Rozdział 5

Durram w Teksasie było małym miasteczkiem. Naprawdę małym. Mniejszym niż Morganville. Składało się z jakichś sześciu kwartałów, nieustawionych nawet w kwadrat, raczej w rozchwiany owal. Lodziarnia Dairy Queen była zamknięta, podobnie jak fast food Sonic. Był jakiś bar, ale Michael szybko zawetował tę propozycję (oczywiście Shane'a). Jeśli wpakowali się w kłopoty, prosząc o lody, to zamówienie piwa równałoby się śmierci.

Claire trudno było zaprzeczyć tej logice, poza tym żadne z nich nie było tak naprawdę w wieku, w którym w Stanach wolno kupować piwo. Aczkolwiek jakoś wątpiła, żeby ludzie z Durram bardzo się tym przejmowali. Jakoś nie wyglądali na takich, co to restrykcyjnie przestrzegają prawa. A snucie się po ulicach zdawało się kompletną stratą czasu. Nie spotykali żadnych samochodów, nawet w oknach tylko gdzieniegdzie paliło się światło. Durram wyglądało na bardzo nudne miasteczko.

Zupełnie jak Morganville, ale tam przynajmniej miało się porządny powód, żeby nie wychodzić po zmroku.

– Hej! Tam! – Eve podskoczyła na przednim siedzeniu i palcem wskazywała przed siebie. Claire wytężyła wzrok.

W oknie palił się maluteńki neon – możliwe, że była to jakaś informacja o lodach.

– Wiedziałam, że żadne szanujące się miasteczko w Teksasie nie zamknie na noc lodziarni.

– To bez sensu.

– Zamknij się, Shane. Jak możesz nie mieć ochoty na lody? Z tobą jest coś nie tak!

– Najwyraźniej urodziłem się bez lodowego genu. Na szczęście.

Michael zatrzymał samochód przed malutką lodziarnią. Kiedy zgasił silnik, otoczyła ich ponura cisza. Poza skrzypieniem na wietrze znaków drogowych w całym Durram było kompletnie cicho.

Eve nie zwracała na to uwagi. Prawie wyfrunęła z samochodu i pognała do drzwi. Michael podążył za nią, zostawiając Claire i Shane'a na tylnym siedzeniu.

– To wszystko dzieje się zupełnie inaczej, niż myślałam – westchnęła Claire. Shane wziął jej rękę, uniósł do ust i pocałował.

– A myślałaś, że jak będzie?

– Nie wiem, rozsądniej?

– Gdzie ty byłaś przez ostatni rok? Bo wiesz, rozsądek to jest z innej bajki. – Skinął głową w stronę lodziarni. – Masz na coś ochotę?

– Tak. – Ale nie próbowała wysiąść z samochodu.

– To na… och. – Nie wyglądał na niezadowolonego. Mówił prawdę, pomyślała Claire. Rzeczywiście nie miał lodowego genu.

Ale na pewno miał gen całowania i nie potrzebował wielkiej zachęty, żeby zacząć z niego korzystać dla dobra ich obojga. Schylił się i na początku ich wargi lekko otarły się o siebie, potem nastąpił miękki, wilgotny delikatny pocałunek, a potem mocniejszy. Miał takie cudowne usta. Sprawiały, że cała w środku płonęła, i czuła się, jakby grawitacja się wzmogła, wciskając ich w fotel.

Sytuacja mogła się ciekawie rozwinąć, gdyby nie to, że nagle dało się słyszeć pukanie w okno i do wnętrza wpadło światło, oświetlając ich. Claire krzyknęła cicho, poderwała się gwałtownie i odsunęła od Shane'a, który też próbował usiąść prosto.

Na zewnątrz stał mężczyzna w jasnobrązowej koszuli, jasnobrązowych spodniach i dużym teksaskim kapeluszu… Dopiero po chwili przerażony umysł Claire zarejestrował, co się dzieje, gdy zauważyła lśniącą gwiazdę przypiętą do koszuli mężczyzny.

Oj joj, niedobrze.

Miejscowy szeryf:

Znów zapukał w okno latarką i ponownie ich oślepił. Claire zmrużyła oczy i otworzyła okno. Oblizała wargi i poczuła smak ust Shane'a. Jakże niestosownie!

– Pokażcie jakieś dowody tożsamości – rzucił mężczyzna. Nie brzmiał zbyt miło. Claire wymacała plecak, wyciągnęła z niego portfel i podała trzęsącymi się dłońmi szeryfowi. Shane dał swoje prawo jazdy.

– Masz siedemnaście lat? – Światło latarki skupiło się na Claire.

Skinęła głową. Tym razem światło padło na Shane'a.

– Osiemnaście?

– Tak, proszę pana. Stało się coś złego?

– No nie wiem, chłopcze. Myślisz, że nie ma niczego złego w wykorzystywaniu niepełnoletniej dziewczyny na ulicy?

– On nie…

– Moim zdaniem tak to wyglądało, panienko. Oboje wychodzić z wozu. To twój samochód?

