18

Już na zawsze miałem zapamiętać widok tych pięciu mężczyzn w tej pełnej napięcia chwili. Wyprostowałem nogi, serce zaczęło mi walić jak opętane i obejrzałem ich po kolei.

Connaught Powys w swoim eleganckim garniturze wyglądający jak praworządny przedstawiciel establishmentu. Opalenizna koloru kawy na jego mięsistej twarzy. Gładkie włosy; blade ręce. Postawny człowiek lubiący wykorzystywać swoją siłę.

Glitberg ze swoimi złośliwymi oczkami i odpychającymi, białymi bokobrodami wyrastającymi we wszystkie strony z jego policzków niczym kołnierz. Małe, różowe wargi i głupi uśmieszek.

Ownslow – byk, z łysym czubkiem głowy i długimi, niechlujnymi jasnymi włosami. Zamknął drzwi prowadzące do zacisza, oparł się na nich i założył ręce z ogromną satysfakcją.

William Finch, wysoki i dystyngowany, napięty do granic wytrzymałości na środku pokoju, zdjęty strachem, przepełniony gniewem i niezdrowym poczuciem przyjemności.

Trevor, srebrnowłosy, wytworny, blady. Siedzący niepewnie w swoim fotelu, myślący o przyszłości raczej ze smutkiem niż przerażeniem. Jedyny z nich, który wykazał chociaż troszeczkę zrozumienia dla tego, że to oni sami wpędzili się w tarapaty, a nie ja.

Oszuści przeważnie nie byli ludźmi hołdującymi przemocy. Rabowali na papierze, a nie używając do tego swych pięści. Mogli nienawidzić i grozić, ale fizyczna napaść nie leżała w ich naturze. Spojrzałem ponuro na te pięć twarzy i ponownie pomyślałem o nuklearnym efekcie przekroczenia masy krytycznej. Małe, oddzielne ilości materii radioaktywnej mogły być oswajane i wykorzystywane z pożytkiem. Jeśli jednak małe ilości składały się na większą masę, eksplodowały.

– Dlaczego przyjechaliście? – spytał Trevor.

– Finchy zadzwonił do nas i powiedział, że on tu będzie – wyjaśnił Powys, wskazując głową w moją stronę. – Nigdy więcej nie trafi się nam taka okazja jak ta, prawda? Bo przecież ty i Finchy wypadniecie na jakiś czas z obiegu.

Finch gwałtownie szarpnął głową: ale doszedłem do wniosku, że były różne rodzaje obiegu i upłynie bardzo wiele czasu, nim wróci na tory wyścigowe. Za nic nie chciałbym być na jego miejscu – upadać z takiej wysokości.

– Cztery lata byłem zamknięty w celi – powiedział Glitberg. – Cztery przeklęte lata, przez niego.

– Nie marudź – odparłem. – Cztery lata w więzieniu za milion funtów to świetny interes. Gdybyś proponował coś takiego ludziom, znalazłbyś mnóstwo chętnych.

– Więzienie jest nieludzkie – odezwał się Powys. – Traktują ciebie gorzej niż zwierzęta.

– Bo się rozpłaczę – odparłem. – Sam wybrałeś drogę, która ciebie tam zawiodła. I wszyscy dostaliście to, czego chcieliście. Pieniądze, pieniądze, pieniądze. Więc uciekajcie i cieszcie się nimi. – Może mówiłem zbyt zapalczywie, ale nic nie mogło rozbroić tykającej już bomby.

Złość, że wpuściłem siebie w taki kanał, nie dawała mi spokoju. Po prostu nie przyszło mi do głowy, że Finch wezwie posiłki. Nie było takiej potrzeby: zrobił to z czystej złośliwości. Wierzyłem w to, że uda mi się poradzić sobie w miarę bezpiecznie z Finchem i Trevorem, a tutaj nagle czekało mnie zupełnie nowe stracie.

– Trevor – powiedziałem matowym głosem. – Nie zapominaj o odbitkach, które zostawiłem u przyjaciela.

