ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Na parkingu są tylko dwa miejsca przeznaczone dla gości, ale wiem, że moi goście zaparkują bez problemu: większość mieszkańców nie ma własnych aut. Budynek wzniesiono w czasach, gdy każdy miał co najmniej jeden samochód.

Czekam na parkingu, dopóki nie przyjadą pozostali. Prowadzę ich na górę. Tyle stóp robi na schodach spory hałas. Nie wiedziałem, że będzie aż tak głośno. Danny otwiera drzwi.

— Och… cześć, Lou. Byłem ciekaw, co się dzieje.

— To moi przyjaciele — mówię.

— Dobrze, dobrze — mruczy Danny. Nie zamyka drzwi. Nie wiem, czego chce. Pozostali idą za mną do moich drzwi. Otwieram je i wpuszczam ich do środka.

To bardzo dziwne gościć u siebie innych ludzi. Cameron ogląda mieszkanie i znika w łazience. Słyszę go. Zupełnie jak w czasach, gdy mieszkałem w grupie. Nie lubiłem tego. Pewne rzeczy powinny pozostać czymś prywatnym; nie jest miło słyszeć kogoś w łazience. Cameron naciska spłuczkę w ubikacji, po czym słyszę wodę wlewającą się do umywalki; wreszcie wychodzi. Chuy patrzy na mnie, a ja kiwam głową. On również wchodzi do łazienki. Bailey przygląda się mojemu komputerowi.

— Nie mam w domu modelu stacjonarnego — mówi. — Używam kieszonkowego, jeśli muszę nad czymś popracować.

— Mój mi odpowiada — tłumaczę. Chuy wraca do salonu.

— A więc… co teraz? Cameron na mnie patrzy.

— Czytałeś o tym, Lou, prawda?

— Tak. — Zdejmuję z półki Funkcjonowanie mózgu. — Moja… przyjaciółka pożyczyła mi tę książkę. Powiedziała, że najlepiej zacząć właśnie od niej.

— Czy to kobieta, o której mówiła Emmy?

— Nie, ktoś inny. Jest lekarzem i żoną kogoś, kogo znam.

— Czy to lekarz od mózgu?

— Nie sądzę.

— Czemu dała ci tę książkę? Wypytywałeś ją o projekt?

— Zapytałem ją o książkę na temat funkcjonowania mózgu. Chcę wiedzieć, co zamierzają zrobić z naszymi.

— Ludzie, którzy nie studiowali, nie mają pojęcia, jak działa mózg — mówi Bailey.

— Ja też nie miałem, dopóki nie zacząłem czytać — przyznaję. — Wiedziałem tylko to, czego nauczyli nas w szkole, a nie było tego zbyt wiele. Właśnie dlatego chciałem się uczyć.

— I co? — pyta Cameron.

— Mnóstwo czasu zabiera nauczenie się wszystkiego, co wiadomo o mózgu — odpowiadam. — Wiem więcej niż przedtem, ale nie wiem, czy wiem wystarczająco dużo. Chcę wiedzieć, co ich zdaniem się stanie i co może pójść niewłaściwie.

— To skomplikowane — zauważa Chuy.

— Wiesz coś o funkcjonowaniu mózgu? — pytam.

— Niewiele. Moja starsza siostra była lekarzem, zanim umarła. Próbowałem czytać jej książki, kiedy studiowała. Gdy jeszcze mieszkałem w domu z rodzicami. Ale wtedy miałem tylko piętnaście lat.

— Powiedz, czy uważasz, że mogą zrobić to, co zapowiadają — mówi Cameron.

— Nie wiem — odpowiadam. — Chciałem sprawdzić, co mówił dzisiaj lekarz. Nie jestem pewny, czy ma rację. Rysunki, które nam dzisiaj pokazywał, są w tej książce. — Stukam dłonią w okładkę. — Ale według niego, oznaczają coś innego. To nie jest nowa książka i pewne rzeczy się zmieniają. Muszę znaleźć nowe rysunki.

— Pokaż nam te rysunki — prosi Bailey.

Odnajduję stronę z rycinami ukazującymi aktywność mózgu i kładę książkę na niskim stoliku. Wszyscy do niej zaglądają.