– Nie, proszę pana – odpowiedział Shane. Sprawiał wrażenie przybitego. Dopadła ich rzeczywistość. Claire uświadomiła sobie, że popełnili ten sam błąd, co Michael – zachowywali się tak, jakby byli w domu, w Morganville, gdzie wszyscy ich znali. Tutaj byli parą przysparzających problemy nastolatków, z których jedno było nieletnie, zabawiających się na tylnym siedzeniu samochodu.

– Macie jakieś prochy?

– Nie, proszę pana – powtórzył Shane. Claire mu przytaknęła. Jej usta, przed chwilą takie ciepłe i przyjemne, stały się zimne i zdrętwiałe. To się nie może dziać. Jak mogliśmy być tak głupi? Przypomniała sobie listę Shane'a o sposobach, w które nie należy ginąć. Może to powinien być punkt czwarty.

– To nie macie nic przeciwko, żebym przeszukał samochód?

– To… – Claire spojrzała na Shane'a, a on na nią, szeroko rozwartymi oczami. Claire mówiła dalej. – To nie nasz samochód, proszę pana. Jest naszego przyjaciela.

– A gdzie ten przyjaciel?

– Tam, w środku. – Claire miała ściśnięte gardło i trzymała Shane'a mocno za rękę. Jeśli przeszuka samochód, otworzy lodówki. A jeśli je otworzy i znajdzie krew Michaela…

Wskazała na drzwi lodziarni. Szeryf spojrzał na nie, potem znów na nią, potem na Shane'a. Skinął głową, wyłączył latarkę i rzekł:

– Nigdzie nie odchodźcie.

Gdy rozmawiali, Claire nie przyjrzała mu się specjalnie, wiedziała tylko, że jest niezbyt stary, niezbyt młody, nie za gruby ani chudy, nie za wysoki czy niski, po prostu przeciętny. Ale kiedy odszedł, z kajdankami i kluczami pobrzękującymi przy pasie, poczuła, jak robi jej się zimno i brakuje jej tchu. Zupełnie tak jak wtedy, gdy stanęła twarzą w twarz z Bishopem, najbardziej przerażającym z wampirów.

Mieli kłopoty. I to duże.

– Szybko – rzucił Shane, gdy tylko za szeryfem zaczęły się zamykać drzwi do lodziarni. Otworzył bagażnik, złapał lodówkę Michaela i rozejrzał się, gdzie ją schować. – Podejdź do drzwi. Osłaniaj mnie.

Claire podeszła do drzwi lodziarni. Zajrzała przez brudną szybę, zasłaniając widok na to, co działo się za nią. Zrobiła z dłoni daszek, jakby trudno jej było dojrzeć, co się dzieje w środku. Nie było trudno. Szeryf podszedł wprost do Michaela i Eve, którzy wciąż stali przy kontuarze lodziarni.

Eve trzymała rożek z zielonymi lodami miętowymi, ale sądząc z wyrazu jej twarzy, kompletnie o nim zapomniała.

Claire spojrzała za siebie. Shane'a nigdzie nie było widać. Kiedy zajrzała znów do lodziarni, szeryf wciąż rozmawiał z Michaelem, który grzecznie odpowiadał na pytania, a Eve miała wypisane przerażenie na twarzy.

Claire prawie krzyknęła, gdy ktoś dotknął jej ramienia. To był Shane.

– Schowałem ją w uliczce obok, za śmietnikiem. Zasłoniłem stertą gazet. Nic więcej nie mogłem zrobić.

Szeryf zakończył rozmowę i wraz z Eve i Michaelem wyszedł z lodziarni. Claire i Shane podeszli do samochodu. Claire oparła się o Shane'a, czując, jak wali mu serce. Wyglądał tak spokojnie. Ale to tylko pozory.

Eve nawet nie wyglądała na spokojną. Wyglądała na, cóż, zdenerwowaną.

– Ale my nic nie zrobiliśmy – mówiła, kiedy wychodzili na zewnątrz. – Proszę pana…

– Dostałem raport o jakiś zajściach na stacji benzynowej – odpowiedział szeryf. – Ludzie pasujący do waszego opisu grozili klientom. I, prawdę mówiąc, nie pasujecie do tej okolicy.

– Ale my nie… – Eve przygryzła wargę, próbując temu zaprzeczyć, bo jednak grozili. A przynajmniej Michael. – Nie chcieliśmy nic zrobić. Mieliśmy tylko ochotę na lody.

Naprawdę.

Jej porcja zaczynała się topić i spływać zielonymi strużkami. Eve zaskoczona spojrzała na nie, po czym zlizała roztopione lody z palców.

– Może lepiej zje to pani, nim się całkiem roztopią – zasugerował policjant. Tym razem brzmiał spokojnie i prawie po ludzku. – Czy mam pani zgodę na przeszukanie pojazdu?

– Hm… – Eve spojrzała na Shane'a, który stojąc za szeryfem unosił w górę kciuki. – Tak myślę.

Szeryf zdawał się zaskoczony. Może nawet zawiedziony.

– Proszę usiąść tam, na krawężniku. Wszyscy.

Usiedli. Eve miała pewien problem, aby siąść elegancko w swojej bombkowej spódnicy, ale kiedy wreszcie jej się udało, zaczęła pochłaniać lody. W połowie przerwała i klapnęła się dłonią w czoło.

– Oj joj joj.

– Lodowy ból głowy? – zapytała Claire.