– U jakiego przyjaciela? – spytał Finch, który czując poparcie swoich kumpli od razu stał się bardziej wojowniczy.

– W Barclays Bank – odparłem.

Finch był wściekły, ale nie mógł udowodnić, że to nieprawda, i nawet on musiał sobie zdawać sprawę, że jakakolwiek poważna próba wymuszenia ze mnie innej odpowiedzi może skończyć się dodatkowym czasem spędzonym w ciupie.

Na początku miałem zamiar zawrzeć układ z Finchem, ale teraz nie było już takiej możliwości. Teraz myślałem już tylko o tym, żeby wyjść cało z tego, co miało się zdarzyć, zachowując przynajmniej odrobinę honoru. Nie oceniałem swoich szans zbyt wysoko.

– Ile on wie? – Ownslow zwrócił się do Trevora.

– Wystarczająco dużo… – odparł Trevor. – Wszystko.

– Cholera jasna.

– Jak się dowiedział? – chciał wiedzieć Glitberg.

– Bo William uwięził go na swojej łodzi – wyjaśnił Trevor.

– Błąd – odparł Powys. – To był błąd, Finchy. Przyjechał węszyć wokół nas do Londynu i rozpytywał o łodzie. Mówiłem ci, co robić.

– Przykuć psa na łańcuchu – powiedział Finch.

– Ale nie na pływającej budzie, Finchy. Nie tego tutaj sukinsyna z jego bystrymi oczyma. Nie powinieneś go pakować na swoją łódź.

– Nie sądzę, żeby miało to jakieś znaczenie – wtrącił się Trevor. – Jak powiedział, wszyscy mamy nasze pieniądze.

– A co jeśli zacznie gadać? – spytał Ownslow.

– O, na pewno się wygada – powiedział Trevor z przekonaniem. – I oczywiście będą kłopoty. Pytania i dociekania, i mnóstwo zamieszania. Ale w końcu, jeśli będziemy ostrożni, powinny zostać nam pieniądze.

– „Powinny” nie wystarczy – rzekł zapalczywie Powys.

– Nic nie jest pewne – odparł Trevor.

– Jedno jest pewne – rzucił Ownslow. – Ten wszarz dostanie, na co zasłużył.

Wszystkie pięć twarzy jednocześnie zwróciło się w moją stronę i na każdej z nich, nawet na Trevora, wyczytałem ten sam zamiar.

– Po to przyjechaliśmy – powiedział Powys.

– Cztery cholerne lata – jęknął Ownslow. – I szyderstwa, które musiały znosić moje dzieciaki. – Odepchnął się od drzwi i rozplótł ręce.

– Cholerni sędziowie patrzący na nas z góry – dodał Glitberg. Wszyscy, powoli, zaczęli się do mnie zbliżać.

Było w tym coś niesamowitego i przerażającego. Tworzenie się stada.


Za mną był stół, a za nim ściana. Odgradzali mnie od okien i od drzwi.

– Nie zostawiajcie żadnych śladów – polecił Powys. – Jeśli pójdzie na policję, jego słowo będzie warte tyle co nasze, więc jeśli nie będzie miał nic do pokazania, niewiele będzie mógł zrobić. – Bezpośrednio do mnie powiedział: – Będziemy mieli cholernie mocne alibi, możesz być tego pewien.

Sytuacja wyglądała paskudnie. Odskoczyłem gwałtownie na bok, żeby uniknąć napierających na mnie ludzi, wymanewrować towarzystwo i rzucić się do drzwi.

Nic z tego nie wyszło. Udało mi się zrobić dwa kroki i tyle. Ich ręce dosięgły mnie ze wszystkich stron i zaczęły ciągnąć mnie do tyłu. Ich ciała napierały na mnie w jednej masie. Wyglądało na to, że moja próba ucieczki wyzwoliła w nich agresję. Byli zdecydowani, ciężcy i sapiący. Ze wszelkich sil usiłowałem się uwolnić, ale równie dobrze mógłbym siłować się z ośmiornicą.

Podnieśli mnie razem do góry i posadzili na krawędzi stołu. Trzech z nich unieruchomiło mnie w prawdziwie żelaznym uścisku.

