Eve siedziała cicho, ale aż gotowała się ze złości. Claire czuła promieniującą z niej wściekłość, jakby to była elektryczność statyczna. I raczej nie zapowiadało się na to, aby szybko jej przeszło. Claire pomyślała, że Eve się denerwuje, aby nie czuć strachu. Strach w tej sytuacji by im nie pomógł. Na pewno nie pomagał facetowi w pomarańczowej czapce ani wkurzonemu gościowi, ani też pozostałej piątce ludzi, których dostrzegła Claire, związanych i zakneblowanych, czekających, aż któryś wampir zgłodnieje.
Widziała już jeden taki zabieg, ale został przeprowadzony poprawnie od strony medycznej. Jacob Goldman, brat Patience, a w innych okolicznościach całkiem sympatyczny facet, obwiązał opaską uciskową ramię człowieka siedzącego dwa rzędy przed Claire i wysączył z niego jakieś dziesięć fiolek krwi. Robił to nieźle. Pewnie nauczył go tego Theo, jego ojciec. Claire podejrzewała, że w pobieraniu krwi prze/ wampira zaletą jest to, że bezbłędnie trafia w żyłę i nie musi próbować ponownie.
Jacob nie wyglądał na szczęśliwego z powierzonego mu zadania, a na koniec nawet poklepał delikatnie po ramieniu swoją ofiarę, pragnąc dodać jej otuchy. Jeszcze trochę, a wręczyłby tabliczkę czekolady, ale zważywszy na to, że mężczyzna był zakneblowany, nie miałoby to wielkiego sensu.
– To się nie dzieje – wyszeptała obok niej Eve. – Nie, to się nie dzieje. To nie może się dziać. Gdzie, do cholery, jest Oliver. Podobno miał się nami opiekować.
Claire nie wiedziała i nie mogła pocieszyć Eve. Ją też ogarniało zwątpienie. Michael się nie pojawił, Oliver też nie, a to oznaczało, że sprawa musiała być poważna. Z jakiś powodów musiała… Oliver przynajmniej mógł przebywać na słońcu, widziała go przed więzieniem, nim Morley wkroczył do akcji. Ale w takim razie dlaczego się nie pokazywał?
Bo jesteś nieważna. Odezwał się głosik w głowie Claire. Bo jesteś tylko człowiekiem. Daniem na wynos.
Nieprawda. Nawet Oliver traktował ich… no, może nie życzliwie, ale przynajmniej miał do nich jakiś szacunek. A Eve nawet trochę lubił.
Nie mógłby po prostu stać i na to patrzeć. Chyba że uznał, że tu nie wygra, odpowiedział głosik,:którego stwierdzenia były zbyt logiczne, aby Claire mogła im zaprzeczyć. Oliver nie należał do typów, co się poświęcają dla innych, no może, może z wyjątkiem Amelie, i to też tylko w niektórych przypadkach.
Ale Michael owszem i na pewno by się pojawił, gdyby coś go nie zatrzymało. Albo ktoś. Claire chrząknęła.
– Jacob? Mogę cię o coś spytać?
Jacob wsunął fiolki z krwią do kieszeni kurtki i przeszedł na tył autobusu. Poruszał się z gracją, dostosowując się do ruchów autokaru. Nie przytrzymywał się nawet zagłówków. Przykucnął przy Claire.
– Bardzo mi przykro. Nie tak to zaplanowaliśmy. Nie zamierzaliśmy tego robić w ten sposób, ale nie udało nam się dostać ani do stacji krwiodawstwa, ani do punktu objazdowego. Były dobrze strzeżone. Musieliśmy wybierać między ucieczką bez zapasów a…
– Zaopatrywaniem się w spożywczaku? – Claire starała się pohamować ironię w głosie, ale to było trudne. – Ale nie o tym chciałam rozmawiać.
Jacob skinął głową i czekał.
– Widziałeś Michaela?
– Nie – odpowiedział. Claire widziała, że wampir beznadziejnie kłamie. – Nie pojechał z wami?
– Jacob, dobrze wiesz, że nie – wyszeptała Claire, mając nadzieję, że Eve jej nie słyszy. – Czy coś mu się stało?
Jacob wpatrywał się w nią przez kilka długich, męczących sekund:
– Nie wiem.
Wstał i odszedł. Claire przygryzła język, aby pohamować olbrzymią potrzebę krzyknięcia za nim. Pewnie i tak skończyłoby się to zakneblowaniem jej ust.
Shane siedział odwrócony w jej stronę na tyle, na ile pozwalały mu na to więzy, i patrzył na nią. On też wiedział.
