Spośród wszystkich poranków, kiedy Claire nie chciało się wstawać, ten był najgorszy. Obudziła się rozgrzana i rozespana, wtulona w Shane'a jak łyżeczka. Nawet przez się trzymali się za ręce. Czuła się świetnie. Lepiej niż kiedykolwiek.
W ciszy poranka próbowała zachować tę chwilę, dźwięk jego spokojnego oddechu, obecność jego zrelaksowanego, silnego ciała obok niej.
Pragnę tego, pomyślała. Każdego dnia. Przez całe życie. Na zawsze.
A potem zadzwonił budzik.
Claire poderwała się, walnęła go i zwaliła tym samym na podłogę. Rzuciła się po zegar i w końcu go wyłączyła. Czuła się jak skończona idiotka, myśląc o tym, jak w ogóle mogła zostawić włączony budzik. Odwróciła się i zobaczyła, że Shane otworzył oczy, ale poza tym się nie poruszył. Wyglądał niezbyt przytomnie, uroczo i leniwie, ze zwichrzonymi włosami. Schyliła się, aby go pocałować, słodko i powoli.
Objął ją i to było takie naturalne, tak idealne, że znów poczuła to ciepło, to uczucie, że właśnie tak powinno być.
– Hej – powiedział. – Jesteś słodka, kiedy panikujesz.
– A kiedy niby panikuję?
– Aj. No tak, to nie zabrzmiało tak dobrze, jak planowałem. A ty zdecydowanie za dużo przebywasz z Eve. – Na plecach rysował jej palcami kółka, co dawało uczucie takie, jakby ogrzewały ją promienie słońca. – Jaki jest plan na dziś? Bo ja jestem za tym, żeby zostać w łóżku.
Pragnęła tego samego. Ale jej budzik nie dzwonił bez powodu.
– Mam lekcje – westchnęła.
– Zwagaruj. – Pocałował ją w nagie ramię.
– Ja… Ty masz pracę, pamiętasz? Ostre noże i wołowina do siekania?.
– Niezła zabawa, ale wolę to.
No, miał siłę przekonywania. I to dużą. Działała przez jakieś kolejne pół godziny, po czym Claire zmusiła się do wstania i wskoczyła pod prysznic. Próbowała zapomnieć o tym, że Shane został w jej łóżku.
I nadal tam był, gdy wróciła po plecak. Z ramionami pod głową wyglądał, jakby był szalenie zadowolony ze świata… iż siebie samego.
Trzepnęła go w wystającą spod kołdry nagą stopę.
– Wstawaj, Władco Grilla.
– Ha! Jeszcze nie muszę. To ty miałaś szalony pomysł, żeby zapisać się na wykłady o siódmej rano. Ja chodzę do pracy na rozsądną godzinę.
– Ale nie będziesz leżał w moim łóżku przez cały dzień.
Wstawaj. Nie dowierzam ci na tyle, żeby cię tu samego zostawić.
Uśmiechnął się podstępnie i bardzo, bardzo groźnie.
– Pewnie masz rację. Nie żebyś mogła mi w pełni ufać, kiedy jestem tu z tobą.
O nie, nie położy się z nim z powrotem, nie zrobi tego. Miała zajęcia. Wzięła kilka głębokich wdechów, po czym schyliła się, dała mu krótkiego całusa, wyślizgnęła mu się z rąk i pobiegła do drzwi.
– Won z łóżka! – rzuciła. – Mówię serio!
Ziewnął. Uśmiechnęła się i zatrzasnęła za sobą drzwi. Na dole kawa już się parzyła, a Michael siedział przy stole przed włączonym laptopem. Była trochę zaskoczona.
Michael nie był typem komputerowca. Miał swój komputer, z e – mailem itp. Ale nie spędzał przed nim wiele czasu. Nie tak jak inni ludzie w jego wieku. (Nie jak ona.)