Finch otworzył szufladę z boku stołu i wyjął z niej czerwono-biały obrus w kwadraty. Rzucił go na krzesło. Pod obrusem było kilka dużych, kwadratowych serwetek. W biało-czerwone kwadraciki. Kolory startowe Tapestry. Śmieszna myśl w takiej chwili.

Finch i Connaught Powys zwinęli po serwetce, obwiązali je wokół moich kostek, po czym przywiązali je do nóg stołu. Zdjęli mi marynarkę. Zwinęli i ciasno zawiązali czerwono-białe serwetki na obu moich nadgarstkach. Jaskrawoczerwone końcówki serwetek wyglądały jak chorągiewki.

Zrobili to szybko.

Wszystkie twarze były czerwone, oczy zamglone, chcące za wszelką cenę zaspokojenia żądzy. Glitberg i Ownslow, każdy po jednej stronie, pchnęli mnie do tyłu i przygwoździli plecami do blatu. Finch i Connaught Powys wyprostowali moje ręce i przywiązali nadgarstki do pozostałych dwóch nóg stołu. To, że stawiałem opór, zwiększało ich brutalność.

Wydawało mi się, że stół był długi na jakieś cztery stopy, a szeroki na dwie. Wystarczająco długi, żeby sięgać od moich kolan po czubek głowy. Twardy, przykryty szkłem, niewygodny.

Zrobili kilka kroków do tyłu, żeby obejrzeć swoje dzieło. Wszyscy byli zdyszani po walce ze mną. Wszyscy mieli nadwagę, nie byli w formie, mogli w każdej chwili paść ofiarą ataku serca. Jednak żyli dalej.

– Co teraz? – spytał Ownslow, zastanawiając się. Uklęknął na kolanach i zdjął mi buty.

– Nic – powiedział Trevor. – To wystarczy.

Instynkt stadny jego opuścił najszybciej. Odwrócił się, nie chcąc spojrzeć mi w oczy.

– Wystarczy! – żachnął się Glitberg. – Jeszcze nic nie zrobiliśmy. Powys zmierzył mnie oceniającym wzrokiem od głowy po stopy i może zrozumiał, co zrobili.

– Tak – powiedział powoli. – To wystarczy.

– Za nic! – wycedził wściekle Ownslow.

– Nigdy w życiu – dorzucił Glitberg. Powys ich zignorował i odwrócił się do Fincha.

– Jest twój – powiedział. – Ale na twoim miejscu po prostu zostawiłbym go tutaj.

Zostawić go?

– Masz lepsze rzeczy do roboty, niż się tu z nim czubić. Nie można zostawić na nim żadnych śladów; sposób, w jaki go związaliśmy, wystarczy.

William Finch przemyślał to, pokiwał głową i przynajmniej połowicznie ochłonął. Ruszył w moją stronę i zatrzymał się koło moich żeber. Spojrzał w dół, a jego oczy przepełnione były znajomą nienawiścią.

– Mam nadzieję, że jesteś usatysfakcjonowany – powiedział. Napluł mi w twarz.

Powys, Glitberg i Ownslow uznali to za świetny pomysł. Zrobili to po kolei, tak odpychająco, na ile tylko mogli.

Trevor nie. Patrzył na to skrępowany i usiłował niepotrzebnie prostować gestykulując bezradnie rękoma.

Ledwo co widziałem przez ślinę. Czułem się strasznie i nie mogłem się jej pozbyć.

– No dobra – powiedział Powys. – To by było na tyle. Ty spadasz już teraz, Finchy, a ty się pakujesz, Trevor. Pojedziemy razem.

– Za nic! – zaprotestował ponownie Ownslow.

– Chcesz mieć alibi czy nie? – spytał Powys. – Musisz się trochę wysilić. Musisz być widziany przez kilku praworządnych klientów. Trzeba pomóc kłamstwom.

Ownslow zrezygnował z niechęcią i zadowolił się sprawdzeniem, że żadna z chustek się nie poluzowała.