– Nie, po prostu zastanawiam się, jak to możliwe, że jesteśmy tacy beznadziejni – odpowiedziała Eve. – Mieliśmy po prostu pojechać do Dallas. To nie powinno być aż takie trudne, prawda?

– Oliver zmusił nas do postoju.

– No, ale skoro nie potrafimy unikać kłopotów…

– To był lodowy ból głowy, prawda? Nie tętniak?

– Czyli jak coś ci pęka w mózgu? Pewnie tak. – Eve westchnęła i wgryzła się w rożek po lodach. – Jestem zmęczona. A wy?

Michael nic nie mówił. Patrzył na samochód i przeszukującego go policjanta, zaglądającego do walizek, torebek, nawet do schowków pod fotelami. W końcu spojrzał na Shane'a.

– A broń?

Shane otworzył usta, po czym je zamknął.

– Hm…

W tym momencie policjant otworzył walizkę Claire i wyciągnął z niej ostry srebrny kołek. Podniósł go i spytał:

– A to co?

Przez chwilę nikt nie odpowiadał. W końcu odezwała się Eve:

– To do kostiumu. Bo wie pan, jedziemy na ten zlot. Ja będę wampirem, a oni będą na mnie polować! Świetna zabawa.

To brzmiało prawie przekonująco.

– Ale to jest ostre.

– Te gumowe wyglądały strasznie tandetnie. A jest nagroda, wie pan? Za autentyzm.

Spojrzał na nią przeciągle, po czym wrzucił kołek z powrotem do walizki Claire, poszperał jeszcze trochę we wnętrzu, aż wreszcie ją zamknął. Zostawił torby i walizki na ulicy, a po obmacaniu wnętrza nadkoli i zajrzeniu do koła zapasowego, w końcu potrząsnął głową i powiedział:

– No dobra, puszczę was, ale musicie natychmiast odjechać.

– Co?

– Chcę, żebyście opuścili granice miasta i osobiście tego dopilnuję.

O kurczę.

– A co z Oliverem? – wyszeptała Claire.

– Raczej nie możemy użyć go jako wytłumaczenia – odpowiedziała stanowczo Eve. Dojadła rożek i uśmiechnęła się do policjanta. – Jesteśmy gotowi, proszę pana. Tylko musimy spakować rzeczy.

Michael pociągnął za sobą Shane'a i schyleni nad olbrzymią walizą Eve odbyli krótką rozmowę. Eve poderwała się na nogi, potknęła o jakąś torbę i upadła z krzykiem, który przerodził się w jęk.

Szeryf, wykazując, że jednak nie jest kompletnym idiotą, błyskawicznie podszedł do niej i schylił się, by sprawdzić, czy nic jej się nie stało.

To dało Michaelowi wystarczająco dużo czasu, by mógł z wampirzą prędkością zabrać lodówkę zza śmietnika, wsadzić do samochodu i sięgnąć po kolejny pakunek, nim szeryf zdążył pomóc omdlewającej Eve stanąć na nogi.

– Przepraszam – powiedziała zdławionym głosem Eve i uśmiechnęła się słabo do Michaela. – Wszystko w porządku. Trochę się tylko posiniaczyłam.

– Jasne. Więcej lodów nie dostaniesz – zapowiedział Shane.

Skończyli pakować samochód, a Claire posłała ostatnie spojrzenie pustym ulicom i bladym światłom. Po Oliverze nie było ani śladu.

– No? – odezwał się szeryf. – Ruszajmy.

– Tak jest. – Eve wsiadła za kierownicę, zamknęła na moment oczy, po czym sięgnęła po klucze i odpaliła silnik. Michael usiadł na siedzeniu obok kierowcy, a Claire i Shane z tyłu.

Zgodnie z tym, co powiedział, szeryf wsiadł do radiowozu zaparkowanego po drugiej stronie ulicy i odpalił koguta, ale przynajmniej nie włączył syreny.

– Dzięki. – Michael posłał Eve uśmiech. – Świetny pomysł z tym potknięciem. Dzięki temu mogłem skoczyć po krew.

– W takim razie żałuję, że tego nie planowałam. – Wrzuciła wsteczny. – I czy poza Morganville nie mógłbyś używać jakiegoś innego określenia na krew? No nie wiem.

Czekolada? Albo ciasto wiśniowe?

– Dlaczego słodycze? – spytał Shane.

– Zamknij się, Collins. To było wyłącznie przez ciebie.

Wzruszył ramionami i objął Claire.

– Wiem, przepraszam.

– To co robimy z Oliverem? – zapytała Claire.

Nikt nie umiał jej odpowiedzieć.

Szeryf przypomniał im się, włączając na moment przeraźliwie wyjące syreny. Eve przełknęła ślinę, włączyła wsteczny i wycofała się w uliczkę.

– Zdaje się, że będziemy się zastanawiać w drodze – stwierdziła. – Czy ktoś ma do niego telefon?

– Ja mam – równocześnie odezwali się Claire i Michael i wymienili pełne skruchy spojrzenia. Michael wyciągnął komórkę i wysłał esemes, podczas gdy Eve prowadziła samochód z prędkością znacznie niższą, niż była dozwolona, co zdaniem Claire było bardzo rozsądnym pomysłem. A kiedy minęli tablicę informującą o opuszczeniu miasta, samochód szeryfa się zatrzymał. Kogut nadal mrugał na niebiesko i czerwono.