Spojrzał na nią, potem na ekran, potem znów na nią, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
– Co? – zapytała. – Nie mów mi tylko, że jakiś obrzydliwy film produkcji Kim wylądował na You Tube'ie.
Nie chciała nigdy więcej o tym myśleć. Kim i jej podglądactwo. Kim i jej plany, aby zostać gwiazdą z tymi wszystkimi ukrytymi kamerami filmującymi każdy aspekt życia w Morganville.
Taa… Nie skończyło się to za dobrze dla Kim.
Michael pokręcił głową i znów spojrzał na ekran.
– Sprawdzałem jak się mają sprawy ze studiem, no wiesz, z sesją nagrań? Oni mówią poważnie, Claire. Chcą, żebym przyjechał w czwartek.
– Serio? – Złapała kubek kawy i usiadła naprzeciwko niego, po czym dodała do kawy mleka i cukru. – To musimy wyjechać w czwartek rano?
– Nie. Myślę, że powinniśmy wyjechać dziś w nocy. A poza tym to nam da trochę czasu na oswojenie się z Dallas. No i nie chcę podróżować w dzień. – Racja. Wampiry. Droga.
Słońce. Raczej nie najlepsze połączenie.
– Nie możemy wziąć twojego samochodu, prawda?
To znaczy tak przyciemnione szyby nie są legalne poza Morganville?
– Nie. To kolejny powód, dla którego powinniśmy jechać nocą. Myślę, że możemy wziąć samochód Eve. Jest duży i ma przepastny bagażnik, tak w razie czego.
Czyli w razie gdyby dopadło ich słońce. Claire w zamyśleniu wystukiwała paznokciami rytm na kubku.
– A co z zapasami? No wiesz…
– Wstąpię do stacji krwiodawstwa i wezmę lodówkę. Na wynos.
– Serio? Tak się robi?
– Zdziwiłabyś się. Możemy nawet dorzucić do niej colę.
Jakoś nie brzmiało to zbyt higienicznie. Claire postanowiła o tym nie myśleć.
– Jak długo nas nie będzie?
– Jeśli wyjedziemy dziś wieczorem i nagram próbkę w czwartek w ciągu dnia, możemy wrócić w piątkowy wieczór. Albo sobotni, w zależności od tego, jakie będą wasze plany. Ja się dostosuję.
To Claire o czymś przypomniało.
– Ehm… wiesz, że będziemy mieli eskortę, prawda?
– Eskortę? – Michael zmarszczył brwi. – Jaką?
Claire udała, że ma kły. Michael przewrócił oczami.
– No świetnie, kto?
– Nie wiem. Wiem tylko, że według listu Amelie mamy ustalić czas wyjazdu z Oliverem.
Michael nadal miał zmarszczone brwi. Wyciągnął komórkę i wybrał numer, popijając kawę.
– Tu Michael – powiedział do telefonu. – Dowiedziałem się, że mamy ustalić z tobą termin wyjazdu. Zamierzamy wyruszyć dziś w nocy, po zmierzchu.
Kiedy słuchał tego, co miał mu do powiedzenia Oliver, miał minę kompletnie bez wyrazu. Nic nie powiedział. W końcu odstawił kawę i rzekł:
– A mamy wybór? – Pauza. – Tak sądziłem. Spotkamy się na miejscu.
Rozłączył się, odłożył telefon na stół, obok kawy, i od – chylił się na krześle, z zamkniętymi oczami. Wyglądał… nie do opisania, stwierdziła Claire. Walczyło w nim tyle uczuć, że nie wiedział, co pokazać po sobie pierwsze.
– Co? – zapytała w końcu niepewna, czy w ogóle powinna próbować.
Nie otwierając oczu, odpowiedział:
– No to mamy eskortę, oj mamy…
– Kogo?
– Olivera.
Claire odstawiła kubek z taką mocą, że brązowy płyn rozchlapał się po stole.
– Co?
– Wiem.
– Będziemy uwięzieni w jednym samochodzie tyle godzin z Oliverem?