Finch zniknął z mojego mocno zawężonego pola widzenia i, na to wyglądało, z mojego życia. Przed domem zawył silnik samochodu, koła zachrzęściły na żużlu i powoli zapanowała cisza.

Trevor wyszedł z pokoju i po chwili wrócił z walizką w ręku. W międzyczasie Ownslow zachichotał nieprzyjemnie, Glitberg rzucał drwiące uwagi, a Powys sprawdzał, do jakiego stopnia mogę ruszać rękoma. Najwyżej o pół cala.

– Nie uda ci się z tego wygrzebać – powiedział. Potrząsnął moim łokciem i patrzył na wyniki. – Myślę, że dzięki temu będziemy kwita. – Kiedy wrócił Trevor, zwrócił się do niego: – Czy wszystkie drzwi są zamknięte na klucz?

– Wszystkie oprócz frontowych – odparł Trevor.

– Dobrze. No to w takim razie spadajmy.

– Ale co z nim? - spytał Trevor. – Nie możemy go tak zostawić.

– Nie możemy? Dlaczego?

– No bo… – zaczął Trevor, ale szybko zamilkł.

– Jutro ktoś go znajdzie – powiedział Powys. – Sprzątaczka czy ktoś. Macie sprzątaczkę?

– Tak – odparł Trevor z wahaniem. – Ale nie przychodzi we wtorki. Moja żona jednak wróci.

– No widzisz.

– Dobrze. – Zawahał się. – Moja żona trzyma pieniądze w kuchni. Przyniosę je.

– OK.

Trevor wyszedł i po chwili wrócił. Stanął koło mnie. Wyglądał na zmartwionego.

– Ro…

– Daj spokój – niecierpliwił się Powys. – On ciebie zrujnował, tak jak nas. Nic mu nie jesteś winien, do cholery.

Wyprowadził ich za drzwi; Trevor mial nieszczęśliwą minę, Glitberg chichotał, Ownslow był najwyraźniej niezaspokojony. Powys rzucił mi spojrzenie od drzwi i z tego, co widziałem, na jego twarzy malowało się zadowolenie.

– Będę o tobie myślał – powiedział. – Przez całą noc. Przyciągnął ku sobie drzwi, żeby je zamknąć, i zgasił światło.


Ciało ludzkie nie zostało zaprojektowane do pozostawania w jednej pozycji przez wiele godzin. Nawet w czasie snu regularnie zmienia pozycję. Stawy się zginają, mięśnie się napinają i rozluźniają.

Żadne ludzkie ciało nie zostało zaprojektowane na wytrzymywanie w takiej pozycji, w jakiej leżałem. Czułem silne napięcie w nogach, brzuchu, klatce piersiowej, ramionach i rękach. Już po pięciu minutach od przywiązania, kiedy jeszcze byli w pokoju, pozycja ta normalnie byłaby zupełnie nie do zniesienia. Nikt by takiej nie wybrał z własnej woli.

Kiedy wyszli, po prostu nie byłem w stanie sobie wyobrazić, co będzie się ze mną działo. W mojej wyobraźni zaszło krótkie spięcie. Wyłączyła się. Co się robi, kiedy nie da się czegoś znieść, ale nie ma wyboru?

Większość plwociny spłynęła mi powoli z twarzy, ale reszta była lepka i swędziała. Otworzyłem szeroko oczy w ciemności i pomyślałem o byciu w domu w swoim własnym, spokojnym łóżku, bo przedtem miałem nadzieję, że tak właśnie spędzę tę noc.

Uświadomiłem sobie, że oddychanie sprawia mi zaskakująco wiele trudności. Człowiek traktuje oddychanie jako coś najnormalniejszego w świecie; ale mechanizmy tego procesu nie są wcale takie proste. Mięśnie między żebrami podnoszą klatkę piersiową do góry i rozszerzają ją, co umożliwia znalezienie się powietrza w płucach. A więc to nie powietrze zmierzające do płuc powiększa klatkę piersiową, tylko powiększenie klatki piersiowej pozwala powietrzu się w nich znaleźć. Z klatką piersiową na trwałe unieruchomioną i uniesioną ku górze normalne ruchy mięśni były mocno ograniczone.