Claire spojrzała w stronę Eve, ale dziewczyna wyglądała przez okno. Nie płakała. Już nie. Wyglądała tylko… na nieobecną, jakby odsunęła się od wszystkiego, co się wokół niej działo.
Shane miał rację. Nie mogli na razie nic zrobić, tylko czekać.
Claire nie bardzo potrafiła się do tego dostosować, ale postanowiła spędzić czas na rozmyślaniach. Co by zrobił Myrnin? Pewnie skonstruowałby z paznokci i nici wyprutych z kurtki urządzenie, którym można by przeciąć plastikowe kajdanki. Ale Myrnin żłopałby też chętnie krew, więc może nie był akurat najlepszym wzorem do naśladowania. Sam. Co by zrobił dziadek Michaela? Też wampir, ale nigdy nie podobały mu się takie akcje. Bronił ludzi. Całe swoje życie, zarówno jako człowiek, jak i wampir.
I nigdy nie był przykuty do fotela, geniuszu, odezwał się głosik w jej głowie. A co z Hannah Moses? Claire nie umiała sobie wyobrazić, jak Hannah, jako marines, wydostałaby się z takiej opresji, ale pewnie wiązałoby się to z użyciem ukrytego przy kostce u nogi noża.
A oczywiście Claire niczego ostrego nie miała.
Kołysanie się autokaru działało hipnotycznie. Okna były przyciemnione, poza przesuwającymi się cieniami niewiele dało się zobaczyć. Wampiry szeptały między sobą i Claire wyczuwała stłumione podniecenie. To dziwne, ale wyglądało na to, że wampiry też czuły się uwięzione w Morganville, głównie z powodu panujących tam sztywnych zasad, ale Claire zdawała sobie sprawę, że im było trudno opuścić miasto, tak samo jak ludziom.
Claire odniosła wrażenie, że wampiry odczuwają taką samą radość po opuszczeniu miasta, co ona, Eve, Michael i Shane. To się wydawało… złe.
– Eve? – Claire spróbowała trącić ramieniem przyjaciółkę. Robiła to tyle razy, aż wreszcie wyrwała Eve z transu i przyciągnęła jej uwagę.
– Hej, jak leci?
– Świetnie. Przygoda życia.
Opuściła głowę na zagłówek i zamknęła oczy.
– Obudź mnie na masakrę. Za nic nie chciałabym tego przegapić.
Claire nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc też oparła głowę i zamknęła oczy. Odgłos jazdy zamienił się w jej głowie w biały szum, a potem…
Zasnęła.
Gdy się obudziła, autokar zwalniał. Claire wzdrygnęła się i spróbowała się przeciągnąć. Plastikowe kajdanki natychmiast przypomniały o sobie, wbijając się boleśnie w jej skórę. Wzięła głęboki oddech i spróbowała się rozluźnić, po czym rozejrzała wokół. Eve też się obudziła. Jej ciemne, zmrużone oczy błyskały w półmroku. Claire widziała, jak Shane próbuje zobaczyć coś za oknem.
– Gdzie jesteśmy? – zapytała. Shane pokręcił głową.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział. – Niewiele da się zobaczyć. Zdaje się, że w jakimś małym miasteczku, ale nie mam pewności.
– Nie potrzebują więcej, hm, zapasów. Nie ma wolnych miejsc.
– O tym samym pomyślałem.
Jego głos niczego nie zdradzał, ale Claire wiedziała, że jej chłopak niepokoi się tym postojem równie mocno, jak ona.
Z piskiem hamulców i szarpnięciem Morley zatrzymał autokar, po czym otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Nadal było jasno. Światło wpadające przez harmonijkowe drzwi było mlecznobiałe i intensywne.
Żaden z wampirów za nim nie poszedł. Po prostu czekały. Morley wrócił, stanął naprzodzie autobusu i się uśmiechnął.
– Bracia i siostry. Zatrzymałem się po paliwo. Przegryźcie coś, podczas gdy ja zajmę się tankowaniem.
– O nie… – wyszeptała Eve. – Nie, nie, nie!
Claire spróbowała po raz kolejny uwolnić ręce. Plastikowe kajdanki wbiły się jeszcze bardziej, tak że popłynęła jej krew i musiała przestać. W tym momencie uwalnianie zapachu krwi nie było wskazane.
Wampiry spoglądały na ludzi z tyłu autokaru i oczy zaczynały im błyszczeć.