– Wiem.
– No to po zabawie.
Westchnął i w końcu otworzył oczy. Claire znała to spojrzenie; pamiętała je z ich pierwszego spotkania. Zgorzkniałe i czujne. Zranione. Uwięzionego. Wtedy był duchem, który nie mógł opuścić tego domu, kimś między człowiekiem a wampirem.
A teraz był w takiej samej pułapce, tyle że granice jego więzienia rozciągnęły się do rogatek miasta. Przez ostatnie kilka godzin czuł, że może się uwolnić, stać kimś innym.
I Oliver właśnie mu to odebrał.
– Przykro mi – powiedziała Claire. Michael zaniknął laptopa, wyłączył z kontaktu i wstał. Nie spojrzał jej ponownie w oczy.
– Przygotuj się na szóstą – powiedział. – Przekaż Shane'owi. Ja powiem Eve.
Skinęła głową. Podszedł ze spuszczoną głową do drzwi kuchni. Kiedy tam dotarł, zatrzymał się na moment, ale się nie odwrócił.
– Dzięki – powiedział. – To mnie wyssało…
– Wiem.
Michael zaśmiał się gorzko.
– Shane powiedziałby, że to raczej ja wysysam.
– Nie jestem Shane'em.
– Wiem. – Nadal się do niej nie odwracał. – Cieszę się, że jesteś z nim szczęśliwa. To dobry chłopak.
– Michael…
Ale kiedy wypowiedziała jego imię, wampira już nie było, tylko drzwi huśtały się na zawiasach. Nie było sensu go gonić. Chciał pomartwić się w samotności.
Zadzwoniła do Shane'a i powiadomiła go o godzinie wyjazdu, ale nie wspomniała o Oliverze. Tak naprawdę nie chciała się tym jeszcze martwić. Poszła na wykłady. Po serii porannych miała dwie godziny przerwy, podczas której musiała coś załatwić, aby móc z czystym sumieniem opuścić miasto.
A poza tym czekała na ten moment od chwili, kiedy wpadła na ten pomysł.
Krok pierwszy – przeszła z kampusu do Common Grounds, kawiarni Olivera, i zamówiła mokkę. Stał za ba – rem, wysoki, starszy mężczyzna, o długich włosach i farbowanej ręcznie koszulce pod poplamionym kawą fartuchem. Patrząc, jak obsługuje gości, nikt nie zgadłby, że widzi wampira i to jednego z najgorszych, jakiego Claire w życiu spotkała.
Z kawą w ręku zaesemesowała do Moniki. „Spotkajmy się w Common Grounds, szybko".
Natychmiast dostała odpowiedź: „Idę, zachowuj się!"
O, i to jak się zachowa!
Claire popijała kawę i czekała. W końcu podjechała Monica w czerwonym, błyszczącym kabriolecie. Tym razem bez Giny i Jennifer. Wyglądało na to, że Monica coraz częściej obywa się bez swoich przybocznych. Ciekawe… Claire podejrzewała, że w końcu zmęczyło je nieustanne przytakiwanie Monice.
Monica weszła do środka w zdecydowanie zbyt krótkiej, ale pokazującej jej długie, opalone nogi, spódnicy. Podmuch wiatru sprawił, że osiągnęła prawie zakazaną długość. Zsunęła drogie ciemne okulary na błyszczące, ciemne włosy i rozejrzała się po kafejce. Uśmieszek na jej wydatnych wargach był pewnie odruchowy.
Po zamówieniu kawy usiadła naprzeciwko Claire.
– No i? – zapytała, kładąc na stoliku miniaturową torebkę. – Lepiej, żeby to było ważne.
Kiedy Oliver przyniósł Monice kawę, Claire poprosiła:
– Poświęcisz nam chwilę?
– Co?
– Jako moderator. – Oliver doglądał umów, jakie zawierano w Morganville. A Common Grounds było głównym miejscem, w którym ludzie i wampiry mogli się spotkać, bezpiecznie pogadać i zawrzeć najróżniejsze układy, których świadkiem i egzekutorem był Oliver.