Cały czas byłem ubrany w koszulę z kołnierzykiem i miałem krawat. Pomyślałem, że się uduszę.

Kolejna część ciała odpowiedzialna za oddychanie to przepona – ładny, krzepki zbitek mięśni znajdujący się między jamą sercowo-płucną a dolną częścią jamy brzusznej. Pomyślałem, że należy dziękować Bogu za przeponę. Niech żyje. Rozpaczliwą pracę mojej aż było słychać.

Pomyślałem, że dobrze by było, gdybym spędził noc w malignie. Gdybym wcześniej ćwiczył jogę… wyrzucanie umysłu z ciała. Za późno na to. Zawsze się spóźniałem. Nigdy nie byłem przygotowany.

Poczułem, jak cierpną mi oba ramiona. Najpierw przeszywały je igiełki. Później już miecze.

Pomyśl o czymś innym.

Łodzie. Pomyśl o łodziach. Dużych, drogich, luksusowych łodziach, budowanych w najlepszych brytyjskich zakładach, a potem wypływających z Brytanii do handlarzy w Antibes i Antigua.

Ogromne, pływające, łatwo zbywalne aktywa. Żadnych normalnych, biurokratycznych kłopotów z transferowaniem dużych sum pieniędzy za granicę. Nie trzeba się martwić opłatami bankowymi za transfer ani żadnymi innymi przeszkodami stawianymi przez zachłanne rządy. Wystarczy zamienić pieniądze na włókna szklane, liny i żagle i odpłynąć z odpływem.

Pracownik Goldenwave powiedział mi, że nigdy nie narzekali na brak zamówień. Powiedział, że w odróżnieniu od samolotów czy samochodów, łodzie się tak nie niszczą. Jak ulokujesz ćwierć miliona w lodzi, najprawdopodobniej z biegiem lat będzie zyskiwała na wartości. Potem wystarczy sprzedać łódź, ulokować pieniądze w banku i po krzyku, wszystko załatwione ładnie, czysto i legalnie.

I ramiona, i nogi wysyłały mi rozpaczliwe sygnały. Nie mogłem nimi poruszyć więcej niż o cal. Nie mogłem zapewnić im nawet chwili wytchnienia. Pomyślałem, że to naprawdę piekielna zemsta.

Fakt, że to ja rozjątrzyłem Powysa, Ownslowa i Glitberga, nie budził żadnych wątpliwości. Jak się kluje grzechotnika kijem, nie można się potem dziwić, że ukąsi. Pojechałem do Londynu, żeby się dowiedzieć, czy to oni mnie porwali, ale zamiast tego dowiedziałem się, co zrobili z pieniędzmi.

Kupili łodzie. Wywołałem niepokój, kiedy wspomniałem o łodziach, a nie o porwaniu… Łodzie zakupione za pieniądze podatników, firmy elektronicznej i Nantucketów z Nowego Jorku. Popłynęły w różnych kierunkach. Zamieniono je na stosik ładnej, mocnej waluty i umieszczono w jakimś zagranicznym banku, gdzie pieniądze leżą i czekają, aż ich właściciele pofatygują sieje odebrać.

Trevor był ogniwem łączącym ich wszystkich. Być może to on wpadł na pomysł, żeby kupować lodzie. Nie pomyślałem o tym, że William Finch zna Connaughta Powysa. Na pewno nie myślałem, że znają się aż tak dobrze, jak się najwyraźniej znali. Ale dzięki Trevorowi, dzięki temu, że oszuści chętnie lokują pieniądze w łodziach, w końcu się poznali.

Ból w moich ramionach i nogach się nasilił i czułem straszliwie bolesne kłucie w klatce piersiowej.

Pomyślałem, że nie wiem, jak stawić temu czoła. Nie wiem jak. Nie jest to możliwe.