Nie było pośród nich Patience ani Jacoba Goldmanów. Stali bliżej tyłu i szeptali coś między sobą. Patience była podenerwowana czymś, co mówił Jacob, ale on się upierał i kiedy pierwszy wampir wstał po swoją przekąskę, Jacob poderwał się z fotela i zastąpił mu drogę.
Wampir okazał się kobietą. Claire nigdy wcześniej jej nie widziała. Wampirzyca wyglądała na dość starą i nie była zbyt ładna. Jej też nie spodobała się interwencja Jacoba i powiedziała do niego coś w języku, którego Claire nie znała. Natomiast Jacob musiał znać, bo natychmiast odpowiedział.
Patience w końcu podniosła się z miejsca i stanęła obok niego, wyraźnie dając wsparcie.
Jacob sięgnął do kieszeni i podał wampirzycy dwie fiolki krwi. Odezwał się po angielsku:
– To ci na razie wystarczy. Nie ma potrzeby nikogo zabijać i wiesz, co by się stało, gdybyśmy pozwolili na to, żeby każdy się sam pożywiał. Weź to i wracaj na miejsce.
– Co ty sobie wyobrażasz, że jesteś Amelią? – Kobieta odsłoniła kły w szyderczym uśmiechu. – Wyjechałam z Morganville, żeby uciec przed głupimi zasadami. Daj mi to, czego chcę, albo sama sobie wezmę.
– Zasady nie są głupie – powiedziała Patience. – Są rozsądne. Jeśli chcesz uprzedzić ludzi o naszej obecności i przywrócić dawne złe czasy, czasy, gdy uciekaliśmy, aby ratować życie, gdy nie posiadaliśmy niczego i byliśmy niczym, to poczekaj, aż dotrzemy do celu podróży. Wtedy będziesz mogła sobie iść i robić, co ci się podoba. Ale póki Jacob i ja jesteśmy tutaj, nie będziesz pasożytować na tych ludziach. Nie pozwolę, aby zginęli, bo ty nie potrafisz się opanować.
Mówiła z pełnym przekonaniem i tak stanowczo, że tylko kretyn mógł się z nią kłócić. Głodna wampirzyca zmarszczyła brwi, przemyślała jej słowa i żachnęła się sfrustrowana. Złapała dwie fiolki leżące na wyciągniętej dłoni Jacoba.
– Będę potrzebowała więcej – warknęła. – Lepiej zacznij ich doić. Masz mnóstwo gąb do wykarmienia.
Jacob nic jej nie odpowiedział.
– Kto jeszcze? Mogę dać jeszcze cztery.
Kolejne cztery wampiry wstały i wzięły fiolki. Jacob wy – ciągnął sprzęt medyczny i podał go Patience.
– Ja tu zostanę – powiedział. – Pobierz krew.
– Tak jest! I niech się nie ociągają! – krzyknął jeden z wampirów, a reszta odpowiedziała na to śmiechem.
– Wystarczy tego. – W głosie Jacoba dało się usłyszeć wesołą nutę. – Wszyscy dostaną to, czego chcą. Tyle że nie teraz. I nie tu.
Obejrzał się przez ramię na Patience, która właśnie zakładała opaskę uciskową pierwszemu człowiekowi. Była to kobieta, która początkowo trochę się opierała, ale Patience wykazała się równie dużymi umiejętnościami przy pobieraniu krwi, jak jej brat. Napełniła kolejne dziesięć fiolek, które podała Jacobowi, a sama przeszła do kolejnego dawcy.
I tak to szło. Nawet po tym, jak Morley wrócił do autokaru. Zobaczył, co się dzieje i pokręcił głową:
– Możesz zabrać wampira z Morganville… – Nie dokończył zdania i siadł za kierownicą. – Dobra, młodzieży, później będziemy się kąpać w krwi. Teraz jazda.
Claire miała cichą nadzieję, że wampiry najedzą się, zanim Patience dotrze do jej rzędu, ale niestety. Przy – najmniej zaczęła z lewej strony, od wkurzonego gościa, którego małe oczka i zduszone okrzyki zdawały się nie robić na niej żadnego wrażenia. Szybko upuściła mu krwi, schowała fiolki i przeszła do mężczyzny w pomarańczowej czapce. Łzy zalewały mu całą twarz. Z nosa też mu kapało.
Kiedy Patience z nim skończyła, odwróciła się do Claire. Patrzyła na nią przez dłuższą chwilę, po czym powiedziała:
– Nie wezmę twojej krwi. Ani od twoich przyjaciół. Jeszcze nie teraz.
Siedząca obok Eve odetchnęła z ulgą. Shane także się rozluźnił.
Natomiast Claire nie.
