ale żadne z nich się nie ruszało.
– Co? – zapytała Claire, a gdy podeszła do okna, zrozumiała, gdzie tkwił problem.
Radiowóz płonął. Podobnie jak autokar.
I nikt, absolutnie nikt nie wyszedł popatrzeć. Nie pojawiła się policja, ani nawet ochotnicza straż pożarna. Blacke było wymarłym miastem. I to dosłownie.
– No to przerąbane – stwierdził rzeczowo Shane. – Plan B?
– Nie mamy – westchnął Michael.
– Wiecie, jakoś podejrzewałam, że tak będzie – odezwała się Eve. – I to mimo wstrząsu mózgu.
Stali przez chwilę, patrząc, jak samochód i autokar płoną, i przez kilka sekund nikt się nie odezwał. Aż w końcu Michael powiedział:
– Morley tego nie zrobił. Nie jest aż tak głupi.
– Oliver też nie – dodał Shane. – Co tu się, do diabła, dzieje?
– Powinieneś wiedzieć. Jechałeś z Morleyem. My tu dopiero dotarliśmy.
– Taa, wiecie, to zabawne, ale przez te więzy i szamotaninę z głodnymi wampirami jakoś nie zwracałem uwagi na szczegóły. Wiem tylko, że weszliśmy do tego budynku, Morley zaczął przemawiać, a po chwili ktoś z grupy Morleya krzyczał, że są atakowani. Złapałem Eve i próbowałem ją ukryć, ale rąbnął ją Morley, bo weszła między niego a jakiegoś faceta, z którym walczył. Uderzyła się w głowę. – Shane zamilkł i spojrzał na Michaela. – A ty jak się wytłumaczysz?
– Straciłem wątek jakiś czas temu. Mniej więcej wtedy, gdy Oliver skręcił bez powodu do Wariatkowa. No chyba że tego właśnie od początku szukał.
– Czego? Miasta pełnego wampirów? – Kiedy Claire to wypowiedziała, nagle nabrało to sensu. – On ich szukał!
Wiedział, że gdzieś tu są. Szukał ich!
– Myślał, że są w Durram – zgodził się z nią Michael.
Dlatego wyszedł na poszukiwania w środku nocy. Ale nawet jeśli tam wcześniej były, to się przeniosły. Tutaj. Do mniejszego miasta. Łatwiejszego do kontroli. Zanim rozchorowały się na tyle, żeby przestało im zależeć.
– Ale ci tutaj raczej nie są bardzo starzy. – Shane skinął w stronę chłopaka w koszulce piłkarskiej. – To nie jest żaden przedpotopowy strój. Musiał stać się wampirem kilka miesięcy temu, najwyżej z rok. Więc jak…
– Bishop! – przerwała mu Claire. – Bishop szukał Amelie.
I wciąż stwarzał nowe wampiry, po czym je zostawiał. Musiał tędy przejeżdżać, albo nieopodal. – Bishop był ojcem Amelie, zarówno biologicznym, jak i w sensie wampirycznym. I w obu tych przypadkach nie zasługiwał na tytuł Ojca Roku. Ani na medal za humanitarne prowadzenie się. Pożywiał się napotkanymi ludźmi i to właśnie zostawiał za sobą.
Przerażające i obrzydliwe.
– Jeśli Oliver ich szukał, to musi mieć jakiś plan. – Odezwała się Eve. Opierała się teraz o ścianę i trzymała się jedną ręką za głowę, która musiała ją boleć. Nadal zdawała się lekko nieprzytomna. – Znajdźmy go. Będzie wiedział, co robić.
– Może i miał plan, ale to było zanim Morley i jego wesoła drużyna idiotów włączyli się do akcji – odpowiedział Shane. – A teraz jesteśmy po środku trójstronnej wojny wampirów. To byłaby świetna gra wideo, ale jakoś nie mam ochoty uczestniczyć w niej na żywo. Wizja przegranej jest przykra.
– No to musimy znaleźć inny samochód – powiedział Michael. – Taki, który jeździ.
– Nie, stary, ja muszę znaleźć inny samochód – wszedł mu w słowo Shane. – I zaciemnić okna. I przyprowadzić go tutaj, żebyś nie stanął w ogniu podczas wizyty w komisie.