Trevor, pomyślałem. Na pewno Trevor nie zostawiłby mnie tak… nie tak… gdyby zdawał sobie sprawę. Trevor, który był taki zasmucony widząc mnie w opłakanym stanie na komisariacie, który chyba naprawdę szczerze martwił się moim stanem zdrowia.

Dobry Boże, pomyślałem, z chęcią wróciłbym do forpiku… do furgonetki… do prawie jakiegokolwiek miejsca, które tylko przychodziło mi do głowy.

Niektóre moje mięśnie drżały. Zastanawiałem się, czy włókna wytrzymają. Czy mięśnie po prostu się zerwą; więzadła odpadną od kości? Na Boga, powiedziałem sobie, i bez tego masz dosyć powodów do zmartwień. Pomyśl o czymś wesołym.

Nie mogłem, tak na zawołanie. Nawet wesołe tematy, jak na przykład Tapestry, nie pozwalały mi zapomnieć o bólu. Wydawało mi się, że za nic nie będę w stanie wystartować w Whitbread Gold Cup.

Minuty wlokły się w nieskończoność i zdawały się trwać godzinami. Wszystkie pojedyncze, oddzielne ogniska bólu stopniowo zlały się w jeden wszechogarniający ogień. Myśli zaczęły się rwać, a potem, tak mi się wydaje, właściwie zanikły.

Doświadczałem nieznośnego – dzikiego i zżerającego mnie od środka. Nieznośnego… nie ma na to słów.

Rano, po przebyciu długiej drogi, doświadczałem już świata ekstremów, o którego istnieniu wcześniej nie wiedziałem. Był to zupełnie inny wymiar, w którym wspomnienie zwykłego bólu było śmiesznostką.

Liczyło się tylko wnętrze; sam rdzeń. Świat zewnętrzny przestał istnieć. Już nie czułem, że mam określony kształt: nie miałem obrazu rąk czy nóg ani nie wiedziałem, gdzie są. Wszystko było karmazynowe i ciemne.

Istniałem jako bryła. Jednolita. Jedna bryła materii o wadze i temperaturze jak w centrum ziemi.

Niczego innego nie było. Żadnej myśli. Tylko odczuwanie i wieczność.


Jakieś dźwięki przywołały mnie do rzeczywistości. Rozmawiający ludzie. Glosy w domu.

Zauważyłem, że na dworze znowu jest jasno, bo krawędzie zasłon otaczała jasna obwódka. Spróbowałem krzyknąć, ale nie mogłem.

Kroki przeszły przez hol, wróciły i w końcu, w końcu ktoś otworzył drzwi i włączył światło.

Weszły dwie kobiety. Wpatrywałem się w nie, a one wpatrywały się we mnie: wszyscy z niedowierzaniem.

Były to Hilary Pinlock i Jossie.


Hilary przecięła czerwone serwetki małymi nożyczkami, które wydobyła z torebki.

Spróbowałem usiąść i zachowywać się z zimną krwią, ale naciągnięte mięśnie nie chciały słuchać poleceń. Skończyło się na tym, że moja twarz wylądowała na jej piersiach, a z gardła zaczęły dobywać się przytłumione jęki, których nie mogłem powstrzymać.

– Wszystko jest dobrze, Ro. Wszystko jest dobrze, mój drogi. Już dobrze.

Jej szczupłe ręce trzymały mnie ciasno i mocno, kołysząc delikatnie. Przejmowała na siebie wszelki możliwy ból i cierpiała za mnie jak matka. Matka, siostra, kochanka, dziecko… kobieta, której nie udawało mi się jednoznacznie zaliczyć do jakiejś kategorii.

W ustach miałem guzik od bluzki, co naprawdę niesamowicie mnie koiło.

Objęła mnie w talii i właściwie przeniosła na najbliższe krzesło. Jossie stała w miejscu i cały czas się we mnie wpatrywała, na jej twarzy malowało się zdziwienie o wiele większe niż w momencie, kiedy mnie znalazły.

– Zdajesz sobie sprawę, że tata zniknął? – spytała. Nie byłem w nastroju do rozmów.