– Dlaczego?
– Bo… myślę, że jesteśmy ci winni przysługę. Niech to będzie zaplata. – Ruszyła do następnego rzędu.
– Poczekaj! – krzyknęła za nią Claire. Ciemne, dziwne oczy Patience znów na nią patrzyły. – Zabiją nas wszystkich. Nie chcecie tego, ani ty, ani Jacob.
– Jacob i ja jesteśmy w mniejszości – odpowiedziała cicho wampirzyca. – Przykro mi, ale nie możemy zrobić wiele więcej ponad to, co już robimy. Wybacz.
– Musi być coś… – Claire zagryzła dolną wargę. Eve zaczęła przysłuchiwać się rozmowie, podobnie Shane, chociaż Claire starała się mówić szeptem. – Może nas uwolnisz? Obiecujemy, że nie powiemy Morleyowi.
– Dziecko, nie zdajesz sobie sprawy z tego, co mówisz – stwierdziła ze smutkiem Patience. – Złapie was, a wtedy dowie się wszystkiego, czego będzie chciał. Nie ma powodów, aby nie wydarł z was tej informacji. Już i tak może się wydać podejrzane, że nie pobrałam od was krwi. Już teraz uważa, że Jacob i ja jesteśmy zbyt słabi. Narażacie zarówno nas, jak samych siebie.
– To jaki mamy wybór? – syknęła Eve, nachylając się tak daleko, jak mogła. – Mamy się dać zagryźć na śmierć? Nie, dziękuję. Daruję sobie. Jakbym chciała skończyć w tak makabryczny, okropny sposób, stanęłabym na jakimś rogu w Morganville i zaoszczędziła sobie kłopotu! Patience wyglądała na jeszcze bardziej zmieszaną.
– Nie mogę wam pomóc – powtórzyła. – Przykro mi.
I najwyraźniej to była jej ostateczna odpowiedź. Claire patrzyła, jak wampirzyca dalej pobiera krew, najwyraźniej zadowolona, że spełniła już dziś dobry uczynek.
– Mamy przerąbane – stwierdził obojętnie Shane i odwrócił się do dziewczyn. – Nadal chcecie wracać do Morganville? Bo jest tam tak samo jak tu.
Eve westchnęła, oparła czoło o okno i wyglądała, jakby zaraz miała się znów rozpłakać. Ale nie. Claire prawie chciała, żeby to jej popłynęły. Ten nerwowy gniew zupełnie nie pasował do Eve. Sprawiał, że Claire zaczynała się denerwować, a ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała, było przyspieszanie pulsu.
– Michael nas znajdzie – powiedziała Eve. – Przyjdą po nas.
Claire pragnęła mieć taką pewność.
Patience i Jacob rozdali całą pobraną krew, po dwie fiolki na wampira, a resztę oddali Morleyowi, który wypił je niczym drinki w happy hour w barze. Patrzenie na to, jak wampiry się posilają, było obrzydliwe. Claire ścisnął się żołądek i stwierdziła, że właściwie łatwiej jest patrzeć na swoje stopy, niż przyglądać się otoczeniu.
Niektórzy ludzie pomdleli. Claire nie wiedziała, czy po prostu zasnęli, mieli zbyt niskie ciśnienie krwi, czy to efekt strachu. Ale przynajmniej zrobiło się ciszej. Morley dalej prowadził i zdawało się, że minęło wiele godzin, nim autokar znów zaczął zwalniać. Nie zatrzymał się. Morley wrzucił niski bieg i odwrócił się do wampira za sobą. Tamten skinął głową, kiwnął na trzy inne, by za nim poszły.
– Co się dzieje? – zapytał Shane. – Widzisz coś?
– Nie. – Gdy Morley otworzył drzwi autokaru, wydała stłumiony okrzyk. Autokar toczył się jakieś sześćdziesiąt, może siedemdziesiąt kilometrów na godzinę. Naprzodzie cztery wampiry włożyły długie płaszcze, kapelusze i rękawiczki – strój chroniący przed słońcem – i ustawiły się na schodach.
Po czym wyskoczyły jeden po drugim.
– Co się do cholery dzieje? – Shane niezgrabnie zaczął się kręcić, próbując uwolnić się z więzów. – Eve, widzisz coś? Co się dzieje?
– Nie… czekaj… mam wrażenie… – Eve zmrużyła oczy i przycisnęła twarz do szyby. – Mam wrażenie, że chcą dopaść coś za nami. Chyba samochód.
Cztery wampiry wyskoczyły w pełne słońce, aby zaatakować samochód, który jechał za nimi. A może ich śledził?