— Piszą tutaj, że to jest obraz aktywności mózgu, kiedy ktoś widzi znajomą twarz — wyjaśniam. — Myślę, że wygląda to identycznie jak rysunek, o którym lekarz mówił, że to aktywność przy wypatrzeniu w tłumie znajomej twarzy.

— Jest taki sam — decyduje po chwili Bailey. — Stosunek szerokości linii do łącznej wielkości jest identyczny. Kolorowe kropki znajdują się w dokładnie tych samych miejscach. Jeśli to nie jest ta sama ilustracja, to na pewno kopia.

— Może w przypadku normalnych mózgów wzór aktywności jest zawsze taki sam — podsuwa Chuy.

Nie pomyślałem o tym.

— Powiedział, że drugi rysunek przedstawia autystyczny mózg osoby patrzącej na znajomą twarz — mówi Cameron. — Ale w książce napisano, że to wzór aktywności mózgu przy patrzeniu na kompozytową obcą twarz.

— Nie rozumiem, co to znaczy „kompozytowa obca” — wyznaje Eric.

— To komputerowo wygenerowana twarz złożona z rysów kilku prawdziwych twarzy — tłumaczę.

— Jeśli to prawda, że wzór aktywności autystycznego mózgu przy przyglądaniu się znajomej twarzy jest taki sam jak normalnego mózgu przy przyglądaniu się nieznajomej twarzy, to jaki jest wzór autystycznego mózgu przy przyglądaniu się nieznajomej twarzy? — pyta Bailey.

— Zawsze miałem kłopoty z rozpoznawaniem twarzy, które powinienem znać — mówi Chuy. — Nadal wiele czasu zajmuje mi nauczenie się czyichś rysów.

— Owszem, ale to robisz — przypomina Bailey. — Rozpoznajesz nas, prawda?

— Tak — odpowiada Chuy. — Ale zabiera mi to dużo czasu i najpierw rozpoznaję was po głosie, wzroście i ubraniu.

— Ważne, że wiesz jak, i to się właśnie liczy. Twój mózg robi to w inny sposób, ale robi.

— Mówiono mi, że mózg może wykonywać tę samą czynność na różne sposoby — informuje Cameron. — Podobnie jak w przypadku, gdy ktoś zostanie poszkodowany: podają mu lek, nie pamiętam nazwy, i zapewniają ćwiczenia, żeby mógł ponownie na uczyć się wykonywania pewnych czynności, ale używa do tego innych części mózgu.

— Mnie też to mówili — odzywam się. — Zapytałem, dlaczego nie podali mi tego lekarstwa, a oni odpowiedzieli, że na mnie by nie podziałało. Nie powiedzieli dlaczego.

— A książka? — pyta Cameron.

— Nie wiem. Nie doczytałem jeszcze tak daleko — odpowiadam.

— Trudna? — chce wiedzieć Bailey.

— Niektóre fragmenty, ale nie tak, jak myślałem — tłumaczę. — Zacząłem od innych książek. To mi pomogło.

— Jakich innych książek? — pyta Eric.

— Przeczytałem kilka skryptów w Internecie — wyjaśniam. — Biologia, anatomia, chemia organiczna, biochemia. — Gapi się na mnie; spuszczam wzrok. — To nie takie trudne, jak się wydaje.

Przez kilka minut wszyscy milczą. Słyszę ich oddechy; oni słyszą mój. Wszyscy słyszymy każdy hałas i czujemy każdy zapach. Jest inaczej niż z moimi przyjaciółmi na szermierce, gdzie muszę uważać na to, co dostrzegam.

— Zamierzam to zrobić — mówi nagle Cameron. — Chcę tego.

— Dlaczego? — pyta Bailey.

— Chcę być normalny — wyjaśnia Cameron. — Zawsze chciałem. Nienawidzę być inny. To zbyt trudne, tak samo jak zbyt trudne jest udawanie, że jest się takim samym jak wszyscy inni. Jestem tym już zmęczony.