Plan wygląda tak: ty zajmiesz się dziewczynami, a ja zdobędę samochód.
– Kazałeś mi właśnie zostać z dziewczynami?
– Tak jest. I to prosto w twarz. Jak się z tym czujesz?
Przybili piątkę.
– Obaj jesteście kretynami, wszyscy tu zginiemy i do tego pęka mi głowa – westchnęła Eve. – Czy moglibyśmy się stąd wreszcie wynieść? Proszę?
Michael podszedł i objął Eve, która zatkała cicho, wtulając się w niego.
– Ciii. Już dobrze, kochanie.
– Nieprawda. I gdzie, do cholery, byłeś, kiedy porwano mnie i prawie zagryziono na śmierć?
– Goniłem za tobą. Wskakiwałem do autokaru.
Wybijałem okna. Prawie cię uratowałem.
– Tak. Ale ja przez cały ten czas byłam nieprzytomna, więc nie mogłam tak naprawdę docenić, jaki jesteś dzielny.
Ale jest dobrze. Być z tobą.
Shane wymienił spojrzenia z Claire i zacharczał, jakby go duszono, czym wywołał u niej salwę śmiechu. Potem wziął ją za rękę, potrzymał przez moment, a następnie uniósł do warg. Miał takie ciepłe i delikatne usta, że aż poczuła, jak każdy jej mięsień drży pod wpływem jego dotyku. Przesunął kciukiem po pierścionku przyjaźni, ich sekretnej cichej obietnicy.
– Zaczekaj na mnie – powiedział. – Jakieś życzenia w kwestii samochodu?
– Coś przeciwpancernego? – zasugerowała. – A, no i żeby był telewizor w zagłówkach. Dodatkową zaletą byłby dźwięk stereo.
– I turbodopalacz – dorzucił Michael.
– Czyli jeden żółty hammer na gorąco z dodatkowym wyposażeniem niszczącym, zaraz podaję. – Shane jeszcze raz delikatnie ścisnął jej palce i wyskoczył za okno. Claire patrzyła, jak upada na trawę, wstaje i biegnie w popołudniowym słońcu.
Uświadomiła sobie, że słońce jest znacznie niżej niż poprzednio.
Było późne popołudnie, a słońce chyliło się ku zachodowi, szybko.
– Zmrok – stwierdziła. – Nie mamy za wiele czasu, nim zrobi się ciemno, prawda?
– Owszem. – Michael podszedł do niej, unikając światła wpadającego przez okno. – Ale jeśli zostaniemy w tym budynku, to będziemy mieli jeszcze mniej czasu. Sporo jest tych… innych wampirów. I raczej nie stronią od obcych.
Złapał dwa pokonane wampiry i wyciągnął do korytarza, gdzie porzucił je obok tego ze srebrnym kołkiem Claire. Ten na pewno już nie żył, spalony przez srebro. Claire starała mu się za bardzo nie przyglądać.
Michael ponownie zabarykadował drzwi i posadził Eve we w miarę bezpiecznym miejscu, na krześle w kącie. – Zostań tu – zwrócił się do niej. – Odpocznij. Zerwał drugą zasłonę z okna i owinął nią Eve. Jeden z tych romantycznych gestów, tyle że lekko zniweczony przez atak kichania, który ją napadł, gdy otoczyła ją chmura kurzu.
Claire pozostała przy oknie i wyglądała na zewnątrz. Nie, żeby to miało jakoś pomóc. Nawet gdyby zobaczyła Shane'a, nawet gdyby zobaczyła, że potrzebuje pomocy, co mogła zrobić? Nic, ponieważ była człowiekiem, była powolna i miała skręconą kostkę.
Ale mimo to uważała, że to ważne, aby tam stała i go wypatrywała, tak jakby zawarli jakiś pakt, i gdyby go nie dotrzymała, to mogło go spotkać coś złego.
Przesądy. No cóż, stoję w czymś na kształt pseudogotyckiego zamku z walczącą po korytarzach bandą wampirów. Może przesądy tu się spełniają.
– Widziałeś Jasona? – zapytała Eve Michaela. Wszystko z nim w porządku?
Michael zachował się tak, jakby nie usłyszał pytania. Podszedł do Claire, ale pozostał w cieniu.