– Jechać dalej? – spytała Eve. – Co robimy?

– Jedź dalej. – Shane pochylił się do przodu. – Nie możemy zawrócić, póki nas obserwuje. O ile w ogóle zawrócimy. Głosuję za tym, żeby tego nie robić.

– Mam lepszy pomysł – odezwał się Michael i wskazał na coś po lewej stronie bardzo ciemnej, wąskiej drogi. – Tani jest motel. Zameldujemy się i zaczekamy tam na Olivera. I tak musimy gdzieś przeczekać dzień.

– Tam? – Eve zdawała się zszokowana. A Claire specjalnie jej się nie dziwiła. Nie był to Ritz. Nie wyglądał nawet tak dobrze jak motel w filmie Psychoza. Był to niewielki rząd pokoi zbudowanych z pustaków, z zapadającym się gankiem, neonowym napisem i wielkim reflektorem oświetlającym parking.

A parking był pusty.

– Chyba nie mówicie poważnie? – spytała się Eve. – W takich miejscach pożerają ludzi. A w najlepszym razie zamkną nas w pokoju i zrobią nam okropne, wstrętne rzeczy, które potem umieszczą w necie. Widziałam filmy.

– Eve – odezwał się Michael. – Horrory to nie filmy dokumentalne.

– Ale i tak uważam, że w tym miejscu grasuje seryjny zabójca. Nie, nie zamierzam…

Zabrzęczał telefon Michaela. Spojrzał na ekran i przeczytał esemes.

– Oliver każe nam się tu zatrzymać. Dołączy za jakąś godzinę.

– Żartujesz sobie!

– Hej, to tobie zachciało się lodów. I zobacz, w co nas to wpakowało. Teraz będziemy przynajmniej bezpieczni w pokoju z drzwiami, które da się zamknąć. A ten napis oznacza, że mają tu HBO.

– To skrót od Horrendalnie Bezlitosne Ozgrozo – od¬ powiedziała Eve. – Czyli sposób, w jaki zabijają. Kiedy myślisz, że nic ci nie grozi.

– Eve! – Claire też zaczynała się bać. Eve na moment uniosła ręce, po czym opuściła je na kierownicę.

– Dobrze. Tylko nie mówcie, że was nie ostrzegałam, jak już będziemy krzyczeć i płakać. Śpię w ubraniu. Z kołkiem w każdej ręce.

– Motelu raczej nie prowadzą wampiry.

– Po pierwsze, chcesz się założyć? – Eve zahamowała i wjechała na parking. – A po drugie, ostre, spiczaste rzeczy działają też na wszystko inne. Z kanibalami prowadzącymi motele włącznie.

Siedzieli w milczeniu, podczas gdy silnik stygł. Aż w końcu Shane odchrząknął:

– No dobra, to co, wchodzimy?

– Możemy zostać w samochodzie.

– Taa, to dopiero bezpieczne miejsce.

– Przynajmniej będziemy widzieć, gdy będą się zbliżać.

I zdołamy uciec.

Claire westchnęła, wygramoliła się z auta, podeszła do małej recepcji i uderzyła w dzwonek na ladzie. Brzmiał bardzo głośno. Usłyszała, jak za jej plecami zatrzaskują się drzwi – Shane, Michael i Eve w końcu postanowili do niej dołączyć. Biuro okazało się ładniejsze niż budynek z zewnątrz. Wyłożone w miarę nową wykładziną, z wygodnymi krzesłami i płaskim telewizorem, który wisiał na ścianie i wyświetlał coś z wyłączonym dźwiękiem. To miejsce pachniało… wanilią.

Z zaplecza wyszła starsza pani o zebranych w kucyk siwiejących włosach. Claire nie mogła sobie wyobrazić, jak można wyglądać bardziej niewinnie. Tak naprawdę wyglądała jak typowa babcia, miała nawet niewielkie okrągłe okulary. Wycierała ręce w ściereczkę, a dżinsy i kraciastą koszulę okrywał jej fartuch.

– Słucham, skarbie? – zapytała i odłożyła ściereczkę. Widząc pozostałych, lekko się zaniepokoiła. – Potrzebujecie pokoju?

– Tak, proszę pani – odpowiedziała Claire. Michael i Shane starali się z całych sił wyglądać na grzecznych chłopców, a Eve, no cóż, była sobą. Uśmiechała się. – Może dwóch, jeśli nie są zbyt drogie?

– Och, nie są drogie. – Kobieta pokręciła głową. – To nie Hilton. Trzydzieści pięć dolarów za noc, ze śniadaniem. Robię tosty i duszone kiełbaski. No i jest kawa. Trochę płatków. Nic specjalnego, ale to porządne jedzenie.

Michael podszedł do kontuaru, wpisał się do książki i odliczył pieniądze. Kobieta przeczytała do góry nogami jego wpis.

– Glass? Jesteś stąd?

– Nie, proszę pani. – Odpowiedział. – Po prostu przejeżdżamy. Jedziemy do Dallas.