— Nie jesteś dumny z tego, kim jesteś? — Ton Baileya nie pozostawia wątpliwości, że cytuje slogan z Centrum. „Jesteśmy dumni z tego, kim jesteśmy”.

— Nie — odpowiada Cameron. — Udawałem, Lecz tak naprawdę, z czego tu być dumnym? Wiem, co chcesz powiedzieć, Lou… — Patrzy na mnie. Myli się. Nie zamierzałem się odzywać. — Zaraz powiesz, że normalni ludzie robią to samo co my, tylko w mniejszym stopniu. Wielu ma natręctwa, tylko nie zdaje sobie z tego sprawy. Postukują stopami, nawijają włosy na palec lub pocierają twarze. Zgadza się, ale są normalni i nikt nie zwraca im uwagi. Nie nawiązują poprawnego kontaktu wzrokowego, ale są normalni i nikt ich nie upomina, że powinni nawiązywać kontakt wzrokowy. Mają coś innego, czym nadrabiają te nieznacznie autystyczne zachowania. Tego właśnie chcę. Chcę… chcę tego, żebym nie musiał tak bardzo się starać, by wyglądać normalnie. Po prostu chcę być normalny.

— „Normalny” to program suszarki — przypomina Bailey.

— Normalni są inni ludzie. — Ramię Camerona drga; wzrusza nim gwałtownie, czasami to powstrzymuje tik. — To… to głupie ramię… Jestem zmęczony ukrywaniem tego, co jest ze mną nie tak. Chcę być w porządku. — Podnosi głos, a ja nie wiem, czy jeszcze bardziej się rozzłości, jeśli go poproszę, żeby był ciszej. Żałuję, że ich tutaj zaprosiłem. — Tak czy owak — kończy ciszej Cameron — zamierzam to zrobić i nie możecie mnie powstrzymać.

— Nie zamierzam cię powstrzymywać — zapewniam.

— A wy? Zamierzacie to zrobić? — pyta. Patrzy po kolei na każdego z nas.

— Nie wiem. Nie jestem jeszcze gotowy, by ci odpowiedzieć.

— Linda się nie zgadza — mówi Bailey. — Twierdzi, że rzuci pracę.

— Nie wiem, czemu wzory miałyby być takie same — odzywa się nagle Eric. Patrzy w książkę. — To nie ma sensu.

— Znajoma twarz jest znajomą twarzą?

— Zadanie polega na odszukaniu znajomego wśród obcych. Wzór aktywności powinien być bardziej podobny do rozpoznania znajomej nie-twarzy wśród różnych nie-twarzy. Czy w tej książce jest taki rysunek?

— Na następnej stronie — odpowiadam. — Według książki, wzór aktywności jest taki sam, tyle że zadanie z twarzą aktywizuje obszar odpowiedzialny za rozpoznawanie twarzy.

— Bardziej zależy im na rozpoznawaniu twarzy — mówi Eric.

— Normalnym ludziom zależy na normalnych — rzuca Cameron. — Dlatego właśnie chcę być normalny.

— Osobom autystycznym zależy na innych autystycznych — oznajmia Eric.

— To nie to samo — upiera się Cameron. Omiata wzrokiem grupę. — Popatrz na nas. Eric rysuje wzory palcem. Bailey żuje wargę, Lou tak bardzo stara się siedzieć nieruchomo, że wygląda jak drewniany kloc, a ja podskakuję, czy tego chcę, czy nie. Akceptujecie to, że podskakuję. Akceptujecie fakt, że trzymam w kieszeni kostki, ale wam na mnie nie zależy. Kiedy zeszłej wiosny miałem grypę, nikt nie zadzwonił ani nie przyniósł mi nic do jedzenia.

Nie odzywam się. Bo nie ma o czym mówić. Nie zadzwoniłem ani nie przyniosłem jedzenia, ponieważ nie wiedziałem, że Cameron tego chciał. Uważam, że jego obecne pretensje są nieuzasadnione. Nie jestem pewny, czy normalni ludzie zawsze dzwonią albo przynoszą jedzenie, kiedy ktoś jest chory. Patrzę na pozostałych. Wszyscy odwracają wzrok od Camerona, tak jak ja. Lubię Camerona; przyzwyczaiłem się do niego. Jaka jest różnica pomiędzy lubieniem a przyzwyczajeniem? Nie jestem pewny. Nie lubię niepewności.