Claire stłumiła okrzyk, kiedy wzdłuż kręgosłupa przeszedł ją dreszcz. Michael. Oliver. To musieli być oni. Wymyślili coś. Byli tuż za nimi.
Taa, odezwał się tragiczny, pesymistyczny głosik w jej głowie. Są tuż za nami, a za chwile cztery wampiry wywloką ich z samochodu i zostawią na słońcu, by się usmażyli.
– Widzisz? – Claire zadrżał głos. Eve nie odpowiedziała. – Eve!
– Próbuję! – warknęła Eve. – Widać same cienie. Ledwo dostrzegłam samochód. O nie…
– Co? – Claire i Shane krzyknęli jednocześnie, nachylając się nad Eve.
– Samochód. Wydaje mi się… on chyba się rozbił. Nie ma go już za nami. – Znów brzmiała nijako, pokonana. – Nie ma go.
– Cholera – rzucił Shane. – To pewnie był jakiś farmer jadący na targ. Nie miał nic wspólnego z tym wszystkim.
– Już nieważne – szepnęła Eve. – Nie ma ich.
Zaczęła płakać, a łkanie wstrząsało całym jej ciałem i sprawiało, że uderzała głową o szybę. Claire instynktownie próbo – wała ją przytulić.
– Hej – powiedziała, starając się brzmieć współczująco i kojąco. Cierpiała razem z Eve, która zdawała się taka… zagubiona. – Eve, proszę, przestań. Nie rób tego. Będzie dobrze. Wszystko jest…
– Nie, nie jest! – krzyknęła Eve i odwróciła się do Claire zapłakana. – Nie jest dobrze! Michael! Michael!
Zaczęła się rzucać na siedzeniu. Shane też próbował ją uspokoić, ale Eve nie słuchała, nikogo.
Podeszła Patience i ze smutną, ale zdecydowaną miną pochyliła się i dała Eve zastrzyk w ramię. Zrobiła to tak szybko, że Claire nie zdążyła zareagować i ją powstrzymać. Eve przestała się rzucać i powiedziała zaskoczona:
– Aj…
Osunęła się bezwiednie, z głową pochyloną w stronę okna i pasmami włosów osłaniającymi twarz.
– Coś ty zrobiła? – Claire z trudem powstrzymywała się od krzyku. Już wiedziała, czym się kończy krzyk.
– Będzie spała – wyjaśniła Patience. – Nie jest ranna. Tak będzie lepiej. Gdyby nie to, mogłaby sobie zrobić krzywdę.
– Taa, nie możemy do tego dopuścić – gorzko rzucił Shane. – To wasza rola. O co chodziło z tym samochodem jadącym za nami?
Patience nałożyła z powrotem na igłę zatyczkę i schowała ją do kieszeni.
– Ktoś nas śledził. Ale już przestał. Nie musicie nic więcej wiedzieć.
Autokar znów zmienił prędkość, przyhamował z jękiem i toczył się teraz wolno. Drzwi otworzyły się i do środka weszły dwa wampiry. Miały na sobie kapelusze, rękawice i długie płaszcze chroniące przed słońcem.
Ale mimo tej ochrony jeden z nich się dymił.
Drugi, trochę wyższy i szczuplejszy, złapał Morleya za szyję, wyciągnął z miejsca kierowcy i wyrzucił za drzwi.
– Leć! – krzyknął i zdjął kapelusz.
Tym wysokim był Oliver.
Michael, drugi dymiący się wampir, rzucił się wzdłuż przejścia, wpadł na Patience i Jacoba, przewracając ich. Nikt inny nie zdążył wstać, ale kilka wampirów próbowało złapać go za płaszcz. Tuż za nim biegł Oliver. Gdy dotarli do rzędów z ludźmi, Oliver odwrócił się gwałtownie i warknął na innych wampirów, nim te wstały.
Jacob poderwał się, rzucił ponure spojrzenie Oliverowi i wskoczył na zagłówek najbliższego fotela, przysiadając jak drapieżny ptak. To samo uczyniła Patience po drugiej stronie.
– Nie – rzekła beznamiętnie, gdy wampiry ruszyły w ich stronę. – Zostańcie na swoich miejscach.
Michael dotarł do uwięzionych i pierwszą uwolnił Claire. Zajęło mu to kilka cennych sekund, bo plastik okazał się mocniejszy, niż przypuszczał, a starał się nie zrobić jej krzywdy. Gdy tylko ją uwolnił, pochylił się nad Eve i jednym silnym pchnięciem usunął szybę w oknie. Metal się pogiął i zgrzytnął, szkło popękało i całe okno z uszczelką wyleciało na szosę.