– To co was napadło, żeby zjechać aż tu? – zapytała. – Zresztą nieważne. Cieszę się, że jesteście. W pokojach jest świeża pościel i ręczniki, mydło, jakiś szampon. Jakbyście czegoś potrzebowali, dzwońcie. Śpijcie dobrze, dzieci.

A, tylko żadnych rozrób. Może i jesteśmy za miastem, ale ja osobiście znam szeryfa. Pofatyguje się tutaj, jeśli go poproszę.

– Dlaczego wszyscy myślą, że mamy nie po kolei w głowie? – Eve przewróciła oczami. – Naprawdę, jesteśmy mili.

Nie każdy w naszym wieku musi być anarchistą.

– Byłabyś, gdyby oferowali darmowe lody – zauważył Michael. Wziął dwa klucze i się uśmiechnął. – Dziękuję, proszę pani…

– Mam na imię Linda – przerwała mu kobieta. – Pani to była moja matka. Ale pewnie dla was jestem dość stara, żeby robić za panią. Tym gorzej. No to lećcie. A ja dokończę pieczenie. Zajrzyjcie później. Będą świeże ciasteczka z czekoladą.

Eve opadła szczęka. Nawet Michael był pod wrażeniem.

– Ehm, dziękujemy. – Wrócili na parking, gapiąc się na siebie. – Piecze ciasteczka…

– Tak, to przerażające – odparł Shane. – To jak to robimy?

– Dziewczyny mają własny pokój. – Eve zabrała Michaelowi jeden z kluczy. – Oj, nie rób takiej miny. Wiesz, że tak właśnie powinniśmy zrobić.

– No wiem – odpowiedział. – Wygląda na to, że są obok siebie.

I były. Pokój numer l i 2, z łączącymi je drzwiami. W środku, podobnie jak biuro Lindy, pokoje były naprawdę ładne. Claire obejrzała łazienkę. Była ładniejsza niż u nich w domu. I czystsza.

– Eve? – zawołała, wyglądając z łazienki. – Mam się zacząć bać teraz czy dopiero później?

– Oj, zamknij się. – Eve usiadła na jednym z dwóch łóżek, krzyżując nogi w kostkach, gdy sięgała po pilota do telewizora. – No dobra, to nie jest może Piekielny Motel.

Przyznaję. Ale mógł być. Hej, zobacz! Na HBO leci maraton Pity.

Świetnie. Tego im właśnie brakowało. Claire przewróciła oczami, wyszła do samochodu i pomogła chłopakom wyjmować potrzebne rzeczy, co oznaczało właściwie wszystkie ich bagaże. Eve nie zniżała się do takich zajęć i skupiła się na skakaniu po kanałach i wyszukiwaniu najwygodniejszej poduszki.

Shane przytachał jej walizę do pokoju i postawił przy jej łóżku.

– Hej, czarna królewno? Twoje badziewie.

– Ugryź się. Czekaj, twój napiwek. – Dała mu kuksańca, nie odrywając oczu od telewizora. – Świadomość, że po¬ za Morganville możemy być w takich samych stosunkach, jest naprawdę miła, prawda?

– Prawda – zaśmiał się.

Spojrzał na Claire, która oparła swoją walizkę o ścianę i rozglądała się po pokoju.

– No to chyba już najwyższa pora powiedzieć sobie dobranoc?

– Tak sądzę – zgodziła się. – No chyba że chcecie pooglądać z nami filmy?

– Przyniosę chipsy.

Dwie godziny później wszyscy leżeli na łóżkach, oparci o sterty poduszek, krzycząc, krzywiąc się i piszcząc do telewizora. Dźwięk był mocno podkręcony i przy całym tym wrzasku, piłach łańcuchowych i tym podobnych dopiero po kilku sekundach dotarł do nich jakiś odgłos spoza pokoju. Oczywiście pierwszy dosłyszał coś Michael, poderwał się z łóżka i odsłonił okno. Eve sięgnęła po pilota i wyłączyła fonię.

– Co? Co się dzieje?

Z parkingu dało się teraz słyszeć pohukiwania, przepity głos i dźwięk gniecionego metalu. Claire i Shane zeskoczyli z łóżka, a na koniec dołączyła do nich Eve.

– Hej! – krzyknęła tak głośno, że Claire się skrzywiła. – Hej, dupki, to mój samochód!

To byli ci trzej goście ze stacji benzynowej, o jakiś sześciopak piwa głupsi, co w teorii wydawało się już niemożliwe. W praktyce dwuręcznym młotem i dwoma kijami bejsbolowymi właśnie rozwalali samochód Eve. Przednia szyba pękła od uderzenia młotem zadanego przez tego Wkurzonego. Facet w pomarańczowej czapeczce zamachnął się kijem i zrobił kolejne głębokie wgniecenie w mocno już zniszczonej masce auta. Trzeci wyłamał boczne lusterko, posyłając je jednym wprawnym uderzeniem gdzieś daleko w pole.

Ten w czapce posłał Eve pocałunek, po czym wyciągnął z tylnej kieszeni spodni szklaną butelkę wypełnioną lekko różowym płynem przypominającym lemoniadę…

– Benzyna! – krzyknął Michael. – Muszę ich powstrzymać.