— Ty też nie — mówi w końcu Eric. — Od ponad roku nie byłeś na żadnym spotkaniu stowarzyszenia.

— Pewnie nie — odpowiada cicho Cameron. — Wciąż widziałem starszych, w gorszym stanie od nas. Nie ma młodych. Wszystkich wyleczono jako noworodki lub wcześniej. Kiedy miałem dwadzieścia lat, bardzo mi to pomagało. Ale teraz jesteśmy tylko my. Starsi autystyczni, którzy nie przeszli dobrego, wczesnego nauczania… Nie cierpię ich towarzystwa. Sprawiają, że się boję, że wrócę do takiego stanu i będę taki sam jak oni. A nam nikt nie pomoże, ponieważ nie ma już młodych.

— Tony — podsuwa Bailey, patrząc na swoje kolana.

— Tony jest najmłodszy i ma… ile, dwadzieścia siedem lat? Jedyny poniżej trzydziestki. Reszta młodszych ludzi z Centrum jest… inna.

— Emmy lubi Lou — mówi Eric. Patrzę na niego; nie wiem, co chce przez to powiedzieć.

— Gdybym był normalny, nie musiałbym już więcej chodzić do psychiatry — oznajmia Cameron.

Przypomina mi się doktor Fornum i dochodzę do wniosku, że wizja uwolnienia się od niej jest niemal warta ryzyka poddania się kuracji.

— Mógłbym się ożenić — ciągnie tymczasem Cameron — bez konieczności posiadania świadectwa stabilności psychicznej. Mieć dzieci.

— Chcesz się ożenić? — pyta Bailey.

— Tak — odpowiada Cameron. Znowu mówi głośniej, lecz tylko trochę; poczerwieniał na twarzy. — Chcę się ożenić. Chcę mieć dzieci. Chcę żyć w zwyczajnym domu, w zwyczajnym sąsiedztwie, korzystać ze zwyczajnej komunikacji miejskiej i spędzić resztę życia jako normalny człowiek.

— Nawet gdybyś nie był tą samą osobą? — chce wiedzieć Eric.

— Oczywiście, że będę tą samą osobą — odpowiada Cameron. — Tylko normalną.

Nie jestem pewny, czy to jest możliwe. Kiedy myślę o tym, co sprawia, że jestem nienormalny, nie potrafię wyobrazić sobie bycia normalnym i pozostania tą samą osobą. Cała sprawa polega na zmianie, zmianie w kogoś innego, co musi pociągać za sobą zmianę osobowości, własnego ja.

— Zrobię to sam, jeśli nikt inny się nie zgłosi — oznajmia Cameron.

— To twoja decyzja — mówi poważnym głosem Chuy.

— Tak. — Cameron jakby cichnie. — Tak.

— Będzie mi ciebie brakowało — wyznaje Bailey.

— Ty też możesz poddać się leczeniu — podsuwa Cameron.

— Nie. W każdym razie jeszcze nie teraz. Chcę się dowiedzieć więcej.

— Idę do domu — oznajmia Cameron. — Powiem im jutro. — Wstaje. Widzę, jak jego dłoń obraca kości w kieszeni.

Nie żegnamy się. Nie musimy. Cameron wychodzi i cicho zamyka za sobą drzwi. Pozostali patrzą na mnie, po czym odwracają wzrok.

— Niektórzy ludzie nie lubią siebie takimi, jakimi są — mówi Bailey.

— Niektórzy ludzie są inni, niż się o nich sądzi — dodaje Chuy.

— Cameron zakochał się w kimś, kto go nie kochał — oznajmia Eric. — Tamta kobieta powiedziała, że nic z tego nie wyjdzie. Jeszcze w szkole średniej.

Zastanawiam się, skąd Eric o tym wie.

— Emmy twierdzi, że Lou kocha normalną kobietę, która zamierza zrujnować mu życie — wyznaje nagle Chuy.