Jednak rzadko się zdarzało, że między ludźmi. Oliver wzruszył ramionami i dosiadł się do stolika.
– Dobra, tylko szybko.
Monica była wściekła, więc Claire zaczęła mówić:
– Monica umówiła się ze mną, że dostanie ode mnie odpowiedzi do testu. Chcę, żebyś był świadkiem, jak je przekazuję.
Oliver zmarszczył brwi i zaczął wyglądać na lekko rozbawionego:
– Prosisz mnie, żebym był świadkiem organizowania ściąg? Jak… oryginalnie.
Claire mówiła dalej. Przesunęła pendrive'a w stronę Moniki:
– Jest na nim plik – powiedziała. – Zabezpieczony hasłem. Jeśli zgadniesz hasło, będziesz miała odpowiedzi.
Monice opadła szczęka.
– Co?
– Powiedziałaś, że mam ci dać odpowiedzi. I tak zrobiłam. Chciałam, żeby Oliver widział, jak ci je przekazuję.
Teraz je masz i jesteśmy kwita. Jasne?
– Zabezpieczyłaś je hasłem?
– Takim, które możesz bez trudu zgadnąć – dodała Claire. – Jeśli odrobiłaś pracę domową. Albo umiesz szybko czytać.
– Ty mała zdziro! – Monica wyciągnęła gwałtownie dłoń, ale nie po pendrive'a, tylko rękę Claire. Rozpłaszczyła ją na stole i wbiła jej paznokcie głęboko w skórę. – Mówiłam, że przysmażę cię na wolnym ogniu.
– W twoim przypadku wiem, że na pewno nie są to puste słowa – stwierdziła Claire. – Alyssa Collins jest tego przykładem.
Monica zamarła i coś błysnęło w jej oczach – szok? A może nawet żal i poczucie winy.
– Nie biorę tego. Musisz mi dać niezabezpieczone hasłem odpowiedzi.
Oliver chrząknął.
– Czy ustaliłaś, w jakiej formie ma ci dać odpowiedzi?
– Nie – odezwała się Claire. – Powiedziała tylko, że mam je dać. No i dałam. Przyznaj, że i tak zrobiłam to ładnie. Mogłam je na przykład napisać po łacinie!
– Puść ją – powiedział spokojnie Oliver. A gdy Monica nie zareagowała, powtórzył lodowatym tonem. – Puść ją!
Zabrała dłoń, spojrzała groźnie na Claire i dodała przez zaciśnięte zęby:
– To nie koniec.
– Owszem – oświadczył Oliver. – To nie jej wina, że marnie wyjaśniłaś, o co ci chodzi. Spełniła twoje warunki.
Masz nawet niezłe szansę na to, że rozwiążesz hasło. Bierz to i spływaj, Monica.
– To nie koniec. – Monica go zignorowała. A kiedy sięgnęła po pendrive'a, blada, silna dłoń Olivera zacisnęła się na jej palcach, unieruchamiając ją. Monica krzyknęła. To musiało boleć.
– Spójrz na mnie – powiedział Oliver. Monica mrugnęła i skupiła na nim wzrok. Claire widziała, jak rozszerzają się jej źrenice i rozchylają usta. – Monico Morrell, jestem za ciebie odpowiedzialny. Masz mnie szanować i słuchać. I zostawisz Claire Danvers w spokoju. Jeśli będziesz miała powód, by ją zaatakować, najpierw mnie o tym poinformujesz. Ja zadecyduję, czy możesz to zrobić. I nie masz mojej zgody. Nie na to. – Puścił ją. Monica poderwała rękę z blatu i przycisnęła ją do piersi. – A teraz zabierać swoje sprawy i kawę gdzie indziej. Mówię do was obu.