– Widzisz coś?
– To raczej nie jest odpowiedź na pytanie, prawda?
Michael rzucił jej groźne spojrzenie. Ale cokolwiek chciał powiedzieć, przerwał mu łoskot z góry. Potężny. A zaraz za nim dało się słyszeć coś jakby drapanie. Jakby bardzo ostrymi pazurami. Albo nożami.
Jakby coś próbowało się przekopać przez podłogę z pierwszego piętra.
– Ten dźwięk mi się nie podoba – powiedziała Eve. – Michael?
Stał bez ruchu, patrząc w górę. W cieniu jego twarz zdawała się być koloru marmuru.
Z sufitu posypał się kurz. Płatki starego tynku zaczęły spadać jak śnieg. Claire cofnęła się od okna, od tego dźwięku, aż do ciężkiego biurka odgradzającego ich od drzwi.
Nagle drzwi się uchyliły. Ktoś uderzył w nie z potężną siłą i zawył. Znów dało się słyszeć drapanie, tym razem w drzwi. Michael ruszył do przodu i wepchnął biurko z powrotem na miejsce, przytrzymując je, gdy z drugiej strony ktoś napierał na drzwi.
– Cholera – syknął. – Gdzie on jest?
Nad nimi coś pękło z suchym zgrzytem – to ktoś zrywał, łamał i odrzucał deski.
Przekopywali się.
Eve wstała i oparła się o ścianę. Kopnęła nogę niewielkiego stolika, leżącego nieopodal jej krzesła. Noga ułamała się pod kątem, tak że powstał czubek, może nie tak ostry jak włóczni, ale też nie tak tępy jak pałki. Złapała nową broń w obie dłonie i spoglądała to na sufit, z którego tynk sypał się jak podczas śnieżycy, to na Michaela, który z trudem utrzymywał biurko barykadujące drzwi.
Zginiemy tutaj, pomyślała Claire. Dotarło to do niej z przeraźliwą jasnością, jakby już widziała przyszłość przez okno czasu. Eve będzie leżeć tam, z otwartymi, pustymi oczami, a Michael umrze, próbując jej bronić. A ona skończy jako mała połamana stertka pod oknem, gdzie znajdzie ją Shane…
Nie.
Myśl, że w takim stanie znajdzie ją Shane, bardziej nawet niż sama wizja śmierci sprawiła, że Claire buntowała się \v środku. Już dość widział. Dość się wycierpiał. Nie zamierzała na koniec dodawać jeszcze tego. Nie zrobi mu tego.
– Musimy żyć – powiedziała głośno. Zabrzmiało to trochę obłędnie. Michael spojrzał na nią, a Eve zaczęła się wręcz gapić.
– No oczywiście – stwierdziła Eve. – I to podobno ja dziś dostałam w głowę…
W końcu sufit się poddał i wraz ze zgrzytem drewna i deszczem tynku i gruzu spadły na dół trzy ciała, pokryte krwią wszędzie tam, gdzie nie były białe od pyłu. Wyglądały jak potwory, a kiedy najwyższy odwrócił się w stronę Claire, a ta zobaczyła błysk kłów, wrzasnęła.
Krzyk trwał tyle, co jedno uderzenie serca, po czym przyszło opamiętanie. I ulga.
– Oliver? – Po prostu cudownie. Czuła ulgę na widok Olivera. Świat stanął na głowie, koty zaprzyjaźniły się z psami, a życie takie, jakim je znała do tej pory, pewnie się skończyło.
Oliver wyglądał, no cóż… jak potwór. Jak potwór, który przedarł się przez piekło, krok po kroku i przy okazji, o dziwo, był zachwycony każdą minutą zmagań. Uśmiechnął się szeroko do Claire, pokazując kły, po czym odwrócił się do Eve, która rzuciła się na niego z zaostrzonym kijem. Odebrał go jej bez najmniejszego trudu i pchnął ją w stronę Michaela, który co prawda pohamował się od ataku, ale był równie zaskoczony, jak Claire.
– Żołnierze, spocznij – odezwał się Oliver. Prawie się śmiał. Obok niego Morley otrzepywał się z białego pyłu i wzniósł chmurę pyłu, która doprowadziła Claire do łez, kiedy wykaszlała:
– Wygląda na to, że nadal jesteśmy sojusznikami.