— Emmy nie ma pojęcia, o czym mówi. — Wzruszam ramionami. — Emmy powinna zająć się swoimi sprawami.

— Czy Cameron uważa, że ta kobieta go pokocha, jeśli będzie normalny? — pyta Bailey.

— Wyszła za kogoś innego — odpowiada Eric. — Myśli, że mógłby pokochać kogoś, kto pokochałby jego. Uważam, że to dlatego chce się poddać leczeniu.

— Nie zrobiłbym tego dla kobiety — oświadcza Bailey. — Żeby to zrobić, musiałbym mieć ważny powód. — Ciekawe, co by powiedział, gdyby znał Marjory. Czy zrobiłbym to, gdybym wiedział, że dzięki temu Marjory mnie pokocha? Niewygodna myśl; odpycham ją od siebie.

— Nie wiem, co czuliby normalni. Nie wszyscy normalni wyglądają na szczęśliwych. Możliwe, że bycie normalnym jest tak samo złe, jak bycie autystycznym. — Głowa Chuya obraca się w prawo i lewo, do przodu i wstecz.

— Chciałbym spróbować — mówi Eric. — Ale chciałbym móc wrócić do dawnego siebie, gdyby to się nie sprawdziło.

— To nie działa w ten sposób — uprzedzam. — Pamiętacie, co doktor Ransome powiedział Lindzie? Gdy neurony raz się połączą, pozostają uformowane, chyba że zostaną rozerwane przez jakiś przypadek czy coś w tym rodzaju.

— Czy to właśnie zrobią: utworzą nowe połączenia?

— A co ze starymi? Czy… — Bailey macha rękami — … nie dojdzie między nimi do kolizji? Zamieszania? Chaosu?

— Nie wiem — odpowiadam.

Nagłe czuję się przytłoczony ogromem niewiedzy. Z takiego bezmiaru może wyniknąć mnóstwo złych rzeczy. Wtem przypominam sobie zdjęcie zrobione przez jeden z umieszczonych w kosmosie teleskopów: rozświetlony przez gwiazdy bezkres mroku. W nieznanym też może kryć się piękno.

— Powiedziałbym — ciągnę — że będą musieli zdemontować obwody, które pracują teraz, zbudować nowe i je uruchomić. W ten sposób będą działać tylko dobre połączenia.

— Nie tak nam to przedstawiali — przypomina Chuy.

— Nikt nie zgodziłby się na zniszczenie własnego mózgu, by zbudować nowy — mówi Eric.

— Cameron… — zaczyna Chuy.

— Jego zdaniem to nie będzie tak wyglądało — przerywa Eric. — Gdyby wiedział… — Milknie z zamkniętymi oczami. Czekamy. — I tak mógłby to zrobić, jeśli jest wystarczająco nieszczęśliwy. Nie jest to gorsze od samobójstwa. Lepsze, jeśli powróci jako osoba, którą chce być.

— Co ze wspomnieniami? — pyta Chuy. — Czy usuną wspomnienia?

— Jak? — pyta Bailey.

— Wspomnienia są przechowywane w mózgu. Jeśli wszystko wyłączą, wspomnienia znikną.

— Może do tego nie dojdzie. Nie czytałem jeszcze rozdziałów o pamięci — mówię. — Przeczytam je; są następne w kolejności. — W książce omówiono już częściowo pamięć, ale nie zrozumiałem jeszcze wszystkiego i nie chcę o rym teraz rozmawiać. — Poza tym — dodaję — kiedy wyłączasz komputer, nie tracisz zapisanych na dysku danych.

— Podczas operacji ludzie są nieprzytomni, a mimo to nie tracą wspomnień — wtrąca Eric.

— Ale nie pamiętają operacji, poza tym istnieją lekarstwa wpływające na kształtowanie się pamięci — odpowiada Chuy. — Skoro mogą wpływać na pamięć, to może potrafią również usuwać stare wspomnienia.

— Informacji na ten temat możemy poszukać w sieci — oznajmia Eric. — Zrobię to.

— Zmiana połączeń i ustanawianie nowych przypomina hardware — zauważa Bailey. — Nauka używania nowych połączeń to software. Za pierwszym razem było mi wystarczająco trudno nauczyć się mówić; nie chcę znowu przez to przechodzić.