Monica sięgnęła po pendrive'a. Kiedy go złapała, ode – zwała się Claire:
– Pendrive kosztował dziesięć dolców. – Spojrzenie Moniki miało siłę rażenia bomby atomowej, ale ponieważ Oliver wciąż z nimi siedział, pogrzebała w swojej torebeczce, wyciągnęła pognieciony banknot dziesięciodolarowy i rzuciła go Claire. Ta wygładziła go, uśmiechnęła się i schowała pieniądze do kieszeni.
– Skończyłyście wreszcie? – spytał Oliver. – To wychodzić. Monica, idziesz pierwsza. Nie chcę, żebyś coś nabroiła. Nie jestem twoją niańką.
Monica rzuciła mu spojrzenie nieco łagodniejsze od po – przedniego. To było bardziej przestraszone niż złe. Wzięła torebkę i kawę i wyszła. Nie oglądając się za siebie, wsiadła do swojego kabrioletu i ruszyła z piskiem opon.
– Któregoś dnia przeciągniesz strunę – stwierdził spokojnie Oliver, wciąż wpatrując się w ulicę. – Zdajesz sobie z tego sprawę?
W gruncie rzeczy wiedziała o tym. Ale czasem po prostu nie dało się inaczej.
– Czyli jedziesz dziś z nami?
Tym razem Oliver odwrócił się w jej stronę, a w jego spojrzeniu było coś tak zimnego i odległego, że aż zadrżała.
– Słyszałaś, jak kazałem wam się stąd zbierać? Nie lubię, jak się mnie wykorzystuje do rozwiązywania własnych problemów.
Przełknęła ślinę, zebrała swoje rzeczy i wyszła.
Popołudnie spędziła z Myrninem w jego laboratorium szalonego naukowca. Od kiedy je odnowił, sprawiało całkiem przyjemne wrażenie. Nowy sprzęt, komputery, ładne regały na książki, porządne oświetlenie zastąpiło dziwolągi z końca XIX wieku, strzelające iskrami za każdym razem, gdy próbowało się je włączyć albo wyłączyć.
Ale bez względu na nowy wystrój Myrnin pozostał co najmniej na wpół szalony. Claire wiedziała, że Amelie wywiera na niego presję. Po śmierci… czy komputery mogą umrzeć? Po śmierci Ady, głównego komputera miasta, próbował wymyślić coś na jego miejsce. Tym razem bez umieszczania w nim ludzkiego mózgu, na co bardzo naci – skała Claire, wiedząc, jak dobrze sprawdziło się to rozwiązanie z Adą, i biorąc pod uwagę fakt, że mózg Claire był najpewniej następnym kandydatem na to stanowisko.
– Komputery… – prychnął Myrnin i wskazał na przygotowanego dla niego przez Claire laptopa, obrzucając go takim wzrokiem, jakby osobiście go znieważył. – Ta technologia jest kompletnie idiotyczna. Kto to zbudował? Pawiany?
– Działa poprawnie – - odpowiedziała Claire, wzięła komputer, aby uruchomić stworzony przez siebie interfejs. – Musisz mi tylko wyjaśnić, jak Ada była połączona z portalem i systemem bezpieczeństwa, a ja zbuduję jakiś łącznik. Możesz to uruchomić z tego ekranu, widzisz? – Umówiła się nawet z pewnym studentem sztuk pięknych na uniwerku, aby zaprojektował interfejs w stylu steam punku, bo uznała, że skrzyżowanie stylu wiktoriańskiego z elementami technologii zostanie dobrze przyjęte przez wampira.
Myrnin nadal się na to krzywił, ale już nie tak stanowczo. – Wypróbuj go. Po prostu dotknij ekranu.
Wyciągnął rękę i dotknął palcem ikony tarczy na ekranie. Pojawiło się okno bezpieczeństwa, całe w pordzewiałym żelazie i wymyślnych kołach zębatych. Chrząknął i nacisnął ponownie.
– I tym mam obsługiwać oprogramowanie…
– Tak, to GIU – Graficzny Interfejs Użytkownika.