– Zabiją cię. – Shane zagrodził mu drogę. – Nie ma mowy. To nie Morganville, a jeśli skończysz w więzieniu, umrzesz. Rozumiesz?

– Ale mój samochód! – jęknęła Eve. – Nie… nie… nie…

Ten w pomarańczowej czapeczce wylał benzynę na siedzenia samochodu i wrzucił do środka zapałkę.

Auto Eve stanęło w płomieniach, zupełnie jak ognisko na zakończenie roku szkolnego. Eve znów wrzasnęła i spróbowała ominąć Shane'a. Cofnął się, by zagrodzić drzwi i zrobił unik, żeby nie oberwać od Eve.

– Claire! Pomożesz? – krzyknął, kiedy Eve w końcu go dosięgła. Claire złapała przyjaciółkę za ręce i odciągnęła ją do tyłu. Nie było to łatwe. Eve była od niej większa, silniejsza i w tym momencie kompletnie oszalała.

– Puszczaj! – wrzasnęła.

– Nie! Uspokój się. Już za późno. Już nic nie poradzisz!

– Skopię im tyłki!

Michael doszedł już do tego samego wniosku, co Shane, i kiedy Eve wyrwała się Claire, zastąpił jej drogę i objął ją, zmuszając do zatrzymania się.

– Nie – powiedział. – Nie, nie możesz.

Miał czerwone ze złości oczy, zamrugał i wziął kilka głębokich oddechów, nim się uspokoił i stał z powrotem niebieskookim i opanowanym Michaelem.

Na parkingu trzech facetów wrzeszczało i podskakiwało, patrząc na płonący samochód Eve. Gdy otworzyły się drzwi od recepcji motelu, wsiedli do swojego olbrzymiego pikapa.

W wejściu stała babcia Linda. Wyglądała jak sam Gniew Boży w fartuchu. W ręku trzymała śrutówkę, którą wycelowała w niebo i wystrzeliła. Huk był przerażająco głośny.

– Wynocha, kretyni! – krzyknęła za uciekającymi facetami. – Następnym razem, jak was zobaczę, skończycie ze śrutem w zadzie.

Wystrzeliła jeszcze raz, ale nie musiała przeładowywać broni. Pikap już odjeżdżał, sypiąc żwirem spod opon. Wyjechał szybko z parkingu, z trudem zawrócił i pognał z powrotem w stronę Durram.

Babcia Linda wsadziła śrutówkę pod pachę, zmarszczyła brwi, patrząc na płonący samochód, i wróciła do biura. Po chwili wyszła z gaśnicą i szybko zagasiła pożar kilkoma uderzeniami białej piany.

Shane otworzył drzwi i natychmiast Eve go wyminęła. Tuż za nią Michael. Shane i Claire szybko podążyli za nimi. Claire zrobiło się niedobrze. Samochód był kompletnie zniszczony. Po ugaszeniu ognia widać było potłuczone okna, pogniecioną i poskręcaną karoserię, zniszczone światła i sflaczałe opony. W niektórych miejscach ogień pozostawił z siedzeń tylko sprężyny.

Samochody na złomowiskach były w lepszym stanie.

– Ta trójka nie ma nawet tyle rozumu, co bakteria… – powiedziała Linda. – Zadzwonię po szeryfa i powiem mu, żeby tu przyjechał. Przykro mi, kochanie.

Eve płakała, cała się trzęsła, patrząc na wrak swojego ukochanego samochodu. Claire objęła ją, a Eve odwróciła się i wtuliła twarz w jej ramię.

– Dlaczego? – załkała wściekła i zdezorientowana. – Dlaczego nas śledzili? Czemu to zrobili?

– Przestraszyliśmy ich – odezwał się Michael. – A przestraszeni ludzie robią różne głupie rzeczy. Pijane i przestraszone zbiry robią nawet głupsze.

Linda skinęła głową.

– Masz racje, chłopcze. Ale to straszna szkoda. To okropne, żeby takie coś przydarzyło się takim miłym, niewadzącym nikomu dzieciakom. Tacy ludzie po prostu muszą na kimś się wyżyć, a wszyscy wokół mają już ich dość.

Najwyraźniej uznali, że będziecie ich nową zabawką.

– No to się pomylili – wycedził Michael i przez moment oczy znów zalśniły mu czerwienią. – Ale mamy problem. Co zrobimy z samochodem?

– Ciesz się, że wyjęliśmy nasze rzeczy – odezwał się Shane, a Michael, rozumiejąc, co przyjaciel miał na myśli, wyglądał przez chwilę, jakby zrobiło mu się niedobrze, po czym skinął głową. – Wybiorę się jutro z Eve na zakupy.

Zobaczymy, co w tym mieście można dostać.

Eve pociągnęła głośno nosem i otarła oczy, rozmazując sobie tusz po twarzy.

– Nie mam pieniędzy na nowy samochód.

– Coś wymyślimy – powiedział Shane takim tonem, jakby to miało sens i przydarzało mu się całkiem często. A Claire pomyślała, że znając jego przeszłość, nie było to wcale tak mało prawdopodobne. – Chodźcie, mazanie się nic nam nie da. Możemy równie dobrze iść spać. I tak nigdzie nie pojedziemy. Linda westchnęła.

– To okropne – powtórzyła. – Cholerni idioci. Poczekajcie tu chwilkę.