— Normalne dzieci uczą się tego szybciej — przypomina Eric.

— Nadal zajmuje im to lata — przekonuje Bailey. — Podają, że rehabilitacja potrwa od sześciu do ośmiu tygodni. Może to wystarczy szympansowi, ale szympansy nie mówią.

— Nie jest tak, że wcześniej nie popełniali błędów — dowodzi Chuy. — Mieli na nasz temat mnóstwo nieprawdziwych teorii. Być może teraz także się mylą.

— Więcej wiadomo o funkcjonowaniu mózgu — mówię. — Ale nadal nie wszystko.

— Nie lubię robić czegoś, nie wiedząc, co się stanie — ucina Bailey. Chuy i Eric milczą; zgadzają się z tym. Ja również. Ważne jest, żeby znać konsekwencje przed podjęciem działania. Czasami konsekwencje nie są oczywiste.

Konsekwencje braku działania także nie są oczywiste. Jeśli nie poddam się kuracji, sytuacja nie pozostanie niezmienna. Don udowodnił to swoimi atakami na mój samochód, a potem na mnie. Niezależnie od tego, co zrobię, niezależnie od tego, jak bardzo przewidywalnym będę próbował uczynić swoje życie, nie stanie się ono ani trochę bardziej przewidywalne od reszty świata. Którym rządzi chaos.

— Pić mi się chce — mówi raptem Eric. Wstaje. Ja też się pod noszę i idę do kuchni. Wyciągam szklankę i nalewam do niej wody. Krzywi się po skosztowaniu; przypominam sobie, że pije tylko wodę butelkowaną. Nie mam tej, którą lubi.

— Mnie też — odzywa się Chuy. Bailey milczy.

— Chcesz wody? — pytam. — To wszystko, co mam, z wyjątkiem jednej butelki napoju owocowego. — Mam nadzieję, że nie poprosi o napój. Lubię go pić do śniadania.

— Chcę wodę — mówi Bailey i podnosi rękę. Napełniam wodą dwie kolejne szklanki i przynoszę je do salonu. Kiedy jestem w domu Toma i Lucii, pytają mnie, czy chcę się czegoś napić, nawet jeśli nie chcę. Mądrzej jest zaczekać, aż ludzie powiedzą, że czegoś chcą, choć prawdopodobnie normalni ludzie najpierw pytają.

To takie dziwne uczucie mieć kogoś w swoim mieszkaniu. Przestrzeń wydaje się mniejsza. Powietrze gęstsze. Kolory zmieniają się lekko ze względu na barwy ubrań. Dodatkowe osoby zajmują miejsce i oddychają.

Zastanawiam się nagle, jakby to było, gdybym mieszkał z Marjory — gdyby to ona zajmowała miejsce w salonie, łazience, sypialni. Nie lubiłem wspólnego domu, w którym mieszkałem zaraz po opuszczeniu rodziców. Łazienka pachniała innymi ludźmi, mimo że sprzątaliśmy ją codziennie. Pięć różnych past do zębów. Pięć różnych szamponów, mydeł i dezodorantów.

— Lou! Wszystko w porządku? — Bailey wygląda na zaniepokojonego.

— Rozmyślałem o… czymś — odpowiadam. Nie chcę myśleć o tym, że nie lubiłbym obecności Marjory w moim mieszkaniu, które mogłoby wydawać się zatłoczone, głośne lub przesiąknięte złym zapachem.


* * *

Cameron nie przychodzi do pracy. Cameron jest tam, gdzie kazali mu być, żeby mógł rozpocząć procedurę leczenia. Lindy nie ma w pracy. Nie wiem, gdzie jest. Wolę zastanawiać się nad tym, gdzie jest Linda, niż co w tej chwili robią z Cameronem. Znam Camerona takim, jaki jest teraz… jaki był dwa dni temu. Czy rozpoznam osobę z twarzą Camerona, kiedy zakończy kurację?