Przynajmniej na razie.
– Zupełnie jak Rosja i Anglia podczas II wojny światowej – zgodził się z nią Morley, po czym zaczai się zastanawiać. – A może to była pierwsza? Tak trudno zapamiętać te szczegóły. W każdym razie naszym przeciwnikiem jest wspólny, gorszy wróg. Możemy się pozabijać później.
Trzecim z grupy okazał się Jason, który wyglądał równie źle, jak pozostali. Ale nie był z tego powodu równie szczęśliwy. Trząsł się, i to wyraźniej, a prowizoryczny bandaż, którym miał okręcony lewy nadgarstek, przesiąkł krwią.
Eve w końcu rozpoznała swojego brata i złapała go w objęcia. Jason przez moment stał nieruchomo, po czym niezgrabnie poklepał ją po plecach.
– Nic mi nie jest – powiedział. Claire pomyślała, że kłamie, ale było to odważne stwierdzenie. – Masz krew na twarzy.
– Uderzyłam się w głowę – wyjaśniła Eve.
– A, no to nic się nie stało – stwierdził Jason i to było tak typowe stwierdzenie jak na brata, że Claire aż się uśmiechnęła. – A tak serio, to to źle wygląda, Eve.
– Nic nie jest złamane. Głowa mnie boli i trochę mi się w niej kręci. Ale przeżyję. A co się tobie stało?
– Nie pytaj. – Jason się odsunął. – Chłopie, potrzebujesz wsparcia?
Michael złapał biurko i znów podciągnął je pod drzwi, a teraz próbował je utrzymać w miejscu.
– Pewnie – rzucił. Nie żeby siła Jasona mogła tu wiele pomóc, pomyślała Claire. Był silny i żylasty, ale nie tak silny jak wampiry.
– Wpuśćcie ich – powiedział Morley i strzepnął resztę kurzu na wszystkich. – To moi ludzie. No chyba że nam nie ufacie?
– Nie, skąd ten pomysł? – zapytała słodko Eve, po czym odwróciła się do Michaela. – Nawet o tym nie myśl!
– Wolisz, żeby rozerwali ich tam na strzępy? – zapytał Morley, nie kładąc na tę wypowiedź specjalnego nacisku, jakby tak naprawdę mu nie zależało. – Sądziłem, że ktoś tak współczujący nie będzie tak łatwo potępiał innych.
– Przepraszam, ale to wy nas przywiązaliście do foteli.
I kłuliście igłami. I piliście naszą krew. Nie, nie widzę żadnego powodu, żeby ci zaufać!
Morley wzruszył ramionami.
– No to pozwól im umrzeć. Jestem pewien, że ich krzyki nie będą ci przeszkadzały.
Rzeczywiście, po drugiej stronie drzwi ktoś zaczął krzyczeć i zamiast łomotać, raczej pukał.
– Michael! Michael! Tu Jacob Goldman. Otwórz drzwi!
Nadchodzą!
Michael wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Claire, a potem z Eve i Oliverem. Oliver skinął energicznie głową.
Michael złapał biurko i przyciągnął do siebie, prawie przewracając przy tym Jasona.
– Hej! – zaprotestował Jason. – - Następnym razem ostrzegaj!
– Zamknij się. – Michael pchnął go mocno do tyłu.
Drzwi się otworzyły i do pokoju zaczął się wlewać potok wampirów.
Ludzie Morleya. Podobnie jak on sam nie wyszli z tego bez szwanku. Wszyscy, łącznie z Jacobem i Patience Goldmanami, wyglądali, jakby walczyli o życie. Niektórzy byli ranni, a Claire wiedziała z doświadczenia, że naprawdę trudno zranić wampira.
Jacob ściskał zakrwawioną prawą rękę. Patience podtrzymywała go z drugiej strony. Nawet Eve trochę się przejęła, widząc jego bladą jak lód twarz i niewidzące spojrzenie. Wyglądało na to, że wampir naprawdę cierpi.
Patience posadziła go pod ścianą i kucnęła obok, podczas gdy Morley i Oliver, z pomocą Michaela, zaczekali, aż do pokoju wejdą wszystkie wampiry, po czym stworzyli przed drzwiami barykadę.