Do środka wpadło światło, parząc jego twarz. Michael szarpnął się do tyłu, hamując krzyk. Claire zobaczyła przelotnie poparzoną skórę.
– Wychodź! – krzyknął i złapał ją w pół, żeby pomóc jej dotrzeć do okna. Fragment skóry wystający między rękawiczkami a rękawem płaszcza skwierczał jak smażony bekon. Claire spojrzała za okno. Autokar wciąż jechał i przyspieszał, zjeżdżając z górki.
– Claire, skacz!
Nie miała wielkiego wyboru.
Skoczyła, wylądowała twardo. Udało jej się ochronić głowę i zwinąć w kulkę i zaczęła się toczyć po rozgrzanej szosie.
Autokar jechał dalej. Claire słyszała krzyki i odgłosy walki. Wybito kolejne okno, obok Shane'a.
– No już, wyskocz – wyszeptała i podniosła się z ziemi.
Wszystko ją bolało i chyba skręciła kostkę, ale to nie miało teraz znaczenia.
Obserwowała autokar.
Nikt nie wyskoczył przez okno.
Claire zaczęła biec za autokarem, a raczej kuśtykać. Po paru metrach musiała się zatrzymać, bo nie mogła już ustać na chorej nodze.
– Shane! – krzyknęła. – Shane, wychodź! No już!
Całą uwagę skupiła na autokarze, ale dzięki ostremu treningowi w Morganville miała niezły instynkt przetrwania. Wyczuła za sobą czyjąś obecność i w samą porę rzuciła się na ziemię.
To był Morley. Piekł się w upalnym słońcu – nie skwierczał jak Michael, ale wyraźnie przybierał kolor niezdrowej opalenizny. I był wkurzony. Machnął ręką i gdyby Clair nie zrobiła uniku, pewnie skręciłby jej kark. Przeturlała się i podniosła na nogi. Znów poczuła ból i zaczęła skakać na jednej nodze do tyłu.
Morley posłał jej dziki, paskudny uśmiech.
– Nikt nie opuszcza wycieczki. A już na pewno nie ty, dziewczynko. Jestem pewien, że Amelie chce cię z powrotem. Jesteś moim zabezpieczeniem. Nie wolno ci oddalać się od grupy.
Wyciągnął rękę w jej stronę. Claire kątem oka dostrzegła, że z wybitego okna wyskakuje jakiś ciemny kształt, który ruszył w ich kierunku. Na początku myślała, że to Michael, ale to był Oliver.
Uderzył z impetem w Morleya jak w mur i odrzucił go na jakieś piętnaście metrów. Morley potoczył się jak kula starych łachów. Kiedy Oliver zobaczył, że Claire kuleje, rzucił jej poirytowane spojrzenie, złapał ją i krzyknął w stronę autokaru:
– Michael, zostaw! Wyłaź!
Zza pagórka wyłonił się z rykiem samochód – radiowóz. Z porytego zadrapaniami dachu zwisały resztki policyjnego koguta.
Nie przyhamował na widok Morleya, tylko zatrzymał się w poprzek drogi z piskiem opon. Kierowca otworzył drzwi od strony pasażera i tylne. Oliver wrzucił Claire na tylne siedzenie, zostawił otwarte drzwi i pognał z powrotem do autokaru. Podskoczył i trzymając się okna, złapał Michaela i pociągnął.
Michael wypadł ciężko na szosę. Oliver jak kot zeskoczył obok i pomógł mu wstać. Zdjął swój kapelusz i włożył na blond czuprynę Michaela, ściągnął płaszcz i narzucił na chłopaka.
Michael starał się uwolnić, ale Oliver zaciągnął młodego wampira do radiowozu, wpakował do środka na tylne siedzenie i zatrzasnął drzwi, nie pozwalając mu wyjść. Od wewnątrz klamki oczywiście nie działały. Michael wylądował częściowo na Claire. Był ciężki i pachniał spalonymi włosami. Próbował wybić okno. Claire zauważyła, że okno jest pomalowane sprejem na czarno. Tylko przednia szyba była czysta.
Oliver usiadł z przodu, odwrócił się i przecisnął pięść przez metalową siatkę odgradzającą przednie siedzenie od tylnego, oderwał część i złapał Michaela za ramię.
– Nie pomożesz im, ginąc. Próbowałeś. Spróbujemy jeszcze raz. To nie koniec.
– Eve wciąż tam jest! Nie mogę jej tam zostawić! – krzyknął Michael, wyrywając się.