Im więcej o tym myślę, tym bardziej przypomina mi to filmy science fiction, gdzie czyjś mózg wszczepiany jest innej osobie albo do tego samego mózgu wkłada się inną osobowość. Ta sama twarz, ale nie ta sama osoba. Przerażające. Kto kryłby się za moją twarzą? Czy lubiłby szermierkę? Czy lubiłby dobrą muzykę? Czy lubiłby Marjory? Czy ona polubiłaby jego?

Dzisiaj mówią nam więcej o samej procedurze.

— Tomografia komputerowa umożliwi nam stworzenie mapy waszych indywidualnych upodobań — tłumaczy lekarz. — Podczas skanowania będziemy wam zlecać zadania, które pozwolą ustalić, jak wasze mózgi przetwarzają informacje. Po dokonaniu porównań z normalnym mózgiem dowiemy się, jak zmodyfikować wasze…

— Nie wszystkie normalne mózgi są takie same — przypominam.

— Ale wystarczająco podobne — odpowiada lekarz. — Chcemy zmodyfikować różnicę pomiędzy twoim mózgiem a średnią z kilku normalnych mózgów.

— Jak wpłynie to na moją inteligencję? — pytam.

— Nie powinno w ogóle wpłynąć, naprawdę. Ten cały hałas o centralnej inteligencji wybuchł w zeszłym stuleciu wraz z odkryciem modułowości przetwarzania bodźców, która tak utrudnia uogólnianie, a wy, osoby autystyczne, stanowicie dowód, że można być świetnym matematykiem, a jednocześnie znajdować się grubo poniżej kreski, jeśli chodzi o umiejętność komunikacji.

„Nie powinno wpłynąć” nie jest tym samym, co „nie wpłynie”. Nie wiem, czym naprawdę jest moja inteligencja — nie podali nam wyniku testów IQ, a ja nigdy nie zadałem sobie trudu, żeby rozwiązać jakiś powszechnie dostępny test — wiem jednak, że nie jestem głupi i nie chcę taki być.

— Jeśli martwisz się o swoją umiejętność analizowania wzorów — dodaje lekarz — to uspokajam, że kuracja nie wpływa na odpowiedzialną za nią część mózgu. Raczej przypomina to udostępnianie tej części mózgu nowym danym, ważnym społecznie danym, bez konieczności dodatkowego wysiłku.

— Tak jak jest z wyrazem twarzy — mówię.

— Tak, coś w tym rodzaju. Rozpoznawanie twarzy, jej wyraz, subtelności tonacji głosu… To niewielkie uszczypnięcie w obszarze kontroli uwagi, mające na celu ułatwienie dostrzegania tych rzeczy i czerpania z tego przyjemności.

— Przyjemność… Chcecie to połączyć z wyzwalaniem endorfin?

Gwałtownie czerwienieje.

— Jeśli chodzi o to, czy podnieci cię przebywanie z ludźmi, to zdecydowanie nie. Lecz osoby autystyczne nie uznają kontaktów społecznych za przyjemne, a dzięki kuracji owe kontakty przestaną wzbudzać lęk. — Nie umiem biegle interpretować wszystkich subtelności w tonacji głosu, wiem jednak, że nie mówi nam całej prawdy.

Jeśli potrafią kontrolować poziom przyjemności, jaką czerpiemy z kontaktów społecznych, to potrafią również kontrolować poziom przyjemności czerpanej z tego przez normalnych ludzi. Myślę o nauczycielach w szkole, zdolnych do kontrolowania przyjemności, jaką uczniowie czerpią z kontaktów z innymi uczniami… zamieniając ich w osoby autystyczne do takiego stopnia, że wolą się uczyć, niż gadać na lekcjach. Wyobrażam sobie pana Crenshawa na czele sekcji złożonej z pracowników ignorujących wszystko, co nie jest pracą.

Ściska mnie w żołądku; czuję kwaśny smak w ustach. Co się ze mną stanie, jeśli powiem publicznie o swoich wątpliwościach? Dwa miesiące temu wyrzuciłbym z siebie bez chwili namysłu wszystko, co dostrzegłem i co mnie zaniepokoiło; teraz jestem ostrożniejszy. Pan Crenshaw i Don nauczyli mnie tej mądrości.