Odniosła gaśnicę do biura i wróciła z miseczką pełną…

– Ciasteczka! – krzyknął Shane i wziął je od niej. – Dzięki Lindo.

– Przynajmniej tyle mogę zrobić. – Kopnęła jakiś kamień i, marszcząc brwi, potrząsnęła głową. – Cholerni idioci. Będę czuwać przez resztę nocy i dopilnuję, żeby już tu nie wrócili.

Claire jakoś nie wierzyła, żeby się odważyli. Linda wyglądała naprawdę groźnie z tą strzelbą.

Przeszła im ochota na filmy, ale ciasteczka okazały się ciepłe i przepyszne. Eve obeschły łzy, a ich miejsce zajęła wściekłość. Aby nad nią zapanować, wzięła długi prysznic i kiedy wyszła w obłoku pary z łazienki, pozbawiona swojego gotyckiego wizerunku, wyglądała na małą i bezbronną.

Claire przytuliła ją i dała ciasteczko. Eve zjadła je i opatuliła się swoim czarnym jedwabnym kimonem, po czym weszła do łóżka.

– Chłopcy sobie poszli? – zapytała.

– Tak – odpowiedziała Claire. – Będziesz miała coś przeciwko, jeśli…

– Nie, leć. Ja tu posiedzę i popatrzę na zgliszcza mojego samochodu. – Eve spojrzała ponuro w stronę okna, które na szczęście było zasłonięte.

Claire pokręciła głową, wzięła swoje kosmetyki i poszła wziąć prysznic. To była ekspresowa kąpiel, bo Claire obawiała się, że podczas jej nieobecności Eve znajdzie jakiś sposób, żeby znów wpakować się w kłopoty. Ale kiedy wyszła z łazienki zaróżowiona od gorącej wody i z mokrymi włosami, zastała przyjaciółkę tam, gdzie ją zostawiła, zmieniającą programy w telewizorze.

– To najgorsza wyprawa, na jakiej byłam – stwierdziła Eve. – I przegapiłam koniec filmu.

– Przecież wiesz, że piła zawsze zwycięża.

Dało się słyszeć jakiś hałas za drzwiami do pokoju. Tak jakby drapanie, a potem uderzenie. Eve wyprostowała się gwałtownie.

– Co to było? Bo ja podejrzewam, że seryjny morderca!

– To Shane próbuje cię wystraszyć. Albo wrócili ci faceci – odpowiedziała Claire. – Cii.

Podeszła do okna i ostrożnie wyjrzała zza zasłony. Za drzwiami było dość ciemno, ale ujrzała jakąś sylwetkę opartą o ścianę. Samotną.

– Tylko jeden facet. Nie widzę go dokładnie.

– Czyli pomysł z seryjnym mordercą jest nadal aktualny? Nowa zasada: tych drzwi się nie otwiera.

Obie podskoczyły, gdy ktoś uderzył pięścią w drzwi.

– Wpuśćcie mnie! – usłyszały głos Olivera. – Już.

– Och. W takim razie nowa zasada – powiedziała Eve. – Poza tym w zasadzie on jest seryjnym mordercą, prawda?

Claire nie chciała się specjalnie nad tym zastanawiać, bo obawiała się, że Eve może mieć w tym względzie rację.

Odsunęła zamki i otworzyła drzwi. Oliver wszedł do środka, zrobił dwa kroki i osunął się na ziemię.

– Nie dotykaj go! – krzyknęła Claire, gdy Eve wstała z łóżka, by do niego podejść. Był pokiereszowany i zakrwawiony. – Idź po Michaela, szybko!

Nie było potrzeby. Michael i Shane już otwierali swoje drzwi. Cała czwórka stanęła nad Oliverem, który przekręcił się na bok, a potem na plecy i wpatrywał się w przestrzeń.

Źle wyglądał. Był blady, a na twarzy i rękach miał otwarte rany. Ubranie też miał podarte i przesiąknięte krwią. Nie odzywał się. Michael skoczył z powrotem do pokoju i wrócił z przenośną lodówką. Ukląkł przy Oliverze, po czym spojrzał przez ramię na pozostałych.

– Idźcie do drugiego pokoju. Już. Szybko.

Shane złapał dziewczyny i wyprowadził z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Claire próbowała się odwrócić.

– Nie! – rzucił Shane i zaprowadził je do swojego pokoju. – Doskonale o tym wiesz. Jeśli potrzebuje krwi, to niech ją sobie weźmie z lodówki, a nie z kranu.

– Co mu się stało? – Eve zadała przerażające, logiczne pytanie, które Claire cały czas próbowała od siebie odepchnąć. – To Oliver. Chodzący drań. I ktoś mu to zrobił.

Jak? Czemu?

– Myślę, że będziemy musieli mu to pytanie zadać – stwierdził Shane. – O ile nie ma właśnie ogromnej ochoty na nocną przekąskę.

– Cholera – zauważyła Eve. – Skoro o tym mówisz…

zostawiłam tam ciasteczka. A nie zaszkodziłoby mi jeszcze jedno. A tak w ogóle, to jak bardzo mamy przechlapane?

– Biorąc pod uwagę samochód i to, w co się wpakował Oliver? Bardzo. Ale to w końcu norma, prawda?