Oliver westchnął z niezadowoleniem, złapał Michaela za szyję i przycisnął do poplamionego fotela.
– Słuchaj! – Oliver zerwał kolejny kawałek metalowej siatki, by móc spojrzeć młodemu wampirowi w oczy. – Michael, przyrzekam, że nie opuścimy twoich przyjaciół. Ale musisz się opanować. To im nie pomoże, natomiast zmniejszy twoją przydatność zarówno dla mnie, jak i dla tych, których kochasz. Rozumiesz?
Michael nadal był spięty i gotowy do walki, ale Oliver trzymał go i wpatrywał mu się w oczy tak długo, aż w końcu chłopak uniósł ręce w geście poddania.
Ale Oliver go nie puszczał.
– Ruszaj! – rzucił w stronę kierowcy. – Jedź za autokarem. Morley wsiadł już z powrotem. Będzie jechał dalej, a my powinniśmy się trzymać poza zasięgiem jego wzroku.
– Jak mam go śledzić, jeśli nie będę go widział? – zaprotestował kierowca. Claire uświadomiła sobie, że zna ten głos. Ale nie należał do szeryfa z Durram, ani nawet do jego zastępcy. Brzmiał…
Niemożliwe.
Claire pochyliła się i wyjrzała przez kratę.
– Jason? Jason Rosser? Brat Eve? Co ty tu, u diabła, robisz?
– Oliver potrzebował wsparcia, które nie byłoby łatwopalne. Poza tym tam jest moja siostra.
Eve nadal była w autokarze, dlatego Michael tak się szamotał. Claire czuła się teraz dziwnie zagubiona. Może uderzenie w głowę było mocniejsze, niż jej się zdawało. Bolała ją prawa strona. W ogóle wraz ze spadkiem adrenaliny czuła się coraz bardziej obolała.
Shane. Shane też pozostał w autokarze. Dlaczego?
– Jason, użyj tego, żeby ich śledzić – odezwał się Oliver i wyciągnął coś ze schowka. Wyglądało jak GPS. – Został tak ustawiony, aby śledzić ten autokar.
– Podłożyłeś im pluskwę?
– Nie, twojej siostrze. Podczas zamieszania wrzuciłem jej komórkę do kieszeni. Miejmy nadzieję, że będzie miała okazję jej użyć.
Podał urządzenie Jasonowi, który przypiął je do deski rozdzielczej i ustawił pod takim kątem, aby widzieć kolorowy wyświetlacz z mapą.
– Fajne – stwierdził. – Hej, a może byś jeszcze dał strzelbę? Też by się przydała.
– Nie. Broń to ostatnia rzecz, jaką dałbym ci do ręki.
Po prostu jedź.
Claire uświadomiła sobie, że ma problemy z koncentracją.
– Dałeś Eve telefon?
– Włożyłem do jej kieszeni. Jeśli jej nie przeszukają ponownie, to raczej nie powinni się zorientować. Sporo tam się działo.
– A co z Shane'em? Wszystko w porządku?
– Nie wiem. – Oliver dalej wpatrywał się w Michaela. – W porządku?
– Uwolniłem mu jedną rękę – odpowiedział młody wampir. – Mogłem wyciągnąć ich oboje. Potrzebowałem tylko więcej…
– Jeszcze chwila, a rozszarpaliby cię na strzępy, a to na nic by mi się zdało – stwierdził Oliver. – Patience i Jacob się wycofali. Wiedzą, kiedy sprawa jest przegrana. A poza tym i tak nie wydostałbyś ich oboje. Lepiej, że zostali razem, mogą sobie pomagać. To co, zaczniesz się wreszcie zachowywać rozsądnie? Czy znów mam ci pokazać, kto tu jest szefem?
Michael nie odpowiedział, tylko opuścił ręce. Oliver go puścił.
– Jak się czujesz?
Michael zaśmiał się cicho.
– A co, zacząłeś się przejmować? – Claire uświadomiła sobie, że chłopak wygląda marnie, nawet w mdłym świetle wpadającym przez kawałek przedniej szyby. Był poparzony, miał spuchniętą twarz.
– Nie bardzo – odpowiedział Oliver. – Obawiam się, że możesz stać się ciężarem. A jak nie przestaniesz się zachowywać jak zakochany szczeniak, to na pewno tak skończysz. Jasne? Jeśli chcesz uratować swoich przyjaciół, musisz rozsądniej się zachowywać, gdy zagraża ci niebezpieczeństwo.