– Słyszałeś? – powtórzyła Jossie. Jej głos był spięty i nieprzyjazny. – Tata zniknął. Wyszedł. Zostawił wszystkie konie. Słyszysz? Wyciągnął połowę papierów z biura i spalił je w piecu, a ta pani mówi, że to dlatego, że mój ojciec jest oszustem, a ty… a ty go wydasz Nantucketom i policji.

Jej duże oczy patrzyły na mnie zimno.

– I Trevor też. Trevor! Znałam go tyle lat. Jak mogłeś? I wiedziałeś… wiedziałeś w niedzielę… przez cały dzień… co zamierzasz zrobić. Zaprosiłeś mnie na wycieczkę, wiedząc, że zamierzasz zrujnować nam wszystkim życie. Nienawidzę cię.

Hilary postąpiła dwa kroki, chwyciła ją za ramiona i mocno nią potrząsnęła.

– Przestań, niemądra. Otwórz swe zaślepione oczy. On to wszystko zrobił dla ciebie.

Jossie wyrwała się jej.

– Co masz na myśli? – spytała.

– Nie chciał, żeby twój ojciec poszedł do więzienia. Bo to twój ojciec. Posłał tam innych, ale nie chciał, żeby tak się stało z twoim ojcem ani z Trevorem Kingiem. Więc ich ostrzegł i dał im czas na zniszczenie różnych rzeczy. Dowodów. Dokumentów i kwitów. – Spojrzała na mnie. – W sobotę powiedział mi, jakie miał plany… chciał powiedzieć twojemu ojcu, ile wie, i zaproponować mu układ. Proponował mu czas, wystarczająco dużo czasu w zamian za zatarcie śladów i dyskretne ulotnienie się. Po to, żeby zaoszczędzić ci tych cierpień. Czas, żeby zdążył wyjechać, nim policja przyjechałaby zabrać mu paszport. Czas na to, żeby jak najlepiej zdołał ułożyć sobie życie. A oni tak mu odpłacili za to, że dał im ten czas. Zapłacił za każdą sekundę… – Z najwyższym niesmakiem wskazała na stół i pocięte kawałki materiału -…w mękach.

– Hilary – zaprotestowałem.

Nigdy nie można było zatrzymać rozpędzonej Hilary Pinlock. Porywczo zwróciła się do Jossie:

– On może dużo znieść, ale wydaje mi się, że jak mu wymyślasz za to, co dla ciebie wycierpiał, to już za wiele. Więc wlej sobie trochę oleju do twojej ptasiej główki i proś go o wybaczenie.

Bezradnie potrząsnąłem głową. Jossie stała zszokowana, z rozdziawionymi ustami, po czym spojrzała na stół i odrzuciła tę myśl.

– Tata nigdy by tego nie zrobił – powiedziała.

– Było ich pięciu – wyjaśniłem znużony. – Ludzie w gromadzie robią rzeczy, których nigdy by samemu nie zrobili.

Patrzyła na mnie podkrążonymi oczyma. Potem obróciła się gwałtownie na obcasie i wyszła z pokoju.

– Jest strasznie przygnębiona – powiedziała Hilary, starając się ją usprawiedliwić.

– Tak.

– Dobrze się czujesz?

– Nie. Zrobiła minę.

– Przyniosę ci coś. Muszą mieć w domu przynajmniej aspirynę.

– Najpierw mi powiedz, jak się tu znalazłyście – poprosiłem.

– Och. Martwiłam się. Dzwoniłam do ciebie do domu przez cały wieczór. Do późna w noc. Dzwoniłam też dziś wcześnie rano. Miałam przeczucie… pomyślałam, że nie zaszkodzi sprawdzić, więc pojechałam do twojego domu… ale oczywiście ciebie tam nie było. Spotkałam twoją sąsiadkę, panią Morris, która powiedziała mi, że nie było ciebie w domu przez całą noc. Więc wtedy pojechałam do twojego biura. Byli zdezorientowani, bo między wczorajszym wieczorem a dzisiejszym rankiem twój partner wyniósł z biura mnóstwo dokumentów i żaden z was nie zjawił się w pracy.

– O której… – wydusiłem.