– Chwilowo wolałabym, żeby to nie była norma.

Grali w pokera, dopóki nie wrócił Michael, a wraz z nim Oliver. Znów mógł chodzić, ale wyglądał tak, jakby wrzucił ubrania do niszczarki.

I nie wyglądał na zadowolonego. Nie żeby kiedykolwiek sprawiał takie wrażenie, jeśli akurat nie udawał hipisa, ale tym razem zdawał się naprawdę niezadowolony.

– Musimy się stąd wynosić. Szybko.

– Z tym będzie pewien problem – odezwał się Shane. – Biorąc pod uwagę, że nasz samochód nie ma już przyciemnionych szyb, nawet gdyby nie przeszkadzały nam spalone siedzenia. Nawet bagażnik nie nadaje się do użytku po ciosie młotem. A za dwie godziny wzejdzie słońce. Nijak nie da rady.

– Oliverze, nadeszła pora, żebyś nam wyjaśnił, dlaczego tu w ogóle przyjechaliśmy. I co ci się stało – powiedział Michael.

– Nie wasza sprawa.

– Przepraszam, ale skoro ściągnąłeś nas tutaj, to powie¬ działbym, że jest to też nasza sprawa.

– A to moja sprawa zniszczyła wasz samochód? Nie, to wasz brak myślenia. Powtarzam, wy nie musicie wiedzieć, a ja nie muszę wam nic mówić. Daruj sobie. – Mówił prawie jak dawny Oliver, ale jednak przygaszony, i przysiad} na łóżku, jakby stanie go męczyło, a to nie było w jego stylu.

– Wszystko w porządku? – zapytała Claire.

Podniósł głowę i ich spojrzenia spotkały się na moment. Claire zobaczyła w nich coś zadziwiającego – strach. Wszechogarniający, zmęczony, przedwieczny strach. Zszokowało ją to. Nie sądziła, że Oliver może się bać czegokolwiek.

– Tak, w porządku. Rany się goją. Ale to, co się stanie, jeśli pozostaniemy tutaj, nie. Nie możemy czekać na ratunek z Morganville. Musimy się stąd wydostać, nim znów zapadnie zmrok.

– Albo? – zapytała Claire.

– Albo będzie gorzej. Z nami wszystkimi. – Był znękany i bardzo zmęczony. – Muszę odpocząć. Znajdźcie jakiś samochód.

– Ehm… Wiesz, nie tarzamy się w gotówce.

Oliver bez słowa wyjął z kieszeni spodni portfel, skrzywił się, widząc, jak bardzo był zniszczony i go otworzył. W środku znajdował się plik zielonych banknotów.

Setki.

Oddał im wszystko.

– Mam więcej – dodał. – Weźcie to. Powinno starczyć na w miarę porządny wóz. I upewnijcie się, że ma dość miejsca w bagażniku.

Po krótkim wahaniu Eve wzięła pieniądze.

– Oliver, serio, na pewno wszystko w porządku?

– Będzie – rzucił. – Michael, myślisz, że dałoby się załatwić jeszcze jeden pokój, gdzie mógłbym posiedzieć do naszego odjazdu?

– Zajmę się tym. – Michael wyszedł w kierunku recepcji. Oliver zamknął oczy i oparł się o podgłówek. Wyglądał tak nędznie, że Claire, odruchowo, wyciągnęła rękę i z dobrego serca położyła mu dłoń na ramieniu.

– Claire – nie otwierając oczu, wyszeptał Oliver. – Czy pozwoliłem ci się dotykać? Szybko zabrała rękę.

– Po prostu… zostawcie mnie samego. Chwilowo nie jestem sobą.

Według Claire zachowywał się prawie tak samo jak zawsze, ale nie ciągnęła tematu.

Eve przeliczała pieniądze. A w miarę obliczeń jej oczy robiły się coraz większe.

– Boże – szepnęła. – Za taką kasę mogłabym kupić wypasiony jacht. Nieźle. Nie sądziłam, że można tyle zarobić na kawiarni.

– Nie można – sprostował Shane. – Najprawdopodobniej ma w domu materace wypchane pieniędzmi. Miał mnóstwo czasu, żeby się wzbogacić, Eve.

– I wystarczająco dużo, żeby raz czy dwa wszystko stracić – dodał Oliver. – Jak już przy tym jesteśmy: byłem bogaty.

Teraz… nie jestem tak biedny jak kiedyś. Ale też nie tak dobrze sytuowany. Efekt wojen i polityki. Trudno jest utrzymać to, co się miało, szczególnie jeśli jest się wyrzutkiem.

Claire nigdy wcześniej nie zastanawiała się, skąd wampiry brały pieniądze. Podejrzewała, że nie było to wcale takie łatwe. Przed oczami stanęły jej wszystkie te wiadomości o ludziach, którzy uciekali z całym dobytkiem z terenów objętych wojną.

Swego czasu tak samo mógł uciekać Oliver. I Amelie i Myrnin. Pewnie nieraz tak było. Ale jakoś udało im się to przetrwać.

Ocaleli.

– Co tam się stało? – zapytała, nie oczekując, że odpowie.

Jak się spodziewała, Oliver nie odpowiedział.

Загрузка...