– I ten program będzie w stanie wykrywać wampiry i ludzi, i ich rozróżniać?
– Tak. Wykorzystamy po prostu technologię wykrywania ciepła. Wampiry mają niższą temperaturę ciała. Łatwo zauważyć różnicę.
– Czy da się to obejść?
– Wszystko da się obejść. Ale ta metoda jest naprawdę niezła.
– A co ze zmianami w pamięci?
To był problem. I to duży.
– Obawiam się, że tego z komputerem nie da się zrobić.
No wiesz, to chyba kwestia czegoś w umyśle wampirów, prawda? – Bo prawdę mówiąc, Ada była wampirem. A maszyna, którą Myrnin zbudował, aby jej mózg pozostał przy życiu, pozwalała jakoś przekazywać moc wampirów na szerszą skalę. Claire nie do końca to rozumiała, ale wiedziała, że to działa… a raczę] działało.
– To zdecydowany minus. A co to? – Myrnin dotknął ikony przedstawiającej radar. Nic się nie stało.
– To system wczesnego ostrzegania, ma informować, czy ktoś nie zbliża się do miasta. Na wszelki wypadek.
– Na wypadek czego?
– Na przykład kolejnej wizyty Bishopa.
Myrnin uśmiechnął się, odchylił na krześle i złożył ręce na kolanach.
– Nie ma kogoś takiego, jak Bishop. Na szczęście. I to świetna robota, Claire, ale nie rozwiązuje podstawowego problemu. Urządzenie do rozpoznawania potrzebuje oprogramowania pozwalającego na usunięcie niebezpiecznych myśli. I nie znam żadnego sposobu, który by na to pozwalał, poza połączeniem elektronicznego interfejsu z biologiczną bazą danych.
– Mózgiem…
– No, technicznie rzecz ujmując, tak.
Claire westchnęła.
– Nie załatwię ci mózgu, nie jestem takim typem asystentki, doktorze Frankenstein. Możemy spojrzeć jeszcze raz na schemat?
Schemat był tak naprawdę gigantycznym diagramem na wielkich kartkach, ciągnącym się przez całą długość laboratorium. Skrupulatnie wynotowała na nim wszelkie „jeśli, to, i oraz/albo" które Myrnin był w stanie jej opisać.
Był gigantyczny, naprawdę. I nie była wcale taka pewna, czy da się zbudować maszynę. Tyle że Myrnin już raz to zrobił, z Adą.
Po prostu chciała usunąć z równania ten obrzydliwy element, jakim był mózg.
– Tak jest prościej – upierał się Myrnin, kiedy szli wzdłuż wykresu. – Mózg jest zdolny do przeliczania nie – zwykłej liczby kalkulacji na sekundę i może do tego włączać zmienne i czynniki, których zwykły komputer nie potrafi. To najlepszy przykład maszyny liczącej, jaka została kiedykolwiek stworzona. Nieużywanie jej byłoby głupotą.
– No cóż, mojego mózgu do tej maszyny nie wsadzisz.
Nigdy.
– Nie zrobiłbym tego. – Myrnin strzepnął jakiś pyłek ze swojej lśniącej kamizelki. – No chyba że to byłoby jedyne rozwiązanie, albo gdybyś już go nie używała.
– Nigdy! Obiecaj.
Wzruszył ramionami.
– Obiecuję. – Nie brzmiało to przekonująco. Obietnice Myrnina były raczej… dość elastyczne. – Wyjeżdżasz na resztę tygodnia?
– Tak, dzisiaj ruszamy. Dasz sobie radę?
– A czemu nie? – Splótł dłonie za plecami i zaczął chodzić w tę i z powrotem, przyglądając się schematom. Tego dnia miał na sobie szorty i, oczywiście, klapki – od pasa w dół wyglądał zupełnie jak jakiś bezdomny surfer, natomiast powyżej sprawiał wrażenie lorda z czasów edwardiańskich. To było dziwne i takie Myrninowe. – Nie jestem dzieckiem, Claire. Nie musisz się mną opiekować, wierz mi.