— Nie wolno ci wpadać w paranoję, Lou — mówi lekarz. — Dla kogoś spoza głównego nurtu życia społecznego bardzo kuszące jest założenie, że ludzie knują coś poważnego, ale nie jest dobrze tak myśleć.

Milczę. Rozmyślam o doktor Fornum, panu Crenshawie i Donie. Ci ludzie nie lubią mnie albo lubią. Czasami ludzie, którzy mnie nie lubią albo lubią, mogą próbować wyrządzić mi prawdziwą krzywdę. Czy byłoby paranoją podejrzewać Dona o pocięcie mi opon? Nie sądzę. Już raczej prawidłowo zlokalizowałbym zagrożenie. Prawidłowo rozpoznana groźba nie jest paranoją.

— Musisz nam zaufać, Lou. Wszystko będzie działać prawidłowo. Mogę podać ci coś na uspokojenie…

— Nie jestem zdenerwowany — mówię. Nie jestem zdenerwowany. Jestem zadowolony z siebie, że przejrzałem jego gadaninę i dostrzegłem ukryte znaczenie, ale nie jestem zdenerwowany, mimo iż to ukryte znaczenie sugeruje, że lekarz mną manipuluje. Skoro o tym wiem, to już nie jest to manipulacja. — Staram się zrozumieć, ale nie jestem zdenerwowany.

Odpręża się. Mięśnie jego twarzy rozluźniają się lekko, zwłaszcza wokół oczu i na czole.

— Wiesz, Lou, to jest bardzo skomplikowane. Jesteś inteligentny, ale to nie twoja dziedzina. Zrozumienie tego wymaga wielu lat studiów. Lektura paru książek i artykułów w Internecie to za mało. Próby tylko cię zdezorientują i wzbudzą niepokój. Tak jak ja nie zdołałbym zrobić tego, co ty robisz. Dlaczego nie pozwolić każdemu w spokoju wykonywać własnej pracy?

Ponieważ chodzi o mój mózg i moje ja, które ty zamierzasz zmienić. Ponieważ nie powiedziałeś całej prawdy, a ja nie jestem pewny, czy chodzi ci o moje jak najlepiej pojęte — czy w ogóle jakiekolwiek — dobro.

— Dla mnie ważne jest to, kim jestem — mówię.

— Chcesz powiedzieć, że dobrze się czujesz jako osoba autystyczna? — Kpina w głosie; nie potrafi sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek chciał być taki jak ja.

— Lubię siebie — tłumaczę. — Autyzm stanowi część tego, kim jestem; nie jest wszystkim. — Mam nadzieję, że to prawda, że jestem kimś więcej niż wyłącznie diagnozami.

— Kiedy już pozbędziemy się autyzmu, pozostaniesz tą samą osobą, tyle że nieautystyczną.

Ma nadzieję, że to prawda; może nawet myśli, że myśli, że to prawda; jednak nie wierzy niezachwianie, że to prawda. Strach przed tym, że to nieprawda, emanuje z niego niczym kwaśny odór przerażenia. Twarz przybiera minę, która ma mnie przekonać, że on w to wierzy, ale fałszywa szczerość to coś, co znam od dziecka. Każdy terapeuta i doradca ma w swym repertuarze taką minę, ten zmartwiony/troskliwy wzrok.

Najbardziej mnie przeraża, że mogą — i z pewnością to zrobią — majstrować przy pamięci, a nie tylko funkcjonujących obecnie połączeniach. Muszą wiedzieć równie dobrze jak ja, że całe moje doświadczenie zdobyte zostało z perspektywy autyzmu. Manipulacja połączeń tego nie zmieni, więc i nie zmieni tego, kim jestem. Jeśli jednak utracę wspomnienia o tym, jak to jest i kim jestem, to utracę wszystko, nad czym pracowałem przez trzydzieści pięć lat. Nie chcę tego tracić. Nie chcę pamiętać rzeczy tak, jakbym przeczytał o nich w książce, nie chcę odnosić się do Marjory jak do postaci z ekranu telewizora. Chcę zachować uczucia, które towarzyszą wspomnieniom.

Загрузка...