Wampirów Morleya nie było już tyle, co wcześniej.
– Co się stało? – Claire zapytała Patience. Wampirzyca podniosła na nią wzrok, w którym czaił się taki strach, że aż przyprawił Claire o dreszcze.
– Nie dało się ich zatrzymać – powiedziała. – Przyszli po naszych więźniów. Oni nie… nie mogliśmy ich powstrzymać. Nawet kiedy zniszczyliśmy jednego, z cienia wychodziły kolejne dwa. To było… nie mogliśmy ich zatrzymać. – Spojrzała na Jacoba. Zamknął oczy. Wyglądał, jakby był martwy, bardziej martwy niż inne wampiry. – Prawie urwały Jacobowi ramię, gdy próbował bronić ludzi. Ale nie mogliśmy nic zrobić.
Zdawała się zszokowana i zrozpaczona. Claire położyła rękę na ramieniu Patience, a tę przeszedł dreszcz.
– Już dobrze – powiedziała Claire. – Jesteśmy bezpieczni.
– Nie. Wcale nie jesteśmy. To nie są wampiry, Claire. To zwierzęta, wściekłe bestie. A my… a my jesteśmy dla nich taką samą zwierzyną, jak wy.
– No dobra – odezwał się Morley, podnosząc głos na tyle, aby wszyscy go usłyszeli. – Słuchajcie, zamknąć się! Nie możemy tu zostać…
– Autokar płonie… – rzucił ktoś spod okna. Morley zamilkł na moment, najwyraźniej nie spodziewając się takie¬ go obrotu sprawy, po czym z prędkością światła przeszedł nad tym do porządku dziennego.
– W takim razie nie skorzystamy z autokaru. Ciemniaki.
Znajdziemy jakieś inne wyjście z tego cmentarzyska.
– W słońcu? – zapytał Jacob. Miał cichy, przepełniony bólem głos. – Nie wszyscy są w stanie długo wytrzymać na słońcu, a nawet ci będą cierpieć. Wiesz o tym.
– Macie wybór: iść i się poparzyć albo zostać i dać się rozszarpać. – Morley wzruszył ramionami. – Moim zdaniem poparzenia się goją. Natomiast nie wiem, jak z oderwanymi częściami ciała i jakoś nie mam ochoty sprawdzać.
– Coś się zbliża! – krzyknął głos spod okna. – Ciężarówka. Dostawcza.
Claire przepchnęła się przez tłum wampirów, ignorując ich zimny dotyk i niezadowolone prychania i dotarła pod samo okno, gdzie ponad metr podłogi nadal oświetlało słońce. Eve już dawno zajęła tę miejscówkę, ale zrobiła trochę miejsca dla Claire.
Ciężarówka była duża i żółta. Przypuszczalnie do przewozu pieczywa z dużą skrzynią bez okien. Claire patrzyła, jak pojazd przeskakuje przez krawężnik, toczy się po trawniku, rozpędza i przewraca ogrodzenie wokół merostwa. Ominęła pomnik patrona miasta, ale wprawiła go w takie drżenie, że cały posąg zaczął się niepokojąco chwiać, aż w końcu grawitacja zwyciężyła i pomnik wylądował twarzą w trawie.
Na szczęście nie przed ciężarówką.
Ta zawróciła i podjechała tyłem tuż pod okno. Zatrzymała się przed murem, a z szoferki wyskoczył Shane. Podbiegł do okna i uśmiechnął się szeroko do Eve i Claire.
Uśmiech znikł mu z twarzy, gdy tylko wzrok przyzwyczaił się do ciemności i zobaczył stłoczone w pokoju wampiry.
– Co…
– Ludzie Morleya – wyjaśniła Claire. – Wygląda na to, że teraz wszyscy jedziemy na tym samym wózku.
– Mnie… się to średnio podoba.
– Wiem. Ale wszyscy musimy się stąd wydostać.
Shane pokręcił głową. Potargane włosy przykleiły mu się do spoconej twarzy, ale odwrócił się i otworzył tylne drzwi ciężarówki. W środku nie było wiele miejsca, ale może wystarczy dla wszystkich wampirów.