– Koło wpół do dziewiątej, kiedy znalazłam się w biurze. – Spojrzała na zegarek. – Teraz jest za piętnaście jedenasta.

Czternaście godzin, pomyślałem tępo. Musiałem tu leżeć przez przynajmniej czternaście godzin.

– Cóż, pojechałam do domu Fincha – ciągnęła. – Miałam trochę trudności ze znalezieniem drogi, a kiedy w końcu dotarłam, panował tam niesamowity rozgardiasz. Jakaś młoda sekretarka chodziła po całym biurze i płakała. Ludzie pytali, co się dzieje… a twoja dziewczyna, Jossie, była wręcz oniemiała. Zapytałam, czy ciebie widziała. Powiedziałam, że podejrzewam, iż możesz być w poważnych tarapatach. Spytałam, gdzie mieszka Trevor King. Namówiłam ją, żeby pojechała ze mną i pokazała mi drogę. Usiłowałam jej powiedzieć, co robił jej ojciec i jak ciebie porwał, ale nie chciała w to wierzyć.

– Nie.

– No i potem przyjechałyśmy tutaj i znalazłyśmy ciebie.

– Jak weszłyście?

– Tylne drzwi były szeroko otwarte.

– Szeroko…?

Nagle stanął mi przed oczyma Trevor mówiący, że idzie do kuchni po pieniądze. Żeby otworzyć drzwi. Żeby dać mi przynajmniej jakąś szansę. Biedny Trevor.

– Ta koperta, którą ci dałem – powiedziałem. – Ze wszystkimi kserokopiami. Spalisz ją, kiedy przyjedziesz do domu?

– Jeśli tego chcesz.

– Mhm.

Wróciła Jossie i rozwaliła się na fotelu, przerzucając nogi przez poręcz.

– Przykro mi – odezwała się nagle.

– Mnie też.

– Naprawdę im pomogłeś – powiedziała.

– Czyń dobro tym, którzy złośliwie ciebie wykorzystują – rzuciła Hilary.

Spojrzałem na nią.

– Wystarczy już tego.

– O czym ty mówisz? – zapytała Jossie.

Hilary potrząsnęła głową, uśmiechając się, i udała się na poszukiwanie aspiryny. Pomyślałem, że bardziej by się przydał butazolidin. Czułem już się nieco lepiej, siedziałem na krześle, ale będzie musiało upłynąć jeszcze dużo czasu, żebym poczuł się dobrze.

– Zostawił mi list – odezwała się znowu Jossie. – Mniej więcej taki jak twój.

– O co ci chodzi?

– Droga Jossie. Przepraszam. Kocham Cię. Tata.

– A.

– Powiedział, że jedzie do Francji… – Urwała i zaczęła wpatrywać się przed siebie. Na jej twarzy malował się smutek. – Życie będzie niewypowiedzianie parszywe, prawda? – powiedziała. – Przez długi czas, co?

– Mhm.

– Co ja mam robić?

Pytanie to było retorycznym jękiem, ale odpowiedziałem na nie.

– Naprawdę chciałem ciebie ostrzec – powiedziałem. – Ale nie mogłem… przed rozmową z twoim ojcem. Naprawdę chciałem, żebyś zamieszkała w moim domu. Gdybyś doszła do wniosku… że mogłabyś.

– Ro… – rzuciła to ledwo słyszalnym szeptem.

Siedziałem obolały i ponuro myślałem o telefonie do Nantucketów i chaosie, z którym będę musiał się uporać w biurze.

Jossie odwróciła głowę w moją stronę i obrzuciła mnie długim spojrzeniem.

– Wyglądasz na mięczaka – rzekła. W głosie jej czuć już było nutkę ironii tak dla niego charakterystyczną; jeszcze lekko drżał, ale perspektywy były świetne. – I powiem ci coś jeszcze. – Zamilkła i przełknęła ślinę. – Kiedy tata wyjechał, zostawił mnie, ale wziął ze sobą okropną Lidę.

To wystarczyło, aby z nadzieją patrzyć w przyszłość.

Загрузка...