Ale jakoś nie mogła. Owszem, był stary. Owszem, był wampirem. Owszem, był szalony i genialny, ale ta szalona część była zawsze równie silna, albo nawet silniejsza niż ta genialna. Nawet teraz.
– Nie zrobisz nic głupiego, prawda? – zapytała go.
Odwrócił się i spojrzał na nią. Wyglądał tak niewinnie.
– A po cóż miałbym coś takiego robić? – Zdziwił się. – Baw się dobrze, Claire. Jak wrócisz, praca będzie na ciebie czekała.
Wyłączyła i zamknęła laptopa, a następnie zaczęła go chować do plecaka. Myrnin w końcu skinął w stronę ma – szyny.
– To nie jest takie złe – stwierdził. – Na początek.
– Dzięki. – Była trochę zaskoczona. Myrnin rzadko sypał komplementami. – Dobrze się czujesz?
– Oczywiście. A czemu miałoby być inaczej?
Z jego humorem było coś nie tak. Począwszy od wizyty u jej rodziców, a skończywszy na spacerowaniu po laboratorium, nie był w typowym dla siebie, postrzelonym maniakalnym stanie. Był w zupełnie innym, postrzelonym maniakalnym stanie.
– Żałuję, że z tobą nie jadę – rzekł w końcu. – No, powiedziałem to. A teraz możesz się ze mnie wyśmiewać do woli.
– Serio? Ale my tam jedziemy tylko dla Michaela. – Kłaniała. To była ich szansa na wydostanie się z Morganville i zakosztowanie życia w prawdziwym świecie. Wiedziała, że poczucie wolności będzie wspaniałe, nawet jeśli tylko na chwilę. – Nie mógłbyś też pojechać?
Usiadł w swoim skórzanym fotelu, nałożył okulary i sięgnął po jakąś książkę ze sterty leżącej na biurku.
– Mógłbym? – zapytał. – Jeśli Amelie nie chciałaby, żebym wyjeżdżał? Nie sądzę.
Claire nigdy nie pomyślała o tym, że Myrnin może czuć się uwięziony w Morganville tak samo, jak wszyscy inni. Zdawał się… panować nad sytuacją, a zarazem był zupełnie nieopanowany. Ale uświadomiła sobie, że spośród wszystkich mieszkańców miasta to właśnie Myrnin miał najmniejsze szansę na uzyskanie zgody Amelie na wyjazd. Miał zbyt dużą wiedzę i był zbyt szalony.
Biorąc pod uwagę, jak ostrożna była Amelie, nie można było się spodziewać, że zaryzykuje coś takiego. Nie, Myrnin, spośród wszystkich w Morganville, byłby ostatnim, który by opuścił miasto. No, może poza samą Amelie. Był jej… ulubieńcem? Nie, raczej jej atutem.
Nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, że Myrninowi taka sytuacja wcale nie musi się podobać.
– Przykro mi – powiedziała cicho. Machnął na nią tak, jak się odpędza kota, co sprawiło, że poczuła się lekko zagubiona. Naprawdę lubiła Myrnina, mimo że wciąż miała świadomość granic tej przyjaźni i jej niebezpieczeństw. – Zadzwoń, gdybyś…
– Po co? Żebyś przybiegła na moje wołanie? – Potrząsnął głową. – Nie sądzę. Poza tym to niepotrzebne. Idź Claire. Ja tu będę.
W jego tonie przebijała ponura nuta, która wcale jej się nie podobała, ale robiło się późno. A Michael kazał im się przyszykować na szóstą. Musiała wracać i się spakować.
Kiedy się obejrzała, Myrnin udawał, że czyta, ale tak na – prawdę po prostu wpatrywał się w przestrzeń. W jego twarzy było coś tak okropnie smutnego, że prawie zawróciła…
Ale się pohamowała.