– Wezmę tyle, ile się zmieści. Ale serio, jak tylko stąd wyjedziemy, każdy działa na własną rękę.
– Jasne – odezwał się Morley i wyszedł na słońce. Jeśli mu doskwierało, to tylko na tyle, by musiał zmrużyć lekko oczy. Złapał ramę okienną i wyrwał ją jednym szarpnięciem, po czym odrzucił w trawę.
– Dobra, najmłodsi przodem. Już!
Nastąpiła chwila wahania. Ale kiedy Morley warknął cicho, wampiry zaczęły wychodzić, szybko przeskakiwać przez nasłonecznioną przestrzeń i chować się w bezpiecznych ciemnościach ciężarówki. Po kilku sekundach w pokoju pozostali już tylko Claire, Michael, Jason, Eve, Morley i Oliver, a za oknem stał Shane.
– Mówiłem, że najmłodsi przodem – powtórzył Morley, łypiąc na Michaela. Michael uniósł blade brwi. – Idiota.
– Zostaję z przyjaciółmi.
– To wygląda na to, że będziesz się musiał z nimi opalać, bo w środku nie ma już miejsca.
– Nie – odezwał się Oliver. – Michael wsiada do tyłu.
A ty i ja jedziemy na zewnątrz.
– Na zewnątrz? – roześmiał się ponuro Morley.
– Jestem pewien, że rozumiesz, co mam na myśli. – Oliver nawet na niego nie patrząc, złapał Michaela za ramię i prawie rzucił nim przez otwartą przestrzeń do ciężarówki. Michael upadł na niewielki kawałek pozostałej wolnej przestrzeni i został wciągnięty do środka przez Patience Goldman, która wyglądała na mocno zdenerwowaną, prawie przerażoną. Shane zatrzasnął tylne drzwi ciężarówki pobiegł do przodu.
– Dobra, ruszać się, drogie panie!
Jason nie czekał na to, aż dziewczyny się ruszą. Wyskoczył z budynku i wsiadł pierwszy. Oliver wypchnął Eve przez okno, a ta pobiegła do szoferki, w której usadawiał się już Jason. Claire podążyła za nią, unikając jakiejkolwiek pomocy od Olivera, i kiedy stanęła na wysokim progu szoferki, zobaczyła, jak Oliver i Morley wyskakują z budynku i kładą się płasko na wierzchu ciężarówki, w pełnym słońcu, z szeroko rozstawionymi rękami i nogami, aby utrzymać równowag. Zatrzasnęła za sobą drzwi i wcisnęła się obok Eve, podczas gdy Jason siedział po jej drugiej stronie, obok Shane'a.
– Nie można było usiąść na zmianę? Chłopak, dziewczyna, chłopak? – zaczął narzekać Shane, uruchamiając silnik. – Cofnij się, dziwolągu.
Te ostatnie słowa były skierowane do Jasona, który najwyraźniej usiadł za blisko Shane'a. Claire próbowała przesunąć się bliżej drzwi pasażera, ale kabina nie była stworzona dla czterech osób, bez względu na to, jak szczupli by byli. A Shane nie należał do malutkich.
– Po prostu jedź, cwaniaczku – warknął Jason. Shane wyglądał, jakby rozważał, czy go nie walnąć. – No chyba że masz ochotę na dwa pieczone wampiry na dachu.
– Cholera – rzucił Shane i spojrzał na kierownicę tak, jakby go osobiście obraziła. Wrzucił bieg i ruszył przez trawę. Uderzył mocno w krawężnik, sprawiając, że Claire wylądowała na desce rozdzielczej, z trudem się podniosła, podczas gdy ciężarówka turlała się w przód i w tył, odzyskała przyczepność i pognała w dół ulicy.
– Gdzie ty, do cholery, jedziesz? – krzyknął Jason.
– Twoja siostra może mówić. Ty nie.
– Gdzie ty, do cholery, jedziesz, Shane? – odezwała się Eve.
– Do biblioteki. Obiecałem, że oddam ciężarówkę.
Claire zamrugała, patrząc na niego i Eve, po czym pokręciła głową.
– Musi być zdesperowany. Shane jedzie do biblioteki. I mimo wszystko to było całkiem zabawne.