Trudno było ustalić, co wyrażała spuchnięta twarz Michaela, ale w oczach na pewno widoczna była nienawiść. Claire z trudem przełknęła ślinę. Michael odetchnął głęboko i odwrócił się do niej.
– Wszystko w porządku? – zapytał, ściągając rękawiczki. Dłonie miał blade, ale tuż powyżej miejsca, gdzie kończyły się rękawiczki, miał sczerniałą i czerwonawą skórę.
Delikatnie dotknął jej twarzy, odwrócił w jedną, a potem drugą stronę. – Wygląda na to, że będziesz miała trochę ran wojennych, twardzielko. – Ale Claire wiedziała, czego tak naprawdę szukał.
– Nie ma śladów kłów. No, w każdym razie żadnych nowych. Spójrz, nie ma nawet śladów po igle.
– Igle?
– Patience i Jacob uparli się, żeby pobierać krew igłą.
Zdaje się, że chcieli ją racjonować.
– Próbowali utrzymać was przy życiu. Z tyloma wampirami zamkniętymi w tak małej przestrzeni to by się musiało skończyć dziką orgią. Nikt z was by nie przeżył, zwłaszcza że byliście związani.
A Eve i Shane tam pozostali. Claire zrobiło się niedobrze. Czuła się też winna.
– Dlaczego ja? Dlaczego uratowaliście mnie, nie Eve? Albo Shane'a?
– Bo byłaś najbliżej – odparł Michael. – I… jesteś najmłodsza. Eve i Shane skopali by mi zadek, gdybym próbował uratować najpierw ich, a nie ciebie. – Ale jego też przepełniało poczucie winy. Claire była pewna, że on także myśli o Eve. – Słyszałem, jak mnie wołała. To dlatego… dlatego postanowiliśmy wkroczyć.
– Mieliśmy do wyboru to albo słuchać jego jęczenia przez całą drogę – wtrącił Oliver. – Nigdy w życiu nie byłem zakochany i coraz bardziej się z tego cieszę. Wygląda na to, że miłość ogłupia, a do tego sprawia, że stajesz się okropnie męczący.
Jason parsknął. Może po prostu pohamował śmiech.
– Taa, świetnie to określiłeś.
Oliver plasnął chłopaka w tył głowy.
– Nie potrzebuję twojej aprobaty. Jedź!
Claire próbowała zebrać myśli.
– To… to co teraz zrobimy? – zapytała. – Po prostu będziemy za nimi jechać? A co jeśli… co jeśli coś się stanie w autokarze, a my będziemy tutaj?
– Tak – odpowiedział Oliver. – Bo gdybyśmy teraz zaatakowali, nie byłoby elementu zaskoczenia i Morley byłby przygotowany. Może nawet spróbuje nas sprowokować i zmusić do jakiejś głupoty. Będziemy ich śledzić, aż się zatrzymają. Kiedy wyjdą z autokaru, będzie nam dużo łatwiej coś zrobić.
– A gdyby tak, no wiesz, staranować autokar? – zaproponował Jason. – W tym słońcu raczej nie będą nas mogli ścigać piechotą. Przynajmniej niezbyt daleko.
– Staranowanie autokaru zakończy się tylko uszkodzeniem samochodu, a nie masz żadnej pewności, że również unieruchomi autokar – tłumaczył Oliver. – To musiałoby być coś większego. Znacznie większego. Poza tym to nierozsądne. Za duże niebezpieczeństwo dla waszych delikatnych ludzików na pokładzie.
– Ale…
– Po prostu zamknij się i jedź za nimi! Mam dość tej dyskusji. Koniec.
Claire wiedziała, kiedy należy zamilknąć. Pokręciła się trochę i podciągnęła lewą nogawkę spodni. Kostka była spuchnięta i zaczynała sinieć. Tak. Była zwichnięta.
– Mamy tu zestaw pierwszej pomocy?
Oliver wyciągnął apteczkę i podał jej przez dziurę w kracie. Znalazła bandaż elastyczny i spróbowała obwiązać nim kostkę. Michael wyjął jej z ręki bandaż, zdjął but i skarpetkę, po czym bez słowa obandażował kostkę.
– Dzięki – powiedziała cicho. Po opatrzeniu kostka już jej tak nie doskwierała, ale nadal przy każdym ruchu przeszywał ją tępy ból. – Czy jest coś…
– Goję się. – Michael odłożył apteczkę i oparł głowę o zagłówek. – Cholera, nie tak wyobrażałem sobie tę wycieczkę.
– Naprawdę? – spytał Oliver. – A ja właśnie tego się spodziewałem. Niestety.